Napój bogów

Z jakiegoś powodu Karina polubiła spędzać swoje pobyty w Szczecinie w należącym do Łukasza apartamencie, zadomowiła się tam. Ulokowała tam swoje rzeczy. Jakoś w drugim tygodniu września zadzwoniła do bruneta z zapytaniem, czy miałby coś przeciwko, gdyby urządziła w tym mieszkaniu małą domówkę – oczywiście miał czuć się zaproszony. Czemu miałby mieć coś przeciwko imprezie, na której sam pojawiłby się jak u siebie? Przystał na ten pomysł. Z miejsca powiedział jej przez telefon, że może zaprosić znajomych.

I co, wypacykowałeś się już? – Marek stanął w drzwiach łazienki z założonymi rękami i naburmuszoną miną. Łukasz spojrzał na niego, układając włosy.

O co ci chodzi?

Muszę skorzystać z kibla.

Masz dwa inne!

Chcę z tego. Kończ to i wyłaź.

Ciężkie westchnięcie, Wawrzyniak wytarł dłonie do ręcznika.

A chociaż wyglądam dobrze? – spytał, odwracając się do niego przodem, rozłożył ręce, prezentując ubranie. Kurwa, wyglądał dobrze, właśnie o to chodziło, że WYGLĄDAŁ, miał na sobie ciemne jeansowe rurki, biały T-shirt i kurtkę z czarnej skóry. Rzadko chodził w skórze. Czyżby impreza Kariny stanowiła aż tak wyjątkową okazję?

Marek zmierzył go, z góry na dół.

Wyglądasz jak pajac – skomentował. – Jak zawsze.

Przez twarz bruneta przemknął mimowolny uśmiech, czy naprawdę spodziewał się innej odpowiedzi? Czy naprawdę sądził, że Marek odpowie mu, że wygląda zajebiście, podoba mu się i najlepiej, żeby w ogóle nigdzie nie szedł? Nie poszedłby, gdyby usłyszał coś takiego. Na Boga, nie poszedłby nigdzie.

Wypuściwszy go z łazienki blondyn zatrzasnął za nim drzwi; przez chwilę stał przy nich i słuchał kroków tego kretyna na schodach. Uderzył o drzwi czołem, w tak podłym nastroju nie był od... od tamtej chujowej soboty, kiedy się całowali. Wtedy sprawa również kręciła się częściowo wokół Kariny. Chyba nadszedł czas, by przyznać się przed sobą, że denerwowało go, gdy Łukasz nie poświęcał uwagi tylko jemu – czemu miałby? Łukasz nie był jego własnością, partnerem? Tylko biznesowym. Nie chodzili ze sobą, nie byli ze sobą zaręczeni. Dlaczego więc podświadomie wymagał od niego czegoś, czego wymagać nie miał prawa?

Byłoby o wiele łatwiej, właściwie zmieniłoby to wszystko, gdyby mu najzwyczajniej w świecie powiedział, że... że wolałby, żeby spędzili ten wieczór razem. Że jest... zainteresowany spędzaniem razem wieczoru. Przytłaczało go to. Z dnia na dzień robiło się coraz trudniejsze do zniesienia. Oczekiwał od niego uwagi, bo się dla niego liczyła. Tak, był zazdrosny. Chciał uwagi. Nie potrafił wypowiedzieć tego głośno, ale chciał uwagi Łukasza Wawrzyniaka.

Zatrzymałby go, gdyby był odważniejszy. Nie wiedział, że Łukasz CHCIAŁBY zostać zatrzymany.

Jak żuraw i czapla.

Ktoś zadzwonił do drzwi.

Uchylił te łazienkowe i wyjrzał na zewnątrz, co, do cholery? Nikogo nie zapraszali, na nikogo nie czekali, godzina była późna. Usłyszał, jak Łukasz przechodzi korytarzem, jak szczęka zamek – a potem dotarły do niego strzępki rozmowy.

Siema, trochę za późno sobie wyjechałem.

Ujdzie. Nie wychodziłem jeszcze.

