O włos od szczęścia

Harry zaspał na śniadanie. O ile „zaspaniem" można było nazwać celowe przedłużenie leniuchowania.

Gdy wszedł do Wielkiej Sali, większość uczniów zdążyła się ulotnić. Ron (on i Hermiona byli zmartwieni nawet bardziej niż wczoraj) dał mu plan lekcji. W tym roku pierwszy września wypadł w czwartek, więc początkiem nauki okazał się piątkowy poranek – czyli dwugodzinny blok eliksirów.

Harry najpierw jęknął w duchu. Eliksiry. Lochy. Snape. Ślizgoni.

Potem przypomniał sobie, że jego wyniki z SUM-ów nie były wystarczająco dobre, by mógł uczęszczać na te zajęcia.

Następnie zmarszczył brwi i podszedł do profesor McGonagall, która właśnie wstawała od stołu. Nauczycielka powiedziała mu, że z racji zmiany profesora wykładającego eliksiry obniżyło się kryterium przyjmowała kandydatów. McGonagall pamiętała, że Harry'emu zależało na zostaniu aurorem, więc pozwoliła sobie ułożyć plan bez konsultacji z nim.

Chłopak podziękował grzecznie i wrócił na miejsce obok Rona.

- Co macie? – zapytał, zabierając się za chłodną owsiankę, która przyprawiała go o mdłości.

- Transmutację – odparła Hermiona, wyraźnie radosna, że Harry zaczął zachowywać się jak Harry – od zawsze cechowała go ponadprzeciętna ciekawość.

- Ne wem – wymamrotał Ron, wpychając do ust kolejne ciasteczko zbożowe.

- A ty, Harry? – zainteresowała się Hermiona.

Chłopak wyjął z kieszeni plan lekcji i położył go na stole.

- Eliksiry. Z tym nowym... no...

- Z profesorem Slughornem – podpowiedziała Hermiona.

- Tak... Muszę już iść. Do zobaczenia później.

Ruszył w stronę drzwi. Gdy przekraczał próg sali, omal się nie przewrócił – jego stopa stanęła na czymś miękkim i ruchomym, co następnie syknęło i uciekło w głąb Wielkiej Sali. Harry odwrócił się i z niejakim zdziwieniem zobaczył Krzywołapa – kota Hermiony, o którym nie mógł powiedzieć niczego poza tym, że jest dziwny. Harry ani go nie lubił, ani lubił, ani nie miał konkretnego zdania. Uwielbiał koty, ale ten jakoś mu nie pasował...

Hermiona spojrzała na przyjaciela z cieniem wyrzutu. „Dlaczego ZNOWU na niego nadepnąłeś?", mówiły jej oczy. „Nigdy się tego nie oduczysz?".

Harry uśmiechnął się pod nosem. Niezbyt wesoło, ale jednak. Źle z nim ostatnio było, nawet bardzo źle, ale jeszcze nie oduczył się uśmiechać. Gdy to robił, miał wrażenie, że jest w stanie w ten sposób oszukać samego siebie. Wmówić sobie, że nie dzieje się nic poważnego.

Spojrzał na zegarek, który miał na ręce. Sowa przyniosła mu go przed trzema tygodniami. Dołączono doń niewielką karteczkę z napisem: „Czas płynie i zabija rany. Możesz go kontrolować. Możesz liczyć godziny do poprawy." Podpis brzmiał: Nemo.

Nemo często do niego pisał. Zaczął pod koniec czerwca, tuż przed wyjazdem do domów. Harry dostawał sowy co kilka dni. W połowie lipca Nemo zrobił dwutygodniową przerwę.

Wiedział o problemach Harry'ego. A przynajmniej o ich wierzchniej warstwie. O żalu po stracie bliskiej osoby. O nieumiejętności radzenia sobie z emocjami.

Był kimś w rodzaju wsparcia. Chciał nim być. I najpewniej bardzo mu zależało, bo wytrwale przysyłał sowy, mimo iż Harry nigdy nie odpowiedział na list.

