57


    Ocknęłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Głowa lekko mnie bolała, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Nie pamiętam, co się stało. Wiem tylko, że wracałam do domu, a potem jakiś silnie drażniący roztwór zwalił mnie z nóg. Szukałam wzrokiem jakiegoś źrodła światła, ale to na nic. Chciałam się podnieść, ale poczułam, że miałam ręce związane na plecach i nawet nie próbowałam. Stwierdziłam, że zaczekam, aż ktoś łaskawie tu przyjdzie.

    A co, jeśli stoi za tym matka? Niewątpliwie zostałam uprowadzona. Znowu. Czego ona by ode mnie chciała? Komu to zleciła, skoro siedzi? Nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Boję się, ze dojdę do zbyt wygórowanych wniosków. Jęknęłam cicho, gdy przez przypadek poruszyłam związanymi dłońmi, o które otarł się sznur, przez co zabolało. Siedziałam tak nie wiem ile, ale starałam się nie panikować, bo przecież to może zaszkodzić mojemu ukochanemu maleństwu... Nie, muszę myśleć choć trochę pozytywnie, albo się nie zadręczać, może nic złego mi tu nie zrobią.

    W końcu usłyszałam przekręcanie zamka w drzwiach, a potem do pomieszczenia w którym byłam, wszedł postawny mężczyzna. Zapalił światło, a ja nie miałam wątpliwości, że nie znam tego człowieka. Mógł mieć nie więcej niz czterdziesci lat, małą, okrągłą twarz i zakola na głowie.

- O, już nie śpisz? To dobrze, musimy nagrać dla twojego chłoptasia nagranie, żeby wiedział, gdzie jesteś. Pewnie zachodzi w głowę, gdzie to się podziewasz - usłyszałam jego gruby głos. Podszedł bliżej i ustawił przede mną statyw, a na nim kamerę.

- Po co tu jestem? - zapytałam cicho.

- Płacisz za błędy tego cioty - odpowiedział, po czym zaśmiał się głośno, przyprawiając mnie o ciarki na plecach.

    Już nic się nie odezwał, jedynie włączył kamerę, a potem stając przed nią zaczął mówić. Nawet nie próbował zakryć twarzy, czy zmienić głos, ewidentnie chciał, żeby Harry wiedział, kto mnie ma. Ale po co? Zeby wpadł tu i żeby się nawzajem pozabijali? Zdecydowanie o to mu chodzi.

    Pół godziny i trzy uderzenia w twarz później było już po wszytkim. Wydawało mi się, że moja twarz spuchła od tych silnych uderzeń, pomijając to piekła mnie niemiłosiernie, a do tego czułam głód. Cóż, prawdą było to, że ostatni posiłek jadłam w domu, zanim wyszłam do pracy, a nie wiem, ile tu jestem - może dwa dni, albo trzy.
Nagle znowu ktoś wszedł do pomieszczenia i zapalił światło. To znowu był on. Skuliłam się, nie chcąc znowu oberwać. Słyszałam, jak podszedł bliżej mnie i postawił coś na ziemi.

- Masz to wszystko zjeść, jeszcze mi się przydasz mała.

    Zaraz potem wszedł, nie gasząc światła i zamknął drzwi na klucz. Westchnęłam i podniosłam głowę, by zobaczyć co przyniósł. Była to ciemnobrązowa prostokątna taca, a na niej znajdowało się kilka kromek chleba, a obok nich szklanka z wodą. Nie byłam pewna, czy w tej wodzie nic podejrzanego nie ma, ale musiałam coś zjeść. Kilka chwil póżniej po moim wykwintnym jedzeniu została tylko pusta szklanka i taca.

    Minęło kilka dni. Anabell cały czas byla uwięziona, przez caly ten czas niczego się nie dowiedziała - ani tego, kim jest jej porywacz, ani tego, czy ktoś mu to zlecił. Mężczyzna raz dziennie przynosił jej ten sam zestaw jedzenia i codziennie nagrywał ją jak spała, albo zmuszał do mówienia. Nadal nie doczekała się, by Harry po nią przyszedł. Po trzech dniach zaczynała tracić nadzieję. Nie na to, że mężczyzna jej nie szukał, bo tego była pewna, traciła wiarę w to, że ją znajdzie. Miała wrażenie, że miejsce w którym się znajduje, słabo nadaje się na miejsce dla zakładniczki. Skoro jesteśmy już przy Stylesie, wypadało by coś o nim powiedzieć.