Olejnik? A po co on tutaj? Może on też miał jechać do Kariny, może umówili się z Łukaszem, że przyjedzie po niego i pojadą tam razem. Okej, odetchnął, to chyba jasne, że wcale nie miał potrzeby skorzystać z toalety, chciał, żeby Wawrzyniak przestał się stroić. Wyszedł z łazienki, pogasił za sobą światła. Udając, że sprawdza coś w telefonie wolno zszedł po schodach na dół, Olejnik i Łukasz stali razem w salonie.

Cześć, Marek – Tomek pomachał mu na powitanie.

Cześć.

Mam nadzieję, że przynajmniej ty wymyśliłeś, co będziemy robić, bo ja to jestem w takich rzeczach słaby.

Wzrok Marka wystrzelił sponad trzymanego przez niego telefonu, za plecami Olejnika Łukasz trzasnął się w czoło. Fuck. Umawiali się, że przekażą mu to subtelniej.

No nie wierzę – blondyn opuścił komórkę. – Załatwiłeś mi niańkę?

Nie niańkę, towarzystwo – brunet sprostował. – Nie chcę, żebyś spędził wieczór sam, ten dom jest za duży na ciebie jednego. – Sranie w banie. Farmazony. Ściągnął Olejnika, bo koszmary stawały się z nocy na noc coraz wyraźniejsze, pełniejsze szczegółów. Dokądś jechał. Wracał. Drzwi wyrzucone z zawiasów. Czuł fakturę ściany, gdy w tych snach przebiegał wzdłuż korytarza i zatrzymywał się na jego rogu, z palcami przytkniętymi do farby. Czuł chłód poręczy na schodach. Słyszał krakanie krążących nad domem wron. Nie znosił tych snów, pił coraz więcej energetyków. Coraz dłużej przesiadywał wieczorami przed komputerem. Nie chciał zasypiać. Nie miał sił, by wciąż od nowa i od nowa mierzyć się ze stratą Marka, nawet jeśli tylko w koszmarze. Wyciągało to z niego życie.

Nie mam trzech lat, poradzę sobie. Każ mu wracać na chatę. – Jakby Olejnika w ogóle tam z nimi nie było.

Niech zostanie na wszelki wypadek.

Powiedziałem nie chcę niańki, debilu, czego nie rozumiesz?!

TO MÓJ DOM I ON ZOSTAJE, GÓWNIARZU! – gdyby to było możliwe nie-metaforycznie, te ściany zadrżałyby w posadach. Marek cofnął się, wystraszywszy. – JA DECYDUJĘ! MYŚLISZ, ŻE BĘDZIESZ TU MIESZKAŁ I JESZCZE MÓWIŁ MI, KOGO MOGĘ PRZYJĄĆ, A KOGO NIE?? – oddech. Zapędził się. Ramiona opadły mu, gdy zrozumiał, że chyba nigdy dotąd nie krzyknął na niego w podobny sposób, to tłumaczenie, to była totalna kpina. Zawsze powtarzał, że Marek ma czuć się na Górnej jak u siebie. Chłopak na dobrą sprawę PIERWSZY RAZ usłyszał od niego, że to „nie jego dom". – Przepraszam. Przepraszam, Marek – sięgnął po niego, wyciągnął do niego rękę. Nie dosięgnął go, bo Marek się odsunął. – Nie chciałem. Powinienem był cię uprzedzić, wybacz mi.

Nie będę grał z nim w Chińczyka.

Nie musisz. Nie miałem na celu zrobić ci na złość, przysięgam.

Na moment zapadła pomiędzy nimi niezręczna cisza. Łukasz zareagował zbyt impulsywnie, ale to Marek, do cholery, zawsze musiał stwarzać problem tam, gdzie go nie było, jeśli ktoś robił tu komuś na złość, to Marek! Mimo wszystko nie powinien był na niego krzyczeć.

