Rozdział 56
Marzec 1942r.
– Nie musiałeś tu przychodzić. – westchnęłam, splatając ze sobą dłonie w rękawiczkach.
– Ale chciałem. – wzruszył ramionami. – Chyba jestem tu pierwszy raz.
– Nie miałeś powodu, by tu być, to zrozumiałe. – odparłam, nawet na niego nie patrząc. – Ja za to mam ogromne wyrzuty, że nie jestem tu tak często, jak powinnam.
– Nie ma zasady mówiącej, ile razy powinnaś tu być, Anka. – mruknął zirytowany moimi słowami. – Najważniejsze jest to, że pamiętasz. Że przychodzisz i wspominasz. Pamięć to najlepsze, co możesz od siebie dać. On nic więcej już nie potrzebuje.
Stałam razem z Henrykiem Wierzbowskim na cmentarzu. Pogoda była całkiem sprzyjająca, maleńkie płatki śniegu dodawały tej scenerii pewnego piękna. Heniek strzepał śnieg z kapelusza i ponownie założył go na głowę. Ja dalej się nie ruszałam i wpatrywałam się w wygrawerowane imię i nazwisko:
Edward Wilczyński
18 marca 1922
17 lipca 1940
– Myślisz, że w innym świecie byłby ze mną szczęśliwy?
– On już w tym świecie był z tobą bardzo szczęśliwy. – prychnął, kręcąc głową. – Źle sformułowałaś pytanie. – popatrzył na mnie, jakby chciał mieć pewność, że nie będę próbowała oszukiwać samej siebie i zadam to pytanie poprawnie.
– Myślisz, że w innym świecie bylibyśmy razem szczęśliwi?
– Oczywiście. – powiedział to tak pewnie, że aż musiałam na niego spojrzeć, bo nie dowierzałam w jego entuzjazm. – Tylko musiałby być to świat beze mnie, Janka i Adama.
Spojrzał na mnie jakby z kpiną w oczach, tym samym wyśmiewając się ze mnie, że naprawdę uwierzyłam mu na początku. Wiedziałam, że nie był zwolennikiem Wilczyńskiego, ale nie musiał tego okazywać w tym miejscu, w taki sposób. Zmarszczyłam brwi i westchnęłam ciężko, z irytacją przymykając oczy.
– Wytłumaczysz mi dlaczego?
– Bo w każdym innym świecie, w którym bylibyśmy my, nie wybrałabyś jego.
Spojrzałam na niego w otwartymi ustami, ale on stał wyprostowany z rękami w kieszeniach i patrzył prosto na tabliczkę z datą śmierci. Był taki pewny siebie, jakby nawet nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. Jakby to była prawda stara jak świat.
– Edward zawsze był tylko opcją. Jedną z opcji, ale nigdy pewnym wyborem. Stawał się wyborem dopiero na drodze eliminacji. Gdy nie było już innych opcji, on pozostawał jedyną. – wzruszył ramionami. – Całe życie miał kompleks bycia pierwszym. Bycia najważniejszym. – popatrzył na mnie, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. – Był pierwszym synem, pierwszym dzieckiem, ale miał trzy młodsze siostry. Stał się trzecim rodzicem, tym który zajmował się dziećmi, gdy rodziców nie było. Na jego głowę spadło wiele rodzicielskich obowiązków, których nie ma żadne dziecko. Nigdy tak naprawdę nie był najważniejszym dzieckiem, pierwszym dzieckiem. Nigdy nie był pierwszym uczniem. Zawsze był jednym z pierwszych, jednym z najlepszych, ale nigdy nie był pierwszy. Nigdy nie był najlepszym przyjacielem. Był jednym z najlepszych przyjaciół, ale nigdy nie był pierwszym. I co najważniejsze nigdy nie był pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. I nigdy nie będzie, oboje to wiemy. Stał się pierwszy, gdy zniknęli ci przed nim. A i tak w twoim sercu nigdy pierwszy nie był.
Musiałam się odwrócić z powrotem twarzą do grobu. Czułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Patrzyłam na miejsce, w którym pochowane było ciało jednego z ważniejszych dla mnie chłopców. Ale nigdy nie najważniejszego, nawet teraz z kimś przegrywał. Zginął z sercem wypełnionym miłością do mnie, w czasie gdy moje było wypełnione miłością do kogoś innego. Miałam wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy o nim myślałam. Bo za każdym razem coraz bardziej do mnie docierało, że był tylko opcją. Był zabezpieczeniem, gwarancją bliskości i tego, że nie będę sama. Czułam się tak, jakbym trzymała go przy sobie tylko „na wszelki wypadek", żeby mieć zastępstwo w razie potrzeby.
– Dobrze, że rozumiesz. – westchnął. Nawet nie musiałam się odzywać, nawet na niego nie spojrzałam, a on doskonale wiedział, co siedzi w mojej głowie. O czym teraz myślę. Do jakich wniosków dochodzę. – Myślę, że przynajmniej tam, gdzie teraz jest, nie musi walczyć o to, by być pierwszym.
– Z pewnością jest pierwszym, który mnie nawiedza.
Wierzbowski spojrzał na mnie z uniesioną brwią. Spojrzałam na niego, marszcząc czoło i nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Posłał mi pełne politowania spojrzenie i pokręcił głową. Dopiero wtedy zrozumiałam.
– Faktycznie. Był pierwszym, który mnie nawiedzał. – mruknęłam. – Nie musiałeś przypominać.
– Wtedy znowu byś się oszukiwała. I jego. – wzruszył ramionami. – Nigdy nie pałałem do niego ani nienawiścią, ani sympatią, ale myślę, że tak jest lepiej. – powiedział, patrząc się na grób Wilczyńskiego. Spojrzałam na niego oburzona jego słowami, ale on kontynuował. – Tutaj nigdy nie byłby szczęśliwy. Zawsze walczyłby o to, żeby go zauważyć. W końcu zrobiłby coś głupiego i wtedy wszyscy byśmy pożałowali.
– Muszę zapalić. – westchnęłam, łapiąc się za głowę. Poczułam nagły ból w skroniach.
Wierzba wyjął z kieszeni płaszcza papierośnicę i podał mi ją. Wzięłam papierosa i czym prędzej włożyłam go do ust. Blondyn znalazł zapalniczkę i odpalił go, zapalając też papierosa dla siebie.
– Zawsze myślałam tylko o tym, że przynajmniej nie musi już patrzeć na wojnę.
– Tak, tak, to też duży przywilej. – pokiwał głową, wypuszczając dym. – Niech spoczywa w pokoju.
Oboje jeszcze przez chwilę paliliśmy w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami związanymi z postacią Edwarda Wilczyńskiego. Byłam pewna, że niedługo znowu mnie nawiedzi. Może powie mi, że wcale to nie prawda z tą walką o pierwszeństwo, że przecież wiem, że naprawdę go kochałam, że przecież nigdy nie był żadną opcją. A ja obudzę się i znowu będę się zastanawiać, kim tak naprawdę jestem i kiedy naprawdę będę wiedzieć, że coś jest prawdą albo kłamstwem.
Potem znowu zasnę i odnajdę Edwarda. Dorwę do go zaskoczenia w trakcie podwieczorku, kiedy w wygodnym fotelu z gazetą w dłoniach będzie popijał kawę. I powiem mu, że wszystko, co mówił Heniek to prawda. Bo Wierzbowski znał mnie lepiej niż ja sama. On w przeciwieństwie do mnie wiedział, co jest prawdą a co kłamstwem. I znał prawdę.
Przeżegnaliśmy się i ruszyliśmy wzdłuż ścieżki. Dym unosił się za nami, tworząc ślad naszej trasy. Byliśmy dziwnie milczący jak na nas, zadumani, przepełnieni melancholią. Szarzy, nie wyróżniający się spośród tłumu ludzi.
– Rozmawiałem ostatnio z Jankiem. – oznajmił, wyrzucając wypalonego papierosa. Zdziwiłam się, że skończył go tak szybko.
– Co w tej rozmowie było takiego zaskakującego, że postanowiłeś się tym ze mną podzielić? – prychnęłam.
– Pytał, jak się czujesz.
Zmarszczyłam brwi i przystanęłam na chwilę. Musiałam się zastanowić czy dobrze usłyszałam, czy aby na pewno zrozumiałam każdy wyraz i nic nie przekręciłem. Ale nie dało się tu nic przekręcić. Wierzba się nie zatrzymał i szedł dalej, niewzruszony moim zaskoczeniem, więc musiałam szybko go dogonić.
– Jak to, jak się czuję? – zakpiłam. – Widzimy się przecież codziennie. Nie mógł się zapytać mnie?
– Odpowiedziałabyś mu „W porządku" i na tym zakończyłaby się wasza rozmowa. – mruknął. – Chodzi o całokształt ciebie. Jak się czujesz tam, w środku. – powiedział, dźgając mnie palcem w mostek.
Wyrzuciłam papierosa i przydeptałam go butem. Zaczęłam się zastanawiać teraz nad wszystkim, tylko nie nad tym pytaniem. Skąd się w ogóle wziął przy mnie Heniek? Co siedziało w jego głowie? Czy rozmowa o Edku była kluczowa, żeby przejść do tematu Janka? Czy planował, że tak poprowadzi tę rozmowę? Czy może temat Wilczyńskiego przyszedł mu sam z siebie, gdy patrzył na jego grób? Może nigdy nie chciał rozmawiać o Edku. Może od początku był tu po to, żeby przekazać informacje od Bytnara.
– Wszystko dobrze? – zapytał lekko zmartwiony, kiedy nie odpowiadałam przez dłuższą chwilę.
– Pytasz teraz sam z siebie czy to też pytanie Janka? – prychnęłam, a on przewrócił oczami. – Wciąż nie wiem, o co mu chodzi.
– Mówiłaś, że rozmawialiście o czymś ważnym. – oznajmił. – Mówił, że nie chce pytać cię wprost, bo mu nie odpowiesz, dlatego przyszedł do mnie, bo wiedział, że ja będę znał odpowiedź.
– Więc skoro ją znasz, dlaczego mu jej nie podałeś?
– A i owszem, podałem. – zaśmiał się, a ja pokręciłam głową. – Ale teraz muszę się upewnić, że była poprawna.
– Dużo myślę, ale nic poza tym. – wzruszyłam ramionami. – To nie była łatwa rozmowa. On musi zrozumieć, że potrzebuję czasu. To jest zbyt głęboko zakorzenione, żeby tak łatwo mogło zniknąć.
– Jestem pod wrażeniem, że trafiłem prawie słowo w słowo.
– Kretyn. – prychnęłam, uderzając go ręką w ramię.
– Ja jeszcze dodałem, że to, że on powiedział wszystko, co mu leżało na sercu, nie znaczy, że ty też jesteś czysta. – dodał, jakby od niechcenia poprawiając kapelusz.
– Nie nabijaj się ze mnie!
– Aj tam, trochę muszę. – uśmiechnął się. – Musisz przyjść w najbliższym czasie do nas. Mama się ucieszy, dawno się z tobą nie widziała.
– Oczywiście, z chęcią. – uśmiechnęłam się, łapiąc go za ramię. – Tylko wcześniej zadbaj o to, żebyś i ty i Marianna byli w odpowiednim stanie na witanie gościa.
– Ani ty, ani ja nie znamy dnia, ani godziny. – odparł z powagą, a ja wybuchnęłam śmiechem. – Marianna nigdy się nie zapowiada.
– I co, każda niezapowiedziana wizyta kończy się tak samo? – zakpiłam, unosząc brew.
– Czy nie wolno mi być zakochanym?
– Ależ skąd! – machnęłam ręką. – Po prostu panujcie nad sobą. Jak tylko wojna się skończy, zaczniecie zasilać naszą armię małymi Wierzbowskim.
– Anka! – zawołał niby oburzony, ale nie potrafił zamaskować uśmiechu.
– Wejdziemy do piekarni? – zapytałam, kiedy byliśmy niedaleko odpowiedniego budynku. – Zostawiłam tam torbę po powrocie ze szpitala.
Blondyn nie musiał nic mówić, po prostu kiwnął głową na zgodę. Na ulicy nie było ruchu, mało Warszawiaków śpieszyło się gdziekolwiek. Kiedy weszliśmy do piekarni, Basia rozmawiała z jakiś chłopakiem.
– Nie mam pojęcia, gdzie poszła. Wiesz, jaka jest. Przekażę jej. – westchnęła, a potem dostrzegła nas w drzwiach i od razu się ożywiła. – Patrz! Jak na zawołanie!
Chłopak odwrócił się, a ja dopiero teraz rozpoznałam w nim Stefana. Na głowie miał kaszkiet, a szyja była grubo owinięta czerwonym szalikiem. Nie było go dziś w szpitalu, Marysia wspominała, że jest przeziębiony.
– Stefan! – zawołałam radośnie, przytulając go mocno. Pociągnął nosem i objął delikatnie. Oczy miał szkliste od choroby, a nos zaczerwieniony. – Jak się czujesz? Powinieneś leżeć w łóżku.
– Jak Maryśka była u mnie, zanim poszła do szpitala i przypadkiem zostawiła list dla ciebie. Dzwoniłem do sklepu, ale Bogumiła powiedziała mi, że jej nie ma. – oznajmił, wyciągając zza pazuchy kopertę. – Nigdy nie wiem, kiedy znowu łaskawie najdzie ją ochota do mnie przyjść, więc sam musiałem ci do dostarczyć.
– Bardzo dziękuję za fatygę. – uśmiechnęłam się, chowając list do kieszeni. – Mogłeś zadzwonić do mnie, przyszłabym po niego.
– Nie pamiętam numeru. – wzruszył ramionami, a ja się zaśmiałam. – Poza tym, może spacer na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
– Tak, z pewnością! – oburzyłam się. – Zaraz się nabawisz zapalenia płuc i będzie moja wina. Będę musiała wysłuchiwać kazań Maryśki.
– To samo powiedziałam. – poparła mnie Basia za ladą. – Chłopcy już tacy są. – westchnęła, przewracając oczami.
Wierzbowski zmarszczył brwi, chyba urażony tymi słowami, ale puścił uwagę mimo uszu, chociaż Sapińska wysłała mu przepraszające spojrzenie.
– Jesteście przewrażliwione. – prychnął Stefan.
– W tej chwili idziesz ze mną do domu. – zadecydowałam, łapiąc go za ramię i kierując ku wyjściu. – Załatwię jakąś riksze, żeby było szybciej.
