Rozdział 58

Maj 1942r.

Pierwszy raz sprzyjała nam przerwa w dostawie prądu. Za oknem zbierały się burzowe chmury, które spowiły miasto, jak i salon w ciemności. Żeby jeszcze bardziej oddać klimat, zasunęłyśmy wszystkie zasłony, więc światło dnia przebijało się jedynie przez maleńkie szpary. Na stoliku stały dwie zapalone świeczki, które rzucały cień naszych sylwetek na ściany. Siedziałyśmy na ziemi przy stole i w skupieniu przyglądałyśmy się scenie, która odgrywała się przed nami.

– Czy ta ciemność jest konieczna? – zapytała Aniela, marszcząc brwi.

Popatrzyła na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą. Większość ludzi zapewne odliczała godziny pracy, by wrócić do domu, zjeść obiad i pobawić się z dziećmi i co najważniejsze – zdążyć przed deszczem. Natomiast my – czwórka dorosłych kobiet – siedziałyśmy po ciemku w salonie z tlącymi się świeczkami i czekałyśmy na coś, co nie miało żadnego logicznego sensu.

– Nie, ale nadaje klimatu. – wzruszyła ramionami Maryśka, tasując w dłoniach karty. – Widziałaś kiedyś wróżkę wróżącą w pełnym słońcu?

– Z ciebie taka wróżka jak ze mnie Napoleon. – prychnęła. – Nie szkoda ci świeczek? Jeśli prądu nie będzie dłużej...

– To nam pożyczysz. – odparłam szybko, na co popatrzyła na mnie z politowaniem. – Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie wiem, dlaczego teraz ci to przeszkadza. Przecież sama byłaś chętna.

– Może Aniela przestraszyła się, że Maryśka przepowie jej piątkę dzieci i brak gosposi, która ugotuje obiad? – zaśmiała się Basia, na co Miller zerwała poduszkę z sofy i rzuciła prosto w przyjaciółkę.

– Przestańcie! – zawołała Stasik. – Nie mogę się przez was skoncentrować.

Na szczęście siedziałam między dziewczynami, co pomogło szybciej załagodzić konflikt. Aniela po prostu nie mogła dosięgnąć następnej poduszki, a nawet gdyby to zrobiła, to tym razem z pewnością nie udałoby jej się rzucić tak, żebym nie dostała nią i ja. Sapińska podciągnęła kolana do klatki piersiowej i położyła na nich poduszkę podarowaną przez blondynkę, po czym oparła na niej brodę. Nela próbowała jeszcze wykombinować jakąś zemstę, ale nie wpadła na nic kreatywnego, więc odpuściła i w końcu we trójkę wpatrywałyśmy się w Marię Stasik.

– Basiu, ty pierwsza, tak? – zapytała, na co dziewczyna ochoczo pokiwała głową.

Umówiłyśmy się wszystkie w czwórkę poprzedniego dnia na wspólny wieczór. Basia wciąż miała mnóstwo snów, które w jej mniemaniu musiały coś znaczyć i coraz bardziej nalegała na jakieś dłuższe spotkanie z Marią. Aniela nie miała żadnych problemów, mieszkanie Zawadzkich jest dla niej praktycznie jak drugi dom, ale dłużej zajęło mi dogadanie się ze Stasik, która cały czas miała coś na głowie. Kiedy w końcu wczoraj się spotkałyśmy, nie potrafiłyśmy się rozejść i nim spostrzegłyśmy była godzina policyjna. Nie było mowy, żeby któraś wyszła z domu, więc przy okazji zorganizowałyśmy nocowanie. W środku nocy gdzieś pomiędzy rozmową o najładniejszych chłopcach z czasów liceum a debatowaniu o tym, jak każda postrzega życie po śmierci, Marysia wygadała się na temat wróżenia z kart. Co prawda mówiła, że nie jest to nic profesjonalnego, a stawiać tarota nauczyły ją za dzieciaka ciotki z sąsiedztwa, ale gdy tylko nam o tym powiedziała, nie mogłyśmy rzucić tej informacji płazem. Tak więc postanowiłyśmy, że bez żadnych dyskusji następnego dnia Maryśka wywróży nam przyszłość.

Dziewczyna tasowała karty z zamkniętymi oczami już dobre kilka minut. Starałyśmy się nie wydawać żadnego dźwięku, bo mówiła, że musi całkowicie skoncentrować się na pytaniu Basi, które jest takie samo dla nas wszystkich – co czeka nas w przyszłości. Karty w dłoni Marysi powoli zaczynały mnie hipnotyzować i czułam, jak zaczyna mi się chcieć spać, ale mówiła, że musi tasować tak długo, jak będzie czuła.

W końcu się zatrzymała i rozłożyła lewą ręką wszystkie karty od lewej do prawej na całym stole. Przyglądała się im, a Basia przesuwała wzrokiem po każdej z nich, mimo że przecież wszystkie wyglądały tak samo, bo były nieodkryte.

– Mam któraś wyciągnąć? – zapytała.

– Teoretycznie ja powinnam to zrobić, ale jeżeli czujesz, że któraś szczególnie do ciebie przemawia, weź ją. – oznajmiła. – Pozwól, że pierwszą wezmę ja. – wyjęła jedną kartę z talii i odwróciła ją, a my wszystkie nachyliłyśmy się z zaciekawieniem. – Teraz ty. Tylko lewą ręką.

Basia odwróciła drugą kartę, więc brunetka wzięła obie odwrócone do ręki i zaczęła im się przyglądać. Wszystkie, łącznie z nią, miałyśmy świadomość, że mogłaby nam teraz nagadać największe głupoty, a my i tak uwierzyłybyśmy w każde jej słowo.

– To dobre karty. – uśmiechnęła się, na co Sapińska głośno odetchnęła. – Kapłanka – powiedziała, pokazując nam wspomnianą kartkę. – to ta, którą wyciągnęłaś. Mówi, że nie powinnaś lekceważyć swoich snów. Analizuj je, bo znajdziesz w nich odpowiedzi na swoje pytania. – spojrzałyśmy na siebie z Anielą, bo chyba obie dostałyśmy w tej chwili dreszczy. – Cesarzowa, świetna zapowiedź. – zaśmiała się, widząc nasze poważne miny. Byłyśmy wpatrzone w nią jak w obrazek. – Czeka cię powodzenie w sprawach miłosnych, rozkwit trwającego związku. Ogólnie dobry czas, w którym będziesz czuła się spełniona.

– Czyli w sumie, nie dowiedziałyśmy się niczego, czego nie wiemy same. – wzruszyła ramionami Miller. – Każdy głupi wie, że związek Basi i Maćka może jedynie rozkwitać. Nie trzeba było do tego kart.

– Aniela, nie jestem jasnowidzem. – prychnęła. – Powtarzam to, co mówią karty. Nie bierzcie wszystkiego dosłownie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wróżyłam komuś innemu niż sobie przed snem.

Poszłam zaparzyć herbatę, a Marysia ponownie zaczęła tasować karty – tym razem w kolejce była Nika. Basia wydawała się całkowicie w innym świecie, kompletnie pochłonięta swoją „przepowiednią". Wydawała się jednak całkiem zadowolona ze szczęśliwej wróżby. Maciej z pewnością by się ucieszył.

Kiedy wróciłam z tacą ze szklankami i ciastkami, które przyniosła ze sklepu Maria, karty już leżały rozłożone na stole i obie z Anielą intensywnie im się przyglądały. Wróżka zapytała klientkę, czy chce wyciągnąć jakąś kartę, ale powiedziała, że nie czuje żadnego przyciągania, więc oddała cały swój los w ręce Stasik. Zdecydowanym ruchem obróciła jedną i zaraz drugą kartę, więc nasze zaciekawienie ponownie sięgnęło zenitu.

Kochankowie. – zaśmiała się. – I odwrócony Cesarz.

– To, że karta jest odwrócona ma znaczenie? – zapytałam zaskoczona tym, że to zaakcentowała. – To nie przypadek? Błąd przy tasowaniu?

– Nie ma przypadków, Anka. – pokręciła głową, wciąż wpatrując się w karty, po czym uniosła tę zatytułowaną „Kochankowie". – Każdy związek ma blaski i cienie, raz przynosi radość, a raz smutek. Raz się kłócisz, a raz godzisz. Relacje są dynamiczne. Musisz pamiętać, że jedność z drugim człowiekiem wymaga, żeby liczyć się z jego zdaniem.

Słyszałam, jak siedząca obok mnie Aniela ciężko przełknęła ślinę. Z całych sił powstrzymałam się, żeby się do niej nie odwrócić, aby spojrzeć jej w oczy. Dowiedzieć się, czy myślała o tym samym, o czym ja. Marysia wzięła do rąk drugą kartę i jeszcze przez chwilę się w nią wpatrywała. Spojrzała na Anielę, prosto w jej oczy, po czym ponownie na kartę. Wyciągnęła w naszym kierunku odwróconą do góry nogami kartę mówiącą „Cesarz".

– Egoistyczne działanie, możesz stracić przez nie stabilność. – zastanawiałam się, czy na pewno przepowiada jej przyszłość, a nie odczytuje przeszłość. – Trudna sytuacja zawodowa, możesz stracić swoje wpływy. Może chodzi o firmę? – zapytała, ale zaskoczona Aniela tylko wzruszyła ramionami. Była całkowicie wciągnięta w to co mówiła dziewczyna po drugiej stronie stołu. – Ostrzega cię przed podejmowaniem niedojrzałych decyzji.

– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Maryśka. – mruknęła Aniela, wstając ze swojego miejsca, żeby usiąść na fotelu z założonymi rękami.

– Twoje oczy mówią co innego. – prychnęła. – Gotowa? – spojrzała na mnie.

– Poczekaj. – czułam skurcz w żołądku na myśl o tej małej głupocie, w którą jednak być może wierzyłam. – Wyjaśnij mi, jak to działa.

– Tego nie da się wyjaśnić. – wzruszyła ramionami. – Ciotki nauczyły mnie techniki i podstawowego znaczenia kart. Ale całe rozwinięcie musisz czuć, gdzieś w podświadomości. Jedna karta może znaczyć dla każdego coś innego.

– Mogę spróbować? – zmarszczyła nos, bo już zaczynała tasować w dłoniach karty. – Chcę zobaczyć jak to jest.

– Dobrze. – westchnęła po namyśle. – Potasujesz i wyciągniesz dwie karty. Skup się na pytaniu, które zadajesz kartom.

Podała mi do ręki karty i poinstruowała, żeby wszystko robić lewą ręką. Zamknęłam oczy i nieświadomie wstrzymałam oddech, cały czas powtarzając w myślach, że chcę poznać przyszłość Marii Stasik. Nie wiem, jak długo tasowałam, ale skończyłam, gdy poczułam, że to już pora. Lewą ręką rozciągnęłam na stole wszystkie karty.

– Nie zastanawiaj się zbyt długo, bo myśli przegonią przeczucie. – powiedziała, widząc, że taksuje wzrokiem cały stół.

W końcu wyjęłam jedną mniej więcej ze środka, drugą z samego prawego końca i odwróciłam je. Basia i Aniela nachyliły się nad stołem, żeby lepiej zobaczyć rysunki przedstawione na kartach, bo tylko one mogły nam podpowiedzieć, co to mogą być za symbole.

Dziesiątka Mieczy i Wierza. – pokiwała głową.

– Co to znaczy? – zapytała Sapińska.

– To nie istotne. – wzruszyła ramionami. – Anastazja nie potrafi stawiać tarota. Te karty prawdopodobnie nie znaczą zupełnie nic, nie należy zaprzątać sobie nimi niepotrzebnie głowy.

– Przed chwilą mówiłaś, że nie ma przypadków.

– Bo nie ma. Ale karty nie słuchają się kogoś, kto pierwszy raz w życiu trzyma je w rękach. – wyjaśniła, z czego panna Miller nie wydawała się do końca zadowolona. – I jak? – uśmiechnęła się do mnie, składając ponownie karty.

– Ciekawie. – kiwnęłam głową. – Ale chyba się do tego nie nadaję.

– Dobra, dobra, Anka, nie gadaj bez sensu, tylko daj Marysi czarować. – przewróciła oczami Aniela.

Zaczęła przekładać karty w rękach, a ja wyłamywałam palce u rąk, bo miałam wrażenie, że trwa to w nieskończoność. Gdy rozłożyła je na całej długości stołu i zaczęła się zastanawiać, którą odwrócić, byłam wręcz pewna, że specjalnie przedłuża moje cierpienie. W końcu odwróciła pierwszą kartę.

– Oh, Głupiec.

– Idealnie. – zakpiła Miller, na co Basia musiała się odwrócić, żeby w spokoju się zaśmiać, bo wróżbitka posłała im obu karcące, złowrogie spojrzenie.

Wpatrywała się w tą jedną kartę w swojej dłoni i dopiero po chwili wyciągnęła rękę po drugą i ją odwróciła. Wydawało się, że przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.

Głupiec i Siedem Kielichów, to całkiem-

Nie zdążyła dokończyć, bo nagle usłyszałyśmy hałas przy drzwiach i zaraz się otworzyły. Do mieszkania wszedł najpierw Maciej, potem Janek i Tadeusz.

– Czemu do cholery jasnej tu jest tak ciemno? – zapytał Zawadzki, podchodząc do fotela, na którym siedziała jego dziewczyna. – Ja chromolę, co wy wyprawiacie? – popatrzył na stół z wyłożonymi kartami.

– Popsuliście całą atmosferę i zakłóciliście aurę. – burknęła Maria, wstając z miejsca.

W tym samym momencie Alek zamaszystym ruchem odsłonił zasłony, wpuszczając wreszcie do salonu światło dzienne. Podmuch zdmuchnął płomień świeczek, a my musiałyśmy na chwilę zmrużyć oczy, żeby przyzwyczaić się do jasności.

– Ile wy macie lat? – drążył Tadek, kiedy brunetka składała karty. – Myślałem, że jesteś kobietą nauki, Maryśka. Bardziej... postępową.

– Jestem. – odparła szybko. – Ale to jest rozrywka. Czasem warto wyrwać się ze sztywnych ram. Powinieneś spróbować.

– I co? Czego się dowiedziałaś? – zapytał Maciej, całując Basię w policzek. Ledwie zdążył się odsunąć, zanim kichnął. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. – Cholera.

– Miałeś się oszczędzać. – mruknęła, od razu wstając, żeby przyłożyć mu dłoń do czoła. – Z pewnością masz temperaturę.

– Nic mi nie jest. – oburzył się.

– Pewnie udaje. Z chęcią przyjmie kilka dni wolnego. – zaśmiała się Aniela.

– Cały tydzień już próbuje odwlec tę chorobę, specjalnie, żeby być zdrowym na ten cały wyścig. – wzrok Basi karcił Maćka, niczym wzrok matki przedszkolaka.

– Jaki wyścig? – zdziwiłam się.

– Miała być niespodzianka. – mruknął Rudy, spoglądając ostro na Alka. – Ale wygadał się Baśce i chyba zapomniał dodać, że miał nikomu nie mówić. – Aniela popatrzyła na niego znudzona i pokazała ręką, żeby kontynuował, bo nie powiedział nic konkretnego. – Maciek się stęsknił za zawodami, więc urządzamy dziś wyścigi z chłopakami.

– I z jakiej racji to miała być dla nas niespodzianka? – prychnęła Nika.

– Będziecie mogły miło spędzić z nami czas. – przewrócił oczami Tadek, na co spojrzała na niego z pobłażaniem. – Daj spokój. Przynajmniej udawaj, że to miły pomysł.

– Marysiu, czy możesz dokończy...? – zapytałam niepewnie, bo gubiłam się już w tym harmidrze informacji. Wszyscy rozmawiali i nie wiadomo było, na kim się skupić. A ja chciałam tylko wiedzieć, co mówią karty!

– Oh, wybacz. – popatrzyła na mnie ze współczuciem, ściskając moją dłoń. – Całkowicie wybili mnie z rytmu. Nie pamiętam, co chciałam ci powiedzieć. – westchnęła. – Może następnym razem, dobrze?

– No i co im przepowiedziałaś? – zagadnął Dawidowski.

– Mam nadzieję, że wywróżyłaś Ance inteligentnego i przystojnego chłopaka o imieniu Janek. – odparł Bytnar, rzucając się na kanapę obok Maćka.

– Oczywiście! – powiedziała z takim entuzjazmem, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy może faktycznie przypomniało jej się, co mówiły moje karty. – Gwiazdy podały mi jego datę urodzenia, a wygląd poznam po układzie planet.

Janek wyraźnie chciał jej się odciąć, ale Maciej ponownie zaczął kichać i ich wymiana zdań zakończyła się na małym zwycięskim uśmiechem Stasik.

– Powinniśmy przełożyć ten wyścig. – powiedziała Basia. – Rozchorujesz się jeszcze bardziej. Trzeba załatwić jakieś lekarstwa.

– Trochę spirytusu? – zaproponował Tadeusz. – Może to coś pomoże?

– Pewnie.

– Nie ma mowy! – zawołała Sapińska. Maciej westchnął tak ciężko i męczeńsko, że wszyscy się zaśmiali.

– Może Stefan też chciałby wziąć udział? – zapytałam, kiedy zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– Stefan nie jest typem sportowca. – pokręciła głową, uśmiechając się lekko, zapewne na jakieś wspomnienie. – Pewnie by przegrał i zaczął zrzędzić.

– Nie wygrałby dla ciebie? – zaśmiał się zaczepnie Zawadzki, na co Aniela przewróciła oczami.

– Dla mnie? – zdziwiła się. – Nigdy! Jeśli by wygrał, to tylko dlatego, że wcześniej bym się z nim założyła, że na pewno będzie ostatni i chciałby mi dopiec. – nie mogłam się powstrzymać przed wybuchem śmiechu, bo ta sytuacja aż za bardzo pasowała do ich pary. Marysia słysząc mnie, sama nie mogła się nie zaśmiać. – Z resztą nic z tego, bo Stefek jest dziś cały dzień na dyżurze w szpitalu. Będzie padnięty.

– Pozdrów go i powiedz, że zapraszamy następnym razem. – uśmiechnął się Maciej. – Tylko wcześniej musicie się założyć, żeby miał większego ducha rywalizacji.

– Zapamiętam. – kiwnęła głową. – Widzimy się dziś jeszcze?

– Nie mam dziś żadnego dyżuru. – pokręciłam głową. – Ale muszę iść zanieść wyprane bandaże, więc może zdążę przyjść, zanim skończysz.

– Mogę je wziąć, jeśli chcesz. To żaden problem.

– Nie, chciałabym przy okazji zajrzeć do pana Zbysia. – pokiwała głową ze zrozumieniem. Otworzyłam drzwi do mieszkania i wyszłam z nią na korytarz. – Powiesz mu, żeby się mnie spodziewał?

– Jak będzie miły i da mi się poczęstować papierosem, to mu powiem. – zakpiła, na co spojrzałam na nią z politowaniem. – Powodzenia z Marianną.

– Przyda się. – westchnęłam. – Opowiem ci po wszystkim. Serwus!

Pomachałam jej, a ona skocznym szybkim ruchem schodziła już na dół po schodach. Kiedy wróciłam do środka, wszyscy siedzieli już na swoich ulubionych miejscach.

– To co z tym wyścigiem? – zapytałam, biorąc się pod boki.

– O pierwszej koło plaży za laskiem. – powiedział z dumą Aleksy. – Będą wszyscy. Chcieliśmy Orszę jako sędziego, ale powiedział, że nie będzie uczestniczył w takiej dziecinadzie.

– I kazał nam uważać, żebyśmy na własne życzenie nie wpadli. – przypomniał ostrzegawczo Zośka.

– Nie wiadomo, ilu będzie biegło, a ilu tylko oglądało, ale może znajdzie się ktoś do zapisywania czasów. – zastanowił się dryblas. – Jak coś, to chyba można na was liczyć?

– To w końcu miała być dla nas jakaś niespodzianka, czy jednak jesteśmy potrzebne tylko dlatego, że nie ma kto was zapisywać?

– Czepiasz się, Aniela. – mruknął pomysłodawca. – Basia nie narzeka. Wręcz jest podekscytowana i nie może się doczekać.

– Znasz jakąś inną Basię, o której nie wiem? – zapytała Sapińska, wychylając się z miejsca, żeby popatrzeć mu prosto w twarz. – Byłam dosłownie tego samego zdania co Orsza. Wiem, że tęsknisz za sportem, ale mogliście urządzić biegi we trójkę, a nie zwoływać całą wiarę.

– Heniek też będzie? – zapytałam zaciekawiona. – Nie wiedziałam się z nim jeszcze, odkąd wrócił z mamą ze wsi.

– Powiedzieliśmy mu wczoraj, jak akurat zajrzał do Orszy, żeby się dowiedzieć, czy nie ma żadnych zadań dla niego. – odparł Rudy. – Wyglądał na wypoczętego. Jesteś pewna, że wyjechał tam ze względu na mamę?

– Właśnie, co z tym spotkaniem z Marianną? – zapytała Basia.

– Jeszcze chwilę i muszę się na nie zbierać. – powiedziałam, patrząc na zegarek. – Pamiętajcie, żeby nie szwendać się w okolicy parku. Aniela nie przychodzi, bo nagle złapała ją taka migrena, że chce jej pęknąć głowa. – spojrzałam na wymienioną dziewczynę, na co kiwnęła głową, dając znak, że pamięta nasz plan. – Basia miała mieć zajęte ręce w piekarni, ale może warto zaangażować w to chorobę Maćka?

– Już widzę, jak uwierzy w to, że Alek jest tak obłożenie chory, że nie może go zostawić ani na chwilę. – prychnęła Nika. – Zostańmy przy piekarni.

– Planujesz to tak, jakbyś miała robić zamach na szkopów, a nie iść na spotkanie z koleżanką. – zaśmiał się Tadeusz.

– Uwierz mi, że właśnie tak się czuję. – westchnęłam. – Może nawet mniej by mnie to stresowało niż ona. – zgarnęłam swoją torebkę z wieszaka i zapakowałam do niej dokumenty. – Basiu, jeśli jest taka potrzeba, weź od nas leki dla Maćka. Tadek wie, gdzie są.

– Dam sobie radę, Anka, nie martw się. – uśmiechnął się do mnie Dawidowski, chociaż nawet nie podniósł powiek. Leżał na kanapie z głową ułożoną na kolanach Basi, a dziewczyna głaskała go po włosach. – Zdrzemnę się tylko.

– Uważaj na siebie! – zawołał jeszcze Zośka, kiedy zamykałam drzwi do mieszkania.

Stanęłam przed wejściem i zamknęłam oczy. Czułam, jak żołądek zawiązywał mi się w supeł, gdy tylko myślałam o starciu z Marianną. Stresowałam się niemiłosiernie i na samą myśl robiło mi się słabo. Nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, by mieć to już za sobą. Kilka razy głęboko odetchnęłam, wciąż zastanawiając się, czy nie rzucić tego w cholerę i wrócić do mieszkania. Przecież nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. To był mój pomysł i gdybym się wycofała, nikt nie miałby do mnie pretensji. Jednak czułam się odpowiedzialna i wiedziałam, że ten moment musiał nadejść.

