5. Pozory mylą


                                    
🥂🍾

To była tragedia. Zielona sukienka wisiała na wieszaku połyskując satynowym materiałem i bardzo dużym dekoltem.

Charlotta szczelniej zakryła się szalikiem, który miała na szyi. Udało jej się wmówić mamie, że się przeziębiła i nawet pozwolono jej cały dzień leżeć w łóżku, pijąc herbatę z miodem, cytryną i imbirem.

Niestety wyimaginowana choroba nie uratowała dziewczyny przed kolacją u Carterów. Że też to wszystko musiało wydarzyć się akurat w przeddzień tak ważnego dla rodziców wydarzenia!

Rose stanęła przed dużym lustrem wbudowanym w szafę i odsłoniła odrobinę szlafrok, który miała na sobie. Od szyi do dekoltu ciągnęły się fioletowo-różowe ślady świadczące o niedawnych pocałunkach, których jako dobra córka powinna była się wystrzegać.

Ojciec mnie zabije. - pomyślała i przez głowę przemknęło jej, że zawsze mogłaby zniszczyć sukienkę, ale nie potrafiła zrobić tego tej pięknej kreacji.

Matka wydała na nią mnóstwo pieniędzy, poza tym leżała na niej idealnie. Najgorsze było to ogromne wcięcie na dekolcie i plecach, które odkrywało zbyt dużą ilość skóry. Ramiączka też były cieniutkie, praktycznie niewidoczne sznureczki...

- Ojciec mnie zabije. - usiadła na łóżku, patrząc na zegarek. Do kolacji pozostała niecała godzina.


- Ojciec mnie zabije. - jęknęła, opadając na podłogę przed jednym z regałów na książki. Spojrzała na wielki zegar. Było już dobre 30 minut po północy.

- Może istnieje możliwość, że nie zauważą twojej nieobecności? - rzucił z nadzieją Piotr, próbując ją jakoś pocieszyć.

Charlotta prychnęła, odwracając się od niego plecami. Po tym jak jej przygadał wcześniej, nie miała ochoty z nim rozmawiać ani tym bardziej na niego patrzeć.

Przewrotny los chciał jednak, by utknęła tu w środku nocy razem z nim. Bez możliwości ucieczki i wyjścia.

Schowała twarz za rozpuszczonymi włosami i pozwoliła, by łzy spłynęły jej po policzkach. To będzie najgorsza noc w jej życiu.

Ktoś usiadł na podłodze obok niej.

- To duża biblioteka. - wydusiła przez palce. - Nie musimy spędzać tego czasu razem. Więc proszę, idź sobie.

Blondyn nie poruszył się.

- Przepraszam. - powiedział w końcu. - Nie powinienem tak na Ciebie najeżdżać. I tym bardziej nie powinienem zostawiać Cię teraz samej w tej ciemnej bibliotece.

Fakt. Było tu ciemno i odrobinie upiornie. Charlotta podkurczała nogi, obejmując kolana ramionami.

- W porządku. - burknęła. - Nie boję się.

- Ale ja tak. - odpowiedział. - To ja Cię zatrzymałem i pocałowałem pierwszy, więc to ja jestem odpowiedzialny za to, że tu utknęłaś i będziesz mieć kłopoty z rodzicami. Pozwól mi chociaż wziąć za to odpowiedzialność i pilnować, żeby nie zagryzły Cię jakieś szczury.

Rose wzdrygnęła się.

- Myślisz, że serio są tu jakieś szczury? - jęknęła, podnosząc się nagle z podłogi.

Piotr zaśmiał się.

- Bardzo możliwe.

Rudowłosa przejechała palcami po satynowym materiale, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Idealnie zakręcone loki, idealny makijaż i idealne kryształowe kolczyki.

Wszystko idealne oprócz tych okropnych malinek. Nie powinna tak od razu pozwalać mu na tyle, przecież mama zawsze uczyła ją, że istnieje zasada trzech randek. Dopiero wtedy można się całować.

A oni nie byli na żadnej. No, dobra może na jednej, jeżeli liczyć wyjście na kawę, ale sytuacji w bibliotece z pewnością randką nazwać nie można.

Tak, matka też ją zabije. Zabije ją, bo nie jest tak ułożoną, grzeczną dziewczynką, na jaką ją wychowywała.