– Torba! – zawołała Basia.
– Wrócę po nią!
Wyszliśmy z piekarni, chociaż Stefek miał minę jak niezadowolony pięciolatek. Rozejrzałam się wokół, ale nigdzie w pobliżu nie widziałam rikszy. Musieliśmy trochę się przejść.
– Sam mogłem załatwić rikszę, wiesz?
– Z pewnością chłopcy z większą chęcią zatrzymają się, widząc, że czeka na nich chłop jak dąb, niż ładna samotna panna. – zakpiłam.
Czarborowicz miał się odezwać, ale chyba brakło mi argumentów. Widziałam w oddali riksze, więc wychyliłam się i zaczęłam machać. Chwilę później chłopak zatrzymał się koło mnie i uśmiechnął szeroko.
– Dokąd zawieść ładną panią? – zapytał, kiedy wpychałam Stefana z nietęgą miną do rikszy. Chyba bolało go, że miałam rację.
Wysiedliśmy ulicę dalej niż kamienica Czarborowicza. On tak zadecydował, a ja w żadnym wypadku nie miałam zamiaru tej decyzji podważać. Koniec jego szalika ciągnął się za nami, kiedy szliśmy pod wiatr. Czułam, jak łzawiły mi od niego oczy.
– Wciąż rysujesz? – zapytałam.
Chciałam z nim porozmawiać. Dawno nie mieliśmy okazji do tego, żeby być całkiem sam na sam, więc chciałam to wykorzystać. Nie wiedziałam, dlaczego to było pierwsze pytanie, jakie pojawiło mi się w głowie.
Stefan kojarzył mi się z chłopakiem siedzącym w lecie w cieniu drzewa, opartym o jego pień z pamiętającym lepsze czasy szkicownikiem w ręce i ołówkiem w drugiej. Drugi ołówek spoczywa za jego uchem, na włosach ma liść, który spadł z drzewa, ale kompletnie mu nie przeszkadza. Palce ma brudne od węgla, którego używał do szkicu, na którym ma właśnie otwarty szkicownik. Patrzy na dziewczynę przy rzece, która ma podciągnięta sukienkę i moczy gołe stopy w wodzie. To właśnie ją rysuje.
Zdecydowanie tak mogłoby wyglądać jego życie. To z pewnością była jego droga, jego przyszłość, gdyby nie rozpętało się to piekło, które pokrzyżowało plany wszystkich. Mógł mieć piękne życie. Jak z obrazka. On i ona.
A teraz brnie w mroźnym wietrze przez całą długość ulicy do swojego domu, bo bał się podać rikszarzowi właściwy adres. Jego ukochana nie śmieje się beztrosko nad rzeką, a zajmuje się chorymi w szpitalu, po kryjomu zszywając rannych w szpitalnej piwnicy.
– Czasem, kiedy mam czas. – wzruszył ramionami, pociągając nosem. – Przypomniałaś mi o czymś. Będziesz musiała na mnie chwilę poczekać, gdy wejdę do domu. – spojrzałam na niego, ale on patrzył tylko przed siebie. – Zimą gorzej się rysuje. Zresztą, wiesz, że jej nienawidzę. Może to dlatego. Nie ma tego piękna, które pragnie się uchwycić wiosną. Ludzie też wolą być w domu, przykryci kocem, więc nie ma na kogo patrzeć.
– Często rysujesz Maryśkę? – uśmiechnęłam się.
Mały zawadiacki uśmiech, który wykwitł na jego ustach był wystarczającą odpowiedzią.
– Nigdy, gdy jest tego świadoma. Nienawidzi tego. – odparł, wciąż nie kryjąc uśmiechu. – Czasem, gdy śpi, czasem, gdy jest czymś zajęta i wiem, że nie zwraca na mnie uwagi. Bardzo często zdarza mi się to jednak robić, gdy po prostu jej nie ma. Gdy o niej myślę, tęsknię za jej obecnością. Wtedy zawsze wychodzi najlepiej.
– Najlepiej, bo z samego serca.
– Ja mam portrety, ty masz listy. Każdy z nas chce za wszelką cenę mieć jakiś sposób na zatrzymanie kogoś przy nas. – wzruszył ramionami. – Wiem, że nie ma tu czego porównywać, ale chodzi o zamysł. W końcu trzymasz wszystkie listy po to, żeby o nim pamiętać. Żeby mieć jego cząstkę przy sobie.
– Ty masz cząstkę Maryśki w portretach. – odparłam, a on kiwnął głową. – Chcesz zatrzymać ją przy sobie, ale ona jest przy tobie cały czas. Czy w takim razie, czujesz, że nie zawsze tak jest?
Westchnął ciężko, a para wydobyła się z jego ust. Wyciągnął chusteczkę i wysmarkał się. Miałam wrażenie, jakby trochę grał na czas. Może potrzebował paru chwil na zastanowienie się nad odpowiedzią, a ten sposób był w jego mniemaniu lepszy, niż pozostanie w ciszy.
– Marysia jest specyficzną osobą. – zaczął. – Jest jej dużo i jest zawsze. Oddaję ci się całą sobą, w każdym aspekcie. Kocha całym ciałem, sercem i duszą, choć nie pokazuje tego wszem i wobec. Jest jednak niestała. – chwila przerwy sprawiła, że musiałam spojrzeć na niego, żeby upewnić się, czy to aby na pewno nie zakończenie tej wypowiedzi. – Bywa chaotyczna, zbyt narwana, czasem nie panuje nad emocjami. Czasem po prostu boję się, że może być tak, że po jakiejś kłótni ona po prostu wyjdzie i nie wróci. Znasz jej wybuchowy temperament. Z Marysią nie można planować dalekiej przyszłości, bo nie wiadomo, co się wydarzy.
– Nie chcesz z nią o tym porozmawiać?
– Ona po prostu taka jest, tego nie da się zmienić. Stara się pilnować i nie popadać w skrajności, ale czasem to nie wychodzi. A ja ją znam i rozumiem. Wiem, jak się zachowywać. – wzruszył ramionami. Naprawdę często odnosiłam wrażenie, jakby on po prostu był nauczony obsługi Marii Stasik. Znał się na niej. Wiedział, co robić, co mówić, co może wywołać jakie emocje. Znał ją na wylot. – Ale mimo to zawsze są wątpliwości.
Odeszliśmy pod odpowiednią kamienicę. Stefan kazał mi poczekać i pobiegł schodami do góry do swojego mieszkania. Opatuliłam się mocniej płaszczem, żeby było mi ciepłej. Było tu na pewno mniej ludzi niż standardowo na naszej ulicy. Kamienica Czarborowicza była raczej z boku, z daleka od bardziej handlowej części dzielnicy, co skutkowało mniejszym ruchem. Odwróciłam się, dopiero kiedy usłyszałam kaszel roznoszący się po klatce schodowej. Niedługo po tym w drzwiach powrócił Stefek.
– To dla ciebie.
Podał mi małe zawiniątko. Popatrzyłam na niego niepewnie, a on tylko kiwnął głową, żeby zobaczyła co to. Moim oczom ukazał się portret Adama Rozmysa. Szkic miał lekko rozmazane niczym mgła krawędzie, co nadawało mu charakter sennej mary. Miałam wrażenie, jakby te rozmyte kontury sprawiały, że wyglądaj jeszcze bardziej przystojnie. Wpatrywałam się w ten portret tak, jakbym chciała, żeby do mnie przemówił. Dawno nie wiedziałam jego twarzy tak blisko, w innej postaci niż na zdjęciu, które posiadam i które nie jest na widoku, bo nie chciałam zadawać sobie bólu.
– Narysowałem go już jakiś czas temu, ale za każdym razem zapominałem ci go dać. – oznajmił, a ja podniosłam na niego wzrok, nadal wzruszona jego gestem. – Czasem patrzyłem na niego i po prostu z nim rozmawiałem, jakby był obok, żywy, a nie naszkicowany. Ty masz tylko listy, a powinnaś mieć też portret.
– Nie potrafię nawet wyrazić mojej wdzięczności. – powiedziałam ze łzami w oczach. Objęłam co mocno, przekazując mu w ten sposób całe moje podziękowania. – Bardzo, bardzo dziękuję.
– Niech ci służy. – uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń. – Do zobaczenia.
– Dużo zdrowia, Stefan. – odparłam. – Jeszcze raz dziękuję.
Kiwnął mi głową i zniknął za drzwiami. Spojrzałam w dół jeszcze raz na portret Adama w moich dłoniach i przejechałam palcem po jego twarzy. Westchnęłam, podnosząc głowę i mrugając szybko, żeby pozbyć się łez. Schowałam portret do wewnętrznej kieszeni płaszcza i ruszyłam z powrotem do piekarni. W pobliżu nie było żadnej rikszy.
***
– A kogóż my tu mamy! Mój najlepszy przyjacielu, jak miło cię widzieć! – zawołałam, widząc Maćka koło Basi. Chłopak szeroko się uśmiechnął i ruszył w moją stronę.
– To trochę przykre, że mówisz o mnie w formie męskiej, ale jestem w stanie ci wybaczyć. – odparła Aniela, wychodząc z zaplecza.
Spojrzałam na nią zdziwiona, Basia zasłoniła usta, żeby nie było widać, jak się śmieje, a Maciej założył ręce na klatkę piersiową i przewrócił oczami.
– Nie jesteś najważniejsza. – prychnął, przytulając mnie w końcu na powitanie.
– Przykro mi, że tak się oszukujesz, Maciej. – zrobiła zbolałą minę i poklepała go po policzku, kiedy podchodziła do mnie, żeby również mnie objąć.
– Któreś z was wstało lewą nogą? – zapytałam w końcu.
Widziałam po twarzy blondynki za ladą, że odetchnęła z ulgą, mając świadomość, że zdecydowałam się ich uspokoić. Alek i Nika założyli ręce, jakby się umówili i spojrzeli na siebie obojętnym wzrokiem. Wykończona Baśka oparła łokcie o blat i ukryła twarz w dłoniach. Miałam ochotę się do niej przyłączyć.
– Przyszli już w takim stanie. – wymamrotała w końcu. – Skaczą sobie tu do gardeł od co najmniej kwadransu.
– Współczuję, że musisz tego słuchać. – zakpiłam.
– Przynajmniej czasem naprawdę powiedzą coś śmiesznego.
– Rozmawiacie, jakby nas tu nie było. – prychnął Maciej.
– Bo odnoszę wrażenie, że zachowujecie się tak, jakby oprócz was nikogo nie było. – Baśka popatrzyła na niego znużonym wzrokiem. – Powiecie wreszcie, co się stało?
– Nic się nie stało, nie wiem, o co wam chodzi. – zakpiła Miller. – Już nie możemy sobie poskakać do gardeł jak za starych dobrych czasów?
Spojrzałam na Sapińską z uniesionymi brwiami, po czym obie popatrzyliśmy na Anielę. Nawet Dawidowski wydawał się zbity z tropu i zaskoczony jej słowami, bo patrzył na nią z niepewną miną.
– Nienawidzę was całym swoim sercem. – powiedziała ściszonym, spokojnym głosem. Machnęła rękami, przekazując nam tym samym, że ma już dość i poszła na zaplecze.
– Gdzie moja torba? – westchnęłam, ignorując zachowanie Anieli.
Basia podała mi ją zza lady. Widziałam, że wystaje z niej parę drożdżówek. Popatrzyłam na nią z wdzięcznością i pocałowałam w policzek. Dawidowski uniósł brew zaintrygowany, po czym również pocałował Basię w policzek. Blondynka zaśmiała się i cmoknęła go w usta. Potem poczochrała mu włosy, na co zaczął krzyczeć i wymachiwać rękami.
– Aniela, idziemy! – zawołałam.
– Wołasz mnie jak psa. – prychnęła.
Spojrzała z zażenowaniem na dryblasa, który przeglądając się w witrynie, próbował sobie poprawić włosy. Wzięła swoje rzeczy z zaplecza i zaczęła się ubierać, a Maćkowi rzuciła jego. Gdy byli już gotowi, ostatni raz pożegnaliśmy się z Sapińską i wyszliśmy na zewnątrz.
– To o co poszło? – zagadnęłam, patrząc najpierw na dziewczynę, potem na chłopaka.
– O nic. – wzruszył ramionami. – Taki mamy dziś humor.
Popatrzyłam na niego kpiąco, ale on kompletnie to zignorował. Aniela się nie odzywała, szła przed siebie z zaciętą miną. Dawałam im maksymalnie dziesięć minut na wyśpiewanie mi wszystkiego.
W ciągu ów dziesięciu minut zdążyliśmy wejść do mieszkania i rozsiąść się w salonie. Usiadłam wygodnie na kanapie, kiedy Aniela siadła w fotelu, a Maciej koło mnie. Założyłam nogę na nogę i patrzyłam to na jeno to na drugie.
– Przyszłam sobie spokojnie do warsztatu, żeby zobaczyć się z Tadeuszem, a on zaczął mnie obrażać. – mruknęła, zakładając ręce na piersi.
– Nie obraziłem cię, normalnie żartowałem, a ty wzięłaś to do siebie. – prychnął. – To było nasze codzienne poczucie humoru.
– Powiedziałeś, że nie wiesz, po co w ogóle przyszłam, bo tylko będę przeszkadzać Tadkowi. – piekliła się.
– A ty mi powiedziałaś, że na pewno nie będziesz przeszkadzać bardziej niż ja swoim gadaniem! – oburzył się.
– Bo taka jest prawda!
– Dosyć! – zawołałam, a oni spojrzeli na mnie, jakby dopiero teraz przypomniało im się, że jestem tutaj z nimi. – Przestańcie. Przecież normalnie sobie dogryzaliście, robimy to na co dzień... – westchnęłam, próbując zrozumieć.
– Do tego doszedł Janek, który zaczął gadać jakieś głupoty, bo sam ma dziś od rana podły humor. – oznajmił Dawidowski. – W sumie chyba to on nas tak podburzył.
– Tak, to zawsze wina Janka. – przystanęła Aniela, lekko się uśmiechając w stronę dryblasa, na co ten wybuchnął śmiechem. Kryzys zażegnany.
– Urocze, że mimo upływu lat wciąż myślimy tak samo. – odetchnęłam z ulgą, na co pozostała dwójka się zaśmiała. – Po co poszłaś do warsztatu?
