Dech w piersi zamarł

Ledwo udało mi się dotrwać do ostatniej lekcji. Siedziałem na zajęciach wypompowany. Powieki same mi opadały, w dodatku miałem wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Zdarzało mi się drżeć. Minimalnie, ale jednak. Zrobiłem przez to kilka kleksów w notatkach, które i bez nich do niczego się nie nadawały.

Oczywiście nie poszedłem na kolację. Wróciłem do sypialni, wyjąłem wiadomy sprzęt...

Trzasnęły drzwi. Poskoczyłem jak oparzony i odwróciłem się, ale ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem wściekłego Ślizgona, którego się spodziewałem.

Owszem, do pokoju wszedł Draco. Ale nie był zły.

Był zgaszony i jakby...

...smutny.

Nie patrzył na mnie. W pierwszej kolejności podszedł do swojego łóżka i z szafki nocnej wyjął niewielkie biało-czerwone pudełko.

Zapalił papierosa końcem różdżki, zaciągnął się i ostatecznie usiadł na parapecie okna.

Dopiero wtedy poświęcił mi uwagę, czego pożałowałem już w pierwszej sekundzie.

Srebrne oczy składały się z dwóch warstw. Pierwsza, zewnętrzna, wyglądała jak szkło. Dwiema płaskimi kopułami oddzielała duszę od świata. Właśnie te kopuły sprawiały, że spojrzenie Dracona zawsze było zimne i kpiące.

Bo chłopak mógł formować szkło tak, jak mu się podobało. Zawsze.

Tylko nie teraz.

Teraz przesłonki drżały, niepewne, czy się nie stopić. Były cienkie, słabe.

Jakby jedno nieprzyjazne słowo mogło je zniszczyć. A gdyby tak się stało, cały świat ujrzałby drugą warstwę, warstwę wewnętrzną, która z cichym posapywaniem ocierała się o samą duszę.

A dusza Dracona nie była w najlepszym stanie.

Chłopak zaciągnął się dymem, przytrzymał go w płucach i wypuścił w półciemną przestrzeń pokoju. Milczał. Ja również się nie odzywałem.

Kiedy spalił papierosa, wyciągnął drugiego, następnie trzeciego. Mi mój nałóg ciążył w dłoniach, ale wiedziałem, że gdybym uległ pokusie, nie miałbym czego szukać w Hogwarcie. Dlatego bardzo dyskretnie odłożyłem paczuszkę pod poduszkę.

- Chcesz się poczęstować? – szepnął Draco po kwadransie. Mówił bardzo cicho, ale głos mu nie drżał. Jedynie oczy wydawały się coraz bardziej niestałe.

- Podziękuję – mruknąłem. Nie rozumiałem sytuacji, w której się znalazłem. Draco był... w pewnym sensie miły.

I słaby. Jego kruchość raziła w oczy.

Mimo to chłopak prychnął.

- Twoja pogarda do mnie nie musi się przekładać na papierosy – stwierdził, wyciągając paczkę w moją stronę.

Niepewnie wstałem i zbliżyłem się do Ślizgona. Wyjąłem papierosa, a kiedy sięgnąłem po różdżkę, żeby go odpalić, znieruchomiałem...

Bo Malfoy pochylił się w moją stronę i rozżarzoną główką swojego blanta podpalił mojego.

Pomimo gęstego dymu w tej ułamkowej sekundy czułem tylko zapach jego perfum.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top