Odrobina prawdy

Audi A5, audi A5, audi A5, 5, 5! Samochód mi zniszczyłeś, nowego nie kupiłeś, to jest już drugi samochód który rozwaliłeś – Łukasz roześmiał się głośno, prowadząc i drąc się wniebogłosy do remixu robiącego ostatnio na youtube prawdziwą furorę. Marek przewrócił oczami. – Pamiętam jak sam środek fioletowy robiłem, pamiętam jak kupiłem, tyle serca włożyłem, teraz już nie działa, wypad mi po nowy wóz, chcę mieć najnowszą audi, chcę mieć najnowszą audi!

Lepiej ci, co? – ukąsił, podniósłszy głos, żeby przekrzyczeć radio. – Lepiej się czujesz?

Daj spokój, Marek – łaskawie przyciszył tę pieprzoną piosenkę. Skubana wchodziła do głowy jak pojebana. – Może ja zacznę robić muzykę? No dobra, nie takie coś – pokazał na odtwarzacz. – Ale na przykład rap. Chyba dałbym radę, co myślisz?

I niby o czym byś rapował?

Nie wiem. Mógłbym napisać piosenkę dla ciebie.

Wbiwszy wzrok w przesuwające się za oknem drzewa Marek zacisnął szczękę. Łukasz uszedł z życiem najprawdziwszym cudem, wracali ze szpitala, on sam był w domu od piątkowej nocy raz, w niedzielę, żeby się umyć i przebrać. Był poniedziałek. Łukasza wypisano po porannym obchodzie.

Wjechali na podjazd.

Idź otworzyć, ja wezmę rzeczy z bagażnika – brunet wyjrzał na dom przez przednią szybę, mało brakowało, a nie zobaczyłby go nigdy więcej. Dosłownie otarł się piątkowego wieczoru o śmierć. Klucze od głównych drzwi spięte były z kluczami od auta, i kiedy Marek sięgnął, by je zabrać on sięgnął po nie również, ich dłonie zderzyły się ze sobą. Na chwilę zapadła cisza, bardzo, BARDZO niezręczna cisza. Nagle Marek zatęsknił za tamtym głupim remixem. – Masz – Łukasz złapał klucze i oddał mu je, całkiem przytomnie. – Idź.

Drzwi od strony kierowcy zamknęły się za nim, Marek... odetchnął ciężko. W miarę, jak czas upływał zaczynał ich rozmowy ze szpitala żałować – zaczynał odnosić wrażenie, że powinien był ją sobie mimo wszystko darować. Jasne, wciąż żarłby się ze swoimi myślami, ale przynajmniej nie byłoby tak koszmarnie DZIWNIE. Zawsze do tej pory dogadywał się z Wawrzyniakiem. Nie mieli problemu, żeby przebywać w swoim towarzystwie – teraz mieli, tak się mu zdawało. On miał. Jakąś chwilę po ich rozmowie Łukaszowi pozwolono pójść do łazienki, on chciał jedynie pomóc mu zejść z łóżka i bezpiecznie stanąć na ziemi, więc zaoferował rękę. No dobra, WZIĄŁ go za rękę. Mimo iż wcześniej Łukasz sam wykonał taki gest, zabrał dłoń, zaśmiał się, odrobinę nerwowo i oświadczył, że sobie poradzi. A potem? Potem przewrócił się w korytarzu.

Pajac.

A co, jeśli nieodwracalnie zepsuł ich relację tym jednym beznadziejnym wyznaniem? Jak to było. „Wkurzam się, bo się mi podobasz. Nie chcę się w tobie zakochać... ale to silniejsze ode mnie."

Marek – Łukasz zajrzał do auta i wyrwany ze swych ponurych rozmyślań prawie podskoczył na swoim miejscu. – Ty tu dzisiaj śpisz czy co?

Nie, idę – potrząsnął głową, smutno wracając do smutnej rzeczywistości. Nic się nie zmieniło, w każdym razie nie na lepsze. – Idę.