– Mówiłam, że po to, żeby zobaczyć się z Tadkiem.
– Tak po prostu? – zdziwiłam się.
– Czy to dziwne, że chciałam zobaczyć mężczyznę, którego darze tym ów wyniesionym pod niebiosa uczuciem? – zakpiła.
– Zawsze mogłaś poczekać. – wzruszyłam ramionami. Bałam się kontynuować temat, żeby ponownie nie doprowadzić do kłótni.
– Przez mój słaby stan zdrowia ostatnio spędzaliśmy ze sobą zdecydowanie mniej czasu i chciałabym to nadrobić. – oznajmiła, nie patrząc na nas. – Chciałam się zapytać, czy jak wyjdzie z warsztatu, to pójdziemy na spacer albo gorącą czekoladę. Ale nie zdążyłam, bo odezwał się Maciej.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło. – widać było, że zrobiło mu się głupio.
– Tadeusz na pewno znajdzie czas, żebyście jeszcze dziś gdzieś wyszli. – powiedziałam, uśmiechając się do niej. – Powinien niedługo wrócić. Może napijecie się herbaty?
Kiwnęli zgodnie głowami, więc poszłam do kuchni. Przygotowałam szklanki i czekałam, aż zagotuje się woda, kiedy za drzwiami do mieszkania rozniósł się tupot. Zaraz potem drzwi się otworzyły.
– Tadek, zbieraj się szybko i wychodzisz z Anielą! – zawołałam, nalewając wodę do szklanki.
– Pani Leonko! – zawołał Maciej.
Z hukiem odstawiłam czajnik i pobiegłam do salonu. Dawidowski podtrzymywał moją mamę, która ciężko oddychała i trzymała dłoń na piersi.
– Mamo, coś się stało?! – zawołałam, podchodząc do niej z drugiej strony. – Jesteś ranna?!
– Nie, nic mi nie jest, nic mi nie jest. – powiedziała, próbując złapać oddech. – Była łapanka i musiałam biec. Nie biegałam tak chyba, odkąd skończyłam szkołę.
– Dobrze się czujesz? – zapytałam, kiedy razem z Maćkiem prowadziliśmy ją do sofy, żeby mogła na niej spokojnie usiąść.
– Wszystko dobrze, tylko muszę odpocząć. Jestem wykończona. – odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. – Proszę, przynieś mi coś do picia.
Przyniosłam jej wody i moją herbatę. Wodę wypiła na jednym wdechu, herbatę już spokojniej. Zdjęła wreszcie płaszcz i szalik, które odniosła na miejsce Miller. Cała nasza trójka siedziała wokół Leony i przyglądała jej się uważnie.
– Jestem za stara na takie wyścigi. – westchnęła. – Jeszcze ten okropny mróz.
– Połóż się, mamo. – powiedziałam. – Powinnaś odpocząć, jeszcze się przeziębisz przez to. Przyniosę ci herbaty z miodem.
– Tak, już idę. – oczy same jej się zamykały. Patrząc na nią, aż sama czułam jej zmęczenie. Widziałam też, że adrenalina zaczęła spadać, a wraz z nią temperatura i powoli zaczynało jej się robić zimno.
Wstała, pocałowała w czubek głowy Anielę i Maćka i poszła do swojego pokoju. Kiedy weszłam do niej z herbatą, spała już przykryta kocem.
Wróciłam do salonu po jakiś dziesięciu minutach spędzonych w sypialni mamy. Przyglądałam się, jak spokojnie śpi i myślałam nad wszystkim, wgapiając się w szklankę ze stygnącą herbatą. Dawidowski i Miller siedzieli na swoich miejscach i rozmawiali ściszonymi głosami, żeby zapewne nie obudzić swojej pani Leonki. W tym momencie nic by jej nie obudziło.
– Zastanawiam się, czy nie powinna pojechać na parę dni na wieś. – powiedziałam, wzdychając, kiedy usiadłam ponownie koło dryblasa. – Tam by odpoczęła, pomogła Kasi, oczyściła umysł. To już druga łapanka w ostatnim czasie, na którą się natknęła. Pogoda nie sprzyja bieganiu i uciekaniu. Boję się, że złapie jakieś zapalenie płuc. – ukryłam twarz w dłoniach i zacisnęłam mocno oczy.
Poczułam się staro. Jak kobieta z bagażem doświadczeń, która musi myśleć o każdym członku rodziny, zastanawiać się nad każdym dniem. Która czuje się odpowiedzialna za każdego. Zmęczenie dawało o sobie znać i im dłużej miałam zamknięte oczy, tym mocniej pochłaniał mnie sen.
– Nie martw się na zapas. Twoja mama nie jest sama z tobą, jest jeszcze Tadeusz. – powiedziała Alek, łapiąc mnie za rękę. – I my. Jeśli twoja mama będzie chciała odpocząć, to wyjazd jest dobrym pomysłem. Ale nie ma sensu robić tego na siłę.
– Ma rację. – poparła go blondynka. – Porozmawiaj o tym też z Tadkiem, on jest tam samo zabiegany jak ty, więc może wielu spraw nie dostrzegać.
– Chciałabym, żeby było już po wszystkim. Żeby to się wreszcie skończyło. Tak nie da się żyć. – westchnęłam, zakrywając twarz dłońmi. – Cały czas myśleć na zapas. O tym, co jutro, o każdym kroku. I nigdy nie mieć pewności, że będzie dobrze. To wykańcza człowieka, krok po kroku.
– Nie możesz pozwalać tym myślom przejąć twojej głowy. – odpadł chłopak. – Dopóki nie przejmą kontroli, życie jakoś płynie. Trzeba myśleć o czymś innym i iść naprzód. Kiedyś to się skończy.
– Kiedyś się skończy.... – powtórzyła cicho Nika. – Powinnam już iść. Obiecałam ojcu, że szybko wrócę.
– Idę z tobą. Zajrzę, czy Basia nie potrzebuje pomocy. – Aniela poszła się ubierać, a Kopernicki odwrócił się w moją stronę. – Spróbuj sie przespać. Zajmij czymś myśli. Masz list od Adama, to powinno pomóc. – pocałował mnie w czubek głowy, a ja się uśmiechnęłam.
Pięć minut później siedziałam dalej w tym samym miejscu w pustym i cichym salonie, w którym jedynym dźwiękiem było tykanie zegara. Za oknem było ponuro, zaczynał padać śnieg, a chmury zwiastowały na porządną śnieżycę w ciągu najbliższych minut. Uśmiechnęłam się na myśl, że w trakcie tego załamania pogodowego, będę siedzieć na środku łóżka owinięta kocem, czytając list z dalekiej krainy.
Spełniłam swoje wyobrażenie. Trzymałam w jednej dłoni kopertę z listem, a w drugiej portret Adama, który podarował mi Stefan. Był tu ze mną teraz jakby podwójnie. Mogłam go zobaczyć i usłyszeć, jakby naprawdę tutaj był. Jego słowa na kartce, choć były wyłącznie zwykłym atramentem, w mojej głowie wypowiadane były jego głosem. Choć głowa płatała mi często figle i ciężko było sobie wyobrazić Adama mówiącego do mnie, zamiast wyobrażać sobie rzeczy, o których pisał, teraz w końcu mogło tak być. Bo jego oczy spoglądały na mnie z kartki.
Mam nadzieję, że niedługo nadejdzie wiosna. Mam już serdecznie dość. Łączę się w bólu ze Stefanem, przekaż mu, że nigdy nie rozumiałem go tak jak teraz.
Zaśmiałam się pod nosem, ponownie słysząc w myślach, jak Czarborowicz przeklina zimę na wszystkie sposoby, bo przez pogodę znalazł się w takim okropnym stanie zdrowotnym.
Zanim przejdę do zwyczajowych treści, muszę najpierw zwierzyć się z tego, co mnie dręczy. Nie mam z kim tu o tym porozmawiać, a wiem, że ty mnie wysłuchasz. Mam problem. Mama pisała mi ostatnio, że Jacek nie chce pisać listów. Jest obrażony, najpewniej zły. Stwierdził, że kolejnego po prostu nie napisze. Nie mogę go do tego zmuszać, ale to moja jedyna forma kontaktu z nim. Bez tego nie mam nic. Chcę, żeby o mnie pamiętał. Wierzę, że mu przejdzie, że zrozumie. Na razie ja piszę do niego normalnie. Ale on nie piszę do mnie, więc tylko mama w swoim liście wspomina, co u niego słychać. Źle się z tym czuję. Jakbym go tracił. Może już straciłem.
Odłożyłam list i spojrzałam na jego podobiznę. Ze łzami w oczach przejechałam palcem po jego twarzy, z tym typowym lekkim uśmiechem, który nigdy nie zdradzał za wiele, ale gdy już się pojawiał, wiadomo było, że Adam jest szczęśliwy. Jakże on musiał teraz cierpieć.
Nie wyobrażałam sobie, co musiał czuć. Jacek jest dzieckiem, z pewnością ciężej było mu przyswoić wiele rzeczy, ciężej wytłumaczyć. Jak wyjaśnić młodemu chłopcu, że jego brat musiał go opuścić? Że on nie jest temu winien, ale tak musi być. Przecież to dziecko. Kochał swojego starszego brata całym sercem, zwłaszcza po tym, jak wcześniej opuścił go drugi brat. Siedziałam z nim, przytulonym do piesi, trzęsącym się od płaczu, na kolanach pod drzwiami mieszkania Rozmysów, po tym, jak Adam ostatni raz się z nami pożegnał. To była rozpacz dziecka, której nie da się opisać słowami.
Tak samo teraz cierpiał przecież Adam. Nie mógł mu nic wytłumaczyć, nie miał nawet jak się z nim skontaktować, jak na niego wpłynąć. Co miał zrobić, skoro Jacek postanowił przestać pisać? Nie miał żadnych możliwości, oprócz czekania, aż mu przejdzie. Jacek był dla niego małym skarbem. Kochał go, wychowywał, jak najlepiej potrafił, zawsze wspierał. A teraz jakby to wszystko zniknęło, jakby przestało się liczyć.
Ja miałam Tadeusza. Też kochałam go nad życie. I nie potrafiłam postawić się w tej sytuacji. Nie umiałam wyobrazić sobie, że jestem Jackiem, że miałabym patrzeć, jak Tadeusz odchodzi, nie wiedząc dlaczego. Nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę. Tak samo nie potrafiłam zobaczyć się w roli Adama. Jak mogłabym zostawić Tadka? Jak mogłabym spojrzeć mu w oczy i zobaczyć ten rozdzierający serce ból? Załamałabym się, gdybym dowiedziała się, że postanawia przestać do mnie pisać. To tak jakby postanowił zapomnieć, że byłam. Jakby zapomnieć o siostrze.
Przez całą resztę listu myślałam tylko o tym – o bólu Adama i o Jacku. Nie potrafiłam w pełni skupić się na dalszych słodko-gorzkich słowach. Niby opisywał, co się u niego ciekawego działo, ale słowa te przebijały z kilometra żalem do tego, co się wydarzyło. Pisał jak zawsze słowa otuchy dla mnie, ale nie było w nich tej tradycyjnej siły, bo głowę zajętą miał czymś innym. A ja go za nic nie winiłam.
Odłożyłam list i ponownie popatrzyłam na portret. Wiedziałam, że będę musiała jeszcze wrócić do tego listu, żeby przeczytać go na spokojnie i skupić się bardziej na tym, co pisał. Jednak patrząc w grafitowe oczy papierowego Adaśka, myślałam teraz nad czymś innym. Adam nie miał, jak porozmawiać z Jackiem, nie miał jak na niego wpłynąć.
Ale ja mogłam.
Mogłam być wykonawcą jego woli. Nie powiedział nikomu, jak się czuje, ale powiedział mi. A ja mogłam to wykorzystać i pomóc mu rozwiązać problem, którego nie mógł rozwiązać sam.
Spojrzałam za okno. Na zewnątrz się rozpogodziło. Śnieg ustał, śnieżne chmury zniknęły. Opatrzność nade mną czuwała i chciała, żebym wykonała swój plan. Czym prędzej zerwałam się z łóżka i parę minut później owijałam się już mocno szalikiem.
Nie za bardzo wiedziałam, co chcę zrobić. Nogi niosły mnie same. Ludzi było mało, większość kryła się w domach, parę osób zniknęło w kawiarni, żeby na chwilę uciec przed zimnem. Park jednak zawsze zachęcał ludzi do spacerowania, nawet teraz w środku zimy – nawet w środku wojny. Dzieci rzucały się śnieżkami, robiły aniołki w śniegu, jeździły na sankach i lepiły bałwany. Parę matek stało nieopodal i ze zgryzotą i strachem na twarzach rozglądały się co rusz dookoła, patrząc czy aby nie idzie jakiś Niemiec. Chciały dać dzieciom namiastkę normalnego dzieciństwa, możliwość zabawy na śniegu, czegoś tak zwyczajnego. I choć się bały, to robiły, co mogły. Miałam nadzieję, że wiele lat później te dzieci docenią to poświęcenie. Przecież w każdej chwili mogło się coś stać.
Mijałam jedną z paru grupek dzieciaków rzucających się śnieżkami. Poszłam dalej, jak gdyby nigdy nic, aż usłyszałam, jak jeden z chłopców krzyczy do drugiego „Karpiu!". Odwróciłam się nagle i szukałam znajomej twarzy. Chłopcy byli ubrani w czapki i owinięci szalikami, wszystko w podobnych kolorach i ciężko było ich odróżnić. Zastanawiałam się, czy się nie przesłyszałam. Czy nie usłyszałam tego, tylko dlatego, że chciałam to usłyszeć. Zmyśliłam to.
Podeszłam do grupki nieco bliżej, udając, że robię po prostu kolejne kółko na spacerze. Chciałam usłyszeć ich rozmowę, w nadziei, że jednak ponownie usłudze rybi pseudonim.
– Szkoda, że śledziu nie może z nami zagrać. – powiedział jeden, rzucając w drugiego.
– Przestań. Obiecaliśmy, że nie będziemy wspominać o śledziu. – oburzył się inny, naciągając tamtemu czapkę na oczy.
– Przepraszam, karpiu. Po prostu z nim zawsze fajnie się rzucało śnieżkami. Zawsze w każdego trafiał. – posmutniał, widać było, że miał wyrzuty sumienia za swoje słowa. Ten, do którego były skierowane słowa, ponuro pokiwał głową.
