6. Róża jest piękna, lecz kuje
🥀🗞️
julia- imię to oznacza różę, piękny kwiat
Kiedy Ben pojawił się na przed domem Piotra, ostatnią rzeczą, na jaką blondyn miał ochotę było wyjście na to głupie przyjęcie.
- Gotowy? - zapytał brunet, a on tylko pokręcił głową.
Odkąd opuścił bibliotekę w piątek rano, jego myśli były rozbiegane. Cały dzień nie potrafił skupić się na wykładach, aż w końcu odpuścił sobie tego dnia naukę i wrócił wcześniej do domu.
Rodzeństwo bardzo zdziwiło się, widząc go tam tak wcześnie. W ciągu tygodnia prawie się nie widywali. Zwykle po prostu się mijali. Piotrek wstawał, gdy już ich nie było, a wracał, kiedy spali.
Dlatego nie sadził, by któreś mogło zauważyć, że nie było go w domu na noc.
- Jestem zmęczony. - mruknął i udał się do swojego pokoju. Torbę z podręcznikami rzucił bez zastanowienia pod biurko.
Miał co prawda ochotę od razu wskoczyć do łóżka, ale pomyślał, że szybki prysznic by mu się przydał.
Kiedy jednak wyszedł na korytarz, drzwi do łazienki zagrodziła mu matka.
- Nie wróciłeś na noc do domu. - powiedziała, zakładając ręce na piersi.
Jej wzrok przeszywał go na wskroś i blondyn miał wrażenie, że kobieta potrafi czytać mu w myślach.
- Zasnąłem w bibliotece. - wyjaśnił, co było przecież prawdą.
A z kim i w jakich okolicznościach... To już postanowił zatrzymać dla siebie.
Helena Pevensie zmarszczyła brwi.
- Hm... - mruknęła, przepuszczając go w przejściu. - Mam nadzieję, że to ostatni raz. Musisz bardziej o siebie dbać, synu.
- Oczywiście. - zgodził się, znikając za drzwiami toalety. Odetchnął z ulgą, dopiero gdy usłyszał jej korki na schodach.
Nie chciał opowiadać matce o Charlottcie. Jeszcze nie. Poza tym nie sądził, że pochwaliłaby to do czego pomiędzy nimi doszło w bibliotece.
Na samo wspomnienie tego wydarzenia przeszył go silny dreszcz. Zdjął ubranie i wrzucił je do kosza na brudy, po czym wszedł pod prysznic.
Przez cały czas myślał o niej. Obraz Charlotty pojawiał się przed jego oczyma niczym nowa, niezdrowa obsesja.
Myślał o niej dalej, gdy zakładał świeży strój. I myślał o niej wciąż, nakładając pastę na szczoteczkę do zębów.
Kiedy wrócił do sypialni, pachnąc miętą i pianką do golenia, poczuł, że umysł ma już dużo świeższy. A mimo to ciągle nie potrafił przestać o niej myśleć.
Położył się na łóżko, gapiąc się w sufit. Naprawdę pragnął zasnąć. Ale jego klatkę piersiową przeszywał niewyjaśniony ból.
Zamknął oczy, lecz uśmiech Charlotty majaczył się w jego podświadomości.
To naprawdę niesprawiedliwe, że miała tak piękny uśmiech! To było po prostu nie do zniesienia.
Była tak piękna, ale nie tylko powierzchownie. Jej głos, sposób w jaki mówiła... Wszystko co było z nią związane. Każde słowo, spojrzenie, uniesienie brwi.
Była to okropna udręka, ale on jak głupi chciał ją znosić. Tylko dlaczego? Co w jego głupiej łepetynie ubzdurało sobie, że to właśnie ona ze wszystkich innych dziewczyn będzie obiektem jego westchnień?
Po co zatrzymał ją wtedy w tej bibliotece? Dlaczego nie dał jej odejść, dlaczego ją pocałował?
Myślami ciągle wracał do chwili, kiedy jej głowa spoczywała na jego piersi i pragnął, by ten moment trwał wiecznie. By jej usta znów znalazły się na jego ustach, a ciało przylegało tak ściśle do jego ciała jak wtedy pomiędzy regałami.
Był najszczęśliwszy na świecie i nieszczęśliwy zarazem. Intuicja podpowiadała mu, że te skradzione chwile szczęścia bardzo łatwo będzie mu ponownie odebrać. A co jeżeli Charlotta znów zacznie udawać, że go nie zna?
