If I was snow in the air

Polecam Wam przepiękną wersję Spring Day zamieszczoną w mediach^ Jest cudowna. Tak a propo poprzedniego rozdziału, bo zapomniałam tam wspomnieć, przytoczona telefoniczna rozmowa z Medusą oczywiście miała miejsce naprawdę, używałam jej fragmentu choćby w moich KxK MOMENTS na yt. Mimo iż historia ogółem jest (nazwijmy to) fikcją, bardzo wiele jej elementów zgadza się z rzeczywistością, choćby czas kręcenia/wstawiania poszczególnych filmików, spotkania ze Stuu, i tak dalej, dialogi z filmów itp. Ale to na pewno wiecie. Jeśli śledzicie ich równie długo co ja :D

Sierpień minął, zaczął się wrzesień. Stuu zadzwonił z propozycją nagrania filmu, ugadali się, że przyjadą do niego do Warszawy; wyjeżdżać mieli następnego dnia rano, bagaże leżały na dole przy drzwiach. Marek poszedł spać wcześnie, Łukasz nie miał więc innego wyjścia, jak po dziewiątej położyć się również. Był środek nocy, gdy przebudził się z koszmaru, tak okropnego, tak strasznego, że przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje – śniło mu się, że wracając audi na Górną dostał bardzo złego przeczucia, odczucia, iż coś jest nie w porządku. Dotarł do domu, na widok otwartych drzwi wyskoczył z auta jak oparzony. Nie, nie były TYLKO OTWARTE. Były wyłamane. Po pustym, ciemnym, zimnym budynku hulał wiatr.

Marek?", zawołał, przebiegając z salonu do kuchni, wszędzie panował ten sam ziąb, ta sama, głucha cisza. „Marek!", krzyknął, wyskakując na półpiętro. Nie było go. A więc to naprawdę nadeszło, ten moment... Ręce opadły mu bezsilnie, poczuł się, jakby nie miał władzy nad żadną swoją kończyną. Stało się.

Marek zniknął.

To sen, to tylko sen – powtórzył do siebie, szeptem, dwoma palcami ucisnąwszy sobie przegrodę nosa. Zerknął na telefon. Dwadzieścia siedem minut do trzeciej.

Coś działo się, coś wisiało pomiędzy nim a Markiem niejasne, niedopowiedziane. Widział w jego zachowaniu zmianę przybierającą na sile z każdym kolejnym dniem – ilekroć wspominał o Karinie, w ogóle, o kimkolwiek właściwie, blondyn wyraźnie tracił humor, robił się odąsany, pomrukliwy i opryskliwy. Podobnie z drugiej strony reagował na każdy przejaw czułości. Bronił się, uchylał, uciekał. Chciał uwagi czy wręcz przeciwnie, wolał, by go nie dotykano, by nie zdrabniano jego imienia? Bardzo trudno było za nim nadążyć.

Jego teoria? Przez spędzanie razem czasu 24/7 Marek nabrał lęku, że coś do swojego przyjaciela poczuje – albo już czuł, i był tym przerażony. Jeśli chodzi zaś o niego, o Łukasza... Zaczął się przyłapywać. Zaczął się przyłapywać na patrzeniu na niego, na zjeżdżaniu wzrokiem w dół po jego ciele. Marek był do zjedzenia. „A może po prostu weź go tu i teraz, zerżnij, przecież jutro mogą się po niego zjawić" – za tę myśl gdzieś na początku września pociął się po przedramieniu, nożykiem do cięcia kartonu. Na swoich rękach i nogach pełno miał blizn po podobnych ranach, to nie było dla niego nic nowego. Zawinął cięcia w kuchenny ręcznik, miał na sobie czarną bluzę. Mało prawdopodobne, by ktoś zauważył.