Położył się na tej głupiej kanapie i usnął. Mówiłem mu, żeby poszedł debil do łóżka. Boże, jaki on jest głupi – Marek przymknął powieki, rozmawiając z Kariną w korytarzu na dole. Nie weszła dalej, żeby go nie obudzić, przyjechała, bo zżerały ją wyrzuty sumienia, no cóż. Tył głowy blondyna uderzył bezsilnie w ścianę za nim. – Mamy do wyprania kupę rzeczy, ale pralka go obudzi.

Marek – Karina spuściła wzrok. – Tak mi przykro, że nie mogę zostać i się nim zaopiekować, jestem mu winna przynajmniej tyle. Nie mogę odwołać tego wyjazdu – kolejna sesja czy też kolejny pokaz, nie pamiętał gdzie ani na jak długo i szczerze niewiele go to obchodziło. – Bardzo żałuję.

Jedź, damy sobie radę – jeszcze czego, opiekować się. Trzeba było nie dać mu się schlać jakimś dziadostwem.

Marek – znów powtórzyła jego imię, oboje coś na tym punkcie mieli. Ona i Łukasz. – Ja... Na tej imprezie, kiedy powiedział mi, że chce do ciebie wracać... Oskarżyłam go, że spędza cały swój czas tylko z tobą, zaniedbując mnie, nie powinnam była napadać na niego w taki sposób. To dobrze, że on ciebie ma. Łukasz – nabrała powietrza. – Łukasz nie jest osobą, której z reguły zależy, bardzo trudno jest zdobyć jego serce. Jeśli nie potrafi o kimś nie myśleć, to wpadł w tarapaty – uśmiechnęła się, smutno. – Chodzi mi o to, że zależy mu na tobie. Naprawdę to teraz widzę.

Chciał wracać do mnie? – Marek uniósł brew.

Tak. Czy wy – znowu przerwała na chwilę, w oczach zalśniły jej łzy. Uciekła wzrokiem, wbijając go w widok za drzwiami. – Czy wy jesteście razem? Słyszałam, jak powiedziałeś ratownikom z karetki, że tak.

Musiałem im to powiedzieć. Liczyłem, że mnie wpuszczą.

Więc nie jesteście razem?

Karina – pokręcenie głową. Co miał jej odpowiedzieć? Niby rozmawiał z nim o tym, a jednak ciągle nie znał na to pytanie odpowiedzi. – Nie wiem – odparł, w pełnej szczerości. – Powiedziałem mu, że mi się podoba. Zgodził się, żeby... żeby jakoś spróbować coś z tym zrobić. Nie wiem jeszcze, jak to się ułoży – wow. Poczuł do siebie pełen podziw, że komuś się do tego przyznał, komuś poza sobą i osobą, której jego pokręcone uczucia dotyczyły. – Naprawdę nie wiem. Wiem tylko, że mam dość życia w takim krążeniu wokół siebie bez sensu, zwłaszcza, że poniekąd jesteśmy na siebie skazani. Musimy razem nagrywać.

Na moment zapadła pomiędzy nimi cisza.

Ten wasz układ – wyrzucił z siebie, w końcu. Jeśli już miał kogoś o to pytać, Karina stanowiła lepszego kandydata, Łukasz wcisnąłby mu kit. – Muszę wiedzieć, na czym polega. Czemu pozwala ci u siebie mieszkać?

A tobie?

Karina.

Marek, nie jestem pewna, czy on chciałby, żebym ci o tym mówiła, nigdy mi tego wprost nie zabronił, ale zwykle dawał do zrozumienia, że nikt nie powinien wiedzieć. To taka... nasza tajemnica. Jego tajemnica.

Właśnie o to chodzi. Jeśli ty mi nie powiesz, nie dowiem się, od niego? Proszę cię – prychnięcie. – Spuści mnie na drzewo. Jeśli – przełknął ślinę. – Jeśli coś ma być między nami, muszę ustalić, co go właściwie z tobą łączy, co was przy sobie trzyma. No weź. Karina.

