Mój słodki, mój zrezygnowany
Wstyd przyznać, ale to on musiał się ode mnie odsunąć. Ja nie byłem do tego zdolny. Stałem bardzo blisko Dracona, zapomniawszy o oddychaniu, mruganiu i innych rzeczach nieważnych w obliczu tego zniewalającego zapachu.
Tak, chciałem sobie wmawiać, że chodziło właśnie o perfumy.
- Powinieneś się wyspać – mruknął chłopak, opierając się pośladkami o parapet. Spojrzał na mnie krytycznie. A przynajmniej próbował. – Wyglądasz mizernie.
- Ty też – wymamrotałem.
Prychnął, wypychając spomiędzy warg spory kłąb dymu. Zbierało się go coraz więcej, przez co zaczynałem się dusić. Ale przyjemne było to uczucie. Jakoś tak przekonywała mnie do niego świadomość, że wszystko, czym teraz oddycham, wcześniej opuściło płuca Dracona...
Przestań. To nie ma sensu.
Ale podobne myśli atakowały moją głowę bez żadnego porządku i... sensu.
No bo dlaczego niby bliskość Malfoya miałaby mi się tak podobać?
Przez całe roztargnienie nie usłyszałem następnych słów chłopaka. Kiedy uniosłem brwi w wyrazie dezorientacji, słabo pokręcił głową.
Potem niepewnie wyciągnął w moją stronę rękę. Zdziwiony, podałem mu swoją, a on łagodnie przyciągnął mnie do siebie.
Papieros wypadł mi z dłoni.
Draco uśmiechnął się smutno.
- Nie podoba ci się to, co robię – powiedział cicho. Puścił mnie, a jego dłoń, teraz oparta luźno o kolano, wydała mi się najsmutniejszym widokiem na świecie.
Milczałem. W głowie miałem lodową pustynię, po której nie potrafiłem się poruszać. Wiedziałem tylko, jak w niej przeżyć.
Na nic więcej nie było mnie stać.
- Nienawidzisz mnie – dodał Draco takim tonem, jakby... no tak. Przecież się tego spodziewał.
Powoli, jakby z wahaniem, zaciągnął się resztką papierosa. Dłoń drżała mu tak bardzo, że ledwo trafił do ust.
Potem westchnął niemożliwie ciężko, wydmuchując dym.
- Przepraszam – szepnął cicho. Wychylił się, zbliżył, a ja odruchowo zamknąłem oczy.
Moje wargi nigdy nie czuły takiej słodyczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top