Rozdział 54
grudzień 1941r
Za oknem padał śnieg, a ja siedziałam na krześle przy biurku z podciągniętą lewą nogą i brodą opartą na tymże kolanie, marznąc w halce. Stukałam palcami w drewno, chcąc przywołać go głowy jakieś sensowne słowa. Przede mną leżała pusta kartka z odznaczającym się „Dzień dobry, drogi Adamie!”. Za pierwszym razem skreśliłam „Drogi”, żeby nie bolało. Za drugim razem musiałam to dopisać, bo bez brzmiało płytko i bolało, bo wyglądało, jakbym już nie pamiętała. Więc teraz wciąż widnieje „Drogi”.... Do momentu aż ponownie je skreślę.
Oczekiwanie na pierwszy list było chyba najgorszym czekaniem w moim życiu. Nie miałam bladego pojęcia, kiedy mogę się go spodziewać. Mógł przyjść za parę dni, za miesiąc a mógł też wcale. W końcu dotarł na początku grudnia. Adam był oszczędny w słowach tak jak zawsze. W listach jeszcze bardziej, bo musiał uważać, nie mógł pisać zbyt wiele. Jednak był inteligentny i sprytny, więc potrafił przekazywać mi informacje, które reszta nie do końca była w stanie odczytać. Tak też domyśliłam się, że przebywał wtedy gdzieś w miejscowości niedaleko morza. Więc był daleko stąd. Za daleko.
Był na drugim końcu Polski.
Drugiego listu nie spodziewałam się tak szybko. Musiał mieć dużo czasu wolnego ze względu na święta. Zapewne też nie przemieścili się za daleko od miejsca, z którego pisał wcześniej. Adam poinformował nas, żebyśmy nie wysyłali listów z odpowiedziami, bo zanim do niego dotrą, on będzie już gdzieś indziej. Wyjątkiek był moment, gdy pisał, że czeka na odpowiedź – znaczyło to, że zostaje w obecnym miejscu na dłużej i nasze listy zdążą dotrzeć. Dlatego też próbowałam odpowiedzieć na jego list jak najszybciej, żeby czym prędzej odnieść go do Rozmysów, żeby ci znowu mogli je jak najszybciej odesłać.
Na poprzedni list też odpowiedziałam. Obiecałam sobie, że będę odpowiadać na każdy, bez wyjątku. A potem po prostu, gdy poprosi o odpowiedź, wyśle mu wszystkie. Pierwszy list czekał spakowany w szufladzie. Wciąż pamiętałam, z jakimi emocjami go pisałam. Nie potrafiłam zebrać myśli, pisałam szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i moczyłam kartkę łzami.
Teraz już tak nie było. Owszem, emocje były takie same przy czytaniu listu, ale nie przy pisaniu. Teraz wiedziałam, jak się zachować. Wiedziałam, co chciałam mu przekazać. Najważniejsze było dla mnie odpowiedzenie na wszystkie pytania, jakie zadał. Dopiero potem opisywanie, co u mnie i pytanie, co u niego. Nie chciałam pisać o uczuciach. On doskonale wiedział, jakie mi towarzyszą. Sam nie zabierał słowa na ten temat. W pierwszym liście napisał tylko na końcu, że tęskni. W tym, że chciałby mnie przytulić, jak kiedyś. Nie wiedziałam, co odpowiadać – bo czymże byłoby moje „tęsknię”, skoro w rzeczywistości na początku praktycznie wyłam z bólu każdej nocy?
Ciekawy był fakt, że pisał o głupotach. Nie miał wyboru, bo nie mógł pisać o niczym ważnym, ale tak bardzo nie pasowało do to jego charakteru. Właśnie po raz kolejny czytałam fragment, w którym pisał o tym, że zapuszcza wąsy.
Postanowiłem w czasie przerwy świątecznej zapuścić wąsy. Może nie są one tak obiecujące jak te Piłsudskiego, ale na pewno nie odstaję od Dmowskiego. A już na pewno wyglądam lepiej od innego najsłynniejszego obecnie polityka.
Ten pstryczek w nos wobec Hitlera rozbawiał mnie za każdym razem. Bałam się trochę, czy aby nikt tych listów nie rewiduje i czy te słowa nie przysporzą mu żadnych problemów, ale wierzyłam, że tak nie jest.
Tak więc próbowałam wymyślić, jak zacząć list do Adama. I próbowałam wyobrazić go sobie w wąsach.
– Zapraszam na śniadanie. – Janek wychylił głowę zza drzwi.
– Czekam na Anielę. – mruknęłam. – Zaraz obie przyjdziemy.
Mieliśmy nieplanowane nocowanie. Zasiedzieliśmy się do późna i już nie było mowy o tym, żeby wracali do domów. Obudziłyśmy się z Anielą dosyć niedawno, poszła do łazienki, ale nie zdawałam sobie sprawy, że minęło tak dużo czasu, że chłopaki zdążyli zrobić śniadanie.
– Aniela już je. – zaśmiał się, już bezceremonialnie ładując mi się do pokoju.
– W takim razie zaraz przyjdę. – westchnęłam, zawiedziona tym, że Miller mnie wystawiła. – Podziwiam, że przysłali akurat ciebie, żeby mnie zawołać. Naprawdę uważali to za genialny pomysł?
– Nie martw się, po prostu w chwili decyzji jako jedyny nie siedziałem. – prychnął, a ja się zaśmiałam. Można się było tego spodziewać. – Co robisz?
– Nic. – prychnęłam. – Nie stygnie ci śniadanie przypadkiem?
– Tobie też. – wzruszył ramionami. – Przecież widzę, że coś piszesz.
– W takim razie, po co się do cholery pytasz, co robię? – poddałam się i odrzuciłam pióro. Popatrzyłam na niego znużonym wzrokiem. – Co się tak uczepiłeś, Janek? Jest dopiero rano, daj mi żyć.
– Piszesz list?
– Może piszę, nic ci do tego, na Boga! – zawołałam oburzona. – Możesz już wyjść z mojego pokoju, bo nawet nie łaskaw byłeś zapukać?!
– Zapukałem! – wyglądał na bardzo urażonego, prawie tak jakbym mu powiedziała, że ma brudną koszulę.
– Oh, wybacz mi, proszę, nie słyszałam! – westchnęłam teatralnie. – Wynocha!
Bytnar zaśmiał się pod nosem, założył ręce na kartkę piersiową i oparł się barkiem o futrynę. On nie miał zamiaru się stąd ruszyć, dopóki nie dowie się, co jest dla mnie ważniejsze od śniadania. Był tak samo ciekawski jak ja. To było najgorsze.
– Piszę list do Adama, czy jeszcze coś chcesz wiedzieć? – oznajmiłam zmęczona. – Chciałbym go jak najszybciej skończyć. Zaraz ulotni mi się cała wena.
– Oh, nie wiedziałem, że... – widziałam, jak bardzo się zmieszał. Było mu zwyczajnie głupio. – Przepraszam, nie...
– Zaraz przyjdę. – kiwnęłam głową. – Ale na razie wyjdź, proszę, bo chciałbym pobyć sama.
Rudy zamknął za sobą cicho drzwi, a ja wróciłam wzrokiem do równych słów wypisanych ręką Adama Rozmysa. Brakowało mi go, odczuwałam to za każdym razem, gdy miałam w ręku jego listy. Gdy kładłam się spać, starałam się uświadamiać sama siebie, że to już zamknięty rozdział, że nie mogę się zadręczać, że muszę iść do przodu, bo tego przecież pragnął. A potem rano wyciągam jego listy i czytam je, pragnąc, by to wszystko było snem.
Opisałam mu, jak ma się moje zdrowie, co słychać u naszych przyjaciół, co ciekawego robiłam ostatnio z Marysią i Stefkiem. Wplotłam też historyjki ze szpitala, opowiedziałam, co u pani Konstancji. Naprawdę ciężko było w jednym liście zawrzeć wszystko, co działo się w ciągu ostatnich trzech, czterech tygodni. Musiałam wszystko maksymalnie skrócić i streścić, a to nie należało do najłatwiejszych. Chciałam być dokładna, chciałam, żeby czytając to, czuł się, jakby był częścią tych wspomnień, ale nie miałam możliwości na takie opisy.
Nie skończyłam listu. Na końcu zawsze chciałam pisać coś od serca, słowa pokrzepienia i szczere wyznania, a do tego potrzebowałam wsłuchać się w samą siebie. Nie miałam teraz do tego warunków. Śmiechy, które docierały do mnie z kuchni, wciąż mnie rozpraszały.
Ubrałam się w gruby sweter i spodnie, uczesałam włosy w warkocz i poszłam na śniadanie, na którym mnie tak wyczekiwano. Aniela jeszcze jadła, chłopaki skończyli, ale Maciek tęsknym wzrokiem patrzył na naszykowane kanapki, próbując walczyć z chęcią prośby o dokładkę.
– Dzień dobry, siostro!
– Skąd taki entuzjazm w twoim głosie, bracie? – prychnęłam, biorąc sobie na talerz jedną z kanapek, za którą podążał wzrok Dawidowskiego. Westchnęłam i oddałam mu ją, po czym wzięłam sobie inną. Alek cieszył się jak dziecko.
– Mamy miły poranek, dożyliśmy kolejnego poranka... – wzruszył ramionami. – Powinniśmy się cieszyć z tego, co mamy.
– Zamieniliście się osobowościami w ciągu nocy? – mruknęłam, patrząc po całej trójce. – To jakiś zakład? Spadliście z łóżka?
– Zaczyna im się nudzić od siedzenia na dupie. – zakpiła Aniela, odkładając swój talerz, na co się zaśmiałam. – Wzięlibyście się do roboty. Nie mogę was słychać.
– Czy kiedykolwiek chciałaś nas słuchać? – prychnął Janek.
– Ciebie akurat nie. – zakpiła, a Maciek wybuchnął śmiechem. – Nie narzekałabym, gdybyś zamienił się osobowością z mimem.
– Dzień dobry, pani Leonko! – zawołał najwyższy, uśmiechając się serdecznie do kobiety, która weszła właśnie do mieszkania.
– Dzień dobry, moje kochane dzieci. – uśmiechnęła się, wchodząc do kuchni. – Mam nadzieję, że nie zjedliście nic z tego, co szykuję na święta.
– Nie potrzebuje pani przypadkiem pomocy z choinką? – zapytał Bytnar. – Zastanawialiśmy się wszyscy, czemu pani w tym roku tak późno ruszyła z przygotowaniami... – mruknął, przyglądając się twarzy pani Zawadzkiej, która z każdym słowem zmieniała wyraz. – Sam w domu się raczej nie angażuję, to Duśka pracuje nad drzewkiem, ale u Zawadzkich zawsze lubiliśmy robić to wspólnie, prawda? – popatrzył na Maćka i Zośkę, którzy kiwnęli głowami.
– To naprawdę bardzo miłe z waszej strony, chłopacy, ale w tym roku zadecydowałam, że obejdziemy się bez drzewka. – westchnęła, a ja już ruszyłam, żeby zadać milion pytań, ale Tadeuszu powstrzymał mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. – Wolę zainwestować pieniądze w potrawy wigilijne, żeby jakoś choć trochę poczuć smak dawnej przedwojennej wigilii. A niestety nie są to tanie frykasy...
– Ale choinka to tradycja, mamo... – poczułam, jakby ktoś zadał bolesny cios mojemu wewnętrznemu dziecku. – Wolałabym zjeść mniej, ale móc chociaż na nią spojrzeć. Poczuć święta.
– Kochanie, drzewko do duży wydatek. Nie chcę marnować pieniędzy, na coś, co nie jest konieczne. A jeść musimy... – widać było od razu, że ta decyzja nie była łatwa dla Leony Zawadzkiej. Kochała święta i przygotowania z nimi związane. Idealnie pasowała do roli gospodyni, która doglądałaby wszystkich prac związanych z szykowaniem potraw i dekoracji. Ale teraz były inne czasy. I inne priorytety. – Poza tym teraz podróż do lasu nie jest bezpieczna. Słyszałam, że ostatnio jest coraz więcej problemu z drewnem, a co dopiero z taką choineczką.
– Mój ojciec z chęcią pomoże, pani Leonko. – oznajmiła Aniela. – Nasza choinka już jest w drodze, z resztą nie pierwszy raz załatwiałby wam choinkę. To nie problem.
– Nie chcę angażować twojego taty, złotko. – uśmiechnęła się ciepło. – Wiem, że ma teraz jakieś problemy związane z firmą. Nie mogę go niepotrzebne fatygować. Ma dużo na głowie.
Aniela posmutniała, wszyscy jakoś poszarzeliśmy. Byliśmy dorośli, ale święta były ważne dla każdego. Nawet teraz, w kolejnym roku wojny przynajmniej pozwalały na chwilę oderwać się od świata i zapomnieć o tym, że parę kilometrów dalej najpewniej ktoś cierpi i kona. Każdy z nas potrzebował poczuć namiastkę normalności, a takie zwykłe rzeczy właśnie to dawały.
Mama wypakowała produkty, które udało jej się rano zdobyć i więcej się nie odzywała. My też byliśmy milczący, każdy pogrążony we własnych myślach. Ja zastanawiałam się nad tym, co powiedziałby tatko. On też przepadał za świętami, byłam ciekawa, jaką decyzję by podjął. Może potrafiłby doradzić mamie lepiej niż my. Rozumieli się bez słów.
– Macie czas, żeby jeszcze się przebrać, jeśli ktoś potrzebuje. Za paręnaście minut wychodzimy. – odchrząknął Tadeusz w salonie. – Idziemy na zbiórkę do Orszy, tam wszystko omówimy i działamy.