Może właśnie dlatego to zrobiła? Bo po raz pierwszy chciała uciec od życia według sztywnych zasad? Po raz pierwszy chciała zaczerpnąć świeżego powietrza, wymknąć się szponom swoich rodziców choć na krótką chwilkę...

- Charlotto, auto już czeka! - dobiegło ją wołanie matki z dołu.

Spojrzała na upstrzoną śladami po pocałunkach szyję. Zarzuciła jedwabny, zielony szal i okryła nim ramiona.

- Już idę, mamo! - odkrzyknęła.

- Znalazłem latarkę. - blondyn zaświecił przedmiotem prosto w jej oczy.

Dziewczyna zakryła twarz dłońmi.

- Świetnie, to teraz naucz się świecić w odpowiednią stronę. - sarknęła.

- Świecę na to, na co chce patrzeć. - odpowiedział.

Rudowłosa przewróciła oczami, a potem przypomniała sobie, że chłopakowi się to podoba, więc ostentacyjnie się do niego odwróciła.

- Mógłbyś przestać ze mną flirtować? - mruknęła. - To naprawdę nie przystoi po tym, jak postanowiłeś, że między nami się już nic nigdy nie wydarzy.

Piotr westchnął.

- Nie wiem, czy będę w stanie dotrzymać tej obietnicy. - odrzekł.

- Będziesz musiał. - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Bo następnym razem tak łatwo się nie dam.

- Lotto, zdejmij apaszkę. - nalegała matka. - Psuje cały efekt tej sukienki.

Stali na korytarzu ogromnej posiadłości Carterów, a lokaj zabierał ich płaszcze i futra.

- Nie, matko. - sprzeciwiła się jej córka. - Na dworze jest dobre kilka stopni poniżej zera, a ja już i tak jestem chora.

Kobieta przewróciła oczami, poprawiając swoją krótką fryzurę.

- Tak jakby Carterzy nie palili w kominku. - żachnęła się, ale już nie nalegała. - Z takim nastawieniem nigdy nie znajdziesz sobie męża.

Charlotta również przewróciła oczami, do czego  skłonność odziedziczyła najwyraźniej po matce.

- Więc znalezienie męża ważniejsze jest od mojego zdrowia? - rzuciła, kiedy ruszyli w stronę salonu.

- Może. - odpowiedziała pani Rose.

W salonie przywitali ich ubrani w eleganckie garnitury pan Carter i jego syn Michael oraz pani Carter w koktajlowej, beżowej sukni.

- Maria! - zawołała smukła blondwłosa kobieta, całując policzki matki Charlotty. - Thomas! - podała rękę jej ojcu, a on jak nakazywały dobre maniery pocałował ją uprzejmie. - I Charlotta! - dodała, ściskając dziewczynę. - Wyglądasz przepięknie jak zwykle!

Pan Carter również uśmiechnął się do nich przyjaźnie, podając każdemu dłonie. Michael skłonił się przed nimi nisko, pocałował Charlottę i jej matkę w rękę, po czym niczym prawdziwy gentelmen podał dziewczynie kieliszek z szampanem.

Mieli posiedzieć chwilę w salonie i czegoś się napić zanim służba zawoła ich na posiłek. Pani Rose celowo zajęła miejsce w fotelu tak, żeby Charlotta musiała usiąść obok Michaela.

Dziewczyna nawet się do niego nie uśmiechnęła. Znała go od dawna, był jednym z tych chłopaków, których zapraszano na wszystkie ważne przyjęcia i uroczystości dla snobów. Nie bardzo go lubiła.

Uważała, że jest pusty i nie ma w głowie nic poza autami, jachtami, imprezami i grą w polo. Trenował w lokalnej drużynie, a ona tak naprawdę nie miała nic przeciwko temu sportowi. Chodziło o to, że Michael wydawał się uważać za kogoś lepszego z powodu tego, że grał.

W ogóle właśnie za takiego się uważał. Lepszego. Przez majątek ojca, drogie ciuchy i buźkę, która faktycznie była ładna, choć nie na tyle, żeby Rose mogła zwrócić na niego uwagę.

Teraz poprawił krawat i uśmiechnął się do niej, a ona musiała się bardzo powstrzymać, żeby nie wywrócić oczami. No dobra, był blondynem ze słodko kręconymi lokami i błękitnymi oczami- a wiadomo Charlottcie podobali się blondyni.

Tylko, że... Ona właśnie zdążyła zakochać się w pewnym, zupełnie innym blondynie. I nie chciała patrzeć na nikogo innego.

