21
~Pov. Rosja
Gdy rano wstałem, uświadomiłem sobie, że dawno nie robiliśmy rodzinnego spotkania.
Z tego powodu zdążyłem obdzwonić prawie wszystkich Słowian.
Zrobiłem sobie małą przerwę, w końcu gadałem już z dziesięcioma osobami, którym powtarzałem to samo zdanie.
Została mi jedynie Polska i Ukraina.
Chrząknąłem i upiłem odrobinę wody ze szklanki, próbując pozbyć się lekkiej chrypy.
Krym siedziała obok mnie na kanapie i rysowała jakiś obrazek. Nie wiedziałem jednak co rysowała, gdyż za każdym razem, gdy chciałem zobaczyć co stworzyła, ta zasłaniała kartkę i mówiła, że jest to „niespodzianka".
Wybrałem numer do kuzynki. Po kilku sygnałach usłyszałem reakcje po drugiej stronie, ale nie była to docelowa osoba, do której próbowałem się dodzwonić.
— Hej, Oroszország — odezwał się pierwszy Węgier.
— Cześć! Masz gdzieś pod ręką Polszę? — spytałem od razu. Chłopak chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią.
— Narazie nie może rozmawiać. Przekazać jej coś?
— Pomyślałem, że możemy znowu zrobić rodzinne spotkanie. Już zdążyłem zadzwonić do wszystkich Słowian. Każdy potwierdził obecność — przedstawiłem szybko sytuację. Już miałem powiedzieć szczegóły, ale Węgry mnie wyprzedził swoim pytaniem.
— A kiedy? I gdzie?
— Za trzy dni, w tym domku w lesie. Powinna wiedzieć gdzie, co roku tam organizujemy spotkanie. O szesnastej — dodałem i zacząłem się zastanawiać, czy o czymś powinienem jeszcze wspomnieć.
— Będziecie czegoś potrzebować? Coś przynieść?
— Myślę, że wszystko będzie. Belarus i Horwatija zorganizują jedzenie i picie. Jeśli jednak Polsza będzie chciała przynieść coś swojego, to droga wolna
— Okej. Przekażę — odparł.
— Dzięki wielkie. To cześć, trzymaj się, pozdrów wszystkich — sam się uśmiechnąłem, mając nadzieję, że w jakiś sposób on to wyczuje.
— Dzięki. Miłego dnia. Cześć — odpowiedział miłym tonem i się rozłączył.
Westchnąłem ciężko.
„To teraz najtrudniejsza część..." pomyślałem i zacząłem szukać w numerach tego od Ukrainy.
Mój palec zaczął krążyć nad słuchawką, aż wpadłem na całkiem niezły pomysł.
— Wychodzę na chwilę. Nikomu nie otwieraj, siedź tutaj grzecznie. Zaraz wracam — powiedziałem do małej, która przytaknęła główką.
Złapałem uszankę, wcisnąłem ją na głowę i chwyciwszy klucze wyszedłem z domu.
Zamknąłem drzwi na klucz, po czym ruszyłem szybkim krokiem w stronę rynku.
Dorwałem pierwszą-lepszą kwieciarkę i zakupiłem u niej śliczny bukiecik kwiatów. Znajdowało się w nim kilka rodzajów polnych kwiatów, chabry, maki, rumianki i kilka innych. W dopełnieniu było kilka źdźbeł złotych kłosów, oraz liście bliżej mi nieznanej rośliny.
Z tym nabytkiem ruszyłem na obrzeża miasta.
Stanąłem przed kremowym domkiem, wokół którego rósł zadbany ogródek. Widać było, że osoba mieszkająca w domu ma rękę do ogrodnictwa. „W przeciwieństwie do mnie" westchnąłem, przypominając sobie o mojej dżungli, której od wieków nikt nie przycinał.
Przeszedłem przez furtkę i stanąłem w ganku przed drzwiami.
Na chwilę w głowie zawitała mi myśl, że te przeprosiny nie będą łatwe. Jak najszybciej ją odrzuciłem i zadzwoniłem dzwonkiem.
Usłyszałem kroki dochodzące ze środka budynku, a potem przekręcanie się zamka.
Później wrota się otwarły, a w nich ujrzałem z początku zaskoczoną, a później przerażoną dziewczynę.
Widziałem, że wahała się czy przypadkiem nie zamknąć drzwi, ale stała jak słup soli, widocznie sparaliżowana. Otwarła usta, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wyciągnąłem w jej stronę bukiet kwiatów.
— Proszę, wybacz mi moje zachowanie. Byłem bezczelnym dupkiem, nie powinienem był ci sprawiać takich przykrości. Blyat, nie zdziwię się, jak odrzucisz przeprosiny. Sam bym nie wybaczył komuś takiemu — przekląłem cicho patrząc to w jej oczy, to na czubki swoich butów. Ona niepewnie odebrała kwiaty, patrząc uważnie na mnie. Jej milczenie było dla mnie dość jednoznaczną odpowiedzią. Nabrałem zrezygnowany powietrza. — Za trzy dni o szesnastej w domku spotkanie rodzinne. Będzie miło cię zobaczyć, siostro — mruknąłem i powoli zacząłem iść w stronę furtki.
Ukraina chciała coś powiedzieć, ale nie zdobyła się na to. Dopiero jak zamknąłem za sobą białą bramkę usłyszałem ciche „przyjdę", a potem zamykanie drzwi.
Ja natomiast dotarłem do swojego domu i ocierając z potu czoło wkroczyłem do mieszkania. Nabrałem zimnego powietrza do płuc. Na dworze było cholernie ciepło.
Krym wstała, by zobaczyć kto przyszedł.
Uspokoiła się, gdy mnie zobaczyła.
— Skończyłam rysunek dla pana! — uśmiechnęła się i ukazała całkiem ładny obrazek. Wzruszyłem się, widząc na nim trzy szczęśliwe postacie. Różniły się kolorami, wielkością i tym, co nosiły na głowie.
Jedna miała uszankę, druga czapkę marynarską, a ostatnia kolorowy wianek z kwiatów.
~•~•~•~•~
Miał być maraton, ale zbyt dużo by się działo i nie chciałam, aby tak szybko (jak dla mnie najważniejsza akcja) przeleciała...
Przynajmniej mam kilka rozdziałów na zapas, będę je wypuszczać po kolei ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top