    Gdy wybiła godzina ósma wieczorem, a jego ukochana nie odbierała telefonów, na dodatek nie wróciła do domu ze szpitala, wiedział już, że coś jest nie tak. Najpierw zadzwonił do jej przyjaciółki, ale po krótkiej rozmowie, dowiedział się tylko, iż ostatni raz widziały się w pracy, a Anabell wyszła z niej kilka minut po czwartej, mówiąc jej jeszcze, że idzie do lekarza. To było tyle, co dziewczyna wiedziała. Zmartwiła się, gdy usłyszała, że przyjaciółka nie wróciła do domu. Była pewna, że dowiedziała się czegoś, co nią wstrząsnęło i może dlatego jeszcze nie wróciła. Może chciała pobyć sama? Harry od razu się rozłączył, gdy tylko usłyszał przeczącą odpowiedź na swoje pytanie. Przez dłuższą chwilę nie wiedział co robić. Chodził po kuchni w jedną  i drugą stronę, zupełnie nie wiedząc co robić. Myśl, co się działo teraz z Anabell przesłaniała mu logiczne myślenie. Otrząsnął się w końcu i wybrał numer do Liama.

    Dwudziestopięcioletni brunet był detektywem. Nie był jakimś wybitnym specjalistą, ani znamienitym szpiegiem. Był po prostu człowiekiem, który dobrze wykonywał swoje zadania i ludzie przychodzący do niego byli mu wdzięczni, jednak nie mógł się wybić. Wracając, Harry opisał mu całą sytuację. Liam obiecał, że od razu się za to zabiera i niech mu da pół godziny i będzie wszystko wiadomo. Styles rozłączył się wzdychając ciężko. Spojrzał na zegarek w telefonie, była godzinia dziewiąta dwadzieścia jeden. Za pół godziny dostanie informację, gdzie jest jego ukochana.

    Minęło może dwadzieścia minut, kiedy na jego emaila przyszła wiadomość. Akurat odpisywał komuś i myślał, że to jakiś znajomy. Wszedł w wiadomość i wyświetliła mu się krótka notatka i jakiś filmik.

    Drogi Harry, mam tu dla ciebie niespodziankę, na pewno się z niej ucieszysz.

    Harry od razu klikął w filmik, by się dowiedzieć o co chodzi. Jego serce na moment się zatrzymało, gdy zobaczył swoją Anabell związaną w kącie.

- Witaj Harry. Widzisz tą ślicznotkę z tyłu? Chyba doskonale zdajesz sobie sprawę, kto to. Wcale nie trudno było ją złapać. Pozwoliłeś jej wracać samej do domu, a wiedziałeś przecież, co ci powiedziałem... No cóż, teraz jest ze mną i bardzo jej tu dobrze, prawda kochanie?

    W Harry' m zagotowała się krew, kiedy zobaczył, jak on podchodzi do niej i dotyka jej policzka. Dziewczyna odsunęła się, a zaraz dostała za to w twarz.

- Zabiję cię skurwysynu! - Był na skraju wytrzymałości.

- Coś cichutka ta twoja dziwka. Ale już ja się nią porządnie zajmę. A ty Harry, możesz jedynie patrzeć. Chyba, że zrobisz jak mówiłem...

    Nie mógł dłużej tego oglądać i po prostu zamknął laptopa. Tego było już za wiele. Jak on śmiał porwać Anabell, a do tego jeszcze mu grozić?! Szybko chwycił za telefon i ponownie wybrał numer Liama. Ten odebrał po dwóch sygnałach.

- Właśnie miałem do ciebie dzwonić....

- On ją ma.

- Kto?

- Carlos.

- Ja pierdole. No nie żartuj. Przecież ona nie wyjdzie od niego żywa - jęknął temten, nie wiedząc co powiedzieć.

- Oh, serio?! Jakbym nie wiedział. Tylko wyobraź sobie, że on chce trzydzieści tysięcy funtów, które pożyczył mi trzy lata temu!

- Jeszcze nie oddałeś mu tego hajsu? Harry... - Liam był załamany.

- Myślałem, że spłaciłem dług, pracując dla niego. Przecież zabierał trzy czwarte zysku!