– Ah, mały sabotaż. Mała rzecz w rękach wielkich ludzi, tak to ostatnio próbował podkoloryzować Zeus z pomocą Orszy? – prychnęłam. – Coraz więcej słyszę wśród nas westchnień zawodu. Weźmy się wreszcie za coś naprawdę.
– A teraz nie jest naprawdę? – oburzył się Zawadzki. – Myślisz, że ja nie chciałbym robić czegoś więcej? Wreszcie działać, zamiast rozbijać szyby u fotografów? Wszyscy chcemy tego samego, ale nie można tego dostać ot tak. Musimy na to zapracować.
– Zośka, pracujemy na to, odkąd wojna się zaczęła. Anka ma rację. – westchnęła Aniela. – Wojna zdąży się skończyć, a my nie zrobimy nic więcej, niż pozbawienie szyb połowy budynków w Warszawie.
– Ważne, że w ogóle działamy. – to zdanie wybrzmiało jako ewidentny koniec tematu. – Powinno się liczyć to, że coś robimy, bez względu na skalę. Walka to walka, nieważne w jakiej postaci.
– Jakże patriotycznie, Zosieńko. – mruknął Maciej.
On sam tez już od dawna marzył o tym, żeby zrobić coś większego. Ile razy można biegać od jednego kąta do drugiego? Uciekać Szwabom i wściekłym fotografom? Gazować kino i brudzić się farbą? Byli dumni z tego, co robili, ale chcieli zrobić więcej. Chcieli wreszcie zrobić coś. Coś, co ich wyróżni. Coś, co będzie zapamiętane.
Tadek sam od dawna już prosił Orszę wielokrotnie o nowe zadania, o większe zlecenia. Nie byliśmy już bowiem bandą nastoletnich harcerzyków. Byliśmy dorośli, mieliśmy doświadczenie, wiedzieliśmy jakimi prawami rządzi się okupowana Warszawa. Każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, co robi i jakie są konsekwencje. Czemu więc mieliśmy robić to samo co nasi młodsi, mniej doświadczeni od nas koledzy? Czemu nie mogliśmy iść do przodu? Od dawna staliśmy w miejscu i to zawsze drażniło Zośkę przed snem. On chciał działać, miał potencjał, chciał wymyślać nowe akcje, które wreszcie naprawdę jakoś przeszkodzą Niemcom.
Udało mi się wrócić do pokoju i dopisać do listu parę zdań, na które wpadłam podczas śniadania. To nie było jeszcze wszystko, co chciałabym napisać, ale wiedziałam, że czas mnie goni i muszę się sprężać. Jednak gonił mnie też Tadek, który zaczął coraz głośniej pokrzykiwać na wszystkich w salonie, więc wiedziałam, że muszę się zbierać.
W salonie każdy był już ubrany, a poirytowane miny wskazywały na to, że wszyscy marzyli o tym, żeby już stąd wyjść i ochłonąć na zewnątrz. Zośka był w swoim dowódczym żywiole. Zaczynał się wszystkimi rządzić, mimo że nie dotarliśmy nawet na zbiórkę. Aniela patrzyła na niego z politowaniem, ale on nie zwracał na to uwagi.
– Jeśli nie masz jeszcze pomysłu na prezent dla Tadeusza, proponuję melisę. – prychnął do mnie Maciej.
– Najlepiej cały wóz. – zakpił Janek, kiwając na wymachującego rękami Zośkę, idącego na przodzie z Anielą.
– Wiesz może, o co chodziło z tymi problemami w firmie? – zagadnął dryblas. Wszyscy byliśmy ciekawscy. – Brzmiało to dosyć... Poważnie.
Też byłam zainteresowana tym, o co chodziło. Mama nic wcześniej nie wspominała na ten temat, dziś też nie wydawało się, jakby zamierzenie powiedziała o tym, a raczej z przymusu sytuacji. Aniela również nic nie wspominała i może dlatego właśnie, że nikt nic nie wiedział, a coś się działo, mogło to oznaczać, że dzieje się źle.
– Nie mam pojęcia. – mruknęłam. – Też nie jestem pozytywnie nastawiona. Aniela nic mi nie mówiła i trochę zaczyna mnie to niepokoić.
– Może to nic wielkiego i nie ma się czym martwić. – wzruszył ramionami. – Gdyby sprawa faktycznie była poważna, chyba byśmy wiedzieli.
– Muszę porozmawiać z Tadeuszem, on też wydawał się zaskoczony tą informacją. – westchnęłam. – Może powinien... Się tym zainteresować i jakoś wesprzeć.
– W końcu to rodzinna firma Millerów, a on jest jakby... Jakby to powiedzieć... – Alek zaczął się drapać po karku.
– Tak. – odpadłam, nie musiał kończyć, każdy wiedział, o co chodziło. – To miałam na myśli.
– Już widzę ten zachwyt na twarzy Zośki. – zakpił Rudy, a my niestety musieliśmy przyznać mu rację.
Nic nie wskazywało na to, żeby Tadek był zadowolony z tego pomysłu. Ja wciąż pamiętałam, jaki był przerażony na myśl o pierwszej kolacji z panem Stanisławem, a co dopiero pomoc, która automatycznie wskazuje na to, że Tadek planowałby być przyszłym... Przyszłym zięciem?
– Wierzę, że po akcji będzie usatysfakcjonowany i zmęczony, więc nie będzie za bardzo analizował i szukał problemów. – odetchnęłam, natchnięta nowymi optymistycznymi myślami. – Poza tym, na pewno w tym wypadku mam po swojej stronie mamę. Leonka przemówi mu do rozumu.
– Gorzej, jeśli Aniela będzie go odwodzić od tego pomysłu. Biedaczek nie będzie wiedział, co ze sobą zrobić. – prychnął Maciek.
– Trzeba to załatwić szybko, zanim zdąży jej o tym powiedzieć. – mruknęłam. – Później będę o tym myśleć.
– Szkopy po prawej. – kaszlnął Rudy.
Niemieccy żołnierze stali po drugiej stronie ulicy i sprawdzali dokumenty jakiegoś mężczyzny, który nerwowo palił papierosa i rzucał oczami na wszystkich wokół. Ze względów bezpieczeństwa zrobiliśmy między sobą większy odstęp, tak też Aniela i Tadek powoli zaczęli znikać za zakrętem, a my powoli podążaliśmy ich śladem.
– Mam nadzieję, że nic dziś nie szykują. – westchnęłam. – Powinnam iść dziś do szpitala, a już ostatnim razem trafiłam na łapankę i nie miałam jak pójść.
– Jak się zrobi śnieżyca, to może nie będzie im się chciało marznąć. – wzruszył ramionami Dawidowski, żeby żartem trochę rozweselić atmosferę.
Weszliśmy za zakręt i wtedy poczułam uderzenie w plecy. Odwróciłam się do Maćka po mojej prawej, a on w tej samej chwili zrobił unik w swoje prawo. Śnieżna kulka przeleciała między nami. Spojrzałam na swój bok i zobaczyłam pozostałości śniegu na moim płaszczu. Odwróciłam się do tyłu. Janek Bytnar zgięty w pół, trzymając się za brzuch, głośno się śmiał.
Spojrzałam do góry na Alka, a on na mnie. Rozumieliśmy się bez słów. On sam już dawno formował w dłoniach kule. Schyliłam się, nabrałam śmiechu i za chwilę Rudy oberwał od nas dwojga. Zaskoczony zachwiał się, zrobił parek kroków w tył i w końcu upadł na tyłek w śnieg. A my wybuchnęliśmy śmiechem.
– To dopiero początek. – mruknął złowrogo Bytnar, podnosząc się z ziemi. Strzepał z siebie śnieg, zaczął formować śnieżki i ruszył w naszą stronę.
Więc razem z Dawidowskim jak dzieci ruszyliśmy z piskiem w ucieczkę. Alkowi udawało się co jakiś czas zatrzymać, nabrać śniegu i rzucić w Janka, tym samym na trochę go ogłuszając, ale ja nie miałam na to czasu, bo musiałam uciekać ile sił w nogach. Oberwałam jeszcze dobre trzy razy, raz nawet w głowę, więc miałam śnieg nawet we włosach. Maciek też oberwał, ale najważniejsze było to, że udawało mu się trafić Janka.
W końcu udało mi się uciec na tyle, że zgubiłam ich oboje. Ukryłam się za ścianą jednej z kamienic, przywierając do niej palcami. Złapałam trochę śniegu i formował kulkę. Nasłuchiwałam kroków, chrupania śniegu pod butami. Kiedy wreszcie przebiegł dryblas, wyskoczyłam zza winkla prosto na Bytnara i wysmarował mu twarz śniegiem. Ledwo wyhamował i musiałam się go złapać drugą ręką za ramię, żeby nie upaść, ale i tak najbardziej satysfakcjonujący był jego krzyk oburzenia. Słyszałam Maćka, który lekko dysząc ze zmęczenia, nie mógł się przestać śmiać. Jasiek też się śmiał, próbował wytrzeć twarz, ale śnieg nieźle się trzymał w niektórych miejscach.
Nawet nie zauważyliśmy, że byliśmy już na miejscu. Przed drzwiami do naszej siedziby stał Paweł z Anodą, którzy przyglądali nam się i śmiali pod nosem. Cała nasza trójka była przemoczona od śniegu, ale nikt nie żałował. Czułam się znów beztrosko jak dawniej. A to było najlepsze uczucie, jakiego można było doświadczyć.
Weszliśmy do środka, otrzepując się ze śniegu. Aniela spojrzała na nas i zakrywa usta dłonią, żeby Tadek nie wiedział, że się śmieje. Zośka natomiast popatrzył na nas z politowaniem, następnie przymknął oczy i zmarszczył brwi. Podparł ręką łokieć i złapał się za nasadę nosa. Chyba przysporzyliśmy mu migreny.
– Proszę, raczcie przypomnieć mi, ile wy macie lat? – westchnął ciężko Tadeusz.
– Na obecną chwilę ja dwadzieścia jeden, Anastazja dziewiętnaście, a Rudy dwadzieścia. – odparł dumny z siebie dryblas. Faktycznie, naprawdę ciężko było zapamiętać, w jakim jesteśmy wieku. Popierałam jego dumę.
– Dziękuję ci Alek za tą jakże wyczerpującą odpowiedź. – wydawał się zawiedziony tym, że Dawidowski naprawdę mu odpowiedział i nie załapał, o co chodziło.
– Omówimy plan i masz rozkaz zjawić się u Orszy. – mruknął Zośka w moją stronę. – Więcej nic nie wiem.
Kiwnęłam głową i wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Henrykiem Wierzbowskim, który stał oparty o ścianę z rękami w kieszeniach. Maciek zerknął na mnie, ale o nic nie zapytał, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
– Dzisiaj gazujemy! – zawołał entuzjastycznie nasz dowódca i klasnął w dłonie. Entuzjazm może i był udawany i może i każdy zdawał sobie z tego sprawę, ale przynajmniej sprawiał pozory. – Miałem w planach wysłać parę osób z farbą, ale niestety wszystkie nasze otwarte puszki zamarzły i ta farba na razie nie nadaje się do użytkowania. – westchnął, a mój wzrok powędrował na puszki białej farby ułożone w kącie. Jedna z nich była otwarta, a w środku niej znajdował się, a przynajmniej miał się znajdować patyk, ale biedaczek nie dał rady się wbić. Gdzie, u licha, stały te farby?
– Każdy wie chyba, co ma robić, prawda? – zapytała Nika. – Jesteśmy fachowcami w tych zadaniach. – zaśmiała się, a chłopaki od razu ją poparli. No cóż, duma.
Tadeusz uciszył chłopców, którzy obrośli w piórka od komplementów Anieli – po pierwsze dlatego, że była ich prawie dowódcą, po drugie, bo była atrakcyjną dziewczyną i mimo tego, że każdy wiedział, że Tadek to jej jedyna miłość, to komplement od niej i tak znaczył wiele. Zaczął wymieniać, jakie składy dziś obowiązują. Jak zawsze, nas największych zainteresowanych zostawił na koniec.
– Ja idę z Pawłem, Anoda z Wierzbą... – miał milion kartek i drugi milion dodatkowych zapisków, więc nie potrafił się odnaleźć. – Nika z Alkiem i zostaje Rudy z... – zaciął się, wziął inną kartkę, i kolejną, po czym przymknął oczy i westchnął ciężko. – Rudy z Anką.
Miller rzuciła mu oburzone spojrzenie, ale w tym wypadku Zośka nie miał odwagi podnieść wzroku na nikogo. Porządkował swoje papiery, a reszta już zaczęła dobierać się w swoje pary. Rudy odwrócił się w moją stronę, ale też nic nie powiedział. Byliśmy harcerzami, żołnierzami. To był nasz rozkaz, nasze zadanie. Nie mieliśmy prawa brać tego jakkolwiek osobiście. A jednak każdy z nas brał. Zwłaszcza w tym przypadku.
– Anka, Wierzba idźcie do Orszy. Wasi kompani zaczekają. – Zawadzki kiwnął w naszą stronę. – Reszta ruszamy. Powodzenia!
Razem z Heńkiem bez słowa ruszyliśmy do Orszy. Mężczyzna stał z założonymi za plecami rękami i wpatrywał się w okno. Na biurku w popielniczce jeszcze tlił się papieros.
– Zośka przekazał, że nas wzywałeś. – odchrząknęłam. Ta cisza była dla mnie naprawdę niezręczna. Czułam się tak, jakbym miała zaraz czymś oberwać, a przecież nic nie zrobiłam.