Schowałam twarz w szalik, żeby przypadkiem nie zobaczyli, jak nagle zaczynam się szeroko uśmiechać niczym psychopatka. To był on, bez żadnych wątpliwości. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że głupie „śledziu i karpiu" będzie tak pomocne.
– Jacek?! – zawołałam, machając ręką do chłopców.
Najpierw mnie nie usłyszeli. Dopiero za drugim razem, kiedy pewnie tak samo, jak ja wcześniej, zrozumieli, że nic im się nie przesłyszało i ktoś naprawdę woła jednego z nich, zaprzestali rzucania. Parę par oczu zwróciło się w moją stronę, ale tylko jedne wyglądały na radosne.
– Anka!? – zawołał chłopak, a ja uśmiechnęłam się do niego.
Powiedział coś szybko swoim kompanom, chyba się z nimi pożegnał i robiąc susy w dużym śniegu, przybiegł do mnie. Mocno się do mnie przytulił, a ja starałam się włożyć całą moją siłę w odwzajemnienie tego uścisku.
– Cześć. – zaśmiałam się, kiedy pochyliłam się nad nim, żeby dłonią w rękawiczce odgadnąć mu trochę mokrych włosów, które wychodziły spod czapki na czoło. – Nie zgrzałeś się za bardzo? Będziesz chory.
– Nie bądź jak mama. – mruknął. – Bądź jak Anka.
Popatrzyłam mu przez chwilę w oczy, aż w końcu się uśmiechnęłam. Młody wyszczerzył się do mnie i palcem pokazał jeden z zębów, a właściwie dziurę po nim. Potem złapał mnie za rękę i zaczęliśmy iść wzdłuż ścieżki.
– Bardzo dawno cię nie widziałem. W ogóle do nas nie zaglądasz. – zaczął, kiedy ja dopiero co zaczęłam się zastanawiać, jak zacząć rozmowę. – Tata cały czas powtarza, że nie masz czasu. Pracujesz w szpitalu, tam widujesz się z każdym i nie masz już głowy na osobne spotkania. Ale mnie przecież nie ma w szpitalu.
– Całe szczęście, że cię nie ma. – westchnęłam. – Przepraszam, że was nie odwiedzam. To prawda, że krucho u mnie z czasem. Poświęcam się pracy i wszystko pozostałe jakoś ucieka. – wzruszyłam ramionami. – A listy od Adama też dostaję w szpitalu i nie mam większego powodu, żeby wybierać się na wycieczkę do was. Bardzo nie lubię marnować czasu, kiedy nie ma takiej potrzeby i kiedy mam go mało.
Patrzyłam na jego reakcje, kiedy wspomniałam o listach od brata, ale on miał całkowicie kamienny wyraz twarzy. Zastanawiałam się, czy tak dobrze gra, czy naprawdę ma to gdzieś.
– Szczerze ci powiem, że miałam nadzieję gdzieś cię tu spotkać. Miałam iść do was, chciałam z tobą trochę porozmawiać. – oznajmiłam, a on popatrzył na mnie zaciekawiony. – Przejdziemy się? Nie jest ci zimno?
– Możemy się przejść. – kiwnął głową. – Czy coś się stało?
– Adam pisał mi ostatnio, że unikasz pisania listów do niego. – powiedziałam, patrząc na niego, ale on uciekł wzrokiem. – Nie chciał, żebym z tobą rozmawiała. Ale nie mogę bezczynnie siedzieć i czytać, jak mi się żali. Musiałam z tobą o tym porozmawiać.
– Sama widzisz, że nawet nie chciało mu się prosić kogoś, żeby mi powiedział, żebym dalej to pisał. To po co mam to pisać? – prychnął. – Co nam po tych listach? I tak ich pewnie nawet nie czyta.
– Jacek, ty nic nie rozumiesz. – nie wiedziałam, czy jestem na niego zła, czy żal mi go. Nie rozumiał powagi sytuacji. W ogóle jakby nie wiedział, co się tak naprawdę dzieje. – Jego to boli. Bardzo cię kocha i mu na tobie zależy. Nie wie, kiedy będzie mógł cię znowu zobaczyć, to nie zależy od niego. Boi się, że o nim zapomnisz. Nie będzie cię widział tyle czasu, ale mimo to chce być obecny w twoim życiu. A te listy dają mu taką możliwość, żeby choć trochę z tobą być. – czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chłopak wciąż na mnie nie spoglądał, specjalne odwracał się jeszcze bardziej. – Łamie mu się serce, nie ma z kim porozmawiać. Jesteś jego młodszym bratem. On zawsze był przy tobie, kiedy miałeś ciężki czas. Teraz on go ma, więc też powinieneś być przy nim.
– Chcę, żeby był tutaj. – słyszałam, że jego głos się łamie.
Przystanęłam i zatrzymałam go. Przykucnęłam przed nim i odwróciłam jego głowę, żeby na mnie spojrzał. Łzy spływały mu po policzkach.
– Ja też bym chciała. – powiedziałam ciszej. – I on też by chciał. Jednak nie mamy takiej mocy. Są siły silniejsze od naszych chceń.
– Nie chciałem, żeby przeze mnie czuł się gorzej. – pociągnął nosem. – Miałem nadzieję, że może go to zdenerwuje na tyle, że postanowi wrócić tylko po to, żeby na mnie nakrzyczeć.
– Wiem, kochanie, wiem. – wytarłam mu twarz z łez dłonią. – To niestety nie działa. Niepotrzebnie go krzywdzisz. – chłopiec przytulił się do mnie mocno, opierając policzek na ramieniu. – Może jeszcze tego nie czujesz, ale potrzebujecie siebie nawzajem. Nikt nie wie, ile to potrwa. On potrzebuje mieć świadomość, że jest ktoś, kim może się opiekować. Ty potrzebujesz kogoś, komu możesz się bezgranicznie zwierzać. – pogładziłam go po plecach. – Niestety nie jestem chłopcem, ale zgaduję, że jeśli poznasz niedługo jakąś fajną dziewczynę, to będziesz potrzebował kogoś, komu o niej opowiesz. I kogoś, kto da ci jakieś rady. – zaśmiałam się i słyszałam, że on też się zaśmiał. Wyjęłam szybko z torebki chusteczkę i podałam mu ją. – Co prawda instrukcja całowania rozpisana na papierze może nie być tak pomocna, jak pokazana w realu, ale to zawsze coś.
– Anka, fuj! – zawołał oburzony, a ja wybuchnęłam śmiechem.
– Ważne, że się rozumiemy. – wzruszyłam ramionami, uśmiechając się do niego.
– Czy mogłabyś... Czy jest możliwość, żebyśmy poszli do nas do domu? Żebyś napisała ze mną list... – nie patrzył na mnie. Był wyraźnie zawstydzony swoją prośbą.
– Oczywiście. Z przyjemnością ci pomogę.
Widzisz? Udało mi się. Mam nadzieję, że sprawi ci to radość. Przynajmniej tyle mogłam dla ciebie zrobić.
– To co, idziemy od razu? Czy może pójdziemy przy okazji na czekoladę, co ty na to? – zaproponowałam, na co on ochoczo potrząsnął głową. Miałam ochotę go trochę porozpieszczać. Należało mu się to.
Szłam powoli ścieżką, kiedy Jacek skakał po największych zaspach, żeby zrobić jak największe i jak najlepiej widoczne ślady swoich kroków. Patrzyłam z przyjemnością na tę dziecięcą radość. Sama chciałam ją w sobie na nowo obudzić. Jednak obserwacja rozpalała tylko małe iskierki.
Zbliżaliśmy się do bramy parku, kiedy poczułam uderzenie między łopatkami. Zimno rozlało się po moim płaszczu, a ja stanęłam jak wryta. Wyciągnęłam rękę do pleców i poczułam na palcach śnieg. Odwróciłam się za siebie, a tam zobaczyłam Maćka z Jankiem.
– Od razu wiedziałem, że to jedyny sposób zwrócenia twojej uwagi. – prychnął Bytnar, podchodząc bliżej.
– Wiesz, jak się przestraszyłam? – oburzyłam się, próbując strzepać z płaszcza resztki śniegu.
– Z reguły Szkopy nie rzucają śnieżkami do ludzi, zanim ich zastrzelą. – zakpił, a dryblas przytaknął, przyznając mu rację.
– Jacek? – odwróciłam się, w poszukiwaniu chłopca. Wiedziałam, że jeżeli spuszczę go z oczu na dłuższą chwilę, odnalezienie go będzie trudniejsze. – Nie oddalaj się za bardzo. Podejdź na chwilkę. – Śledź podszedł do mnie i przyjrzał się chłopakom. – To moi przyjaciele.
– Cześć. – przywitał się, wyciągając do nich rękę. – Jacek.
Oboje przedstawili mu się i uścisnęli rękę, co chyba sprawiło mu radość. To takie specyficzne uczucie, jakby zdobył teraz szacunek starszych. Nie zna tego uczucia ten, kto w dzieciństwie nie miał starszych znajomych. Było w tym coś oryginalnego, czego nie da się opisać. Wiedziałam, że właśnie to teraz czuł.
– Zostawiłam gdzieś rękawiczki. – mruknęłam, przetrząsając kieszenie płaszcza. – Musiałam zostawić je na ławce. Jacku, proszę, przyniesiesz mi je?
– Się robi.
Jacek początkowo biegł, ale im bardziej się oddalał, tym bardziej zwalniał. Znowu zahipnotyzował go śnieg i przesuwał się do przodu powoli, skacząc najpierw w każdą zaspę. Byłam świadoma, że chwilę to zajmie.
– Idę go odprowadzić. Przejdziecie się z nami? – zaproponowałam, odwracając się do chłopaków.
– Pewnie. – wzruszył ramionami Aleksy. – Chyba dawno się tam nie wybierałaś, prawda?
– Wyjątkowa sytuacja. – westchnęłam.
Bytnar wzdrygnął się na te słowa. Spojrzał na Ankę uważniej, ale nie widział na jej twarzy żadnej skrywanej radości ani tym bardziej żadnych iskierek w jej oczach. Mimo że uważnie słuchał rozmowy, wydawało mu się, że teraz jest skupiony dwa razy bardziej. Zastanawiał się, czy mógł nie usłyszeć jakichś słów, ale był pewien, że słyszał wszystko.
– Obiecałam sobie porozmawiać z Jackiem. Są z nim trochę... problemy. – mruknęłam. Janek Bytnar jakby odetchnął, a ja zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co chodzi. – Nieobecność Adama na pewno nie wychodzi mu na dobre. Potrzebuje kogoś, kto będzie mu mentorował.
Widziałam, że Jacek zgarnął już moje rękawiczki i powoli wracał do nas, uważnie wstawiając kroki w wyżłobionych przez siebie wcześniej śladach.
– Czy moglibyście dać mu jakieś rady, tak przy okazji spaceru? – zapytałam, a chłopaki dziwnie na mnie spojrzeli. – Po prostu powiedzcie mu coś mądrego. – prychnęłam. – Byliście kiedyś w jego wieku, na pewno wiecie, co powinien usłyszeć. Nie ma Adama, a ja nie jestem mężczyzną.
– Wujek Maciek jest skarbnicą mądrości. – uśmiechnął się szeroko Alek.
– Aż tutaj słyszę śmiech Basi. – zakpił Janek, a ja wybuchnęłam śmiechem, kiedy dryblas zabijał go wzrokiem.
– Znalazłem! – zawołał Jacek, oddając mi przemoczone od śniegu rękawiczki.
– Dziękuję. Zbierajmy się.
W trakcie drogi rozmowa toczyła się w każdym temacie, ale nie skupiła się na niczym konkretnym. Śledź kłócił się z chłopakami, jaki jest najlepszy klub piłkarski w Polsce i przechwalał się, ile to on zna nazwisk piłkarzy. Maciek chyba próbował spełnić moją prośbę i starał się wpleść temat szkoły i nauki, ale Jacek za każdym razem sprytnie ten temat wymijał.
– Ale ty jesteś wysoki. – Jacek podniósł głowę, żeby spojrzeć na Dawidowskiego. – Też chcę tak urosnąć.
– Jak nie będziesz palić papierosów, to urośniesz. – aż mu się oczy zaświeciły ze szczęścia, że mógł wreszcie „dać jakąś lekcję".
– Mój brat palił, a jest tylko trochę niższy od ciebie. – prychnął.
Musiałam zasłonić usta, żeby ukryć śmiech. Widziałam konsternację na twarzy Macieja, zastanawiał się, jak brnąć w to dalej. Janek też ledwo nad sobą panował, musiał odwrócić głowę w drugą stronę.
– Bo to zależy do ilości. Im mniej palisz, tym więcej rośniesz. Im więcej, tym niższy jesteś. – był z siebie dumny, że udało mu się to wymyślić.
– To ty musiałeś palić bez przerwy. – Jacek ze szczerym zaskoczeniem spojrzał na Bytnara.
Rudy otworzył szerzej oczy, nie bardzo rozumiejąc chyba, o co chodzi. A my z Maciejem bezceremonialnie wybuchnęliśmy śmiechem. To był moment, w którym nie dało się już powstrzymywać. Śledź nie rozumiał, co nas rozbawiło i dalej przyglądał się Jaśkowi. On natomiast ogromnie oburzony, patrzył na nas wściekłym wzrokiem i gdyby mógł, zamordowałby nas na miejscu.
Janek popatrzył mi w oczy i chyba chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie ugryzł się w język. Przymknął oczy, wziął wdech i dopiero się odezwał:
– Dlatego ucz się na moich błędach i nie pal w ogóle. Będziesz wysoki jak Maciek, a może jeszcze wyższy. – uśmiechnął się do chłopca.
– Muszę urosnąć. – kiwnął głową. – Za jakiś czas będę taki jak ty. – wskazał na mnie palcem.
– Nie mogę się doczekać. – zaśmiałam się. – Musisz dobrze się odżywiać. Jeść na tyle regularnie, na ile się da. Gdyby wam czegoś brakowało, powiedz mi. Postaram się coś załatwić.