Pooglądajcie coś albo... albo posiedźcie w telefonach. Nad ranem ktoś mnie odwiezie. – Pod dom zajechało jeszcze jedno auto, Mikołaj, znajomy Łukasza i Kariny. Wawrzyniak wciągnął na stopy buty. Odwrócił się... Na zgodę uniósł do Marka dwa palce. – No to... Na razie.

Drzwi zamknęły się za nim. W ciszy, jaka zapadła jeden z kotów miauknął głośno.

Na polsacie leciało „World of Dance", na tvn-ie „Niesamowity Hulk". Może i znalazłby coś na jednym spośród kilkuset dodatkowych kanałów, ale nie chciało mu się szukać – posłał Olejnikowi spojrzenie spod byka, no przecież zwykle spędzając wieczory z Łukaszem spędzał je z nim w dokładnie taki sposób, sprawdzał youtube'a, słuchali eski, i tak dalej, i tak dalej. Ten wieczór nie różnił się od codzienności niczym poza tym, że zamiast Łukasza w domu przebywał Olejnik. To była istotna zmiana. Na tyle istotna, że coś nie pasowało.

Jebane powietrze zdawało się inne – jakby cały dom reagował na obecność Tomka wrogo.

Ostatnim filmem wrzuconym przez nich na kanał Kamerzysty był „Prezent od Kruszwila", w którym to Lord Kruszwil wykupił dla swojego „pracownika" przejażdżkę luksusowym wozem po torze wyścigowym. Z braku lepszej opcji odpalił ten materiał na telefonie. Patrzył, jak Łukasz robi fikołki w worku na głowie, dopóki Olejnik nie odezwał się, wyrywając go ze słodkiego zamyślenia.

Patrzysz na niego całymi dniami i jeszcze na filmie go będziesz oglądał?

Tobie nie każę. – Kiwnął głową na miskę krakersów. – Wypchaj mordę i siedź cicho.

Ale ty niemiły jesteś.

Po prostu nie chce mi się z tobą gadać, okej? Niemiły to ja dopiero mogę być – westchnięcie. Sprawdził godzinę, dochodziła dziesiąta; komentarz Oleja odebrał mu z oglądania wszelką przyjemność. – Idę na górę, zamierzam się położyć. Nie idź za mną – przestrzegł go, Olejnik drgnął na swoim miejscu na kanapie. – Jakbym potrzebował bajki na dobranoc, to bym poprosił. I wiesz co? – odwrócił się na pięcie, w połowie drogi między kanapą a schodami. – Napisz mu, że położyłem się o przyzwoitej godzinie, jak przyzwoity gówniarz – prychnął, nie wymienił imienia, po co, skoro obaj wiedzieli doskonale, o kogo chodzi? – A ty dopilnowałeś tego jak przyzwoita niańka.

Bycie najebanym to bardzo dziwne uczucie, ma się wrażenie, że wzrok nie nadąża za ruchem głowy, obraz jest spowolniony, już obróciło się głowę i patrzy w inne miejsce, a przed oczami wciąż ma się punkt, w który patrzyło się jeszcze chwilę temu. Myślenie przychodzi ciężko. Po paru sekundach nie pamiętasz już, o czym myślałeś. Każda z tych myśli jest jak wyrwana z kontekstu i całkowicie bez sensu.

Dokładnie tych wszystkich rzeczy doświadczał naraz Łukasz, koło jedenastej napruty już jak ruski plecak. Pił drinka za drinkiem, nie jego wina, dosłownie wkładano mu je do ręki, coraz to nowe szklanki, i kolejne, i kolejne, chlał, bo na imprezach się nie odmawia. Ogólnie słaby był w odmawianiu. Zwyczajnie akceptował, co mu podawano, ledwo kontaktował, a pić nie przestawał; jakiś koleś wsadził mu w rękę mieszankę wódki i Red Bulla, Boże, jakże nienawidził wódki! A może to wcale nie był on. Może nie lubił jej ktoś inny. W tamtej chwili nie wiedział.

Wal – facet klepnął go po ramieniu. To coś udekorowano cytrynką. – Wal stary, to jest, tego, no... Tego, ehm napój bogów, nie? Albo coś takiego. Pierdolę, zapomniałem.

