2. W deszczu
🍂☕️
Wyszli na lekko podmokłą, jesienną uliczkę. Wysoki budynek biblioteki tonął w deszczu, ale Charlotta zdawała się na to nie zważać.
Na plecy narzuciła tylko cienki, jasnobrązowy płaszczyk. Gdy wybiegła na ulicę, jej loki momentalnie zrobiły się mokre.
- No chodź! - zawołała, odwracając się do blondyna. - Nie mów mi, że nienawidzisz deszczu? Nie ufam ludziom, którzy tak mówią. Mieszkamy w Anglii.
Piotr pokręcił głową i zaśmiał się. Posłusznie ruszył za nią, a gdy się zrównali, dziewczyna chwyciła go za rękę.
Chłopak poczuł, jak przez jego organizm przechodzi lekki prąd. Była bardzo bezpośrednia.
- Kocham deszcz. - powiedziała, prowadząc go w stronę kawiarni, o której mówiła. - A najbardziej deszczową piosenkę. Siging in the rain, znasz?
Pevensie zanotował, że oprócz bezpośredniości Charlotta lubi również dużo mówić, ale uznał to raczej za urocze niż wkurzające.
- Oczywiście. - odpowiedział. - Lubisz musicale?
- Nie jakoś bardzo. - uśmiechnęła się, pokazując swoje śliczne białe ząbki. - Ale ten tak.
Jej płomienne włosy odznaczały się wyraźnie na tle szarej i podmokłej dzielnicy, którą szli. Pochmurne niebo również było szare, a każde z mijanych drzew zdażyło już zgubić swoje liście.
W końcu Charlotta popchnęła drzwi jakiegoś lokalu, a przyjemne ciepło buchnęło ich w twarze. W środku było bardzo jasno, więc w pierwszej chwili Piotr odrobinę przymrużył oczy.
Rose przez cały czas trzymała go za rękę i choć wiedział, że to dlatego, iż chce go gdzieś zaprowadzić, nie mógł wyzbyć się wrażenia, że może- ale tylko teoretycznie- sprawia jej to jakąś przyjemność. W każdym razie jemu sprawiało.
- Dwa razy latte machiato z polewą karmelową, poproszę. - powiedziała, stając przy ladzie i puszczając jego dłoń. Barista uważnie przyjrzał się blondynowi.
- Wyglądasz dziś jeszcze piękniej niż zwykle. - stwierdził, przyjmując zamówienie. - Czy to twój chłopak?
Jakiś cień przemknął przez twarz Charlotty, ale tylko się uśmiechnęła.
- Nie. - odparła. - Ale i tak się z Tobą nie umówię.
- Rozumiem. - odrzekł barista.- Nie jest twoim chłopakiem, ale wkrótce może nim być. Cóż, przykro mi, że nie jestem w Twoim typie.
- Miłego dnia, Albercie. - pożegnała się z nim dziewczyna.
- Miłego dnia.
Pomieszczenie pachniało lasem. Ściany jak i meble wykonane były z drewna, a przy każdym stoliku stały obite w miękki materiał fotele.
Rose pokazała mu miejsce tuż przy oknie, gdzie mogli usiąść na wyłożonym tapicerką parapecie.
- Bardzo tu ładnie. - przyznał Piotr, pomagając jej zdjąć mokry płaszcz.
Miała na sobie śliczny biały, bawełniany golf, czarną spódniczkę i wysokie buty pod kolano.
Wcześniej nie zdążył się jej dokładnie przyjrzeć, ale teraz poczuł lekkie ukłucie w okolicy piersi. Rany! Wyglądała naprawdę słodko.
Kiedy już usiedli i kelner przyniósł im dwie parujące kawy, a ona pochwyciła swoją filiżankę w obie dłonie, Piotr poczuł się nieomal jak poeta.
Drobne palce dziewczyny wystawały zza przydługich rękawów jej swetra, a usta i policzki Charlotty były lekko zaróżowione, co kontrastowało ze śnieżną bielą stroju.
Otoczona klimatyczną kawiarnią i deszczową pogodą za szybą, wyglądała jak muza z jakiegoś obrazu. Blondyn uważał, że ktoś zdecydowanie powinien uwiecznić ją na płótnie lub w jakimś szkicu. Szkoda, że on sam nie potrafił rysować...
- Naprawdę lubię tu przychodzić. - powiedziała, ogrzewając się o ciepły kubek kawy. Za oknem ulewa szalała się w najlepsze.
- I Ciebie też tu lubią. - zauważył blondyn, upijając pierwszy łyk.
Matko, to naprawdę jest niebo w gębie. - pomyślał.
- Jak wszędzie w obrębie najbliższych dziesięciu kilometrów. - rzuciła sarkastycznie. Nie do końca jeszcze rozumiał, co to może znaczyć.
- Myślisz, że jego komplement nie był szczery? - Pevensie uniósł brew.
- Myślę, że mógł być po prostu uprzejmy. - stwierdziła. - Wszyscy mi słodzą z powodu mojego ojca.
Chłopak przymrużył oczy. Zaintrygowało go to, ale nie zamierzał naciskać.
- Ja nie wiem, kim jest twój ojciec. - powiedział za to. - A z ręką na sercu mogę potwierdzić, że wyglądasz dziś pięknie. Chociaż akurat Ty chyba zawsze tak wyglądasz...
Może za bardzo się zagalopował. Wargi Charlotty zamarły nad filiżanką kawy. Zamrugała, jakby próbowała przywołać się do porządku.
- Hm, dziękuję. - mruknęła, sącząc napój. - Tobie też bardzo ładnie w okularach. Mógłbyś wykładać na tej uczelni, a nie być jej studentem...
Wyglądała na zmieszaną, co sprawiło, że zaczął się poważnie zastanawiać, czy też nie przywykła do takich komplementów.
- Ja przy Tobie... - pokręcił głową. - Charlotto, proszę, tylko mi nie wmawiaj, że ktoś taki jak Ty nie zdaje sobie sprawy ze swojej urody.
Wzruszyła ramionami.
- Jak już wspomniałam, nigdy nie jestem pewna, kto jest szczery.
- Ja jestem. - przyrzekł Piotr.
- Mam taką nadzieję. - odpowiedziała dziewczyna.
Trochę rozmawiali o studiach, medycynie, a Piotrek całkiem zapomniał, że przecież prawie się nie znają i wkrótce bez wahania opowiadał jej o najskrytszych pragnieniach swego serca.
Rose okazała się naprawdę dobrym słuchaczem. W zasadzie to niewiele mówiła o sobie. Dowiedział się jedynie, że zielony to jej ulubiony kolor, jest uzależniona od kawy i cynamonek, jako dziecko marzyła o tym, żeby zaadoptować małego jelonka i jesień to jej ulubiona pora roku.
Natomiast każda wzmianka o szkole i ojcu, sprawiała, że twarz dziewczyny robiła się wyraźnie przygaszona i smutna.
Kiedy wychodzili, Piotr poczuł, że musi zrobić coś, by na jej ustach ponownie zagościł uśmiech.
Gdy już znaleźli się na zewnątrz, niewiele myśląc, pochwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Usłyszał, jak głośno wciąga powietrze.
- Co ty... - wydusiła i zanim zdążyła go powstrzymać, chłopak gładko poprowadził ją w pierwsze kroki walca.
Z szarego nieba cały czas kropiło, a oni stali na mokrej ulicy i tańczyli. Charlotta w końcu rozluźniła się w jego ramionach, po czym zaczęła się śmiać. Bardzo głośno i bardzo szczerze.
- Jesteś szalony. - stwierdziła, ale tańczyła razem z nim.
Ich ubrania przemokły do suchej nitki, a gdzieś w górze chyba zagrzmiało. Był już bardzo późny wieczór i tylko latarnie oświetlały ulicę.
Normalnie Rose bałaby się przebywać tu o tej porze, ale przy Piotrze miała wrażenie, że nie musi się niczego obawiać.
Jego dłoń leżała gładko na jej talii, a on kilka razy spróbował ją nawet unieść i odchylić do tyłu. Za każdym razem głośno chichotała.
- Czy to przystoi damie tak naśmiewać się z dżentelmena? - blondyn pokręcił głową.
Rudowłosa westchnęła.
- Urodziłeś się nie w tej epoce. - zaśmiała się.
- A żebyś wiedziała.
W końcu oboje się zmęczyli, chociaż trzeba było przyznać, że kawa robiła swoje i mieli dużo więcej energii niż jeszcze w bibliotece. W każdym razie Piotrowi ochota na naukę przeszła już całkiem.
- Odprowadzę Cię. - zaproponował, ale ona pokręciła głową. Wysunęła dłoń z jego ucisku.
- Przepraszam, Piotrze... - powiedziała nagle, a smutek ponownie zagościł na jej twarzy. - Bardzo Cię lubię i naprawdę świetnie się z Tobą bawiłam, ale... Nikt nie powinien nas widzieć razem.
Blondyn zmarszczył czoło.
- Wstydzisz się mnie? - zapytał.
- Nie! - Charlotta zrobiła się lekko czerwona na twarzy. - Nie o to chodzi... Ja po prostu nie pozwalam chłopcom się odprowadzać.
Ruszyli w kierunku przystanku autobusowego. Chłopakowi z jednej strony spodobało się to, że żaden inny facet nie może wracać z nią do domu. Miała swoje zasady. Nie była dla każdego i szanował to.
Z drugiej wiedział jednak, że powód, dla którego tak jest, wydaje się być dużo głębszy i poważny. I że może mieć on wpływ także na ich relacje.
- Dobrej nocy, Charlotto. - pożegnał się z nią, kiedy autobus zatrzymał się na ulicy, przy której stali.
- Dobrej nocy, Piotrze. - pomachała mu na odchodne, uśmiechając się słodko.
Blondyn długo jeszcze tam stał i patrzył za czerwonym pojazdem, nim ten zniknął w mroku późnego, listopadowego wieczora. Serce biło mu bardzo szybko, a adrenalina pulsowała w żyłach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top