Refleksja
- Obudził się pan, panie Potter? – odezwała się pielęgniarka, podchodząc do łóżka.
Harry zamrugał. Czuł się jak przeżuty przez smoka. Wszystko go bolało, nie miał siły. Z ogromnym trudem sięgnął po okulary leżące na szafce nocnej.
- Chyba... tak... - mruknął.
- To dobrze, bo muszę z panem porozmawiać – powiedziała pani Pomfrey. – Nie lubię, gdy uczniowie przychodzą do mnie za często, bo znaczy to, że coś w ich magicznych organizmach szwankuje.
Harry ciężko przełknął ślinę.
- Powiedz mi, Potter, co się dzieje z tobą – nakazała pielęgniarka surowo.
- Ale ja naprawdę nie wiem – wymamrotał Harry. – Po prostu źle się czuję i dużo śpię.
- Byłeś chory w wakacje?
- Nie...
- Więc skąd masz nakłucia w łokciu?
Zamarł, lecz tylko na moment. Potem zmusił się do martwego uśmiechu.
- Byłem na szczepieniach pod koniec sierpnia – powiedział.
Pani Pomfrey ściągnęła brwi.
- Na czym? – dopytała.
- Na szczepieniach. To taka metoda lecznicza mugoli.
Harry potrzebował ponad kwadrans na przekonanie pielęgniarki, że wszystko z nim w porządku. W końcu pozwolono wrócić do szkolnej rutyny.
Wyszedł ze skrzydła szpitalnego i od razu udał się do Wieży Gryffindoru. Jego zegarek wskazywał godzinę dwudziestą czwartą. Harry wiedział, że nie wolno mu przebywać na korytarzach. Oczywiście nauczyciele przyjęliby jego alibi... co niektórzy pewnie nawet by się zatroskali... ale w Hogwarcie pracowali także czarodzieje, którzy skorzystaliby z okazji, by odjąć Gryffindorowi dwadzieścia punktów.
Nikt nie czekał na niego w pokoju wspólnym. Harry westchnął, myśląc, że jeszcze trzy miesiące temu Ron i Hermiona zarwaliby noc, aby upewnić się, czy wszystko z nim w porządku.
Dlaczego nie przyszli do skrzydła szpitalnego, by go odwiedzić? Gdyby się pojawili, pani Pomfrey by mu o tym powiedziała. Zawsze utyskiwała na gości.
Nie był śpiący, więc nawet nie doszedł do schodów prowadzących do dormitorium. Zatrzymał się w połowie pokoju wspólnego, po czym zawrócił i przelazł przez dziurę pod portretem. Zignorował mamrotanie Grubej Damy.
Gdzie mógł pójść? Istniało wiele miejsc, które mógłby wybrać na tymczasową kryjówkę. Na taką, by mieć pewność, że do rana ktoś go znajdzie i solidnie okrzyczy za nieprzestrzeganie ciszy nocnej.
A Harry chciał, by ktoś na niego nakrzyczał. Chciał, żeby ktoś powiedział mu, jak bardzo jest zły. Że do niczego się nie nadaje. Że potrafi tylko sprawiać kłopoty.
Gdy był na czwartym piętrze, usłyszał za sobą trzask i szybką, przyciszoną rozmowę. Nawet się nie wzdrygnął; jego serce nie zrezygnowało z powolnego tempa. Po prostu odwrócił głowę, by ujrzeć zaskoczoną twarz profesora Apuchtina. Za mężczyzną stał Malfoy; patrzył intensywnie na Harry'ego.
- Pan Potter? – nauczyciel zdziwił się uprzejmie. – Co pan tu robi o tej porze?
Harry odwrócił się powoli i wzruszył ramionami.
- Wracam ze skrzydła szpitalnego – odparł obojętnie.
- Coś się panu stało? – zatroskał się Apuchtin.
Gryfon zmarszczył nos.
- Zasłabłem na lekcji – przyznał niechętnie. – Ale już wszystko w porządku.
Nauczyciel spojrzał na Malfoya, ściągając brwi. Potem jego oczy błysnęły w półmroku światła wydobywającego się z jego gabinetu.
- Nie zmienia to faktu, że nie wolno panu przebywać o tej porze na korytarzu – zauważył. – Pan Malfoy jest prefektem i pana odprowadzi.
