50

    Po ciężkich ośmiu godzinach pracy, ponownie wracam z Natty do domu. Przez połowę zmiany byłyśmy w jednym sektorze, więc chcąc nie chcąc, powiedziałam jej wszystko. Ta oczywiście zamiast mnie pocieszać, wyklinała Harry' ego na cztery strony świata, twierdząc uparcie, że nie jest mnie wart i ma dość tego, że jestem przez niego przygnębiona. Kiwałam tylko głową, że rozumiem, że ma rację, ale i tak szczerze miałam gdzieś jej zdanie. Wiem, że stara mi się pomóc, ale w ten sposób wcale mi nie pomoże. W sumie myślałam, że zaakceptowała mojego narzeczonego i jako tako go toleruje, no ale widać przeliczyłam się. Chciałabym dożyć dnia, kiedy zmieni o nim zdanie, ale z tego co widzę, wcale się na to nie zanosi...

Dwa tygodnie później

- Halo! Mówię do ciebie! - dotarł do mnie krzyk przyjaciółki.

- Jesteśmy pod domem tego idioty - prychnęła.
   
    Minęło kilka dni od dnia, w którym powiedziałam Harry' emu o tym, że... Że nie mamy praktycznie szans na posiadanie dziecka. Ona nadal jest na niego zła i przeżywa to gorzej ode mnie. Nie miałam zamiaru przeżywać tego niewiadomo jak ani rozpamiętywać. Myślę, że przez wszystko, co mnie spotkało, stałam się jakaś bardziej odporniejsza. Zobaczymy, co przyniesie los. Teraz jestem gotowa na wszystko.

- Okej, okej. Dzięki za dziś. - Otworzyłam drzwi od strony pasażera.

- Dobra.Widzimy się w poniedziałek? - zapytała, gdy byłam już jedną nogą na chodniku.

- Jenkins wysłał mnie na urlop...

- No tak! Przecież mi mówiłaś! To co, zdzwonimy się na jakieś małe zakupy? - zapytała.

    Była pewna, że nie wystawię nosa z domu przez kolejne dwa tygodnie.

- Jasne - zgodziłam się i zamknęłam za sobą drzwi, a ona zaraz odjechała.
   
    Westchnęłam ciężko, widząc palące się światło w kuchni. Mam nadzieję, że Harry zdążył sobie przemyśleć parę rzeczy i ma mi cokolwiek do powiedzenia. Ostatnio, raczej przez ostatni tydzień mało się odzywał, prawie wcale. To chyba najbardziej mnie bolało z całej tej sytuacji. Jego brak zainteresowania. Doskonale rozumiem, że przetrawia to wszystko na swój sposób, ale dlaczego ja mam na tym ucierpieć?
   
    Zamknęłam za sobą furtkę i przeszłam kilka kroków wąskim, szarym chodnikiem pod same drzwi. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do domu, naciskając klamkę. Zamknęłam za sobą drzwi i zdjęłam od razu buty, chowając je do szafki. Nie usłyszałam żadnego powitania od loczka, więc pewnie ma zamiar się do mnie nie odzywać, albo co gorsza, jest zły. Tylko nie wiem znowu o co miałby. Nie podoba mi się żadna z tych opcji i mam nadzieję, że to tylko moje głupie przewrażliwienie, które w końcu weźmie górę nad rozsądkiem. Skierowałam się do kuchni. Światło nadal się w niej paliło, ale mojego mężczyzny nie było. Na stole za to zastała mnie obiado - kolacja, czyli nie jest tak źle. Nie jest zły. Zawsze po powrocie z pracy czeka na mnie jakiś posiłek, ale bez Harry' ego.

- Harry? - odezwałam się, ale odpowiedziała mi tylko cisza. - Wróciłam!

    Jedzenie zostawiłam na potem, nie jestem aż tak głodna. Harry i dojście z nim w końcu do porozumienia jest teraz ważniejsze. Tak sobie postanowiłam od rana i nie odpuszczę.

    Pomyślałam, że jest w naszej sypialni, no bo gdzie indziej? Poszłam tam więc i otworzyłam cicho drzwi. Miałam rację, był w pokoju. Paliła się mała lampka nocna, a on leżał na łóżku, odwrócony plecami do mnie.