– Wszyscy z góry są kontent w związku z tym, jak wytłumaczono zniknięcie Lizy von Martens. – odetchnęłam z ulgą. Nie chodziło o to, że przejmowałam się tym, co sądzi góra. Przejmowałam się tym, o czym chce rozmawiać Orsza. A taka rozmowa była według mnie praktycznie błahostką.
– To dobrze. – mruknęłam, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. – Czy tylko to chciałeś nam przekazać?
– Mam ci przekazać, że masz rozkaz dalej utrzymywać przyjazne kontakty z Carlem Raffelem. – odwrócił się do nas wreszcie twarzą. Wyraz miał poważny, ręce wciąż za plecami i jak zawsze nie wykazywał żadnych emocji. – Dowództwo uważa, że jeszcze kiedyś na pewno się przyda. To w sumie tyl...
– Słucham? – przerwałam mu.
Wierzbowski położył mi rękę na ramieniu, chcąc dać mi do zrozumienia, że nie warto, że powinnam dać mu dokończyć i po prostu wyjść, bo sprawa została zamknięta. Ale ja szarpnęłam ramieniem, żeby zabrał dłoń, a on tylko przymknął oczy z niemocy.
– Dlaczego ktokolwiek decyduje co mam robić z Carlem? I to jeszcze w taki sposób? – oburzyłam się. – A co, gdyby był już niepotrzebny, miałabym ot tak nagle zniknąć i już? – prychnęłam. – Co to w ogóle za stwierdzenie, że „na pewno się kiedyś przyda”? Orsza, czy ty siebie słyszysz? – wzięłam się po boki. – Jak możecie decydować o czymś takim? Ja znalazłam Carla, ja pracowałam przez długi, długi czas na jego zaufanie. To ja sobie go oswoiłam i ktoś śmie decydować o tym, co mam dalej z nim robić? Będę robić, co chcę! To mój Niemiec, jakkolwiek to brzmi. Zapracowałam na to, żeby móc korzystać z jego przywilejów.
– Anka to chyba ty się nie słyszysz. – oburzył się Orsza. – Pamiętaj, kto cię wyciągnął z bagna, w które sama się wpakowałaś. Dowództwa nic nie obchodzi to, że oswoiłaś sobie jakiegoś Szwaba. Gdyby nie ja, uznaliby cię za zdrajcę i ladacznice. Zdradziłaś nas. Spoufalałaś się z Niemcem. I nikogo nie obchodziło to, że robiłaś to dla wyższego dobra. Nikogo, słyszysz? Bo byłaś zdrajcą. To ja za ciebie walczyłem i śmiesz teraz mówić, że ktoś ci wydaje rozkazy? – prychnął. – Wystarczająco długo sama sobie decydowałaś o tym, co Niemiec będzie dla ciebie robić. Pora, żeby organizacja też na tym zyskała. A ty odkupisz w ten sposób winy. Powinnaś być wdzięczna, że wciąż tu jesteś. Wdzięczna za to, że w ogóle cię od niego nie odsunięto. Dąsasz się jak dziecko i śmiesz wygadywać głupstwa.
– Czyli co, teraz będę chłopcem na posyłki? Będę robić tylko to, co chce góra? Nie mogę podtrzymywać kontaktu z Carlem, tak jakbym to normalnie robiła, żeby być wiarygodną? – głową zaczynała mi pulsować. Miałam ogromną ochotę wyjść na mróz, który był za oknem. – To nie ma sensu, Carl przecież nie jest idiotą. Mam zmarnować tyle miesięcy pracy i poświęcenia?
– Wykorzystałaś je już do własnego celu, teraz wykorzystamy je wszyscy. – westchnął Orsza, przecierając twarz. – Anka, naprawdę ciesz się, że żyjesz. Że nie jesteś uznana za zdrajcę. Doceń to wreszcie. – jakże mogłam docenić to, że odebrano mi bez słowa moją pracę. Mój mały sukces. Przecież nie łatwo było mi paradować z wrogiem i udawać Niemkę. Nikt mi nawet nie podziękował, nikt nawet nie pochwalił. – Wierzba został wyznaczony do utrzymywania kontaktów z Carlem. A ty możesz oczekiwać rozkazów. Nie wiem, kiedy może się takowy pojawić, to wszystko zależy od potrzeb organizacji. Gdy tylko Carl stanie się potrzebny, zastaniesz zwerbowana.
Zmarszczył brwi i przetarł dłonią twarz. Orsza wyglądał, jakby miał już wszystkiego dość, a zwłaszcza mnie. Odetchnął ciężko, wyjął z marynarki paczkę papierosów, wziął jednego i zapalił.
– Anka, nie jesteś głupia. Naprawdę wiem, że jesteś inteligentna, dlaczego więc masz w głowie tak idiotyczne pomysły? – westchnął, wypuszczając dym. – Nie sprawiaj złego wrażenia, proszę. Jesteś mądra, więc mądrze postępuj, nie na odwrót. – nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. Czy on prawdę uważał, że robiłam coś jego zdaniem głupiego specjalnie, z premedytacją? – Nic więcej od was dziś nie chcę. Będziemy w kontakcie. Anka, pamiętaj, co masz robić i nie zapominaj się. Powodzenia na akcji. Czuwaj!
– Czuwaj! – zawołałam wraz z Wierzbą.
Chłopak otworzył mi drzwi i mnie w nich przepuścił. Nie mieliśmy ani chwili, żeby móc przedyskutować tę rozmowę, a przecież nie musiałam nawet spoglądać mu w oczy, żeby wiedzieć o tym, ile rzeczy chce mi wyrzucić. Anoda i Rudy zerwali się z miejsc od razu, gdy tylko usłyszeli, że drzwi się otwierają. Otrzepali się z kurzu i byli gotowi do działania.
– Wszystko w porządku? – zapytał Janek.
Anoda tylko uważnie nam się przyglądał, dyskretnie kiwnął sobie z Heńkiem głową. On jeden był być może trochę wtajemniczony w sprawę, mógł się spodziewać, czego dotyczyła nasza rozmowa. Bytnar w tym przypadku był w stanie błogiej niewiedzy i wiele bym oddała, żeby się z nim zamienić.
– Co tak stoicie? – wzruszyłam ramionami. – Dalej, ruszać się, mamy zadanie do wykonania!
Janek poparzył jeszcze pytająco na Heńka, ale nie potrafił wyczytać nic z jego oczu, więc nie dowiedział się nic więcej. Byłam ciekawa, czy właśnie zachodził w głowę, dlaczego byliśmy u Orszy. Dobrze wiedziałam, że był ciekawski.
Po wyjściu od razu zadrżałam z zimna, bo mroźny wiatr zawiał nam prosto w twarz. Chłopaki poszli już w drugą stronę, a my staliśmy, bo próbowałam cokolwiek widzieć, a bardzo uniemożliwiał mi to śnieg wpadający mi w oczy.
– Żałuję, że nie mam jakiegoś grubego szalika. – mruknęłam. – Za jakie grzechy musimy iść akurat pod wiatr? Czy Zośka na złość wybrał nam akurat to kino? Trzeba było zamienić nas z chłopakami.
– Chyba wolę już zamarznąć niż zostać wypatroszony przez Zośkę za to, że postąpiliśmy wbrew planowi. – zakpił, a ja nie mogłam się nie zgodzić. Tadeusz nienawidził każdego, kto choćby sprzeciwiał się jego planowi, a co dopiero gdy ktoś go nie posłuchał.
– Myślisz, że mniej więcej za ile zamarzniemy?
– Jak będziesz tyle gadać, to z pewnością zamarzniesz szybciej, niż powinnaś. – prychnął, a ja się oburzyłam.
– Pewnie, idźmy w ciszy. – fuknęłam, próbując go naśladować. – Z pewnością to nas bardziej rozgrzeje. Rozmowa przynajmniej sprawia, że mięśnie mojej twarzy nie sztywnieją.
– Zawsze możemy połączyć nasze dwie prośby, w bardzo przyjemny, moim zdaniem, sposób. Będzie cicho, a mięśnie naszych twarzy z pewnością nie będą sztywne. – Bytnar popatrzył na mnie z uniesioną brwią i zawadiackim uśmiechem, który rósł na jego twarzy.
– Nie, nie powiedziałeś tego. – pokręciłam głową, niedowierzając. – Rudy, jesteś niemożliwy. Będę udawać, że tego nie słyszałam. Najlepiej do końca życia.
W mojej głowie już od dłuższego czasu kiełkowała pewna myśli, ale starałam się ją odsuwać od siebie jak najdalej, bo nie potrzebowałam znowu burzy w naszych relacjach, skoro były już na umiarkowanym poziomie. Jednak tym razem nie zdążyłam już ugryźć się w język w odpowiednim momencie i słowa po prostu ze mnie wystrzeliły.
– Nie potrafię w ogóle zrozumieć, jak możesz się zachowywać w ten sposób, po tym, jak jeszcze niedawno byłeś z Władzią. – zmarszczyłam brwi. Słyszałam, jak zaskoczony aż nabrał powietrza. – Może i cię zostawiła, ale powinieneś mieć wciąż jakieś odczucia w stosunku do niej, to nie znika tak po prostu. Nie wyobrażam sobie, że ja tak samo teraz, w tak krótkim czasie od odejścia Adama miałabym zacząć flirtować z kimkolwiek... – westchnęłam, przecierając twarz dłonią. Myśli o Adamie były ostatnimi myślami, które były mi potrzebne w czasie akcji. Nie mogły mnie teraz rozpraszać.
– Skąd... – Janek już zaczął mówić, ale przerwał na moment i zaczął ponownie. Miałam wrażenie, że chciał powiedzieć coś innego, jednak rozmyślił się w ostatnim momencie. – Skąd wiesz, że flirtuję? – prychnął. – Mówię w całkiem normalny sposób.
– Oh, Rudy. – zaśmiałam się, przewracając oczami. – Mówisz tak, jakbyś wcale nie flirtował ze mną przez parę dobrych lat. Doskonale wiem, kiedy i jak to robisz.
– Pragnę tylko przypomnieć, że ty też ze mną flirtowałaś. – zakpił. – Przypominam, gdybyś miała się do czegoś doczepić. Swoją drogą sama wielokrotnie się ze mną kłóciłaś, że z naszej dwójki ty robisz to lepiej.
– I nadal mam rację. – uśmiechnęłam się zwycięsko i szłam z uniesioną głową, bo wiedziałam, że wygrałam tę potyczkę słowną.
Janek nabrał wody w usta i nie potrafił mi już w żaden sposób dogryźć. Patrzył na mnie tylko i wiedziałam, że próbował z całych sił coś wymyślić, ale było to niemożliwe. Później sam nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się, widząc satysfakcję na mojej twarzy. Może i przegrał, ale przynajmniej dzielnie walczył.
Zatrzymałam się, a Rudy prawie na mnie wpadł. Za zakrętem czekało na nas nasze kino i nastała pora na podział obowiązków. Nie mieliśmy ich za wiele, ale wiedziałam, że jeżeli teraz tego nie uzgodnimy, w życiu nie uda nam się zrobić tego tak jak trzeba.
– Ja wejdę do środka na film, a ty tu poczekasz. Po paru minutach wejdziesz, dasz mi jakiś sygnał. Mam nadzieję, że uda mi się spokojnie wyjść, a wtedy będziesz gazował. – oznajmiłam. Miałam nadzieję, że w środku będzie chociaż ciepło, bo śnieg nie przestawał padać.
– Czemu zawsze ja gazuję? Może pora na twoją kolej? – prychnął. – Też chciałbym się zagrzać i posiedzieć.
– Natomiast wątpię, żebyś chciał flirtować ze sprzedawcą biletów. – uśmiechnęłam się kwaśno, na co przewrócił oczami. – Poza tym już wcześniej ustaliliśmy, że ja robię to lepiej, tak?
Chyba uraziłam jego dumę, bo aż złapał się za serce i ciężko złapał powietrze, ale przynajmniej nie zaczął się kłócić. Nie ustaliliśmy też za wiele szczegółów, nie powiedział mi, jak da mi znak do wyjścia, więc miałam głęboką nadzieję, że albo domyślę się, że to on albo że intuicja mi pomoże.
Seans zaczął się parę minut temu i przeklęłam parę razy pod nosem, bo wiedziałam, że gdybyśmy nie gadali bez sensu w drodze, tylko od razu wtedy omówili plan, nie musielibyśmy tracić czasu przed kinem. Wtedy mogłabym spokojnie wejść do środka jak każda zwykła klientka.
– Dzień dobry, bardzo proszę bilet na najbliższy seans. – westchnęłam smutno, wcielając się w rolę, którą miałam do odegrania według planu, który tworzył się w mojej głowie.
– Niestety, film rozpoczął się parę minut temu, a mi nie wolno sprzedawać już biletów. – oznajmił młody chłopak za ladą. – Swoją drogą, chyba nawet nie wie pani, jaki film leci. – zaśmiał się.
– Ważne, że leci jakikolwiek. – odparłam. – Bardzo pana proszę, naprawdę bardzo, niech pan pozwoli mi wejść. To jeden z najgorszych dni w moim życiu i wiem, że tylko kino pozwoli mi na trochę odetchnąć. Od dziecka je kocham i zawsze mi pomaga.
– Naprawdę, bardzo mi przykro....
– Jeszcze raz ogromnie pana proszę. – w moich oczach pojawiły się łzy i powoli widziałam, że chłopak się przełamuje.
– Zgoda. – westchnął chyba zawiedziony swoją asertywnością, ale po chwili uśmiechnął się do mnie, widząc szczęście na mojej twarzy. – Proszę iść. Mam nadzieję, że seans będzie przyjemny. I proszę się już nie smucić.
– Naprawdę?! – zawołałam zszokowana. – Bardzo, bardzo panu dziękuję!