Ruszyłam przed siebie, nie odwracając się ani razu, bo wiedziałam, że momentalnie bym zawróciła. Chciałam złapać tramwaj, żeby tylko znaleźć się tam szybciej, jednoczenie miałam nadzieję, że piesza wędrówka będzie trwać w nieskończoność, żebym nigdy nie musiała się tam pojawiać. Tramwaj jednak nie jechał, a żadna z ryksz nie była wolna, więc musiałam zrobić sobie spacer.

Moimi myślami zawładnęły miliony scenariuszy. Chociaż miałam w głowie ułożone, jak chciałabym poprowadzić tę rozmowę i co kluczowego koniecznie muszę powiedzieć, to głową płatała mi figle. Już widziałam oczyma wyobraźni, jak Marianna kompletnie nie daje mi dojść do słowa, jak w ogóle nie przychodzi na spotkanie lub odchodzi, gdy tylko dowiaduje się, że jestem sama, jak wyśmiewa wszystko, co mówię albo przestaje słuchać i po prostu odchodzi, nie chcąc mnie zrozumieć. Miałam ogromną nadzieję, że żaden z nich się nie spełni i uda mi się odegrać najlepszy z wymyślonych scenariuszy – ten z jedynym dobrym zakończeniem.

Po burzowych chmurach powoli nie było śladu i zastępowało je piękne błękitne niebo. Na zewnątrz było ciepło, czuć było tą piękną wiosenną pogodę, jednak czasem wiał łagodny, lecz zdradliwy majowy wiaterek, który sprawiał, że pod granatową sukienką w niebieskie kwiatki wiązana na przodzie, przeszedł mnie lekki dreszczyk. Pocieszyła mnie myśl, że nie wybrałam innej z krótkim rękawem, która wołała moje imię, gdy otworzyłam rano szafę, a właśnie tą z rękawem do łokci.

Nie spieszyłam się nadto, cały czas pilnując godziny na zegarku na nadgarstku. Chciałam spędzić na spacerze więcej czasu niż na czekaniu na ławce w parku. Na ławce pożarłyby mnie myśli o rozmowie, a na spacerze przyglądałam się ludziom. Moje myśli spokojnie mogły snuć po wszystkich tematach, nie skupiając się na żadnym konkretnym na dłużej.

Kiedy w końcu trafiłam do parku, zaczęłam się rozglądać, czy aby Mania nie przyszła przede mną i nie czeka już gdzieś na jakiejś ławce. Ku mojej radości nigdzie jej nie dostrzegłam, więc wybrałam się na powolną przechadzkę wzdłuż alejki, by powoli i z należytym spokojem wybrać jak najlepszą ławkę – wszak nie było to proste zadanie, należało to zrobić z najwyższą dokładnością.

Nie byłam jednak w stanie przedłużać spaceru w nieskończoność i z każdą kolejną minutą myśli o rozmowie zżerały mnie coraz bardziej, więc ostatecznie wybrałam pierwszą lepszą ławkę, która nie miała na sobie żadnej ptasiej kupy. Zaczęłam tupać nogą, aby trochę ulżyć nerwom, ale w niczym to nie pomogło. W końcu z westchnieniem żalu do samej siebie wyjęłam z torebki paczkę papierosów i poczęstowałam się jednym z nich. Trzymając go w ustach, zaczęłam szukać zapalniczki. Szukałam i szukałam, aż musiałam wyjąć papierosa, żeby lepiej się skupić. Zdenerwowana rzuciłam go do torebki, chociaż miałam ochotę wyrzucić go jak najdalej, ale nie potrafiłam śmiecić w parku. Zapalniczki nie było, tak samo, jak mojego czystego umysłu sprzed paru godzin.

Marianna w ładnej czerwonej sukience w drobne białe kropki i białą wstążką na dekolcie szła spokojnie, rozglądając się po parku. Włosy miała rozpuszczone, ale widocznie umodelowane, a w dłoni wymachiwała małą białą torebeczką. Wstałam, kiedy popatrzyła w moją stronę i uśmiechnęłam się łagodnie.

– Cześć, Anastazja. – uśmiechnęła się i wyjrzała za mnie. – Dziewczyn jeszcze nie ma?

– Niestety nie mogły przyjść. Basia ma zajęte ręce w piekarni, a Aniela w ostatniej chwili powiedziała, że nie przyjdzie, bo złapała ją straszna migrena... – westchnęłam. – Ale kazały cię pozdrowić.

– Naprawdę? Nie mogłaś zadzwonić, żeby poinformować mnie, że ze spotkania nici? – westchnęła ciężko, opuszczając ramiona, jakby zawiedziona. – Niepotrzebnie traciłam czas, żeby przyjść. Mogłam zająć się czymś innym, skoro nic z tego.

– Szczerze miałam nadzieję, że ja ci wystarczę. – mruknęłam, na co otworzyła szerzej oczy. – Pomyślałam, że mimo wszystko miło będzie spędzić razem czas, nie miałyśmy ku temu wiele okazji.

– Oh, tak, wybacz. – zreflektowała się. – Przepraszam, że tak to zabrzmiało. Wiesz, że nie to miałam na myśli.

Uśmiechnęłam się do niej, w ostatniej chwili gryząc się w język. Oczywiście, że dokładnie to miała na myśli. Chciała jeszcze dodać, że pewnie o wiele bardziej chciałabym spędzić czas z jej chłopakiem, niż z nią, ale chyba też ledwie powstrzymała się przed tym komentarzem. Widziałam, że bardzo chciała zachowywać się naturalnie, ale od kiedy Heniek wszystko mi wyjaśnił i wiedziałam już, co siedzi w jej głowie, nie potrafiłam inaczej spojrzeć na jej aparycję. Czułam, że zmusza wszystkie swoje mięśnie do tego, żeby tu zostać.

– Chciałam z tobą porozmawiać. – usiadła na ławce obok mnie, mocno zaciskając dłonie na torebce. – Nie powinnam się w to mieszać, bo to nie moja sprawa. Jednak mimo wszystko dotyczy ona mnie i chyba muszę dodać swoje trzy grosze.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Popatrzyłam na nią z politowaniem, ale naprawdę nie potrafiłam nic wyczytać z jej twarzy. Nie wiedziałam, czy faktycznie się nie domyślała, do czego zmierzam, czy przybrała pozycję obronną i chciała udawać, że nic się nie dzieje a ona i Henryk dogadują się tak dobrze, jak nigdy.

– Mówię o Heńku. I o tobie. O was. – rozłożyłam ręce i widziałam, jak rozszerzają się jej źrenice.

Zdecydowanie podskoczyła jej adrenalina i teraz próbowała się uspokoić, żeby nerwy nie przejęły nad nią kontroli. Uśmiechnęła się kwaśno, ale odwróciła się ode mnie, żeby odetchnąć głębiej kilka razy. Knykcie zaciskających się na torebce palców znacznie pobielały, ale ona nie poluzowała uścisku.

– Nie widzę sensu tej rozmowy. – odparła, odchrząkując. Wyprostowała się, unosząc podbródek, jakby chciała mi pokazać, że jest na wyższej pozycji. – Nie mamy o czym rozmawiać.

– Mam inne zdanie. – mruknęłam. – Macie problem, a rozwiązania problemu szuka się u jego źródła. Ja jestem źródłem.

– Znacznie się przeceniasz. – zakpiła, wyjmując z torebki papierośnice. Drżącymi rękami wyjęła z niej jedną sztukę, po czym zapaliła zapalniczką. Chyba świadomie mnie nie poczęstowała.

– Rozmawiałam z Heńkiem. Wiem, na czym stoicie.

– Oczywiście. – prychnęła, wypuszczając dym z ust. – Zawsze wszystko musisz wiedzieć. Nic się przed tobą nie ukryje? Może od razu powinnam streścić ci, jak wyglądał nasz wieczór po jego powrocie? W końcu i tak pewnie zaraz ci wszystko powie...

– Przyszłam tu dla poważnej rozmowy, nie dla uszczypliwych komentarzy. – odparłam, przerywając jej. Prychnęła obrażona, założyła ręce na piersi i włożyła do ust papierosa. – Naprawdę nie rozumiem twojego zachowania. Byłam taka szczęśliwa, kiedy Heniek mi cię przedstawił! Tak bardzo się cieszyłam, że wreszcie znalazł kogoś, kto sprawia, że promienieje. Czy ja naprawdę w jakikolwiek sposób dałam ci powód, żeby tak drastycznie zmienić swoje zachowanie wobec mnie?

– Oh, przestań. – mruknęła. – Po prostu powiedz wszystko, co chciałaś powiedzieć i się rozejdźmy. Nie chcę siedzieć tu do południa.

– Wiem, że czujesz się... zazdrosna. – skrzywiłam się. – I jestem w stanie zrozumieć, skąd takie uczucie się w tobie wzięło. Jednak nie rozumiem, jakim cudem dalej ono w tobie kwitnie, kiedy Heniek tyle razy ci wszystko tłumaczył. – westchnęłam, bo jej mina dalej pozostawała bez wyrazu, nieugięta, kamiennie poważna. – Znam go szmat czasu. Byliśmy na tyle bliskimi przyjaciółmi, że związek był tak naprawdę wyłącznie formalnością i niewiele się między nami zmieniło. Byłam naprawdę szczęśliwa, kiedy byliśmy razem. Może gdyby nie wyjechał, kto wie, bylibyśmy wciąż. Nie wykluczam tego. – wzruszyłam ramionami. – Ale nie potrafilibyśmy być już dobrą parą. Owszem, bylibyśmy dla siebie swoimi najlepszymi wersjami, ale szybko byśmy się wypalili. Oboje chcemy czegoś innego od miłości. Bylibyśmy znudzeni, ale zbyt przywiązani do siebie, żeby się rozstać. W rezultacie głęboko w sobie nieszczęśliwi.

– Mówił ci ktoś kiedyś, że świetnie rozwiązujesz konflikty? – zapytała z przekąsem. – Naprawdę po tych wszystkich słowach jestem już całkowicie spokojna. Wielkie dzięki, Anastazja, jesteś niesamowita!

– Czy możesz po prostu wysłuchać mnie do końca? – spojrzała na mnie spod byka i wyrzuciła niedopałek na ziemię, po czym mocno przydeptała obcasem. Zapewne wyobrażała sobie, że to moja głowa. – Heniek jest moim najlepszym przyjacielem. Czuję z nim tak głęboką więź, której nie potrafię wyrazić słowami. Jest jak część mnie, nie jak brat, a bardziej jak anioł stróż. Po prostu wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. – słyszałam jej prychnięcie, więc wzięłam głęboki wdech, żeby przypadkiem nie wybuchnąć. – Kocham mojego brata i jest dla mnie przyjacielem, ale nie potrafię z nim rozmawiać o wszystkim tak jak z Heńkiem. Wiem, że on zrozumie wszystko, co mu powiem. Wszystko, niezależnie od tego, co by to było. Marianna, musisz zrozumieć, że on był przy mnie w najcięższych chwilach mojego życia. W momentach, kiedy moim jedynym marzeniem było zniknąć. Ratował mnie tyle razy, że nie potrafię tego zliczyć. – zaczęłam nerwowo wyłamywać sobie palce, żeby się opanować. – Ja też jestem gotowa być przy nim w każdej chwili, w której będzie tego potrzebować. Zapewne dlatego jestem tu teraz z tobą. Heniek byłby wściekły, gdybym powiedziała mu, że muszę mu wszystko wynagrodzić albo zadość uczynić, bo przecież nie robi wszystkiego dla mnie po to, żeby dostać coś w zamian. Ale ja czuję, że muszę wziąć tę sprawę w moje ręce, tak samo, jak on brał moje sprawy w swoje. Jestem mu to winna, Mańka. – popatrzyłam na nią, ale wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmieniał. Miałam wrażenie, jakbym mówiła do posągu. – Wiem, że najlepiej by było, jakbyśmy w ogóle zerwali kontakt, ale to po prostu niemożliwe. Wiem też, że Heniek wielokrotnie rozmawiał z tobą na ten temat i wszystko ci tłumaczył, ale może powinnaś to usłyszeć ode mnie. Marianna, nie jestem w stanie odciąć się od kogoś, kto ratował mnie przed śmiercią. Kogoś, kto podtrzymywał mnie na duchu, kto o mnie dbał, kto pouczał, kto ganił i krzyczał, kiedy trzeba było mi przemówić do rozumu. On zrobił dla mnie zbyt wiele, żebym mogła go opuścić. A ja, gdybym mogła, zrobiłabym dla niego jeszcze więcej.

– Ja rozumiem, że jesteście blisko, że macie wiele wspólnych przeżyć, które was ze sobą zżyły. – zaczęła bawić się wstążką na dekolcie sukienki, zapewne po to, żeby zająć czymś dłonie. – Ale nie rozumiem, jak on może rzucić wszystko, co robił, tylko dlatego, że zadzwoniłaś albo przyszłaś i tak po prostu iść z tobą. Bez żadnego sprzeciwu, wymigiwania się, cokolwiek. Po prostu wstaje i idzie, jak gdyby nic wcześniej nie robił.

– Po prostu oboje mamy świadomość, że jeżeli któreś z nas potrzebuje tego drugiego, to naprawdę potrzebuje go do czegoś ważnego, a nie po to, żeby zabić nudę i powłóczyć się po mieście. – wzruszyłam ramionami. – Jasne, że też bym go zaprosiła, żeby razem zabić nudę. Ale w życiu nie kazałbym mu przez to rzucać wszystkiego i do mnie biec. Jeżeli prosimy o coś, to wiemy, że to na poważnie.

– Chyba nie potrafię tego zrozumieć. – westchnęła, a ja przymknęłam oczy, czując autentyczny fizyczny ból przez te słowa. – Naprawdę uważnie cię słucham, Anastazja i rozumiem to tu – wskazała dłonią na głowę. – ale tu – przyłożyła dłoń do serca. – to nie dociera. Nie potrafię, naprawdę. Może to dlatego, że nigdy nie doświadczyłam tego, o czym mówisz.

– On naprawdę cię kocha. – powiedziałam, łapiąc ją mocno za rękę. – Bardzo, przysięgam ci na wszystko. Jesteś dla niego bardzo ważna i nic nie cieszy mnie tak jak to, że dajesz mu szczęście. Niczego na świecie nie pragnęłam tak, jak jego szczęścia. Nie wybaczę sobie, jeżeli nasza relacja miałaby być skazą w waszej miłości.

– Ja też go kocham, wierz mi. – uśmiechnęła się do mnie. – Muszę na spokojnie przemyśleć wszystko, co usłyszałam. Wiem, Anka, że bardzo zależy ci na Heńku i jestem pewna, że ciebie też wiele kosztowało, żeby przyjść tu i tak otworzyć się przede mną. – wstała i zacisnęła mocno dłoń na torebce. – Jestem ci za to wdzięczna.

Wstałam zaraz za nią, wymieniłyśmy jeszcze ciepłe uśmiechy i pożegnałyśmy się. Miałam wrażenie, że Marianna pragnęła, żeby jak najszybciej się stąd ulotnić. Kiedy oddaliła się wystarczająco daleko, opadłam ciężko na ławkę i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się wykończona psychicznie, a nie miałam nawet gwarancji tego, że sprawa była zakończona. Nie wiedziałam nawet, czy jakkolwiek pozytywnie na to wpłynęłam. Najbardziej martwiłam się, że cała ta rozmowa nie da kompletnie nic, a może jeszcze wszystko pogorszyć. Jednak, jeżeli to nic nie zdziała, to co jeszcze można na to poradzić?

Paradoksalnie miałam teraz ogromną ochotę spotkać się z Wierzbą, żeby opowiedzieć mu wszystko z najmniejszymi szczegółami, dopóki rozmowa była świeża. Jednak w tej chwili wolałam tego uniknąć. Wolałam sobie nie wyobrażać miny Marianny, gdybym teraz zapukała do mieszkania Wierzbowskich, kiedy ona by tam też była i prosiła go o spacer, żeby porozmawiać. Prawdopodobnie w ten sposób zniweczyłabym całe swoje szanse na powodzenie, a one i tak nigdy nie były wysokie.

Jeszcze przez chwilę przyglądałam się dzieciakom karmiącym kaczki na brzegu rzeki i zapragnęłam zamienić się z nimi miejscami. Obiecałam sobie, że poproszę resztę, żebyśmy kiedyś przyszli w to miejsce pokorzystać z pogody.

***

– Nie patrz na mnie w ten sposób! Przecież wiesz, że musiałam tam iść. – mruknęłam, przewracając oczami. – Ta sprawa poniekąd dotyczy mnie, więc miałam pełne prawo interweniować. – wzruszyłam ramionami. – To nie tak, że zawsze muszę się mieszać. Naprawdę chciałam pomóc. Poza tym, kto miał większe prawo do tego niż ja, będąca kością niezgody?

Kobieta z dzieckiem, która przechodziła niedaleko, popatrzyła na mnie, marszcząc brwi, po czym powiedziała coś na ucho do dziecka i przyspieszyła kroku. Śledziłam ją wzrokiem, aż nie zniknęła za alejkami. Poprawiłam się na ławce i odłożyłam kwiatki z kolan na grób. Patrzyły na mnie, jakby zobaczyły ducha. Co było takiego dziwnego w zwykłej rozmowie?

– Przyszłam, bo tylko tu mogę w stu procentach mówić to, co myślę. – westchnęłam. – Kocham Tadka, ale on nie pozwoliłby mi nawet skończyć. Od razu zacząłby wykład o tym, że w ogóle nie powinnam w to ingerować i powinni to załatwiać między sobą. Normalnie porozmawiałbym o tym z Heńkiem, bo jest wtajemniczony, tylko że on uczestniczy w tym aż za bardzo. – popatrzyłam na zegarek i otworzyłam szeroko oczy. – Spóźnię się na ten cały wyścig. Muszę już iść, tato. Do zobaczenia.

Przeżegnałam się i zgarnęłam swoje rzeczy. Szybkim krokiem przemierzałam jeszcze jedną alejkę, żeby znaleźć grób Wilczyńskiego. Miałam dla niego jeden bukiet, chciałam posiedzieć z nim trochę dłużej, ale nie miałam już na tyle czasu. Z pośpiechem wyszłam z cmentarza i zastanawiając się co robić, doszłam do wniosku, że muszę iść od razu do lasu, jeżeli chcę dać sobie możliwość być na czas. Nie miałam pewności, że Tadek mógłby na mnie czekać w domu. Wierzyłam, że ze względu na swoją punktualność właśnie też zmierzał ku lasowi, albo już w nim był.

Miałam też nadzieję, że nie spotkam po drodze żadnych przeszkód, bo na plaży koło lasku nie byłam już szmat czasu. Zastanawiałam się, dlaczego wybrali akurat to miejsce, ale coś mi podpowiadało, że wybór nie był do końca ich. Skoro Orsza trochę kręcił nosem na ten cały wyścig, to pewnie kazał im chociaż znaleźć jakieś spokojne miejsce. Las był nasz, ale biorąc pod uwagę emocje, jakie mogą towarzyszyć biegom, las mógł wyjść spod kontroli. Plaża była trochę dalej, dźwięk bardziej się tam rozpraszał. To była po prostu stabilniejsza opcja.

Szłam trochę na skróty, ale i tak miałam wrażenie, że droga się nie kończy. Uderzałam się co chwilę w ramiona, bo czułam, jak z każdej strony atakuje mnie wszelkie robactwo. W końcu zaczęłam słyszeć głosy i od razu odetchnęłam z ulgą, że jestem na miejscu. Wtedy jednak zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno ktoś ode mnie. Przyczaiłam się za jednym z drzew i rozglądałam się w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Widziałam już grupę znajomych i przewróciłam oczami, nabijając się z własnej głupoty.

– Wohin schleichst du dich so? (Gdzie się tak skradasz?)

Niemieckie słowa za moimi plecami odbijały się w mojej głowie jak mała piłeczka. Zamarłam w bezruchu. Poczułam, jak drętwieje dosłownie każdy centymetr mojego ciała. Bałam się nawet odwrócić. Wzdłuż kręgosłupa zaczynała spływać mi kropla zimnego potu.

– Boże, tylko nie krzycz, Anka! – zawołał ponownie.

W jeszcze większym szoku odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Henryka Wierzbowskiego. Stał z uniesionymi rękami i uśmiechał się do mnie głupkowato, bardziej przepraszająco.

– Czy ty się na rozumy z muchą pozamieniałeś?! – zawołałam, czując, jak powoli opuszcza mnie przerażenie, a wszystko zastępuje gniew. – Prawie dostałam zawału!

– Nie myślałem, że mogłabyś nie poznać mnie po głosie! – powiedział na swoją obronę. – Nie było mnie tylko dwa tygodnie, myślałem, że dłużej będziesz o mnie pamiętać.

Popatrzyłam na niego z politowaniem, ale on się uśmiechnął, tym razem już całkowicie radośnie i wzruszył ramionami. Nie mogłam się już dłużej gniewać, kiedy wreszcie mogłam go zobaczyć po tych dwóch tygodniach. Nawet nie spodziewałam się, że aż tak będzie mi go brakować. Czułam, jakbym nie miała przy sobie prawej ręki. Wierzba rozłożył ramiona, a ja rzuciłam mu się na szyję, śmiejąc się z radości jak głupi do sera.

– Uważaj, bo uwierzę, że się stęskniłaś. – prychnął, podnosząc mnie na chwilę do góry i odstawiając ponownie na ziemię.

– Uważaj, bo uwierzę, że ty się nie stęskniłeś! – zaśmiałam się, kiedy w końcu wypuścił mnie z objęć. Uśmiechnął się pod nosem, przewracając oczami. – Jak się czuje mama?

– Wszystko dobrze, dziękuję. – kiwnął głową w stronę pozostałych, więc ruszyliśmy naprzód. – Chciałem, żeby jeszcze trochę tam została. Ja bym wrócił do domu, a ona by sobie odpoczęła. To idealna pora, pogoda dopisuje, mogłaby siedzieć w ogrodzie i czytać książkę, spacerować wśród drzew. – westchnął. – Ale uparła się, że chce wracać do domu i koniec.

– Nie gniewaj się na nią. – powiedziałam, dotykając jego ramienia. – Chciałeś dla niej dobrze, ale ona wie, gdzie czuje się najlepiej. Odetchnęła świeżym powietrzem, ale Warszawa to jej dom.

– Tam przynajmniej przez te kilka dni mogła żyć spokojnie. – mruknął. – Tutaj siedzi prawie całe dnie w mieszkaniu, bo boi się wyjść, nie chce się narażać. Jaki to ma sens?

– Nie rozumiesz jej przywiązania. – pokręciłam głową. – Mieszka tu niezmiennie od ponad pięćdziesięciu lat. Ty tylko dwadzieścia. To logiczne, że zapuściła korzenie. Jest jak stara roślina, jak ją przesadzisz, zacznie usychać.