Spał?

    Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do niego. Faktycznie, miał zamknięte oczy i miarowo oddychał. Uklęknęłam na oba kolana i przyjrzałam mu się. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, mimo światła lampy, to jego podkrążone oczy. Jego długie włosy, sięgały już mu do ramion, a ja nie miałam serca, by wspomnieć mu, żeby zrobił z nimi porządek.

- Harry - szepnęłam, łapiąc go za rękę.

- Anabell - usłyszałam swoje imię.

    Otworzył oczy i nasz wzrok się spotkał. Jego był smutny i bez wyrazu. Jak codzień. Podniósł się do siadu, nie odwracając ode mnie wzroku.
   
- Anabell, tak bardzo cię przepraszam...

- Za co dokładnie przepraszasz, Harry? - podniosłam się i usiadłam obok niego.

- Ja... To po prostu było za dużo dla mnie. Myśl, że możemy nigdy nie mieć własnych dzieci była wstrząsająca i rozważałem nawet, by skończyć to wszystko, żeby już cię bardziej nie krzywdzić, ale...

- Chciałeś zerwać? - wtrąciłam się.

    O mało serce mi nie stanęło na myśl, że to znowu mogłoby się powtórzyć. To byłoby już dla mnie za dużo.

- Ale nie chciałem, żebyśmy znów przez to przechodzili i szybko wyrzuciłem ten pomysł z głowy. Nigdy cię nie opuszczę. Przepraszam za to. Przepraszam, że się upiłem i nic nie pamiętam.... Przepraszam, że nie potrafię zachować się, jak mężczyzna, Anabell. Jestem cholernym kretynem - zakończył, chowając twarz w swoje duże dłonie.

- Jesteś cholernym kretynem, którego cholernie mocno kocham, wiesz? - zapytałam wzdychając, obejmując jego kark i siadając na jego kolanach. Od razu objął mnie w pasie, patrząc na mnie.

- Wiem.

    Nie czekałam, aż doda cokolwiek, złączyłam nasze usta razem. Brakowało mi tego strasznie. Tydzień męki dobiegł końca.

- Czy to znaczy, że mi wybaczasz?

- Uhm - przytaknęłam, gdy odsunął się na moment, by zadać pytanie. - Nie mogłabym inaczej Hazz. A teraz idziemy coś zjeść i pogadamy.

- Ja już jadłem - odezwał się, gdy wychodziliśmy z pokoju.

- To nic. Dotrzymasz mi towarzystwa - powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko, na co odpowiedział mi tym samym, kiwając głową z rozbawieniem.

- Dostałam dwa tygodnie urlopu - oznajmiłam, gdy Harry sprzątał ze stołu. Jednak skusił się i zjadł ze mną trochę. Karmiliśmy się nawzajem przez chwilę i to było całkiem słodkie i romantyczne. Gdy powiedziałam o tym Harry' emu, zmarszczył się tylko i powiedział, że nie lubi takich określeń.

- Świetnie, to może wybierzemy się jednak gdzieś? - zapytał, odwracając się do mnie, by spojrzeć na mnie.

- Naprawdę mówiłeś serio? - zapytałam, bo nawet nie myślałam o tym, że moglibyśmy gdzieś wyjechać. Obstawiałam, że zwalimy się na głowę mojemu tacie, albo mamie Harry' ego, a nie, że wyjedziemy gdziekolwiek.

- Oczywiście - odpowiedział pewnie i usiadł przy mnie z powrotem. - Bilety mogę zamówić w każdej chwili.

- Wiem, ale najpierw odwiedziłabym tatę, dawno u niego nie byłam - wyjawiłam mu to, o czym myślałam przez dzisiejszy dzień, odkąd zostałam poinformowana o zmianie w planach pracy przez szefa. - Od świąt w ogóle się nie widzieliśmy.

- Okej, nie ma problemu - odpowiedział, dopijając kawę ze szklanki.

- Super, więc co, jutro? - zapytałam niewinnie, mając nadzieję, że się zgodzi.