Nie chcę – odstawił szklankę na stół. No proszę, a więc jednak odmówił! Przebłysk trzeźwości rozjaśnił mu na moment umysł, o czymś sobie przypomniał. – Muszę zadzwonić.

Muzę puszczono na full, rzadko stwierdzał, że muzyka leci ZA GŁOŚNO, ta leciała. Prawie nie mógł tego znieść. Przedostał się pomiędzy gośćmi Kariny pod łazienkę, licząc, że uda mu się w niej zamknąć, ciul z tego. W łazience zastał obłapiającą się parę, chłopak wciskał dziewczynie łapy pod kieckę. Łukasz westchnął, ze zniecierpliwieniem, zaczynał czuć się źle, naprawdę źle; w głowie mu się zakręciło, przytrzymał się framugi.

Jakoś dotarłszy pod drzwi frontowe, gdzie walało się tak dużo butów, że wyrąbałby się o nie i przywalił we drzwi czołem, wyciągnął z kieszeni telefon, wszedł w kontakty i nieporadnie począł zjeżdżać w dół, „M" nie znajdowało się znowu w alfabecie tak daleko, a on nie miał nieskończenie wiele zapisanych kontaktów. Sprawę znacznie utrudniał fakt, iż literki rozpływały mu się przed oczami, jakby pływały w tej nieszczęsnej wódce, kurwa, przeż nauczył się kiedyś czytać. W alkoholu rozpuściła mu się zdaje się dokładnie ta szara komórka, w której miał to zakodowane.

Zachichotał idiotycznie z własnej głupoty.

A ty tu przepraszam co robisz? – Karina zjawiła się nie wiadomo skąd, jej szczupła, wymanicure'owana dłoń złapała go w łokciu i pociągnęła ku sobie. Dziewczyna ruszyła z nim z powrotem w kierunku dużego pokoju. – Natychmiast wracaj się bawić! Jest ledwo jedenasta!

Karina, ja... – karuzela, karuzela przed oczami. – Ja będę leciał...

No chyba żartujesz.

Marek jest sam z Olejnikiem-

Marek? – zatrzymała się, odwróciła, spojrzeli na siebie. – To są serio jakieś żarty. Czy to zawsze musi być twoja wymówka na wszystko? Marek to, Marek tamto? Myślisz w ogóle o czymkolwiek innym niż on?

O co ci chodzi?

Marek nie jest dzieckiem, jestem pewna, że wytrzyma bez ciebie jedną noc!

Karina-

Nie idź, zostań, wypij drinka – wrócili do stołu, Karina podniosła szklankę, którą wcześniej na nim zostawił i podała mu ją. – Łukasz – widząc jego sceptyczną minę przekrzywiła głowę, zabrzmiał w tym smutek. – Spędzasz z nim praktycznie cały swój czas. Nie możesz jednego wieczoru poświęcić mnie? – wlepiła w niego wzrok. – Daj spokój. Ja też jestem twoją przyjaciółką.

Powiedziała tak, bo uważała, że Marek jest jego „przyjacielem". Że jest TYLKO I WYŁĄCZNIE nim, że ich relacja jest podobna, jak pomiędzy nim a Kariną, prawdziwa, pełna sympatii i wiernego oddania, ale nic poza tym. To nie była prawda. Jego relacja z Markiem była głębsza, a fakt, iż nie potrafił wyrzucić go ze świadomości, nawet spojony alkoholem, stanowił tego niezbity dowód.

Kurwa – zaklął, upiwszy łyczka, skrzywił się, poruszywszy szklanką, jej zawartość zakołysała się, lekko. – Gorzkie to.

Powinien był pamiętać o najprostszej, najbardziej podstawowej zasadzie jaką należy kierować się przebywając na imprezie, nawet wśród znajomych – nie pije się drinka, którego zostawiło się na tak długi czas bez opieki.

Karina zmusiła go, żeby z nią zatańczył.

Sen nie przychodził. Minęła jedenasta, a Marek, choć położył się do łóżka godzinę wcześniej i nakrył kołdrą, jak nie mógł zasnąć, tak nie mógł, przewracał się w pościeli, wszystko z powodu bardzo złego poczucia, że coś jest nie tak, poczucie to zaczęło mdlić go ni mniej, ni więcej jak o wspomnianej jedenastej, prawie wywołując u niego ból jelit.

Coś się działo. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale odnosił wrażenie, że Łukaszowi dzieje się krzywda – ale przecież pojechał na domówkę u Kariny, co niby złego miałoby się mu tam dziać? I skąd on miałby o tym wiedzieć, gdyby jakimś cudem tak było? Mimo wszelkich logicznych argumentów czuł coś takiego po raz pierwszy, swoisty lęk; spróbował napisać do niego sms-a, na którego nie dostał odpowiedzi.

Wszystko w porządku?

Po czym doprecyzował, w następnej wiadomości, żeby nie wyjść na idiotę:

tak się tylko pytam

Łukasz nie odpisał. Zbliżała się północ.

Olejnik – warknął, potrząsając Tomkiem, który zdrzemnął się na kanapie.

Co jest, co – Tomek zerwał się, totalnie oderwany od rzeczywistości. Zobaczył Marka nad sobą i zamrugał. – Co się dzieje, przegapiłem coś?

No właśnie nie wiem. Mógłbyś pojechać do Kariny i sprawdzić, czy z tym kretynem wszystko okej? Nie odpisuje na moje sms-y.

Cisza.

Nie odpisuje, bo pewnie po prostu dobrze się bawi!

Olejnik, czuję, że coś nie gra, czaisz? Chcę żeby ktoś pojechał tam to sprawdzić, upewnić się, że nic mu nie jest. No i czego się na mnie ślepisz? – wypalił, bo Olejnik zrobił wielkie oczy. – Mówię po fińsku? Z nim dzieje się coś niedobrego! Poczekaj – jego komórka zadzwoniła, spojrzał na wyświetlacz. – Dzwoni.

Na ekranie pokazał się numer Wawrzyniaka, odebrał, gotów zjechać go równo od góry do dołu – tyle że pomimo iż numer faktycznie był Łukasza, to wcale nie jego Marek usłyszał po drugiej stronie. W słuchawce odezwał się ktoś inny.

Halo? – Kruszel zmarszczył czoło. – Kto mówi?

Marek? – po głosie rozpoznał faceta, który przyjechał po bruneta wcześniej tego wieczoru. – Mikołaj z tej strony.

Czemu dzwonisz z jego telefonu? – krew stężała Markowi w żyłach, znów nie wypowiedział na głos jego imienia, znów nie było to wcale potrzebne. – Co się stało?

Wyszedł przed blok, zapalić, długo nie wracał, więc poszliśmy za nim – omijali imię Wawrzyniaka, z jakiegoś powodu taka była norma. Jakimś cudem każdy wiedział zawsze, o kim mowa. – Leży nieprzytomny. Przewrócił się na chodniku.

To czemu dzwonisz do mnie, a nie po karetkę? – ja pierdolę, co to miało być? W tle dało się słyszeć Karinę.

Karetka już tu jedzie, Marek. Informuję cię, bo uważam, że powinieneś wiedzieć.

Miarowe pikanie wypełniające ciszę usypiało. Głowa sama opadła Markowi, ze zmęczenia, nie zmrużył oka przez całą noc, do samego rana, była sobota popołudniu – minęło wiele, wiele godzin, Łukasza wprowadzono w śpiączkę. Kiedy podjechali z Olejnikiem pod blok, pod apartamentowiec, ratownicy z karetki wsadzali go do wnętrza pojazdu na noszach, na ulicy zebrała się mała grupka. Ludzie powychodzili, żeby popatrzeć. Najbliżej ambulansu stali Mikołaj i zapłakana Karina.