W końcu udało mu się usnąć, ale tylko na chwilę. Kiedy wyjrzał przez okno, było już ciemno, a chwilę później odwiedził go Ben.
- Miejmy to już za sobą. - mruknął do przyjaciela, gdy wyszli na chłodny wieczór.
Edmund dowiedziawszy się, że Piotrek idzie na imprezę, trochę dąsał się, że brat nie powiedział mu o tym wcześniej.
- Mógłbyś zabrać mnie ze sobą. - zauważył. - A ja już zdążyłem obiecać mamie, że naprawię półkę w łazience. I muszę zrobić to na jutro, bo będzie zrzędzić, że mogła poprosić Toma Shelby'ego z naprzeciwka. A ty sam wiesz jak nie lubię, gdy przyrównuje mnie do Shelby'ego.
Piotr poklepał czarnowłosego po ramieniu.
- Nie martw się, to będzie katastrofa. - pocieszył go. - Trzymaj kciuki, żebym się z nikim nie pobił, bo coś czuję, że wielu tam będzie mieć na to ochotę.
Edek westchnął.
- Nawet bójka to coś ciekawszego niż skręcanie półki. - stwierdził. - No, dobra, ale następnym razem idę z Tobą. Moje życie zrobiło się ostatnio strasznie nudne.
Blondyn obiecał mu, że go zabierze, choć podejrzewał, że następnego razu może nie być.
- Nie czekajcie na mnie. - pożegnał się, a słowa skierował niejako w stronę matki. Przeczuwał, że kobieta może nie zmrużyć oka, dopóki on nie wróci do domu.
- No więc powiedz - zagadnął go beztrosko Ben w drodze na tramwaj. - Co tak serio jest między Tobą a Rose?
Piotr westchnął, czując, że coś ciężkiego opada mu na dno piersi. Sam nie wiedział. Czasem sprawiała, że miał ochotę skakać ze szczęścia, a czasem...
- Mam wrażenie, że wydarzy się coś złego. - mruknął, gdy stanęli na przystanku.
Brunet uniósł brew, zapalając papierosa.
- Związanego z nią? - zdziwił się.
Z nieba zaczął padać śnieg. Piotr w tamtym momencie najchętniej rzuciłby się pod jakąś zaspę.
- W ogóle. - odrzekł, zgodnie z tym co myślał.- Ta impreza, ci wszyscy ludzie i jeszcze ona. Po prostu mam wrażenie, że zaraz spadnę na ziemię, a upadek będzie mnie bolał.
Ben chyba nie przepadał za metaforami, bo tylko zgasił papieros o chodnik i szczelniej owinął się płaszczem.
- Cholerstwo z tą pogodą. - prychnął.
Blondyn zwykle lubił śnieg, bo świat wydawał mu się zawsze piękniejszy pokryty białym puchem. Zwłaszcza po ponurej deszczowej jesieni śnieg był jak zastrzyk czegoś ożywczego.
A potem przypomniał sobie, że Charlotta przecież kochała deszcz. Co sprawiło, że i on miał ochotę go pokochać.
Gdy wysiedli z tramwaju, śnieg zamienił się w zwykłe błoto. Cóż, ciężko było uznać go teraz za piękny.
- Mówiłem, że cholerstwo z pogodą. - powtórzył Ben, patrząc na chlapę na ulicy. - A co do chłopaków to się nimi nie przejmuj. Moim zdaniem powinieneś udawać, że plotki o Tobie i Rose to brednie, a dadzą Ci spokój.
Pevensie pokręcił głową. Nie lubił kłamać.
- Albo po prostu - ciągnął brunet.- zachowuj się tak, jakbyś miał ją gdzieś, jakby nie była nikim specjalnym. Jedną z wielu. Uwierz mi, jeśli dasz po sobie poznać, że Ci na niej zależy, to już oni się postarają, żeby dobrać się do Twojej skóry.
Piotrowi bardzo się to nie spodobało. Nie chciał mówić tak o Charlottcie z wielu przyczyn.
Po pierwsze nigdy nie wypowiadał się tak o żadnej dziewczynie i uważał chłopaków, którzy tak robią za szczury.
Zawsze pamiętał o tym, że ktoś mógłby potraktować tak którąś z jego sióstr i wprawiało go to w straszną złość. Nie znosił szczurów. Był honorowy i utrzymywał, że każdy szanujący się facet potrafi też szanować inne osoby, w tym kobiety.