– Musisz ją odwiedzić, bo czuję, że byłaby w siódmym niebie, jakby usłyszała, że jak zawsze masz takie samo zdanie jak ona, a ja jak zawsze jestem niezadowolony. – zaśmiał się. – Po wyścigach idę z Mańką na kawę. Może po tych dwóch tygodniach rozłąki coś przekalkulowała...

– Rozmawiałam z nią dziś.

– Co?

Heniek niespodziewanie zatrzymał się w miejscu. Zrobiłam parę kroków dalej, zanim zorientowałam się, że nie idzie przy moim boku. Odwróciłam się do tyłu, a ona dalej patrzył na mnie zaskoczony i oczekiwał wyjaśnień.

– Przepraszam, ale musiałam. Nie mogę wytrzymać tego napięcia. – westchnęłam. – Ja tak nie potrafię. Chciałam pomóc, a to było jedyne, co mogłam zrobić. Zebrałam się w sobie na taką szczerość, że jeżeli to nic nie zmieni, to nic już nie da rady.

– Może powinienem był umówić się na wódkę, nie na kawę. – burknął niezadowolony. – Mogłaś chociaż zaczekać do jutra, żebym choć jeden dzień po powrocie mógł cieszyć się spokojem.

– No wreszcie! – zawołała Aniela, widząc, jak wychodzimy spomiędzy ostatnich drzew.

Prawdopodobnie byli już wszyscy i czekali tylko na nas. Tadeusz stał z boku ze stoperem w ręce i razem z Anodą, który trzymał jakiś notes, chyba ostatecznie dogadywali wszystko, co związane z wyścigiem. Pozostali chłopcy na czele z Maćkiem rozciągali się, zdecydowanie bardziej na pokaz niż na poważnie, ale przynajmniej było się z czego pośmiać.

– Długo czekaliście? – zapytałam.

– Coś ty, przyszliśmy może z dziesięć minut przed wami. – prychnęła Basia. – Udziela jej się choroba na spóźnialstwo od wiadomo kogo. – popatrzyła na Zośkę, a Aniela popatrzyła na nią z politowaniem i puknęła się palcem w czoło.

– Chłopaki, chodźcie, ustawimy start i metę! – zawołał Zawadzki.

Alek zdecydowanie czuł się dzisiaj jak gwiazda, bo nie był zainteresowany przygotowaniami, o które prosił Tadek, tylko na spokojnie przyszedł sobie do nas, pogawędzić.

– Jak tu ładnie. – uśmiechnęła się do niego Sapińska.

– Oh, nie pamiętam, kiedy ostatnio tu byłem... – westchnął. – To było chyba z... Nie ważne. Chodź, pokaże ci plażę.

– Z kim to było? – Basia podniosła zaciekawiona brew, a ja i Aniela zaśmiałyśmy się pod nosem.

– Z taką jedną dziewczyną. – powiedział zmieszany.

– I co robiłeś z tą dziewczyną? – drążyła, chyba kompletnie niezrażona zmieszaniem, jakie opanowało Dawidowskiego.

– Najwidoczniej nic istotnego, skoro teraz jestem tu z tobą. – uśmiechnął się szeroko i pocałował ją energicznie w policzek.

– A ze mną co będziesz robił?

– Jak to co? – prychnął. – Będę wybierał najlepsze miejsce, żeby ci się oświadczyć. – wzruszył ramionami i pociągnął ją za rękę, żeby zeszli trochę dalej w dół, na plażę koło wody.

– Ale ją bajeruje. – zaśmiałam się.

– Nie ma żadnych zakładów! – zawołał Tadeusz wchodząc między grupkę chłopców.

Odwróciliśmy się w ich stronę, zainteresowani nagłym zamieszaniem. Zawadzki wziął się pod boki i zaczął wygrażać palcem Anodzie i Słoniowi, bo to najwyraźniej oni byli twórcami tego pomysłu.

– Zośka, ale tylko dla zabawy.... – westchnął Rodowicz. – Będzie ciekawiej...

– Nie będziecie mi tu uprawiać żadnego hazardu!

Zgarnął do garści pieniądze, które chłopaki wcześniej kładli na ziemi, licytując się. Upchał je do kieszeni spodni, a zaskoczeni chłopaki zastanawiali się, co z tym fantem zrobić. Wyglądali jak zbite psy, którym odebrano ulubioną piłeczkę.

– Odbierzecie je po wszystkim. – oznajmił, klepiąc się po wypełnionych kieszeniach. – Powinienem to wziąć, jako zapłatę za tyle lat niańczenia was wszystkich.

– Zapłać swojej dziewczynie za to, że chce spędzać z tobą czas. – mruknął obrażony Słoń. – Nie wiem, jak Nika wytrzymuje z takim nudziarzem.

– Słuchaj, jak ci zaraz-

– Oj, daj spokój. – Aniela podeszła do nich, niczym przywołana do tablicy uczennica. Machnęła lekceważąco dłonią i owinęła ręce wokół ramienia Zawadzkiego. – Mój drogi, uwierz mi, że gdyby Tadek był nudziarzem, to nie wytrzymałabym z nim nawet za pieniądze. – prychnęła, na co chłopak spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. – Na szczęście wieczorami nigdy się nie nudzimy, prawda?

Uśmiechnęła się chytrze i pocałowała go soczyście w policzek. Zośka spalił buraka i odwrócił wzrok, ale nie był jedyny. Grupka młodych hazardzistów nie potrafiła spojrzeć w oczy Miller, która z uniesioną zwycięsko głową patrzyła na nich z taką pewnością siebie, że łatwo było odczytać w jej spojrzeniu, że z chęcią rzuci im wyzwanie. Oni jednak byli wręcz purpurowi i patrzyli wszędzie, tylko nie na nią. Bąkali coś pod nosem, ale blondynka nawet nie zaprzątała sobie tym głowy, pełna słusznego przeświadczenia, że wygrała. Przyprowadziła do nas Zośkę, a ten wyraźnie odetchnął, kiedy zobaczył, że chłopcy zajęli się czymś innym i prawdopodobnie zaraz zapomną o tej kompromitującej scenie.

– Wreszcie dotarliście. – zagadnął. – Zaraz zaczniemy, niech tylko Alek wróci z Basią ze spaceru. Heniek, będziesz biegać?

– Miałem zamiar oglądać. – oznajmił, na co spojrzałam na niego zaskoczona. W czasach szkolnych był całkiem dobry, często znajdował się wśród tych najszybszych.

– Żartujesz? – szturchnęłam go łokciem, na co popatrzył na mnie niezadowolony, pocierając ramię. – Przecież jesteś wśród swoich. Zawsze lubiłeś biegać.

– Chłopcy biorą to raczej jako poważną realizację, nie jako zabawę. – wzruszył ramionami. – Wolę się nie wtrącać.

– Tylko jeden. – poprosił Tadzik, na co spojrzałam na niego z uśmiechem. – Ja też nie biegnę tu na poważnie.

– Słucham? Przecież obiecałeś, że wygrasz dla mnie. – prychnęła Nela, zakładając ręce na piersi.

– Ze mnie taki sportowiec, jak z ciebie matematyk.

Heniek już nie potrafił się dłużej powstrzymywać i jedynie dobre wychowanie kazało mu odwrócić się plecami do Anieli, żeby nie widziała, jak się śmieje. Mnie już napływały łzy do oczu ze śmiechu, widząc, jak Wierzba zakrywał usta, żeby nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, a cała jego twarz robiła się purpurowa. W końcu odwróciłam się razem z nim, po tym, jak Aniela spojrzała na mnie lodowato. Musiałam kucnąć na ziemi i podeprzeć się ręką, bo ledwie dawałam radę. Miller powiedziała, że zachowujemy się jak dzieciaki i nie ma siły tu z nami stać i odeszła razem z Tadkiem. A my z Wierzbowskim dziękowaliśmy za to niebiosom, bo wreszcie mogliśmy wybuchnąć śmiechem.

W końcu zawołał nas Zośka, lekko zawiedziony naszym niedojrzałym zachowaniem, co słychać było w jego głosie. Nela rozkładała koc, na którym miałyśmy siedzieć i oglądać. Janek z Tadeuszem po raz ostatni przeglądali przygotowane przez dowódcę tabelki, w których należało zapisywać wszystkie czasy.

– Idą wreszcie! – zawołała Miller w stronę Dawidowskich. – Oświadczyłeś się już?

– Przecież mówiłem, że dopiero wybierałem miejsce. – prychnął, jakby to była najbardziej oczywistą rzecz na świecie, a Aniela była po prostu zwykłą ignorantką.

– Po co tyle tabelek? – zdziwiła się Basia, zaglądając chłopakom przez ramię. – Myślałam, że wszyscy biegną raz i zapisujemy tylko najlepszy czas.

– Bo tak zrobimy. – odparł Bytnar. – Ale naprawdę myślisz, że skończy się na jednym biegu?

– Będziemy tu siedzieć do wieczora... – westchnęła.

– Mówisz tak, jakby w domu czekała na ciebie dwójka dzieci, które trzeba nakarmić i przewinąć, obiad do ugotowania i pranie do wyprania. – zaśmiała się Nika. – Po prostu siadaj. – pociągnęła ją za rękę. – I wy też. – wskazała na nas.

– Dobrze, zgraja ustawiać się! – zawołał Zawadzki. – Tutaj macie tabelki. – podał Anieli swoje zapiski. – Janek będzie liczył czas.

– Biegniesz w biegu z Maćkiem? – zakpiłam.

– To zaszczyt biec z najlepszym z najlepszych. – powiedział dryblas, podnosząc dumnie głowę.

– To dla mnie bardziej rozgrzewka. – wyjaśnił. – Nie mam zamiaru biec na złamanie karku byle go dogonić.

Nasz koc, na którym siedziałyśmy teraz w trójkę, znajdował się idealnie na połowie dystansu, czyli na pięćdziesiątym metrze. Heniek i Janek stali na mecie, pięćdziesiąt metrów dalej. Większość chłopaków ustawiała się na starcie, ale było też paru innych, którzy stali nieopodal i czekali na inny bieg, w którym prawdopodobnie mogliby mieć większe szanse. Nie za bardzo mieliśmy czym powiadomić zawodników o tym, że jest start, więc Heniek stwierdził, że spróbuje klasnąć, jak najgłośniej potrafi. Nie chciał krzyczeć, bo to było zdecydowanie niepotrzebne i trochę za bardzo ryzykowne. Zastanawialiśmy się nad strzałem z pistoletu, ale nie wchodził on w grę, kiedy mieliśmy przeprowadzić kilka biegów.

Wierzbowski klasnął i wszyscy wystartowali. Maciej chyba specjalnie nie był liderem od samego początku, dał się napawać Słoniowi i Czarnemu Jasiowi smakiem zwycięstwa. Gdy nas mijali, puścił oczko Basi, która zaśmiała się z jego popisów i ruszył z kopyta, wyprzedzając czołówkę. Tadek nic sobie z tego nie robił, biegł tak byle nie tracić sił i mieścił się gdzieś w drugiej połówce. Ci, którzy wystartowali najszybciej, powoli opadali z sił, źle mierząc swoje możliwości wytrzymałościowe. Alek może dla zabawy, a może umyślnie mając z nich wszystkich największą wiedzę sprinterską i w ogóle sportową, przebiegł pierwszą połowę spokojnie, zostawiając największe przyśpieszenie na końcowe metry. Nikogo nawet nie zdziwiło, kiedy pierwszy przekroczył metę. Janek śmiał się głośno z Tadeusza, który z dumną miną przybiegł na metę po wielu innych kolegach, a Heniek zapisywał szybko na brudno czasy, żeby potem przynieść je nam. My z kolei miałyśmy je nanieść na przygotowaną tabelkę niczym sekretarki. Chłopaki opierali ręce na kolanach i próbowali przywrócić sobie normalny oddech. Natomiast Dawidowski, tylko trochę zziajany, szedł w naszą stronę. Basia podniosła się z koca i szczęśliwa z jego zwycięstwa, w które ani razu nie śmiała nawet wątpić, skoczyła mu na szyję.

– Nie musiałeś im robić nadziei, tylko po to, żeby zaraz tak brutalnie ją odebrać. – zarzuciła mu, kiedy odstawił ją na ziemię.

– Inaczej byłoby nudno. – wzruszył ramionami, śmiejąc się. – APSIK! – jeden z ptaków na drzewie wzbił się przestraszony w górę.

– Maciek, zaraz nam tu padniesz. – westchnęła. – Zgrzejesz się i będzie kaplica. Anka, powiedz mu. – odwróciła się do mnie i spojrzała intensywnie, dając do zrozumienia, że choćbym miała mu nazmyślać, to mam to zrobić tak, żeby już się nie ruszył.

– Nie daj Boże, zaraz zacznie padać, dostaniesz zapalenia płuc i będziesz przykuty do łóżka na kilka tygodni, a wszyscy będą obchodzić się z tobą jak z piórkiem, bo w każdej chwili możesz wykitować. – powiedziałam, opierając się dłońmi na kocu w pozycji pół leżącej. Cała trójka spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem w oczach. Chyba Basia nie do końca to miała na myśli. – No co?

– Po prostu nie biegaj już, bo nigdy nie wyzdrowiejesz, jeszcze ci się pogorszy. – westchnęła ciężko Sapińska, odwracając się ponownie do dryblasa. Miał coś odpowiedzieć, ale zamiast tego ponownie kichnął. – Maciej już nie biegnie! – zawołała w stronę chłopaków.

Odwrócili się do nas, ale chyba wydawało im się, że źle usłyszeli, bo cała zgraja przyszła pod nasz pięćdziesiąty metr. Janek śmiał się, widząc niezadowoloną minę Kopernickiego, który jednak nie miał zamiaru sprzeciwiać się stanowczemu tonowi Barbary.

– Jak to nie biegniesz? To z kim my się będziemy teraz ścigać? – oburzył się zawiedziony Anoda. – Baśka, weźże, miej serce.

– Właśnie dlatego, że mam serce nie pozwolę mu się zajechać. – odparła, zmuszając chłopaka, żeby usiadł obok nas na kocu.

– To, co to teraz będzie za zabawa? – jęknął Kazik. – Rywalizacja z Maćkiem była jak nagroda, bo miało się nadzieję, że może się wygra. A tak? Nie ma nagrody, nie ma rywalizacji, nie ma zabawy. Jak mamy biegać byle biec, to bez sensu.

Obejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym dać im jako nagrodę. Zastanawiałam się, czy nie mam jakieś krówki w torebce, albo zwykłego cukierka. Kiedy przeszukałam bezcelowo torebkę i podniosłam głowę, spotkałam się z wręcz psychopatycznym spojrzeniem Miller, w której oczach wręcz coś błyszczało. Byłam pewna, że gdyby było to możliwe, nad jej głową zapaliłaby się żarówka.

– Mam coś lepszego! – zawołała, odwracając się do nich. – Anastazja jest jedyną wolną dziewczyna, więc tylko ona jest w stanie wam coś zaoferować. – popatrzyłam na nią zszokowana i już chciałam zapłać ją za rękę, żeby przestała pieprzyć głupoty, ale uprzedziła mnie i podniosła się z miejsca. – Kto wygra, dostanie buziaka!

– No i wreszcie jest o co walczyć! – zawołał uradowany Janek Rodowicz.

– Nie ma na to mojej zgody! – oburzyłam się.

– Ważne, że jest zgoda zarządu.

– Ja też wchodzę w skład zarządu!

– Dobrze, przegłosujemy to. – odparła, odwracając się do Maćka, Basi, Tadka, Heńka i Janka. – Kto jest za?

Nawet nie musiałam na nich patrzeć, żeby wiedzieć, że wszyscy podnieśli rękę, nawet Zośka z lekkim westchnieniem porażki, po tym, jak zobaczył, że i tak przegra, choćby się nie zgadzał. Janek Bytnar podnosił rękę tak wysoko, że gdyby nie powstrzymywała go kultura, zacząłby skakać z podniesioną ręką, żeby jeszcze bardziej pokazać, jak bardzo się zgadza.

– Świetnie! – klasnęła w dłonie Aniela. – Usiądź tu na środku, moja droga Heleno. – zaśmiała się, biorąc mnie za ramiona i przesuwając. – Na co czekacie? Jak to leci? „Do biegu, gotowi, start", biegusiem!

– Jak ja się cieszę, że nie biegłem w pierwszym. – zaśmiał się Rudy, a ja przewróciłam oczami.

– Ja odpuszczę. Wolę nie robić sobie niepotrzebnego problemu. – westchnął Wierzbowski, siadając obok mnie. – Żeby się nie pozabijali. – zakpił, szturchając mnie łokciem, żebym popatrzyła na tłum ustawiający się na mecie i sprzeczający się o to, kto wygra.

– Sprzedaliście mnie za chwilę widowiska. – powiedziałam urażona, kiedy Aniela usiadła ponownie obok. Tadeusz i Maciek poszli na metę, żeby zastąpić w poprzednim zadaniu Wierzbę i Janka.

– Daj spokój, przynajmniej wreszcie coś się dzieje. – wzruszyła ramionami. – Zresztą, to nie pierwszy raz, kiedy w ten sposób urozmaicamy rozrywkę.

– Mogliście zaoferować Maćka, nie mnie.

– A kto chciałby całować Maćka? – prychnęła, a Heniek wybuchnął śmiechem, kiedy Baśka odwróciła się do niej z lekkim oburzeniem.

W końcu Alek uciszył nas wszystkich z drugiego końca, bo chłopaki zaczynali ustawiać się na swoich stanowiskach, a my sprzeczaliśmy się na pół lasu. Aleksy podniósł ręce do góry i klasnął głośno, a Tadek w tym momencie nacisnął stoper. Chłopaki wystartowali ile fabryka dała, ale od razu wyłonili się dwaj liderzy i wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli nie będzie żadnych zaskoczeń, to rywalizacja będzie toczyć się właśnie między nimi. Janek Bytnar i Janek Rodowicz biegli równych tempem, łeb w łeb. Co jeden wyszedł na prowadzenie, już drugi go doganiał i wyprzedzał. Blisko nich biegł też Kazik i Czarny Jaś, ale z daleka widać było, że nikomu nie chcą oddać swojego zwycięstwa. W końcu na ostatnim metrze wydawać by się mogło, że Rudy już czuł dotyk ust głównej nagrody, ale wtedy coś się zadziało. Bytnar potknął się o kamień na jego prowizorycznym torze i tuż przed metą ledwie udawało mu się utrzymać równowagę. Niestety jego rychły upadek spowodował, że rozłożył ręce, żeby nie upaść, na które wpadł biegnący tuż obok Anoda. Wpadli na siebie i obaj upadli na metę. Zerwałam się z miejsca razem z pozostałymi, żeby zobaczyć, kto wygrał i kto wpadł tam pierwszy. Tadeusz zatrzymał stoper, ale Maciej zaczął drapać się po głowie, kiedy Janek i Janek zaczęli podnosić się z ziemi.

– To najlepszy wyścig, jaki oglądałam! – zawołała uradowana Nela. – Wreszcie coś się działo!

– Ale kto wygrał?! – zawołałam, a oni wybuchnęli śmiechem, widząc moją reakcję.

Wszyscy podeszliśmy do grona zebranego na mecie, bo każdy był równie ciekawy zwycięscy tego emocjonującego wyścigu. Maciek z Tadkiem odeszli na bok, żeby spokojnie podjąć decyzję. Anoda i Rudy kłócili się między sobą o to, który z nich był pierwszy, a Kazik wystąpił z propozycją, że skoro nie wiadomo, który z nich wygrał, zwycięstwo należy się jemu, jako że był trzeci i to będzie jak najbardziej sprawiedliwe. Zośka i Alek wracali i wszyscy umilkli, żeby dowiedzieć się, co zawyrokowali.

– Jednogłośną decyzją sędziów wygrywa Janek Rodowicz, którego palce lewej ręki jako pierwsze przekroczyły metę. – oznajmił Tadeusz, na co chłopaki wybuchnęli głośną radością i śmiechem.

– Zgłaszam sprzeciw! Sędziowie nie są bezstronni! – zawołał Bytnar, patrząc na Zawadzkiego, który wzruszył ramionami. – Powinniśmy zrobić powtórkę!

– Co zrobisz? Tak zadecydował los. – powiedziałam, uśmiechając się chytrze do niego, bo wygrał ten, na którego po cichu liczyłam.

– Zbierajmy się. – powiedział Zośka, rozganiając towarzystwo. – Maciek nie biega, my nie mamy więcej nagród. I tak długo nam zeszło z tym biegiem. Zrobimy więcej innym razem.

Słychać było ogólne niezadowolenie, na które Zośka jedynie przewrócił oczami, nie robiąc sobie z tego kompletnie nic. Część jednak przyznała mu rację, bo mieli jeszcze inne sprawy do załatwienia i nie mogliśmy siedzieć tu aż do wieczora. Sama miałam jeszcze swoje sprawunki.

– Jeszcze jedno. – powiedział, kiedy wszyscy zaczęli się zbierać. – Potrzebuję kogoś na dzisiejsze zwiady pociągów. Zgodnie z rozpiską miał iść dziś ze mną Alek, ale nie mogę go zabrać w takim stanie. – Maciek chciał zaprzeczyć, powiedzieć, że przecież jest zdrów jak ryba, ale podwójne kichnięcie mu w tym przeszkodziło i zrezygnował, machnąwszy ręką. – Więc może... Wierzba? Jesteś dziś zajęty?

– Żartujesz sobie? – zakpiła Aniela, zakładając ręce na piersi. – Oj, daj spokój! Robisz mi na złość czy co? Heniek ledwie wrócił do domu i chcesz go brać na zwiady, kiedy nie wie co i jak. A ja czekam na swoją kolej od dwóch tygodni! Robisz to specjalnie, Zośka. Nie masz zamiaru wziąć mnie ani razu.

Od jakiś dwóch tygodni Tadeusz gromadził informacje potrzebne do akcji wysadzania torów, którą planował wraz z Orszą. Potrzebowaliśmy wiedzieć, kiedy i jaki pociąg jeździ przez wybrany przez nas odcinek. Musieliśmy wiedzieć, jaki ma kurs w jakie dni, ile razy przejeżdża danego dnia, jak wyglądają przejazdy w konkretne dni w ciągu godziny, którą obraliśmy sobie za cel. Wymagało to zbierania wielu danych, ale Tadkowi to wcale nie przeszkadzało, wręcz wydawał się usatysfakcjonowany taką pracą, kiedy mógł się wykazać, mógł zapisywać, układać plany, decydować, wydawać rozkazy, śledzić, szukać, obserwować. To zaspokajało jego naturę przywódcy.

W tym wszystkim byliśmy my, małe pracowite mrówki, które królowa mrówek wybierała danego dnia na swoje pomocnice. Tak się niefortunnie składało, że wielu chłopców już było z Zośką na zwiadach, niektórzy nawet nie raz, a ja czy Aniela, która zdecydowanie się do tego rwała, nie miała okazji nawet rozmawiać z nim o swoim uczestnictwie. Wierzyła, że chłopak ma dla niej zaplanowany termin gdzieś wśród swojej rozpiski, jednak termin akcji przypadał na najbliższe dni, w zależności od decyzji Orszy, a on nie kwapił się, żeby ją ze sobą zabrać.