- Nie wiesz, jaki on jest? Nigdy się od niego nie uwolnisz. Mówiłem, żebyś wtedy zgłosił to na policję, to nie chciałeś mnie słuchać.

- Dobra... Mniejsza o to. Namierzyłeś go? Masz cokolwiek?

- Tak, słuchaj. Trudno było, bo jego telefon rzadko łapał zasięg. Musiałem w ten sposób go szukać. Mógłbym też zadzwonić, ale wtedy...

-Dobrze Liam, do rzeczy - przerwał Harry, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie jest jego ukochana.

- Privet Moon 10.

    Harry jak zwykle robił wszystko sam. Tak było i teraz. Wsiadł szybko w samochód i ruszył. Do tej ulicy nie miał daleko, jak nic dziesięć minut drogi. Bardzo chciał, żeby Liam miał rację, i żeby okazało się, że Anabell tam jest. Po dotarciu na miejsce wysiadł z auta i podszedł do dużych brązowych drzwi i otworzył je, wchodząc do środka. Jeśli oni faktycznie tu są, Carlos nie na nikogo ze sobą, by go bronił. Mężczyzna nie był głupi, wolał, by ochroniarze pilnowali czegoś innego niż jego. Czegoś o wiele cenniejszego.

- Harry! Witaj. Co cię do mnie sprowadza?

    Mężczyzna wyłonił się z cienia, będąc bliżej Harry' ego, niż temu się to wydawało. Miał na swoich ustach kpiący uśmiech, co niesamowicie denerwowało loczka. Chciał władować mu kulkę w łeb, zakończyć to wszystko i żyć spokojnie, ale wiedział, że gdyby to zrobił, nie spotkałby już Anabell, a do tego nie mógł dopuścić.

- Zostaw Anabell w spokoju - syknął i załadował broń.

- Harry oboje wiemy, że nie strzelisz do mnie. Uspokój się i porozmawiajmy.

- Nie mamy o czym rozmawiać. Wypuść Anabell. To nasza sprawa, nie mieszaj jej w to.

- Ojej, jakie to romantyczne! Jesteś z nią ile? Chyba ze dwa lata, nie? I w tym czasie nadal nie powiedziałeś jej, że siedzisz w brudnych sprawach? Do prawdy, musi być głupia, że się nie domyśliła - zaśmiał się szyderczo.

- Ufa mi.

- To nie ma nic wspólnego z ufaniem. Okłamałeś ją. Jak myślisz, gdy jej wszystko powiem, będzie z ciebie zadowolona?

- Na pewno będzie z tego, że rzuciłem to w cholerę! - krzyknął coraz bardziej nabuzowany Harry.

- Zostawi cię, a ty znowu przyjdziesz do mnie.

- To się nigdy nie stanie.

***

    Harry wrócił do domu, od razu chowając broń w jej miejsce. Poszedł do salonu i odszukał wzrokiem butelkę whiskey i szklankę. Napełnił ją do połowy i wypił duszkiem, krzywiąc się na gorzki smak. Decyzja, jaką chciał podjąć musiał podlać, inaczej na trzeźwo by się rozmyślił i nie zrobiłby tego. Owszem, wiązały się z tym krokiem problemy ale nie miał wyjścia, musiał to wszystko zakończyć i to był jedyny sposób.

- Halo? - odebrał telefon, który dzwonił nieprzerwanie od kilkunastu minut.

- No stary, już się martwiłem, że wykończyliście się nawzajem! - usłyszał westchnienie Liama.

- Miałem na to ochotę.

- Znalazleś Anabell?

- Nie. Powiedział, że nie było jej tam. Mimo wszystko jestem skłonny mu wierzyć...

- Harry, a co jeśli tam była?!

- Trudno, znajdę sposób i wyciągnę ją stamtąd, obiecuję...

- Harry? Co ty...?

- Cześć.

    Brunet rozłączył się i odrzucił urządzenie na bok. Już teraz był pewny, że to co zamierza, to jedyne dobre rozwiązanie

******
1582*

Wow! To chyba nadłuższy rozdział w tej historii i to w tak krótkim czasie dodany!! Kto się cieszy??

Ok, a teraz zostawiam wam rozdział i liczę na deszcz komentarzy, jak pod poprzednim rozdziałem xd. Ogromnie mnie nimi uradowałyście :***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top