Może i była to naleciałość z narnijskich czasów królewskich i rycerskich, ale honor oraz duma miały dla niego ogromne znaczenie.
Po drugie Charlotta naprawdę była dla niego kimś ważnym czy tego chciał czy nie.
Kiedy znaleźli się przed bramą do marmurowego budynku, Ben uścisnął przyjacielsko jego ramię.
- No to wchodzimy do paszczy rekina. - rzucił. - Nie bój się. W razie co ja będę się dalej do Ciebie odzywał.
Piotr uśmiechnął się blado. W sumie nigdy się nie zastanawiał, dlaczego brunet tak mu doradza i chce się z nim trzymać. To było miłe wiedzieć, że choć jedna osoba na tej uczelni dobrze mu życzy.
Aby wejść do posiadłości bractwa, które organizowało imprezę, trzeba było znać hasło, na szczęście Ben był wtajemniczony. Kiedy znaleźli się na żwirowanym podjeździe, Piotr zatrzymał się.
Była tam. Stała w długiej zielonej sukni na wysokim balkonie niczym Julia oczekująca swojego Romea.
Piękne płomiennorude loki dziewczyny i blada skóra lśniły w bladym blasku księżyca. Nie wyglądała, jakby jej było zimno, choć temperatura oscylowała z pewnością w granicach zera. Na dłoniach miała długie aż do łokci eleganckie rękawiczki.
Pevensie poczuł, że jego serce znowu ściska się z bólu.
,,Co za blask strzelił tam z okna! Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem."
Jeśli wcześniej istniała jeszcze jakaś nadzieja, że Piotrkowi przejdzie, to w tamtym momencie umarła.
- Coś czuję, że będę żałował, iż zmusiłem Cię, żebyś tu przyszedł. - Ben także zauważył rudowłosą. - Może jednak odpuścimy sobie dziś? Przyjdziemy tu za tydzień.
Blondyn otrząsnął się z szoku. Jego wzrok powędrował do kwiaciarni po drugiej stronie ulicy. Ciągle paliło się tam światło.
Charlotta piękna niczym Julia na balkonie i kwiaciarnia naprzeciwko. To nie mógł być przypadek.
A że najstarszy Pevensie należał do ludzi impulsywnych, rzucił tylko:
- Zaraz wracam! - i wybiegł na ulicę.
- To się źle skończy. - Ben wyciągnął kolejnego papierosa z kieszeni.
Kiedy Piotr wrócił z bukietem czerwonych róż, brunet o mało co nie zakrztusił się dymem papierosowym.
- Chyba postradałeś zmysły. - wydusił, kaszląc.
- To co nazywamy różą równie pięknie pachniałoby pod innym imieniem. - odpowiedział mu na to blondyn, co sprawiło, że Ben przeraził się nie na żarty.
- Ty naprawdę oszalałeś. - chłopak spróbował nim potrząsnąć, ale Piotr wyszczerzył do niego zęby.
- Nie oszalałem, to z Romea i Julii. - zapewnił.
Brunet prychnął, gasząc tytoń.
- To mnie wcale nie przekonuje. - odparł. - Co ty kombinujesz?
- Wszystko czego miałem nie robić.
Piotrek wydawał się jakiś dziwnie radosny i podniecony. Ruszył w kierunku wejścia do budynku, a Ben poczłapał za nim.
- Świetnie. - mruknął do siebie. - Po prostu genialnie. A mógłbyś mi zdradzić co takiego konkretnie chcesz zrobić?
Piotr westchnął jak człowiek, który doznaje ekstazy i spojrzał na Bena z wyraźnym rozanieleniem w oczach.
- Dam jej ten bukiet przy wszystkich i zapytam, czy się ze mną umówi. - wyznał. - Już nie będę musiał się kryć z tym, co czuję i postąpię jak prawdziwy bohater z romansów rycerskich.
Przyjaciel spojrzał na niego z niepokojem.
- Chyba nie mówisz poważnie. - powiedział. - Oni Cię zabiją. Piotrze, to nie jest dobry po...
- Mam gdzieś, co mi zrobią. - Pevensie kompletnie nie zwracał na niego uwagi, tylko szedł przez podwórko w stronę drzwi.- Liczy się jedynie ona. A wiem, że też czuje to co...
Nagle urwał w pół zdania. Na balkonie pojawił się ktoś jeszcze. Wysoki blondyn w okularach. Objął ją ramieniem, a Charlotta mu na to nie pozwoliła.