Złapałam chłopaka za ramiona i pocałowałam go w policzek. Na początku był w szoku, ale po chwili się zaśmiał, a cała jego policzki się zaczerwieniły.
– Ile płacę?
– Proszę nic nie dawać. – odparł szybko. – I tak nie powinienem sprzedawać biletów w trakcie filmu.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością w oczach i jeszcze raz, tym razem już spokojnie dałam mu buziaka w policzek. Ukradkiem, gdy akurat był rozkojarzony, położyłam mu na blacie pieniądze – tyle ile pamiętałam, że płaciłam w najbliższej przeszłości za seans.
Zniknęłam w kinie i rozglądałam się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie, ponieważ było sporo wolnych miejsc. Jak już powszechnie było wiadomo, tylko świnie siedzą w kinie, jednak nadal znajdowały się osoby, które tej zasady nie praktykowały. Wiele Warszawiaków nauczyło się już, że przebywanie w kinie po prostu często wiąże się z oberwaniem gazem, a nie było to nic przyjemnego. Ludzie postanowili sobie więc oszczędzić tej nieprzyjemności, jednak byli też ci nieustępliwi i ich trzeba było dalej edukować.
Zajęłam sobie miejsce najbliżej wyjścia i próbowałam skupić się na filmie, który został puszczony. Niewiele rozumiałam, bo od początku już trochę minęło i parę wątków mi umknęło. Poza tym jeden pan chyba się znudził i głośno chrapał, co również przeszkadzało. Byłam ciekawa, jak zareaguje, gdy nagle przerażony obudzi się od krzyków innych ludzi na sali w trakcie gazowania.
Zaczynałam się niestety wciągać, kiedy poczułam szarpnięcie za rękaw. Miałam krzyknąć, ale zdążyłam ugryźć się w język. Mówiąc „dasz mi jakiś sygnał” miałam na myśli coś zdecydowanie mądrzejszego. Janek w ciemności kucał przy moim miejscu i chyba czekał, aż się ruszę. Wyszłam z sali i modliłam się, żeby przy kasie był już ktoś inny niż tamten chłopak. Na moje nieszczęście wciąż tam był. Nie mogłam więc wyjść po ledwie parędziesięciu minutach seansu, więc musiałam poczekać, aż ludzie zaczną uciekać i wtedy zniknę w tłumie. Ukryłam się w jakimś kącie i czekałam, aż Rudy zacznie działać.
W końcu usłyszałam, że tylko świnie siedzą w kinie, a za chwilę po kinie rozniósł się tupot biegnących ludzi. Tak jak zaplanowałam, wmieszałam się w tłum i po chwili poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie do przodu. Bytnar próbował jak najszybciej oddzielić nas od ludzi, ale robiło się coraz gorzej, bo zaczęliśmy słyszeć krzyki niemieckich żołnierzy. Byłam pewna, że gdy ja wchodziłam do kina, Niemców nie było nigdzie, tak samo musiało być, kiedy wchodził tam Janek, bo nigdy nie naraziłby nas na niebezpieczeństwo.
Teraz musieliśmy jednak uciekać ile sił w nogach. Chłopak poganiał mnie co chwilę, a sam odwracał się do tyłu, żeby sprawdzić, czy zgubiliśmy wroga, więc w tym momencie to ja byłam przodem. Puścił moją rękę, bo jedynie spowalnialiśmy się w ten sposób. Chodnik był śliski i zaliczyłam już dwa poślizgnięcia, ale biegłam dalej. Kierowaliśmy się w stronę parku, bo to była najbliższa kryjówka. Co prawda drzewa były gołe i zdecydowanie ciężej było się tam skryć, ale oboje znaliśmy wiele ścieżek, byłam niemalże pewna, że oboje mieliśmy plan biec w stronę rzeki.
Niemcy nie dawali za wygraną, tłum już się przerzedził i za nami biegło tylko parę osób, przerażonych, bo nie wiedzieli, dlaczego gonią ich niemieccy żołnierze, ale biegli.
– Biegnij do parku, ukryj się gdzieś, później cię znajdę. – zawołał zdyszany, a ja zszokowana odwróciłam się do tyłu, przez co ponownie się poślizgnęłam. – Ja ich zgubię.
– Rudy, nie możemy się roz...
– Zgubię ich. – wiedziałam, że Janek już miał w swojej głowie plan i nie chciał za nic w świecie z niego rezygnować. Nie mogłam już nijak na niego wpłynąć. – Schowaj się i uważaj.
I właśnie w tym momencie się rozdzieliliśmy. Skręciłam i biegałam ile sił w nogach do parku, a Rudy pruł przed siebie. W parku przechadzali się ludzie, więc trochę zwolniłam, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Czym prędzej znalazłam się w mniej otwartej części parku, zmierzałam – tak jak planowałam – w stronę rzeki, bo tam było dużo dobrych miejsc. Nogi zapadały mi się w śniegu, bo było go tu mnóstwo, nienaruszonego i pięknie wyglądającego.
Cieszyłam się tym śniegiem aż do momentu, w którym dotarło do mnie, że stąpam po ścieżce wyłożonej kamieniami. Wszystko byłoby wspaniale, gdybym wpadła na to wcześniej, a nie w momencie, kiedy się poślizgnęłam i wpadłam w śnieg. Zaklęłam pod nosem i złapałam się za kostkę, która niemiłosiernie mnie bolała. W mojej głowie od razu zaczęło tworzyć się milion różnych scenariuszy. Najbardziej wierzyłam w ten, że nic mi nie jest i to najwyższa pora przestać z siebie robić ofiarę i po prostu wstać, żeby czekać na Janka. Jednak okazało się, że się pomyliłam – próba wstania ze śniegu kosztowała mnie już o wiele za dużo sił, a o stanięciu na nodze nie było nawet mowy. Zakopałam się jedynie bardziej w śniegu. Czułam, jak moje ubrania powoli zaczynają przemakać.
To był chyba pierwszy raz w moim życiu, kiedy zupełnie szczerze zaczęłam się modlić o to, żeby pojawił się Janek Bytnar.
Byłam pewna, że skręciłam kostkę. Bardziej chyba bałam się zimna, które zaczęło przeszywać moje ciało. Nie chciałam ponownie złapać zapalenia płuc, bo doskonale wiedziałam, jakie katastroficzne skutki mogło to ze sobą przynieść. Zwłaszcza gdyby ponownie byłby z tym powiązany Rudy.
Nie wiem, ile minęło czasu, kiedy usłyszałam śnieg chrupiący pod czyimiś stopami. Moje serce przyspieszyło i zrobiło mi się gorąco na myśl, że nie mam pewności, że to Janek. Dosłownie mógł być to każdy, a ja nawet nie miałam jak uciec.
– Tak ci się nudziło, że postanowiłaś porobić aniołki w śniegu? – prychnął Rudy, biorąc się pod boki i rozglądając wokół.
– Mógłbyś pomoc mi wstać? – westchnęłam. Moja wewnętrzna feministka była zawiedziona faktem, że muszę prosić go o pomoc. Moja duma była natomiast wściekła na los, że tym kimś musiał być akurat Bytnar. – Nie dam sobie rady sama. Chyba skręciłam kostkę.
– Chyba żartujesz. – prychnął, ale ja nie miałam nastroju na żarty. Był zgrzany i wciąż ciężko oddychał, co świadczyło o tym, że dopiero co zakończył się jego pościg. Zamknął oczy, przetarł twarz dłonią i odetchnął ciężko. – Nie żartujesz.
– Poślizgnęłam się. Jest niemiłosiernie ślisko. – odparłam. – Proszę, pomóż mi, bo zaraz przymarznę do ziemi. – wyciągnęłam rękę w jego stronę.
– Nie możesz nadwyrężać nogi.
Jasiek podszedł do mnie i pochylił się. Nim zdążyłam zaprotestować, podniósł mnie i poprawił na swoich rękach. Złapałam się go mocno za szyję, bojąc się, że zaraz mnie puści, kiedy lekko mnie podrzucił, żeby odpowiednio mnie ułożyć.
– I co? Będziesz tak ze mną szedł aż do domu? – zakpiłam.
– A masz inny pomysł? – mruknął, powoli stawiając kroki. Brakowało tylko tego, żeby teraz on się poślizgnął.
– Odstaw mnie na normalnej ścieżce w parku. Nie ma na niej za wiele śniegu, ludzie cały czas tam chodzą i mogę tam normalnie iść.
– Nie. – powiedział szybko, a ja spojrzałam na niego wściekła. – Nie ma mowy, że pozwolę ci chodzić. Widzę, jak mocno zaciskasz szczękę, żeby ukryć ból w kostce. Nie zgrywaj się.
Westchnęłam ciężko i przestałam się odzywać. Wiedziałam, że to niczego nie wskóra, bo Janek już postanowił, co zrobi. Tak więc trzymałam się go mocno, chociaż wiedziałam, że mnie nie puści i udawałam, że to całkiem normalne. Starałam się nie patrzeć na ludzi w parku, których mijaliśmy, żeby nie musieć napotykać ich nieprzychylnych spojrzeń.
– Zaniosę cię do mieszkania i wezwę lekarza, żeby zbadał kostkę. – oznajmił, kiedy wychodziliśmy z parku. – Będę musiał zostawić cię samą, bo muszę pojawić się na zbiórce po akcji. Gdyby Tadek zobaczył, że po tym, jak dobrał nas w parę, ani jedno z nas nie wróciło, chyba dostałby zawału.
Zaśmiałam się, bo nie mogłam się powstrzymać. To był tak bardzo prawdopodobny scenariusz, że aż nie potrafiłam sobie wyobrazić żadnego innego.
– Miałam jeszcze tyle rzeczy dziś do zrobienia. Nie mogę leżeć i czekać! – oburzyłam się. – Może zaniesiesz mnie do szpitala? I tak miałam tam zajrzeć, na pewno ktoś by się mną zajął...
– Na pewno ci uwierzę, że siedziałabyś tam spokojnie i czekała, aż przyjdzie po ciebie lekarz. – przewrócił oczami. – Jakbym nie znał Anastazji Zawadzkiej. Zostajesz w domu.
Janek starał się iść całkiem szybko przez miasto. Ludzie, chcąc nie chcąc, zwracali na nas uwagę, ale chyba nie byliśmy żadną atrakcją. W tych czasach nie był czymś niespotykanym widok osoby niosącej kogoś innego na rękach. Większość pewnie po prostu myślała, że zostałam postrzelona i potrzebuję szybko pomocy. Ktoś może stwierdził, że byłam tak wygłodzona, że nie miałam siły iść już o własnych nogach. A może miałam tak silne zapalenie płuc, że podróż w ten sposób do szpitala była mniej szkodliwa, niż dalsze czekanie na wizytę lekarza?
Kiedy weszliśmy do kamienicy, zaczęłam szukać kluczy. Bytnar odstawił mnie na chwilę na siebie, krzycząc na mnie, bym pod żadnym pozorem nie warzyła się stanąć na chorej nodze. Otworzył mieszkanie i ponownie wziął mnie na ręce. Wprowadził mnie do środka i położył na kanapie.
– Potrzebujesz czegoś? – zaczął rozglądać się po mieszkaniu. – Nie ma pani Leony...
– Pewnie jest w piekarni. – mruknęłam. – Mogłabyś pomóc mi zdjąć płaszcz? Jest cały przemoknięty od śniegu.
Bez słowa do mnie podszedł i pomógł. Nie szło nam to zbyt sprawnie, jakoś nie udawała nam się współpraca w tym zakresie, ale wreszcie uwolniłam się od tego mokrego czegoś, bo nie wyglądało już nawet jak płaszcz.
– Zrobię ci herbaty, na pewno zmarzłaś. – zanim się odezwałam, był już w kuchni.
– Nie ma czasu, Zośka na pewno czeka. – denerwowało mnie to, że w ogóle mnie nie słuchał. – Miałeś jeszcze wezwać lekarza. Nie zdążysz zrobić wszystkiego. Tadek będzie wściekły!
– Może jego złość trochę wyparuje, kiedy uświadomię go, że uchroniłem jego siostrę przed ponownym strasznym zapaleniem płuc. – prychnął, kiedy po paru minutach odkładał szklankę z gorącą herbatą na stolik. – Już się zbieram. Dasz radę zamknąć drzwi?
– Proszę cię, przestań mnie niańczyć, do cholery. – burknęłam, wściekła na własną nieudolność. Nie chciałam być zależna od kogokolwiek, a już tym bardziej od cholernego Jana Bytnara. Miałam już po dziurki w nosie użalania się i skakania nade mną. – Idź, świetnie sobie poradzę. – dodałam nieco spokojniej, po tym, jak przymknęłam oczy i odetchnęłam ciężko.
Chłopak zniknął czym prędzej, a ja skrycie wierzyłam, że to wszystko to tylko głupi sen i zaraz się obudzę w swoim łóżku, wstanę na równe nogi i szczęśliwa, że jestem zdrowa jak ryba, zrobię parę piruetów po pokoju. Przez najbliższe dwadzieścia minut nie stało się jednak nic podobnego, a pukanie do drzwi wcale nie sprawiło, że się obudziłam. Siedziałam na kanapie z nogami wyprostowanymi przed sobą i kończyłam pić herbatę. Ból dawał o sobie znać najbardziej wtedy, kiedy myślałam, że już nie boli.
– Proszę wejść!
Do mieszkania wszedł nasz rodzinny lekarz. Ostatni raz widziałam go chyba, gdy leczył moje zapalenie płuc. Zrobiło mi się głupio, gdy dotarło do mnie, że widuję się z nim tylko dlatego, że zawsze coś dzieje się ze mną, a nie z pozostałymi członkami nadzieję rodziny.