Westchnięcie.

Okej. Ale nie rozmawiajmy o tym tutaj. Możemy przejść się na spacer?

Dzień był piękny, pogodny, jesienny; liście na drzewach mieniły się kolorami, złotem i czerwienią, słońce prześwitywało pomiędzy nimi, gdy zeszli we dwójkę z górki za szopą Kamerzysty. Podążyli w kierunku lasu, zeschnięta trawa gdzieniegdzie sięgała Markowi powyżej kolan, ale często tędy chodzili, więc wydeptała się ścieżka. Łukasz lubił tu spacerować. Kiedy coś go wkurwiło, zawsze wychodził w las i wracał dopiero ochłonąwszy.

Ojciec Łukasza dużo pił. Oczywiście odszedł od nich, od niego i jego mamy, ale znałam Łukasza zanim to się stało. Wiem, że go bił. I wiem, że pewnego dnia prawie zatłukł go na śmierć, bo Łukasz pocałował chłopaka na tyle szkoły.

Promienie słońca odbiły się od jej pociągniętej rozświetlaczem skóry na policzkach, zatańczyły w jej długich włosach. Marek popatrzył na nią, szli obok siebie, wolno.

Pocałował chłopaka?

Yhm. Wpadłam tam wtedy, bo zawsze robiłam dla Łukasza notatki – jej usta wykrzywiły się w uśmiechu na wspomnienie tego. – Rzadko uważał na lekcjach. W sumie słusznie, był bez nich wystarczająco inteligentny. Wtedy... Wtedy zobaczyłam, jak ojciec go bije, matka próbowała go odciągnąć, ale ją też uderzył. Nie pomyślałam, że może zrobić mi krzywdę. Wskoczyłam pomiędzy nich i wykrzyczałam, że Łukasz nie mógłby całować chłopców, bo... bo jesteśmy parą. Bo jestem jego dziewczyną. – Umilkła. Z gałęzi gdzieś ponad ich głowami gwałtownie poderwał się do lotu ptak. – Było mi go szkoda – powiedziała. – Tak bardzo było mi go szkoda. Łukasz nie jest złym człowiekiem, on po prostu... przyciąga pecha. Jeśli coś może pójść nie tak, to jemu z pewnością się to przydarzy. To nie była jego wina, że ktoś o tym jego ojcu powiedział, o tamtym pocałunku. I to nie była jego wina... że tamten chłopak mu się podobał. To niesprawiedliwe.

Nie wiedziałem, że kręcił z chłopakami.

On kręci ze wszystkimi. Trudno określić, gdzie leży granica.

Więc nigdy nie byliście razem? To wszystko tylko po to, żeby go ochronić?

Ojciec zniknął – wyjaśniła. – Przepadł jak kamień w wodę. Ale Łukasz zaczął pokazywać się w internecie i popularność okazała się w niektórych aspektach kłopotliwa. Żeby fanki nie rozszarpały go pomiędzy sobą jak sępy znów zaczęliśmy kreować się na parę. Był mi wdzięczny. Powtarzał, że zawsze mogę tu przyjechać, kiedy nie będę miała gdzie się zatrzymać – obejrzała się, na dom, który zniknął im z oczu, skrył się za wzgórzem. – Że pożyczy pieniądze. Takie tam. I to naprawdę, naprawdę już wszystko. Nie ma pomiędzy nami niczego więcej, niczego poza tym, że nawzajem ratowaliśmy sobie życie. Jak wiesz, ja też nie mam ze swoimi rodzicami najlepszych kontaktów.

Nie wiedziałem, że kręcił z chłopakami." Jak wiele jeszcze o nim nie wiedział? Okazywało się, że spędzał całe dnie z osobą, o której wiedział tyle, ile ona sama (ON SAM) miała pieprzoną ochotę mu wyjawić. Czy Wawrzyniak przyznałby mu się, że jego bliska relacja z Kariną została zapoczątkowana, bo bezmyślnie przelizał pod szkołą kolegę? Oczywiście, że nie. Gdyby nie Pochwała, Marek nie miałby o tym pojęcia.