Piotr przyglądał się im i czekał. Czekał aż Rose zareaguje, aż odtrąci jego rękę, aż wykrzyczy mu w twarz, żeby zabierał te swoje obrzydliwe łapska...
Ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna zaśmiała się na jakiś żart i dalej pozwalała mu się obejmować.
- Może to jej kuzyn. - próbował pocieszyć przyjaciela Ben, ale Piotr szczerze w to wątpił. Jego druga dłoń powędrowała do jej talii.
- Wiesz co myślę, że najlepiej zrobimy, jak wrócimy do domu. - zaproponował ponownie brunet. - Jakoś przeszła mi ochota na imprezowanie.
W serce Piotra ugodziło z impetem tysiąc sztyletów. Nie mógł, nie potrafił teraz się wycofać, dopóki nie dowie się prawdy.
,,Bo moja dusza przeczuwa, że jakieś
Nieszczęście, jeszcze wpośród gwiazd wiszące,
Złowrogi bieg swój rozpocznie od daty (...) tej nocy."
- Ja wchodzę. - zacisnął zęby, otwierając drzwi.
Gdy później wspominał ten wieczór, żałował, że nie posłuchał Bena. Tak jak Romeo przed balem u Kapuletów, Piotrek miał od początku złe przeczucia, a mimo to brnął w zaparte.
Chłopak przepchnął się przez tłumek ludzi pijących alkohol i palących papierosy. W pomieszczeniu było tłoczno, złote światło sączyło się z eleganckich żyrandoli, a ściany i podłogi zdobiły zabytkowe dywany.
Blondyn skierował się w stronę schodów na piętro. Zamierzał skonfrontować się z nią twarzą w twarz. Cały czas ściskał bukiet kwiatów w rękach.
- Piotrek... - Ben chwycił go za ramię, jakby próbując go powstrzymać.
Tamten odwrócił się do niego.
- Muszę wiedzieć. - wysyczał.
Kiedy jednak dostał się na górę i stanął przed tarasem prowadzącym na balkon, zatrzymał się. Wysoki blondyn oddał rudowłosej swoją marynarkę. Umysł Piotra zalała fala goryczy.
Jakaś dziewczyna o krótkich czarnych włosach odłączyła się od grupki stojącej na balkonie i weszła do środka. Gdy mijała Piotrka, uśmiechnęła się do niego słodko.
- Jesteście nowi? - zapytała, lustrując uważnie chłopaka.
Jemu jednak nie to było teraz w głowie.
- Słuchaj, wiesz kim jest ten blondyn, który obejmuje tamtą rudowłosą dziewczynę? - zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. - Rozmawiałem z nim, ale zapomniałem jak się nazywa i teraz mi jest strasznie głupio.
Plótł trzy po trzy, ale czuł się tak, jakby był w gorączce.
- To Michael Carter. - odpowiedziała usłużnie. - A ta dziewczyna to Charlotta Rose. Ładna z nich para co?
Piotr poczuł, że robi mu się sucho w ustach.
- Och, tak, są parą? - rzucił, udając, że niewiele go to obchodzi. W rzeczywistości miał problem z normalnym oddychaniem.
- Na to wygląda. - odrzekła. - Przyszli tu dziś razem trzymając się za rączki, zupełnie jakby chcieli oficjalnie ogłosić, że się spotykają. Michael nigdy nie przyprowadza dziewczyn.
Pevensie nie chciał tego dłużej słuchać. Wiedział już wszystko, co musiał. Odwrócił się z zamiarem wyjścia.
- Przynajmniej wiesz, że lubi blondynów. - zauważył Ben, gdy schodzili ze schodów. - I to takich w okularach. Jej poprzedni też tak wyglądał.
Ale Piotr nie miał ochoty wysłuchiwać niczego o jej poprzednich. Jak ona śmiała? Jak mogła całować go, robić mu nadzieję, mając kogoś innego na boku?
Jego duma nie potrafiła tego znieść. Spodziewał się wszystkiego, ale szczerze nie tego. Nie była tym, za kogo ją miał.
Gdy chłopcy znajdowali się już w połowie drogi do drzwi na ich drodze stanął Robert. Jeden z najbardziej irytujących gości na całym roku.
- Kogo my tu mamy?! - zawołał tak, że większość osób w pomieszczeniu odwróciła się w jego kierunku. - Słynny Piotr Pevensie!
