9. Złamane Serce


Piątkowe popołudnie zapowiadało się pięknie i słonecznie. Charlotta cieszyła się, bo mogła spędzić je poza domem, nawet jeśli wymogiem tej drobnej wolności było towarzystwo Micheala Cartera.

Po ostatnim incydencie z pocałunkiem chłopak zrobił się dosyć chłodny i formalny wobec niej, ale liczyła, iż w końcu mu przejdzie. Była zadowolona, że nie zerwał ich umowy, bo tylko dzięki niemu mogła opuszczać rezydencję Rose'ów, aby wybrać się gdzieś indziej niż do szkoły.

Matka nie zapomniała o nocnym wybryku nastolatki i nie dawała jej samej o tym zapomnieć. Charlotta miała wrażenie, że kobieta na każdym kroku chciała ją za to karać, a dla dziewczyny samą karą było przypomnienie, że ta noc w ogóle miała miejsce.

Najchętniej wymazałaby to wszystko z pamięci. Chciało jej się na przemian płakać, wymiotować i umierać.

Ten cudowny Piotr Pevensie pojawił się w jej życiu, by spowodować w nim turbulencje. Zrobić jej złudne nadzieje, po czym wbić jej sztylet prosto w serce i zostawić ją z wielką raną w piersi.

Chciała żałować, że go poznała, bo cała ta sytuacja nabawiła ją tylko mocnego stanu depresyjnego i wrzodów żołądka. Ale nie mogła żałować. Pomimo tego co do niej powiedział, w głębi duszy wciąż czuła, że jest wspaniały.

I może zbyt dobry dla niej.

Najbardziej ironiczną rzeczą w tej historii był fakt, że jej ojciec od jakiegoś czasu zachwycał się wynikami jednego z najwybitniejszych studentów Akademii. Nie bardzo by ją to wszystko obchodziło, gdyby nie fakt, iż w jednej z rozmów usłyszała, że tym studentem jest nie kto inny, a wyżej wspomniany cudowny Piotr Pevensie.

Ten cholerny Piotr Pevensie! Miała dość, że nawet zamknięta w domu nie mogła od niego uciec, ponieważ musiał okazać się na tyle wspaniały, żeby zwrócić uwagę jej ojca.

- Najlepszy wynik... - mruczał pod nosem podczas kolacji. - To niebywałe ten młody chłopak zdobył najwyższą liczbę punktów podczas pierwszego egzaminu. To zdążyło się tylko raz.

- Szczęście początkującego. - gasiła jego zachwyty żona.

W takich chwilach Charlotta miała ochotę kopnąć ją w piszczel pod stołem. Jej matka była okropną małpą, ale nie zmieniało to faktu, że Piotr był faktycznie tak bezwstydnie i okropnie wspaniały. Poprawiało jej to humor, bo chociaż dotkliwie zranił jej uczucia, nie potrafiła nie cieszyć się z jego sukcesu.

Ani przez moment w niego nie wątpiła.

- Cud chłopak. - uśmiechała się pod nosem, odrobinę smutno. - Jeszcze Was pewnie nie raz zaskoczy.

Mimo wszystko nie chciała o nim słuchać, nawet jeśli życzyła mu dobrze. Wolałaby, żeby już nikt więcej o nim nie wspominał w tym domu. Było jej łatwiej żyć z myślą, że Piotr nie istnieje.

- Wiesz, że to nieporozumienie? - Weronika Paradise siedziała z nią w ostatniej ławce na historii i ostentacyjnie żuła gumę.

Nikt nigdy nie uważał na tej lekcji, a nauczyciel już przyzwyczaił się do głośnych rozmów, które nie przeszkadzały mu w kontynuowaniu wykładu. W końcu prowadził go w klasie biologiczno-chemicznej i tutaj nikogo za bardzo nie obchodziła rewolucja francuska czy wojna trzydziestoletnia. No chyba, że temat schodził na epidemię dżumy, cholery czy innego paskudztwa, wtedy wszyscy słuchali.

- Co takiego? - zapytała Charlotta, starając się prowadzić jak najdokładniejsze notatki. To, że nikogo nie obchodził ten przedmiot, nie oznaczało, że ją miał nie obchodzić.

Lubiła opowieści o dawnych czasach. Zwłaszcza o tych średniowiecznych z królami i książętami. Czasami myślała o tym, że może bardziej pasowałaby do tamtych czasów niż do obecnych.

- Ten Pevensie... - mlasnęła głośno Weronika, strzelając balona z gumy. - Słyszałam od Benjamina Nicolsa, że on nie chciał tego powiedzieć. Jego kumpel go zmusił. To znaczy ten Benjamin.

Rose zmarszczyła brwi. Nie miała ochoty zaczynać tego tematu. Nie dziś, gdy już niedługo miała cieszyć się wolnym popołudniem.

- A czemu ktoś miałby go do tego zmuszać? - prychnęła, zaciekle podkreślając datę różowym flamastrem. - Powiedział, co chciał powiedzieć. A mnie to już średnio obchodzi.