Marek, przepraszam, chciał wracać do domu, to ja mu nie pozwoliłam – dziewczyna zobaczyła go i rzuciła się z wyjaśnieniami, łzy rozmazały jej makijaż. – Podałam mu drinka. Przepraszam, Marek, jestem tak głupia, tak strasznie głupia!

Puścił ją mimo uszu.

Dokąd go zabieracie? Do jakiego szpitala? – złapał za drzwi karetki, nie pozwolił ratownikom ich zamknąć. – Chcę jechać z nim, mogę jechać z nim?

Jesteś rodziną? – ratownik zatrzymał na nim wzrok.

Jestem jego... chłopakiem – palnął, bez zastanowienia, trudno, z konsekwencjami zmierzy się później, stawi im czoła, jeśli będzie trzeba. Jego wygląd przemawiał na jego korzyść, to stereotypowe podejście, ale z nadmiaru emocji i zimna panującego na zewnątrz był zarumieniony, to sprawiało, że wyglądał ślicznie, jasne włosy odstawały mu na wszystkie strony, oczy błyszczały, MÓGŁBY być chłopakiem bruneta podpinanego właśnie do aparatury. – Zabierzcie mnie!

Chwila zawahania.

Tylko rodzina – mężczyzna powtórzył, drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Karetka ruszyła, na głośnym sygnale.

Przy tym pikaniu spało się całkiem nieźle, o wiele lepiej, niż spałoby się w miejscu odizolowanym od jakichkolwiek dźwięków; Łukasz przebudził się, w pomieszczeniu panował półmrok, centralnie nad nim znajdował się obcy sufit, nie rozpoznawał go. Leżał na plecach... cóż, na pewno nie była to kanapa. Szczerze mówiąc nie czuł, czy mu wygodnie czy nie – ostrożnie przekręcił głowę w bok i wreszcie zidentyfikował źródło pikania, aparatura monitorująca pracę jego serca.

Szpital.

Przewrócił głową na drugą stronę, słabo, wyczerpany, choć przespał prawie dobę. Marek spał na przystawionym do szpitalnego łóżka krześle, poskręcany jak precel, jemu z pewnością nie było wygodnie – smutne, bo wyczekiwanie w takich warunkach aż on wróci do żywych na pewno do przyjemności nie należało, ale Łukasz nie mógłby prosić o inną osobę do zobaczenia tuż po wybudzeniu się ze śpiączki. Nie chciałby w jego miejsce nikogo innego.

Ma-aa... – zamiast imienia blondyna z jego gardła wydobył się charkot, spróbował odchrząknąć, nafaszerowali go lekami przeciwbólowymi, tylko dzięki temu gardło go przy tym nie zabolało. – Ma-ah-rek – stęknął, jego dłoń z wbitym wenflonem uniosła się słabo i prawie natychmiast opadła z powrotem. – Marek.

To wystarczyło, by go przebudzić. Wzdrygnął się, poruszył głową; zobaczył Łukasza, przytomnego i szybko przysunął się do niego, przesunął nogami krzesła po szpitalnym linoleum.

No w końcu – podsumował go. – Pogrzeb mieliśmy ci już ogarniać – ukąsił, bał się o niego, a kąśliwe uwagi od dawna stanowiły jeden z jego głównych sposobów na radzenie sobie ze strachem. Dobra, odetchnął. Spuścił z tonu. – No i jak się czujesz?

Nic... – odchrząknięcie. – Nic nie czuję.

Wpakowali w ciebie tonę znieczulenia. Ktoś wsypał ci do drinka jakieś tanie chujostwo, człowieku, co z tobą nie tak? Nie nauczyli cię, że się na imprezie pilnuje swojego picia?

Uśmiech kosztował Wawrzyniaka nieco wysiłku, kąciki jego ust uniosły się, nie miał zamiaru pytać, raczej stwierdzić fakt.

Martwiłeś się o mnie.

No jasne, że tak, kto by mi filmy nagrywał?

Długo tu siedzisz?

Parę minut.

Pewnie. I w ciągu tych „paru minut" zdążył zasnąć na niewygodnym krześle? Maruś, oj, Maruś. Mały łgarz.