Podniósł się, spuścił bose stopy na dywan. Dlaczego nie spał na górze, w sypialni Kariny, kiedy nie było tam ani jej, ani Roberta? Jeszcze czego. Miałby budzić się dysząc z przerażenia, spadać z łóżka z Markiem praktycznie za ścianą? Nie. Lepiej, że dzieliły ich piętra. Nie miał pewności, że nie mówi przez sen, że się nie rzuca, nie miał ochoty odpowiadać na pytania. Nie na ten temat.

Podreptał do kuchni po mleko, wypił łyka prosto z kartonu. Odstawił go, drzwi do lodówki domknęły się z lekkim kliknięciem.

Przez chwilę walczył z potrzebą pójścia na górę i sprawdzenia, przekonania się na własne oczy, czy Marek aby na pewno śpi bezpiecznie w swoim pokoju. Ostatecznie zrezygnował – jeszcze zostałby oskarżony, że próbuje się do niego dobierać. Albo że przygląda się, jak śpi! Jak jakiś zbok.

Nie, tego nie potrzebował.

– Nagrywasz?

Olejnik pokazał uniesiony kciuk i Marek odchrząknął. Stali na Placu Św. Piotra, chłopak miał za plecami watykańską bazylikę – padał śnieg, niebo było szare, zimny wiatr mroził policzki i sprawiał, że kostniały ręce. Schudł. O ile w przeciągu ostatniego roku, w przeciągu słodkiego związku z Łukaszem przybrał, bo czuł się szczęśliwy, o tyle teraz na powrót utracił to wszystko, co zdołał sobie wyrobić, sportową formę i zdrowszy wygląd. Znów wyglądał jak anorektyk. Zapadnięte oczy, zmęczone płakaniem straszyły.

Płaszcz Hilfigera wisiał na nim jak na wieszaku.

Pociągnął nosem.

– Łukasz, jeśli to oglądasz, to... to jest to nagranie adresowane bezpośrednio do ciebie – powiedział, spojrzawszy prosto w wycelowaną w niego kamerę. W obiektyw komórki Olejnika. – Umieścimy je na kanale tylko na kilka godzin, potem zostanie usunięte. Nie przyjechałeś – wyrzucił mu. – Uznaliśmy, że nie dowiedziałeś się, dokąd powinieneś przyjechać. Dlatego zmienimy teraz miejsce, a ja wskażę ci je jak poprzednio. Ty to serio umiesz samemu sobie zrobić prezent, wiesz? – krótka pauza, znacząca pauza. Wskazówka padła. Odetchnął, jeśli chciał powiedzieć coś jeszcze... miał okazję. – Ten film trafia do sieci, a nigdy nie sądziłem, że powiem na filmie do sieci, że cię kocham, ale kocham cię. I bardzo chciałbym cię już zobaczyć.

Głos zadrżał mu, broda zatrzęsła się lekko. Wzrok zjechał mu w dół.

– Olejnik – przełknął. – Wyłącz to.

Tomek opuścił telefon.

– Jesteś pewien, że to zamieszczamy, Marek? Decyzja należy do ciebie. Zrobi się niezłe zamieszanie.

– Co z tego? – ponury pomruk. – Olejnik, jakie to ma znaczenie? Wrzuć to. Trzeba zapakować się do auta.

Odwrócił się, by po raz ostatni obrzucić spojrzeniem przygnębiający obraz pustego placu, w taką pogodę nikt nie zwiedzał. Zgiął rękę w łokciu, spojrzał na rękaw płaszcza; patrzył, jak płatki śniegu opadają na materiał, jak zatrzymują się na nim, osiadają, nie rozpuszczały się od razu. Przez chwilę mógł podziwiać ich złożoną konstrukcję, ich fantastyczne kształty. Czy to rzeczywiście tak było, że nie dałoby się znaleźć dwóch takich samych? Czy faktycznie każda śnieżynka z osobna niepowtarzalna była i niepodrabialna?

Czy gdyby był takim płatkiem śniegu, wirując na wietrze spotkałby się z miłością swojego życia szybciej?

If I was snow in the air, will I get to you just a little bit faster?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top