53


- Więc, jak masz na imię? - zapytał, gdy siedzieliśmy przy barze. Tak, jak powiedział, miałam przed sobą sok wieloowocowy. Nie miałam ochoty na nic innego.

- Anabell.

- Nathan. - Uścisnął moją dłoń. - Skąd jesteś?

- Nie za dużo chciałbyś wiedzieć?

- Dopiero się rozkręcam.

- Więc przestań. Miałeś nie próbować żadnych sztuczek, a właśnie chcesz o mnie wszystko wiedzieć.

- Zapytałem tylko, skąd jesteś.

- Łatwo byś mnie znalazł, gdybym ci to powiedziała.

- Daj spokój, nie jestem płatnym mordercą - machnął ręką.

- Skąd mam to wiedzieć? Mieszkasz tu? - Zmieniłam temat.

- Tak. Od urodzenia.

- Pięknie tu - westchnęłam, rozglądając się po miejscach, gdzie sięgał mój wzrok.

- O tak. Żal mi opuszczać to miejsce od czasu do czasu.

- Jak to? Nie pracujesz tu? - Nie wyglądał na takiego, który jeszcze się uczy. Mógł mieć z dwadzieścia pięć lat.

- Pracuję, ale wyjeżdżam szukać matki.

- Co się z nią stało? Zaginęła? - zainteresowałam się. - Przepraszam, jeśli nie chcesz, to nie mów...

- Zostawiła mnie po urodzeniu ojcu. Podobno to był jakiś przelotny romans, który zakończył się tym, że oto tu jestem. Nie chciała mnie. Podobno, gdy ostatni raz oddała mnie w ręce ojca, nigdy więcej się do niego nie odezwała.

- Przykro mi...

- Nie szkodzi. Czasem fajnie jest powiedzieć komuś obcemu, co ci leży na sercu. Ale koniec tych smętów. -  Uśmiechał się do mnie lekko.

- Przepraszam, że zapytam, ale dlaczego chcesz ją odnaleźć?

- Ojciec przez całe dwadzieścia lat mojego życia nie powiedział mi, dlaczego mnie zostawiła, nic. Chciałbym usłyszeć to od niej. Może nawet okazałoby się, że mam jakieś przyszywane rodzeństwo...

- No tak, masz rację.

- Nie zdążyłem o nic go zapytać, bo zmarł pięć lat temu... Staram się sam czegoś dowiedzieć. Okej, zmieńmy temat, bo robi się smutno. Ile zamierzasz zostać na tej rajskiej wyspie? - zapytał, upijając potem łyk jakiejś mieszanki soków z alkoholem.

- Może nawet dziś wylecieć - usłyszałam głos Harry' ego.

    Spojrzałam na niego. Stał za Nathanem. Ten szybko wstał i odsunął się do tyłu, stając obok mnie.

- O, Harry. W końcu się zdecydowałeś dołączyć do mnie - stwierdziłam, uraczając go lekkim uśmiechem.

    Brunet wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć i rozwalić wszystko dookoła. Widziałam jednak, że stara się nie zrobić widowiska, co mogłoby przysporzyć rzucenie się na Nathana z pięściami.

- Ile razy mam ci jeszcze mówić, żebyś odpierdolił się od mojej kobiety? - zapytał całkiem spokojnie. Wiem jednak, że zła odpowiedź drugiego i Harry wybuchnie.

- Hej, spokojnie. Tylko rozmawialiśmy. - Nathan starał się go uspokoić, ale na nic.

- Nic mnie to nie obchodzi.

    Harry ominął krzesełko barowe przed sobą i podszedł do chłopaka. Stanął przed nim. Harry był od niego o pół głowy wyższy i silniejszy pod względem postury, co nie zrobiło wrażenia na moim nowym koledze.

- Ej, po co te nerwy? Umiliłem czas Anabell. Czekała na ciebie i czekała...

- O, już wyciągnąłeś od niej jej imię? Czekała by, aż bym przyszedł. To moja kobieta, nie mam zwyczaju dzielić się nią z innymi - oznajmił Hazz.

    Gdy mówił, patrzył na biednego Natha morderczym wzrokiem.

- Odpuść dobra? Skoro masz zamiar mnie zabić za samo patrzenie na nią, to faktycznie idę stąd. - Machnął ręką w celu poddania się. - A, Anabell -  zwrócił się do mnie. - Masz złote serce, że z nim wytrzymujesz.

    Posłał mi jeszcze ostatni uśmiech i ruszył w kierunku plaży, by stamtąd zapewne dojść do ulicy.

- Jesteś z siebie zadowolony? - zapytałam zła.

    Jeszcze przed chwilą miałam dobry humor. Liczyłam, że Nathan obróci wszystko w żart, a mnie uda się uspokoić Harry' ego na tyle, by zniósł jego obecność. No nie udało się.

- Tak. Nie znam go i nie ufam.

- Mam złote serce, że z tobą wytrzymuję, Hazz - westchnęłam, wspominając słowa Nathana.