– Teraz będziesz mi prawić morały? – zirytował się. – Przecież działam według rozpiski.

– Którą sam sobie stworzyłeś! – oburzyła się. – Koniec. Jestem twoim zastępcą i też mam prawo decydować o losach akcji. Idę dziś z tobą.

– Zośka się po prostu boi, że go będziesz rozpraszać i nic nie zapisze... – zaśmiał się Anoda.

– Bardziej boję się o nią. – odparł szybko. – Aniela ma zdecydowanie większe predyspozycje do rozkojarzenia się.

– Jesteś żałosny. – pokręciła głową. – Idę tam dla akcji, nie dla ciebie. Zresztą to Aniela i Tadeusz są razem, nie Zośka i Nika. Nie wyobrażaj sobie za wiele.

– Cieszę się, że wszystko sobie załatwiliście i nie muszę nigdzie iść. – uśmiechnął się Heniek, próbując rozładować napiętą atmosferę.

– Jak tylko spróbujesz złapać mnie za rękę, od razu powiem ci, że przecież Zośka i Nika nie są razem. – prychnął Zawadzki, mierząc się z Anielą nawzajem zimnym wzrokiem. – W takim razie, Nika idzie dziś ze mną. Do zobaczenia, chłopaki!

Wreszcie po kabarecie, którego musieliśmy być świadkiem, mogliśmy się zbierać. Szłam sama przodem, z kocem pod pachą, kiedy podbiegł do mnie Rodowicz i poparzył na mnie z uśmiechem małego rozrabiaki. Zaśmiałam się, co musiał usłyszeć inny rozrabiaka, który niemal w sekundzie był już przy nas, po mojej drugiej stronie.

– Czekam na swoją nagrodę. – powiedział Anoda, nastawiając się do mnie policzkiem.

– Wypraszam sobie. – odezwał się Rudy. – Byliśmy na mecie w tym samym czasie. Nagrodę powinniśmy dostać ja i ty albo żaden.

– Nie umiesz przegrywać, co? – zakpił drugi.

Między ich małą sprzeczką stanęłam na palcach i pocałowałam chłopaka w policzek na co szeroko się uśmiechnął. Niemal od razu podał mi ramię, na co się zaśmiałam z politowaniem, ale mimo to je przyjęłam.

– Rudy, nie mam pojęcia o co ci chodzi. – popatrzyłam na niego, a on zmarszczył brwi. – Przecież sam ledwie parę godzin temu prosiłeś Maryśkę, żeby wywróżyła mi inteligentnego i przystojnego chłopaka o imieniu Janek. – otworzył szeroko oczy, rozumiejąc, do czego zbiegam. – No i masz! Patrz, jak szybko się spełniło.

– Gwiazdy chyba źle mnie zrozumiały. – prychnął.

– Gwiazdy przecież nigdy się nie mylą. – wzruszyłam ramionami. – Po prostu należy precyzyjnie wymawiać życzenia.

Anoda nie przestawał się śmiać, kiedy wytłumaczyłam mu, jaki kontekst ma nasza mała sprzeczka. W końcu jednak zaczynaliśmy się rozchodzić i musieliśmy się pożegnać z Rodowodem. Kiedy zostaliśmy sami na przodzie z Jankiem, westchnęłam ciężko i kiedy zupełnie niczego się nie spodziewał, pocałowałam go w policzek. Oddałam mu koc, żeby oddał go Anieli, a sama zostawiłam go stojącego nieruchomo, w pełnym szoku i poszłam w kierunku swojej kamienicy.

***

Kiedy wchodziłam po schodach do szpitala, mocno zaciskałam ręce na torebce, która wypełniona była po brzegi wypranymi, czyściutkimi bandażami. Pielęgniarki chodziły od sali do sali, w międzyczasie przygotowywano się do jakiejś operacji. Nie widziałam nigdzie znajomej twarzy, choć rozglądałam się uważnie, mając nadzieję, że uda mi się zobaczyć z Marysią. Przeszłam do bardziej gospodarczego pomieszczenia, gdzie dwie nowe młodsze studentki wraz z jedną siostrą zajmowały się składaniem ubrań dla chorych i rannych. Siostra uśmiechnęła się na mój widok i nie kryła zadowolenia, kiedy pokazywałam jej świeże bandaże. Rozglądałam się po pomieszczeniu i widziałam już kolejne zakrwawione, które w obecnej chwili moczyły się w misce z wodą i czekały tylko, aż ktoś się za nie weźmie – wypierze i rozwiesi w ogrodzie, tak jak nie raz robiłyśmy to ze Stasik i chłopcami.

– Jeżeli brakuje wam rąk do pracy, mogę wziąć kolejną partię do wyprania. – powiedziałam. – To żaden problem.

– Dziękuję, nie ma takiej potrzeby. – prędko odpowiedziała pielęgniarka. – Dziewczęta zaraz się tym zajmują. – popatrzyła na dziewczyny przed sobą, które składały koszule.

– Rozumiem. – westchnęłam. – Gdyby jednak coś...

– Wiesz co? Może mogłabyś zanieść panu Zbigniewowi obiad? – zaproponowała.

Uśmiechnęłam się zadowolona z takiego obrotu spraw. Chciałam i bez tego zajrzeć do starszego pana, tylko po to, żeby zamienić z nim choć kilka zdań. Perspektywa dodatkowego wyręczenia tych biednych zmęczonych ciągłą pracą istot dawała mi satysfakcję z tego, że nie jestem tu na marne i naprawdę mogę pomóc.

– Jestem pewna, że będzie to chwila odpoczynku dla jednej z sióstr, a i pan Zbigniew z pewnością się ucieszy. – uśmiechnęła się. – Z resztą zawsze na twoich dyżurach ma największy apetyt. Wyjdzie mu to na dobre.

Nie zaprzątałam im dłużej głowy i z uśmiechem na ustach poszłam po obiad dla mojego poczciwego staruszka. Na kuchni w tej chwili nikogo nie było, wszyscy już raczej dawno zjedli swoje obiady i nie miałam okazji spotkać nikogo znajomego. Kiedy wchodziłam po schodach na piętro, jak burza minął mnie chłopak ubrany w biały fartuch i omal nie wylałam zupy. Dopiero kiedy się odwróciłam, żeby zobaczyć, co to za nienauczony jeszcze szpitalnych zasad nowy studencik, zauważyłam, że to Stefan Czarborowicz.

– Stefek! – zawołałam w dół schodów, kiedy zbiegał dalej, trzymając rękę na balustradzie.

– Anka? – zapytał. Zatrzymał się i popatrzył w górę, na co ja podniosłam rękę, żeby się z nim przywitać. – Co ty tu robisz?

– A co ty robisz? O mało mnie nie stratowałeś! – zaśmiałam się, kiedy powoli z powrotem wychodził do mnie na górę.

– Przepraszam. Biegłem po kawę. – oznajmił, na co popatrzyłam z politowaniem. – Naprawdę! – położył sobie rękę na sercu. – Zaraz zasnę. Specjalnie biegłem po tych schodach, żeby się rozbudzić. A ty zdaje się masz wolne?

– Przyszłam oddać czyste bandaże. – kiwnął głową, przypominając sobie, że faktycznie ostatnio zabierałam brudne do domu. – A przy okazji chciałam odwiedzić pana Zbysia. Marysia jeszcze jest?

– Nie, wyszła jakieś dziesięć minut temu. – powiedział, na co westchnęłam. – Musiałyście się minąć. Spryciula miała mi przynieść kawę, a zwiała do domu. Dziesięć minut czekałem i wierzyłem, że naprawdę przyjdzie.

– W tym związku możesz liczyć tylko na siebie, Stefan. – zaśmiałam się.

– Najgorsze jest to, że nawet nie ma co się śmiać, bo to prawda. – zakpił. – Nikt cię nie pochwali, ale jak popełnisz jeden błąd, to będzie ci go wytykać do końca świata.

– Pochwaliła cię ostatnio, kiedy przyniosłeś nam ten tort, który sam upiekłeś dla Marty. – przypomniałam sobie. Popatrzył na mnie jak na idiotkę, a ja odwróciłam wzrok, próbując ukryć zawstydzenie. – Naprawdę był...smaczny.

– Maryśka nigdy w życiu nie pochwaliłaby mnie, gdyby faktycznie była okazja do pochwały. – zauważył. – Jesteście perfidnymi kłamczuchami. Marta powiedziała mi po nim, że nie poprosi mnie nawet o zrobienie jajecznicy.

– Jestem pewna, że to nie twoja wina, tylko przepisu...

– Czyli jednak ci nie smakował? – złapał mnie za słówko, a ja nie miałam już siły, żeby próbować się usprawiedliwiać i po prostu się poddałam.

– Było nam cię tak szkoda, bo tak się starałeś i byłeś taki dumny z siebie. – powiedziałam, na co prychnął. – Wyobraź sobie, jak szkoda cię musiało być Marysi, że zebrała się w sobie, żeby cię pochwalić.

– Dzięki, Anka. – mruknął cierpko. – Powinien wam język odpaść. – pogroził mi palcem. – Muszę iść. Do zobaczenia.

– Spokojnego dyżuru! – zawołałam za nim, kiedy ponownie w biegu pokonywał schody.

W końcu znalazłam się w pokoju pana Zbysia. Cicho pochrapywał, kiedy próbowałam zbliżyć się do niego na palcach, żeby go nie obudzić. Otwarta gazeta leżała na jego brzuchu, a w dłoni trzymał okulary do czytania, które chyba cudem jeszcze nie spadły. Jedna z desek mocniej zaskrzypiała, a on natychmiast zbudził się ze snu, udając, że wcale nie spał.

– Anastazja? – zdziwił się i przetarł dłonią oczy, żeby upewnić się, że to ja. – Co ty tu, do licha, robisz?

– Przyszłam pana odwiedzić przy okazji. – zaśmiałam się. – I przyniosłam obiad.

Odłożyłam tacę z talerzem zupy na szafkę obok łóżka i usiadłam na jego końcu. Uśmiechnęłam się do staruszka, a on się skrzywił, wyraźnie skwaszony.

– A coś taka zadowolona? Zawsze mnie przeraża, jak jesteś uśmiechnięta. – mruknął, na co ja popatrzyłam na niego z politowaniem.

– Mnie by przeraziło, gdyby pan choć raz w ciągu wizyty nie powiedział mi czegoś, za co powinnam się obrazić. – prychnęłam. – Siedziałam dziś dużo czasu ze znajomymi i nastój mi się udzielił. – wyjaśniłam, na co pokiwał głową z uznaniem.

– A już myślałem, że może... Eh. – machnął głową, dając sobie spokój z tym, o czym myślał. – Mamy nowego pielęgniarza.

– Naprawdę? Pierwsze słyszę.

– Tak, tak. – pokiwał głową. – Wiesz, powinien być w twoim wieku albo trochę starszy. Na pewno nie młodszy. – zaznaczył. – Nie wiem, czy żonaty. Z panią Konstancją jeszcze tego nie ustaliliśmy.

– Słucham? – zaśmiałam się, ale staruszkowi widocznie nie było do śmiechu i mówił całkowicie poważnie.

– To świetna partia. Wszystkie siostry się za nim oglądają. – dodał, jakby to miało jakkolwiek na mnie wpłynąć. – Musisz mu się przyjrzeć.

– Od kiedy z pana taka swatka? – zakpiłam. – Pani Konstancji się nie dziwię, ale pan?

Miałam wymierzyć w pana Zbigniewa jeszcze kilka zarzutów, ale wtedy otworzyły się drzwi do sali i wszedł przez nie młody mężczyzna w białym fartuchu. Patrzył na dokumenty w teczce, którą miał otwartą i dopiero po chwili podniósł głowę. Wydawał się zaskoczony moją obecnością tak samo, jak ja jego.

– Przepraszam, przyszedłem zrobić badania. – oznajmił.

– Tak, oczywiście. – przytaknęłam. – Niech pan da mi chwilkę, zaraz wychodzę.

Przeniósł wzrok ze mnie na starszego pana. On natomiast podniósł wysoko jedną brew, jakby chciał się go zapytać, co tu jeszcze robi. Kiwnął głową i wyszedł z sali.

– I jak? – zapytał zaciekawiony pan Zbysiu. – Jak na zawołanie... Nie należy tego lekceważyć.

– Pan naprawdę za dużo czasu spędza z panią Konstancją. – westchnęłam. – Nawet mówi pan jak ona. – przewróciłam oczami, a potem dostałam gazetą po rękach. – Ała! Na oko dwadzieścia siedem...

– No, w sam raz. – stwierdził, kiedy pocierałam dłoń, w którą mnie uderzył.

– Nie wydaje mi się. – zakpiłam. – Muszę się zbierać.

– Za moich czasów to dziesięć lat różnicy było mało. – prychnął.

Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi, na co mężczyzna za nimi omal na mnie nie wpadł. Popatrzyłam zaskoczona na pielęgniarza, ale on tylko poprawił dokumenty pod pachą i się wyprostował.

– Dwadzieścia pięć. – powiedział, na co otworzyłam szerzej oczy. – Dokładnie to dwadzieścia cztery i osiem miesięcy.

– Podsłuchiwał pan?

– Po prostu głośno pani mówi. – wzruszył ramionami, ale widziałam, że próbował nie wybuchnąć śmiechem.

– Wybaczy pan. – odchrząknęłam, wymijając go. – Zajrzę do pana, jak tylko będę mieć okazję. – powiedziałam jeszcze, w głąb sali, na co staruszek tylko machnął ręką, jakby chciał mnie już wygonić. – Do widzenia. – nie miałam już nawet odwagi spojrzeć mu w oczy, więc opuściłam głowę i szybko zamknęłam za sobą drzwi. – Wcale nie mówię głośno. – szepnęłam sama do siebie.

Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nie ma nigdzie w pobliżu jeszcze kogoś znajomego, z kim mogłabym porozmawiać. Pożegnałam się z pielęgniarkami, które stały koło wejścia i wyszłam na zewnątrz. W tym samym momencie mężczyzna, który siedział na ławce podniósł głowę, żeby zobaczyć, kto wyszedł i zerwał się z miejsca.

– Rudy? Co ty tu robisz? – zapytałam, schodząc po schodach.

– Przyszedłem cię odprowadzić. – wzruszył ramionami, a ja spojrzałam na niego kpiąco.

– Dostałeś już nagrodę za wygrany wyścig. – odparłam. Włożył ręce do kieszeni spodni i przewrócił oczami. – I to nadprogramową.

– Naprawdę? Myślałem, że to było tak po prostu, nie w ramach nagrody. – zakpił. – W końcu i tak sędziowie nie przyznali mi główniej nagrody. Co znaczy, że należy mi się nagroda pocieszenia. Więc przyszedłem ją odebrać.

– Ah tak? – zaśmiałam się. – A co na to sędziowie?

– Zośka był bardzo entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu.

– Oh, z pewnością! – powiedziałam, klaskając. – Jestem święcie przekonana, że zajęty był objaśnianiem planu, kiedy ty zacząłeś mruczeć mu coś koło ucha jak upierdliwy komar, więc zgodził się na wszystko, bylebyś raczył się odczepić. – powiedziałam, na co uśmiech na jego twarzy powoli się rozrastał. – Zgadłam. Nawet nie musiałam się wysilać.

– Co nie zmienia faktu, że się zgodził. – powiedział z chochliczym błyskiem w oku. – Dlatego jestem i zapraszam na spacer.

Wyprostował się i wyciągnął w moją stronę ramię. Popatrzyłam na niego z politowaniem, ale on kompletnie nic sobie z tego nie robił. Odwróciłam wzrok i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, przyjęłam jego ramię. Ruszyliśmy do bramy, kiedy za nami otworzyły się ponownie drzwi do szpitala.

– Anastazja, poczekaj!

Odwróciłam się zdziwiona i wtedy zobaczyłam profesora Mirosława Rozmysa zbiegającego po schodach. Prędko puściłam Janka i widząc poważną twarz mężczyzny, sama spoważniałam.

– Tak? Coś się stało? – zapytałam, podchodząc bliżej. Profesor spojrzał podejrzliwe za moje plecy i ponownie na mnie, jakby zastanawiał się, czy nie powinniśmy pójść gdzieś indziej. – Niech się pan nie martwi, proszę mówić. – uspokoiłam go.

– Przyniosłem dla ciebie list. – oznajmił, a ja odetchnęłam z ulgą. – Miałem podać go Stefanowi, ale w ostatniej chwili zobaczyłem, jak wychodzisz ze szpitala.

– Ale mnie pan nastraszył! – zaśmiałam się. – Byłam pewna, że coś się stało.

– To nie wszystko... – westchnął. Popatrzyłam na niego i mój dobry humor, który pojawił się całkiem nagle, równie nagle zniknął. Poczułam jak moje ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz. – Miałem cię złapać na najbliższym dyżurze, ale skoro już tu jesteś, nie ma co zwlekać. – wszystkie moje mięśnie się napięły z nerwów. – Musimy wyjechać. – dodał ciszej. – Robi się kocioł. Mój znajomy, który też prowadził komplety niedawno wpadł. Może to pochopne, ale dmucham na zimne. W ciągu tygodnia nas tu nie będzie. Sprzedajemy mieszkanie i przeniesiemy się gdzieś na wieś.

– Co?

Tylko tyle byłam w stanie wykrztusić. Patrzyłam w jeden punkt na ziemi, próbując w głowie nadać sens wszystkim słowom, które powiedział pan Rozmys. Ktoś nakapował i mogą być na celowniku, wraz z nimi uczniowie i personel szpitala, pewnie inni wykładowcy i inne lokale. W każdej chwili niespodziewanie mogą zapukać do ich drzwi szkopy, a to niebezpieczne też ze względu na Adama. Przecież wyjechał dlatego, że robiło się gorąco, że był w niebezpieczeństwie i mógł narazić rodzinę. To znaczyło, że Niemcy mogli coś na niego mieć i gdyby złapali Rozmysów mogliby bardzo szybko powiązać obie sprawy.

Sprzedają mieszkanie. Wyprowadzają się z Warszawy, gdzieś za miasto. Prawdopodobnie nie wrócą, dopóki to wszystko się nie skończy, a może w ogóle zdecydują się osiąść tam na stałe. Profesor nie będzie już pracował w naszym szpitalu, nie będzie nas tu szkolił, przeniesie się zapewne do miejscowej placówki. Rozmysowie znikną z Warszawy w ciągu tygodnia.

– M-może... Może panu w czymś pomóc? Mogę przyjść, pomóc w pakowaniu albo... – czułam, że mój mózg w ogóle przestał współpracować z resztą ciała.

– Nie, nie. – powiedział od razu. – Nie wolno ryzykować. Lepiej, żeby nikt nie widział, że ktoś do nas przychodzi. Tak będzie bezpieczniej dla nas i dla ciebie, rozumiesz. Ktoś może nas teraz obserwować.

– Tak, tak... Ma pan rację. – pokiwałam głową. – W takim razie... Może...

– Jest jeszcze coś. – westchnął. Przeniosłam na niego wzrok i przyjrzałam mu się uważnie. – Nie będzie nas w Warszawie, a każde pojawienie się może być podejrzane. Chodzi o to, że... Nie będziemy mieli możliwości, żeby dostarczać ci listy... – otworzyłam szerzej oczy i odwróciłam głowę, żeby nie musieć spotykać się z jego spojrzeniem. Pełnym współczucia. Żalu. Litości. – Musisz nas zrozumieć. Tak bardzo mi przykro, Anastazja... – westchnął. – Adam jeszcze nie wie. Ten list to dopiero odpowiedź na poprzedni. Prosiłbym cię, żebyś przygotowała na jutro ostatni list, chcę jak najszybciej powiadomić go o naszej przeprowadzce. Gdy nadejdzie odpowiedź przyjadę do Warszawy ci do wręczyć. Ale to będzie niestety ostatni raz...

– On... On nie wie? – czułam, że łamie mi się głos, więc zamilkłam i westchnęłam, przymykając oczy z bólu. – Ja muszę się z nim pożegnać pierwsza? O mój Boże...

– Naprawdę bardzo mi przykro. – widziałam prawdziwy ból wyrysowany na jego twarzy.

– A Jacek? – odzyskałam na chwilę trzeźwość umysłu. Nie wyobrażałam sobie, co musi czuć ten mały chłopiec, który w ostatnim czasie tyle przeżywał. – Czy ja mogę się z nim chociaż pożegnać?

– Tak, tak... – pokiwał głową, zastanawiając się. – Jutro w parku, gdzieś o jedenastej. Oddasz mu przy okazji list. Na pewno będzie chciał cię zobaczyć.

Za jego plecami zza drzwi do szpitala wyjrzała jedna z pielęgniarek i zawołała profesora. Odwrócił się wciąż rozemocjonowany i powiedział, że już idzie, na co ja musiałam aż zagryźć wargę, żeby nie krzyknąć z rozpaczy.

– Przykro mi, dziecko. – westchnął, dotykając mojego ramienia. – Do widzenia.

– Do widzenia, panie profesorze. – powiedziałam, kiedy powoli odchodził.

Patrzyłam na niego uważnie, kiedy szedł po schodach, a potem wchodził do budynku. Zaciskałam w ręce mocno list od Adama – ostatni normalny, ostatni napisany całkiem nieświadomie tego, co zaraz go czeka. Popatrzyłam w niebo, próbując zatrzymać potok łez, który powoli się zbliżał. Czułam, jak zaczynają mi się trząść nogi.

– Janek... – powiedziałam, czując, że zaraz upadnę. – Janek, proszę.

Przestraszony Bytnar podbiegł do mnie, nie wiedząc, co się dzieje. Złapałam się go mocno za ramię chwilę przed utratą sił. Poleciałam w dół na kolana i tylko refleks Janka, który mocniej mnie złapał i przytrzymał, zamortyzował mój upadek i nie pozwolił zedrzeć sobie kolan. Zaczęłam łkać, zakrywając sobie usta ręką, żeby nie krzyczeć. Czułam jak Rudy był spięty i wręcz wstrzymywał oddech, bo nie wiedział, co robić. Mocno mnie obejmował, jakby bał się, że mogę upaść jeszcze niżej, przebić się przez warstwę ziemi i spać do piekła.

– Przepraszam. – powiedziałam cicho, kiedy udało mi się powoli uspokoić i zorientowałam się, w jakiej sytuacji się znajdujemy. – Przepraszam, nie dałam rady dłużej... – westchnęłam, przełykając ciężko ślinę. Na chwilę zamknęłam oczy i odetchnęłam ciężko. – Proszę, pomóż mi wstać, bo nie mam siły.

Bez słowa tylko kiwnął głową i czym prędzej się podniósł. Złapał mnie za ręce i pomógł wstać. Schylił się, podniósł list, który upadł, gdy świat ponownie zwalił mi się pod nogami, zdmuchnął z niego ziemię i podał mi go. Trzymał ramię owinięte wokół mnie, bojąc się, że znowu stracę równowagę i się przewrócę. Wzmocnił uścisk tym bardziej, kiedy puściłam jego ramię, żeby schować list do torebki.