Zegarek był srebrny, miał siedem wskazówek i dwudziestoczterogodzinną tarczę. Na metalowym pasku wygrawerowano paszczę lwa z wysuniętym smoczym, rozdwojonym językiem.

Harry powlókł się do lochów. Zapukał do pracowni eliksirów, wszedł.

Profesor Slughorn spojrzał na niego, przerywając wykład. Gdy rozpoznał nowo przybyłego, uśmiechnął się serdecznie.

- Witaj, Harry! – zawołał. – Profesor McGonagall wszystko mi powiedziała. Chodź tu, chodź, mój drogi! Zajmij miejsce. Panna Parkinson siedzi sama.

Gryfon posłusznie opadł na krzesło obok Pansy. Niewiele było osób, których nie lubił tak bardzo, jak nie lubił jej. Irytowała go spłaszczona twarz dziewczyny i jej postawa wobec innych uczniów. Ta wyższość, niczym nie uzasadniona. Pogarda wobec rówieśników, którzy nie byli Malfoyem...

Odnośnie Malfoya – chłopak też brał udział w lekcji eliksirów. I bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że Harry usiadł tak blisko niego (zachował tylko trzy ławki odstępu). Prócz niego w sali siedziało siedmioro Ślizgonów, dwie Puchonki i sześcioro Krukonów. Z Gryffindoru był tylko Harry. W tym roku nazbierało się sporo chętnych na eliksiry, więc podzielono grupę na dwie części. Większość lwów znajdowała się w drugiej turze.

- Moi mili – zaczął Slughorn, siadając w wielkim fotelu za katedrą. Wcześniej za biurkiem stało sztywne drewniane krzesło Snape'a. – Dziś uwarzycie Erantarum, silny eliksir wywołujący omamy słuchowe. Aby dać wam motywację do krojenia ślimaków i rozcierania czosnku, przygotowałem nagrodę. Osoba, która uwarzy wywar zdatny do spożycia, otrzyma ode mnie to.

Uniósł maleńką fiolkę pełną złotawego płynu, który do złudzenia przypominał olej kuchenny.

- To Felix Felicis – powiedział z dumą. – Płynne szczęście. Osoba, która go wypije, będzie mieć szczęście we wszystkim, co robi, przez cały dzień. – Uśmiechnął się szeroko. – Jedno z was ma szansę przeżyć najlepszą dobę w życiu. – Schował buteleczkę do kieszeni szaty, splótł ręce za plecami. – Przepis i sposób przygotowania znajdziecie na stronie czterdziestej dziewiątej. Macie dziewięćdziesiąt minut. Czas, start!

Harry zaczął od krótkiej dygresji: czy eliksir szczęścia wpłynąłby na jego depresję? Czy umiałby z nią wygrać?

Odpowiedział sobie, że nie.

Potem podniósł rękę, zwracając na siebie uwagę nauczyciela.

- Panie profesorze – powiedział cicho. – W wakacje nie wiedziałem, że będę kontynuował naukę eliksirów, więc nie zakupiłem jeszcze podręcznika.

- Weź sobie jakiś z szafy 7C – odparł Slughorn, wracając do przerwanej krzyżówki magicznej. – Z tyłu, po prawej od drzwi.

Harry wstał i znalazł odpowiednią szafkę. Otworzył ją z niemałym trudem (zawiasy zaskrzypiały, nienaoliwione).

W środku znajdował się tylko jeden podręcznik dla klasy szóstej; wciśnięto go między stos książek dla drugoklasistów a wielką Encyklopedię Trucizn Wszelakich. Jedyny egzemplarz był mocno wyświechtany, zakurzony, brudny i nadgryziony przez szczury.

Harry wrócił do ławki. Ostatecznie zrezygnował z trudów zdobycia eliksiru, gdy przejrzał podręcznik. Większość stron miała pozaginane rogi, kilku kartek brakowało. Ciężko znaleźć miejsce, w którym pożółkły pergamin nie nosił śladów obsesji poprzedniego posiadacza – wszędzie zapiski, notatki, poprawki; czasem skreślenia obejmowały całe akapity.

Harry znalazł właściwą stronę. Ignorując drobne czarne pismo, zaczął sporządzać eliksir według drukowanego przepisu. Po pięciu minutach był spocony i wybitnie zirytowany – okaleczył pędy dębu karłowatego, wlał do kociołka za dużo wody, a gdy usiłować rozgnieć fasolki rzelomastry, kilka sztuk wyśliznęło mu się spod noża, przeleciało przez loch i uderzyło w ścianę.

Wtedy Harry zwrócił uwagę na marginesowe notatki. „Wlewać sok brzozowy z północnej strony kociołka" – głosiły napisy. „Najpierw wsypać ziarna graścienki, dopiero potem dodać podbiał."

W ramach umiarkowanej ciekawości zastosował się do kilku porad. Jego eliksir niemal od razu przybrał oczekiwaną turkusową barwę, by przemienić się w połyskliwy szafir, gdy Harry utarł oczy chrabąszcza majowego „nad kociołkiem, najlepiej lewą ręką".

Skończył wywar przed czasem. Profesor Slughorn przeszedł się między ławkami, oceniając prace uczniów. Harry poczuł szczątkową dumę, gdy nauczyciel pochwalił jego eliksir.

Pozytywność szybko minęła, kiedy Slughorn zatrzymał się przy biurku Malfoya i z radosnym okrzykiem uniósł jego do góry, jakby przedstawiał reszcie klasy boksera przed walką.

- Mamy zwycięzcę! – zapiał. – Eliksir pana... - zaczął entuzjastycznie, lecz szybko przerwał i spojrzał na Ślizgona pytająco. – Jak się nazywasz?

- Draco Malfoy – powiedział chłopak bezbarwnie.

Harry przyjrzał mu się uważnie. Jeszcze w czerwcu Draco puszył się w Brygadzie Inkwizycyjnej za to, że został kapusiem. Teraz otrzymał wyróżnienie od nauczyciela i wydawał się całkowicie na nie obojętny. Czyżby aż tak ciężko zniósł utratę ojca?

Harry zauważył jeszcze jeden szczegół niepasujący do dawnego Malfoya. Gdy Slughorn uniósł jego rękę, luźne rękawy szaty zsunęły mu się na ramiona. Szczupłe ręce Ślizgona okrywała przylegająca bluzka wyglądająca na dzieło mugolskie. Dlaczego chłopak ubierał się w tak dziwny sposób? Może miał coś do ukrycia?

Harry'emu przypomniała się wczorajsza rozmowa z Ginny. Jej troska. Lęk, gdy oglądała jego przedramiona.

Gryfon z trudem powstrzymał gorzki uśmiech cisnący się na usta. Jakoś nie umiał wyobrazić sobie płaczącego Malfoya z żyletką w ręce.

- A więc pan Draco Malfoy otrzymuje ode mnie fiolkę eliksiru szczęścia – powiedział Slughorn, puszczając chłopaka. Wręczył mu buteleczkę. – Nie zmarnuj tego – poradził. – I pamiętaj, że używanie Felixa na egzaminach, w konkursach czy innych formach zbiorowej rywalizacji jest surowo zabronione! – Żartobliwie pogroził mu palcem.

Ślizgon się nie uśmiechnął. Wrócił na swoje miejsce i zaczął sprzątać stanowisko pracy. Podobnie postąpiła reszta klasy; okaleczone szczątki zwierząt i roślin wylądowały w specjalnym śmietniku, przy kamiennych umywalkach ustawiła się kolejka.

Harry nie pchał się do porządków – poczekał, aż szóstoklasiści ogarną bałagan, dopiero potem sam się tym zajął. Bez kolejki dostał się do starego kranu zamontowanego bezpośrednio w ścianie. Pod kranikiem znajdowała się marmurowa misa z odpływem.

Gdy Harry mył swój kociołek, przemknęła mu przez głowę nietypowa myśl, której źródła nie potrafił się dopatrzyć. Czy Malfoy byłby zdolny do zażycia eliksiru po to, aby skutecznie zemścić się na Harry'm?

Perspektywa wydawała się absurdalna, ale Gryfon nie umiał powstrzymać się od rozważenia sprawy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top