Piotr uśmiechnął się do niej zza lady.

- Nie wierzę, że okradamy bufet akademicki. - powiedziała, kiedy chłopak zajmował się szykowaniem dla nich kolacji. - Nigdy jeszcze niczego nie ukradłam.

- I nie kradniesz. - rzekł, stawiając przed nią parującego hamburgera, którego wcześniej podgrzał. - Płacę. - oznajmił, wrzucając kilka banknotów do kasy. - Więc nie jest to kradzież.

Dziewczyna przyjrzała się hamburgerowi. Pachniał naprawdę wspaniale, a ona była strasznie głodna.

- Umieram z głodu. - mruknęła. - I tylko dlatego przyjmuje coś od Ciebie.

Blondyn skłonił się nisko, a ona wzięła pierwszy kęs. Rany...

- Jesteś dobrym kucharzem. - musiała przyznać. To było niebo w gębie. Dawno nie jadła nic tak smacznego.

I pewnie nie mogłaby, ponieważ sos majonezowy, smażona cebula i mięso mielone miało w sobie zdecydowanie zbyt dużo kalorii. Ale czego oczy matki nie widzą, tego jej sercu nie żal.

- Charlotta ma najlepsze stopnie. - pochwaliła ją pani Rose. - Oczywiście jest najlepszą uczennicą w klasie, a za dwa lata będzie startować do Cambridge lub Oxfordu.

Pan Carter zdziwił się.

- Myśleliśmy, że będzie uczyć się pod skrzydłami uczelni swojego ojca. - zauważył, popijając whiskey z kryształowej szklanki.

Wszystko z resztą było tutaj kryształowe. Szklanki, wazony, żyrandole... Nastolatka czuła się tu jak w muzeum, chociaż jej własny dom mógłby uchodzić za równie chłodny i elegancki, to jednak wydawał się dziewczynie bardziej przystępny niż ten Carterów.

Najbardziej drażniła ją ta zimna, obita złotem sofa, na której siedziała. Starała się zajmować jak najmniej miejsca, ale Michael i tak rozsiadł się tak, że musieli stykać się kolanami.

Co za typ... Rudowłosa pociągnęła mocny łyk szampana.

- Cóż, niestety moją córkę nie interesuje medycyna, a wykładamy tylko kierunki z nią związane. - stwierdził chłodno pan Rose.

Dziewczyna poczuła się o ile to możliwe jeszcze gorzej. No tak, łamała ojcu tym serce. Ale to nie jej wina, że nigdy nie lubiła biologii ani chemii.

- Może jeszcze zmieni zdanie. - pani Carter uśmiechnęła się do niej ciepło.

- A Michael? - zapytała Maria Rose. - Jak podoba mu się na pierwszym roku?

- Och, już się zadomowił. - zapewniła matka chłopaka. - Profesorowie są z niego zadowoleni.

- Tak też słyszałem. - potwierdził ojciec Charlotty. - Niedługo czekają go pierwsze kolokwia i wtedy zobaczymy.

- Nie wkurza Cię, że mówią o nas w trzeciej osobie? - szepnęła rudowłosa do chłopaka.

Wzruszył ramionami, popijając drinka.

- Jestem przyzwyczajony, a ty nie? - odpowiedział cicho. - Dopóki mogę korzystać z ich pieniędzy, jestem w stanie grać tak jak mi zagrają. Z resztą nie wszystko, czego chcą, jest takie najgorsze. - dodał, rzucając dziewczynie wymowne spojrzenie znad uniesionych brwi, po czym się zaśmiał.

Chwilę zajęło Charlottcie zrozumienie, o co mu chodzi. Nagle zbladła i poczuła, że jest jej niedobrze.

- Chyba nie twierdzisz, że... - głos się jej załamał.

Wzrok Michaela potwierdził najgorsze przeczucia nastolatki.

- Nie bądź naiwna, Charlotto. - odszepnął. - Niby po co mieliby nas tu dziś wszystkich zbierać tak odświętnie ubranych?

Powoli wszystkie puzzle zaczynały układać się w całość. Ach, więc dlatego jej matka wyskoczyła dziś z tym znalezieniem sobie męża.

W tym momencie do salonu weszła pokojówka, zapraszając ich do jadalni. Na zegarze wybiła punkt osiemnasta.

- To było naprawdę dobre. - pochwaliła blondyna Charlotta, a on postawił przed nią jeszcze shake truskawkowy. - Dziękuję.

- Oczywiście. - powiedział. - Nie pozwoliłbym Ci przecież głodować.

Dziewczyna poczuła, jak pod jej powiekami mimowolnie pojawiają się łzy. Nawet nie wiedział, jakie uczucia wzbudziły w niej te słowa.

- Ten shake też jest pyszny. - odrzekła trochę wilgotnym głosem. - Spróbuj.

Piotr włożył sobie drugą słomkę i napił się z jej kubka.

- Dobrze, że stołówka znajduje się w tym samym budynku, co biblioteka. - zauważyła Charlotta.

- Dobrze, że była otwarta. - przyznał Piotr.

Ich spojrzenia się spotkały. Miał bardzo ładne błękitne tęczówki...

Blondyn przysunął rękę w kierunku jej dłoni tak, że stykali się palcami. Nie zabrała jej.

- Naprawdę mi przykro, że tak wybuchłem. - oznajmił w końcu szczerze. - I chcę, żebyś wiedziała, że to są przeprosiny.

Rose przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się.

- Takie przeprosiny mogę przyjąć. - stwierdziła, pociągając kolejny łyk tego boskiego koktajlu.

Chłopak wyszczerzył zęby.

- Ale pewnie przywykłaś do bardziej wykwintnych potraw. - zauważył. - Jadłaś w ogóle kiedyś hamburgera z shake'iem?

- Tak, jadłam! - oburzyła się Charlotta. - Rany, Piotrek, za kogo ty mnie masz? Kosmitkę z innej planety?

Blondyn zachichotał, a ona splotła swoje palce z jego.

- Wprawdzie po kryjomu przed matką. - zauważyła nieśmiało. - Ale ten hamburger jest lepszy niż większość rzeczy, jakie zwykle jem.

Piotr pokręcił głową.

- Biedactwo. - pogładził ją po głowie. - Naprawdę Cię tam głodzą. Tymi homarami i tak dalej.

- Homary smakują jak zwykły kurczak. - uświadomiła go. - Tylko brzmią bardziej elegancko.

- Ach tak? - zdziwił się Pevensie. - W takim razie nic nie tracę.

- Nic a nic. - przyznała. - Może kiedyś zabiorę Cię na homara. W ramach podzięki z hamburgera i shake'a oczywiście.

W oczach Piotra dostrzegła tajemniczy błysk.

- Oczywiście. - powiedział tylko. - W ramach podzięki. A teraz pójdę po frytki.

Może to była druga randka. W każdym razie nie miało to już znaczenia, bo teraz siedziała przy stole, wymuszając w siebie wyjątkowo paskudną sałatkę.

Apetyt całkiem jej przeszedł, od kiedy Michael wykazał prawdziwy powód całej tej afery z Carterami. Matka przygotowywała ich do tego spotkania od ponad miesiąca. A przecież mieli tu przyjść jedynie w interesach...

Chociaż dla ojca to pewnie były interesy. Mężczyzna stroszył wąsy, pochłaniając przystawkę i wcale się nie odzywał.

- Charlotto, nie smakuje Ci sałatka? - zapytała z troską pani domu.

Przerażona dziewczyna pokręciła głową.

- Och, nie! - zaprzeczyła gorliwie. - Jest bardzo dobra, ale muszę zostawić sobie miejsce na główne danie.

Pani Carter pokiwała głową. Maria Rose przybiegła jej z pomocą.

- Charlotta jest na diecie. - podchwyciła kobieta. - Od tygodnia je tylko grejpfruty, bakalie i rośliny strączkowe. Zbliżają się święta, więc nie chcemy, żeby przybrała na wadze.

Nastolatka uśmiechnęła się sztucznie. Och, gdyby jej mama wiedziała o tych czekoladkach z likierem oraz o hamburgerze, shake'u i frytkach od Piotrka...

- Ale przecież ona nie ma już z czego chudnąć! - blondynka pokręciła głową. - Chciałabym mieć taką sylwetkę.

Pani Rose wyglądała na wyraźnie zadowoloną.

- To dzięki regularnym ćwiczeniom pilatesu i baletu. - stwierdziła. - To wysmukla figurę i dodaje gracji.

- Chyba też muszę spróbować. - oznajmiła pani Carter. - Chociaż na balet mogę być już za stara. Mój Michael natomiast gra w reprezentacji... Jest zakręcony na punkcie zdrowego żywienia i sportu zupełnie jak ty, Charlotto.

Uśmiech rudowłosej wyraźnie przybladł i zajęła się krojeniem sałatki, której przecież nie zamierzała jeść.

- Doprawdy, to zabawne ile macie ze sobą wspólnego. - dorzuciła jej matka, a dziewczyna posłała jej mordercze spojrzenie.

Czyli jednak najgorsze przypuszczenia dziewczyny okazały się prawdziwe. Próbowali zeswatać ją z młodym Carterem.

Chłopak zaczął opowiadać o grze w polo, a chęć Charlotty, aby stamtąd uciec, zwiększała się z każdą minutą.

- Mogłabyś wpaść na mój następny mecz. - powiedział nagle blondyn. - Byłoby mi naprawdę miło.

A mi nie! - miała ochotę odpowiedzieć, ale wyręczyła ją matka.

- Możesz być pewny, że przyjdzie. - odpowiedziała.

Super, czy Charlotta miała tu w ogóle cokolwiek do powiedzenia?

- W zasadzie to dziś również odbywa się przyjęcie. - ciągnął Michael. - Organizują je przyjaciele z uczelni i obiecałem, że po kolacji się zjawię. Byłbym zaszczycony, gdybyś miała ochotę mi towarzyszyć.

Rudowłosa miała wrażenie, że coś ciężkiego opada na dno jej żołądka. Matka spojrzała na nią wymownie.

- Och, nie wiem, czy nie jestem za młoda. - zaczęła koślawo.

- Nonsens. - wtrącił się tym razem jej ojciec. - To porządni młodzieńcy. Jeżeli masz ochotę możesz iść.

Nie, Charlotta wcale nie miała ochoty nigdzie iść. Przeprosiła grzecznie obecnych i wstała, udając się do toalety. W jej oczach niebezpiecznie zakręciły się łzy.

- Nie możesz maczać frytek w koktajlu!

Piotr, nie zważając na jej protesty, właśnie to zrobił.

- Dlaczego nie? - zapytał, wrzucając sobie frytkę do buzi.

Charlotta skrzywiła się.

- Bo to obrzydliwe? - zauważyła, marszcząc nos. - I już więcej się nie napije.

Blondyn zaśmiał się, zamaczając kolejną frytkę w shake'u truskawkowym.

- Tym lepiej, więcej dla mnie. - zauważył. - Nie wiesz co tracisz.

Po czym bardzo ostentacyjnie przeżuwając frytkę, zaczął wydawać z siebie westchnienia rozkoszy. Rudowłosa zabrała swoją porcję frytek i spojrzała na niego jak na wariata.

- Obrzydliwe. - mruknęła, maczając swoją w keczupie.

Znowu pomyślała, że jej matka pewnie by ją za to zabiła, dlatego z jeszcze większym entuzjazmem zajadała się niezdrowym jedzeniem.

- Po prostu jesteś jak każda panna z bogatego domu. - westchnął Piotr. - Tylko homary.

- To nieprawda. - oburzyła się, zakładając ręce na piersi.

- W takim razie udowodnij. - blondyn pochylił się nad stolikiem i rzucił jej wyzywające spojrzenie. - I spróbuj.

Ugh, wyglądało to okropnie. Ale potem Charlotta przypomniała sobie o matce i o tym, jak bardzo by ją to rozzłościło. Jeszcze bardziej niż hamburger ze smażoną cebulą i shake'iem.

Rudowłosa uniosła wysoko podbródek, po czym zamoczyła frytkę w koktajlu. Chwile wahała się, ale pełen wyższości wzrok Piotra w końcu ją przekonał. Wrzuciła frytkę do buzi.

- Grzeczna dziewczynka. - podsumował.

- Wow, to jest pyszne! - zawołała, sięgając po więcej.

- Mówiłem. - zaśmiał się blondyn.

- Co ty ze mną robisz? - westchnęła dziewczyna. - Niedługo zacznę nosić niewyprasowane ubrania i przestanę mówić ,,Dzień dobry" i ,,Dziękuję".

- Tego akurat sobie nie wyobrażam. - zauważył Piotr.

- Ja też. - przyznała. - Ale jak łamać zasady to wszystkie.

- Czyli że ja Cię niby demoralizuję? - Piotr udał oburzenie.

- Coś w tym stylu. - wyszczerzyła do niego zęby.

Ktoś zapukał do drzwi łazienki i nim zdążyła zaprotestować wszedł do środka.