– Czy odprowadzisz mnie do domu? Proszę.

Miałam ogromną nadzieję, że się zgodzi. Wręcz byłam zdolna go błagać, byleby przytaknął. Mógłby mnie nawet ciągnąć za sobą, byleby pomógł mi dojść do mieszkania, bo czułam, że nogi w każdej chwili są zdolne odmówić mi posłuszeństwa.

– Przecież właśnie po to tu przyszedłem, prawda? – uśmiechnął się delikatnie.

– Tak, tak... – pokiwałam głową, bo całkowicie wyleciało mi to z głowy. – Po prostu myślałam, że może w obliczu tych... okoliczności, mogłeś zrezygnować z tego planu. Nie chciałam ci się narzucać.

– Przyszedłem tu dla ciebie, bez względu na okoliczności, Anastazja.

Zostawiłam go bez odpowiedzi i tylko pokiwałam głową, udając, że jestem pogrążona myślami. Odwróciłam głowę w drugą stronę, żeby nie musieć patrzeć na sposób, w jaki jego twarz spoważniała. W oczach widziałam jakieś nieme oczekiwanie, tlącą się nadzieję, choć wyraz jego twarzy zdawał się mówić coś innego – wyrażał świadomość tego, że to niemożliwe.

Czułam wstyd na samą myśl, że widział mnie w tak okropnym momencie. W chwili kiedy reszta mojego szczęśliwego zakończenia rozpadła się ostatecznie, nie pozostawiając po sobie żadnych złudzeń i nadziei. Było mi głupio, że złamałam się przy nim – przy tej samej osobie, która przecież doprowadziła mnie do może o stokroć gorszego stanu, jeszcze niecałe półtora roku wcześniej. Nie chciałam, żeby patrzył, żeby zastanawiał się, czy tak wyglądałam też wtedy i choć nie wiedziałam, czy podobne myśli krążą mu w głowie, to tylko takie zaprzątały właśnie mój umysł.

Weszliśmy już do środka kamienicy i wchodziliśmy po schodach. Byłam tak bardzo zamyślona, że kompletnie nie skupiłam się na drodze. Szłam automatycznie, bardziej jak maszyna niż człowiek i w sumie nawet nie pamiętałam, jak tu dotarliśmy. Janek mógł mnie zaprowadzić w każde inne miejsce, a ja nawet nie zauważyłabym różnicy.

Gdy weszliśmy do środka i poczułam zapach domowego spokoju, tak bardzo zapragnęłam, żeby mnie pochłonął, że niemal w sekundzie odzyskałam wystarczająco sił, żeby puścić Jaśka i obijając się przy okazji o fotel, usiąść na kanapie. Odetchnęłam, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Powoli zaczynała mnie boleć głowa od nadmiaru wrażeń, zdecydowanie huśtawki nastrojów nie były łaskawe dla mojego zdrowia psychicznego, jak i fizycznego.

– Zaparzę ci herbaty, doda ci siły. – powiedział, kompletnie ignorując fakt, że przecież był w moim domu i to ja powinnam mu proponować coś do picia.

– Jeżeli dolejesz do niej wódki, to z pewnością postawi mnie na nogi. – prychnęłam, wysilając się na choć minimalną porcję humoru, byle na kilka chwil odczarować moją ponurą aurę.

– Wolałabym nie oberwać żadnym szkłem.

Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc, do czego pije. Dopiero po chwili moją twarz spowiło zrozumienie. Ukryłam ją w dłoniach, przypominając sobie jedno z najbardziej upokarzających wydarzeń w moim życiu, za które okropnie się w sobie wstydziłam się i wolałam o tym zapomnieć raz na zawsze. Skrzywiłam się, kiedy dotarło do mnie, że w takim razie on prawdopodobnie też dokładnie to pamięta.

– Przepraszam, zabrzmiało ofensywnie. – powiedział od razu, widząc, że jego docinka miała skutek odwrotny od rozbawienia. – Nie to miałem na myśli.

– Mam wrażenie, że jestem w idealnym humorze, żeby to powtórzyć.

Prychnął pod nosem, kiedy stawiał przede mną na stoliku moją szklankę herbaty. Unoszącą się nad nią parę widziałam nawet z daleka i żałowałam, że jest tak gorąca, bo miałam potrzebę się jej napić, a nie chciałam wypalić sobie żołądka.

– Będę się zbierał. – powiedział, patrząc prosto w okno, kiedy ja właśnie oderwałam od niego wzrok, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Nie... – powiedziałam błagalnie i zaraz odchrząknęłam. – Znaczy... Chciałabym... – odetchnęłam ciężko, czując rosnącą frustrację samą sobą. – Jeżeli nie masz nic przeciwko, nie chciałabym zostawać teraz sama i chciałabym, żebyś zgodził się ze mną zostać.

Odwrócił się od okna i popatrzył na mnie, z całych sił powstrzymując swoje ciało przed wyrazem zaskoczenia, choć widziałam je w jego oczach. Czułam się zagubiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, niepewna tego, czy podjęłam właściwą decyzję i czy robiłam to w ogóle zgodnie z samą sobą, ale za nic w świecie nie chciałam być sama.

– Zostanę. – uśmiechnął się lekko, dodając mi otuchy. – Szczerze chciałem to zrobić, bo nie potrafiłbym zostawić cię w takim stanie, ale nie chciałem ci się narzucać.

Popatrzyłam na niego z ulgą, odwzajemniając uśmiech. Podziwiałam fakt, jak łatwo przychodziły mu te wszystkie ważne słowa, te deklaracje po tym wszystkim, co nam się przydarzyło. Sama zastanawiałam się wielokrotnie, czy to, co chcę powiedzieć jest odpowiednie, czy nie przekracza jakiejś mojej granicy, czy odpowiada sytuacji, w której jesteśmy. Byliśmy przyjaciółmi, ale powrót do tej relacji nie oznaczał, że przeszłość nie istniała. Wręcz przeciwnie, miała ogromny wpływ dla mnie i na mnie, i nie potrafiłam tak po prostu wyprzeć tego z pamięci. Jemu przychodziło to tak naturalnie, jakby nic nigdy się nie wydarzyło, a on sam zatrzymał się w pierwszej połowie roku tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego, może jeszcze wcześniej i po prostu teraz go kontynuował.

Usiadł obok mnie na kanapie, a ja niewiele myśląc, położyłam głowę na jego kolanach, czując, że morzy mnie sen. Przymknęłam oczy i wtedy uderzyło mnie, co zrobiłam. Chciałam się natychmiast podnieść, ale w tej samej chwili położył mi dłoń na ramieniu i wyjście z tej sytuacji wydawało mi się już niemożliwe.

Pochłonęły mnie myśli o tym, że musiałam naprawdę złapać za pióro i napisać Adamowi te okropnie bolesne kilka zdań. Pożegnanie na żywo, gdy wyjeżdżał nie wydawało mi się tak bolesne, jak perspektywa napisania tych kilku słów. Gdy wtedy się rozstawaliśmy, mieliśmy świadomość, że to nie ostateczne – przecież mieliśmy pisać do siebie listy, wciąż mieliśmy ze sobą kontakt, zwierzaliśmy się sobie, mimo wszystko byliśmy jakąś częścią swojego życia. Teraz to wszystko miało się definitywnie zakończyć, miałam oddzielić to wszystko grubą kreską i prawdopodobnie już nigdy nie mieć możliwości powrotu do tego, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.

Bolał mnie fakt, że on ma się tego dowiedzieć ode mnie, że to ja mam pierwsza mu to napisać. Oczami wyobraźni widziałam, jak dostaje list, odchodzi gdzieś w ustronne miejsce, najpewniej w cieniu drzew, może gdzieś nad rzeką, gdzie szum wody by do uspokajał. Otwiera kopertę i wyjmuje list i czyta moje przywitanie, całkiem nieświadomy, że kilka linijek niżej jest koniec. Dosłowny, ostateczny koniec i nic więcej. Ostatnie zdanie, po którym już nigdy nie napiszę kolejnego.

Nie będzie płakał. Odłoży list obok siebie i ukryje twarz w dłoniach. Kilka razy głęboko odetchnie i pustym wzrokiem będzie patrzył w wodę. Będzie mu przykro, będzie zły, że to wszystko tak się potoczyło, ale nie będzie płakać. Nie pozwoli się sobie złamać. Był przecież gotowy na to pożegnanie, odwlekał je jedynie w czasie, więc zdążył już to sobie przepracować. Żadne z nas nie podjęło jednak wcześniej decyzji o zerwaniu kontaktu i los zrobił to za nas, przez co miałby pretensje do wszechświata. Że skoro już i tak mu wszystko odebrał, to dlaczego nie mógł mu pozwolić na jeszcze kilka listów.

Poczułam jak łzy same zaczynają spływać mi po twarzy i kąpać po nosie. Wstrząsnął mną krótki szloch, który starałam się jak najbardziej stłumić. Widziałam go samego nad brzegiem rzeki, wiatr porywał mu włosy a on tylko patrzył przed siebie. Pragnęłam go objąć, powiedzieć, że sama nigdy bym się do tego nie posunęła, że nie chciałam, że tyle czasu walczyłam, żeby tego nie robić, aż w końcu ktoś podjął decyzję za mnie. Mnie tam jednak nie było, Adam był sam, świadomy tego ile bólu zadało mi składanie tych wszystkich zdań i żalu do siebie, że nie miał na tyle siły, żeby zakończyć to jako pierwszy, kiedy był czas, zamiast obojgu nam pozwalać to ciągnąć, skoro każde wiedziało, jak to się skończy. Będzie się o mnie martwił, wiedziałam to. I ten w mojej wizji i ten prawdziwy będzie się martwił tym, jak przyjęłam decyzję jego rodziców, bo zawsze się przejmował, chociaż tego nie okazywał. Wstanie nagle z brzegu, żeby ruszyć do swojego obecnego miejsca pobytu, żeby od razu napisać wszystkie słowa, które cisną mu się do ust, ale zatrzyma się w pół kroku uświadamiając sobie, że to już niemożliwe, że to już nie ma sensu. To czas, żeby on sam skumulował wszystkie słowa i streścił je do kilku zdań, którymi na zawsze pożegna mnie w swoim ostatnim liście.

Czułam, że powoli odpływam, bo mój organizm z każdą chwilą był coraz bardziej zmęczony i potrzebował odpoczynku. Łzy kąpały mi po nosie, inne spływały do ucha mocząc przy tym spodnie Janka. On jednak spokojnie gładził moje włosy, czym wzmagał moją senność. Robił to świadomie, widział, że musiałam się przespać. W końcu, kiedy łzy na mojej twarzy zasychały, zasnęłam.

***

Pov.Tadeusz

– I powiedziała, że mam nie podejmować niedojrzałych decyzji. – skończyła swoją opowieść, kiedy doszliśmy na miejsce.

– Świetnie, czyli właśnie pomogłem ci wypełnić przeznaczenie. – prychnąłem.

Położyłem plecak z naszym małym prowiantem i kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami. Tory znajdowały się niedaleko, a my planowaliśmy stacjonować przy ułożonym pociętym drewnie.

– Nie podejmowałam żadnej decyzji, tylko powiedziałam ci, że idę z tobą. To nie to samo. – zauważyła, kręcąc głową.

– Może powinienem był też skorzystać z usługi Marysi, może powiedziałaby mi, że nie powinienem cię tu zabierać. – mruknąłem. – Jak będziesz tak gadać, nie usłyszymy pociągu.

– Mamy godzinę do następnego pociągu, Tadek. – powiedziała, przewracając oczami. – Mogliśmy przyjść później. Trzeba było po przyjściu do domu z wyścigu, zrobić sobie krótką drzemkę, a nie przebrać się, spakować i od razu wychodzić. – westchnęła, żywo gestykulując rękami.

– Jakbyśmy się spóźnili, chyba bym cię zabił. – odparłem z powagą, na co prychnęła, całkowicie nic sobie nie robiąc z mojego tonu. – Aniela, mówię poważnie. To nie zabawa, nie spacerek po lesie czy piknik, tylko ważne przygotowania.

– Tak, tak, powtarzasz się. – westchnęła. – Zośka, nie jestem głupią panienką, tylko twoim zastępcą. Jestem tak samo zaangażowana w to jak ty. Tyle że wziąłeś całą tę akcję na swoje barki i nikogo do niej nie dopuszczasz!

– Bo to nie jest gazowanie kina, tylko poważny sabotaż. To pierwsza nasza akcja, musimy się wykazać.

– Możemy się wykazać razem. Naprawdę nie musisz wszystkiego robić sam, Tadek. – popatrzyła na mnie z litością. – Jesteśmy drużyną.

– Siadaj. – powiedziałem, kiwając na drewno.

Mieliśmy tam wystarczająco miejsca, żeby usiąść. Uśmiechnęła się zadowolona z faktu, że nie postanowiłem się dłużej opierać. Przewróciłem oczami i podałem jej rękę, żeby mogła bezpiecznie wejść na swoje miejsce, przy czym uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Wziąłem z plecaka notatnik i stoper, po czym wspiąłem się na miejsce obok niej. Popatrzyłem na zegarek na ręce – mieliśmy jeszcze dobre czterdzieści minut do pociągu. Czułem, że to będzie dłuuuugie posiedzenie.

– A co chciał Rudy?

– Nie za bardzo interesowałem się tym, co mówił. – wzruszyłem ramionami, na co się zaśmiała. – Coś o wynikach wyścigu i o jakichś niesprawiedliwościach i nagrodach. Nie wiem, byłem zajęty, więc tylko kiwałem głową.

– Wykorzysta to przeciwko tobie, zobaczysz. – pogroziła mi palcem.

– Wykorzysta to przeciwko Anastazji. – poprawiłem ją.

Rozmowa zeszła na temat planu i akcji wysadzania torów. Omówiłem z nią sprawy, których nie byłem jeszcze do końca pewien, a ona uważnie słuchała i popierała lub negowała moje pomysły, podając swoje propozycje rozwiązania pewnych spraw, nad którymi się zastanawiałem. Analizowaliśmy też notatki, które sporządziliśmy kilka dni wcześniej podczas różnych przejazdów pociągów, kiedy byłem w tym samym miejscu z innymi chłopakami.

Potem jednak, kiedy załatwiliśmy wszystkie sprawy organizacyjne i nie zostało nam nic, tylko czekać na pociąg, temat się rozluźnił. Rozmawialiśmy o sytuacji z Heńkiem i Marianną, którą znaliśmy tylko z opowieści Anki, która też nie mówiła nam wszystkiego i raczej wiedzieliśmy tylko to, co powinniśmy byli wiedzieć. Nie zmieniało to faktu, że wszyscy czuliśmy pewne napięcie i to, że Zawadzka czuje się niekomfortowo w związku z tym wszystkim. Sam nie rozumiałem, dlaczego Marianna pomimo tylu prób przekonywania jej, że nie należy się niczym martwić i nie ma nawet powodów do zmartwień, nadal pozostawała przy swoim stanowisku i nie zmieniała nastawienia.

– Myślisz czasem o przyszłości? – zapytałem. Aniela miała odchyloną do tyłu głowę i zamknięte oczy, ogrzewała twarz w słońcu, które idealnie na nią padało przez liście drzew. Słysząc moje pytanie, podniosła głowę i popatrzyła na mnie z uniesioną brwią. – W sensie... Naszej przyszłości?

– Tadeusz, jest wojna...

– Wojna się kiedyś skończy. – wzruszyłem ramionami. – Nie wierzę, że nie masz czasem dni, kiedy kładziesz się spać i myślisz o tym, co będzie dalej. Nie myślisz o... O ślubie, o domu, o rodzinie...? – zapytałem, czując dziwne nagłe ogarniające mnie zawstydzenie, że może ona nie myśli tak jak ja.

– O rodzinie? O domu? – westchnęłam, przymykając oczy. – Tadeusz, ja nie wiem, czy dożyję trzydziestki! Wychodzę z domu i nie wiem, czy do niego wrócę. – popatrzyła na mnie z takim bólem i równocześnie z taką powagą, że zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę myślenie o przyszłości nie było teraz zbyt absurdalne, surrealistyczne. – Jak mogę wybiegać myślami tak dalece do przodu, kiedy nie wiem, czy jutro nie dostanę kulki w łeb?

– Dożyjesz co najmniej osiemdziesiątki, zadbam o to. – zaśmiałem się, ale ona przewróciła oczami.

– Nie rozumiesz. – pokręciła głową. – Jak mogę spokojnie myśleć o przyszłych dzieciach, kiedy nie wiem, czy moja przyszłość w ogóle nadejdzie?

– Doskonale wiem, o czym mówisz. – odnalazłem jej dłoń i mocno ścisnąłem, żeby utwierdzić siebie i ją w przekonaniu, że jesteśmy w tym oboje. – Ja też codziennie się boję i nie wiem co przyniesie jutro. Ale to nie zabrania mi myśleć. Lubię mieć wszystko zaplanowane, wiesz o tym. – uśmiechnąłem się do niej, żeby trochę ją rozchmurzyć.

– Oh, naprawdę? – zakpiła. – Ja... Ja czasami też myślę, ale dla mnie to tylko mrzonki, coś miłego do pomyślenia przed snem. – wzruszyła ramionami. – Chcę przyszłości z tobą, ale nie potrafię poważnie o niej myśleć w takiej sytuacji, rozumiesz? – kiwnąłem głową na znak, że wiem co ma na myśli. – No to pochwal się swoimi planami, żołnierzu. – zaśmiała się, szturchając mnie nogą.

– Po wojnie bierzemy ślub. Wiem, że będziesz chciała zrobić dużą ceremonię, więc się na to mentalnie przygotowuję. – wybuchnęła śmiechem, jakby chciała zaprzeczać, ale oboje wiedzieliśmy, że to prawda. – Potem kupimy sobie dom, gdzieś na obrzeżach. Taki ładny, dwupiętrowy, biały, jak ten który śnił ci się jakiś czas temu. Twój ojciec pewnie włączy nas do firmy, więc będziemy musieli się nauczyć jakiś nowych rzeczy, może nawet wyśle nas na jakąś delegację do innego miasta i tam sobie spędzimy miesiąc miodowy. – uśmiechnąłem się do niej chytrze, a ona nie mogła przestać się śmiać. – W międzyczasie będziemy starać się o nowe pokolenie.

– Daj spokój! Nie wierzę, że nie zmyśliłeś tego teraz.

– Nie skończyłem. – powiedziałem podnosząc się z miejsca. Stanąłem przed nią, a ona patrzyła na mnie uważnie, zainteresowana dalszą historią. – Najpierw będziemy mieć córkę, a potem syna. Jak będziesz chciała, może postaramy się o trzecie. – wzruszyłem ramionami.

– O trzecie? – spytała z niedowierzaniem. – Zgaduję, że pan „Mam Wszystko Zaplanowane Z Wyprzedzeniem", wymyślił też już wszystkie imiona?

– Oczywiście. Ale jeszcze ci ich nie zdradzę, bo jeszcze je komuś powtórzysz i mi je zaklepią. – zaśmiałem się, na co pokręciła głową z politowaniem. – A potem będziemy mieć kota...

– ...którego będę nienawidzić, bo będzie wszędzie skakał i cały czas milczał...

– ...ale on na ironię będzie cię lubił najbardziej ze wszystkich. – skończyłem. – A mówiłaś, że nic nie planujesz.

– Najwidoczniej oboje chcemy mieć kota. – prychnęła, łapiąc moją twarz w dłonie. – Nic nie sprawia mi takiego szczęścia, jak myśl, że planujesz przyszłość ze mną, wiesz?

– Powiedziałbym ci to samo, ale wydawałaś się niezadowolona na myśl o trzecim dziecku, a to miała być czysta kopia mnie, tylko z blond loczkami. – patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami w taki sposób, że miałem ochotę szybciej wcielić wszystkie plany w życie. – Widziałem, jak zostaje jakimś sławnym muzykiem, ewentualnie aktorem.

– Do reszty zwariowałeś!

Przyciągnęła mnie do siebie i mocno pocałowała. Pragnąłem ją do siebie bardziej przysunąć, ale wciąż siedziała na drewnie i nie miałem jak do niej dotrzeć. Wsunąłem jedną rękę w jej włosy, a ona złapała mnie za kołnierz i przysunęła jeszcze bliżej, przez co prawie się przewróciłem, gdy zderzyłem się z drewnem. Wtedy usłyszeliśmy świst w oddali.

– Jedzie. – powiedziałem, odrywając się od niej. Zgarnąłem notatnik, a jej podałem stoper. Musieliśmy się jak najszybciej skupić na zadaniu. – Działamy.

***

Pov. Anastazja

Kiedy wstałam było mi ciepło i całkiem wygodnie. Dopiero kiedy otworzyłam oczy, perspektywa, z jakiej patrzyłam na stolik w salonie wydawała mi się nietypowa. Wtedy przypomniałam sobie, gdzie jestem, co się wydarzyło i że śpię na kolanach Jana Bytnara.

Podniosłam głowę i okazało się, że byłam przykryta kocem, który wcześniej leżał na fotelu. Rudy natomiast spał z odchyloną do góry głową i otwartą buzią, lekko pochrapując. Zakryłam usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem, widząc go w takiej pozycji. Starając się go nie obudzić, zeszłam z kanapy i przykryłam go kocem, żeby wciąż było mu ciepło. Zabrałam ze stołu szklanki i zaniosłam je do kuchni. Umyłam je, a kiedy wróciłam do salonu, Janek nie poruszył się nawet o milimetr.

Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, bo naprawdę chciałam mu podziękować za to, że tu był. Nie zostawił mnie samej, a przecież nie miał żadnego obowiązku tu zostawać, nawet nie musiał się godzić na moją prośbę. Mógł po prostu wyjść. On jednak przesiedział ze mną w kompletnej ciszy te wszystkie minuty, kiedy bez słowa płakałam leżąc na jego kolanach. Nawet nie próbował mnie obudzić, a przecież wróciliśmy do domu co najmniej dwie godziny temu.

Usiadłam na fotelu, zgarnęłam torebkę z podłogi i wyjęłam z niej list od Adama. Trzymałam go przez chwilę w rękach i zastanawiałam się, czy jest sens w ogóle go otwierać. Bo co da mi to, że go teraz otworzę i przeczytam, skoro wszystko to, co jest w nim zawarte jest już przeszłością? Muszę napisać mu nowy list, który jest całkiem odrębną historią. Równie dobrze mogłabym nigdy nie otwierać tego, a i tak musiałabym napisać tamten. Już nie mam obowiązku odpowiadać na list, bo to mój list będzie czekał na odpowiedź. Mogłam go zostawić w spokoju, odłożyć i nie męczyć się jeszcze bardziej.