Zamienialiśmy ze sobą parę zdań i wziął się za to, co było powodem jego wizyty. Obejrzał kostkę, trochę się nade mną poznęcał, bo chciał dowiedzieć się jak najwięcej i jak najlepiej mnie przebadać.
– Jest skręcona. – zawyrokował.
– Tak też sądziłam, ale musiałam się upewnić. – kiwnęłam głową. – Z resztą mama i Tadeusz nie daliby mi żyć, gdybym nie dała się przebadać specjaliście.
– Na szczęście to bardzo lekkie skręcenie i powinno szybko przejść. – bardzo ucieszyła mnie ta informacja. – Niestety pogoda nas nie oszczędza i jakby wojna to było za mało, dużo ludzi po prostu staje się ofiarą tych mrozów. To nie pierwsze skręcenie, które dziś diagnozuję.
– Co powinnam robić? – zapytałam, przyglądając się obrzękowi, który wstąpił na moją kostkę. – Gdy tylko pan pójdzie, od razu zrobię sobie zimny kompres, ale to chyba nie wystarczy.
– Na razie odpoczywaj i staraj się ograniczyć chodzenie... – urwał, przyglądając się mi. Znał mnie już parę dobrych lat, leczył bowiem ojca. – ...choć wiem, że raczej ciężko będzie ci to zrobić. Usztywnię ci kostkę bandażem.
– Długo zajmie leczenie? Niestety nie mam czasu się lenić, rozumie pan, panie doktorze. – zaśmiałam się, a lekarz tylko pokręciła głową z niedowierzaniem, w czasie gdy owijał bandażem moją nogę.
– Co najmniej tydzień, góra dwa. Takie skręcenie na szczęście nie jest wymagające. – odetchnął, prostując się. – Uważaj na siebie i naprawdę jej nie nadwyrężaj, bo proces leczenia będzie dłuższy. – pogroził mi palcem. – Wiem, że ciężko będzie cię utrzymać w miejscu, więc koniecznie zaopatrz się w kule.
– Bardzo dziękuję. – uśmiechnęłam się.
***
– Oh, nie martw się, nie jesteś jedyna! – zakpiła Aniela, kiedy wszyscy wchodzili do mieszkania. – Kiedy my zwiewaliśmy, Maciek też zaliczył niezły poślizg. Bałam się, że nie wstanie! Potłukł sobie rękę, ale za nic się do tego nie przyzna.
– Przecież nic mnie nie boli, Aniela! – zawołał Dawidowski obrażonym głosem. – Przestań gadać bzdury!
Aniela usiadła obok mnie i tylko popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym „Czy ty go w ogóle słyszysz?” i przewróciła oczami.
– Kiedy wracaliśmy, Janek Rodowicz poślizgnął się i wpadł w taką ogromną zaspę koło drzwi do budynku. – zaśmiał się Heniek. – Dawno nie słyszałem, żeby tak przeklinał!
– Jak tylko się zagrzejemy, pójdę poszukać ci kul. – westchnął Tadeusz, odkładając na stół herbatę dla siebie i Anieli. – Ta pogoda jest taka paskudna...
– Na szczęście powinno mi szybko przejść. – uśmiechnęłam się, wystawiając do nich moją obandażowaną stopę.
– Zośka był przerażony, kiedy zobaczył, że Rudy wrócił sam. – zaśmiała się cicho Miller. – Dobrze, że byłam obok.
Bytnar, który siedział obok Dawidowskiego na kanapie, odchrząknął, przypominając o tym, że jest wśród nas i wolałby nie słuchać, ile różnego rodzaju krzywd mógłby mu wyrządzić Tadeusz. Przez ilość skomplikowanych sytuacji, jakie przeżyliśmy w naszej relacji, pewne rozmowy były niezręczne.
– Aniela, przejdziemy się do pokoju? – przyjaciółka napiła się szybko łyka herbaty i wstała, żeby pomóc mi dotrzeć do mojej sypialni.
Zawadzki ponownie wspomniał, że musi czym prędzej iść po kule, bo nie da rady mnie utrzymać w bezruchu dłużej niż godzinę. Blondynka pomogła mi usiąść na łóżku, a sama usiadła na fotelu.
– Muszę skończyć pisać list do Adama. Nie dam rady go sama dostarczyć jego rodzicom, chociaż bardzo bym chciała. – oznajmiłam i westchnęłam zawieszona. – Śnieg na chodnikach przekracza moje możliwości, nawet o kulach. Bardzo bym cię prosiła, gdybyś mogła....
– Oh, kochana, muszę cię bardzo, bardzo przeprosić. – przerwała mi z ogromnym żalem na twarzy. – Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko i, mimo że bardzo bym chciała spełnić twoją prośbę, to dziś nie mogę. Pani Leonka już wam wspomniała, że ojciec ma problemu w firmie i jestem mu potrzebna. Nie mam dziś za wiele czasu...
– Rozumiem, całkowicie cię rozumiem. – przypomniała mi, że czeka mnie rozmowa z Tadeuszem w związku z tymi firmowymi problemami Millerów. – Na pewno znajdę jakiegoś innego kozła ofiarnego. – zaśmiałam się, żeby mogła odetchnąć z ulgą i przestać się obwiniać. Widziałam, jak zeszło z niej napięcie. – Podasz mi list?
Szybko podała mi moją ledwo co zapisaną kartkę. Przyglądała mi się, gdy myślałam nad tym, co jeszcze chciałbym mu napisać. Chciałam wspomnieć o tym, co mi się stało, żeby był na bieżąco z wydarzeniami. Zrezygnowałam jednak chwilę przed tym, jak pióro dotknęło papieru. Nie chciałam go martwić, a wiedziałam, że ta informacja właśnie tak by na niego zadziałała. Jeszcze dodatkowo nie uwierzyłby mi, gdybym mu napisała, że to lekkie skręcenie i zaraz mi przejdzie, bo byłby pewny, że napisałam to specjalnie, żeby nie martwić go jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się sama do siebie na tę myśl. Widziałam w głowie jego zdenerwowany wyraz twarzy, w którym jednak kryła się troska.
Tak bardzo za nim tęskniłam.
Postanowiłam więc oszczędzić mu po prostu szczegółów i napisałam, że jest cholernie ślisko i poślizgnęłam się, po czym wpadłam w zaspę śniegu. Miałam nadzieję, że chociaż go to rozśmieszy. Później pisałam już wszystko, jak leciało. Gdy tylko miałam napisane jedno zdanie, reszta przychodziła sama. Aniela uśmiechała się, widząc, jak oddaję całą siebie w ten list.
– Muszę już iść. – westchnęła, kiedy byłam w połowie drugiej kartki. – Nie przerywaj sobie, czekałam jak najdłużej, żebyś skończyła, ale ty piszesz i piszesz! – zaśmiała się. – Zobaczymy się później.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek, po czym wyszła z pokoju. Słyszałam, jak żegna się z chłopakami i wychodzi. Miałam spokój przez następne paręnaście minut, aż do pokoju wszedł Henryk Wierzbowski.
– Mogę zanieść list, jeśli chcesz. – oznajmił Heniek, zabierając go odr mnie i odkładając na biurko.
– Nie, nie, może przejdę się z Tadkiem później. – pokręciłam głową. – Chciałabym się przy okazji zobaczyć z Marysią, a to nie miejsce, w którym powinieneś się pojawiać. – uśmiechnęłam się wyrozumiale, a on kiwnął głową. – Masz jakieś plany? Widzisz się z Marianną?
– Mówiła, że bardzo chciałaby iść na łyżwy i miałem ją zabrać, nad to jezioro, wiesz które. – prychnęłam, na wspomnienie ów jeziora. – Ale nie wiem, czy w taką pogodę to odpowiedni pomysł.
– Zawsze możecie ulepić bałwana. – wzruszyłam ramionami. – Jeden więcej nikomu nie zagrozi. – zaśmiałam się. – Poszłabym z wami z chęcią. Czemu teraz mi o tym mówisz?! – oburzyłam się, podnosząc moją nogę.
Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, po czym i on się pożegnał, a ja dalej pisałam. Minęło dobre pół godziny, kiedy z łzami tęsknoty w oczach czytałam swoje własne słowa. Chciałam, żeby tu był, oj, tak bardzo tego chciałam.
Zapakowałam list do koperty i wyszłam z pokoju. Chłopaki wciąż tu byli, więc idealnie.
– Potrzebuję ochotnika, który pójdzie ze mną załatwić parę spraw i nie jest moim bratem. – oznajmiłam, podchodząc do nich.
Tadeusz zmarszczył brwi i podniósł na mnie niezadowolony wzrok.
– Po pierwsze, gdzie ty masz zamiar się wybierać w takim stanie, po drugie, dlaczego nie ja?
– Bo powinieneś zająć się pomocą dla Anieli i jej taty. – powiedziałam bez skrupułów. – To naprawdę musi być jakiś większy problem, skoro tak ich to pochłania. Nawet mama się zmartwiła. – Janek z Maćkiem kiwnęli głowami, potwierdzając moje słowa. – Porozmawiamy o tym jeszcze, jak wrócę.
– Pójdę z tobą. – powiedzieli chłopcy w tym samym czasie, po czym popatrzyli na siebie.
– Najpierw musimy iść do Marysi, potem do szpitala. – uśmiechnęłam się, zdejmując z wieszaka płaszcz i zakładając go powoli.
– Akurat wstąpię do Basi. Zaraz będzie kończyć, więc idealnie się wstrzelimy. – zaśmiał się.
– Ja i tak wracam do domu, więc mi odpowiada.
– Świetnie, wyjdźcie wszyscy i zostawcie mnie. – prychnął Zawadzki.
– Przecież lubisz własne towarzystwo. – zakpił Bytnar. – Wyświadczamy ci przysługę.
– Wiesz co? Ty faktycznie może już wyjdź. – uśmiechnął się sztucznie, po czym od razu jego twarz spoważniała. Chyba miał nas już dość.
Alek pomógł mi zejść po schodach – miałam ramię zarzucone na jego barki i trzymał mnie ręka mocno w talii, żebym się nigdzie nie poślizgnęła. Janek natomiast wziął moje kule, żeby nie mówił, że na nic się nie przydał. List miałam schowany w kieszeni płaszcza.
Przechodziliśmy obok piekarni, ale nie widzieliśmy Sapińskiej, tylko panią Leonkę, której chłopaki ochoczo machali. Widziałam pytające spojrzenie mamy kierowane w moją stronę, kiedy popatrzyła na sposób, w jaki idę. Miałam szczęście, że chłopaki nie postanowili się zatrzymać, żeby coś przekąsić, bo miałabym zapewne ciekawy wykład. Teraz czekał mnie przynajmniej za parę godzin.
Jasiek i Maciek asekurowali mnie po moich obu stronach, co musiało zapewne trochę denerwować innych ludzi, którzy szli chodnikiem i nie mogli się z nami wyminąć. Chłopcy niestety byli uparci i nie chcieli się ode mnie odrywać.
Kiedy wreszcie trafiliśmy pod sklep Maryśki, rozglądali się po okolicy. Ja patrzyłam przez brudną witrynę, czy ktoś jest w środku i kiedy zobaczyłam rozmytą postać brunetki, uśmiechnęłam się i popchnęłam drzwi. Za mną weszli moi aniołowie stróżowie.
– Anastazja! – zawołała zachwycona. – O cholera, co się stało?!
– Wypadek przy pracy. – westchnęłam, wzdychając ciężko. – Mam dla ciebie zadanie.
– Ah, jakżeby inaczej. – uśmiechnęła się, opierając się na miotle. – Jak śmiałam pomyśleć, że przyszłaś tak o, po prostu w odwiedziny, bez niczego w zamian. – wiedziałam, że tak naprawdę tylko się ze mnie nabijała, ale i tak poczułam się z tym nie najlepiej. – Co zrobić, moja droga?
– Nie jestem w stanie dotrzeć do kamienicy Adama. – mruknęłam, pokazując jej kostkę. – Proszę, zaniesiesz list jego rodzicom?
– Też mam swój. – uśmiechnęła się smutno. – Stefan też, ale powiedział, że to już ostatni, jaki napisał... – westchnęła, przymykając oczy. – On chce powoli już się od tego odrywać, zostawić za sobą. Wie, że będzie mu ciężko, ale wie też, że to najlepsze co może zrobić. Adam w końcu przygotowuje nas na to w każdym lisice. Mówi, że ja też powoli powinnam odpuszczać. Daje mi więcej czasu, ale wiem, że ma rację. Nie można tego ciągnąć w ten sposób, skoro się wie, że to koniec. To niezdrowe.
Miałam się już odezwać, zacząć bronić Adama. Chciałam na nią nakrzyczeć, o to, jak może tak w ogóle mówić, przyjaźniła się z nim tak długo, kochała go jak brata! Czułam natłok myśli w głowie, wszystko we mnie buzowało. Miałam wrażenie, że ledwo stoję na nogach.
– Anastazja, wiem, że to bardzo, bardzo ciężkie. – złapała mnie za rękę i chociaż miałam ochotę ja wyrwać, zostawiłam ją i mocniej ścisnęłam dłoń Marysi. Patrzyłam w dół, na podłogę. – Adam nie wróci. Powiedział to i wiesz, że wszystkie inne opcje jego powrotu wspomniał tylko dlatego, żebyśmy mogli w to choć trochę wierzyć, mimo że on w to nie wierzył. On wiedział, że widzimy się ostatni raz, ale nie potrafił tego powiedzieć. Jeśli nawet kiedyś wróci, to nieprędko. I nie będzie nas szukał. On chce, żebyśmy byli szczęśliwi bez niego, a jego powrót mógłby wywrócić nasze światy. Adam się z tym pogodził, Anka. My... Potrzebujemy trochę więcej czasu, ale to też nastąpi. – nie miałam odwagi nawet się odezwać. – Stefan mówi, że też powinnaś powoli przestawać. Wie, że tobie zajmie to najdłużej i masz do tego pełne prawo, ale musisz mieć świadomość, że kiedyś to nastąpi. A ja się z nim zgadzam.