No i co? – spytała go. Stanęli na dróżce w lesie. – Pomogło ci to?

Hah, kurwa. Zaśmiał się, gorzko. Nie. W niczym mu to nie pomogło.

Otwarty dom. Woła Marka po imieniu. Woła go. Do oczu napływają mu łzy.

Łukasz przebudził się nagle, jak zwykle – ten sen nigdy się nie kończył, nie miał żadnej, hm, puenty. Budził się w jego trakcie, mokry i przerażony. Tym razem, cóż, tym razem obudził się również upłakany i pech chciał (PECH), że zobaczył nad sobą nikogo innego, jak Marka. Czym prędzej wyrzucił ręce do góry, by się obetrzeć.

Co tu robisz? – parsknął. – Która godzina?

Jest po siódmej – blondyn nie poruszył się. – Długie te twoje drzemki. Wszystko gra?

Tak, ja tylko... Coś mi się przyśniło. Coś niedorzecznego – tak. Chciałby wierzyć, że scenariusz, który go nawiedza, wciąż od nowa i od nowa, jest w istocie niedorzeczny, tyle że prawda brzmiała inaczej. To nie był koszmar o apokalipsie. To, co widywał, rzeczywiście mogło się w każdej chwili wydarzyć. – Ktoś tu był?

Karina.

Czemu mnie nie obudziłeś?

Śpieszyła się, wyjeżdża z kraju. Przekazałem, co powiedzieli ci lekarze i tyle. Coś ci zrobić, coś do jedzenia? – błyskawicznie zmienił temat, BEZBŁĘDNIE zamaskowawszy to niedbałością. – Ty się mną zawsze zajmujesz, jak sam nie daję rady, więc...

Nie trzeba, nie powinienem był spać cały dzień – Łukasz machnął ręką. – Ale trochę mnie ścięło.

Bo jesteś osłabiony. Przestań, nie wstawaj – Marek pchnął go z powrotem na kanapę. – Przyniosę ci picie. W Biedronce zaczynają się słodziaki – powiedział, przechodząc z salonu do kuchni. – Nowe świeżaki. Możemy zrobić film o nich, wrzuciłem dzisiaj ostatni zapas. Nie mamy nic nagrane.

Niby co chcesz zrobić ze świeżakami?

Spalić je – wrócił z kuchni, ze szklanką wody.

Spalić? – Wawrzyniak wywalił na niego gały. – Pojebało cię? Wywiozą nas stąd na taczkach.

Ale będą wyświetlenia – chłopak poruszył brwiami. – Już raz to robiliśmy, „ekstremalny test świeżaków". Tylko tym razem na większą skalę.

Przysiadł na kanapie, Łukasz wziął od niego wodę. Patrzył, jak pije i zastanawiał się, czy uświadomić go, że powtarza przez sen jego imię. I że to słyszał. Stał nad nim i słuchał, jak to mówi, „Marek. Marek!", obserwował, jak kręci się, niespokojnie. Nie, chyba nie miał ochoty go o tym informować.

Często masz takie niedorzeczne sny? – spytał zamiast tego, Łukasz podniósł na niego wzrok.

Zbyt często – zaśmiał się, opróżniając szklankę do dna.

To może chcesz, żebym z tobą został? Może przyśni ci się coś innego.

To słodkie, Marek. Ale nie musisz. Poradzę sobie.

Jak w szpitalu? Wyjebałeś się, a proponowałem, że cię zaprowadzę.

Nie lubię nie być samodzielny. Odkąd pamiętam, wszystko zawsze robiłem sam.

Kłamca.

Co?