Blondyn zobaczył, jak dziewczyna, którą spotkał na schodach zatyka usta ręką, po czym odwraca się i wbiega na taras. Pewnie leci powiedzieć wszystkim, a w tym Charlottcie, że jest tu ten, z którego stroiła sobie żarty.
Cóż to koniec, Charlotto. - pomyślał. - Nigdy więcej nie będę obiektem twoich kpin.
- No, powiedz, Piotrusiu! - wydarł się Robert. - Czy to prawda, że puknąłeś młodą Rose?!
Po czym zaniósł się pijackim śmiechem. Jego czerwona twarz i cała aparycja budziła w Piotrze obrzydzenie.
Mimo to ból spowodowany złamanym sercem przyćmił logiczne myślenie chłopaka. Cierpiał i pragnął zrzucić z siebie ciężar tego, co czuł. Nawet jeżeli oznaczałoby to wypowiedzenie okropnych słów, których nigdy nie myślał.
- Ją? - zadrwił idealnie chłodnym i szorstkim tonem. - Ona nawet nie jest w moim typie. Ładna dziewczyna, jakich pełno. Nic specjalnego. A z pewnością nic godnego mojej uwagi.
Gdy tylko okrutne i nieprawdziwe słowa wypłynęły z jego ust, wzrok chłopaka uniósł się w stronę szczytu schodów.
Charlotta stała tam, patrząc prosto na niego. Słyszała wszystko, co powiedział.
Robert zarechotał niczym stara ropucha.
W oczach rudowłosej coś pękło. Rozchyliła usta, po czym odwróciła się prędko, jakby zawstydzona chciała się przed nim ukryć.
Pevensie poczuł się paskudnie. Właśnie stał się szczurem.
Nawet jeśli dziewczyna bardzo go zraniła, nie powinien mówić publicznie takich rzeczy. Poza tym nie wiedział na pewno, że ten cały Michael to jej chłopak. A co jeśli było to jedno wielkie nieporozumienie?
Postanowił, że ją odnajdzie i wszystko wyjaśni. W dłoni cały czas ściskał bukiet róż.
~~~~~~~~~
- Nie uwierzycie, kogo spotkałam! - Weronika przybiegła do nich na jednym tchu. - Piotra Pevensie! Jest teraz tam na dole i wpadł na Roberta! Ale będzie zadyma!
Charlotta poczuła, jak coś przewraca się w jej żołądku. Piotr tutaj?
Błyskawicznie, nie zważając na nic, wyplątała się z objęć Micheala, po czym wbiegła do środka. Musiała go zobaczyć i powstrzymać. Jeżeli naprawdę wpadł na Roberta, to coś złego mogło mu się przytrafić.
- Czy to prawda, że puknąłeś młodą Rose?! - dobiegł ją wrzask z głównej sali.
Dziewczyna poczuła, że robi się jej niedobrze.
Z przerażeniem spojrzała w dół balustrady schodów. Wstrzymała oddech, dostrzegając znaną blond czuprynę.
- Ją - zimny głos Piotra przeszył ją do szpiku kości. - Ona nawet nie jest w moim typie.
Pierwszy policzek. Charlotta zamrugała z szoku.
- Ładna dziewczyna, jakich pełno. - drwił z niej dalej, a każde słowo wbijało się w jej serce niczym cierń. - Nic specjalnego. A z pewnością nic godnego mojej uwagi.
Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że to co słyszy to prawda. To był ten cudowny Piotr Pevensie? Ten chłopak inny niż wszyscy, których do tej pory poznała?
Spojrzał w jej kierunku, a ona upokorzona musiała odwrócić wzrok. Musiała, jak najszybciej stamtąd uciec.
Na korytarzu wpadła na Micheala. Na szczęście w ciemności nie mógł dostrzec, że płacze. Szybko otarła łzę.
- Co się stało? - zapytał, chwytając ją za ramiona. - Wybiegłaś jak oparzona. To był twój chłopak?
Charlotta nie zdołała wydusić z siebie odpowiedzi. Strasznie kręciło jej się w głowie.
- Zabierz mnie stąd. - jej dolna warga trzęsła się niebezpiecznie. - Jak najdalej od głównej sali, błagam.
Blondyn zmarszczył ze zmartwieniem brwi, po czym chwycił ją za rękę i gdzieś poprowadził.
Rose przez cały ten czas próbowała powstrzymać łzy. Jeżeli teraz się rozpłacze, to już nie przestanie.
