Awaria tamy

Po wczoraj byłem w tak żałosnym stanie, że nawet nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Usiadłem przy biurku, wyjąłem z szuflady buteleczkę atramentu i pióro. Zacząłem pisać.

Nie żałowałem sobie szczerości.

Mieszkanie z Malfoyem jest najgorszą rzeczą, która mogła mnie teraz spotkać. Mamy wspólny pokój, więc będziemy spędzać ze sobą dużo czasu, o ile nie znajdę innego miejsca do wegetowania. Przyznaję bez bicia, że ostatnio często przesiaduję w szkolnych łazienkach. Tam przynajmniej mam względną prywatność.

Malfoy ostatnio mocno się zmienił. Życie go doświadczyło, o czym wiedzą chyba wszyscy, którzy choć raz rozmawiali z nim po wakacjach. Teoretycznie powinien być teraz milszy – nie, to złe słowo. Może „mniej wkurzający"? Mniej chamski?

Niedoczekanie. Już na początku, gdy rozkładaliśmy rzeczy w pokoju, wyskoczył do mnie z nie wiadomo jak głupimi wymaganiami, że światło ma być zgaszone, kotary w oknach rozchylone do jednej trzeciej, a dźwięk budzika dopuszczalny tylko w tonacji e-mol.

Zwyczajnie stamtąd uciekłem. Nie powiem, co robiłem do wieczora, bo bez wątpienia byś mnie okrzyczał – jeśli Twoja troska jest choć w połowie taka, jak ją opisujesz.

Wróciłem późno. Bardzo. Malfoy oczywiście nie mógł przepuścić takiej okazji. Zaczął kazanie, ale ja znowu wyszedłem w połowie.

Możesz się ze mnie śmiać – zwyczajnie zatrzasnąłem się w łazience i się poryczałem. Jak dzieciak. Jak smarkacz, na którego ktoś podniósł głos, więc ten uderzył w ryk. Jak syrena strażacka.

Jestem słaby, Nemo. Zwyczajnie słaby. Sypię się na każdym kroku. Po korytarzach Hogwartu można zbierać moje łuski. Nie radzę sobie ze zwykłym życiem. Przesadnie reaguję na wszystkie złe słowa.

Odsunąłem się od przyjaciół. Choć raczej powinienem zadać sobie pytanie, czy byli moimi przyjaciółmi, skoro zwyczajnie pozwolili mi odejść.

Przerwałem na chwilę. Zastanowiłem się, czy nie napisać o narkotykach, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Nemo niechybnie poinformowałby o tym nauczycieli. Pewnie sam bym tak zrobił, gdyby chodziło o kogoś z mojego otoczenia.

Nie daję sobie rady. Po prostu.

Gdy skończyłem pisać, poczekałem pół minuty na reakcję karty. Atrament wsiąkł w arkusik.

A ja poczułem się minimalnie lżej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top