Nie domyślasz się, kto mógłby wrzucić ci do szklanki jakiegoś syfu?

Nie wiem, Marek, tam było tyle ludzi... No chyba że – ktoś przyszedł mu na myśl, Karina. Karina podała mu drinka do ręki i nalegała, by go wypił, wiedziała, że należy do niego, że zostawił go tam, choć znalazła go pod drzwiami, nie przy tym piciu. Skąd wiedziała, do cholery, że to jego szklanka? Z drugiej strony, nie potrafił sam siebie przekonać, że mogłaby chcieć zrobić mu krzywdę. Znał ją lata.

Jeśli myślisz o Karinie – Marek go ubiegł. – To raczej nie ona. Wyglądała na autentycznie przerażoną tą sytuacją, była tu rano, ale... Ale byłeś nieprzytomny, więc poprosiła, żeby dać jej znać, jak się obudzisz i wróciła do mieszkania.

Na moment zapadła pomiędzy nimi cisza. Marek spuścił wzrok na swoje dłonie, splecione na nogach i zagryzł wargę, w ciągu ostatnich godzin doświadczył strachu ponad skalę, a nawet chwili paniki, gdy dotarło do niego, że jeśli Łukasz teraz umrze, to nie powiedział mu całej masy rzeczy, o których brunet powinien był wiedzieć i wszystko złe, co kiedykolwiek było między nimi wysunęło mu się w głowie na pierwszy plan, dręcząc go niemiłosiernie. Nie powiedział mu, nie mówił mu bardzo wiele. A powinien był. Pragnąc dostać się do karetki powiedział coś ratownikom i obiecał sobie, że zmierzy się z konsekwencjami, jeśli będzie musiał.

Słuchaj – zagadnął, mnąc własne palce. – Pamiętasz Rumuna? Tego na pustkowiu, w drodze z Warszawy?

Wydawało mi się, że ty nie chciałeś o nim pamiętać.

Powiedział coś w stylu, nie powinno się czekać z powiedzeniem prawdy, bo osoba, której chcesz ją powiedzieć, może umrzeć w każdej chwili. Tak jak w nocy mogłeś umrzeć ty. Łukasz, ja... Ja ci nie mówię wszystkiego. A na pewno nie mówię ci prawdy. – No masz. Tak się składało, że ze strony Łukasza było podobnie. – Do tej pory uważałem, że tak jest lepiej, bo przynajmniej nic się między nami nie zmienia.

Czy aby na pewno? To czym było to napięcie w powietrzu z ostatnich dni?

Poczuł wdzięczność za fakt, iż Łukasz nie odezwał się słowem, w żaden sposób nie skomentował tego czekając zwyczajnie, aż wyrzuci z siebie, co miał do wyrzucenia. W tamtym momencie to stanowiło najlepsze, co mógł mu zaoferować, cierpliwość. Temat był trudny, a dodatkową trudnością był on, Wawrzyniak i rozmawianie o tym Z NIM.

Miałeś rację – Marek oświadczył mu. – Miałeś rację za każdym razem ilekroć sugerowałeś mi, że wkurzam się, bo się mi podobasz – wybrzmiało, trudno. – Wkurzałem się, tak, ale nie na ciebie. Trochę owszem, okej. Bo to prowokowałeś. Ale bardziej na siebie... bo było to po mnie widać. Nie lubię nie mieć kontroli nad sytuacją, rozumiesz? – podniósł wzrok, spojrzał mu w oczy. Pierwszy raz, odkąd zaczął to z siebie wylewać. – A ta sytuacja zaczęła wymykać mi się spod kontroli, nie chcę się w tobie zakochać – jęknął, z wyrzutem. – Nie chcę. To silniejsze ode mnie.

Z miny Łukasza nie dało się wyczytać niczego. Twarz miał jak wyrzeźbioną z kamienia.