Dopiero co przeżywałam bolesne rozstanie z Adamem Rozmysem, którego miałam już nigdy nie zobaczyć na własne oczy. Teraz okazywało się, że powoli powinnam szykować się na kolejne rozstanie. Tym razem całkowite, ostateczne, bez drogi powrotnej. Takie, które ostatecznie miałoby zamknąć ten rozdział.
Nie potrafiłam go zamknąć. Nie chciałam.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek się odważę. – powiedziałam bardzo, bardzo cicho, tak że byłam się, że mnie nie usłyszy. – Wydaje mi się, że nie ma żadnej różnicy w jego listach. Są takie, jakie były.
– Może on też przygotowuje się na to, że z tobą zrobi to na końcu i ma więcej czasu. – wzruszyła ramionami. – Sama zobaczysz, że w końcu listy będą krótsze, a treść... Skromniejsza. Mniej uczuciowa, bardziej formalna jak sprawozdanie. To boli, ale kiedyś przestanie. – słyszałam, jak pociągnęła nosem. – Daj mi ten list, zanim zapomnę. – zaśmiała się, po czym zabrała ode mnie kopertę i odwróciła się, żeby wytrzeć wilgotne policzki, tak, żeby nikt tego nie zauważył.
– Maryśka, do cholery jasnej, nigdy więcej nie karz mi wyciągać czegokolwiek z tego schowka! – zawołał Stefan z innego pomieszczenia, ale już słyszeliśmy jego kroki. – Uważaj, kiedy będziesz otwierać drzwi, bo prawdopodobnie wszystko na ciebie runie. – prychnął. – To nie tak, że wrzuciłem tam, jak najszybciej szczotkę i zatrzasnąłem drzwi jeszcze zanim zdążyło wpaść tam światło.
Janek zaśmiał się głośno, a Dawidowski kiwał głową z uznaniem, bo ten pomysł był tak bardzo w jego stylu, że chyba popierał zachowanie Czarborowicza. A może był nawet z niego dumny.
– Anastazja! – zawołał z uśmiechem i podszedł, żeby mnie przytulić na powitanie. – Już się balem, że Maryśka znowu zaczęła gadać sama do siebie. Czasami mnie to przeraża.
– Nie gadam sama do siebie! – oburzyła się, uderzając go w ramię.
Stefek poszedł przywitać się z chłopakami, a ja zajęłam się tłumaczeniem Marysi, że mówienie do siebie jest normalne i każdy tak robi. Uparcie się wypierała i mówiła, że nigdy w życiu jej się to nie zdarzyło, ale ja znałam prawdę. Nie raz byłam tego świadkiem.
– Wiesz może jak rodzice Adama? Albo Jacek? – zapytałam, żeby odciągnąć ją od myślenia, że jest wariatką. – Nie widziałam się z nimi ostatnio.
– Jacek się rozchorował, ale to tylko zwykłe przeziębienie. – oznajmił Czarborowicz, wyprzedzając brunetkę. – A państwo Rozmys są niezmiennie tacy sami. Tylko liczba synów im się zmniejszyła.
– Stefan! – oburzyła się jego dziewczyna. – Jak możesz żartować z takich rzeczy?!
– A co, mam płakać? – wzruszył ramionami. – Adama nie przywrócimy, więc, zamiast lamentować, po prostu żyjmy. Wiem, że doceniłby mój żart.
– Z rozkoszą zacytuję go mu w kolejnym liście. – zaśmiałam się, na co i mi Marysia posłała piorunujące spojrzenie. – No co? On też zawsze lubił niestosowne żarty!
– Jesteście niepoważni! – zawołała, wyrzucając ręce w powietrze. – A potem to ja słyszę, że jestem tą wredną!
– Ale sama śmiałaś się z tego, jak Adam ci napisał, że czuje się, jakby pisał do wszystkich z zaświatów. – prychnął Stefan. – Nie udawaj teraz świętej.
– Wiecie co? Chyba powinniśmy się zbierać. – odchrząknął Maciej. – Anka chciała jeszcze zajrzeć do szpitala, a patrząc na warunki pogodowe i naszą... Kondycję... – zaśmiał się, patrząc na moje kule. – ...może nam to trochę zająć.
– Ten komentarz był zdecydowanie zbędny, Dawidowski. – mruknęłam, marszcząc nos, na co ponownie się zaśmiał. – Serwus!
Stasik i Czarborowicz chyba nawet nie zauważyli, że się pożegnaliśmy i opuściliśmy sklep, bo za bardzo zajęci byli skakaniem sobie do gardeł. Wyglądało to trochę jak walka dwóch puszących się kogutów.
– Dobrze, że szpital jest niedaleko. – westchnęłam, kiedy mijaliśmy kolejną większą śnieżną zaspę.
– A co? Boli cię noga? – zapytał Rudy.
– Nie, nie. – pokręciłam głową. – Po prostu męczą mnie te kule. – zaśmiałam się. – Wkładam w to zdecydowanie za dużo siły.
– Trzeba było włożyć więcej siły w myślenie na akcji, to byś nie musiała zwiewać do parku. – prychnął Maciek, a ja przewróciłam oczami.
Kiedy dotarliśmy do szpitala, udało mi się znaleźć jedną zaprzyjaźnioną pielęgniarkę i poinformować ją o tym, że przyszłam tylko zajrzeć do pana Zbysia. Przy okazji miałam mu zanieść coś do jedzenia, więc cieszyłam się, że chociaż trochę mogłam pomoc.
– A kogóż to moje oczy widzą? – zaśmiał się starszy pan, kiedy o kulach weszłam do pokoju. – Jezus Maria, cóż ci się stało, dziecko?
Alek położył talerz zupy na szafce nocnej, a pan Zbigniew nie spuszczał ze mnie wzroku i swoich zmarszczonych brwi. Podeszłam do okna i westchnęłam ciężko, opierając się o parapet, żeby odciążyć kule.
– Wypadki chodzą po ludziach, prawda? – zaśmiałam się, ale pan nie podzielał mojego entuzjazmu.
– Nadzwyczaj często lubią chodzić po tobie. – zakpił. – Szkoda, że nie ma Adama. On w życiu nie pozwoliłby ci się wlec do szpitala w takim stanie. – już otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, na co uniósł dłoń, powstrzymując mnie. – Nie obchodzi mnie, jak bardzo drobny twoim zdaniem jest ten uraz. Skoro masz kule, znaczy, że nie powinnaś chodzić.
– Mam przyjaciół, którzy pomogli mi tu dotrzeć. – mruknęłam, niezadowolona z tego, że upominał mnie człowiek, który zazwyczaj stał zawsze po mojej stronie.
– Tacy przyjaciele, że nie potrafili ci przemówić do rozumu?
Spojrzałam zażenowana na Janka i Maćka stojących w drzwiach. Biedni musieli słuchać tej rozmowy i pewnie wstyd było im się nawet odezwać, a ja nie miałam jak wybrnąć z sytuacji i zakończyć tego cyrku. Pan Zbysiu nawet ich nie widział.
– Tacy przyjaciele, że mają maniery i nie przeszkadzają panu w ganieniu mnie i ich za byle co. – prychnęłam, na co pan zmarszczył brwi. Kiwnęłam głową na chłopaków, na co oni powoli podeszli tak, żeby staruszek ich wreszcie zobaczył. – Janek i Maciek.
– To ten słynny Janek, co to cię z tą-
– Tak, tak, tak, chłopaki dajcie mi parę minut, ja tu posiedzę chwilę i wracamy. – powiedziałam głośno, klepiąc ich w ramiona i prowadząc do wyjścia. – Do diabła, naprawdę nie wiem, co pana dziś ugryzło.
– Mnie? Nic. – wzruszył ramionami ze śmiechem. – Skąd mogłem wiedzieć, że to on? Opowiadałaś mi o nim tyle, ale żadnego zdjęcia nie pokazałaś, to skąd miałem wiedzieć, jak wygląda?
– Mniejsza o to. – machnęłam ręką. – Naprawdę tak panu przeszkadza moja obecność? Myślałam, że raczej pan się ucieszy, jak mnie zobaczy. Specjalnie dla pana tu przyszłam z tą nogą!
– Gdyby Adam...
– Ale Adama tu nie ma! – zawołałam, czując, jak zaciska mi się gardło. Starałam się powstrzymywać łzy. – Nie ma i nie będzie! I budzę się co rano z tą myślą i co rano tak samo cierpię. Ale staram się żyć normalnie, bo tego chciał. I nie rozumiem, po co pan mi to wypomina, skoro pan wie, jak mnie to boli.
– Przepraszam, dziecko. – westchnął, marszcząc czoło. – Po prostu chyba nakręcamy się nawzajem z panią Klementyną. Ona też bardzo przeżywa jego brak. Bardzo jest jej ciebie żal i codziennie się za ciebie modli. Myślę, że powinnaś też zajrzeć do niej, jak będziesz już na siłach. Obie będziecie mogły porozmawiać o tym, jak zostawił was ten przystojny młodzieniec. – zaśmiał się, a ja sama nie potrafiłam ukryć uśmiechu.
– Zawsze wiedziałam, że pani Klementyna ma słabość do Adama, ale nie wiedziałam, że nawet większą niż ja. – zakpiłam, a pan Zbysiu wybuchnął tak głośnym śmiechem, że sama się zdziwiłam, że było to tak zabawne. – Jak się pan czuje?
– To ja powinienem cię o to zapytać. – prychnął, wskazując na nogę. – Z nas dwojga chyba to ty bardziej potrzebujesz całodobowej opieki szpitalnej.
– Widzę, że świetnie się dziś dogadujemy. – uśmiechnęłam się kwaśno.
Moja wizyta nie trwała długo. Porozmawiałam jeszcze trochę z moim podopiecznym, opowiedziałam najciekawsze plotki i pomogłam mu przeszmuglować paczkę papierosów. Kiedy wyszłam z sali, chłopcy byli zajęci rozmową z jakimś starszym panem i panią. Trochę dalej od nich stała pielęgniarka, która dłonią zasłaniała usta, żeby nie było widać, jak się śmieje.
– Chłopaki, widzę, że się zaaklimatyzowaliście, ale pora na nas. – zaśmiałam się. – Państwo zdecydowanie mają dość waszej paplaniny. – skinęłam starszej parze głową na dzień dobry, na co się uśmiechnęli.
– Miło słyszeć tęsknotę w twoim głosie. – uśmiechnął się Bytnar, podchodząc do mnie.
– Nigdy nie kryłam się z tym, ile warte dla mnie jest towarzystwo Maćka. – wzruszyłam ramionami, na co wspomniany chłopak głośno się zaśmiał. Janek tylko przewrócił oczami i jako pierwszy zaczął schodzić po schodach.
***
Tadeusz siedział przy biurku i skrobał coś na planie miasta. Obok leżały rozrzucone kartki, jakieś nasze ulotki i strony z gazet. Był całkowicie zajęty sobą, pochłonięty przez własny świat. Nie zauważył więc chyba, że stałam w drzwiach i czekałam na rozmowę.
Doszłam do łóżka, odstawiłam na bok kule, jednak jedna nie chciała się oprzeć i zjechała na podłogę, głośno o nią uderzając. Nagły huk zerwał Zośkę, więc ja ze spokojem rozsiadłam się na jego łóżku, pewna już, że możemy rozmawiać.
– Mogłabyś chociaż pukać.
– Pukałam! – oburzyłam się. – To, że nawet nie oderwałeś wzroku znad kartki to już nie mój problem. Nie uważasz, że powinniśmy o czymś pogadać?
– Jeśli chcesz złożyć skargę, na to, że dobrałem cię w parę z Rudym, to przykro mi, ale tylko w godzinach służbowych. – prychnął, po czym wrócił do swoich papierów. – Poza tym jestem twoim dowódcą, masz się mnie słuchać i nie mam się z czego tłumaczyć.
– Naprawdę uważasz, że wciąż jestem tak niedojrzała, żeby robić ci wyrzuty o takie coś? – zapytałam całkiem szczerze.
Wiedziałam, że może i młodsza Anka zaczęłaby się o to kłócić, ale nie teraźniejsza. Byłam przecież już na całkiem innym etapie swojego życia. Miałam pewność, że widać to, że jakoś wydoroślałam, że jest to odczuwalne, gdyby ktoś porównywał mnie na przestrzeni lat.
– Tego nie powiedziałem.
– Ale pomyślałeś.
Tadeusz westchnął ciężko, zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi. Chwilę tak siedział, po czym przetarł twarz i odwrócił się w moją stronę. Poprawił się na krześle, oparł wygodnie i założył ręce na klatkę piersiową.
– Dobra, mów, o co chodzi. – kiwnął głową w moją stronę. – Zgaduję, że masz jakiś interes i nie przyszłaś tu tak po prostu mi podogryzać.
– Powinieneś zaproponować Anieli i jej ojcu pomoc. A już z pewnością powinieneś z nią w ogóle o tym porozmawiać, żeby wiedzieć co się tam dzieje! Jesteś z nią tak blisko, a nie wiesz, że mają problemy? – powiedziałam, marszcząc brwi. On patrzył na swoje stopy. – Jestem w szoku, że w ogóle muszę z tobą o tym rozmawiać i mówić ci, co masz robić. Przyzwyczaiłam się do tego, że to działało w drugą stronę.