Odpieczętowałam kopertę. Nie potrafiłam go nie przeczytać, chciałam ostatni raz poczuć tę beztroskę, z jaką Adam pisał listy, ten spokój i ciszę, które im towarzyszyły. Lubiłam sobie utrudniać życie, byłam tego świadoma. Rozłożyłam list i nie czytając jeszcze ani słowa, przyglądałam się równemu pismu, ładnie zaokrąglonym literom. Zastanawiałam się, czy ten ostatni list też będzie tak ładny wizualnie – czy może będzie go pisał pod wpływem emocji, szybko i niedbale, byle jak najszybciej zapisać to, co czuje.

Zaczęłam czytać i sprawiało mi to fizyczny ból, gdy pod palcami odczuwałam całą jego niewiedzę. Był niczego nieświadomy, taki niewinny. Nie wiedział, że rodzice mają problemy, że sprzedają mieszkanie, przeprowadzają się, są w niebezpieczeństwie, bo nie wiadomo, czy ktoś ich nie zakapuje. Nie wiedział, że wszystko, co pozostawił przed wyjazdem, całkiem się zmienia.

Opisywał pokrótce, że są teraz niedaleko jakiejś wsi i czyta teraz książkę, którą pożyczył mu jeden z mieszkańców, u którego jedli obiad. Pisał, że pewnie Jacek już myśli tylko o wakacjach i zamiast się uczyć, gra z chłopakami w piłkę, więc żebym go choć trochę przypilnowała. Ostatnio miał szansę wykazać się umiejętnościami, bo ktoś był ranny, więc mógł sobie przypomnieć kilka rzeczy i całkiem dobrze mu poszło. Pytał, co u pani Klementyny i prosił, żeby ją pozdrowić i zaznaczył, że czeka na jakieś ciekawe plotki. Pogoda ładna, wszystko kwitnie i chciałby mnie zobaczyć w tej scenerii, bo wiosna kojarzy mu się ze mną.

I życzy mi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, bo choć nie może być przy mnie fizycznie, to wciąż o mnie pamięta. Ma nadzieję, że list zdążył przyjść idealnie na czternastego maja.

W środku była jeszcze spłaszczona, zaschnięta stokrotka, jako symbol prezentu na urodziny. Tak jak ten bukiet, który podarował mi rok temu, chociaż wcale nie wymagałam, żeby cokolwiek mi dawał. Łza sama spłynęła mi po policzku, więc szybko wytarłam ją ręką.

Schowałam szybko list z powrotem do koperty, razem ze stokrotką i odłożyłam na stolik, jakby mnie parzył. W istocie to robił. Czułam, jak wypala mi się dziura w sercu na myśl, że pragnął, żeby list zdążył przyjść na urodziny, czyli pewnie pisał go jeszcze w kwietniu, a on i tak był spóźniony półtora tygodnia. Prosił, żeby przypilnować Jacka, a przecież jutro miałam się z nim widzieć ostatni raz. Prosił o plotki od pani Klementyny, a przecież dzisiaj miałam napisać pożegnalny list dla niego.

Coś się poruszyło, więc odzyskując świadomość odwróciłam się w stronę Rudego. Z zamkniętymi oczami intensywnie się przeciągnął, a potem złapał za koc, przykrył się nim bardziej i chyba zamierzał spać dalej. Zaśmiałam się głośno, a on otworzył oczy.

– Widzę, że się wyspałaś?

– Tak. – uśmiechnęłam się. – Dziękuję. Ty za to spałeś za krótko, jak rozumiem?

– Mieszkanie Zawadzkich po prostu kojąco działa na nerwy. – ułożył się wygodnie z leniwym uśmiechem. – Jak się czujesz? – kiwnął głową, patrząc na list przede mną.

– Jak myślisz? – wzruszyłam ramionami. – Jestem zmęczona tym wszystkim. – przetarłam twarz rękami. – Nie miałam czasu się przygotować mentalnie na to pożegnanie i to mnie boli. I boli mnie to, że... Że znowu to się dzieje. Znowu wszystko się psuje. – złapałam się za włosy z chęcią wyrwania ich. – Mam już tego dość. Jakbym nie mogła mieć spokoju na dłużej niż cholerne pół roku. Cały czas coś musi się dziać.

– Wiedziałaś, że kiedyś będziesz musiała się pożegnać. – powiedział niepewnie, wiedząc, że dużo ryzykuje, wypowiadając te słowa, ale jednak się nie wycofał. – Marysia i Stefan przecież zrobili to dawno.

– Tak, wiem, ale oni sami o tym zadecydowali! – zaznaczyłam. – Przygotowali się do tego, zaplanowali co napisać, jak. Ja nie myślałam, że przyjdzie mi to zrobić tak nagle. Jasne, że wiedziałam o tym, że kiedyś to zrobię. Ale właśnie kluczowe jest to „kiedyś". Nie jutro, tylko za kilka miesięcy, pół roku, rok.

– Pamiętaj, że nikt nie robi ci na złość. – westchnął. – Rozmysowie muszą z dnia na dzień się wyprowadzić, zniknąć. Zostawić wszystko za sobą. Oni też nie mieli czasu się na to przygotować. Adam też nie jest przygotowany na te listy.

– Chcesz mi powiedzieć, że inni mają gorzej? – prychnęłam. – Raczej to żadne pocieszenie.

– Nie, chcę ci powiedzieć, że nie jesteś sama w swoim cierpieniu. – powiedział, zdejmując z siebie koc i pochylił się, opierając łokcie na kolanach. – Ich też to boli, Adama też będzie. A ty musisz być silna i pomóc im myśleć, że będzie dobrze. Co da Adamowi myśl o tym, że cierpisz? Będzie spokojny i dumny z ciebie, gdy dowie się, że jesteś ślina, że się trzymasz, że się nie załamujesz. A jego rodzice? Twój smutek spotęguje ten ich. Powinnaś być silna dla nich, bo kto jak nie ty?

– Janek, ja nie mam na to siły... – pokręciłam głową. – Jak mam być silna, kiedy dzieje się tragedia? Jak mam ich wesprzeć, kiedy sama nie potrafię wesprzeć siebie?

– Od wspierania ciebie jesteśmy my. – odpadł, łapiąc mnie za rękę. – My jesteśmy twoją siłą, a ty jesteś ich. Będziemy napędzać się wzajemnie. Jesteśmy z tobą, Anka. Możesz na nas liczyć.

Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a potem opuściłam wzrok niżej, na jego dłonie mocno trzymające moją rękę. Czułam jak ich ciepło pochłania moją zimną dłoń. Ponownie podniosłam wzrok na jego twarz, a on wciąż patrzył prosto na mnie, prosto w moje oczy. Wtedy drzwi do mieszkania się otworzyły i od razu zabrałam rękę, odwracając się w stronę wejścia.

– O, ktoś jest w domu! – zawołała zadowolona Leona. – Nie spodziewałam się, że moje dzieci nadal tu mieszkają.

– Mamo... – westchnęłam ciężko, przewracając oczami.

– Dobry wieczór, Jasiu. – uśmiechnęła się do niego, wyciągając szyję w stronę kuchni, żeby zobaczyć czy nie ma tam aby na pewno jeszcze kogoś. – Tadzia nie ma?

– Nie, mieli coś do załatwienia z Anielą. – wyjaśniłam, na co pokiwała głową. – Pewnie poszedł ją odprowadzić i kazała mu wejść do środka, a pan Miller nie wypuści go zbyt szybko.

– Czyli jesteście sami?

Próbowała ukryć zaskoczenie w głosie, co jednak kompletnie jej się nie udało. Spojrzała na mnie lekko podejrzliwie, jakby zastanawiała się, czy może mnie nie podmienili. Janek zaśmiał się pod nosem, więc posłałam mu lodowate spojrzenie, po którym od razu zamilkł.

– Tak, źle się czułam po wizycie w szpitalu, więc Janek mnie odprowadził. – sprostowałam, pomijając na razie wszystkie konkrety. Chciałam na chwilę zapomnieć o liście i Rozmysach.

– Jedliście? – zapytała, wchodząc od razu do kuchni. – Naszykuję kolację.

– Właściwie to ja już będę się zbierał. – powiedział, wstając z miejsca.

– Zostań na kolacji. – poprosiłam, łapiąc go za rękę, żeby się zatrzymał. – W ramach podziękowania, że ze mną zostałeś.

– Mam dostać nagrodę za to, że drzemałem na kanapie? – zaśmiał się. – Tylko nie mów Maćkowi, bo całkiem mnie zastąpi.

– Wiesz, co mam na myśli. – zaśmiałam się, uderzając go w ramię. – Siedziałeś tu tyle godzin, na pewno jesteś głodny.

***

Siedziałam z mamą w salonie. Obie byłyśmy już gotowe do snu, ale czekałyśmy coraz bardziej niecierpliwie na Tadeusza. Zbliżała się godzina policyjna, a od niego nie było żadnych wieści. Mama zszywała dziurę w jakiejś sukience, a ja szukałam ołówkiem w pustą kartkę, bo chciałam napisać na brudno kilka zdań listu, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wcześniej wytłumaczyłam wszystko Leonie, ale ona nie powiedziała nic więcej niż to, co mogłam usłyszeć od Janka. Nie spodziewałam się tego, że znajdzie jakieś wyjście z sytuacji, która go nie miała. Ale gdzieś w mojej głowie krążyła myśl, że przecież ona jest dorosła – jest starsza, zna świat bardziej niż my, z pewnością wie, co w takiej sytuacji należy zrobić, jak rozwiązać taki problem. Jednak była to tylko głupiutka myśl dziecka, które zawsze wierzyło, że dorośli mogą wszystko.

Pisałam drugie, bardziej umęczone zdanie, kiedy ktoś zaczął majstrować przy drzwiach i potem je otworzył. Zośka wszedł do środka i uśmiechnął się do nas.

– Wiesz co? – oburzyła się mama. – Tyle godzin czekałyśmy! Mogłeś chociaż zadzwonić!

– Nie miałem kiedy. – westchnął. Podszedł do mamy i pocałował ją w policzek. – Byłem bardzo zajęty, nie miałem pojęcia, że godziny tak szybko mijają.

Popatrzyłam na niego podejrzliwie, chcąc zweryfikować czy faktycznie był zajęty, czy „był zajęty" ale bardziej kimś niż czymś. Nic jednak po nim nie było widać.

– Na pewno jesteś strasznie głodny. – Leona odstawiła wszystko i wstała pośpiesznie z fotela. – Przygrzeje ci kolację.

– Nie, nie trzeba, mamo. – uśmiechnął się, kiedy zrobiła niezadowoloną minę. – Jadłem u Anieli, naprawdę.

– W takim razie... – obróciła się w każdą stronę, popatrzyła czy nie ma nic do zrobienia i kiedy okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, westchnęła. – W takim razie pójdę się położyć. Może poczytam coś przed snem. Dobranoc, dzieci.

– Dobranoc! – zawołaliśmy zgodnie.

Zabrała szytą wcześniej sukienkę i poszła z nią do swojej sypialni. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, odłożyłam swoje rzeczy na stolik, założyłam ręce i popatrzyłam na niego wyczekująco.

– Co?

– Jak to „co"? Mów, co załatwiłeś.

– Wszystko poszło sprawnie, nie mieliśmy żadnych problemów. – wyjaśnił, wzruszając ramionami.

– Nie baw się ze mną, Tadek. – prychnęłam. – Konkrety.

– Rozmawialiśmy z Orszą, zdecydowaliśmy się, że akcje robimy jutro po południu. – powiedział, ściskając głos. – Musieliśmy opracować cały plan, nanieść poprawki, przedyskutować. Dlatego mi tak długo zeszło. – pokiwałam głową. – A ty co? Czekasz na napływ weny?

– Niestety, dzisiejszego wieczoru nie doświadczyłam bożego błogosławieństwa, które pozwoliłoby mi tworzyć sztukę. – uśmiechnęłam się cynicznie. – Mickiewicz ze mnie raczej marny.

– Nie baw się ze mną. Konkrety. – powiedział, przesadnie mnie naśladując.

Przewróciłam oczami, zabrałam swoje rzeczy i bez słowa poszłam do pokoju. Nie chciało mi się kolejny raz dzisiaj tłumaczyć, co się wydarzyło – zwyczajnie nie miałam na to już siły. Zośka jednak nie pozwolił mi odejść tak po prostu bez wyjaśnień, bo ledwie opadłam na łóżko, a on już bez pukania wparował do mojego pokoju.

– Ile ty masz lat? – oburzył się. – Zachowujesz się jak dziecko. – prychnął, ale ja nawet nie podniosłam na niego oczu i wgapiałam się dalej w sufit. – Nic nie powiesz? – zdziwił się, kiedy wciąż milczałam. – Ej, Anka. – szturchnął nogą moją nogę. – Halo, co się dzieje?

– To się dzieje. – westchnęłam, podnosząc do góry list od Adama. – Niby jak każdy inny. Tyle że ostatni.

– Co? – wykrztusił, po chwili zawieszenia. – O czym ty gadasz? Złapali go? Coś mu się stało?

– Nie, nie. – pokręciłam szybko głową. – Rozmysowie wyprowadzają się z Warszawy. Mam jutro oddać im ostatni list do Adama. Przywiozą mi jego odpowiedź, ale to koniec.

Opowiedziałam Tadkowi całą historię, dodając więcej szczegółów, a on słuchał uważnie i nie przeszywał. Z szoku usiadł na łóżku koło mnie i tak samo jak ja opierał się głową o ścianę. Pewnie analizował w głowie, czy da się coś zrobić, ale oboje wiedzieliśmy, że się nie da. Oparłam sobie głowę na jego ramieniu, a on patrzył w ten sam punkt przed nami co ja. Potem dopytywał, o co chodzi z Rozmysami i prosił, żebym uszanowała prośbę profesora i nie kręciła się w okolicy ich mieszkania.

Czułam, że zamykają mi się oczy i opadam z sił i najwyraźniej on też to poczuł, a może czuł to samo, bo podniósł się i życzył mi dobrej nocy. Weszłam pod kołdrę i zakryłam się nią, chcąc uciec przed światem. W myślach krążyły mi zdania, które powinnam napisać do Adaśka.

***

Następnego dnia...

Tak niespokojnego snu nie miałam od bardzo dawna. Nie spałam praktycznie całą noc i miałam wrażenie, że gdy już faktycznie spałam to trwało to ledwie kilka minut, po czym ponownie leżałam próbując zasnąć przez następne dwie godziny. Całe ciało bolało mnie już od ciągłego przewracania się na boki. Ostatecznie noc, zamiast przynieść mi ukojenie, zmęczyła mnie jeszcze bardziej.

W międzyczasie między urywkami snu, tworzyłam sobie w głowie list do Adama. Parę razy zdarzyło mi się też uronić kilka łez, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Układałam sobie, jak podzielić akapity, co napisać w którym, jak rozpocząć, jak zakończyć. W końcu wstałam dość wcześnie, kiedy ranek zawitał do mojego okna i w sumie, jako że i tak nie spałam, po prostu złapałam za kartkę i zaczęłam pisać. Nie musiałam już zastanawiać się nad niczym, po prostu pisałam wszystko, co przygotowałam. Przypomniało mi się jeszcze kilka kwestii, które dodałam i gdy skoczyłam list, czułam się jednocześnie wykończona, jak i dziwnie... wolna.

Odetchnęłam z ulgą odkładając zapisane kartki papieru. Popatrzyłam w okno, za którym świeciło słońce. Czułam, że razem z tym duchem, który ulatuje z tego listu, odłącza się ode mnie też część duszy.

Kiedy wyszłam z pokoju, słyszałam jak Tadeusz pląta się po łazience, a mama szykuje śniadanie. Gorąca herbata czekała już na stole, a jajecznica się smażyła.

– Dzień dobry, mamo. – przywitałam się z nią buziakiem w policzek. Usiadłam przy stole i czekałam na śniadanie.

– Dzień dobry. – uśmiechnęła się. – Jak spałaś?

– Prawie w ogóle nie spałam. – mruknęłam, przecierając twarz dłońmi.

– Ja też. – westchnęła. – Gnębiła mnie ta sprawa, nie mogło mi to dać spokoju. Cały czasie się przejmowałam tym, jak się czujesz.

– Mamo... – pokręciłam głową. – Nie myśl o tym. To moja sprawa. Nie masz czym się martwić.

– Jestem waszą matką, to normalne, że się martwię o was i z wami. – powiedziała stanowczo, kładąc przede mną talerz z jajecznicą. – Takie prawo dała mi natura.

– Mama to w ogóle przejmuje się wszystkim, czym nie powinna. – powiedział Zośka, wchodząc do kuchni.

– Odezwał się, pan profesor. – prychnęła, podając mu jego talerz. – Jesteście dziś czymś zajęci?

– A dlaczego pytasz?

– Z ciekawości. – wzruszyła ramionami.

Tadek popatrzył na mnie, a ja na niego. Oboje nie byliśmy pewni, czy w tych słowach było jakieś drugie dno, czy naprawdę chciała po prostu dowiedzieć się, jakie jej dzieci mają plany na dzień. Patrzyłam na niego z prośbą w oczach o to, żeby powiedział jej cokolwiek.

– Konspiracja, mamo. – pokiwała głową z wyrozumiałością. – Mamy małą akcję. Ale zajmie nam to tylko kilka godzin po południu.

– Zajrzała do mnie Basia po wyścigu. – odpadła, nie drążąc głębiej tematu. – Wspominała coś o tym, że Maciek się rozchorował, tak?

– Tak, tak. – odparłam. – Myślę, że ten wyścig mógł jedynie pogorszyć sprawę. Może zdąży się wyleczyć, zanim całkiem go rozłoży.

– Ważne, żeby dziś był zdrowy. – mruknął Zośka.

– Tadziu... – westchnęła Leonka, a on tylko przewrócił oczami.

Odłożyłam swoje naczynia i umyłam je czym prędzej, zanim Zawadzki zdążył dołożyć mi swoje i zrzucić na mnie ich mycie. Poszłam do pokoju, ubrałam się w coś odpowiedniego i zapakowałam rzeczy do torebki. Weszłam do salonu, zabrałam swoje klucze i wyjrzałam do kuchni, w której reszta dalej siedziała.

– Wychodzę do Marysi.

– Uważaj na siebie. – poprosiła mama.

– I nie spóźnij się. – dodał Zośka, a mama tylko popatrzyła na niego z politowaniem i westchnęła ciężko, dając sobie spokój z dłuższą wypowiedzią na ten temat.

Kiedy wyszłam z mieszkania, udało mi się nawet trafić na tramwaj, do którego czym prędzej wskoczyłam. Trzymałam się mocno rurki i przyglądałam się ludziom, których mijaliśmy. Dzień zapowiadał się na ciepły i pogodny, ludzie w tramwaju rozmawiali ze sobą, a ja starałam się skupiać na tym, o czym mówią, nawet jeżeli niegrzecznie było podsłuchiwać. W ten sposób jednak ratowałam siebie przed myślami o Adamie, o liście i o pożegnaniu.

Po dotarciu na miejsce nawet nie zdziwił mnie fakt, że było tu jak zawsze – praktycznie pusto. Pobliski burdel raczej miał w godzinach porannych wolne, kieszonkowcy o tej porze poszli szukać ofiar w bardziej ruchliwych częściach miasta, a dzieciaki poszły zająć się sobą gdzieś indziej.

Kiedy weszłam do sklepu Marysia siedziała za ladą, a Stefan na taborecie przed nią i grali w szachy. Podnieśli zaskoczeni głowy, słysząc dzwonek przy drzwiach i dziewczyna od razu się uśmiechnęła. Czarborowicz chyba stawiał kolejny ruch i miał zbić jakiegoś pionka, ale gdy jego dłoń zatrzymała się nad pionkiem, Maryśka zamaszystym ruchem zepchnęła wszystkie pionki z szachownicy. Popatrzył na nią wściekły, ale ona nie odrywała ode mnie wzroku. Powód był stosunkowo banalny – Stasik przegrywała, a że nienawidziła przegrywać, nikt nie mógł wiedzieć, że tak źle jej szło.

– A kogo my tu mamy? – zawołała, chowając szachy. – Potrzebujesz nowej wróżby?

– Nie tym razem. – zaśmiałam się. Stefan już zdążył podłożyć mi drugi taboret, więc zajęłam miejsce obok niego. – Zdążyłeś już wypocząć po dyżurze? – kiwnęłam na niego głową.

– Coś ty, padam na twarz. – prychnął. – Mieliśmy parę trudnych przypadków, a jeszcze w międzyczasie doktor chciał, żebym wziął udział w zajęciach dla młodszych roczników. – wyjaśnił. – Ale liczę na drzemkę na zapleczu.

– To co ty tu robisz? – zdziwiłam się. – Przecież i tak nie ma ruchu, powinieneś sobie odpocząć.

– Nie patrz na mnie. – Marysia uniosła ręce w geście obrony. – Ja mu nie kazałam tu przychodzić. Jest tu z własnej woli i tylko dlatego, że nie chce, żebym była sama. Myślisz, że nie prosiłam, żeby szedł do domu? – Stefan przewrócił oczami. – No, ale chyba nie przyszłaś gadać o tym durniu?

– Zajrzałam wczoraj na chwilę do pana Zbysia i od razu chciał mnie wiązać z jakimś nowym pielęgniarzem. – zaśmiałam się beznadziejnie, zakrywając twarz dłońmi. – Widziałaś go w ogóle? Nawet nie wiedziałam, że jest tam ktoś nowy.

– Chryste, pewnie, że widziałam! – zawołała podekscytowana, a Czarborowicz łypnął na nią zimnym spojrzeniem. – Jest tam ledwie od tygodnia. Ulka kręci się przy nim przy każdej możliwej okazji! Chociaż, czy można jej się dziwić...? – westchnęła z uśmiechem.

– Zachowujecie się wszystkie, jakby był jakimś ósmym cudem świata. – skrzywił się wyraźnie zirytowany. – Przejdzie korytarzem, a każda pielęgniarka ma nogi z waty i nie da się z nimi rozmawiać przez następne pięć minut. Według mnie jest dosyć... wyględny. – wzruszył ramionami.

– Wyględny? – prychnęła urażona Stasik. – On jest boski! Twarz to mu chyba Michał Anioł dłutem haratał.... – dodała rozmarzona.

– Siedzę dosłownie obok ciebie, Maryśka. – prychnął Czarborowicz.

– Nie bądź taki "ą", "ę". – przewróciła oczami. – Przecież wiesz, że cię kocham. Ale nie mogę kłamać. – uśmiechnęła się do mnie zawadiacko. – Chłopak był zdecydowanie ulubieńcem bogów.

– Anka chyba nie przyszła rozmawiać o tym, jak zdradzasz mnie w myślach z jakimś podrzędnym pielęgniarzykiem. – obudził się, odwracając się w moją stronę. – Co cię trapi?

Popatrzyłam na niego i poczułam, jak momentalnie ulatuje ze mnie dobry humor, a mina mi rzednie. Westchnęłam ciężko, odchylając głowę do tyłu, żeby zebrać myśli i zastanowić się, od czego zacząć.

– Rozmysowie się wyprowadzają... – oznajmiłam, patrząc na ich twarze.

