***

Leo przemierzał szybko zamkowy dziedziniec. Spieszył się do wioski, aby odebrać zamówione ciasto. W bramie minął nietypową parę. Obok prosto odzianej kobiety, co dziwne: z diademem na głowie, kroczyło dziwne stworzenie. Chłopcu wydawało się, że jego tułów nie jest stabilny, cały czas zmieniając kształt.

— Isgaroth, tylko się zachowuj. Nie chcę się za ciebie wstydzić. Znowu. — Leo dosłyszał fragment monologu tajemniczej panny.

— Antoinette. — Rozejrzał się za osobą wypowiadającą te słowa. Po dłuższej chwili stwierdził, z niemałym zaskoczeniem, że musiał być to owy stwór, chwilę wcześniej nazwany Isgaroth. — Nie powiem, kto tu przyszedł wyglądając bardziej jak chłopka niż królowa.

— Król. Zapamiętaj: król —  wysyczała Antoinette.

Leo nie słuchał już dalej nietypowej rozmowy. Czas naglił, a on przez swoje zagapienie się mógł nie zdążyć wrócić o wyznaczonej godzinie.

Momentami wolno truchtając, dotarł pod drzwi piekarni. Otwierał drzwi, gdy przemknęła obok niego otulona płaszczem postać. Chłopiec odruchowo otarł pot z czoła. Mimo wiosennej pory było mu gorąco w cienkim stroju, a nawet nie chciał sobie wyobrazić cierpienia w czarnej pelerynie. Próbował przyjrzeć się dokładniej szybko kroczącej osobie, ale obszerny kaptur dokładnie zakrywał jej twarz. Przez to nie mógł nawet stwierdzić czy ma doczynienia z mężczyzną czy z kobietą.

Leo odwrócił na chwilę głowę, aby nie wpaść na futrynę. Gdy spojrzał w miejsce, do którego powinna dotrzeć zamaskowana postać, już jej nie zauważył. Wzruszył ramionami, oddalając od siebie zawód.

— Cześć, Ozzy — powiedział do dorabiającego w piekarni przyjaciela.

— Witaj, Leo! Przyszedłeś po ciasto? — Półelf wyrzucał z siebie słowa w ekspresowym tempie.

— Nie, liczyć razem zadania z arytmetyki — odpowiedział ironicznie chłopiec. — Jest gotowe?

— Oczywiście! Czeka już od godziny. — Ozzy schylił się pod ladę i wyciągnął spod niej skrzynkę. — Sam zobacz.

Chłopiec wciągnął w nozdrza zapach hervo — owoców podobnych do truskawek. Czekolada, jeszcze ciepła, spływająca po brzegach tortu, apetycznie skapywała na rozłożony papier.

Leo podał koledze odpowiednią kwotę i opuścił piekarnię. Patrzył uważnie na drogę, omijając wszelkie kamyki, które mogłyby spowodować jego przywrócenie się, a co najważniejsze — utratę cennej słodyczy. Gdy był już blisko zamkowej bramy, zderzył się z kimś. Zatoczył się ze skrzynką w dłoniach, wyrzucając z siebie jakieś przekleństwo.

— Patrz jak chodzisz — zwrócił się do niego kobiecy głos.

Leo uniósł głowę i przyjrzał się jego właścicielce. Ledwo sięgała mu nosa, ale patrzyła mu prosto w oczy, zdecydowana postawić na swoim. Chłopiec postanowił więcej z nią nie zadzierać. Przepuścił ją tylko w przejściu, a zaraz potem udał się do wnętrza zamku.

— W końcu jesteś. — Ligolis zbliżył się do niego szybkim krokiem. — Wszyscy już czekają. — Elf chwycił skrzynkę w obie ręce i wszedł do wielkiej sali, a tuż za nim wsunął się Leo.

Gdy wszyscy zgromadzeni ludzie usiedli, a tort został postawiony na środku wielkiego stołu, Haldir uroczyście zapalił kilkanaście świeczek. Po chwili starszy z książąt przemówił:

— Jak wszyscy wiecie, zebraliśmy się tu z powodu bardzo ważnego wydarzenia. Jednak za nim do niego przejdziemy, pozwolę sobie przedstawić naszych wyjątkowych gości. Ta tutaj osóbka, należąca do wspaniałej rasy hobbitów, zwie się Edith. — Elf wskazał na kobietę, z którą chwilę wcześniej Leo zderzył się na ulicy. "To dlatego jest taka niska", pomyślał. — Ci dwoje to królowa. — Haldir odkaszlnął. — Chciałem oczywiście powiedzieć "król" Antoinette i jej towarzysz, Isgaroth. — Nieokreślone stworzenie wyglądało zupełnie inaczej niż zaledwie pół godziny przedtem. Przybrało postać bardziej humanoidalną i zasiadało przy stole. Natomiast panna porzuciła chłopski strój na rzecz pożyczonej od Liliami sukienki. — Ostatnim, chyba najważniejszym, gościem jest Ness. — Książę rozejrzał się dookoła. — Tylko nie widzę gdzie się znajduje.

— To ja — przemówiła wtopiona w otoczenie postać, unosząc dłoń. Kaptur nadal dokładnie zakrywał jej twarz.

— To już chyba wszyscy. A więc, pragnę powitać najwspanialszą, uroczą, kochaną, utalentowaną i niepowtarzalną Jess!

Dopiero wtedy Leo zwrócił uwagę na siedzącą przy stole dziewczynę. Zauważył delikatne rumieńce na policzkach, najpewniej spowodowane komplementami elfa.

Po chwili Jess wstała i przy akompaniamencie głośnego "Sto lat" zdmuchnęła całe osiemnaście świeczek.

— Kochamy cię! — wykrzyknęli zgodnie Ness, Edith, Isgaroth i Antoinette, przytulając dziewczynę.

Później jeszcze długo świętowali, ale to już zupełnie inna historia.

***

Martuś, w dniu Twoich osiemnastych urodzin, życzymy Ci wszystkiego najlepszego!
~Strucle

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: