3. Nikt nie powinien widzieć nas razem...
⚜️
Kiedy wróciła do domu, światło paliło się jedynie na drugim piętrze w biurze ojca. Pewnie jak zwykle pracował do późna.
Zdjęła przemoczony płaszczyk i powiesiła go na wieszaku. Ściągnęła również swoje długie buty i by nie narobić hałasu, przeszła boso przez korytarz.
Ich lokaj, James zaczął już palić w kominku, więc drewniana podłoga była przyjemnie ciepła. Ostrożnie postawiła stopę na pierwszym stopniu schodów, ale na jej nieszczęście i tak zaskrzypiał.
- Ominęła Cię kolacja.
Ojciec nie wyszedł z pokoju. Siedział tam za gazetą, którą czytał, nawet nie odwracając od niej wzroku.
Mimo to dziewczyna wiedziała, że tym stwierdzeniem nakazuje jej, by się u niego zameldowała. Pan Rose bywał bardzo apodyktyczny i choćby najmniejsze nieusłuchanie jego woli, mogło skończyć się nie najlepiej.
- Byłam w bibliotece. - oznajmiła, stając w drzwiach.
Nie sądziła, aby specjalnie go to interesowało.
Istniała pomiędzy nimi niepisana umowa: Charlotta przekazywała mu suche informacje na temat tego, co się z nią dzieje, dzięki czemu jej ojciec mógł mieć złudne wrażenie, że ma dobrą relację z córką.
A on, wiedząc, że nie robi nic, na co on nie wyraziłby zgody, zbytnio nie zabraniał jej wielu rzeczy. Tak naprawdę czasami zapominał, że ona tu w ogóle jest.
Pewnie nawet nie zauważyłby, gdybym nie wróciła na noc. - pomyślała.
Miała wrażenie, że zmartwiłby się tylko, gdyby Charlotta weszła mu w drogę lub uczyniła cokolwiek, co mogłoby zagrażać reputacji rodziny.
Ale ona była przecież idealna.
Tylko matka miała na ten temat inne zdanie, uwielbiając nazywać ją ,,rozpuszczoną dziewuchą", ale na szczęście w tamtym momencie kobieta już dawno spała.
- James zostawił w kuchni trochę sufletu dla Ciebie.- rzekł mężczyzna, ciagle zajęty czytaniem. - Możesz go zjeść, ale pamiętaj, że mama nie pochwaliłaby spożywania posiłków o tej porze.
Charlotta ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami.
Jej matka nie pochwaliłaby niczego, co mogłoby sprawić, że dziewczyna przybrałaby na wadze, zniszczyła którąś z bardzo drogich sukienek lub po prostu zrobiła coś, co nie przystawało damie.
- Nie jestem głodna, tato. - odparła. - Idę spać. Dobranoc.
Rudowłosa opuściła jego biuro, kierując się do swojej sypialni. Trochę skłamała z tym niebyciem głodną, bo teraz, gdy weszła do własnego pokoju, zaburczało jej w brzuchu.
Na zapaliła lampki, tylko usiadła na krawędzi łóżka, pozwalając masce, którą cały dzień nosiła na twarzy, opaść. Głupi uśmiech wpełzł na jej usta.
Wcale nie marzyła o tym, by go ponownie spotkać. Kiedy zobaczyła chłopaka po raz pierwszy, zwyczajnie ją zainteresował, ponieważ wydawał się inny niż wszyscy.
Wszystko w nim było takie, jakie powinno.
Wcale nie próbował wkupić się w jej łaski, studiował medycynę ze szlachetnych pobudek, a nie tak jak większość osób dla pieniędzy.
W dodatku był przystojny. I to nie tak zwyczajnie przystojny, ale naprawdę przystojny. Dokładnie kropka w kropkę, wypisz wymaluj jej typ.
Charlotta zawsze, kiedy już była zakochana, co zdarzało się rzadko, ale jednak się zdarzało, to była zakochana właśnie w blondynie. I to zazwyczaj w takim, co nosił okulary.
Tylko, że Piotr Pevensie przewyższał każdego poprzedniego chłopaka, którego lubiła, pod każdym możliwym względem.
Rose westchnęła, podnosząc się z łóżka, po czym skierowała się w stronę prywatnej toalety, która przylegała bezpośrednio do jej sypialni.
Zapaliła światło i pozwoliła, by na chwilę ją oślepiło.
Dlaczego ktoś taki jak on miałby lubić mnie? - pomyślała.
Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, powolnym ruchem rozczesując zmoknięte końcówki swoich włosów.
Może i była ładna, ale wszystko to było zasługą różu, który matka kazała jej wklepywać w policzki.
Zasługą dobranych z idealną precyzją ubrań, odpowiedniej diety, porannego pilatesu i pieniędzy, które jej rodzicielka od małego inwestowała w urodę córki.
Była ładna, ale też nie sądziła, że gdyby Piotr poznał ją taką, jaką jest naprawdę, mógłby być zainteresowany.
W końcu nie miała zbyt wielu znajomych. Każdy chłopak, który się z nią spotykał, kończył na tym, że była trudna i wymagała zbyt wiele wysiłku.
Dlaczego więc takiemu Piotrkowi Pevensie miałoby się chcieć o nią starać? Jest wiele innych bardziej normalnych dziewczyn, które dużo lepiej pasowałyby do chłopaka, jakim był Piotr.
Ona kompletnie do niego nie pasowała. Rudowłosa wyjęła krem przeciwzmarszczkowy mamy i wsmarowała go sobie z irytacją w policzki.
Była panną z bogatego domu. Typową idealną laleczką, która nie potrafiła nawet sama nic ugotować!
Zawsze był to straszny kompleks dla Charlotty, ponieważ jej kuzynka Aurelia świetnie gotowała. Miała złote włosy, piekła ciasteczka i była miła dla każdego.
Charlotta też bywała miła. Sarkastycznie.
Starannie zakręciła włosy na wałki, po czym weszła do wanny z ciepłą wodą i pieniącym się różanym płynem. Gorąca kąpiel zawsze poprawiała dziewczynie humor.
Jej matka nie wiedziała o tym, ale tuż przy wannie w łazience dziewczyny znajdowała się skrytka.
Może i nie było to najlepsze miejsce na trzymanie jedzenia, ale rudowłosa właśnie tu chowała czekoladki z wiśniowym likrem, ciasteczka marcepanowe, makaroniki, ptasie mleczko i wszystkie słodycze, które można było przechowywać w szafce przy wannie bez obawy, że się zepsują. A także jej ulubione różowe wino.
Odkorkowała butelkę i pociągnęła z niej mocny łyk. Matka nigdy nie pozwoliłaby jej pić w ten sposób. Prosto z butelki, bez kieliszka.
Dziewczyna wrzuciła sobie do ust kilka czekoladek wiśniowych i westchnęła z zachwytu. Na to również, by nie pozwoliła, ale na szczęście łazienka była jedynym miejscem, do którego jej rodzicielka nie mogła tak sobie bez zaproszenia wchodzić.
- Tańczyłam z Piotrem Pevensie. - mruknęła sama do siebie Rose. - Powiedział mi, że jestem piękna i chciał odprowadzić mnie do domu, a ja siedzę w wannie i się nad sobą użalam? O co mi chodzi?
Ale Charlotta nigdy za bardzo nie wiedziała, o co jej chodzi. Przeważnie mogło to mieć coś wspólnego z nieobecnym i wymagającym ojcem lub z niedostępną i równie wymagającą, a na dodatek upierdliwą matką.
Mommy issues, daddy issues... Miała to wszystko.
A oprócz tego samotność. I brak zdolności do wchodzenia w głębsze relacje międzyludzkie.
____________
- Ale z Ciebie kłamca...
Piotr uniósł wzrok znad czytanego podręcznika. Opierał się wygodnie o kolumienkę przy parapecie jednego okna uczelni.
Było poniedziałek rano przed pierwszym wykładem z Anatomii. Ben stanął obok niego, wyjmując dopalonego już peta z ust.
- Mówiłeś, że będziesz się uczył... - brunet pokręcił z niedowierzaniem głową. - A nie obracał panienki.
Blondyn zmarszczył brwi.
- O co Ci chodzi? - zapytał.
- O co mi chodzi, o co mi chodzi... - powtórzył tamten, drażniąc się z nim. - Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Widziano Cię z Rose pod Café Nero*, a plotki w tej budzie rozchodzą się w tempie błyskawicy.
Piotrek zarumienił się.
- Poszliśmy tylko na kawę, to nie jest żadne obracanie. - odrzekł zmieszany. - Zaprosiła mnie, bo piłem to dziadostwo z bufetu, a ona chciała mi pokazać dobrą kawę.
Ben wrzucił niedopałek do śmietnika.
- Doprawdy romantyczna historia. - stwierdził. - Aż się wzruszyłem. Ale nikogo to nie obchodzi, ponieważ widzieli, jak obracałeś ją przed kawiarnią.
Pevensie wzniósł oczy do nieba. Tylko Ben mógł nazwać ich taniec ,,obracaniem" i nadać mu tak dziwny kontekst.
- Tańczyliśmy! - obruszył się.
- Nadal nikogo to nie obchodzi. - brunet wzruszył ramionami. - Masz przesrane, to masz przesrane. A w następną sobotę idziemy na imprezę. I będą tam wszyscy, którzy mają ochotę Cię zabić. Ale Ty i tak tam pójdziesz, bo dużo gorzej byś zrobił, nie idąc i pokazując im, że się boisz. Może jednak chcesz zajarać?
Chłopak o kręconych, brązowych włosach, wyciągnął do niego paczkę fajek. Piotr poczuł, jak coś zaciska się w jego gardle.
- Jesteśmy w budynku, a tu są czujniki przeciwpożarowe. - zauważył. - Poza tym nie chcę mieć raka.
Ben wzruszył ramionami, chowając papierosy do kieszeni.
- Jak se chcesz, ale i tak masz przesrane. - powtórzył niczym zdarta płyta. - No, ale przynamniej jesteś teraz znany.
Kiedy wchodzili na salę wykładową, Piotr wyraźnie odczuł, jak to ,,bycie znanym" wygląda, ponieważ prawie każda mijana osoba odwracała wzrok w jego kierunku.
A ukradkowe spojrzenia i ciche szepty towarzyszyły mu już do końca dnia.
Nie ciążyłoby mu to aż tak bardzo gdyby nie fakt, że od rana jej nie spotkał. I zastanawiał się, jak bardzo ta sytuacja musi być niewygodna dla niej samej.
Dopiero nazajutrz zobaczył ją na mieście, idąca pod rękę razem z mamą i ojcem. Miała na sobie śliczny, zielony płaszczyk i nawet nie zaszczyciła go przelotnym spojrzeniem, gdy się mijali.
Jej matka ubrana w praktycznie ten sam strój, co córka, wyglądała jak jej starsza podobizna. Włosy miała tylko dużo bardziej skręcone i rude, ale dzięki wysokiemu upięciu z łatwością utrzymywała je w ładzie.
Twarz kobiety była wyniosła i nieprzyjemna, tak przynajmniej pomyślał Piotr, kiedy ją zobaczył. W jej uszach błyszczały drogie kolczyki z pereł, a usta pokrywała mocna czerwona szminka.
Ojciec, siwiejący mężczyzna zbliżający się do 50-tki nosił grube, czarne palto i pokaźne wąsy. Przy żonie na wysokich szpilkach nie wydawał się zbytnio wysoki, a poza tym sprawiał wrażenie człowieka ponurego.
Cały ten szczęśliwy obrazek dopełniała Charlotta, wymijająca go z obojętnością.
Gdyby aż tak bardzo nie wytrąciło go to nagłe spotkanie z równowagi, może i by się nawet przywitał. Tak po złości...
Ale może i dobrze, że tego nie zrobił. W końcu wtedy na pewno zaczęłyby się pytania i jej rodzice mogliby urządzić dziewczynie prawdziwą awanturę.
Widzieć jednak jak mija go, a w jej pięknych zielonych oczach nie pojawia się nawet błysk, nawet cień tego, że go poznaje...
Podczas gdy on ledwo trzymał się w ryzach, żeby nie myśleć o niej przez cały weekend.
To bolało. Bolało jego dopiero co kiełkujące uczucia i bolało dumę.
Był przecież Piotrem Pevensie. Nikt jeszcze nigdy nie potrakował go w taki sposób.
Następnego dnia nie kręcił się już w okolicach biblioteki z nadzieją, że ją spotka. Kręcił się tam z zamiarem, by spotkać ją i minąć z taką samą obojętnością, z jaką ona minęła jego.
I wtedy czekała go kolejna niespodzianka.
- Piotr Pevensie? - ktoś zawołał go po imieniu.
Był to chłopiec, wyglądał jeszcze na licealistę i blondyn mocno zdziwił się, widząc kogoś w tym wieku za murami uczelni.
- To dla pana. - powiedział nastolatek. - Kawa z dostawą na wynos.
Chłopak uniósł brwi. Niczego nie zamawiał.
Już miał to powiedzieć, ale dzieciak tylko wcisnął mu kubek w rękę i zanim tamten zdążył otworzyć usta, czmychnął.
Ktoś mu zapłacił, żeby mnie otruł? - zastanowił się blondyn.
Otworzył wieko. Kawa wyglądała i pachniała dobrze, ale nie dał się tak łatwo zbyć.
Darowanej kawie może i nie zagląda się w zęby, ale nikt z ulicy nie podchodzi i nie daje Ci kawy za darmo.
Piotr przyjrzał się pojemnikowi. Tam na spodzie było coś napisane małymi literami.
,,Nikt nie powinien widzieć nas razem. - Ch."
Ach, więc jednak nie był dla niej niewidzialny, no proszę.
Mimo to nie spodobał mu się przekaz tej wiadomości. Nie chciała, żeby rodzice zadawali jej pytania o jakiegoś chłopaka, którego ledwo znała, w porządku. Dlatego go wyminęła. Taką odpowiedź był w stanie przyjąć.
Ale że nie chciała, żeby ktokolwiek widział, że rozmawiają, dlatego przysłała mu tu tego chłopca z kawą zamiast powiedzieć mu to w twarz...
Miał ochotę się roześmiać, bo to wszystko było tak absurdalne, że aż komiczne.
No dobrze, poszli razem na tę kawę, ale przecież to nic wielkiego. Trochę potrzymali się za ręce i trochę potańczyli, ale przecież nawet jej nie pocałował...
A ona zachowywała się tak, jakby już coś sobie wyobrażał. No i może w głębi duszy sobie wyobrażał, ale przecież wcale tego nie okazywał.
Sprawiła, że poczuł się, jak ostatni kretyn.
Cała uczelnia o nim plotkuje, musi iść na imprezę do ludzi, którzy będą się na niego krzywo patrzeć, a teraz jeszcze ona nie raczy nawet z nim porozmawiać, tylko wysyła mu tajne liściki!
Przecież to się w głowie nie mieściło! A nie powinien się w ogóle tym zajmować, bo niedługo miały się odbyć pierwsze zaliczenia...
_______________
* Pozdrawiam fanów Nero. Nie miałam pomysłu na nazwę kawiarnii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top