Weronika przewróciła oczami, dalej strzelając z gumy.

- Ta jasne. - sarknęła. - To dlatego tak w kółko beczysz.

- Wcale nie beczę... - zaprzeczyła ruda.

- Daj spokój, Lotto. - Weronika odchyliła się na krześle. - Kogo ty chcesz oszukać? Bujasz się w nim, a on w Tobie.

Dziewczyna zarumieniła się i ze zdenerwowaniem odgarnęła rudy kosmyk włosów za ucho.

- Wcale się w nim nie...

- Dobra, cicho. - uciszyła ją koleżanka. - Nikt nie musi wiedzieć. W końcu masz ,,chłopaka" i wolne popołudnie. Ja to rozumiem.

Na słowo ,,chłopak" Weronika uniosła do góry palce i narysowała cudzysłów w powietrzu. Charlotta odwróciła się do niej bokiem.

- Skoro rozumiesz, to po co mi o tym mówisz? - rzuciła przez zęby. - Chcesz mi zepsuć humor?

- Ależ skąd! - obruszyła się tamta. - Ja Ci tylko próbuje pomoc.

- W dziwny sposób. - zauważyła Rose.

- Kochanie, a nie chciałabyś wiedzieć, co naprawdę wydarzyło się tamtego wieczora? - Paradise uniosła brew.

- Nie bardzo. - Charlotta wróciła do sporządzania notatek. Ludwik XVI...

- Otóż tamtego wieczora wszystkich poniosły emocje. - Weronika kompletnie nie przejęła się odpowiedzią koleżanki. - Piotr zobaczył Cię z Michaelem, Robert na niego naskoczył, a on powiedział to, co kazał mu kolega, żeby spławić Roberta.

Ludwik XVI panujący w latach...

- On przecież wcale tak nie myślał. Chciał dać Ci te kwiaty, ale usłyszał ode mnie, że jesteś w związku z Michaelem, a potem zobaczył jak się całujecie...

- Usłyszał to od Ciebie?! - Charlotta oderwała pióro od pergaminu, zupełnie zapominając wszystkie informacje, jakie miała zapisać o Ludwiku XVI.

Weronika zmieszała się.

- No wiesz, ja myślałam, że to prawda. - przyznała dziewczyna. - I nie wiedziałam, że rozmawiam z Piotrem ani że kręcicie.

Dopiero teraz do Charlotty dotarło, dlaczego jej koleżanka tak usilnie próbuje poruszyć ten temat. Ona miała zwyczajne wyrzuty sumienia!

- Nie złość się, Lotto... - powiedziała cicho dziewczyna.

Rudowłosa pokręciła głową.

- Nie złoszczę się. - odparła. - Po prostu nie mogę uwierzyć, jaki los jest przewrotny. No ale co z tego? Nie cofniemy czasu, to wszystko już się wydarzyło.

W tym momencie zadzwonił dzwonek i Rose z wdzięcznością wrzuciła notes do torby, po czym wstała, by opuścić salę.

- Widzimy się na meczu?- zawołała za nią koleżanka, ale tamta jej nie odpowiedziała, pewna, że chce trzymać się z dala od tej papli z za długim językiem.

_______________________

Kiedy Charlotta wróciła do domu, czekała ją tam wyjątkowo miła niespodzianka.

- Aurelia! Co ty tu robisz?

Złotowłosa dziewczyna rzuciła się jej w ramiona już na progu drzwi.

- Idę z Tobą na mecz! - blondynka wyszczerzyła do niej zęby. - Nie lubię polo, ale dawno się nie widziałyśmy i będziemy mieć dobrą okazję, żeby pogadać.

Rudowłosa zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc. Spojrzała przez ramię kuzynki na matkę.

- Sprawowałaś się dobrze ostatnimi czasy... - pani Rose zastukała wysokimi obcasami o podłogę w przedpokoju. - Myślę, że szlaban może zostać załagodzony. Z resztą chciałam w sobotę urządzić przyjęcie. Dobrze by było gdybyś przenocowała kilka dni u Aurelii.

Charlotta zacisnęła usta w cienką linkę. No tak, ojciec wyjechał w delegację, więc matka chciała się bawić z Bóg wie kim, za jego pieniądze.

Nienawidziła jej za to. Normalnie pewnie zostałaby w domu, żeby zrobić pani Rose na złość, ale teraz powiew wolności okazał się zbyt kuszący. Mogła wreszcie wyrwać się z tych przeklętych ścian na kilka dni i zamierzała z tego skorzystać.

- Dobrze, matko. - odparła, omijając swoją rodzicielkę, aby na nią nie patrzeć. - Pójdę się spakować.

Nigdy przenigdy - obiecywała sobie, czując od kobiety duszący zapach perfum, których używała za każdym razem, gdy spodziewała się swojego kochanka. - Nie stanę się taka jak ona.