Weszli do jakiegoś pokoju, w którym stała tylko sofa i mnóstwo regałów z książkami.
- Co za drań. - Micheal zamknął za nimi drzwi. - Jak mógł coś takiego powiedzieć! Bardzo mi przykro, że Cię tu przyprowadziłem, Charlotto. Nie zasłużyłaś, żeby tego wszystkiego wysłuchiwać.
Ruda uśmiechnęła się, pociągając nosem.
- W porządku, to nie Twoja wina. - wymamrotała, siadając na kanapie. - Przynamniej teraz wiem, co naprawdę o mnie myśli.
Miała trzymać się w ryzach, ale uświadamiając sobie, że to, co powiedziała, jest jak najbardziej prawdziwe, wybuchnęła płaczem.
- Ej, ej, ej. - Micheal usiadł obok niej. - To skończony imbecyl. Charlotto, każdy facet, który nie traktuje Cię jak księżniczki, nie jest wart nawet twojego spojrzenia.
Dziewczyna uniosła na niego wzrok, ocierając policzki.
- Jesteś Charlottą Rose. - stwierdził dobitnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Zasługujesz na to, co najlepsze. Musisz pokazać mu, gdzie jego miejsce.
Rudowłosa pokiwała głową. Naprawdę się tego nie spodziewała, ale Micheal Carter okazał się bardzo dobrym przyjacielem.
- Dziękuję. - westchnęła. - Strasznie mi głupio, że psuje Ci zabawę i musisz słuchać mojego płaczu.
Blondyn pokręcił głową.
- Jesteś moją udawaną dziewczyną, ale to nie oznacza, że nie będę Cię wspierał. - stwierdził. - Jesteśmy teraz partnerami, nie? Nie romantycznymi, ale jednak. Gdybym wiedział, że ten bałwan tu będzie i zrobi Ci taką scenę, w życiu bym Cię nie zaprosił.
Partnerzy. To słowo bardzo jej się spodobało. Miło było wiedzieć, że jest ktoś, kto stoi po jej stronie.
Może i powinna być bardziej ostrożna, ale w tamtym momencie potrzebowała pocieszenia i zaufała Michealowi całkowicie.
- Dziękuję. - rzekła, kładąc dłoń na jego. - Gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, też będziesz mógł na mnie liczyć.
Chłopak przytulił ją mocno, a ona znowu się rozpłakała.
- Jestem idiotką. - wyżaliła mu się. - Skończoną idiotką. Byłam głupia, sądząc, że mogę mu się podobać.
- Charlotto, jesteś wspaniałą osobą. - stwierdził Mike. - Każdy chłopak marzy, żeby się z Tobą umówić. Mówię poważnie. Ktoś taki, jak Ty nie może pozwolić, aby taki chłystek zaniżył Ci samoocenę.
Rudowłosa odsunęła się od niego na odpowiednią odległość.
- Mówisz tak tylko, żeby mnie pocieszyć. - uśmiechnęła się smutno.
- Chyba żartujesz? - chłopak obruszył się. - Widziałaś się w lustrze? Jesteś super laską.
Miała ochotę się roześmiać. Cóż, mimo wszystko Michael to był Michael. Nawet jeżeli był naprawdę wyrozumiały i kochany, to pozostawał taki sam jak większość chłopaków, dla których była ,,laską". Ale w tamtej chwili jakoś jej to nie przeszkadzało.
- Skoro tak to dlaczego nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka? - wyznała. - Zawsze kończy się, zanim się zaczyna.
Carter uniósł brew ze zdziwienia, po czym odpowiedział:
- Cóż, może ich onieśmielasz. - zauważył. - Bądź co bądź chodzenie z Rose to nie lada wyzwanie. Ale uwierz mi, że byłaś w fantazji większości facetów w tym budynku.
Charlotta zarumieniła się. Gdyby nie była zdołowana i gdyby nie wypiła sporo tego wieczora, pewnie uznałaby ten tekst za ordynarny.
Sięgnęła do torebki, aby wyjąć z niej piersiówkę i pociągnęła mocny łyk wódki. Chciała zapić wszystkie bolesne uczucia, chciała stać się tą ,,super laską", dziewczyną z fantazji.
Taką, która chodzi na takie przyjęcia. I taką, która ma w nosie to, co myśli o niej Piotr Pevensie.
- Miałaś to też na kolacji? - zdziwił się blondyn, a ona pokiwała głową.
