8. Propozycja
Czarne tęczówki profesora spoglądały na niego uważnie znad szkieł okularów. Piotr przestąpił z nogi na nogę. Zaczynał żałować, że dał się na to namówić.
- Usiądź.
Chłopak niepewnie zajął miejsce przed biurkiem, nerwowo wygładzając mankiety koszuli.
- Może napijesz się herbaty? - zaproponował mężczyzna.
- Nie, dziękuję. - odparł szybko blondyn.
Profesor przyglądał mu się jeszcze chwilę, a palce lewej dłoni wybijały miarowy rytm o twarde drewno blatu. Piotr czuł, że napięcie w pomieszczeniu rośnie z sekundy na sekundę, a żołądek niemiłosiernie ściska mu się ze zdenerwowania.
- Dobrze więc... - odchrząknął w końcu Huggins. - Zapewne ciekawi Cię, dlaczego tu jesteś.
Blondyn uśmiechnął się sztywno.
- Podejrzewam, że z powodu niezaliczonego testu. - rzucił sarkastycznie.
Taka śmiała odpowiedź wyraźnie zaskoczyła profesora.
- Tak. - odrzekł, z roztargnieniem przeglądając swój notes z notatkami. - Można tak powiedzieć.
Pevensie czekał na rozwój sytuacji. Wskazówki zegara na ścianie tykały irytująco głośno.
- Chociaż tak naprawdę to nie. - stwierdził nagle mężczyzna, całkiem zbijając chłopaka z pantałyku. - Właściwie to zaliczyłeś ten test, tylko ja postanowiłem napisać, że go nie zaliczyłeś...
Piotr wytrzeszczył na niego oczy.
- Co proszę? - wydusił, zapominając o dobrym wychowaniu.
Profesor zaśmiał się cicho, przecierając szkła okularów.
- Musisz mi wybaczyć, ale nie chciałem, aby inni studenci coś podejrzewali lub Ci zazdrościli. - wyjaśnił. - Dostałeś najlepszy wynik w grupie. Może jednak napijesz herbaty? Albo wolisz poczęstować się ciasteczkiem?
Mężczyzna wyciągnął w jego kierunku pudełko pełne piegusków, ale Piotrek był zbyt otumaniony, by je przyjąć.
- Nie wierzę... - pokręcił głową. - Pan sobie ze mnie żartuje?
A jednak w głębi duszy... Czuł, że nie mógł oblać. Ale żeby od razu napisać najlepiej? Nie mieściło mu się to w głowie.
- Ależ skąd! - profesor machnął ręką, chowając ciasteczka do szuflady. - Chłopcze, ty nie tylko otrzymałeś najwyższy wynik z tego testu... W zasadzie to nie popełniłeś ani jednego błędu. Twoja praca była nieskalanie idealna.
Piotr poczuł, jak zalewa go dziwna fala ulgi, radości i niedowierzania. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno sądził, że zawalił na całej linii, a teraz okazało się coś zupełnie przeciwnego?
- Zdobyłeś maksymalną liczbę punktów, jaka była możliwa. - kontynuował Huggins, wprowadzając chłopaka w stan coraz większej konsternacji. - Uczeń pierwszego roku nigdy nie otrzymał tak wysokiego wyniku. To zdarzyło się tylko raz.
Blondyn poczuł, jak euforia, którą przeżywał powoli zamienia się w niepewność. A co jeśli oskarżą go o ściąganie?
- Wiesz... - ciągnął profesor. - W mojej klasie naprawdę trudno jest ściągać. Ale dla pewności poproszę Cię o napisanie jeszcze jednego krótkiego testu... Nie będzie na ocenę. Oczywiście poprzednia, jaką otrzymałeś jest celująca.
Ciemne spojrzenie profesora przewiercało go na wskroś i Piotr miał wrażenie, że zaczyna się pocić, a dłonie mu lekko drżą.
- Ten test sprawdzi, czy naprawdę masz w sobie potencjał, który w Tobie widzę. - powiedział mężczyzna. - Będzie to test praktyczny. Nigdy nie proponuje uczniom pierwszego roku praktyk w szpitalu, ale Tobie będę musiał. Zaczynasz w poniedziałek po zajęciach i jeśli się sprawdzisz, wypłacę Ci należytą pensję i może zaproponuje stałą umowę...
Blondyn tylko gapił się na Hugginsa, nie będąc w stanie wydusić ani jednego słowa. To wszystko spadało mu jak dar z nieba... Mógł jeszcze wszystkich uratować! Mógł zarabiać... Wyobraził sobie minę Zuzy, gdy się o tym dowie.
- Rozumiem, że jest to propozycja nie do odrzucenia? - profesor uniósł brew na ciszę ze strony Piotra.
- Tak! - odrzekł prędko tamten. - To znaczy... To dla mnie wielki zaszczyt. Zrobię wszystko, aby Pana nie zawieść.
Oboje wstali i uścisnęli sobie dłonie.
- Na to liczę. - profesor się zaśmiał. - A teraz leć powiedzieć bliskim, tylko nie mów nikomu na uniwersytecie. I ciesz się młodością, nie myśląc o tym aż do poniedziałku. W końcu zapowiadają naprawdę słoneczny weekend.
Piotr wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Oczywiście, sir.