A potem przypomniała sobie o swoim układzie z Michaelem i ich udawanym związku. Czyżby rodzice przed laty zawarli podobny układ?

To było straszne pomyśleć, że mogłaby być dzieckiem rodziców, którzy nawet się nie kochali. Którzy mieli kogoś na boku i byli razem tylko na pokaz.

Nie mogła skończyć tak jak oni.

- Może zabierz też mundurek. - doradziła Aurelia, która weszła za nią do pokoju. - Nie wiadomo, ile to potrwa.

Charlotta skrzywiła się.

- Pewnie dopóki ojciec nie wróci. - mruknęła, po czym spróbowała przywołać na twarz pogodny uśmiech. - Ale nie będę o tym myśleć! Dziś będę się cieszyć Twoim towarzystwem i upragnioną wolnością.

I jakby na znak swojego wyzwolenia, wyjęła z szafy spodnie. Prawie nigdy ich nie nosiła, bo jej matka uważała, że to za śmieszny wymysł modowy oraz że kobiety noszące męskie odzienie nigdy nie znajdą sobie dobrego męża.

- Prawdziwa z Ciebie buntowniczka. - skomentowała Aurelia. - Tylko załóż je dopiero u mnie, żeby nie zamknęła Cię w piwnicy.

Obydwie zachichotały, choć Rose była przekonana, że jej matka byłaby w stanie zdjąć z niej spodnie siłą, po czym spalić je w kominku, dlatego wolała nie ryzykować.

- Zamierzam cały tydzień jeść słodycze Twojego taty, a ona nie będzie mogła mi nic zrobić. - postanowiła buntowniczo Charlotta. Ojciec blondynki był bowiem cukiernikiem i produkował tak kaloryczne wyroby, że pani Rose na ich widok pewnie dostałaby zawału.

- Tylko się nie rozchoruj. - ostrzegła kuzynka. - Mogę wykombinować też jakieś bardzo tłuste kolacje, obiady i śniadania, jeśli Ci na tym zależy.

- Och, bardzo. - rudowłosa energicznie pokiwała głową. - Zamierzam robić wszystko, co mogłoby doprowadzić moją matkę do szału.

Spakowała wszystkie ubrania, które mama uważała za brzydkie i postanowiła, że nie będzie zabierać ze sobą zbyt wielu kosmetyków. Kiedy była gotowa lokaj zabrał jej rzeczy, aby przewieść je od mieszkania Bellflowerów.

Teraz pozostało im czekać na Micheala.

- Jaki on jest? - zapytała Aurelia, rozczesując kuzynce włosy. Dopóki nie opuściły tego domu, Charlotta musiała udawać, że szykuje się na randkę. Co równało się z idealnie ułożoną fryzurą i pełnym makijażem, który miała nadzieję, jak najszybciej zmyć.

- Pustak, ale nie taki zły jak myślałam.- przyznała szczerze.

- Więc nawet go polubiłaś? - dociekała blondynka.

- To za dużo powiedziane. - poprawiła ją Rose. - Tolerujemy się. Mamy układ, aby żadne nie wchodziło sobie w drogę. Ale nie ma w tym nic więcej. To rodzice chcą, abym z nim była.

Złotowłosa wyraźnie posmutniała.

- To okropne, że zmuszają Cię do bycia z kimś, kogo nie lubisz.

Charlotta zamrugała prędko powiekami, aby żadne łzy się spod nich nie przedostały.

- Życie w ogóle bywa okropne. - zauważyła.

Aurelia pokręciła głową.

- I co później weźmiesz ślub z kimś, kogo nie kochasz? - blondynka nie potrafiła tego pojąć.

Rose przyglądała jej się chwilę w lustrze z kamienną twarzą.

- Nie wiem. - odpowiedziała w końcu. - Nie wiem, z kim wezmę ślub albo czy w ogóle go wezmę. Ale miłość też jest do bani. Te szczęśliwe bajki o księżniczkach i książętach na białym koniu, które nam wciskali za dzieciaka, to bzdety. Miłość jest wrzodem na tyłku i cierpieniem. Rzadko kiedy dobrze się kończy.

To dziwne, ale po raz pierwszy powoli zaczynała rozumieć sens ustawianych małżeństw bez miłości. Micheal przynajmniej nigdy jej nie skrzywdzi, ponieważ ona nigdy go nie pokocha.

Bellflower przekrzywiła głowę.

- Mówisz jak specjalistka. - odparła.

Charlotta wzruszyła ramionami.

- To tylko chłodne obserwacje. - rzuciła.

- Mhm...

Po jakimś czasie zeszły na dół, żeby spotkać się z Michealem, który miał je zabrać na stadion. Przez cały ten czas Charlotta zastanawiała się, czy jej wyrachowana matka nie była kiedyś taką nastolatką jak ona, której ktoś złamał serce i która przekreśliła po tym miłość na zawsze. Bardzo nie chciałaby, aby jej złamane serce doprowadziło ją do bycia kolejną Marią Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top