- Mamo! - żachnęła się dziewczyna. - Gdzie Twoje maniery?

- Och, nie praw mi teraz o manierach. - oburzyła się kobieta. - Od 15 minut Cię nie ma. Homar stygnie, a my wszyscy na Ciebie czekamy! W tej chwili schodź na dół!

Charlotta wzięła głęboki oddech.

- Musiałam się uspokoić. - powiedziała. - Naprawdę źle się poczułam.

- Myślę, że minęło już wystarczająco dużo czasu. - upomniała ją pani Rose. - Antonina Carter zaczyna myśleć, że masz bulimię i wymiotujesz jej sałatkę!

Dziewczyna zamrugała.

- Naprawdę tak powiedziała? - zdziwiła się.

Jej matka również wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić.

- Tylko napomknęła o zaburzeniach odżywania u młodych dziewcząt. - odpowiedziała, przykładając palce do skroni, jakby miała atak migreny. - Nie rozumiesz w jakim to świetle stawia nas? Ciebie?!

- Trzeba było jej nie mówić, że jestem na diecie. - burknęła Charlotta, zakładając ręce na piersi.

- Dość tego, moja panno! - ucięła pani Rose kategorycznym tonem. - Od miesięcy próbujemy z ojcem zrobić wszystko, żeby ta kolacja się dzisiaj odbyła, a ty jak nam się odpłacasz?! Za sekundę zejdziesz na dół, przeprosisz wszystkich i powiesz, że szampan Ci nie służy. Zjesz grzecznie kolację i wyjdziesz z Michaelem na to przyjęcie jak posłuszna córka.

Na twarzy nastolatki pojawiły się czerwone plamy.

- Nie możesz zmusić mnie do umawiania się z tym chłopakiem! - dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, a z kącika jej oczu popłynęła pojedyncza łza. - Nigdzie z nim nie pójdę!

Pani Rose chwyciła ją za ramię, boleśnie wbijając swoje długie paznokcie w skórę córki.

- Owszem, pójdziesz. - wycedziła. - Chyba, że chcesz, żebym powiedziała ojcu o tym, że kiedy był w delegacji, jego córka nie wróciła na noc do domu!

Charlotta otworzyła usta, ale matka nie dała jej skończyć.

- I nie łudź się, że uwierzę w te bajki o nocowaniu u Aurelii. - kobieta zniżyła głos do szeptu. - Myślisz, że nie dzwoniłam do jej rodziców?

Dziewczyna nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Bardzo szczypała ją ręka dalej uwięziona w ucisku mamy.

- Nie zepsujesz nam tego wieczora. - syknęła Maria Rose. - Będziesz spotykać się z Michaelem tak jak to wcześniej zaplanowaliśmy. A ja nic nie wspomnę o tym...

Kobieta pociągnęła za chustę, odsłaniając malinki na szyi nastolatki.

Charlotta poczuła, jak fala upokorzenia zalewa jej ciało. A więc jednak wcale nie miała szczęścia. Jak mogła myśleć, że tak łatwo będzie nabrać jej matkę?

- Czy się rozumiemy? - zakończyła pani Rose.

- Tak, matko. - przytaknęła, a jej rodzicielka w końcu puściła ramię dziewczyny. Będzie mieć pewnie na nim czerwone ślady.

- Wspaniale. - stwierdziła Maria. - Powiem im, że już idziesz. Popraw się, bo Michael jeszcze się rozmyśli. A kiedy wrócisz do domu będziesz mieć szlaban do odwołania. No chyba, że na wychodzenie z Michaelem.

Kiedy wyszła z toalety, Charlotta rozpłakała się, uderzając pięścią w lustro przed sobą.

Czuła się jak lalka, kukła rodziców, robiąca wszystko, co jej karzą. A była przecież człowiekiem z własnymi uczuciami i przemyśleniami, których według nich nie powinna posiadać...

- Myślisz, że nie ma tu żadnych szczurów?

Chłopak objął ją ramieniem, a ona oparła głowę o jego klatkę piersiową. Oczy same jej się zamykały.

- Raczej nie. - uspokoił ją. - A nawet gdyby były to nie mają ze mną żadnych szans.

- Jestem naprawdę zmęczona, Piotrze. - mruknęła, pozwalając powiekom opaść.

- Więc śpij. - nakazał. - Będę Cię pilnował. Przed każdym szczurem i duchem.

Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, wtulając się w jego klatkę piersiową. Naprawdę wygodnie się o niego opierało.

- Naprawdę? - ziewnęła. - Zostaniesz moją poduszką?

- Cokolwiek księżniczka rozkaże. - zażartował, a ona pacnęła go w ramię.

- Nie nazywaj mnie tak. - wymamrotała. -

- Ale wtedy mógłbym być twoim rycerzem w lśniącej zbroi. - zauważył.

- Dalej brzmi to prześmiewczo. - przystawała przy swoim. - Jak obelga z powodu mojej rodziny.

Piotr chwile nic nie mówił, tylko okrył ją swoją marynarką.

- W zasadzie to niewiele wiem o Twojej rodzinie. - stwierdził w końcu.

Charlotta westchnęła, ciągle się do niego przytulając i wdychając jego piękny zapach.

- Niewiele tu wiedzieć. - mruknęła. - Rose'owie od pokoleń dziedziczą majątek i wysokie pozycje. Mój dziadek był z wykształcenia kardiochirurgiem tak jak mój ojciec. Tyle że tata poszedł w kierunku papierkowej roboty i zarządzania, a teraz jest rektorem uczelni, w której się uczysz.

Blondyn pogłaskał ją po włosach.

- A ty gdzie się uczysz? - zapytał. - Jutro rano masz zajęcia? To znaczy dziś...

Kiedy utknęli w bibliotece był jeszcze czwartek wieczór, ale zegar wskazywał już na w pół do drugiej w nocy.

- Tak, na szczęście na 9:30, więc powinnam zdążyć się przebrać. - odpowiedziała. - Uczę się w prywatnym liceum przy Twojej uczelni. Tak naprawdę sale należą do budynku uniwersytetu, bo jest to bardzo prywatne i bardzo drogie liceum, a większość dzieciaków po maturze od razu też tu studiuje. Dlatego czasem mnie widujesz. Jestem przewodniczącą samorządu.

Blondyn zagwizdał.

- No nieźle. - skomentował.

- A ty? - zapytała, unosząc na niego wzrok.

- Ja? - zdziwił się Pevensie.

- Opowiedz mi coś o swojej rodzinie. - odparła. - Wiem jedynie, że masz trójkę rodzeństwa: Zuzannę, Edmunda i najmłodszą Łucję oraz że mieszkacie tylko z matką, bo ojciec wstąpił do wojska.

Piotr przez chwilę bawił się jej włosami.

- No to wiesz praktycznie wszystko. - stwierdził. - Jestem najstarszy dlatego na mnie spoczywa największa odpowiedzialność za nich. Matka też nie ma siły już tyle pracować, dlatego chcę skończyć szkołę i móc ich wesprzeć finansowo. Czasami dorabiam korepetycjami, ale wiem, że to mało.

Dziewczynę z jakiegoś powodu uderzyło poczucie winy. Ona miała mnóstwo pieniędzy na każde zachcianki i była jedynaczką. Nigdy nie musiała się przejmować finansami rodzinnymi.

Objęła go mocniej ramionami.

- Więc czujesz się trochę przytłoczony?

- No nie wiem, może czasem... - mruknął. - Jest ciężko, ale poza tym jestem szczęśliwy ze swojego życia. A Ty? Możesz powiedzieć, że jesteś szczęśliwa?

Charlotta uśmiechnęła się gorzko.

- Pomijając fakt, że nie mogę decydować o sobie. - wyliczała. - Muszę ćwiczyć balet i pilates, mieć najlepsze stopnie i nie jeść większości rzeczy, które chciałabym jeść. Chodzić na te wszystkie durne przyjęcia dla snobów, dostać się na dobrą uczelnię i wyjść za kogoś, kogo wybiorą mi rodzice...

- Rany! - przerwał jej Piotrek. - To brzmi gorzej niż moja łzawa historia biednego studenta medycyny.

- Pomijając to wszystko. - dokończyła Charlotta. - To tak, jestem szczęśliwa.

Jej policzek przylegał bezpośrednio do klatki piersiowej chłopaka, dlatego słyszała, jak bije mu serce. Zamknęła oczy.

- Teraz jestem szczęśliwa. - mruknęła, zasypiając w jego ramionach.


- Homar był naprawdę wspaniały, Antonino.

Podano właśnie deser, a Charlotta, która była przecież na diecie, oczywiście go nie jadła. Nie musiała nawet udawać, że nie ma na niego ochoty, ponieważ po rozmowie w toalecie apetyt całkiem jej przeszedł.