– Jak ty sobie to wyobrażasz? Co mam powiedzieć Anieli? Skoro nic nie mówiła, musiała mieć jakiś powód. Myślisz, że jej ojciec będzie zadowolony, jeśli człowiek całkiem niezwiązany z ich rodzinną firmą nagle będzie chciał im pomagać?
– Tadek, ale o czym ty mówisz! – oburzyłam się. – Nie związany?! Po pierwsze, pan Miller kocha cię jak własnego syna i ma do ciebie ogromny szacunek i zaufanie, po drugie jesteś do cholery chłopakiem Anieli! Jej wielką miłością! I przecież w przyszłości z pewnością ta firma będzie prawie twoja!
Brat wytrzeszczył oczy i popatrzył na mnie zszokowany. Zacisnęłam usta i zaczęłam się zastanawiać, czy w sumie nie powiedziałam za dużo i czy nie wybiegłam za bardzo w przyszłość. Ale nie powiedziałam nic, co byłoby kłamstwem. Zawadzki nie mógł uciekać przed prawdą i przed własną przyszłością, która się dla niego tworzyła. Musiał mieć świadomość tego, że firma Millerów kiedyś będzie należeć też do niego i będzie się nią zajmował. Pan Stanisław na pewno jeszcze długo będzie się nią opiekował, ale on będzie następny i musi się do tego przygotowywać.
– Nie patrz tak na mnie. – prychnęłam, wzruszając ramionami. – Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że Aniela jest przygotowywana do tego, żeby przejąć w przyszłości firmę. I oboje wiemy też, że sama sobie nie da rady i ty będziesz ją z nią prowadził. – westchnęłam, przecierając twarz dłońmi. – Chyba że nie planujesz przyszłości z Anielą. – zmarszczyłam brwi. – Wtedy bym się nie dziwiła, że nic z tym nie robisz.
– Anastazja. – mruknął, denerwując się. – Nigdy nie zagłębiałem się tak bardzo w przyszłość i nie myślałem o tym, co będzie z firmą Millerów. Nie jestem gotów na coś takiego. – wzruszył ramionami, wyraźnie zawstydzony tym, że czegoś nie przemyślał, czegoś nie wiedział, nie miał planu. – Poza tym jestem zdania, że gdyby potrzebowali pomocy, śmiałoby poprosili.
– Zośka, do cholery jasnej. – czułam, jak zaczyna się we mnie gotować. – To, że nie proszą o pomoc, nie znaczy, że jej nie potrzebują. Potrzebują wsparcia, jeszcze kogoś do pomocy, bo sami sobie nie radzą i to widać po samej Anieli. Oni potrzebują tam ciebie, Tadeusz.
– Porozmawiam z nią. – powiedział w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą. – Zobaczę, co mi powie i postaram się im pomóc. Nie myśl, że sam nie chciałem im pomóc, po prostu...
– Wiem. – machnęłam ręką, bo nie musiał kończyć, żebym wiedziała, co czuł. – Jesteś jedna z najmądrzejszych osób, jakie znam, ale czasem jesteś tak cholernie głupi. – pokręciłam głową. – A po tych naszych wywodach, twierdzę, że nawet ja jestem już mądrzejsza.
– Mogłaś mnie besztać, ale nie musiałaś od razu obrażać.
Otworzyłam szeroko usta, a on zaczął się śmiać. Miałam ochotę uderzyć go kulami, ale postanowiłam go oszczędzić. W zamian za to rzuciłam w niego jego własną poduszką, którą niestety bez problemu złapał. Zrobił zamach i rzucił mi ją prosto w twarz, a wtedy światło zgasło. Najciekawsze było to, że gdy zabrałam z twarzy poduszkę, naprawdę nadal było ciemno. W pokoju panował mrok i było widać tylko jasną poświatę, jaką zostawiał śnieg za oknem.
– Nie ruszaj się, bo się zabijesz. – mruknął, wstając ostrożnie z krzesła.
Szedł z rękami przed sobą, kroczek za kroczkiem, aż do włącznika światła. Przełączał go parę razy, ale nic to nie dawało – wciąż panowała ciemność.
– Brakło prądu. – westchnął, biorąc się pod boki. – To pewnie przez ten śnieg. Linki nie wytrzymały. – podrapał się po brodzie i chyba spojrzał na mnie, ale nie mogłam być tego pewna, bo słabo go widziałam. Wciąż siedziałam w bezruchu na swoim miejscu i jedyne co zrobiłam, to po omacku odnalazłam swoje kule, które teraz dzielnie dzierżyłam w rękach, żeby być w gotowości w każdej chwili. – To chyba problem na większą skalę. – stwierdził, podchodząc do okna. Światła nie było w ani jednym oknie. – Chodź, wyjdziemy do salonu.
Tadeusz pomógł mi wstać i razem powoli poszliśmy do serca naszego domu. Posadził mnie na fotelu i poszedł do kuchni. Wtedy usłyszeliśmy hałas.
– Nie myślałam, że tak ciężko będzie znaleźć świeczkę w tym domu! – powiedziała oburzona mama, oświetlona małym płomykiem świeczki, którą trzymała w dłoniach. – Przekopałam wszystkie szafki.
– Dobrze wiedzieć, że to ty, mamo, a nie jakiś szmalcownik. – prychnął Zośka, wracając do salonu. Mama podała mu swoją świeczkę w świeczniku, a sama zaczęła odpalać kolejną. – Chyba dziś położymy się spać wcześniej.
– I wstaniemy przez to też wcześniej. Teraz i rano będzie tak samo ciemno, więc bez różnicy. – zakpiłam, a on przewrócił oczami.
– Niestety chyba muszę poprzeć pomysł Tadeusza. – zaśmiała się mama. Płomień oświetlał jej twarz, przez co zmarszczki były uwydatnione i uderzyło mnie to, jak widać było po niej upływ lat. – Przy takim świetle nie da się grać w karty. Już i tak noszę okulary do czytania, nie mam potrzeby jeszcze bardziej psuć oczu.
– Jak miło wreszcie słyszeć, że ktoś w tym domu się ze mną zgadza.
Chłopak uśmiechnął się zwycięsko, pocałował mnie i mamę w policzek, po czym zaszył się w swoim pokoju, życząc nam dobrej nocy. Wydawał się bardzo zadowolony z możliwości zostania samemu, więc albo naprawdę był zmęczony (prawdopodobnie wszystkim, co obecnie działo się dookoła), albo miał mnie dość i chciał wreszcie kontynuować to, w czym mu przerwałam.
– Cóż, wychodzi na to, że mój kochany brat zapomniał o tym, że jego najukochańsza siostra nie jest obecnie w pełni sprawna i w zaistniałej ciemności nie jest w stanie poradzić sobie z czymkolwiek. – prychnęłam, a mama zaśmiała się pod nosem, uderzając mnie w ramię.
– Ja ci pomogę. – położyła wolną dłoń na moich plecach i pchała mnie do przodu, tym samym wskazując mi drogę. Szczerze było to mało pomocne, ale nie miałam serca jej o tym powiedzieć. – To ty mnie powinnaś tak prowadzić, a nie ja ciebie.
– Niestety jak widzimy, na razie to moje ciało jest coraz słabsze z wiekiem, a nie twoje. – wzruszyłam ramionami, kiedy mama pomagała mi usiąść na moim łóżku.
– Dzięki Bogu, że to słaby uraz. – westchnęła, siadając na krześle. – Mnie też jeszcze nie chce się spać. – szepnęła, uśmiechając się pod nosem.
– Szkoda, że oficjalnie rację musi mieć zawsze Tadek. – prychnęłam, zakładając ręce pod głową. – No cóż, tak to już jest być synkiem mamusi. – wzruszyłam lekceważąco ramionami. – Żałuję, że nigdy nie dowiem się jakie to uczucie.
– Nie miałam okazji porozmawiać z nim o... – puściła moją uwagę mimo uszu, nie miała ochoty drążyć tematu segregacji własnych dzieci, ani potrzeby, by roztrząsać, kiedy jej syn ma rację, a kiedy nie.
– O Anieli i problemach Millerów? – dokończyłam za nią, patrząc wciąż w sufit. – Już się tym zajęłam, rozmawiałam z nim, zanim zgasł prąd. Jutro ma się za to wziąć. A jeśli sam tego nie zrobi, to ja już mu pomogę.
– Moje kochane dziecko. – zaśmiała się mama, kiedy uśmiechnęłam się chytrze pod nosem. – Dobrze, że mimo urazów, rozum działa ci w miarę należycie.
Objęła moją twarz dłońmi i pocałowała w policzek z matczyną troską. W tym jednym maleńkim geście podała mi taką dawkę czułości i miłości, że miałam ochotę płakać ze wzruszenia.
– W miarę?
– Co za dużo to nie zdrowo. – zaśmiała się, wychodząc z pokoju. – Za wiele pochwał ci szkodzi.
– Dobranoc! – zawołałam jeszcze, śmiejąc się.
Splotłam swoje dłonie na brzuchu i patrzyłam się w sufit. Mama zabrała ze sobą świeczkę, więc zostałam sama w całkowitej ciemności. Zastanawiałam się nad wszystkim – nad rozkazami od Orszy, nad sprawą z Anielą, nas tym jak zachowuje się Tadeusz. Byłam ciekawa, co u Adama. Jak on się teraz czuję i czy w tym momencie też wpatruje się w sufit, oczekując odpowiedzi od wszechświata. Miałam nadzieję, że jak długo będę się tak patrzeć, w końcu zobaczę tam twarz Adama. Że otworzy się tam jakieś tajemnicze przejście, przez które on wyciągnie do mnie dłoń, by mnie stąd zabrać, byśmy mogli być znowu razem. Na zawsze i na wieczność. Nic takiego jednak się nie stało, a w miejscu, w którym powinna pojawić się twarz Rozmysa pojawiła się jakaś ledwo żywa mucha, która o tej porze już od dawna powinna być martwa.
Westchnęłam ciężko i przekręciłam głowę na bok, podkładając pod nią rękę. Myślałam nad słowami Marii Stasik. O tym, że powinnam się powoli przygotowywać. Że nadejdzie pora, że nawet w listach będziemy musieli się pożegnać.
Wytarłam dłonią łzę spływającą po moim policzku i zamknęłam oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć. W Warszawie panowała niczym niezmącona cisza, w przeciwieństwie do mojej duszy.
***
Następnego dnia...
Sen o tym, jak jeżdżę na nartach na naszym jeziorze, trzymając tym samym w jednej ręce nogę słonia, który żonglował filiżankami ze ślubnej porcelany pani Leonki, a obok stali Tadeusz z Anielą i dziecięcym wózkiem, w którym siedzieli Maciej i Janek, a obok chodziła Maryśka z psem na smyczy, który do złudzenia przypominał Władzie tudzież Lisę von Martens, nie należał do moich najdziwniejszych snów.
Wstałam z łóżka i od razu ponownie na nie opadłam, bo poczułam ból w stopie. W ten oto sposób przypomniałam sobie, w jakiej rzeczywistości żyję i że moja noga nie jest do końca sprawna. Westchnęłam ciężko, złapałam za kule i poszłam do salonu. Nikogo nie było, ale zanim odzyskałam pełną świadomość po wybudzeniu się ze snu, słyszałam, jak ktoś wychodzi z mieszkania.
Podeszłam do stolika, na którym leżała kartka z informacją napisaną ładnym maminym pismem. Oznajmiała, że ona i Tadeusz są w piekarni. Basia nie dała rady nawet wejść do środka, bo zasypało drzwi i nie mogła ich odśnieżyć, więc użyczając telefonu z sąsiedniego sklepu wezwała pomoc. Wzięła Tadeusza, bo była pewna, za skoro młodziutka Basieńka nie dała rady, to na nic jej stare dłonie. Przyda się prawdziwa męska siła.
– Idealnie. – uśmiechnęłam się zwycięsko, obracając kartkę między palcami.
Czym prędzej podeszłam do telefonu i wybrałam numer Anieli Miller. Długo musiałam czekać, aż słuchawka po drugiej stronie się podniesie, ale w końcu usłyszałam jej zaspany głos.
– Wstawaj i za dziesięć minut widzę cię w moim salonie. – powiedziałam, nie dając jej nawet wejść mi w słowo, a słyszałam, że chciała to zrobić. – Śpiesz się, dopóki nikogo nie ma. Chcę porozmawiać.
– Anastazja, ja ledwo żyję... – westchnęła, mrucząc coś niezrozumiałego w poduszkę. Miała to szczęście, że u Millerów było parę telefonów i jeden był jej prywatnym, w pokoju na biurku.
– Albo widzę cię tu za dziesięć minut, albo ty zobaczysz mnie za piętnaście. Niestety kule trochę mnie spowalniają. – prychnęłam, na co usłyszałam jej śmiech w słuchawce.
– Będę za dwanaście. – mruknęła, na co tym razem ja się zaśmiałam. Wiedziałam, że na pewno szykowanie się zajmie jej dłużej, ale wierzyłam, że naprawdę postara się robić wszystko dwa razy szybciej. – Serwus.
Rozłączyła się, a ja modliłam się w duchu, żeby się nie okazało, że po tym, jak odłożyła słuchawkę odwróciła się na drugi bok i przytuliła ponownie do poduszki, odlatując z powrotem w sen.
Zdążyłam się ubrać i najeść, zanim usłyszałam pukanie do drzwi. Aniela ubrana w gruby płaszcz z futrem trzymała ręce na kolanach i ciężko oddychała.
– Dwadzieścia trzy. – oznajmiłam, zostawiając ją w drzwiach. – Nie doceniłam cię, kochana. Stawiałam na pół godziny.
