21

Czym prędzej wstałam od stolika, by jak najszybciej wyjść z tej przekętej kawiarni. Niech mi nawet o tym nie przypomina. Chcę zapomnieć, a on ciągle tylko o tym!

- Przepraszam - usłyszałam jego głos, a potem jego duża ciepła ręka objęła mój nadgarstek. Szybko wyrwałam go z jego uścisku, nie pozwalając na dłuższy dotyk.

- Puść.

- Powiedziałem prawdę. Jesteś moja.

- Nie jestem niczyją własnością. A już na pewno nie twoją.

- Jesteś. Udowodnię ci to - warknął, a ja czym prędzej wyszłam z kawiarni.

To śmieszne, ale zdążyłam przejść pięćset metrów, gdy nagle ktoś wciągnął mnie do samochodu. Na moim brzuchu czyjeś duże ręce. Krzyknęłam i zaczęłam się szarpać, ale ręce ponownie mnie unieruchomiły.

- Cicho - usłyszałam szept przy uchu. Przeraziłam się dwa razy mocniej, gdy dotarło do mnie, że to głos Stylesa. - Nie będziesz krzyczeć? - zapytał, gdy zmęczona przestałam się szarpać z jego umięśnionym ciałem.

Pokiwałam głową, a on odsunął dłoń z moich warg. Odsunęłam się szybko od niego w drugi kąt auta i skuliłam.

- Wypuść mnie - szepnęłm cicho, zaciskając oczy.

-Anabell, powiedziałem...

- Proszę Harry, błagam - w tym momencie byłam na skraju płaczu. Jeszcze jedno moje słowo i zacznę ryczeć. Usłyszałam tylko jak wzdycha ciężko.

- Dobrze. Tylko dlatego, że idziesz jutro do pracy. Będę po ciebie za piętnaście ósma - odetchnęłam na pierwszą część zdania. Po co? Po co będzie jechał?  Ja nie chcę.

- Ale ja zawsze...

-Nie. Powiedziałem coś.

Nic już nie powiedziałam. Siedziałam na swoim miejscu, czekając, aż pozwoli mi wysiąść. Nie chcę już z nim przebywać, ani oddychać tym samym powietrzem. Nareszcie samochód się zatrzymał, a ja szybko z niego na wysiadłam i nie czekając na nic, uciekłam jak najdalej od niego. Jak tylko szybko mogłam, otworzyłam drzwi do domu i zatrzasnęłam je za sobą. Odetchnęłam głęboko. Spojrzałam przez wizjer, czy nie ma go. Gdy nie widziałam nikogo podejrzanego, w spokoju zajęłam płaszcz i poszłam do kuchni.

- On nie da mi spokoju! - powiedziałam do Nathalie.

Dziewczyna tylko westchnęła na moje słowa i dalej wypakowywała towar z jednego wielkiego pudła, podając mi jego zawartość raz po raz.

- No powiedz coś!

- Co mam powiedzieć? Nie wiem co. Nie jestem na twoim miejscu.

- Dzięki. Twoje wsparcie utrzymuje mnie przy życiu.

-Staram się.

- Ile jeszcze do końca zmiany? - zmieniłam temat.

- Pół godziny - odpowiedziała, składając jedno z pudełek.

Zmęczona wyszłam z budynku pracy. Weszłam na chodnik, mając zamiar iść nim do domu, kiedy drogę zajechał mi czarny SUV. Westchnęłam mocno zirytowana, wiedząc kto jest kierowcą.

- Już myślałem, że mi uciekłaś - jego głęboki głos przeszedł przede mnie.

- Zrobiłabym to, gdybym tylko mogła - odpowiedziałam chamsko, mając nadzieję, że tak po prostu sobie pojedzie i da mi żyć w spokoju.

- Oj, co taka zła?

- Czego chcesz?! - krzyknęłam i ruszyłam przed siebie, nie chcąc go już dłużej słuchać.

- Zaczekaj - podniósł głos, a ja w momencie się zatrzymałam.

Tak, boję się go.
Usłyszałam, jak podjeżdża autem i zatrzymuje się ponownie obok mnie.

- Wsiadaj.

- Pójdę sama.

- Powiedziałem wsiadaj.

Jego głos mówił, że cierpliwość mu się kończy. Nie chcąc się narazić, lub cokolwiek, po prostu wsiadłam.

- I to mi się podoba.

- Mnie nie.

-Oj, to zacznij, bo będę tak częściej.

- Nie mam takiego zamiaru - zaśmiał się tylko i przyspieszył na jezdni.

- Trudno.

Zatrzymał się po kilku minutach przed moim domem. Gdy tylko chciałam wysiąść, jego ręka chwyciła mój nadgarstek i przyciągnął do siebie tak, że wylądowałam praktycznie na jego torsie. Chciałam się wyszarpnąć, ale trzymał zbyt mocno.

- Puść.

- Nie, najpierw cię pocałuję.

- Puść mnie - poprosiłam, gdy przysunął swoją twarz bliżej mnie.

- Nie - czułam jego oddech na swoich wargach.

- Proszę - ostatnia samogłoska została zniekształcona, gdy przyparł swoje ciepłe wargi do moich.

******
585 słów: )

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top