Miała ochotę zamknąć się w swojej sypialni, położyć na łóżku i nie jeść nic przez 7 dni, ale czekała ją jeszcze ta głupia impreza z Michaelem.

- Michael uczęszcza też na lekcje gry na fortepianie. - powiedziała z dumą pani Carter. - Mike, zagraj nam coś.

Chłopak wstał i skłonił się, po czym poszedł do wielkiego instrumentu, który znajdował się w salonie tuż za przeszklonymi drzwiami. W jadalni świetnie było go widać oraz słychać mimo to Antonina Carter powiedziała:

- Charlotto, pójdź mu towarzyszyć, żeby nie czuł się samotny. - poprosiła.- Będziesz lepiej słyszała.

Dziewczyna spojrzała w stronę matki, która ponagliła ją ruchem głowy.

Posłusznie wstała i podeszła do ogromnego fortepianu w salonie.

- To Mozart? - zapytała uprzejmie chłopaka.

- Chopin. - poprawił. - Jak chcesz to zagram Czajkowskiego, dziewczyny zawsze to znają i lubią.

Charlotta uniosła brew, opierając się ramieniem o instrument. Wiedziała, że obserwującym ich dorosłym będzie się to podobało.

- Ach tak? - westchnęła z udawaną teatralnością. - A więc nie jestem jedyną dziewczyną, dla której tak grasz? Łamiesz mi serce.

Tym razem to Michael przewrócił oczami.

- Wybacz, ale sądząc po szaliku, który uparcie nosisz cały wieczór - zauważył. - Jakiś inny adorator musiał zostawić pod nim pocałunki. Więc i ty święta nie jesteś.

Rudowłosa była w takim szoku, że aż zamrugała powiekami.

- Wypraszam sobie takie insynuacje! - udała oburzenie. - Jestem po prostu chora.

Blondyn spojrzał na nią spod uniesionych brwi.

- No dobra. - dziewczyna prawie się uśmiechnęła. - Ale skąd wiedziałeś? To takie oczywiste?

Chłopak wzruszył ramionami.

- Doświadczenie. - odrzekł. - Poza tym nie podejrzewałem, że dziewczyna taka jak Ty nikogo by sobie nie znalazła. No chyba, że byłaby cnotką niewydymką słuchająca się rodziców. Ale jak się okazało wcale nią nie jesteś.

Charlotta poczuła, że się rumieni. Całe życie nią była... Miała wrażenie, że w oczach Michaela jest kimś zupełnie innym niż była naprawdę.

- A Ty nie masz teraz żadnej dziewczyny? - odparowała cios. - Ktoś taki jak Ty, nie uwierzę.

To akurat była prawda. Michael miał opinię play boya.

- Może. - ponowne wzruszenie ramion z jego strony. - Bardzo dociekliwa jesteś. Czyżby aż tak Ci na mnie zależało?

Naigrywał się z niej, ale nie dała się zbyć.

- Chcę wiedzieć na czym stoimy. - stwierdziła oficjalnie. - Skoro rodzice każą nam się spotykać, powinniśmy przynajmniej być ze sobą szczerzy.

Blondyn zagrał kilka fragmentów z Pas de Deux z ,,Dziadka do Orzechów". Charlotta go uwielbiała. Ciekawe, ile dziewczyn na to poderwał.

- Dobra. - powiedział, uderzając w klawisze i nachylając się w jej kierunku. - To zróbmy tak. Mamy być parą, ponieważ rodzice tak sobie życzą. Ale do ewentualnego ślubu daleka droga i zawsze wszystko może się zmienić. Dlatego w tym czasie ja spotykam się z kim chce i ty spotykasz się z kim chcesz- prywatnie. Oficjalnie jesteśmy razem. Taki układ Ci pasuje?

Rudowłosa skinęła głową, bo w sumie jakie miała wyjście? Nie lubiła w ten sposób Michaela, ale musiała udawać jego dziewczynę. To największa wolność, na jaką było ich teraz stać.

- Świetnie. - podsumował blondyn, kończąc grę. - To teraz chodźmy na to przyjęcie poudawać parę.

Chłopak podał jej ramię, a ona je ujęła. Może ten Michael wcale nie był taki najgorszy.

__________

Ok. 4 tysiące słów. To dlatego, że poprzednie były krótkie. Do następnego, doznałam weny 😃

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top