Pogadanka
Dumbledore przekazał ich pod opiekę Apuchtina. Poszli za nauczycielem na szóste piętro. Zatrzymali się pod drzwiami z godłem Hogwartu. Jeszcze w czerwcu ich tu nie było. Prawdopodobnie. Harry nie pamiętał wiele z tamtego feralnego miesiąca.
- Trudna zgoda – powiedział Apuchtin. Wąż w herbie syknął, a klamka sama się opuściła.
Integranci i młody profesor weszli do salonu. Było to duże, wygodne pomieszczenie. Luksusowe, lecz urządzone tak, by nie odstraszać wykwintnością czy elegancją, a przyciągać przytulnością i udogodnieniami. Pokój miał kształt grubej i krótkiej litery „L"; naprzeciwko wejścia znajdowała się odgrodzona przestrzeń, wyłączająca jedną czwartą pomieszczenia z prostokąta. W jednym kącie salonu stał duży drewniany stół otoczony krzesłami; wielka serweta na jego blacie wyobrażała godło Hogwartu na szarym tle. Gdzie indziej umieszczono szeroki, miękki dywan, wokół którego ustawiono trzy duże sofy: jedną kwiecistą, różowo-czerwoną, z falbanami i poduchami w kształcie serc; drugą śliską i zimną z wyglądu, przypominającą skórę krokodyla; trzecią nowoczesną, granatową, całkowicie mugolską. W głębi pomieszczenia żarzyły się węgle w kominku zabudowanym piaskowcem. Na ścianach – kolorowych, puzzlowych, złożonych z niepasujących do siebie fragmentów tapet, kamienia, malowideł i mozaik – wisiała mnogość obrazów, półek i szafek. Niektóre były otwarte; Harry widział rozmaite magiczne przedmioty, książki, pergaminowe notatniki i całe zwały luźnych kart, pióra, miski wypełnione muszelkami, kolorowymi kamykami i nieokreślonymi suszonymi przedmiotami.
W pokoju roiło się od lamp wszelakich – szklane i kryształowa klosze zwisały z sufitu, sterczały ze ścian; metalowe uchwyty na pochodnie wypełniały przestrzeń między obrazem przedstawiającym zębatą czarownicę z ukulele a milczącym chórem tęczowych ropuch z porcelany. Gdzieniegdzie z podłogi wystrzeliwały całe metalowe stelaże; trafiła się też jedna uliczna latarnia wydarta z dziewiętnastego wieku.
Z salonu odchodziło czworo drzwi – dwoje na końcu pomieszczenia po lewej od wejścia; coś w ich wyglądzie wskazywało na portalowanie łazienkom. Były białe i przyozdobione muszlami. Dwoje kolejnych miało barwę ciemnowiśniową; znajdowały się około pięciu metrów od siebie; jak para pionowych oczu wystawały z tej tajemniczej wygrodzonej części.
- Usiądźmy – zaproponował Apuchtin. – Mamy parę spraw do przedyskutowania.
Zajęli kanapy otaczające dywan. Nauczyciel rozłożył się na środkowej, krokodylej, Harry i Laura na mugolskiej, a Draco z Riką na różanej. Dziewczyny wciąż próbowały zabić się wzrokiem. Ślizgon wyglądał na człowieka, który zaraz zwymiotuje, ale stara się zamaskować to brakiem zainteresowania otoczeniem.
Harry był zwyczajnie zdezorientowany. I przybity jak zawsze.
- No, młodzieży, myślę, że możemy zaczynać. – Apuchtin klasnął i zatarł dłonie z podekscytowania. Harry z beznamiętnym zaskoczeniem zauważył, że ani Laura, ani Rika nie ślinią się na widok Rosjanina. – Jesteśmy tutaj, by poprawić standardy towarzyskie w Hogwarcie. Mam nadzieję, że przyłożycie się do tego jakże ważnego zadania. – Mrugnął do dziewczyn, lecz te nadal były zainteresowane wyłącznie sobą nawzajem. – Jeśli pojawią się jakiekolwiek problemy, alarmujcie mnie. Oczywiście, tylko jeśli nie uda wam się rozwiązać konfliktów pokojowo. Macie ze sobą współpracować. Powtarzam: WSPÓLPRACOWAĆ. Riko, jesteś bardzo dobrą uczennicą. Liczę na to, że w razie problemów naukowych pomożesz swoim nowym przyjaciołom. Harry, jesteś świetnym graczem quidditcha. Może zabierzesz kolegów na trening?
Tym razem Apuchtin zamilkł, oczekując odpowiedzi.
Harry chrząknął.
- Już nie gram – powiedział ochryple. Nic nie wytłumaczył, mimo iż zarejestrował cztery zdziwione spojrzenia.
- No to może pouczysz ich zaklęć obronnych – Apuchtin usiłował naprawić swoją gafę. – Słyszałem, co się wyczyniało w Hogwarcie w zeszłym roku. – Znowu mrugnął. – Gwardia Dumbledore'a, hm?
Harry tylko wzruszył ramionami.
- Ufam, że jesteście na tyle dojrzali, by podejść do integracji na poważnie – kontynuował Apuchtin, zwracając się do wszystkich obecnych. – Nie chcę słyszeć żadnego „zmroziłam go zaklęciem, bo złamał mi pióro". Od dziś jesteście przyjaciółmi. Rodziną. Rozumiemy się?
Nikt mu nie odpowiedział; wszyscy byli zbyt zajęci. Draco udawaniem, że wcale nie zwymiotuje, Rika wzrokowym zabijaniem Laury, Laura wzrokowym zabijaniem Riki, a Harry duszącym bólem, który właśnie pojawił się w jego piersi. Bez konkretnego powodu. Bez uprzedzenia.
Tak po prostu.
- Draco, jesteś prefektem – Apuchtin zwrócił się do Ślizgona, który minimalnie zzieleniał. – Aby integracja miała sens, zostajesz pozbawiony władzy kontrolnej nad projektem. Grono pedagogiczne zwolniło cię także z większości obowiązków. – Uśmiechnął się. – Ale nadal nosisz odznakę, więc liczne przywileje, jakie się z nią wiążą, pozostają do twojego wykorzystania. – Apuchtin osunął się po poduszkach kanapy, splótł dłonie za karkiem. – Drzwi wyjściowe otwierają się od wewnątrz bez hasła. Przypominam, że hasło zewnętrzne to „trudna zgoda". Prefekci będą tu przychodzić na kontrole; nie musicie podawać im hasła, ale proszę: wpuszczajcie ich, na miłosierdzie Helgi Hufflepuf. W Hogwarcie pracują nauczyciele, którzy bardzo krytycznie patrzą na nasz projekt. Każde uchybienie, każde odstąpienie od zasad może bardzo dużo zepsuć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top