Drażni mnie, kiedy nie ma cię przy mnie – o Jezu, jaki cringe. – A z drugiej strony boję się przebywać blisko ciebie, bo wtedy kończy się jak wtedy, kiedy zadzwonił Medusa. Nie chcę, żeby ktoś o tym wiedział, żeby było to widać na filmach.

Marek, to już widać na filmach – ostatecznie Łukasz wtrącił mu się. – Nas shipują. Zapomniałeś? – Westchnięcie. – Maruś... Maruś. Ja nie jestem najlepszą partią, wiesz?

Co chcesz niby przez to powiedzieć?

Nie jestem dobrą partią dla ciebie. Zasługujesz na kogoś lepszego.

Uratowałeś mnie przed zboczeńcem, opiekowałeś się mną, kiedy byłem chory, siedziałeś ze mną w szpitalu, kiedy leżałem jak ty teraz, zatruty energetykami! Mam wyliczać dalej? Kto byłby przy mnie wtedy, gdyby nie ty?

Gdyby nie ja, te wszystkie sytuacje, o których mówisz, zapewne nie miałyby nawet miejsca.

Nieważne! Miały, i byłeś przy mnie.

Nie powiedziałby tego samego, gdyby wiedział o bandzie gangsterów.

Maruś, ja niczego nie mogę ci obiecać. Niczego. Nie obiecam ci, że jeśli się ze sobą zwiążemy, będziemy żyć długo i szczęśliwie, nie będziemy, rozumiesz? Będzie nam bardzo ciężko.

Nie musimy się „wiązać", wcale nie oczekuję od ciebie, nie wiem, kwiatów, romantycznych kolacyjek i innych badziewi, nie interesuje mnie to. Nie może być tak, jak jest? Nie chcę od ciebie niczego, ty idioto. Wystarczy mi, jak będziesz wiedział, że... że jesteś dla mnie kurwa ważny. Wystarczy mi nie musieć tego dłużej ukrywać.

Jeszcze jeden z trudem osiągnięty, bolesny uśmiech.

No a co z tymi wszystkimi rzeczami, które robią pary, przytulanie się, całowanie... Seks?

Policzki blondyna spłonęły rumieńcem.

Dalej wybiegnij w przyszłość, kretynie, o dzieci mnie spytaj.

Pytam poważnie. Co z tym wszystkim, jak miałaby ta nasza relacja wyglądać?

Może po prostu zobaczmy, co? Zobaczmy, co z tego wyjdzie. Nie musimy się przecież śpieszyć.

Oczywiście, że nie musieli, mieli czas. W pizdu czasu. To ironia.

Ale wiesz, że jestem gnojem i nie mam serca? – Łukasz przymknął powieki, jakby zamierzał udać się na drzemkę. – Będziesz przeze mnie cierpiał, ostrzegałem cię. Ostrzegałem, Marek.

Powiedzmy, że... zaryzykuję.

To duże ryzyko.

Kto go nie podejmuje, nie pije szampana.

Wzruszenie ramionami.

Jak chcesz.

Równe pikanie w pustej, poza nimi dwoma, sali. Ręka świerzbiła Marka, pragnąc sięgnąć ku temu pajacowi, koniec końców poddał się temu, jeśli miał coś zmieniać, to miał zmieniać i tyle. Jaki miałoby to sens, gdyby w dalszym ciągu bał się tego i usiłował to powstrzymywać? Sięgnął ponad poręczą zabezpieczającą Wawrzyniaka przed upadkiem z łóżka na podłogę, musnął jego rękę, opuszkami, koniuszkami palców. Cringe. Cofnął dłoń, cóż, spróbował cofnąć – nie zdołał tego zrobić, na całe boskie szczęście, Łukasz złapał go na moment przed tym, jak jego ręka wycofała się poza jego zasięg.

Ścisnął jego palce, delikatnie. To wlało w wystraszone serce Kruszela nieco otuchy i odetchnął, w jego zawalonym do niedawna chaotycznymi myślami umyśle zrobiło się jaśniej.

Przyznał się, przed Łukaszem i przede wszystkim przed sobą.

Wreszcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top