Chłopaki spochmurnieli. Wiedzieli, że przecież nam też się nie przelewa. W piekarni przez ostatni czas nie było ruchu. Na tej ulicy cały czas kręciły się patrole, były łapanki i ludzie uznali ten obszar za teren ryzykowny. Starali się w miarę możliwości ograniczać obecność w tym miejscu. Cała nasza trójka zdawała też sobie doskonale sprawę, że Rozmysowie byli z nas wszystkich prawdopodobnie w najlepszej sytuacji finansowej i nie musieli się raczej martwić o jedzenie. Jednak mimo wszystko, gdyby czegoś chciał, załatwiłbym mu to.
– Wszystko jest w porządku. – odparł jakby speszony. – Ale przekażę mamie.
Chłopaki oddzielili się od nas w trakcie drogi. Obiecali, że zobaczymy się później, choć nie miałam pojęcia, ile zajmie mi wizyta u Rozmysów. Jacek był chyba głodny, bo od paręnastu minut raczej nic nie mówił i słychać było, jak burczy mu w brzuchu, do tego teraz biegł po schodach jak szalony.
Wpadł do mieszkania jak burza i od razu trafił do kuchni. Ja stałam w korytarzu, rozglądając się jakbym była tu po raz pierwszy. Fala emocji przeszyła moje ciało. Byłam niemal pewna, że Adam zaraz wyjdzie ze swojego pokoju z rozczochranymi włosami, popatrzy na mnie, oprze się o futrynę, po czym uśmiechnie się zawadiacko i zapyta „Co tu robi taka ładna panna?". Czułam jego obecność wszystkimi zmysłami.
– Anka, idziesz? – zawołał Jacek, wyglądając z kuchni.
Wzdrygnęłam się i szybko przytaknęłam. Odetchnęłam parę razy, odłożyłam płaszcz i wolnymi krokami zamierzałam do kuchni. Mijając jego pokój, czułam jak zaciskam pięści.
– Anastazja, złotko! – zawołała pani Krysia, podchodząc do mnie.
Przytuliła mnie mocno do piersi, a ja próbowałam się nie rozpłakać. Czułam, że ona też się wzruszyła dlatego nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Jacek był całkowicie zajęty jedzeniem zupy. Może nie rozumiał tej sytuacji. Może nie czuł tego, co było w powietrzu.
– Przepraszam, że tak dawno mnie tu nie było. – szepnęłam, bo nie byłam w stanie powiedzieć tego głośniej. – Ja...
– Wiem, wiem. – ścisnęła moją dłoń. Tym gestem właśnie przekazałyśmy sobie wszystkie słowa, których nie byłyśmy w stanie wymówić.
Gdy tylko zjadł, zniknęliśmy w jego pokoju. Byłam wdzięczna, że mieli mieli sobie pokoje. Nie byłabym w stanie spędzić minuty w jego pokoju. Patrzeć na jego łóżko, na widok za jego oknem, na szafę, w której wciąż wiszą jego ubrania. On wciąż był w tym pokoju. Niewidzialny, choć nadal wyczuwalny. Był tu wszędzie.
Dlatego mnie tu nie było.
– Czy powinienem go przeprosić? – zapytał.
– Napisz mu to, co czujesz. Nie zmuszaj się do jakiś słów. – wgapial się w pustą kartkę i patrząc tak na niego, doskonale wiedziałam, co czuje. – Niech to będzie to, co masz w sercu. Wszystko to, co jako pierwsze przyjdzie ci do głowy.
– Czy był zły przez to? Czy go zdenerwowałem?
– Nie, nie był zły. To nie coś, za co można być złym. – westchnęłam. – Był tylko smutny, bardzo go to bolało. Chce dla ciebie jak najlepiej. W końcu właśnie dla twojego bezpieczeństwa zdecydował się wyjechać. Twojego i twoich rodziców.
– I twojego. – poparzył na mnie.
Miałam ochotę zapalić papierosa, ale nie mogłam zrobić tego na jego oczach raptem godzinę po tym, jak tłumaczyliśmy mu, że nie powinien tego robić, bo to szkodliwe. Zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić oddech. Na szczęście Jacek nie oczekiwał, że odpowiem. W ciszy krelil kolejne zdania do brata.
– Byłaś dla niego naprawdę bardzo ważna. – powiedział, nie odrywając pióra od kartki. – Chodził na zajęcia specjalnie, żeby się z tobą widywać. Tacie to bardzo odpowiadało, bo sam nigdy nie potrafił go do tego zmusić. Zawsze po tym, gdy razem gdzieś byliście, przychodził cały uśmiechnięty i opowiadał mi, jak świetnie było. – uśmiechnął się sam do siebie na to wspomnienie. – Emanowała od niego radość. Wiedział, że jesteś zajęta a i tak nigdy się nie poddawał. Zawsze był tak samo szczęśliwy. Czasem tylko za dużo zaczynał myśleć i pochmurniał. Rzadko mówił, co czuje ale zawsze było to po nim widać.
Pokiwałam smętnie głową, uważając, żeby łzy nie skaply mi na kartki papieru. Wciąż wgapialam się w jeden punkt i nie odkrywałam do niego wzorku. Nie mogłam się odezwać, bo gula w gardle piekła niemiłosiernie. Dobrą chwilę zajęło mi uspokojenie się. Wytarłam policzki, unirmowlam oddech i mogłam normalnie przełknąć ślinę. Jednak i tak wiedziałam, że wystarczyłoby jedno słowo, żebym ponownie zalała się latami.
– Chciałbym w przyszłości być chirurgiem, tak jak on. – powiedział nagle, kiedy rysował szlaczki wokół tekstu.
– Na pewno będziesz świetnym chirurgiem. Wszyscy będą z ciebie dumni. On najbardziej. – uśmiechnęłam się do niego.
– Nie o to chodzi. – pokrecil głową. – Po prostu będę pracował w tym samym szpitalu co on. W ten sposób nadrobimy cały czas, który teraz tracimy. – odparł z pełną powagą. – Będziemy spędzać ze sobą więcej czasu w pracy niż w domu. A jak obaj będziemy chirurgami, to będziemy nawet współpracować przy operacji.
Nie wiedziałam, czy powinnam płakać czy się uśmiechać. Serce mi się łamało. Tak bardzo pragnął, żeby Adam był przy nim.
On kocha cię bezgranicznie, najczystszą miłością jaka istnieje. Oddałby dla ciebie wszystko. Byłbyś z niego taki dumny. To twoja zasługa. Wpoiłeś mu to wszystko. Jesteś najlepszym bratem, na jakiego mógł trafić. Myślę, że żadne z nas nie jest w stanie pojąć tego, jak mocno on cię kocha.
***
– Już traciłem nadzieję, że wrócisz. – zakpił Janek, kiedy wchodziłam do mieszkania.
– Nawet nie będę pytać, dlaczego zachowujesz się jakbyś był u siebie. – westchnęłam, odwieszając płaszcz.
– Dobrze, że ja jestem u siebie. – Maciek rozłożył się wygodnie na sofie, a ja przewróciłam oczami.
– Gdzie reszta?
– Tadeusz jest w łazience. – mruknął dryblas. – Nagadałaś Anieli, to teraz masz. – popatrzyłam na niego ze zmarszcoznymi brwiami, ale nie wydawał się chętny, żeby mi odpowiedzieć.
– Aniela zaprosiła go chyba do siebie na kolację. – wyjaśnił Bytnar. – Coś tam obiecała, że nadrobią ten czas, który im ostatnio uciekł.
– Woleliśmy nie pytać o szczegóły.
– Maciek, pomóż mi zawiązać krawat! – zawołał Zośka ze swojego pokoju.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam zaskoczona to na Dawidowskiego, to na Bytnara. Wyższy wstał z ciężkim westchnieniem i powoli poszedł do pokoju. Ja w jeszcze większym szoku i z rosnącym zaciekawieniem odwróciłam się do Janka.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam. – Przecież wszyscy doskonale wiemy, że Maciek nie umie widząc krawatu.
– Musiał nie słyszeć, że wróciłaś. – zaśmiał się. – W innym wypadku nie skazywalby się na cierpienie.
– Ale czemu nie wziął ciebie? – zdziwiłam się. – To jak strzał w kolano.
– Dlatego. – Rudy podniósł i pokazał mi rękę. Jeden z palców owinięty był grubo bandażem.
– Co się stało?
– Mały incydent w warsztacie, nic wielkiego. – wzruszył ramionami. – Ale krawata nie zawiążę.
– Krzyżyk na drogę. – westchnęłam, patrząc na drzwi pokoju Tadka, za którymi pewnie obaj z Alkiem walczyli z krawatem.
– Do cholery, udusisz mnie!
Spojrzeliśmy po sobie z Jankiem i wybuchnęliśmy śmiechem. W między czasie zapytałam go, gdzie jest mama. Okazało się, że dalej była w swoim pokoju i spala. Tadeusz przygotował jej jedzenie, wstała nawet na trochę, ale wciąż źle się czuła, więc postanowiła odpocząć. Martwiło mnie to, ale głęboko wierzyłam, że potrzebuje po prostu porządnego odpoczynku.
– Doszły mnie słuchy, że jesteś ciekawy, jak się czuję. – powiedziałam, wyjmując ze stanika papierosa. Rudy popatrzył na mnie z kpiącym uśmiechem, ale nie odezwał się.
– Wiesz, o co mi chodziło. – mruknął. – To... To dla mnie ważne. Chcę wiedzieć, że wszystko jest dobrze.
– Jest w porządku. – odparłam, zaciągając się. – Nadal... Nadal dużo o tym myślę, ale więcej rozumiem. Wyjaśniam sobie więcej kwestii, wiele się rozjaśnia. Muszę to przepracować. To wymaga czasu. Nie złość się o to.
– Nie śmiałybym. Sam wiele myślę i naszej rozmowie. O twoich słowach, twoim punkcie widzenia. – gestykulował, to pomagało mu się skupić. Nie patrzył przy tym na mnie. Patrzył przed siebie, ale wiedział, za uważnie go słucham. – Próbuję zrozumieć, co czułaś.
– Nigdy nie zrozumiesz, co czułam.
Chciałam zmiażdżyć papierosa w popielniczce i ulotnić się jak najszybciej z tego salonu. Zamknąć się w swoim pokoju i zwinąć się w kłębek gdzieś w kącie. Tamte okropne dni na zawsze odbiły piętno w moim umyśle. Nie potrafiłam o tym rozmawiać. To była kwestia, którą należy pomijac i nigdy do niej nie wracać. Zakazany rozdział. Nikt oprócz nas, oprócz mnie i osób, które były wtedy w centrum wydarzeń, nie miały prawa nigdy później o tym wspominać.
Janek odchrząknął, kiedy po moich ostrych słowach nastała chwila ciszy. Wskazał palcem na papierosa między moimi palcami. Chyba po tym, jak wyjęłam go zza dekoltu zrozumiał, że mam tylko jedną sztukę. Podałam mu go, a on mocno się nim zaciągnął.
– Czy Adam prosił cię, żebyś porozmawiała z jego bratem?
– Nie. – powiedziałam, bez zastanawiania się. – Ani jednym słowem. Ale ja wiedziałam, że muszę to zrobić. Nie mogłam wytrzymać ,gdy czytałam jego słowa przepełnione bólem i żalem. On nie mógł nic zrobić, nie miał jak z nim porozmawiać, jak mu to wyjaśnić. Ja mogłam to zrobić. Czułam, że powinnam. – westchnęłam, przecierając twarz. – Tylko tyle mogłam dla niego zrobić.
– Jestem pewien, że będzie ci dozgonnie wdzięczny. – uśmiechnął się. – Zrobiłaś więcej niż myślisz.
– Po prostu nie chcę, żeby cierpiał jeszcze więcej. Cierpi już wystarczająco.
– Myślisz, że to zadośćuczynienie? – zapytał nagle, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. – Zawsze tak myślisz, gdy zrobisz coś, co uważasz, że powinnaś zrobić. Że to zadośćuczynienie za coś, co ktoś zrobił dla ciebie.
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Mogłam mu zarzucić wiele rzeczy, wiele naprawdę okropnych, ale nie mogłam powiedzieć, że byłam mu obca. Znał mnie na wylot. Znał moje zachowania, moje dziwactwa. Znał moje myśli i to było najgorsze.
– Nie, ja... Nie, nie wiem. – ukryłam twarz w dloniach. Niczego już nie wiedziałam. – Chciałam mu pomóc. Chciałam, żeby był szczęśliwy. On na to zasługuje. Nie mogę zrobić dla niego nic więcej...
– Wiem, Anastazja. Wiem, przepraszam. – Janek chyba się przestraszył. Zgasił papierosa i szybko znalazł się obok mnie. – Nie chciałem tak... Chodziło mi o to, że zawsze analizujssz swoje zachowania. Gdy uważasz to za zadośćuczynienie, jesteś poważna, uważasz to za obowiązek. Nie dostrzegasz tego, że naprawdę robisz coś z dobroci, tylko szukasz niepotrzebnego powodu. A dziś byłaś szczęśliwa. I chciałem wiedzieć czy... Czy nie miałaś po prostu tych wszystkich myśli... – położył mi rękę na plecach, a ja poczułam, jak przeszył mnie dreszcz.
– Mam dość! – zawołał Alek. – Niech Anka ci to zawiąże!
– To Anastazja była tu przez cały czas i to TY przyszedłeś mi zawiązać krawat?! – Zawadzki był definitywnie wściekły. Czas uciekał, a on nienawidził być spóźniony.
Zośka z impetem wyskoczył z pokoju i purpurowy na twarzy stanął na środku pokoju z węzłem na szyi zamiast kwawatu. Katorgą było utrzymywanie kamiennej twarzy, tylko po toż zeby bardziej go nie denerwować. Bytnaroei udało się pod pretekstem zobaczenia, jak się ma Maciej, uciec z salonu, dzięki czemu nie musiał powstrzymywać śmiechu.
Tadeusz szamotał się z wielkim węzłem. W pewnym momencie byłam pewna, że lada chwila się udusi, więc przyszłam mu na ratunek. Ciężko było to rozplątać, ale w końcu się udało.
– Masz zaczerwienione oczy. – powiedział marszcząc brwi, kiedy delikatnie zaczęłam na nowo wiązać krawat.
– To od dymu z papierosa. – mruknęłam, nie patrząc mu w oczy. – Musiałam zapalić, przepraszam.
– Coś się stało?
– Nie, nie. Po prostu... Ciężki dzień. – westchnęłam. – Gotowe. – uśmiechnęłam się, dociągając krawat. – Jakie plany?