Unieśli brwi i popatrzyli po sobie. Wydawało się, jakby w ciągu tej krótkiej chwili przeprowadzali ze sobą rozmowę. Miny im też trochę zrzedły, a ja popatrzyłam najpierw na jedno, potem na drugie.

– Wy... Widzieliście...? – powiedziałam po cichu.

– To nie tak. – pokręciła głową Stasik. – Rozmawiałam z panem Zbysiem niedługo po tym, jak poszłam do szpitala, wtedy mi wszystko powiedział. – westchnęła. – Powiedziałam Stefanowi jak tylko oboje mieliśmy chwilę przerwy.

– Jak spotkałem cię na schodach już o wszystkim wiedziałem, ale byłem tak zmęczony, że całkiem mi to wyleciało z głowy. – dodał.

– Nikt z nas nawet nie mógł domyślać się czegoś takiego... – wyciągnęła rękę na ladę, żeby złapać moją rękę. – Naprawdę mi przykro, Anastazja. Wiem, że bardzo musiało cię to dotknąć. – wzmocniła uścisk. – Jednak nie zrozum mnie źle... Myślę, że to najwyższy czas... Okoliczności są przykre, ale tak powinno być.

– Ma rację. – przytaknął chłopak. – Wiesz, że z każdym kolejnym miesiącem byłoby ci tylko coraz trudniej się rozstać. Może nigdy byś się nie zdecydowała. A tu ktoś podjął decyzję za ciebie i nie miałaś wyboru, musiałaś się dostosować. Może to dobrze?

– Mówicie tak tylko dlatego, że wam nikt nie kazał się żegnać, tylko sami zdecydowaliście o końcu. – przypomniałam im.

– Też miałaś szansę sama zadecydować, tylko jej nie wykorzystałaś. – zaznaczyła.

– Zrobiłabym to, gdybym miała wystarczająco dużo czasu.

– Kiedy? Za miesiąc? Dwa? Pół roku? Rok? – zapytał. – Żadne z was by tego nie skończyło. I oboje byście się męczyli.

– Anka, kocham Adama jak brata i ciebie jak siostrę. – powiedziała Marysia. – Chcę, żebyście byli szczęśliwi i uważam, że to jest potrzebne, żebyście to szczęście w końcu znaleźli. Inaczej zawsze będzie jakaś przeszkoda.

Nie potrafiłam im spojrzeć w oczy, bo bałam się, że zobaczę w nich spokój, pewność siebie i zwykłą... szczerość. Mówili prawdę i to bolało mnie najmocniej. Stokroć bardziej wolałam, żeby kłamali. Łatwiej byłoby ich znienawidzić za kłamstwo niż za prawdę. Jednocześnie w tym przypadku kochałabym ich mocniej, gdyby mnie okłamali, bo nie sprawiliby mi cierpienia.

– Anka?

– Tak, tak, słucham. – pokiwałam mechanicznie głową, pogrążona w swoich myślach. – Po prostu jest dopiero poranek, a jestem zmęczona, jakby minął tydzień.

– Napisałaś list? – zapytał Stefek.

– Tak... – westchnęłam. – Mam go dziś oddać Jackowi, kiedy przyjdzie się ze mną pożegnać.

– Uściskaj go, proszę, od nas. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – I pamiętaj, że jesteśmy tu, gdybyś nas potrzebowała. – popatrzyłam na zegar wiszący nad Maryśką i westchnęłam.

– Powinnam się zbierać. – powiedziałam, wstając z taboretu i wzięłam torebkę z blatu. – Nie chcę, żeby Jacek musiał na mnie czekać.

– Oczywiście. – kiwnęła głową z wyrozumiałością. – Serwus, Anka.

Pożegnałam się z nimi i wyszłam ze sklepu. Stojąc na chodniku, rozejrzałam się w poszukiwaniu rikszy. Jeden chłopak stał niedaleko, czekając na jakiegoś klienta, więc postanowiłam, że podejdę do niego, bo stąd mógłby mnie nie zauważyć. Przy okazji miałam nadzieję, że świeże powietrze oczyści mi umysł. Podeszłam, a on zaskoczony uśmiechnął się do mnie życzliwie. Podałam mu adres i już miałam siadać na miejscu, kiedy obok nas podjechała inna riksza.

– Przepraszam pana bardzo, ale to moja klientka. – odezwał się rikszarz, a ja zdezorientowana spojrzałam na niego. – Zaszło jakieś nieporozumienie. Proszę, niech pani wsiada.

Zamrugałam kilka razy w ciszy, próbując zrozumieć, o co chodzi i patrzyłam jak idiotka na Janka Bytnara. On natomiast mierzył się wzrokiem z drugim rikszarzem, jakby naprawdę mieli walczyć o jakiegoś istotnego klienta.

– Wydaje mi się, że pani jednak chciała jechać ze mną. – powiedział chłopak.

– Po prostu pani mnie nie zauważyła. – uśmiechnął się kwaśno. – No, zjeżdżaj już.

– Przepraszam pana, byłam z tym panem umówiona, ale spóźniał się i byłam pewna, że nie przyjedzie, a bardzo mi się śpieszy. – powiedziałam przepraszająco w kierunku chłopaka. – Niech pan wybaczy kłopot. Jedzmy, proszę pana.

Wsiadłam na siedzisko rikszy Rudego i jeszcze raz popatrzyłam ze współczuciem na rikszarza, a Janek ruszył z kopyta. Kiedy odjechaliśmy wystarczająco daleko, żeby tamten nas nie słyszał, ostentacyjnie ze zmarszczonymi brwiami odwróciłam się do tyłu, patrząc prosto na Bytnara.

– Co to za cyrk, Rudy? – prychnęłam.

– Zaraz cyrk. – przewrócił oczami. – Nie chciałem, żebyś płaciła za drogę, skoro możesz jechać ze mną za darmo. – wzruszył ramionami. – Zresztą to straszny gbur.

– Gbur? – zakpiłam. – Co ty w ogóle robisz na rikszy?

– To riksza Maćka. – wyjaśnił. – Poprosił, żebym go zastąpił dzisiaj, bo od rana leży w łóżku, żeby być gotowym na akcję.

– To nie powinieneś łapać klientów, którzy są faktycznie opłacalni? Choćby dlatego, że płacą? – zaśmiałam się.

– Jeden w te czy w te, bez różnicy. – zaśmiał się też.

– Skoro jesteś taki mądry, mam nadzieję, że wiesz, gdzie jedziemy.

Odwróciłam się do przodu, założyłam ręce na piersi i z uniesioną wysoko brodą patrzyłam przed siebie. Miałam pełną świadomość, że nie ma pojęcia, gdzie mnie zawieść, bo nawet nie był łaskawy zapytać o adres.

– Wiesz, że zawiozę cię na drugi koniec Warszawy, jak się nie odezwiesz?

Gwałtownie odwróciłam się do niego, a on wybuchnął śmiechem. Zaśmiałam się razem z nim i podałam mu w końcu adres, więc musiał skręcić w najbliższą uliczkę i trochę się cofnąć, bo minęliśmy już odpowiednią trasę.

– Mam spotkanie z Jackiem. – oznajmiłam, a atmosfera momentalnie zgęstniała. – Wiesz, Janek, mam do ciebie prośbę.

– Oczywiście, słucham.

– Normalnie poprosiłbym Heńka, ale nie chcę go niepotrzebnie wykorzystywać, kiedy wiadomo, jaka jest sytuacja. To niepotrzebna nikomu komplikacja, której można uniknąć. – wzruszyłam ramionami. – Mogłabym wziąć mojego kochanego brata, ale chodzi o to, że po pierwsze jest zajęty, po drugie nie zna mnie... na odpowiedniej płaszczyźnie. – westchnęłam ciężko, zbierając myśli. – Chodzi o to, czy chciałabyś iść na to spotkanie ze mną? Ja odejdę z Jackiem sama, ale potrzebuję, żeby ktoś przy mnie był, gdybym pękła w którymś momencie. A ty znasz mnie w ten... emocjonalny sposób i wiesz, jak należałoby ze mną postąpić. – musiałam zamknąć oczy, bo czułam się tak niezręcznie, prosząc go o to. – Jeżeli nie chcesz, nie ma sprawy, nie chcę cię zmuszać.

– Jasne, że z tobą pójdę. – odpadł. – Nie musisz się tłumaczyć. To nie ma dla mnie znaczenia.

– Nie myśl, że cię wykorzystuję albo że ja... – zabrakło mi słów i westchnęłam ciężko. – Po prostu potrzebuję nie być... sama.

– Anastazja, naprawdę nie musisz się tłumaczyć.

– Ale ja czuję, że muszę. – podparłam szybko, drapiąc się po głowie.

Położyłam łokieć na boku rikszy i oparłam brodę na dłoni. Postanowiłam zająć umysł światem, który nas otaczał, przyjrzeć się ludziom. Janek, widząc, że pochłonęło mnie otoczenie, nie przeszkadzał mi i dał mi ochłonąć, nie odzywał się. Nawet kiedy zatrzymaliśmy się na miejscu, czekał, aż ocknę się z zamyślenia i dopiero wtedy poinformował mnie, że jesteśmy u celu.

Podniosłam się z miejsca i zrobiłam kilka kroków naprzód. Wtedy uświadomiłam sobie, że krok w krok za mną idzie Rudy.

– Zostawisz rikszę? – zapytałam, odwracając się do niego z lekko kpiącym uśmiechem. Sprzęt stał samotnie na poboczu.

– Nikt jej nie ukradnie. – wzruszył ramionami, ale spojrzałam na niego już poważnie. Chciałam, żeby przypomniał sobie, że to nie jego riksza, tylko Maćka. – Zresztą, mogę nią wjechać do parku.

Janek wrócił się po maszynę, a ja szłam dalej, nie zatrzymując się. Rozglądałam się w poszukiwaniu chłopca, ale nigdzie go nie wiedziałam. Szczerze mnie to cieszyło, bo chciałam tę chwilę odwlec jak najmocniej – najlepiej, jakby nigdy nie miała miejsca.

W końcu go zobaczyłam, jak siedzi na ławce, macha nogami i mocno coś do siebie przytula, opierając na tym brodę. Odwróciłam się w stronę Jaśka, a on zatrzymał się z pełnym zrozumieniem. Przytaknął głową, dając mi tym samym odpowiednią przestrzeń, żebym sama mogła przeżyć tę chwilę, mimo że nawet nie wypowiedziałam do niego żadnego słowa.

Przywdziewając serdeczny uśmiech na usta i starając się wykrzesać z siebie resztki pogody ducha, podeszłam do ławki, na której siedział. Nie chciałam dobijać go jeszcze bardziej. Był tylko dzieckiem, które nagle miało stracić dom, w którym wychowywało się całe życie, miasto, które znał jak własną kieszeń i przyjaciół, z którymi znał się od lat, na rzecz miejsca, którego nawet nie znał. Potrzebował siły, musiał nabrać przekonania, że to wszystko jest słuszne, że to dla jego dobra, że rodzice nie robią mu tego na złość.

Jednak jedno spojrzenie w jego załzawione oczy sprawiło, że mój teatralny uśmiech momentalnie zaczął opadać i gdybym się nie opamiętała, moja maska spadłaby na ziemię.

– Serwus, Jacek. – uśmiechnęłam się do niego ciepło. Przeniósł wzrok na miejsce obok siebie, więc usiadłam tam.

– Cześć, Anastazja. – wybełkotał przez zaciśnięte gardło.

Odwróciłam się w drugą stronę, żeby nabrać głęboko powietrza i się szybko uspokoić, bo sposób, w jaki wypowiadał słowa, łamał mi serce.

– Mam dla ciebie... – musiałam załatwić tę sprawę, dopóki jeszcze trzymałam emocje na wodzy. – Mam list dla Adama. – wyjęłam z torebki kopertę. – Przekaż go rodzicom, proszę. To najważniejszy, jaki mu wysyłam.

Wziął kopertę do ręki, chwilę przytrzymał i zaczął chować do swojego plecaka. Kiedy się schylał, widziałam, jak łza kapnęła na kopertę, pozostawiając maleńki mokry ślad.

– To dla ciebie. – powiedział, wyciągając do mnie zawiniątko, które wcześniej do siebie przytulał. – To jeden ze swetrów Adama, które zostały w domu. Wiem, że gdybyś mogła do nas przyjść, to chciałabyś ostatni raz wejść do jego pokoju. Dlatego chciałem ci to jakoś zastąpić.

Wgapiałam się pustym wzrokiem w gruby zimowy sweter, który leżał na moich kolanach, a jego włoski przyklejały się do moich mokrych od zimnego potu dłoni. Mój oddech przyspieszał i z całych sił walczyłam ze sobą, ale było coraz trudniej. Nie spodziewałam się, że napotkam tak ciężką przeszkodę i nie byłam na to przygotowana. Pod palcami czułam fakturę swetra, czułam ciepło ciała Adama, które jeszcze jakiś czas temu było pod nim, czułam jego zapach. Czułam też, jak coraz bardziej zapadam się w otchłań swoich myśli.

– Nie chcę wyjeżdżać. – powiedział po cichu i mocno się do mnie przytulił. Zaskoczona nie wiedziałam, co zrobić, aż w końcu się opamiętała i objęłam go. – Nie chcę. Nawet nie wiadomo, gdzie będziemy mieszkać. Nienawidzę tej głupiej wojny.

– Ja też, Jacek. Ja też. – westchnęłam, gładząc go po plecach. Oparłam policzek na jego głowie, kiedy on płakał i przytulał się do mojej piersi jak do matki. – Ale to dla twojego bezpieczeństwa. Rodzicom najbardziej zależy na tobie. To dobra decyzja. Kiedyś jak dorośniesz i może będziesz mieć własne dzieci, zrozumiesz ich.

– Ja nie chcę ich rozumieć. Chcę zostać w domu. – oburzył się. – Chcę, żeby Adam wrócił. I żebyś ty tu była.

Zagryzłam wargę niemal do krwi, czując, jak fala łez napływa mi do oczu i broda zaczyna mi drgać. Chyba ostatecznie musiałam ją przegryźć, bo w pewnym momencie poczułam metaliczny smak na języku.

– Wiem, że to trudne. I przez najbliższe dni nic się niestety nie zmieni. – westchnęłam. – Ale w końcu nadejdzie moment, kiedy będzie mniej boleć. A potem pomoże już tylko czas.

– Ty tak miałaś? Z Adamem? – zapytał, odrywając się ode mnie, żeby spojrzeć mi w oczy.

– Tak. – kiwnęłam głową, uśmiechając się do niego pokrzepiająco. – Czasem będą momenty, że wszystko wróci ze zdwojoną siłą i będziesz myśleć, że nigdy się z tym nie pogodzisz. Ale to tylko chwilowe załamanie, potem wszystko wraca do normy. – poprawiłam mu dłonią włosy, a on dalej nie przestawał płakać.

– Zaraz muszę iść. – załkał, patrząc na zegarek, który miał na ręce. – Nie zapomnisz o mnie, prawda?

Wtedy całkowicie pękło mi serce. Jego szklane oczy zalane łzami, zaczerwienione i podpuchnięte od długotrwałego płaczu wyrażały prawdziwą przykrość i strach przed nieznanym, przed nową przyszłością i pożegnaniem z przeszłością. Bał się też, co mu odpowiem, bał się prawdy, bał się efektów przemijania, tego, że jego koledzy, z którymi grał w piłkę, zaraz zapomną, jak ma na imię i będzie tylko bezimiennym „chłopcem, z którym kiedyś się bawiłem", „kolegą z klasy, który wyjechał", „dzieciakiem z podwórka, który nagle zniknął".

– Nigdy o tobie nie zapomnę. – uśmiechnęłam się do niego, czując, jak łzy zalewają moje policzki. – Obiecuję ci to, mały.

– Zobaczymy się jeszcze kiedyś? – to była prośba, nie pytanie.

– Jestem tego pewna. Będę tu na ciebie czekać. – chłopiec wstał z ławki, więc zrobiłam to samo. – Zakład? – uśmiechnęłam się przez łzy i wyciągnęłam do niego rękę.

– Zakład. – zaśmiał się, prawie dławiąc się łzami i uścisnął moją rękę. – Dziękuję, Anastazja. Do widzenia. – przytulił mnie mocno, ostatni raz.

– Do widzenia. – szepnęłam, kiedy się ode mnie odsunął.

Ostatni raz na mnie spojrzał i obrócił się na pięcie, żeby jak najszybciej stąd zniknąć. Patrzyłam na niego, jak odchodzi, a w myślach krążyła mi myśl, że widzę go ostatni raz. Naprawdę chciałam się z nim jeszcze kiedyś zobaczyć, ale miałam też świadomość, w jakich czasach żyłam i że równie dobrze wychodząc z parku, mogłam trafić na łapankę i zginąć. Ale nie mogłam mu przecież tego powiedzieć. On musiał mieć nadzieję, jedyne co w tej chwili mogło go trochę podnieść na duchu. Gdy będzie się pakować i myśleć o tym, jak źle się czuje, będzie mógł pomyśleć, że kiedy tu wróci, spotka się ze mną, bo mu obiecałam. Obietnic się wszak nie łamie zgodnie z dziecięcą logiką.

Usiadłam na ławce, parę razy odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić i wzięłam sweter Adama na kolana. Gładziłam go rękami, normując przyspieszony oddech. W końcu zakryłam twarz dłońmi i schyliłam się, opierając na kolanach. Miałam ochotę znikać, tylko wtedy miałabym szansę odpocząć.

Po kilku minutach ktoś usiadł koło mnie, ale się nie odezwał. Przetarłam oczy i wyprostowałam się, pociągając nosem. Obok ławki była zaparkowana riksza, a Janek siedział obok mnie i wyjmował z kieszeni chusteczkę, którą potem mi dał.

– Byłaś dzielna. – powiedział, kiedy próbowałam się dyskretnie wysmarkać. – Zrobiłaś, co mogłaś.

– Nie mogłam patrzeć, jak on płacze... – westchnęłam, wycierając dłońmi załzawione policzki. – Mam nadzieję, że los go oszczędzi. Już tyle wycierpiał.

– Jest młody, szybko się przyzwyczai. Znajdzie nowych kolegów, zaaklimatyzuje się. Potem wojna się skończy, wróci Adam i zapomni o tym wszystkim, co było kiedyś. – uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. – Czeka na niego jeszcze wiele pięknych lat. Na ciebie też, Anka. – szturchnął mnie łokciem.

– Z pewnością. – zakpiłam, średnio w to wierząc.

Przyglądałam się swetrowi na moich kolanach i zastanawiałam się, kiedy faktycznie nastąpią te piękne lata. Ilekroć myślałam, że już trwają, los brutalnie mnie uświadamiał, że się pomyliłam.

– Ej, co powiesz na coś słodkiego? – zaproponował, rozglądając się. – Widziałem pana z watą cukrową niedaleko.

– Chyba nie mam ochoty.

– To nie była propozycja. – prychnął, wstając z ławki i pociągnął mnie za rękę, żebym poszła za nim.

Wziął riksze i usiadł na rowerze, a ja szłam obok niego. Rozglądał się, szukając ów stoiska, o którym mówił, jakby sam nie był pewien, gdzie ono było. Kiedy w końcu je znaleźliśmy, Janek wziął dla nas dwie duże waty i, mimo że próbowałam zgrywać twardą, cieszyłam się jak dziecko, gdy podawał mi patyczek do ręki. Teraz prowadził riksze po swojej lewej stronie, a ja szłam po prawej spacerowym krokiem.

– Myślałem, że nie miałaś ochoty. – powiedział, kiedy zjadłam już połowę. – Chyba twoja jest lepsza.

Wyciągnął rękę i urwał spory kawałek mojej waty. Krzyknęłam i uderzyłam go w rękę, ale on czym prędzej władował kawałek do ust. Zaśmiał się głośno, widząc moją zdenerwowaną minę. Nie pozostałam mu więc dłużna i wyciągnęłam rękę po jego watę, ale domyślił się, że będę chciała to zrobić i uniósł ją wysoko, żebym nie mogła jej dostać. Uśmiechnęłam się do mnie z pobłażaniem, a ja poczułam gotującą się we mnie chęć rywalizacji. Odpowiedziałam mu chytrym uśmiechem i zanim zdążył się zorientować, nadepnęłam mu z impetem na stopę. Jęknął zaskoczony, podnosząc nogę, a ja wyciągnęłam się na palcach, złapałam za jego watę i wyrwałam mu ją z ręki. Rudy jednak trącił mnie przypadkiem nogą i straciłam równowagę, spadając na niego, przez co obydwoje wylądowaliśmy w siedzisku rikszy. Praktycznie leżałam na zdezorientowanym Bytnarze, jednak nie przeszkodziło mi to w tym, żeby triumfalnie dzierżyć w ręce moje trofeum, które specjalnie na jego oczach postanowiłam zjeść, nie oszczędzając już ani kawałka.

– Warto było? – zakpił, próbując ukryć skrzywienie, spowodowane bólem wbijających się mu w ciało podłokietników rikszy. – Fuj, Anka, cała się kleisz. – mruknął, kiedy położyłam swoją dłoń gdzieś na jego ciele, żeby pomóc sobie zejść z niego.

– To smak zwycięstwa. – prychnęłam, odrzucając włosy na plecy. Musiałam cała się spiąć, żeby nie okazać obrzydzenia, kiedy kilka włosów faktycznie przykleiło się do mojej ręki.

***

Położyłam jeszcze parującą herbatę na szafce obok łóżka, a sama usiadłam na krześle. Basia siedziała na skraju i moczyła w zimnej wodzie szmatkę, którą miała zaraz położyć na czole Dawidowskiego.

– Może nie powinieneś iść. – westchnęłam, zastanawiając się głośno. – Jak ci się pogorszy, nic z ciebie nie będzie.

– Jesteś dzisiaj dziwnie miła, Anastazja. – uśmiechnął się kwaśno na moje słowa, na co przewróciłam oczami. – Gorączka spadła, chodzi o to, żeby zbić ją całkowicie. Czuję się dobrze, to wy my karzecie leżeć w łóżku, jakbym był umierający.

– Po prostu chcę, żebyś szybko wyzdrowiał. – sprostowała blondynka. – Tadek nie będzie zadowolony, jak cię zobaczy.

– Miałaś się postarać, żebym wyglądał jak najlepiej. – powiedział z wyrzutem, na co popatrzyła na niego z politowaniem. – Z resztą, nie ma żadnej dyskusji. Idę i tyle.

– Tadek wcale nie musi cię brać. – zauważyłam.

– Ale się obie mądrzycie! – zawołała zirytowany. – Ja chcę tam iść, więc pójdę!

– Zachowujesz się jak dziecko. – mruknęła Baśka, nakładając mu na czoło okład. – Będą jeszcze inne okazje.

– Ale to jest pierwszy raz i to on zostanie najbardziej zapamiętany. Chcę być tego częścią. – zakończył, nie pozwalając nam dalej dyskutować na ten temat.