    Wstałam i ominęłam go. Zdenerwował mnie swoim zachowaniem. Wiedziałam, że jest zazdrosny, nawet bardzo zazdrosny, ale no nie wytrzymałam tego, że mógłby coś mu zrobić z tej zazdrości. Rozumiem, jakbym go sprowokowała, gdyby zobaczył, że mnie całuje, albo nie wiadomo co jeszcze, a ja starałam się nie przekroczyć swojej granicy i nie przekroczyłam jej.

- Gdzie idziesz? - zapytał, gdy zobaczył, że oddalam się od niego.

- Tam, gdzie nie będzie ciebie. Jak ochłoniesz, to przyjdź - oznajmiłam chłodno i ruszyłam dalej do naszego miejsca, gdzie były moje rzeczy i ręcznik.

    Ułożyłam się z powrotem na brzuchu, wracając do lektury. Otworzyłam książkę na stronie z zakładką, a wraz z nią wyleciała na ciepły piasek mała biała karteczka z napisem:

    Gdybyś miała dość tego gbura, zadzwoń, chętnie zamienię z tobą słówko
7** *** ***
Nathan :)

    Uśmiechnęłam się do siebie i schowałam karteczkę między strony. Nie wiedziałam, czy kiedyś z niej skorzystam, ale Nathan nie był znowu najgorszy, jak przypuszczałam na początku, więc może kiedyś się odezwę.

- Anabell, przepraszam kochanie.

    Odłożyłam książkę na ręcznik i zmieniłam pozycję, siadając na piętach, przodem do Harry' ego, który stał teraz przede mną.

- Myślałam, że już nie przyjdziesz...

- Wiem, że jestem trudny, ale nic na to nie poradzę. Nie chciałbym, by jakiś Nathan czy inny Jason odebrał mi cię w przyszłości. Walczyłem o ciebie długo i ciężko, żeby mi cię zabrali od tak.

- Ja to wiem, ale po prostu chciałabym, żebyś zmienił choć trochę swoje nastawienie do takich spraw, Harry. - Popatrzyłam na niego poważnie.

- Ja też to wiem. Po prostu trudno mi nad tym zapanować. Jesteś tak piękna i cudowna... Wiesz, jak oni na ciebie patrzą? Jak na kawał mięsa, soczysty kąsek... Samo to doprowadza mnie do białej gorączki.

- Ale to ty mnie zdobyłeś. Jestem twoja, należę do ciebie. Nie do żadnego Jasona, czy Nathana. Do ciebie. Nie musiałeś tak ostro na niego reagować. Naprawdę tylko rozmawialiśmy, gdybyś dał mu szansę, poznałbyś go lepiej.

- Przepraszam. Postaram się być mniej rozjuszony, zacznę myśleć - obiecał, dając nacisk na ostatnie słowo.

    Chwycił mnie za dłoń i gestem wskazał, że mam wstać, co też zaraz uczyniłam. Objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, łącząc nasze usta.

- Uwielbiam twoje usta. Są wspaniałe. Mógłbym całować je cały czas.

- Rób to.

    Nie trzeba było więcej razy mówić. Całował mnie długo i namiętnie. Jego silne dłonie trzymały moje biodra, nie pozwalając się ruszyć.

- Ekhem, to jest miejsce publiczne, a nie wasza sypialnia, więc prosiłbym was, o zaprzestanie tych intymnych poczynań.

    Natychmiast się odsunęliśmy od siebie. Spojrzałam w stronę głosu, co zrobił i Harry. Niedaleko nas stał starszy mężczyzna, mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Siwy,  zgarbiony. Na głowie miał słomiany kapelusz, niebieską koszulę w palmy i krótkie spodnie do kolan. Patrzył na nas z nienawiścią.

- Wróćcie do domu i tam się migdalcie - warknął.

- Przepraszamy, nie myślałem...

- Już widziałem, czym i o czym ty myślałeś młodzieńcze. Nie wszyscy chcą patrzeć na takie rzeczy. Tutaj bawią się dzieci!

    Nie dał mu nic powiedzieć. Odwrócił się i odszedł, zostawiając nas osłupiałych.

- Stara zrzęda - powiedział cicho Harry i pocałował mnie raz jeszcze, tym razem już krócej, rozglądając się, czy aby nikt nam się nie przyglądał.

    Zaśmiałam się, gdy tylko się odsunął. Postanowiliśmy posłuchać starszego pana i zaprzestaliśmy czułości, zostawiając je na wieczór. Zatem poszliśmy poszaleć w wodzie.
   

***
1113**

Udało mi się coś napisać, bo zauważyłam, że czekaliście niecierpliwie wręcz. No, nie pobili się, jednak Harry' emu mało brakowało, przyznajcie :)

No i co myślicie o Nathanie? Zastanawiam się, czy nie zostawić go na dłużej tutaj.

Piszcie wasze wrażenia po rozdziale xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top