18
- Jesteś gotowa? - Nathalie zapytała kolejny raz, gdy stałyśmy przed budynkiem sądu.
- Tak - mróz co chwila omiatał moje policzki chłodem, przez co były zaróżowione.
- Dobra, skończę palić i idziemy - powiedziała dziewczyna, zaciągając się. Po chwili wyrzuciła peta w śnieg i stwierdziła, że idziemy. - Okej, chodźmy.
Weszłyśmy przez duże drewniane i ciężkie drzwi do środka. Korytarz, w którym się znalazłyśmy był szeroki i utrzymany w jasnych kolorach.
- Która to sala?
- Siedem - odpowiedziałam, zdejmując kurtkę.
- To musi gdzieś być na tym korytarzu... Przepraszam! - Nat zwróciła uwagę jednego mężczyzny może rok czy dwa starszego od nas.
- Tak? - był wysoki i przystojny. - W czym mogę pomóc?
- Szukamy sali numer siedem - uśmiechnęła się do niego, odrzucając do tyłu włosy.
- Muszą panie iść prosto do końca korytarza. Sala rozpraw będzie po prawej stronie. Ostatnie drzwi - wytłumaczył, uśmiechając się do niej szeroko.
- Dziękujemy - dziewczyna chwyciła mnie za rękę i nachalnie pociągnęła w tamtą stronę korytarza. - Ale ciacho!
- Idź, zagadaj - popchnęłam ją, w stronę z której przyszłyśmy.
- Ale...
- Czas ci szybciej zleci, jak będziesz na mnie czekać. No idź!
Uśmiechnięta poszła do niego. Zobaczyłam, jak podchodzi nieśmiało i zagaduje go. Chłopak zaskoczony odpowiada i kiwa głową na znak zgody, a potem oboje wychodzą z sądu. Nathalie macha mi jeszce ręką, zanim drzwi się za nią zamknęły.
Westchnęłam i usiadłam na wolnej ławce pod salą, w której zaraz będę przesłuchiwana. Nie zmieniłam swojej decyzji. Mam szczęście, że rodziców znowu nie ma w kraju. Tym razem wrócą za trzy tygodnie. I bardzo dobrze.
- Anabell Roses proszona na salę - usłyszałam głos kobiety w głośniku.
Podniosłam się z ławki i podeszłam do drzwi, które po chwili się otworzyły. Przeszłam przez nie, po chwili docierając do barierki. Rozejrzałam się po sali. Prokurator siedział na swoim miejscu po lewej stronie. Po prawej natomiast był obrońca Harry'ego, jak i on sam.
Gdy wyszłam w końcu z sali po wydaniu wyroku, czułam, jak wielki głaz spadł mi z serca. Naprawdę. W lepszym humorze wróciłam do domu.
Nie wspomniałam, ale dostałam zatrudnienie na początku grudnia tam, gdzie pracuje Nathalie. Obie przyjmujemy towar i roznosimy produkty tam, gdzie mają swoje miejsce.
W domu zrobiłam sobie zwykłe kanapki, do tego gorąca herbata na rozgrzanie. Rozsiadłam się z całym ekwipunkiem przed telewizorem i obejrzałam jakiś serial.
Sięgnęłam za telefon, gdy wydał dźwięki przychodzącego połączenia.
Odebrałam, przesuwając palcem po zielonej słuchawce.
- Tak? - nawet nie spojrzałam na to, kto dzwoni.
- No i jak? Powiedziałaś wszystko? - po drugiej stronie usłyszałam przejęty głos Natty.
- Tak - upiłam łyk napoju.
- A jak tam twój pan prawnik?
- Wiesz, siedzi przy stoliku i czeka na mnie. Uciekłam do łazienki, żeby do ciebie zadzwonić.
- Jest tak bardzo nudny, że aż mu uciekasz? - rozbawiła mnie.
- Nie... Jest boski.
- Więc idź do niego!
- Tak? Może przyjechać do ciebie?
- Nie! Baw się dobrze - zaśmiałam się i rozłączyłam połączenie.
Odłożyłam urządzenie na stolik przede mną i chwyciłam za talerz z kanapkami. Wzięłam jedną. Gdy miałam ugryźć kawałek, usłyszałam dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewałam, ale poszłam otworzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top