– Nie potrafiła się zdecydować na jedno. – zaśmiał się. – Więc idziemy na czekoladę, a potem do Millerów na kolację. Wierzę, że gotowała Hala.
– Mogłabyś przynajmniej nie mówić tego głośno. – zakpiłam.
– Na szczęście oboje wiemy, że Aniela po prostu nie powinna gotować.
Założył marynarkę i poprawił włosy w lusterku. Ułożył dokładnie krawat, po czym zgarnął płaszcz i schował wszystkie potrzebne dokumenty.
– Dziękuję, że byłaś przy niej przez ten czasz kiedy czuła się źle. – powiedział, podchodząc do mnie. – Wiem, że cię potrzebowała. Nie zawsze jestem w stanie jej pomóc i cieszę się, że wtedy ma ciebie. A ty zawsze dla niej będziesz.
– Nie dziękuj mi, proszę cię, Tadek. – szepnęłam. – To Aniela. Zawsze przy nie będę.
Zawadzki pocałował mnie w czoło z ogromną dozą czułości i wdzięczności. Poczułam się tak, jakbym cofnęła się parę lat wstecz. Jakby to był ojcowski pocałunek. Objął mnie mocno, kładąc policzek na czubku mojej głowy. Milczeliśmy, ale w ten sposób przekazywaliśmy sobie słowa, których nie da się wypowiedzieć. Rzeczy, dla których nie stwierdzono słów, które opisałby ich znaczenie. Pojęcia bez wyrazu.
– Wystarczy tych czułości, zaraz się spóźnisz. – prychnęłam, pociągając nosem. – A jak ty byś się spóźnił, to Aniela jest gotowa pomyśleć, że postanowiłeś zerwać.
– Teraz to zaszalałaś. – zakpił. – Są tylko dwie pewne rzeczy w życiu. Pierwsza – wyciągnął palec wskazujący, żeby nadać sobie więcej dramatyzmu. – nigdy się nie spóźnię. I druga – pokazał drugi palec. – nigdy nie zerwę z Anielą Miller.
– Jakiż z ciebie romantyk. – prychnął Maciek w drzwiach.
– Chłopcy, nie chce was wyganiać, ale myślę, że to też dobra pora, żebyśmy się pożegnali. – uśmiechnęłam się do nich lekko. – Kocham was, ale potrzebuje odpoczynku. Muszę zająć się mamą.
– Nie potrzebujesz w niczym pomocy? – zapytał Janek.
– Kaleka jest mało przydatny. – zaśmiałam się, kiwając głową na jego dłoń z zabandażowanhm palcem.
– Anka ma rację, mamie przyda się spokój. – przytaknął Zośka. – Jak was znam, nie będziecie mogli wytrzymać pięciu minut w ciszy.
– Dobra, dobra, tato. – przewrócił oczami Kopernicki. – Już idziemy.
– Do jutra. – zaśmiałam się, żegnając ich. Maciej wydawał się średnio zadowolony. – Pozdrów Anielę. – pocałowałam brata w policzek. Nie spodziewałam się go zobaczyć ponownie dzisiejszej nocy.
W gwarnym zazwyczaj salonie nastała cisza. Posprzątałam wszystkie szklanki ze stolika i ogarnęłam harmider, który pozostawił w swoim pokoju Tadeusz. Potem poszłam zajrzeć do sypialni mamy. Spała snem niespokojnym, miała spocone czoło do którego kleiły się włosy. Gorączkowała.
Przygotowałam jej zimny okład. Kiedy kładłam jej go na czoło, przebudziła się i szklanymi oczami próbowała się przyglądać mojej twarzy.
– Dziecko moje...
– Nie mów za wiele, nie męcz się. – powiedziałam, łapiąc ją za rękę. – Masz gorączkę. Tadeusz już wyszedł spotkać się z Anielą. Zajmę się tobą. Przygotowałam ci herbatę, napijesz się?
Natłok informacji spowodował, że musiała na chwilę przymknąć oczy i zrobić parę głębszych wdechów. Dopiero po tym kiwnęła głową i wyciągnęła dłoń po szklankę.
Spędziłam z nią godzinę na próbie zbicia gorączki poprzez zmienianie okładów i krótkich rozmowach, polegających na wymianie półsłówkami. Kiedy zmęczona ponownie zasnęła, ulotniłam się po cichu do własnego pokoju.
Wzięłam list Adama i wróciłam do dalszej treści, nad którą nie mogłam się skupić, po wcześniejszych informacjach o braku listów od Jacka. Wzięłam kartkę i pióro i zaczęłam skrobać list, ale ciężko mi było dobrać do siebie jakieś słowa. Nie wiedziałam, co pisać.
Zapisałam raptem pół strony, kiedy z westchnieniem ulgi odłożyłam tę kartkę jak najdalej. Od pół godziny nie dopisałam tam żadnego zdania, za to po stokroć przeczytałam te już zapisane. Zdecydowanie nie miałam weny.
***
Było parę minut po godzinie policyjnej, kiedy przygotowana do snu, robiłam mamie ponownie zimny okład. Ona spała w najlepsze, obudziła się jedynie na początku, kiedy zimny materiał dotknął jej gorącego czoła. Zza zasłoniętej zasłony przebijał ciepły blask latarni przy oknie. Czułam, jak morzy mnie sen.
Obracałam ścierkę na drugą stronę, kiedy usłyszałam hałas w salonie. Zamarłam, czułam, jak przyśpiesza mi puls. Wstałam z łóżka, próbując wydawać jak najmniej odgłosów i na palcach podeszłam do drzwi. Otworzyłam je delikatnie, przez co zobaczyłam płomień odpalonej świecy. Gestapo raczej nie używa świecy. Gestapo też nie zachowuje się tak, jakby nie chciało nikogo obudzić.
– Ręce do góry.
Widziałam, jak kamienieje. Powoli podniósł ręce, stojąc do mnie tyłem, bo właśnie odwieszał płaszcz. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Anka, jesteś chora na głowę. – wycedził przez zęby, odwracając się do mnie.
– Nie mogłam się powstrzymać. – powiedziałam ciszej, przypominając sobie, że mama śpi obok. – Od kiedy jesteś taki przestraszony, że nie poznałeś mojego głosu?
– Nie zastanawiałem się nad tym, do kogo należy głos. – mruknął. – Chryste, muszę usiąść.
– Przepraszam, nie chciałam cię tak przestraszyć. – sama właśnie przestraszyłam się, widząc, jak łapie się za głowę i próbuje dojść do kanapy. Złapałam go za ramię i pomogłam usiąść. – Nie pomyślałam, że mogłabyś mnie nie poznać. Przyniosę ci wody.
Przetarł twarz dłońmi. Ledwo co widziałam. Płomień świecy, która stała na kredensie oświetlał tylko kawałek jego profilu.
– Co ty tu w ogóle robisz o tej godzinie? Już po policyjnej. – oburzyłam się. – Miałeś zostać u Anieli.
– Plany się trochę skomplikowały. – westchnął. – Poszliśmy na czekoladę do Wedla. Gdy wracaliśmy już do Millerów, trafiliśmy na jakąś strzelaninę. Ktoś chyba uciekł spod ściany niedaleko, zaczęli strzelać, potem strzelali też do gapiów, wszyscy uciekali, zrobiła się gonitwa, bo ten spod ściany wmieszał się w tłum i musieliśmy zwiewać. – wyjaśnił, bawiąc się szklanką w rękach. – Mieliśmy odciętą drogę do Millerów, a po naszym biegu trafiliśmy niedaleko budynku z tym dachem, wiesz który. – kicnęłam głową. – Więc ostatecznie spędziliśmy wieczór na dachu.
– Nie wróciłeś z Anielą, więc pewnie droga później już była otwarta?
– Chciałem ją odprowadzić. Szliśmy dość powoli, bo baliśmy się, że jeszcze gdzieś czekają. Ostatecznie byłem pod Millerami chwilę przed policyjną i zdecydowałem, że wrócę do domu.
– Powinniśmy oboje się położyć. Widzę, że jesteś zmęczony. – Tadek z ulgą rozwiązywał krawat. – Ja też miałam się już kłaść, ale chciałam zrobić mamie jeszcze okład.
– Jak mama się czuje?
– Gorączkuje od wieczora. – westchnęłam. – Wieczorem temperatura zawsze uderza najbardziej. Może rano będzie lepiej.
– Śpi?
– Tak. Gorączka ją męczy.
Zośka nie powiedział nic więcej, tylko kiwnął głową. Zniknął w łazience, a ja dalej siedziałam w tym samym miejscu na sofie. Chciałam poczekać, aż pójdzie spać. Kiedy wyszedł, pocałował mnie w czoło na dobranoc i poszedł do siebie. A ja poszłam w jego ślady. Siedząc na łóżku, wpatrywałam się jeszcze w niebo za oknem, ale oczy coraz bardziej mi się zamykały.
***
Następnego dnia...
Była szósta, kiedy obudziłam się z mocno przerywanego snu. Czułam się tak, jakbym nie zmrużyła oka przez całą noc. Pierwsze co zrobiłam, to zajrzałam do mamy. Następnym przystankiem był pokój Tadka. Smacznie spał, nie słyszał, kiedy weszłam. Kiedy domknęłam jego ręki, obudził się tak samo przerażony, jak wczoraj po wejściu do mieszkania.
– Anastazja, do cholery, straszenie mnie to twoje nowe zajęcie? – powiedział oburzony, zamykając ponownie oczy.
– Mamie nie spadła gorączka. – oznajmiłam, puszczając jego uwagę mimo uszu. – Zaczynam się martwić. Nie wiem, co robić.
Zawadzki momentalnie się podniósł i spojrzał na moją poważną twarz. Sam od razu spoważniał. Przeczesał ręką włosy, zastanawiał się, patrząc w jeden punkt na ścianie.
– Poczekaj tu, zajrzę do niej.
Nie miałam pojęcia, co miała to na celu, ale się zgodziłam. Ostatni raz był u niej jeszcze przed wyjściem do Anieli, może wcześniej czuła się lepiej i sam musiał ocenić jej stan zdrowia. Wierzyłam też, że ta specyficzna więź, jaka łączyła Leonę i Tadeusza pozwoli mu wyczytać z niej więcej informacji, niż te, które ja mogłam uzyskać.
Ja w tym czasie układałam plan działania. Poszłam do swojego pokoju, ubrałam się i uczesałam. Patrzyłam na zegarek, na którym wskazówka zbliżała się do godziny siódmej.
– Trzeba wezwać doktora. – powiedział Tadeusz, wchodząc do pokoju.
– Trzeba ją stąd zabrać. – oznajmiłam, na co się zdziwił. – Pójdę do Heńka, załatwię samochód. Trzeba ją zabrać do Brwinowa. Ciocia i Kasia się nią zaopiekują. Mają na pewno jakieś zioła i leki. Do tego będzie miała dobre wyżywienie, potrzebuje tego w takim stanie.
– Tak, tak... – przytakiwał. – Zawiozę ją.
– Zaraz wychodzę do Heńka. – powiedziałam, pakując dokumenty do torebki. – Zadzwoń do doktora. Niech ją przebada, zanim pojedziecie.
– Co jak Heniek nie da rady pożyczyć samochodu? – zapytał. – Nie będziemy mieć transportu.
– Wtedy pozostaje tylko zostać w domu. – wzruszyłam ramionami. – Znalazłabym kogoś z kim mogłabym się zabrać na wieś i przywiozłabym jakiś prowiant. Coś wymyślimy.
– Dzwonię po doktora.
– A ja załatwiam samochód.
***
Wierzbowski otworzył mi drzwi. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale od razu je zamknął. Złapał mnie za nadgarstek i wciągnął do mieszkania.
– Co ty tu robisz, Anka? – zapytał, zamykając drzwi. – Coś się stało? Nie dzwoniłaś.
– Potrzebujemy samochodu. – powiedziałam bez zbędnych ceregieli. – Mama źle się czuje. Chcemy ją zawieść do Brwinowa. Będzie tam miała lepsze warunki.
– Nie mówiłaś nic wczoraj, że pani Leonka jest chora. – zdziwił się. – Co się stało?
– Uciekała wczoraj z łapanki, w tej zawierusze i mrozie. Gorączkuje, temperatura nie spada. – wyjaśniłam. – Tadeusz zadzwonił po doktora, ma ją zbadać w czasie, kiedy ja tu jestem. Proszę, potrzebujemy transportu. Chcę, żeby szybko wyzdrowiała, a tylko w Brwinowie będzie mogła dojść do zdrowia jak najszybciej.
– Synu, kto przyszedł? – zawołała pani Wierzbowska z salonu.
– Mam jechać z wami, czy Tadeusz pojedzie sam? – zapytał, ignorując matkę.
– Wiem, że by sobie poradził, ale boję się, że jest zbyt zdenerwowany. – westchnęłam. – Gdybyś mógł...
– Oczywiście, już się zbieram. – kiwnął głową. – Daj mi chwilę, ubiorę się. Idź do salonu.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Poszedł do swojego pokoju, a ja weszłam do salonu, w którym siedziała pani Jadzia oraz Marianna. Przywitałam się z obiema i oparłam się rękoma o zagłówek fotela.
– Przepraszam, że tak nachodzę.
– Nic się nie stało, kochanie. – machnęła ręką pani Jadwiga. – Mój dom to twój dom. Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana.
– Jestem gotowy. – Heniek wszedł do salonu, dopinając ostatnie guziki koszuli. Ruszyłam z miejsca w kierunku korytarza, ale wtedy blondyn się zatrzymał i odwrócił do mnie. – Anastazja, widział cię ktoś? Kiedy wchodziłaś do budynku?
– Tylko dozorca. – odparłam, zaskoczona jego pytaniem. – Dlaczego pytasz?
– Kurwa.
– Henryku Wierzbowski! – zawołała oburzona pani Jadzia.
– Przepraszam, mamo. – złapał się za nasadę nosa, przymknął oczy i ciężko westchnął. – Zostań tu, Anka. Nie wychodź na razie. Ja pojadę do was, zawieziemy Leonę. Odczekaj tu trochę.
– Ale...
– Proszę, Anka. – szepnął. – Wiesz, że nie robię tego specjalnie.
– Dobrze, tylko wytłumacz Tadkowi, dlaczego mnie nie ma. – kiwnęłam głową. – Bezpieczniej drogi.
