Ogólnie nieciekawie
Znów zaczął się gorszy okres. Wcześniej nie sądziłem, że nie mogę upaść niżej, jednak okazałem się bardzo zdolny w tej kwestii.
Głód bliskości, który odczuwałem od zawsze, zogniskował się na chodzącej arogancji.
Doskonale znałem wszystkie emocje, które wiązały się z nową sytuacją.
Znałem rwący ból serca, które czuło, jakby nie było na właściwym miejscu.
Czułem pustkę, kiedy byłem sam.
Czułem głód i pragnienie towarzystwa.
Czułem wiele innych paskudnych rzeczy...
Ale tylko czasami.
Ta sytuacja była dość nietypowa. Nie cierpiałem przez cały czas. Po prostu czasami zdarzały się takie momenty, w których nagle dopadała mnie niemożliwa do spełnienia tęsknota i wtedy wiedziałem, że nie będzie łatwo. W grę weszły nieco mocniejsze środki, które bardziej wpływały na umysł, a mniej na ciało, dzięki czemu nie marniałem w oczach. Byłem teraz bardziej zgaszony i jakby wycofany...
Za to noce były katastrofą. Budziłem się przynajmniej raz na godzinę. Albo rwało serce, albo miałem koszmary, przez które drżałem i nie mogłem złapać powietrza.
Czasami nawet nie chciałem.
Zazwyczaj gryzłem poduszkę. Czasami pomagało ściskanie karty od Nemo, ale to bardzo, bardzo rzadko.
Kilka razy obudziłem Malfoya. Raczej nie był z tego powodu zadowolony, a mi było wstyd, że zobaczył moją słabość.
Na lekcje chodziłem w kratkę. Starałem się jak najczęściej uczestniczyć w zajęciach, jednak często traciłem przytomność, nawet wtedy, gdy nie brałem. Przez cały wrzesień i październik częściej pojawiałem się w skrzydle szpitalnym niż na posiłkach.
W pewnym momencie nawet Draco zaczął zachowywać się tak, jakbym go obchodził. Kilka razy spytał, czy byłem na lunchu. Za każdym odpowiadałem, że tak, oczywiście, po czym słyszałem, że nie widział mnie w Wielkiej Sali. Na tym rozmowa się kończyła.
Wciąż dostawałem listy od Nemo, ale było ich jakby mniej. Pisał rzadziej i krócej.
Moje oceny spadały, podobnie samopoczucie i chęć do życia. Zwiększała się jedynie ilość narkotyków w moim organizmie, który już powoli nie dawał sobie rady. Chudłem w zastraszającym tempie, a kiedy próbowałem coś zjeść, zazwyczaj wymiotowałem.
Dzień poprzedzający Noc Duchów spędziłem w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey przez całe popołudnie testowała na mnie eliksiry lecznicze. W końcu spakowała do torby piętnaście różnych buteleczek opatrzonych instrukcjami zapisanymi drobnym maczkiem. Powiedziała, że mogę wrócić do dormitorium, ale tym razem wyjątkowo postanowiłem pójść do Wielkiej Sali.
Odniosłem torbę i zszedłem na parter. Nikogo nie zdziwił mój widok. Uczniowie już we wrześniu stracili zainteresowanie „Potterem, który chyba śmiertelnie choruje".
Nie dziwiłem się tej opinii. Byłem blady i tak wychudzony, że szata wisiała na mnie jak na szkielecie.
Kiedy szedłem do stołu Gryffindoru, minąłem Malfoya. Wymieniliśmy krótkie spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Dopiero teraz, w ostrym żółtym świetle świec zawieszonych pod powałą, zauważyłem, że Draco również nieco zmizerniał. Pod idealnymi oczami widniały ciemne wory, a płynna dusza jakby znowu chciała przedrzeć się przez szklaną osłonę.
Zupełnie jak we śnie.
Może miałem jakiś pokraczny dar prorokowania. Jeśli to prawda, umrę, gdy tylko wywróżę sobie śmierć.
Tak to działa?
Nie uczestniczyłem w ogólnej radości.
(Kto by się tego spodziewał.)
Po niecałej godzinie wróciłem do dormitorium i rzuciłem się na łóżko. Nie zadbałem o zdjęcie szaty i odwieszenie jej do szafy. Dawno przestałem robić takie rzeczy.
Poza brakiem sił na zbędne ruchy miałem jeszcze jeden powód tego, dlaczego nie przebrałem się w piżamę.
Moje ręce.
Od ogromnej ilości wkłuć moje przedramiona były zaczerwienione i często bolały. Istniała niewielka szansa na to, że Draco skojarzy przypadkowo dostrzeżone ślady na rękach z moim stanem, ale wolałem nie ryzykować.
Przez ostatnie miesiące narkotyki były jedyną rzeczą, dzięki której trzymałem się na nogach.
Choć ostatnio nawet one nie pomagały...
W tym momencie bardzo potrzebowałem bliskości drugiego człowieka. Byłem tak zdruzgotany, że ostatkiem sił skopałem z siebie szatę i wybuchłem płaczem, profilaktycznie chowając się pod kołdrą, w razie gdyby mój kpiący współlokator postanowił wrócić.
Zasnąłem kilka minut później, zbyt zmęczony, by dalej szlochać. Obudziłem się tylko na chwilę, po paru godzinach, kiedy trzasnęły drzwi.
Potem zatonąłem w koszmarze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top