Czy teraz...?

Przez chwilę przyglądał się wiadomości. Potem westchnął, ciężko klapnął na materac łóżka.

- Kurwa – mruknął, wyrażając tym słowem dokładnie WSZYSTKO.

Dwukrotnie przeczytał list, po czym odwrócił kartę na drugą stronę i nabazgrał:

„W takim razie przepraszam. Byłem pewny, że jesteś Ginny. Spędziłem z nią wczorajszy wieczór i myślałem, że przebywam z Tobą.

Nie musisz się martwić. Nie ma po co. I tak nic nie wskórasz, a jedynie się zestresujesz.

Obawiam się, że nie da się pomóc, więc alarmowanie uzdrowicieli nie ma sensu.

Dziękuję Ci za troskę, jednak... nie."


„Harry... błagam, nie poddawaj się. Rozumiem, że jesteś osłabiony (chorowałeś w wakacje?), ale to nie czas na takie wnioski. Masz szesnaście lat. Wierzę, że uda Ci się wyzdrowieć. To grypa? Choroba magiczna? Proszę, pozwól sobie pomóc. Nie zamierzam się poddać."


„Dramatyzujesz."


„Nie, Harry. Skoro sam twierdzisz, że już nie da się Ci pomóc, to musi być naprawdę źle. A mi zależy. Naprawdę."

„Jesteś tego pewien?"


„Oczywiście."


„Znam Cię w ogóle?"


„Jesteś pewien, że chcesz usłyszeć odpowiedź? Może Ci się nie spodobać."


„Tak. Mów."


„Ech... wolałem tego uniknąć, ale niech Ci będzie."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top