- Nie jestem alkoholiczką, ale czasem inaczej nie mogę wytrzymać z moją matką. - odrzekła. - Chcesz?
Chłopak podziękował. Ona znowu się napiła. Zaraz będzie miała siłę wrócić tam. Wrócić tam i grać.
Grać idealną dziewczynę. Dziewczynę bez uczuć. Piękną dziewczynę z fantazji, której Piotr Pevensie nie będzie mógł mieć.
On nawet Ciebie nie chce. - przyszło jej do głowy. - Nie jesteś w jego typie.
- Powiedz mi, Micheal - zaczęła, pochylając się w jego kierunku. - Skąd wiesz, że jestem w fantazjach chłopców? Mówili Ci o tym?
Chciała, żeby poprawił jej humor. A bycie atrakcyjną dla innych mogło zasklepić dziurę bycia nikim specjalnym dla chłopaka, w którym się zakochała.
Blondyn wyraźnie się zmieszał.
- Naprawdę chcesz, żebym opowiadał Ci to, co gadają? - zapytał takim tonem, że pewnie większość wypowiedzi na jej temat była nieprzyzwoita.
Charlottcie zrobiło się niedobrze, kiedy o tym pomyślała, więc pociągnęła kolejny łyk wódki. Seksistowskie świnie.
Ale tylko na to mogła liczyć. Była niekochaną dziewczyną, pożądaną wyłącznie za swoją urodę.
- Nie. - odparła, śmiejąc się gorzko. - Ale trochę mnie to ciekawi. Jak to jest, że możesz być podziwiana przez tyle osób z daleka, ale nikt nigdy nie próbuje przebić tej bańki? Aż mi wstyd, że nie mogę się pochwalić żadnym chłopakiem przy mojej tak zwanej urodzie.
Carter wzruszył ramionami.
- Całe życie przed Tobą. - zauważył.- Poza tym możesz się pochwalić mną. Nikt nie wie, że jestem udawany.
Rose uśmiechnęła się, patrząc w jego kierunku. Och, dopiero teraz do niej dotarło, dlaczego on jest taki miły...
W pokoju panował półmrok, ponieważ paliła się tam tylko jedna stojąca w kącie lampa.
- Micheal - rudowłosa była już na tyle pijana, że nie wstydziła się o to zapytać. - Czy byłam w Twoich fantazjach?
Normalnie nigdy by tego nie powiedziała. Ale okoliczności były tego wieczora wyjątkowe.
Chłopak wyprostował się, wciągając szybko powietrze. Słyszała, jak głośno wali mu serce.
Może i był znany z obracania wielu panien, ale jej słowa mimo wszystko go zawstydziły. Zarumienił się.
- Możliwe. - odrzekł krótko, patrząc na nią spod uniesionych brwi. - Dlaczego pytasz?
Charlotta uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.
- Tak się zastanawiam... - zaczęła, pochylając się w jego kierunku. - Czy nie chciałbyś poudawać mojego chłopaka... teraz?
To był najgorszy pomysł, na jaki wpadła. Ale Micheal się nie zastanawiał. Chwycił jej twarz w obie dłonie i zaczął ją całować bardzo szybko i chaotycznie.
Dopiero teraz zrozumiała, że od dłuższego czasu musiał chcieć to zrobić i powstrzymywał się tylko dlatego, że nie dała mu przyzwolenia.
Rose nie była pewna, czy to się jej podoba. Nie był to Piotr, ale alkohol robił swoje. Czuła się, jak lalka. Pusta, ładna laleczka.
Taka, którą sterują jej rodzice. I taka, którą teraz całuje Michael.
Nie była w nim zakochana, kochała się w kimś innym. Ona nawet go za bardzo nie lubiła. Do tego wieczora myślała, że jest kretynem.
- Dość. - przerwała, odsuwając się od niego. - Chcę wrócić do domu.
I dopiero wtedy zorientowała się, że drzwi do pokoju były uchylone, a ktoś przez cały ten czas się im przyglądał.
~~~~~~~~~~~
Piotr szukał Charlotty na całym górnym piętrze. Zajrzał chyba w każde możliwe miejsce. Nie mogła przecież tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
- Wracajmy do domu. - próbował namówić go Ben. - To jest najgorsza impreza, na jakiej byłem. Już nigdy więcej Cię ze sobą nie zabiorę.