Marianna wydawała się dosyć zdezorientowana, kiedy Wierzba wychodził z mieszkania. Wcale jej się nie dziwiłam. Była dziewczyna jej chłopaka przychodzi niezapowiedziana do jego mieszkania, rozmawia z nim o czymś, po czym on z prędkością światła żegna się z każdym i mówi, że gdzieś jedzie. Nie zamienił z nią żadnego słowa, pocałował ją tylko na pożegnanie. Jak mogła nie czuć się z tym źle? Nie dostała słowa wyjaśnienia.
– Zaparzę Anastazji herbatę. – Marianna uśmiechnęła się i poszła do kuchni.
– O co chodzi z dozorcą?
Mama Wierzbowskiego westchnęła i pokazała mi ręką, żebym usiadła. Nadal stałam blisko wyjścia z salonu, gotowa w każdej chwili wyjść i biec do domu.
– Jakiś czas temu mnie zaczepił. – wyjaśniła. – Pytał, co się stało z tą dziewczyną, która tu tak często przychodziła i Henryk spędzał z nią tyle czasu. Nie za bardzo wiedziałam, o co chodzi. Potem dodał, że teraz widzi go tylko z tą ciemnowłosą panną, co to przychodzi na całe dnie do nas i jeszcze nocuje. Wtedy zrozumiałam, że chodzi o ciebie i Mariannę.
– Ale co mu do tego? – oburzyłam się.
– Nie mam pojęcia. – wzruszyła ramionami. – Martwimy się, że może pomyślał, że Marianna jest Żydówką. Dlatego spędza tu cały dzień, bo się ukrywa. A ty nie przychodzisz właśnie z jej powodu.
– To irracjonalne. Przecież to bzdura.
– A jednak taka bzdura potrafi przysporzyć wielu problemów. Dlatego Henryk prosił, żebyś została. Gdyby dozorca widział, że weszłaś i wyszłaś, na pewno niekorzystnie by to wpłynęło na jego ocenę sytuacji. Tak może będzie lepiej. Może.
Dziewczyna wróciła z filiżanką herbaty i postawiła ją na stoliku. Usiadła obok mnie, po czym spojrzała to na panią Wierzbowską, to na mnie, ale się nie odezwała.
– Nie miej mi, proszę, nic za złe, Maniu. – powiedziałam, łapiąc ją za rękę. – Wszystko ci wytłumaczę. Moja mama zachorowała i razem z bratem postanowiliśmy, że powinna pojechać do rodziny na wieś. Tam będzie miała zapewnioną opiekę, porządne wyżywienie, lekarstwa i spokój. Potrzebowaliśmy samochodu.
– Nie musisz mi się tłumaczyć, Anka. – uśmiechnęła się. – Ja wszystko rozumiem. Wiem, że jest między wami... Specyficzna więź. Rozumiecie się bez słów i poszlibyście za sobą w ogień.
– Musisz się kiedyś z nami zabrać do Brwinowa. To ważne miejsce dla nas wszystkich. – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wszystkich tych chwil. – Wieczory tam są niepowtarzalne.
– Mam nadzieję, że mnie zaprosicie. – zaśmiała się.
***
Od Wierzbowskich wyszłam dopiero po godzinie. Jeśli wszystko dobrze poszło, chłopaki powinni być już niedaleko Brwinowa. Widziałam, że nikogo nie ma w domu, więc nie musiałam się śpieszyć. Za to mijałam siedzibę Orszy.
Nie miałam okazji porozmawiać z nim na temat Janka Bytnara i tajemnicy z Władzią. Rudy przyznał się wprawdzie, że wszystko opowiedział Orszy i że ten nie był zadowolony, ale nie powiedział nic więcej. Domyśliłam się, że nie powiedział mu nic o okolicznościach śmierci Lizy, bo nastawienie Janka do mnie mogłoby wtedy ulec zmianie.
Postanowiłam wykorzystać okazję i zajrzałam do Orszy. Paręnaście minut później siedziałam z nim w jego gabinecie.
– Przychodzisz z czymś szczególnym? – zapytał, odpalając papierosa.
– Niedawno Rudy mi powiedział jego prawdę o Władzi. Mówił, że z tobą rozmawiał. – oznajmiłam. – Czy dotrzymałeś naszej umowy?
– Za kogo ty mnie masz, Anka? – zakpił. – Nie powiedziałem mu o tym, że jesteś powiązania ze sprawą. Przynajmniej nie bardziej niż on uważa.
– Pytał cię o to, co się z nią stało?
– Owszem, pytał od razu, jak mi wszystko opowiedział. – wypuścił dym z ust, wstał z krzesła i stanął przy oknie. – Powiedziałem, że musiałbym się z kimś skontaktować, żeby się dowiedzieć. Prosił, żebym to zrobił.
– I co? Co mu powiedziałeś?
– Musiał ci już nie powiedzieć, że zna dalsze losy Władzi. – zgasił papierosa o parapet. – Powiedziałem mu dopiero kilka dni później. Janek został poinformowany o tym, że Liza von Martens nie żyje. Okoliczności śmierci, nie są mu jednak do niczego potrzebne. Nie wydawał się zdruzgotany.
– A jak ty na to zareagowałeś? Przecież też nic nie wiedziałeś o tej sytuacji.
– Jak mogłem zareagować? Rudy jest zawieszony na czas nieokreślony do odwołania. – wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. – To była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Naraził wszystkich. Wszystkich! I na dodatek zrobił to po nic, jego działanie nie miało najmniejszego sensu.
– Zawiesiłeś go, Orsza? – oburzyłam się. – Przecież on tego nie zrobił dla własnego widzimisię, tylko właśnie chciał nas wszystkich chronić. Zgadzam się, zachował się bezmyślnie, ale nie zrobił tego, bo chciał się zabawić, tylko chciał dobrze.
– Kto jak kto, Anka, ale nie spodziewałem się, że akurat ty będziesz go bronić. – zakpił. – Wydaje mi się, że powinno być ci to na rękę, że dostał karę. Z tego, co pamiętam, to ty byłaś najbardziej pokrzywdzona tym głupstwem.
– Tak, ale nie mogę się z tego cieszyć. – nie potrafiłam już nic wyczytać z jego twarzy. – Orsza, proszę o zawieszenie również mnie.
– Czy ja dobrze słyszałem, że prosisz mnie, żebym cię zawiesił? – prychnął, chyba naprawdę nie spodziewał się, że mówię poważnie.
– Zgadza się. Jeżeli Rudy jest zawieszony, to ja też powinnam. Też jestem zamieszana w tę sprawę. Niech to będzie też kara związana z moją samowolą i głupotą.
– Jak mam wytłumaczyć Zośce, że dwóch jego żołnierzy jest zawieszonych do odwołania, a on nic o tym nie wie.
– Ja już nie jestem upoważniona do takich zadań. – wzruszyłam ramionami.
– Anka, jesteś zawieszona na czas nieokreślony. – westchnął. – I zejdź mi już z oczu, mam was dość.
– Dziękuję, Orsza. Czuwaj!
Wyszłam całkiem zadowolona. Nie z faktu, że byłam zawieszona, tylko czułam, że postąpiłam właściwie, sprawiedliwie. To, co zrobił Janek, będzie się ciągło za nim przez długie lata, ale będzie się ciągło również za mną. Dlatego uważałam, że powinniśmy być mimo wszystko w tym razem.
Dawno nie szłam przez miasto tak lekko i powoli jak dziś. Bez pośpiechu. Napisałam się urokiem zimy, którą jeszcze kilka dni wcześniej przeklinałam najbardziej ze wszystkich. Przyglądałam się skrzącemu się śniegowi, wielkim, majestatycznym soplom lodu. Dzisiejszy dzień był przyjemny.
Nie spieszyłam się również z powrotem do mieszkania. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio przemierzałam wszystkie schody w takim tempie. Nie po dwa, nawet trzy, tylko po jednym, jeden za drugim, zaliczając każdy. Właśnie na klatce schodowej w mój powolny dzień wbiegła Aniela Miller.
– Anastazja?! – zawołała, nagle zatrzymując się i zaciskając rękę na balustradzie.
– Aniela? – byłam bardzo zaskoczona.
Rzuciła się na mnie i mocno mnie przytuliła. Jej torebka spadła z ramienia i upadła na ziemię, wywołując hałas niosący się przez echo.
– Matko, myślałam, że zejdę na zawał! – odepchnęła mnie od siebie, trzymając mocno za ramiona. – Gdzie wyście się wszyscy podziali?
W tym momencie dotarło do mnie, że Aniela nie wiedziała absolutnie nic. Nikt nic przecież nie wiedział. Ona dopiero co wieczorem uciekała z Zośką przed strzałami, potem prosiła go, żeby nie ryzykował powrotem do domu po godzinie policyjnej. Nie wiedziała przecież, czy wrócił do domu. A teraz nie miała od niego żadnego znaku życia.
Miller nawet nie zdjęła w mieszkaniu płaszcza. Stanęła na przeciwko mnie z rękami założonymi na piersi. Wydawała się raczej zdenerwowana tym, że nic nie wie, niż zmartwiona, że Tadkowi coś mogło się stać. Pewnie domyśliła się, że gdyby nie wrócił, ja byłabym w dużo gorszym stanie.
– Gdzie on jest?
– Pojechał razem z Heńkiem zawieść Leonę do Brwinowa. – oznajmiłam. – To była bardzo szybka akcja. Pewnie nie zdążył do ciebie zadzwonić, bo musiał zadzwonić po lekarza, a potem zapewne przyjechał już Heniek i nie było czasu.
– Pogorszyło jej się?
– Nie wiem, czy pogorszyło, ale gorączka stała w miejscu. Nie było mnie tu, gdy przyszedł lekarz i nie mogłam się też pożegnać. – westchnęłam. – Nie wiem też, co planuje Tadek. Powinien wrócić jeszcze dziś, ale może razem z Heńkiem stwierdzą, że lepiej poczekać do jutra.
– Przecież jutro mamy akcję... – powiedziała jakby bardziej do samej siebie niż do mnie. – Jak my to... Bez Zośki...?
– Jesteś jego prawą ręką, Aniela. – zaśmiałam się. – Dlatego też by cię ze sobą nie zabrał. Ktoś musi dowodzić.
– Nawet nie wiesz, jak się martwiłam. – złapała się za głowę i się zaśmiała. Chyba wszystkie obawy wydawały jej się teraz idiotyczne. – Dzwoniłam chyba setki razy i nikt nie odbierał. Dzwoniłam do Maćka i Janka, ale oni też nic nie wiedzieli. W końcu przyszłam tu, waliłam w drzwi i nikt mi nie odpowiadał.
– Dobrze, że spotkałyśmy się na schodach, bo byłabyś gotowa organizować akcję odbicia nas z Pawiaka. – zakpiłam.
– To nie jest zabawne, Anka. – mruknęła, chociaż sama nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. – Naprawdę się bałam.
– Wiem, wiem, droczę się z tobą. – zaśmiałam się, opadając na sofę.
– Mam coś dla ciebie. – wyjęła z torebki i rzuciła w moją stronę jakieś opakowanie. – Tata przywiózł dwie pary, ale mi dwie niepotrzebne.
– Pończochy? – zapytałam zaskoczona. – Czy ty przypadkiem nie przyszłaś tu pełna przerażenia, że nas zabrali?
– Zawsze wszystko musisz rozdrabniać. – prychnęła, rozwalając się na miejscu obok mnie. – Tak, bałam się o was, gdy tu szłam, ale jednocześnie wierzyłam, że nic wam nie jest. A skoro wierzyłam w to, to czemu miałabym ci ich od razu nie przynieść?
– Już widzę, jak się bałaś. – zakpiłam. – Bałaś się o to, że musiałaś tyle przejść na nogach na marne. – wbiła mi łokieć między zebra, aż zwinęłam się z bólu. – Oczywiście jestem ci dozgonnie wdzięczna za ten dar, którym z własnej hojności zdecydowałaś się ze mną podzielić.
– Nie potrafię cię nigdy wziąć na poważnie, gdy tak mądrze się wysławiasz.
– Ciebie nie można wziąć na poważnie nawet i bez tego.
Pioruny nad naszymi głowami zaczęły trzaskać. Co prawda nie targałyśmy się za włosy, jednak nie obeszło się bez prania się poduszkami. Dawno się razem tak nie śmiałyśmy.
Aniela zaprosiła mnie na obiad. Zadecydowała, że skoro nikogo nie ma w domu, to jej powinnością jest się mną zająć. Nie pozwoli mi jeść obiadu samemu w opustoszałym mieszkaniu.
Słyszmy pod rękę, owinięte mocno płaszczami i szalikami, jednak to nie przeszkodziło nam w zobaczeniu dość nietypowej sceny. Z jednego z zaułków wyłonił się niemiecki żołnierz z krzywo zapiętymi guzikami munduru, który podciągał spodnie. Rzucał jakieś marne monety w stronę, z której wychodził.
Spuściłyśmy wzrok, żeby przypadkiem nas nie zaczepił, a gdy tylko odszedł, szybkim krokiem podeszliśmy do miejsca, w którym łączyły się ze sobą kamienice. Młoda dziewczyna, ubrana w potargany stary płaszcz i z rozczochranymi włosami zbierała każdą monetę, którą rzucił Niemiec. Miała na twarzy czerwone wypieki, jej oczy były trochę przekrwione, a na szyi, której nie skrywał żaden szalik, widać było odbite palce.
– Na co się gapicie? – warknęła. – To moje!
– Sprzedałaś mu się? – wypaliła Aniela. Spojrzałam na nią zszokowana z wytrzeszczonymi oczami i ścisnęłam mocniej jej ramię, ale to na nią nie działało. – Pieprzyłaś się ze Szkopem?
– A jeżeli tak, to co? – prychnęła, podnosząc się z kolan. – Muszę jakoś zarobić na chleb.
– Przecież jest tak wiele innych możliwości. – powiedziałam szczerze przerażona postawą dziewczyny. – Nie trzeba się... Sprzedawać. Zwłaszcza nie im.
– Nie każdy ma tatusia, który kupi wszystko, czego się zapragnie. – spojrzała z nienawiścią na Anielę. Czułam, że wszystkie emocje są dość personalne. – Mój ojciec już się wystarczająco nawalczył z Niemcami. Tak, że teraz gryzie piach i to ja muszę wyżywić dzieciarnię. I będę to robić, jak chcę.
Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy Nika puściła moje ramię i docisnęła dziewczynę do ściany, trzymając obie ręce w miejscu, w którym wcześniej ręce zaciskał Niemiec.
– Wiesz, co robią z takimi jak ty, które kurwią się ze Szkopami? – wycedziła przez zęby. Dziewczyna próbowała zerwać jej dłonie z szyi. – Golą je na łyso. Wyłapują i golą. I każdy, kto je widzi, wie, dlaczego są łyse.
– Aniela, puść ją! – zawołałam, ciągnąć ją za ramiona. – Puść ją, do cholery.
Dziewczyna złapała chciwie oddech i osunęła się po ścianie na ziemię. Blondynka wytarła dłonie w płaszcz, ale dalej wbijała w nią nienawistne spojrzenie.
– Jesteś zwykłą kurwą. Szkopy codziennie zabijają tyle ludzi, a ty się im oddajesz za marne grosze. Nie wystarczy ci nawet na chleb. Mają w dupie to, czy przeżyjesz. – dziewczyna trzymała się mocno za szyję i oddychała jak ryba wyjęta z wody. Nie mogła mówić. – Mam nadzieję, że niedługo cię ogolą. Zasłużyłaś. Może wtedy się nad sobą zastanowisz.
Odwróciła się na pięcie, złapała mnie za ramię i pociągnęła za sobą, nie rzucając jej już nawet choć jednego spojrzenia. Patrzyłam na nią, jak wciąż ledwo oddycha. A potem spojrzałam na Miller, która kipiała złością.
– Kto to, kurwa, był? – żądałam natychmiastowych wyjaśnień. – Znacie się?
– To córka kobiety, która robiła nam pranie, kiedy jeszcze żyła matka. Jeszcze długo przed wojną. – machnęła ręką. – Potem matka zauważyła, że pranie nie wraca pełne. Zawsze czegoś brakowało. Myślała, że się nie zorientujemy, że kradną.
– Rozumiem, ale to nie wyjaśnia całego tego zachowania...
– Nie słyszałaś, jak się odzywała? Zresztą nie mówmy o tym. – prychnęła. – Kurwi się z Niemcami. Bo nie chce jej się znaleźć uczciwego źródła dochodu. Nienawidzę takich ludzi.
– Nie musiałaś jej dusić.
– Przecież bym jej nie udusiła, nie mam tyle siły. – miałam wrażenie, że całkowicie lekceważyła powagę sytuacji. – Chciałam, żeby się bała. Mam nadzieję, za zaraz ją ogolą.
– Z pewnością. – westchnęłam.
***
Pukanie do drzwi oderwało mnie od biurka. Z lekkim stresem szłam przez salon, żeby otworzyć drzwi.
– Ktoś musi dotrzymać ci towarzystwa, nie? – uśmiechnął się w moją stronę Janek Bytnar.
– I ze wszystkich znanych mi osób musisz to być akurat ty? – zakpiłam, wskazując ruchem dłoni, żeby wszedł do środka. – Skąd wiesz, że nikogo nie ma?
– Zanim wyjechali, Tadek był w piekarni poinformować o wszystkim Basię. – wyjaśnił. Kompletnie w całym tym zamieszaniu zapomniałam o Basi i piekarni. – Akurat był tam Maciek, który wszystko mi opowiedział, jak byliśmy w warsztacie. Pomaga teraz Basi.
– I ty, zamiast do nich dołączyć, postanowiłeś pomóc mi w zabijaniu samotności? – zaśmiałam się.
– Mam swoje priorytety.
Przewróciłam oczami, śmiejąc się pod nosem, a on tylko uśmiechnął się zawadiacko. Opowiedziałam mu dokładnie, jak miała się sytuacja z mamą i od czego to wszystko w ogóle się zaczęło. Miałam wrażenie, że Rudy wyłapał tylko słowo Brwinów, bo zaczął paplać o tym, że jak tylko zrobi się wreszcie ciepło, trzeba zorganizować wyjazd.
– Chodźmy do pokoju. – powiedziałam, idąc w jego stronę. – Przerwałeś mi pracę.
– Pracę? Anastazja, nad czym ty możesz pracować o tej porze?
Ledwie wszedł do środka, a już siedział na łóżku. Oparł się o ścianę i wyciągnął nogi przed siebie. Pokręciłam głową i usiadłam ponownie przy biurku.
– Muszę skończyć pisać list do Adama. – oznajmiłam, a on od razu spoważniał.
– To może ja zrobię herbaty albo-
– Nie, siedź. – machnęłam rękę. – Zaraz skończę, to mi zajmie tylko dłuższą chwilę.
Wpatrywał się we mnie uważnie, jakby chciał znaleźć potwierdzenie tych słów na mojej twarzy. Jakby nie był pewien, czy mówię poważnie. Nic jednak nie powiedział. W ciszy siedział na swoim miejscu i miałam wrażenie, że specjalnie próbował wykonywać jak najmniej ruchów, byle nie zakłócać mi spokoju. Ja jednak mimo to napisałam tylko parę słów na krzyż. Stukałam ołówkiem w puste miejsca, które powinny być zapisane.
– Może... Może powinnaś sobie zrobić przerwę. – powiedział niepewnie. Chyba sam nie mógł już znieść mojej nieudolności.
– Tak, chyba tak... – westchnęłam, odkładając ołówek. Oparłam się na krześle i patrzyłam za okno. – Czasem, kiedy nie wiem, co mu pisać zabieram list ze sobą na zewnątrz. Wtedy kiedy coś mi przyjdzie do głowy w trakcie choćby przechodzenia przez ulicę, wyjmuję kartkę i szybko to zapisuję. Później przy biurku takie myśli ulatują, a tak są zapisane. – uśmiechnęłam się sama do siebie. – Żałuję, że dziś go ze sobą nie wzięłam. Spędziłam tyle czasu na spacerach, miałam głowę pełną myśli. W całym tym zabieganiu zapomniałam o tym.
– To bardzo dla ciebie ważne. – zauważył. – Trochę jak rytuał.
– Trochę tak jest. – przyznałam. – Podtrzymuje więź. Nie chciałabym jej stracić. Więc trzeba pisać, pisać i pisać... – westchnęłam. – Ostatnio mam z tym coraz więcej trudności. – powiedziałam, odwracając się w jego stronę. Uważnie mi się przyglądał. – Na początku pisałam wszystko. Wszystko, co mi przyszło do głowy, nie zastanawiałam się nad tym. Ręka nie nadążała za myślami. – zaśmiałam się. – A z czasem... Teraz coraz bardziej się nad tym zastanawiam. Co wypada napisać, a co nie. Czy wspominać o czymś śmiesznym, co przydarzyło się mi, Marysi i Stefanowi, żeby też mógł się zaśmiać czy jednak nie, żeby nie bolało go, że nie może być tego częścią? Żeby sobie nie przypominał, że Maryśka i Stefek już nie piszą listów? Czy jeśli usłyszę gdzieś z jakiejś restauracji piosenkę, która od razu skojarzy mi się z jakimś wspólnym wspomnieniem, powinnam mu to napisać, żeby tez mógł wspominać czy nie, bo tak nigdy nie przestanie myśleć o tym, ile stracił, bo go nie ma?
Rudy spuścił wzrok, a ja odwróciłam się ponownie, żeby nie wiedział, jak moje oczy wypełniły się łzami. Uniosłam twarz do góry i pomrugałam parę razy, żeby się ich pozbyć.
– Po prostu mnie to boli, że nie potrafię już tego robić tak jak na początku. – powiedziałam, przełykając ciężko ślinę. – To okropne i nie chcę tego.
– Jemu też na pewno nie jest łatwo pisać. – westchnął. – Ma świadomość, że nie ma ci za wiele do opisania. To ty jesteś na miejscu z jego rodziną, z jego przyjaciółmi, z jego szpitalem. On nawet nie może ci napisać, gdzie jest. Czym ma cię więc zachwycić w liście? Jestem pewien, że jemu też sprawia to trudność tak samo, jak tobie. Może to właśnie o tym powinnaś napisać.
Wzrok Janka spoczął na portrecie Adama, który wczoraj podarował mi Stefan Czarborowicz. Chwilę mu się przyglądał, po czym westchnął i poprawił się na miejscu.
– Nie wiem, jak zachowałbym się w twojej sytuacji. – wzruszył ramionami. – Ale wiem, że cię podziwiam. Za wytrwałość. Za to, że mimo trudności i tak piszesz dalej listy. I ten też mimo wszystko napiszesz i wyślesz tak jak następny. Miesiące mijają, a ty dalej to robisz. I pilnujesz, żeby inni też to robili, chociaż nikt cię o to nie prosił. Myślę, że was oboje podtrzymuje przy tym fakt, że to drugie też wciąż się stara. W ten sposób napędzacie siebie nawzajem.
– Dziękuję, Janek. – uśmiechnęłam się do niego, na co odpowiedział tym samym. – Dopiszę parę słów i skończę na dziś. Muszę jutro wybrać się na spacer.
– Zrobię tę herbatę.
Wyszedł jeszcze zanim zdążyłam się odezwać. Bytnar potrzebował chwili wytchnienia. Nie łatwo było mu mówić wszystkie te rzeczy, niektóre słowa ciężko przechodziły mu przez gardło, chociaż przecież mówił prawdę. Kochał ją. Przyznał jej się przecież, że wciąż ją kocha. Jak mógł bez emocji słuchać, jak mówi o tym, że ciężko jej napisać list do kogoś, kogo kocha, ze świadomością, że to nie jest on? Czuł się jak na torturach, ale mimo to nie dawał nic po sobie poznać. Wiedział, że nie mógł. Gdyby pokazał za wiele, gdyby okazał w jakiś sposób, nie daj Boże, złość lub zazdrość, spłoszyłaby się. Ponownie by się przed nim zamknęła, a przecież dopiero co starał się odzyskać jej zaufanie.
Pół godziny później siedzieliśmy, popijając gorącą herbatę. Janek dalej zajmował swoje miejsce na łóżku. Ja siedziałam na krześle. Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i oparłam brodę na kolanach. Patrzyłam na niego, próbując dobrać odpowiednie słowa, a on wydawał się z jednej strony zmieszany, z drugiej zaś niewzruszony moim spojrzeniem.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Orsza cię zawiesił?
Od razu przewrócił oczami. Westchnął krótko i poprawił się na miejscu, bo zdążył już zjechać w dół łóżka.
– Nie uznałem tego za istotne. – wzruszył ramionami. – Poza tym to raczej normalne, że za wykroczenie należy się kara. Zasłużyłem, więc mam. Czy ta informacja coś zmienia?
– Wydaje mi się, że całkiem sporo. – prychnęłam. – Choćby brak twojej obecności na akcjach. Tadek w ogóle o tym wie, czy całkiem to przemilczałeś?
– Rzecz w tym, że właśnie przemilczałem. – odparł. – Więc skąd o tym wiesz?
– Rozmawiałam z Orszą, powiedział mi. – oznajmiłam, a on zaśmiał się kpiąco. – Kłóciłam się z nim, że to nie ma sensu.
– Świetnie, że Orsza papla o tym na lewo i prawo. – zakpił. – Po co się w ogóle kłóciłaś z nim, Anka? To moja sprawa. Powiedziałem ci, że to normalne, że za głupotę się karze.
– Dlatego poprosiłam, żeby mnie też zawiesił.
– Co?
Rudy sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał. Jednak im dłużej patrzyłam na niego pewnym siebie wzrokiem, tym bardziej jego twarz wydawała się załamana. Przymknął oczy i przetarł twarz dłonią.
– Powiedziałem, że za głupotę się karze w formie metafory. – westchnął. – Ale faktycznie, może dobrze, że sama upomniałaś się o zawieszenie.
Rozdziawiłam usta zszokowana, że odważył się powiedzieć coś takiego. Zaraz po tym na jego twarzy wykwitł chytry uśmiech. Wyciągnęłam nogę i kapnęłam go w kolano, na co jęknął z bólu.
– Zawiesił cię za coś, w czym chcąc nie chcąc brałam udział. I choć wplątałeś mnie w to głupie gówno, uznałam, że w geście solidarności też powinnam być zawieszona. – oznajmiłam. – Choć wolałabym nie brać udziału w tym teatrzyku i wyrządziłeś mi tym dużą krzywdę, to wciąż jesteśmy w tym razem. Chciałam być sprawiedliwa.
– Nie musiałaś. – pokręcił głową. – Nie wymagałem tego od ciebie. Ba! Nie śniłem o tym. Nigdy bym sam nawet na to nie wpadł.
– Uznajmy to za zakopanie toporu wojennego. – wyciągnęłam do niego rękę. – Nie mogłam tego zrobić tak po prostu. Musiało być spektakularnie.
– Zupełnie mnie to nie dziwi, Anastazja. – złapał moją rękę i uścisnął. – Cieszę się. Bardzo się cieszę. I dziękuję.
– Nie powiedziałam ani słowa, że teraz będzie dobrze. – zakpiłam, patrząc na niego pobłażliwie.
– Dobrze. – zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami.
– Jesteś niemożliwy, Janek.
_____________________________________
Witam was kochani! Nie spodziewaliście się, nie? Wiem, że nie.
Mam więc nadzieję, że ten rozdział umili wam sobotni wieczór. Mam nadzieję, że wam się podobał i czekam na wasze komentarze <3
Ostatnio gdy zakonczył się dość cieżki dla mnie okres, który trwał trochę długo, zasiadłam do tego rozdziału, który był już w trakcie pisania i zauważyłam, jak Anka cały czas mówi, że jest zabiegana, zmęczona, cały czas ma coś na głowie i wiecznie chce jej się spać. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że trochę wyładowywałam na niej swój stan fizyczny i psychiczny i to całkiem nieswiadomie. Mam nadzieję, że teraz, kiedy u mnie jest już wszystko dobrze Anka też odzyska swoją energię. Wierzę, że już w drugiej połowie dzisiejszego rozdziału zaczęła ją odzyskiwać.
Dziękuję, że czekaliście na rozdział. W tym czasie zdałam prawko, przeżyłam swoją niezapomnianą studniówkę i miałam wiele zawirowań emocjonalnych. Teraz moje życie kręci się głównie wokół nauki do matury. Mam nadzieję, że i u was wszystko w najlepszym porządku.
Dziękuję, że jesteście. Ściskam was mocno i do następnego!<3
słowa: 14071
dodany: 24.02.2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top