~~~~~~~~~~~~
- AAAAAAA!!! - pisk szczęśliwej Zuzanny, mieszał się z wiwatami Łucji, gdy obydwie otoczyły go w salonie ramionami i ściskały z radości.
- Udało Ci się, udało! - wołały, trzymając się za ręce i skacząc wokół niego. Chwilę później dołączył do nich Edek i we czwórkę odtańczyli prawdziwy taniec radości. Pani Pevensie tylko śmiała się z kanapy.
- Piotruś doktorem!
- Pan Chirurg Pevensie!
- Mam brata geniusza!
Rodzeństwo wiwatowało na jego cześć, gratulując mu takiego wyróżnienia. Zuzanna ściskała go za szyję z radości, mierzwiąc mu z dumą włosy. Łucja przytulała się do jego kolan, a Edmund klepał go po ramieniu.
Piotrek wyplątał się z ich objęć, by podejść do matki. Helena miała łzy w oczach.
- Jestem z Ciebie taka dumna, synku.
Pogłaskała go po policzku, kaszląc, a on pocałował ją w rękę.
- Robię to dla Ciebie. - powiedział. - Dla nas. Będzie lepiej. Obiecuję Ci to.
Kobieta uszczypnęła go z czułością w policzek.
- Mam najlepszego syna. - stwierdziła. - Ktoś kiedyś tak powiedział, ale ty naprawdę jesteś złotym dzieckiem.
- Muszę zrobić ciasto! - zawołała nagle Zuza. - Twoje ulubione z wiśniami.
- A ja wyjmę grzane wino. - Edmund postukał palcem w kieliszki z komody. - Łucja wypije kompot.
Najmłodsza siostra pokazała mu język, ale zaraz pobiegła na górę.
- Potrzebujemy konfetti! - zarządziła.
Wszyscy zamierzali dziś świętować, zupełnie jakby nadszedł już nowy rok.
- Twoje zdrowie, Piotrusiu! - wołali, gdy dziewczyny uwinęły się już z przygotowaniem odświętnej kolacji, a chłopcy ogarnęli więcej drewna do starego kominka.
Wszyscy zebrali się w ciepłym salonie i nawet Helenie udało się ostrożnie usiąść na kanapie. Pies rozłożył się na dywanie przy palenisku i wszyscy mieli wrażenie, że święta nadeszły wcześniej niż zwykle.
W końcu straszy brat zrobił im nie lada prezent. Jeszcze niedawno martwili się, że rzuci studia, a tu nagle... Wszystkich zaskoczył.
Piotr zerkał tylko w kierunku matki, która starała się brać udział w ich uczcie, choć nie miała zbyt wiele sił. Patrzył na nią i myślał tylko o tym, że jest w stanie ją uratować.
Że znalazł sposób, by uchować rodzinę od bankructwa, nie rezygnować z edukacji i być może odnaleźć lekarstwo na jej chorobę. Będzie w końcu praktykował w jednym z najlepszych szpitali w mieście.
Radość z tak dobrej nowiny i poczucie odpowiedzialności przysłoniły mu na moment to ku czemu rwało się od wczorajszego wieczora jego serce.
- Ona jest w Tobie zakochana.
Pokręcił głową. Nie wierzył. Nie chciał.
- Gdyby była, nie zrobiłaby czegoś takiego. - stwierdził.
Jego przyjaciel westchnął głęboko.
- A może właśnie wręcz przeciwnie? - odrzekł. - Może właśnie dlatego to zrobiła, bo tak bardzo Cię lubi. Pomyśl!
Nie chciał myśleć. To wszystko go bolało. Bolało bardziej niż ciernie róż wbijające się w naskórek wewnętrznej strony jego dłoni.
- Zraniłeś ją. - powiedział Ben. - Więc ona zraniła Ciebie.
Blondyn wzruszył ramionami.
- No i co z tego? To koniec. Ona ma jego, a ja mam... plamy krwi na rękawach.
Benjamin chwycił go za ramiona.
- Ona go nie lubi, tylko Ciebie, ciołku. Jest z nim, bo rodzice ją zmuszają. To planowane małżeństwo...
Piotr parsknął z irytacją.
- Planowane małżeństwo? - powtórzył sarkastycznie. - Wybacz, ale nie mam ochoty wpierdzielać się w takie bagno.
Przyjaciel mocno nim potrząsnął.
- A od kiedy to Piotr Pevensie się poddaje? - wjechał mu ostro na ambicje. - Zamierzasz pozwolić jakiemuś śmieciowi Carterowi ją obłapiać z powodu nieporozumienia? Przypomnę Ci kilka słów, które wcześniej usłyszała z Twoich ust, żebyś nie myślał, że jesteś święty...
Piotr zamknął oczy. Jego zjechane ego powoli budziło się do życia.
- Pozwolisz jednej porażce dać przekreślić całą swoją edukację? - ciągnął tamten. - Oddać dziewczynę marzeń w łapy pierwszego lepszego gościa? Bądź facetem, do cholery!
- Dobra - zgodził się w końcu. - Ale będzie to ostatni raz, bo jeśli nie masz racji...
- O to się nie martw. - Benjamin położył mu dłoń na ramieniu. - Lepiej pomyśl, jak tu ładnie wkupić się w akademickie łaski i spuścić Michealowi manto. Liczę, że pójdzie mu w pięty, bo nie lubię lizusa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top