Czekaliśmy na Tadeusza i kilku chłopców, którzy mieli przyjść tutaj w ramach omówienia planu. Baśka nie pozwoliła wychodzić Alkowi, jeżeli nie było to konieczne, więc obrady musiały odbyć się tutaj. Zośka w końcu się na to zgodził, ale tylko nieoficjalnie. Planował i tak spotkać się u Orszy, żeby omówić to ze wszystkimi pozostałymi, którzy nie mogli się pojawiać w mieszkaniu Dawidowskich ze względów bezpieczeństwa.

– Nie wystarczy ci Kamiński? – westchnęła Sapińska. – Masz wiele wielkich osiągnięć, Maciek. Gdyby raz cię zabrakło, świat by się nie skończył...

– Nie rozumiesz, Basiu. – pokręcił głową niezadowolony. – Nie chodzi o to, że chcę tam być, bo wszyscy będą o tym mówić. Chcę tam być ze względu na to, jakie to będzie miało znaczenie.

Baśka westchnęła, znalazła rękę dryblasa na kołdrze i ścisnęła ją mocno. Nie potrafiła się z kim kłócić, kiedy był w takim osłabionym stanie, z resztą w ogóle tego nie lubiła. Do tego wiedziała, że to nie ma sensu, bo w tej kwestii Maciej był nieugięty. Robił to dla sprawy i nie mogła go winić za jego postawę. Skrycie była z niego dumna, z tej niezłomności, ale bała się i wiedziała, że jest jedną z nielicznych osób, której mógłby posłuchać, przez co czuła na sobie pewną odpowiedzialność za niego.

Ktoś zapukał do drzwi i obie zerwałyśmy się z miejsc. Sapińska poszła otworzyć, a ja popatrzyłam na Alka i uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.

– To my! – zawołała Aniela z przedpokoju.

Aleksy zaczął podnosić się z łóżka, żeby iść do salonu i tam ugościć towarzystwo, tak jak na gospodarza przystało. Jednak Basia musiała mieć w umyśle jakiś radar, bo ledwie postawił stopy na ziemi, a ona już była w pokoju i krzyczała na niego, że ma się nigdzie nie ruszać. Dlatego też, wszyscy z podkulonymi ogonami, bojący się gniewu srogiej Barbary Sapińskiej bez zbędnego przedłużania weszli do pokoju Alka. Ustąpiłam krzesło Tadeuszowi, który rozłożył plan na kołdrze na nogach Maćka. Janek oraz pozostali chłopcy, którzy zdecydowali się przyjść do dryblasa – Kazik, Janek Rodowicz i Słoń usiedli na ziemi. Basia siedziała na skraju łóżka, a my z Anielą na jego ramie.

Miałam świadomość, że Heniek z chęcią znalazłaby się w tym gronie. Było mi przykro, że skomplikowana sytuacja w pewien sposób zabraniała mu tego. Musiał najpierw uporządkować związek, wyciszyć obawy Marianny, żeby wrócić do normalności. Ciężko było mi sobie wyobrazić, że miałoby być tak zawsze – zastanawiałby się, czy jakieś spotkania, czy ze mną, czy w grupie to nie za dużo, czy nie przeleją czary goryczy, a gdy w końcu to się stanie, ograniczy je do minimum, żeby jeszcze bardziej nie drażnić smoczycy, tylko po to, żeby ją uśpić i robić od nowa to samo, tak w kółko.

– Orsza idzie z nami, chce wszystkiego dopilnować. – powiedział Tadeusz, jakbyśmy wcale o tym nie wiedzieli od dawna. Maciek przewrócił oczami, był niecierpliwy i tak jak my wszyscy, chciał znać skład na akcję. – Mamy przygotowane miejsce nieopodal drewna, przy którym prowadziliśmy rozpoznanie.

– Zośka, na litość boską, do rzeczy. – mruknął Anoda, a my wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, że najwyraźniej wszyscy myślimy tak samo. – Powiedz to, co interesuje nas wszystkich, a resztą zajmiemy się później.

– Są rzeczy ważne i ważniejsze. – prychnął.

– No właśnie, cieszę się, że się z nami zgadzasz, Tadek. – przytaknął Alek, na co się zaśmialiśmy. – Po prostu wyczytaj mnie już z tej listy, żebym mógł spokojnie zejść z łóżka bez narzekania Baśki.

– Dziewczyna nie pozwala ci wyjść z łóżka, a tobie jeszcze źle! – zaśmiał się Słoń, na co wszyscy chłopcy wybuchnęli śmiechem. Ja, Basia i Aniela popatrzyłyśmy na siebie z politowaniem i śmialiśmy się bardziej z ich płytkiego humoru, niż faktycznie z żartu.

– Alek, Rudy, Paweł... – zaczął wymieniać kolejne pseudonimy, wśród których nie było wciąż Anody i Słonia, przez co ich łobuzerskie uśmiechy trochę przygasły. – ...Anka jako pomoc sanitarna.

– A Heniek? – zapytałam zdezorientowana tym, że go nie wymienił.

– Nie było go w trakcie przygotowań, nie ze wszystkim jest zaznajomiony. – westchnął. – Na pewno weźmie udział następnym razem. I jak, Maciek? Wstawaj, nie ma czasu na siedzenie w łóżku.

Tadeusz uderzył rękami w uda i energicznie podniósł się z miejsca. Równocześnie z nim wstali chłopaki, którzy byli już gotowi iść na miejsce przygotowywać wszystko do akcji.

– Hej, nie tak szybko. – Tadeusz miał już wychodzić z pokoju, ale odwrócił się w stronę siedzącej z założonymi rękami Miller. – Czy o czymś nie zapomniałeś? – wyglądał na jeszcze bardziej zdezorientowanego. – A co ze mną?

– O niczym nie zapomniałem. Ty nie idziesz. – powiedział, lekko wzruszając ramionami.

– Słucham? – zakpiła, ale on nie żartował. – Co to za jakieś widzimisię! Powinnam tam być tak samo, jak ty! Pracowałam nad tym planem! – oburzyła się. – Bierzesz Ankę, a nie bierzesz mnie?

– Anastazja idzie tylko dlatego, że jest potrzebna, gdyby coś się stało. – odparł lekko, a ja popatrzyłam na niego obrażona. – To pierwsza taka akcja, nie wiem, czy wszystko pójdzie dobrze. Nie chcę ryzykować i brać więcej ludzi niż to konieczne. Jeśli to wypali, następnym razem będzie nas więcej.

– Ale przecież pracowałam nad tym z tobą! Wiem o tej akcji więcej, niż nie jeden z tych, których na nią bierzesz!

– Poszłaś ze mną na rozpoznanie tylko dlatego, że Alek nie mógł iść, Aniela. – westchnął. – Nie będę ryzykował. Już wystarczy, że biorę tam Ankę.

– Dlaczego taki jesteś, Tadek? – powiedziała oburzona, ale zaczęła opadać z sił. Nie miała już ochoty ciągnąć tę kłótnię, skoro i tak nie dawała skutków. – Nie chcesz mnie wziąć, bo co?

– Bo chcę, żebyś dożyła trzydziestki. – wyrzucił z siebie, patrząc na nią stanowczo, aż przestała się poruszać. – Pasuje? – zapytał retorycznie. – Świetnie, więc zbierajmy się.

– Aniela, o czym on mówi? – zapytałam zdezorientowana.

– Nie ważne. – odparła nieobecnie, jakby była w całkiem innym świecie. Jednak na jej twarzy pojawił się maleńki uśmiech, a twarz się zaczerwieniła.

– Co z tobą, Aniela? Powiedział ci coś bez ładu i składu i nagle odpuszczasz? – nawet Basia wydawała się kompletnie tego nie rozumieć.

– Nie zrozumiesz. – zaśmiała się cicho. – Pójdę następnym razem. – kiwnęła głową. – Po prostu... Jestem w stanie mu to tym razem darować.

– Jesteś niepoważna. – pokręciłam głową, nie wierząc w to, co słyszę.

Posłała mi uśmiech pełen satysfakcji i już w ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Normalnie zaczęłaby się jeszcze bardziej kłócić, gdyby usłyszała taką głupotę od Tadeusza. Ona tymczasem postanowiła nagle całkowicie zmienić swoje nastawienie po jednym jego zdaniu, co w ogóle do niej nie pasowało. Powinna krzyczeć i się z nim kłócić, stawiać na swoim aż w końcu zmięknie i pójdzie jej na rękę. Fakt, że to ona zmiękła, powinien przejść do historii.

– Za dwie godziny zbiórka na polanie! – zawołał przed wyjściem Zawadzki. Teraz szedł na spotkanie u Orszy z pozostałymi chłopakami, tak jak to było zaplanowane od początku.

– Powinienem już zacząć się szykować. – powiedział podekscytowany Maciej, zrywając się z łóżka.

– Hola, hola, masz jeszcze dużo czasu. – Basia złapała go za ręce i ponownie posadziła na łóżku. – Leż, powiem ci, kiedy powinieneś wstać.

– Baśkaaaa! – jęknął niezadowolony, ciężko opadając na łóżku.

***

Miałam zapakowaną prawie po brzegi torbę i czułam, jak obciera mi ona ramię. Razem z Alkiem szliśmy szybkim krokiem na ustalone miejsce w lesie. Wcześniej omówiliśmy z Zośką i Orszą cały plan, teraz nadeszła pora, żeby wcielić go w życie. Oboje mieli być tam już przed nami, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a my powoli dołączaliśmy. Niektórzy już otaczali Tadeusza i tylko czekali, aż poda im ładunki wybuchowe i pozwoli iść je zamontować. Orsza co trzydzieści sekund zerkał na zegarek, żeby upewnić się, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet po nim było widać, że jest przejęty.

– Rudy, Buzdygan, Czarny Jaś, Felek, Ziutek idziecie ze mną założyć ładunki. – każdy z nich ostrożnie wziął je do ręki i powoli szli w kierunku wyznaczonego miejsca na torach. – Reszta idzie tam, za tą wykopkę. Położyć się i obserwować. Anka, idziesz schować się za drewnem, o tam. – pokazał na miejsce, w którym przebywali wszyscy, kiedy zbierali informacje o kursach pociągów.

– Jak to? – zdziwiłam się. Chciałam zobaczyć to spektakularne widowisko, na które nie mógł się doczekać każdy z nas. Natomiast za drewnem, nie wiedziałabym nawet dachu wagonu pociągu, a co dopiero wybuchające tory. – Zośka, idę z chłopakami na ziemię. Tutaj nie będę nic widzieć.

– Ty nie masz widzieć, tylko pomóc jak będzie trzeba. – zaznaczył i uciął. Po prostu spojrzał na mnie lodowato i poszedł w kierunku oddalających się chłopaków.

– Ten jeden jedyny raz zrobię wyjątek i się z nim nie zgodzę. – powiedział Orsza za moimi plecami. Odwróciłam się do niego zaskoczona, a on przewrócił oczami. – Jest bardzo zdenerwowany tym, czy wszystko wyjdzie. Tu nie ma miejsca na pomyłkę. – spojrzał przed siebie, na chłopaków układających ładunki. – Idź do chłopaków, ja z nim porozmawiam. Każdy z was na to czekał i każdy ma prawo to zobaczyć. Jak pierwszy raz ci się nie spodoba, następnym będziesz siedzieć tam, gdzie każe.

– Ciężko mi uwierzyć, że mówisz to poważnie. – prychnęłam.

– Jeśli chcesz siedzieć za drewnem i nic nie widzieć, to droga wolna. To była tylko propozycja. – wzruszył ramionami.

– Dzięki, Orsza. – uśmiechnęłam się do niego, ale on starał się pozostać niewzruszony i patrzył ponownie na chłopaków.

Zgarnęłam torbę i szybkim krokiem poszłam do Dawidowskiego i reszty chłopaków. Leżeli na ziemi i każdy z nich wybierał najlepszą pozycję do oglądania widowiska. Niektórzy zaopatrzyli się nawet w lornetki, chociaż miejsce podkładania ładunków nie było jakoś bardzo daleko i wybuch można było spokojnie zobaczyć gołym okiem.

– A ty nie miałaś być tam? – zakpił Alek, kiedy wciskałam się między chłopaków. – Tadek się wkurzy.

– Orsza mi powiedział, żebym przyszła tutaj. – wzruszyłam ramionami. – To on ma decydujący głos.

– Zośka osiwieje do reszty. – podsumował Kazik.

Zajęłam miejsce między Maćkiem a Pawłem i razem z nimi wyglądałam zza skarpy, żeby sprawdzić, czy ładunki są już zamontowane. W końcu, kiedy szli, Zawadzki zajrzał za drewno i momentalnie odwrócił się w naszą stronę, przez co w sekundzie ukryłam się za skarpą. Kopernicki trzymał mi rękę na głowie, żebym się nie wychylała, ale raczej nie miało to już sensu, skoro i tak mnie wykrył. Nie wydawał się zadowolony, kiedy zorientował się, że nie ma mnie w ustalonym miejscu.

Aleksy łaskawie poinformował mnie, że Tadek rozmawia z Orszą, ale chwilę musiałam się z nim pomocować, zanim stwierdził, że faktycznie, może zabrać już rękę i pozwolić mi się ruszać.

Rudy i Czarny Jaś dołączyli do nas, a reszta chłopaków rozdzieliła się do swoich kompanów. Opowiadali nam, jak ułożyli ładunki, jakbyśmy wcale nie byli na tych samych obradach i nie znali tego samego planu.

W końcu oboje przyszli, Orsza został z boku, a Zośka wszedł do nas. Wszyscy byliśmy tak podekscytowani, że każdy z nas uśmiechał się niemalże jak psychopata. Zawadzki nie wydawał się zachwycony moją obecnością, ale nic nie powiedział, tylko przewrócił oczami i się uśmiechnął.

– Gotowi? – zapytał Orsza, a chłopcy musieli się nieźle powstrzymywać, żeby nie krzyknąć chórem.

– Orsza, Orsza, czy ja mogę odpalić? – Janek wydawał się tak bardzo napięty z emocji, że chyba w życiu nie widziałam go tak podekscytowanego.

– Panie mają pierwszeństwo. – zakpił, wskazując na mnie. Popatrzyłam na niego zszokowana, bo to była ostatnia rzecz, jaką miałam zamiar robić.

– Ja jednak pozwolę sobie oddać ten zaszczyt Rudemu. – uśmiechnęłam się niezręcznie, a Janek popatrzył na mnie z radością.

– Podejdź tu. – machnął na Bytnara, który wygramolił się ze swojego miejsca i szybko do niego podszedł. – Wiesz, co robić? – zapytał, chcąc się upewnić. Wiedział, że chłopaki mają trochę przysłoniętą rzeczywistość przez emocje i mogli zapomnieć, w jakiej poważnej są sytuacji. – Na mój znak, przyciskasz i przekręcasz. Tak jak się uczyliśmy. – Janek pokiwał ochoczo głową. – Wszyscy ręce na głowę! – zawołał głośno.

Wszyscy się pochyliliśmy zakładając ręce na głowy, ale mimo to każdy starał się wyglądać zza zaspy, żeby widzieć wybuch. Orsza krzyknął do Rudego i kilka sekund później usłyszeliśmy wybuch. Chmura ognia i dymu się uniosła, a nam zapiszczało w uszach. Alek musiał zdjąć mi ręce z głowy, bo nie zorientowałam się, że już po wszystkim. Chłopcy wpatrzeni byli w resztki wybuchu jak w obrazek i zarazem tak szczęśliwi, że zaczęli się śmiać bez powodu. Zośka podszedł do Janka i zmierzwił mu włosy jak młodszemu bratu. Orsza patrzył na nas z dumą i spokojem, i nie zdążył tego przede mną ukryć, chociaż próbował udawać, że to nic takiego, kiedy zauważył, że go nakryłam.

– Dosyć tej radości. Zbieramy się stąd, zanim szkopy się zlecą.

– Kiedy następny raz, Orsza? – zapytał Paweł, kiedy zaczęliśmy iść. Oczy każdego z nich świeciły taką samą ekscytacją.

– Jak dostaniemy rozkaz. – przewrócił oczami, śmiejąc się z nich. Zachowywali się jak dzieciaki. – Dobra robota, Zośka. Świetnie zaplanowane i wykonane.

– Ej, chyba nie bałaś się małego „bum"? – zaśmiał się Janek, zarzucając mi rękę na ramiona.

– Bałam się, żeby nie urwało ci ręki. – wzruszyłam ramionami.

– Sam fakt, że się o mnie bałaś, znaczy, że było warto. – uniósł dumnie głowę i uśmiechnął się zwycięsko.

– Jesteś pewien, że nie urwało ci głowy?

***

Drogi Adamie,

Moje serce rozrywa się na kolejne maleńkie kawałeczki, kiedy piszę te słowa. Jeszcze bardziej boli mnie ono na myśl, że będziesz je musiał czytać.

Nie wiem, który list czytasz jako pierwszy, czy mój, czy od rodziców. Więc powiem tylko w skrócie, że wyjazd Twoich rodziców był dla mnie tak samo niespodziewany, jak dla Ciebie. Niezwykle mi przykro z tego powodu. Miałam okazję pożegnać się z Jackiem, to on dostał ten list. Obiecałam Ci, że będę o niego dbać, kiedy Cię nie ma. Wybacz mi, że nie mogłam dotrzymać tej obietnicy. Naprawdę tego chciałam, bo wiedziałam, jak zależało Ci na tym, żeby miał kogoś przy sobie. Oddałbym wszystko, żeby dalej móc przy nim być. Nie miej mi tego za złe.

Wybacz mi też, że nie jestem w stanie nic zrobić. Informacja od Twojego ojca sprawiła, że część mojego świata się zawaliła. Nie docierała do mnie informacja, że to prawda. Myślałam o tym, jak temu zapobiec, czy da się coś zrobić, jakoś tego uniknąć, ale nie mam takiej mocy, nikt nie ma. Czuję się taka słaba z tym, że nawet nie mogłam im pomóc w pakowaniu, bo Twój ojciec zabronił mi się zbliżać do okolicy waszego mieszkania. Wybacz mi, oh, wybacz, że zostawiłam ich z tym samych. Naprawdę pragnęłam tam być. Pragnęłam coś zmienić, zrobić.

Nie wyobrażasz sobie, ile bólu zadaje mi pisanie tego listu. Nie byłam na to gotowa, tak bardzo nie byłam. Gdzie ja miałam głowę? Dlaczego tak bardzo się łudziłam, że pożegnanie z Tobą było najboleśniejszą rzeczą, jaka nam się przytrafiła? Nic nie boli mnie tak, jak fakt, że pierwsza muszę Ci napisać to wszystko. Nie chcę Cię ranić, Adam. Nie chcę, żebyś cierpiał, bo wtedy i ja cierpię. Błagam, wybacz mi ten list i te słowa. Gdyby nie wszechświat, nigdy bym go nie pisała.

Pożegnanie twarzą w twarz nie było tak złe, jak to. Nie chcę tego kończyć. Mam Cię tu na papierze i to podtrzymuje mnie na duchu. Zawsze myślę, co robisz, kiedy piszesz list i kiedy go czytasz. Co mam teraz myśleć? Nie chcę sobie wyobrażać, jak czytasz ten list. Nie chcę wiedzieć, że to, co będziesz czuć jest przeze mnie.

Nie będę Ci kłamać, że przyjęłam tę wiadomość z zimną krwią, że starałam się być silna, że nie dałam się ponieść emocjom. Pewnie byś w to nie uwierzył, a jeżeli nawet, to musiałbyś myśleć, że zmieniłam się nie do poznania i nie jestem tą samą sobą. Nie mogłam tego przeżyć, byłam naprawdę załamana. Gdy wyjeżdżałeś, trzymałam się, bo Ci to obiecałam. Jednak tej sytuacji nie było w naszej umowie. Nie martw się zbytnio, bo potrafię już sobie z tym radzić. Jestem dojrzalsza w pewne doświadczenia i wiem, ile jestem w stanie wytrzymać. Dałam z siebie wszystko, żeby być silna przy Jacku. Potrzebował tego, żeby ktoś pokazał mu, że nie można się załamać, że to nie koniec świata. Więc jeżeli napisał Ci, że byłam silna, to zrobiłam to tylko dla niego.

Boję się, jak zareaguję na Twój list, ale proszę, nie oszczędzaj mnie. Nie myśl o tym, co może mnie za bardzo zaboleć. Proszę bądź szczery do bólu. Pisz wszystko, co podsuną Ci myśli. Niech ten ostatni list pomoże Ci pozbyć się wszystkich emocji, pomoże odetchnąć i zamknąć za sobą nasz rozdział. To ostatnia szansa, nie ma powodu, by się ograniczać. Przeżyję wszystko, obiecuję Ci.

Będziesz w moich myślach jeszcze długo. W moim sercu na zawsze będziesz już miał swoje miejsce, którego nie da się zastąpić. Powiedziałam Ci to wtedy i powtarzam teraz. Ty obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy. Może nawet szczęśliwszy niż ze mną, jeżeli tylko ktoś da Ci takie szczęście, w co wierzę. Zasługujesz na to.

Mam mało czasu, żeby zgłębić całą swoją duszę i napisać wszystko, co leży mi na sercu. Ty będziesz go miał zdecydowanie więcej, więc mam nadzieję, że mnie zaskoczysz. Piszę chaotycznie, ale chcę napisać wszystko, co czuję, że powinnam. Mam nadzieję, że wszystko rozumiesz.

Wierzę, że dalej uważasz, że spotkamy się gdzieś we wszechświecie w innym życiu. Liczę na to, że wciąż rezerwujesz mi miejsce obok siebie w piekle. Jeżeli tam trafię i nie będę miała miejsca, będę w Ciebie rzucać najobrzydliwszymi ropuchami, jakie tylko znajdę. Mówię poważnie.

Nie napiszę Ci „żegnaj". Napiszę „do zobaczenia". To zobowiązuje nas do zobaczenia siebie w niedalekiej przyszłości. To taki mały szantaż na losie, jedyny, na jaki my ludzie możemy sobie pozwolić. Zmienianie przyszłości.

Do zobaczenia, Adam.

Na zawsze twoja w innym życiu,
Anastazja

***

_________________________

Po pierwsze chciałabym bardzo podziękować Beyonce za to, że mogłam napisać i dodać ten rozdział

Poza tym mam oczywiście nadzieję, że rozdział wam się podobał!! Liczę na wasze opinie w komentarzach!

Oby ten rozdział umilił wam koniec miesiąca i mam nadzieję, że chociaż trochę poprawił wam humor!!

Co u mnie? Jestem oficjalnym studenciakiem i chyba mogę się już określić jako w połowie Krakowiankę, bo obecnie to tam spędzam większość czasu. A no i mogę oficjalnie pić w randomowe dni tygodnia i dla wszystkich to jest normalne. Na studiach można pić, tylko trzeba rano wstawać. Na tym polega odpowiedzialność. I chyba tyle

Życzę wam wszystkiego dobrego na przyszłe tygodnie i nie wiem czy nie powinnam od razu życzyć wam wesołych świąt, bo nie wiem, czy dam radę dodać coś przed świętami XDD

Także ściskam was mocno i do następnego!!

data: 28 październik 2024

słowa: 22 592

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top