- Może być jutro, a wylatujemy w poniedziałek - oznajmił z cwanym uśmieszkiem.

    Zgodziłam się, bo nie miałam nic przeciwko. Wiedziałam, że to coś, jakby transakcja wiązana -  on się godzi niezwłocznie odwiedzić mojego kochanego staruszka, a ja w zamian za to zgadzam się na małe wakacje. Najlepsze wyjście dla nas obu.

****

- Wszystko wziąłeś? - zapytałam kolejny raz, starając się utrzymać nerwy na wodzy.

    Od kilku minut powinniśmy jechać na lotnisko, a Harry nawet nie zniósł naszych walizek do samochodu. Przepraszam, swoich, bo moje już dawno są w bagażniku. No coż, nie miałam zamiaru czekać, aż on łaskawie się zbierze.

- Już schodzę, już - usłyszałam, a zaraz potem rozległ się odgłos szybkiego zbiegania ze schodów wraz z walizką. - Jedźmy.

- No nareszcie! - ucieszyłam się, bo być może zdążymy na ten samolot.
   
    Szczerze, będę lecieć pierwszy raz, ale mam nadzieję, że jakoś dam radę i obejdzie się bez żadnych komplikacji. Harry zapakował się w końcu do samochodu, co i ja zrobiłam zaraz po nim, siadając na miejscu pasażera i zapinając pasy.
Posłał mi coś w rodzaju przepraszającego uśmiechu i włączył silnik, zaraz potem ruszając.

- Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytałam, bo odpowiedź na to pytanie bardzo mnie ciekawiła.

- Włosy za nic nie chciały się ułożyć. Mam ich powoli dość - westchnął, zmieniając bieg.

- Więc je zetnij - stwierdziłam, zwracając tym samym jego uwagę.

- To nie jest zły pomysł -powiedział po chwili ciszy.

- Zrobiłbyś to? - zapytałam zdziwiona. Myślałam, że jego włosy to świętość.

- No bez przesady, kochanie. Nie umrę, gdy stracę kilka centymetrów moich wspaniałych włosów. Ale to, gdy wrócimy.

- Okej - zgodziłam się.

    Po kilku minutach szybkiej jazdy, Harry zatrzymał się na parkingu lotniska. Z tego co wiem, auto miało tu zostać do naszego powrotu. W przeciągu kilku minut staliśmy w kolejce do odprawy, a już pół godziny później mościłam się w miękkim fotelu obok Harry' ego. Przyglądał mi się uważnie, czy aby nie zacznę panikować, czy coś w tym rodzaju. Jakoś w tej chwili nie odczuwałam żadnego stresu związanego z lotem. Lecz gdy tylko usłyszałam, ze zaraz startujemy i trzeba zapiąć pasy, poczułam skurcz w żołądku. Harry jakby to wyczuł i złapał mnie za dłoń, ściskając, a zaraz też obejmując na tyle, na ile pozwalały mu pasy. Wzięłam głęboki oddech i starałam się przygotować na start.

- No widzisz? Nie było tak źle. - Harry posłał mi szeroki uśmiech, którego nie odwzajemiłam.

- Łatwo ci mówić, ty nie lecisz pierwszy raz - prychnęłam.

- Przyzwyczaisz się. Przed nami cztery godziny lotu - powiedział zalotnyn głosem, na co tylko parsknęłam i w końcu się uśmiechnęłam, co widocznie było jego zamiarem, bo jego uśmiech i słodkie dołeczki powiększyły się jeszcze bardziej.

- Eh, oby szybko zleciało.

*****
1443*

Troszkę dłuższy rozdział, prawda??? xx

Jak go oceniacie?? W skali 1 - 10? xd

Już wiem, co i jak z moim laptopem. Otóż długo już nie pochodzi, to jego ostatnie oddechy, jak to stwierdził mój brat xd. Stary złom, więc co się dziwić... Na razie będę pisać na tel, bo nawet szybciej mi to idzie i mam łatwiejszy dostęp do wattpada, więc rozdziały będą raz w tygodniu :) Przynajmniej postaram się.

Do następnego:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top