Karina powiedziała mi o twoim ojcu – nie wytrzymał. Nie wytrzymałby tłumienia tego w sobie. – Opowiedziała mi, jak uratowała cię wmawiając mu, że jest twoją dziewczyną. Próbował cię zabić, bo pocałowałeś chłopaka, gdyby nie ona, byłoby po tobie! Więc może coś jednak komuś zawdzięczasz, zawdzięczasz jej, że żyjesz, palancie. Panie Samodzielny.

Cisza.

Karina ci o tym opowiedziała? Więc ty też jesteś kłamcą. Rozmawialiście.

Nic nie poradzę, że nie byłeś łaskaw wyjaśnić mi, o co chodzi z tą waszą „umową". Od ciebie gówno bym wyciągnął, więc spytałem jej.

Nie powinna była ci o tym mówić.

Czemu? Bo się tego wstydzisz? Wstydzisz się faktu, że laska uratowała ci dupę i przez dobre dziesięć lat robiła za twoją przykrywkę, bo podobają ci się faceci?

Nie podobają mi się faceci, to znaczy, nie tylko oni. Kurwa. To dla mnie obojętne.

Obojętne ci, czy obiekt twoich westchnień to chłopak czy dziewczyna?

Wyobraź sobie, że tak.

To czemu nigdy nie zakochałeś się w niej? W Karinie?

Nie wiem. Jest moją przyjaciółką. Marek, do cholery – przewrócenie oczami. – Przestań to wyciągać, było minęło. Zdaję sobie sprawę, co jej zawdzięczam, przecież jej pomagam, tak czy nie? To nie znaczy, że to coś zmienia, jak coś zjebiesz... musisz zapłacić. Sam.

O czym ty mówisz?

Nie twoja sprawa. To zmartwienie jest moje – gówno prawda, gdy dotyczyło Marka tak samo a nawet bardziej. – Nie musisz zostawać ze mną na noc. Przyzwyczaiłem się do tych snów, jestem w stanie je znieść.

Pytanie, na jak długo.

Gadaliśmy o czymś. Chcę z tobą zostać.

Nie zmieścimy się we dwóch na złożonej kanapie.

Bla bla. Marek przewrócił go, Łukasz padł pod jego ciężarem na poduszki; ułożywszy się na nim, jedną nogę przerzuciwszy przez niego a drugą wcisnąwszy w zagłębienie pomiędzy siedzeniem kanapy a jej oparciem blondyn przytulił się do niego. Zapach jego włosów zaatakował Wawrzyniaka, aż przełknął ślinę. Chryste. Przecież spodziewał się tego, co Kruszel powiedział mu w szpitalu, sam mu to uprzednio zasugerował – skoro wiedział o rodzącym się w Marku uczuciu, czemu się zmartwił? Cóż. Zmartwił się, bo Marek potwierdził jego przypuszczenia na głos. Naprawdę lepiej byłoby dla tego chłopaka, gdyby trzymał się od niego jak najdalej, albo w ogóle go nigdy nie spotkał. Kurewski Olejnik poznał ich ze sobą nie mając pojęcia, jakie pociągnie to za sobą konsekwencje.

Zmartwił się, bo chciałby dać mu wszystko, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, że tylko by go tym skrzywdził, skrzywdziłby go jeszcze bardziej. Co miał zrobić, co miał do cholery zrobić? Zbliżyć się do niego, skoro Marek tego pragnął? Ba. On sam pragnął tego jak niczego innego, pragnął Marka. Wykorzystanie go poprzez związek wiedząc jaki przyniesie finał byłoby jednak najbardziej samolubną rzeczą, jakiej dopuściłby się kiedykolwiek, a dokonywał już samolubnych decyzji. Żadna nie była tak straszna, jak pozwolenie Markowi na bycie z nim.

Pogłaskał go lekko po plecach. Karina miała rację – potworny pech trzymał się go jak guma podeszwy, nie był zły, ale przyciągał złe sytuacje. I czasem, albo raczej często, obierał złe drogi, by z nich wybrnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top