Ale blondyn wcale się nie przejął taką informacją. Uchylił kolejne drzwi i tym razem trafił w dziesiątkę.
Charlotta siedziała na kanapie, płacząc, a ten frajer gładził ją po plecach. Dziewczyna, co jakiś czas pociągała mocny łyk jakiegoś napoju.
O czymś rozmawiali, ale Piotrowi ciężko było z tej odległości dosłyszeć, o czym. Nagle zaczęli się całować.
Blondyn poczuł się tak, jakby jego świat wywrócił się do góry nogami. Zacisnął dłoń w pięść, ale nie odwrócił wzroku. Kolce róż, które trzymał w ręku, wbiły się w jego dłoń, raniąc naskórek.
A więc to prawda. Jest z nim.
Charlotta Rose. Może dlatego ma tak na nazwisko? Bo piękna jest jak róża, ale jak i róża ma też kolce, którymi zadaje rany.
Krew pociekła z jego zaciśniętej dłoni. Piotr próbował zmusić się do odwrotu, ale był w takim szoku, że nie potrafił się poruszyć.
Rudowłosa odsunęła się od Micheala, a jej wzrok powędrował w stronę drzwi. Blondyn zrobił krok w tył, wpadając na stolik do kawy, przewracając go.
- Ktoś tam jest? - usłyszał i choć bardzo chciał się z nią skonfrontować, czuł się w tamtym momencie tak żałośnie, że po prostu uciekł.
Minął po drodze nawet Bena, który krzyczał za nim z pytaniem, czy ją znalazł. Biegł aż znalazł się na świeżym powietrzu, a potem na ulicy i wtedy dopiero się zatrzymał.
Wypuścił kwiaty z ręki tak, że posypały się na chodnik, zdobiąc go kaskadą czerwieni. Spojrzał na swoją mokrą od krwi rękę.
To koniec. Ta najbardziej chaotyczna noc musiała w końcu dobiec końca, a on zastanawiał się, w którym z tych nieszczęsnych momentów popełnił błąd.
Czy błędem było szukanie jej, rozmowa z Robertem, kupowanie tych durnych róż, czy też w ogóle wychodzenie dziś z domu?
A może pierwszym podstawowym błędem była myśl, że z tego może coś wyjść? Z niego i Charlotty.
Prawdopodobnie musiał tu dziś przyjść, aby się sparzyć i zrozumieć, że to wszystko nie miało racji bytu. Tylko dlaczego nie był za to wcale wdzięczny? A wręcz przeciwnie miał ochotę rzucić się pod kolejny nadjeżdżający tramwaj.
Usłyszał stukanie obcasów o bruk. Podniósł głowę.
Szła w jego kierunku, obejmując się ramionami. Nie miał pojęcia, po co tu jeszcze przyszła. Dlaczego nie została ze swoim nowym chłopakiem. Wyjaśnianie sobie wszystkiego straciło już poniekąd swój sens.
- Te kwiaty były dla Ciebie. - rzucił sarkastycznie, wskazując na zniszczone czerwone róże, tonące w błocie ulicy.
Te róże były jak jego uczucia do niej. Ich miejsce znajdowało się właśnie tam. W błocie.
- Po co miałbyś kupować mi kwiaty skoro nie jestem nikim specjalnym? - rudowłosa zaszczękała zębami. - Tylko jedną z wielu?
Blondyn pokręcił głową, nie patrząc w jej kierunku.
- A ty po co tu przyleciałaś skoro mogłaś całować się ze swoim chłopakiem?
Żadne z nich nie znało odpowiedzi.
- Nie jesteś tym, za kogo Cię miałem. - wyznał z goryczą Piotr.
W oczach rudowłosej pojawiły się łzy.
- Ani ty nie jesteś - wyszeptała. - Chłopakiem, za którego Cię miałam.
Wyglądało więc na to, że oboje zawiedli się nawzajem.
- To i tak nie miało racji bytu. - stwierdził Piotr. - Pochodzimy ze zbyt różnych światów. Tylko byśmy się ranili.
Tego wieczora oboje podjęli zbyt wiele pochopnych decyzji. I właśnie te decyzje doprowadziły ich tu na tę pustą, ciemną ulicę.
- Masz rację. - przytaknęła dziewczyna. - W takim razie żegnaj, Piotrze.
- Żegnaj, Charlotto.
____________
Ilość dramy w tym rozdziale... 🙃🙃 Znowu ponad 4 tys, ale teraz dużo się działo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top