Harry ponownie wzruszył ramionami. Czuł się tak paskudnie, że miał gdzieś, co się z nim stanie. W sumie to nawet żałować, że nie trafił na Snape'a. Ten przynajmniej umiałby pokazać chłopakowi, gdzie jego miejsce. A Apuchtin był... miły.
Gryfona zemdliło.
Bez słowa ruszył w stronę najbliższych schodów. Zanim dotarł do pierwszego stopnia, poczuł silne szarpnięcie w okolicy brzucha.
- Obaj wiemy, że nie trafisz tędy do Wieży Gryffindoru – mruknął Malfoy. Rzucił przez ramię ukradkowe spojrzenie. Apuchtin zdążył zniknąć w swoim gabinecie. – Korytarz na piątym piętrze oddziela te dwie części zamku.
Harry wyrwał szatę z dłoni Ślizgona.
- Nie idę do dormitorium – wycedził, odwracając się i błyskając zielonymi tęczówkami. – Zostaw mnie w spokoju, Malfoy. Mam gdzieś, co powiedział ten gość. Powiemy, że mnie odprowadziłeś, więc nie bój się o swoją dupę.
Wszedł na pierwszy stopień. O drugim mógł co najwyżej pomarzyć – Draco znów go zatrzymał, tym razem łapiąc nadgarstek chłopaka.
- Dokąd idziesz? – zapytał martwo.
Coś w jego głosie zmusiło Harry'ego do odwrócenia się. Gryfon stanął naprzeciw wysokiego chłopaka – na tyle wysokiego, że byli tego samego wzrostu, chociaż Harry stał na dość wysokim stopniu. Ów chłopak był przeraźliwie chudy, co było widoczne nawet przez luźną szatę. Miał szarą, prześwitującą skórę i blade cienie pod oczami. Same oczy wyrażały jednocześnie sprzeczne ból i pustkę – jakby we wnętrzu wyniszczonego ciała umierało wszystko po kolei, wyłączywszy udrękę, która zostanie na zawsze w zmordowanej skorupie.
Harry mimowolnie opuścił rękę, którą wcześniej uniósł, by wyszarpnąć nadgarstek. Zrozumiał, że wyżywa się na kimś tak samo cierpiącym jak on sam. Że dobija leżącego, by ulżyć sobie.
Mimo iż na to nie zasługiwał.
Delikatnie rozwarł palce zaciśnięte na swojej ręce. Odwrócił wzrok.
- Przepraszam – powiedział ochryple, myśląc jednocześnie o swoim zachowaniu i Lucjuszu Malfoyu zamkniętym w Azkabanie. – Jeśli ci to pomoże, możesz się na mnie wyżyć. Naprawdę nie mam nic przeciwko.
Draco spojrzał na niego z cieniem zaskoczenia.
- O czym ty mówisz? – spytał nieufnie.
- O wszystkim – mruknął Harry. – Chcesz sobie ulżyć?
Malfoy stanowczo pokręcił głową.
- O czym ty pierdolisz – warknął.
- Nienawidzisz mnie, a ja się temu nie dziwię – odparł Harry. – Rozumiem to; też siebie nienawidzę. Jeżeli poczujesz się lepiej, gdy się zemścisz, powinieneś to zrobić.
Draco zamarł. Przez chwilę nic nie mówił. Potem uniósł rękę.
Harry zacisnął powieki, przygotowując się na cios, ale poczuł tylko mocny chwyt na przedramieniu. Malfoy pociągnął go w górę schodów.
- Przestań pieprzyć i zacznij przebierać nogami – warknął. Milczał przez całą drogę do portretu Grubej Damy. Tam mocno pchnął Harry'ego, aż chłopak się zatoczył. – Nie łaź więcej po nocach, jasne?
Odwrócił się i odszedł, zostawiając Gryfona w ciemnościach. Harry przeszedł do pokoju wspólnego, dalej do dormitorium. Rzucił się na łóżko w pełnym ubraniu, mimo iż śmierdział. Czuł się pusto. Nie żartował, proponując Malfoyowi zemstę. Naprawdę chciał, by Ślizgon go uderzył. Poniżył. Zranił. Skrzywdził.
Zasnął błyskawicznie.
(Ten rozdział mi 966 słów... jako hetalianka nie mogłam się tym nie pochwalić...
Feliks jest wszędzie.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top