– Cieszę się, że nie zdążyłaś jeszcze sama ruszyć do mnie. – prychnęła, odgarniając włosy z twarzy. – Jako iż okropnie poślizgnęłam się, gdy wchodziłam w ostry zakręt do waszej kamienicy, przeczuwam, że nie będzie to miła pogawędka przy herbacie.
– Co cię skłania do takiej refleksji? – zaśmiałam się, siadając wygodnie na sofie i biorąc do ręki filiżankę z herbatą. – Częstuj się. – wskazałam wolną dłonią na jej miejsce na fotelu i drugą herbatę.
– To, że nigdy wcześniej nie poślizgnęłam się wchodząc do waszej kamienicy. – zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami. – Nigdy tak szybko nie biegłam zimą, więc mam nadzieję, że opłacało mi się tu przychodzić.
– O co chodzi z problemami w firmie?
– Czyli jednak nie opłacało. – westchnęła odkładając herbatę i wstając z miejsca. – Mogłaś mi powiedzieć od razu. Nie fatygowałabym się na marne.
– Nie gadaj głupot i siadaj. – mruknęłam, marszcząc brwi poirytowana. – Bądź poważna i porozmawiaj ze mną.
– Sama dokładnie nie wiem, o co chodzi. – odpadła, ponownie ciężko siadając na swoim miejscu. Przetarła dłonią twarz i patrzyła a okno. – Tatko za wiele mi nie powiedział, ma mnie dziś we wszystko wprowadzić. Mam wrażenie, że on sam nie rozumie, co się dzieje. Sytuacja jakby go przerasta. A ja mu tego nie ułatwiam, bo zamiast mu pomóc, najpierw muszę go odciągać od pracy, żeby mógł mi wszystko wyjaśnić.
– To normalne, skoro nie zajmujesz się firmą. – powiedziałam, nie odrywając od niej wzroku. – Nie czułaś potrzeby, żeby być mocno zaangażowaną w jej życie, a ojciec nie wymagał tego od ciebie. Wiedziałaś tyle, ile potrzebowałaś i to było wystarczające.
– A jednak mogłam wiedzieć więcej. – jęknęła, zjeżdżając na fotelu. Wyglądała teraz jak nadąsana dziesięciolatka, której rodzice kazali z nimi siedzieć, mimo że chciała robić coś kompletnie innego. – Ojciec chciał syna, chciał go, żeby mógł przejąć firmę. Dostał mnie i mimo że nie spełniam jego największego wymagania to uczył mnie tak samo, jak uczyłby syna. Wiem, że przygotowuje mnie na to, żeby oddać mi kiedyś do ręki ten dobytek. Ale czuję się tak, jakby przygotował mnie za mało. Jakbym ja sama za mało chciała się tego wszystkiego uczyć. Może gdybym była chłopcem...
– Ojciec cię kocha. – odpadłam do razu. – I jestem pewna, że jako córkę kocha cię jeszcze bardziej niż jakbyś była synem. To wspaniałe, że pokłada w tobie taką nadzieję, że ci ufa i jesteś jego przyszłością. Masz jeszcze wiele lat przed sobą i zdążysz się wszystkiego nauczyć. A poza tym... – wzruszyłam ramionami. – Przecież nie będziesz sama kierować firmą, prawda?
Aniela uśmiechnęła się i przewróciła oczami. Wyciągnęłam w jej kierunku rękę, którą po chwili złapała i mocno ścisnęła. Słyszałam, jak odetchnęła z ulgą.
– Daj sobie pomóc i nie udawaj, że nie ma problemu. Widzimy, że jest ciężko. Wiem, że Tadek się martwi.
– Ciężko mówić o czymś, o czym samemu się za wiele nie się. – mruknęła. – Gdy będę wiedzieć więcej, postaram się wam powiedzieć cokolwiek.
– Będzie dobrze. – uśmiechnęłam się.
– Dziękuję. – uśmiechnęła się również, pokazując swoje jasne zęby i ponownie ścisnęła moją dłoń. – Jednak opłacało się poślizgnąć.
– Zawsze warto się poślizgnąć. – zakpiłam, podnosząc swoją skręconą kostkę, na co Miller wybuchnęła śmiechem.
***
– Więc dobrze, niech ci będzie. – powiedziała Aniela, bezradnie unosząc ręce. – Przyjdziesz wieczorem i razem dowiemy się, co się dokładnie dzieje.
– Zrozum, że ja... – westchnął Tadeusz. – Powinienem wiedzieć takie rzeczy, bo gdy... Kiedyś będę... To naturalne, że...
– Zośka, do cholery, po prostu powiedz, że kiedyś będziesz zarządzał tą firmą i to normalne, że powinieneś wiedzieć o takich rzeczach. – prychnęła blondynka. – Ojciec od dziecka przygotowywał mnie do roli swojego następcy, ale zawsze był też świadom tego, że sama sobie nie poradzę i będzie musiał też szkolić mojego męża. – wzruszyła ramionami, a przynajmniej tak zgadywałam. – Fakt, że sam się tym interesujesz z pewnością go ucieszy.
– Myślę, że pan Miller zdaje sobie sprawę z tego, że będą małżeństwem bardziej niż oni razem wzięci. – zakpił Maciej Aleksy Dawidowski, odsuwając swoje ucho do drzwi pokoju Zawadzkiego.
– Nie rozumiem, dlaczego Tadeusz tak bardzo nie potrafi o tym rozmawiać. – mruknęłam, podążając w ślady dryblasa. – Przecież chyba taką przyszłość planuje dla siebie i Anieli, prawda?
– Może nie chce sobie robić nadziei, na wypadek, gdyby wojna miała pokrzyżować wszystkie te plany. – odpadł Bytnar, który siedział na fotelu z założonymi rękami i z uśmiechem politowania przyglądał się nam, gdy podsłuchiwaliśmy.
– To nawet do niego pasuje. – stwierdziłam po chwili zastanowienia. – Odkąd to takie filozoficzne refleksje nachodzą twą głowę, Janie?
Maciek pomógł mi podejść do kanapy, bo nie zabrałam ze sobą kul w momencie, w którym zerwaliśmy się z miejsc, żeby usłyszeć rozmowę Miller i Zawadzkiego. Chłopak wrócił natomiast do podsłuchu i z lewym uchem przy drzwiach, przybrał na twarz skupioną minę i próbował nam relacjonować, co się dzieje.
– Mam takie tylko przy tobie, Anastazjo.
– O rany, ale to było słabe, Rudy! – zawołał Dawidowski z męczeńską miną. Wyglądał jakby sam nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. – Parę lat temu nawet nie musiałeś się starać, żeby twoje docinki były dobre. Anka, poprzyj mnie!
– Tak, to było bardzo słabe, Rudy. – zaśmiałam się, a razem ze mną Maciek. Jankowi ciężko było walczyć z uśmiechem, który próbował się wedrzeć na jego usta.
– Uważaj, żebyś nie dostał zaraz tymi drzwiami. – prychnął chłopak, zmieniając temat i przybierając na twarz obojętną minę. – Tadek ci odwinie, jak się dowie, że podsłuchujesz.
– Zrzucę to na ciebie. – pokazał mu język, na co ten przewrócił oczami. – Powiem, że mi kazałeś a jako że mam dobre serce, to się zgodziłem. Siedzisz w tym fotelu jak król, więc nic dziwnego, że tylko rozkazujesz.
– Dobrze, że jako kaleka jestem na jakiś czas oczyszczona z wszelkich podejrzeń. – uśmiechnęłam się zwycięsko, na co oboje prychnęli. Zazdrośnicy.
– Mam nadzieję, że nie straciłem żadnego ważnego wątku. – mruknął najwyższy, przyciskając ucho do drzwi.
– Myślę, że po takim czasie, lepiej będzie dla nas wszystkich, gdy przestaniemy już nasłuchiwać. – zaśmiałam się, a przerażony Alek jak poparzony odsunął się do drzwi, na co Bytnar głośno się zaśmiał. – A jak Basia? Nie miałam już okazji porozmawiać z nią na temat tego incydentu...
– Czuje się dobrze. – Maciek siedział po turecku koło drzwi. Byłam pewna, że jeżeli któreś z nich wyjdzie teraz z pokoju, chłopak dostanie drzwiami. – Nie rozmawiamy o tym, Basia stara się o tym zapomnieć. Ale nie ma kompletnie szczęścia do tych Szwabów. – westchnął. – Złapali ją w tym tygodniu i sprawdzali dokumenty. Nie chcieli jej uwierzyć, że to nie fałszywki.
– A Basia nie ma fałszywych dokumentów? – zdziwił się Janek.
– Ma, jasne, że ma. – prychnął. – Ale są na specjalną okazję, normalnie używa tych. Na szczęście sobie poradziła, ma rozumu co niemiara.
– A co zrobiła? – miałam nadzieję usłyszeć dalszy ciąg ten historii.
– Zapewne coś, z czego nie byłbym zadowolony skoro nie chciała mi powiedzieć. – mruknął, a ja nie mogłam się nie zaśmiać. – Jak tylko uda ci się coś z niej wyciągnąć, pamiętaj, że jestem twoim najdroższym przyjacielem. I jej przyszłym mężem, mam prawo wiedzieć takie rzeczy.
– Po moim trupie.
– Poczekam. – wzruszył ramionami i jakby nigdy nic wziął łyka herbaty.
– Czy będziemy tu czekać, aż kiedyś łaskawie do nas wyjdą, czy macie coś innego do roboty? – zapytał Bytnar. – Mam w domu ulotki, które muszę zanieść do Orszy. Moglibyście mi pomóc.
– Pewnie, biegnę. – uśmiechnęłam się, na co przewrócił oczami.
– Zapakowalibyśmy je jakoś sprytnie, a zaniósłbym je później. – wzruszył ramionami. – Przynajmniej zrobimy coś produktywnego. – poparzył to na mnie, to na Dawidowskiego, ale żadne z nas się nie odezwało. – Proszę, nie chce mi się robić tego samemu.
– Trzeba było tak od razu, leniu. – zaśmiałam się, wstając z miejsca i łapiąc za kule. – Cóż za ironia, że chodzę więcej teraz, gdy nie powinnam niż normalnie.
– Nie wiem, czy jest się czym chwalić. – najwyższy zmarszczył brwi, pomagając mi przejść między sofą a stolikiem. – Po coś lekarz jednak kazał ci oszczędzać tę nogę, tak? Może pójdziemy sami...
– Nie każcie mi tu tak gnić. – jęknęłam. – Będziemy iść powoli, ale proszę weźcie mnie ze sobą.
– Anka, nie poznaje cię. – na twarzy Rudego pojawił się ten zawadiacki uśmieszek. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo chciałaś spędzać ze mną czas. I jeszcze sama o to prosisz! Miód na moje serce.
– Nie przyzwyczaj się, idę tam z Alkiem.
– Dosłownie idziesz do mojego domu.
– Idę tam dla Alka.
***
– Anastazja! – zawołała uradowana Duśka, rzucając mi się na szyję, kiedy weszliśmy do mieszkania Bytnarów. – Tak dawno cię nie wiedziałam! Jak się cieszę!
– Ja też, Dusia, ja też! – zaśmiałam się. – Uważaj, bo mnie udusisz!
– Anka ma już skręconą kostkę, nie potrzebuje karku do kolekcji. – mruknął Janek, kierując się w stronę jego pokoju. Za nim od razu poszedł Maciej.
– Już myślałam, że ty... Wiesz, po tym wszystkim... – westchnęła. – Ja mu nie potrafię wybaczyć, przysięgam...
– Jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda? – uśmiechnęłam się, gładząc ją po ramieniu. – Ja... Nie myślę o tym. – wzruszyłam ramionami. – Jeśli naprawdę mu nie wybaczyłaś, to wybacz. Przecież to twój brat.
– A ty przebaczyłaś?
– Chyba... Chyba tak. – wzruszyłam ramionami. – W pewnym momencie odnalazłam spokój i to odeszło w niepamięć. Nie chcę mieć już w sobie nigdy tyle nienawiści, co wtedy. Ten rozdział jest zakończony. – Władzi już nie ma. Jej historia dobiegła końca i to ja, niczym Bóg, rozpisywałam jej ostatnie sceny, mając jej los we własnej ręce.
– Dziękuję, że tu przyszłaś. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Idź już do nich, bo Janek będzie narzekał, że specjalnie cię zagaduję, byle by mu zrobić na złość.
Zaśmiałam się i poszłam w kierunku pokoju Rudego. Nie byłam w tym mieszkaniu od naprawdę dawna, a tym bardziej w tamtym pokoju. Czułam się tu dziwnie obco, a jednocześnie tak, jakbym przyjechała do własnego domu po latach.
– Tak, wiem to. Zrobiła to specjalnie. – mruknął Janek, zanim weszłam do środka, a następne odchrząknął. – Wiem, że masz trudności z chodzeniem, ale nie myślałem, że mój korytarz jest jak ciężki do przejścia.
– Nie wiem czy pamiętasz, ale od jakiegoś czasu nie potrafiłam wejść nawet za próg tego mieszkania, więc robię postępy. – prychnęłam, siadając na łóżku. Aleksy zasłonił twarz dłonią, żeby opanować wybuch śmiechu. – Nie myślałam nawet, że Duśka tak się stęskniła.
– Szkoda, że tylko za tobą. Też chciałbym sobie przypomnieć, jak to jest, kiedy Duśka okazuje ci szacunek. – popatrzyłam na dryblasa. Nie było już śladu po jego rozbawionej minie. Teraz siedział poważnie, a wzrok miał wbity w swoje palce, którymi się bawił.
– Przecież razem mieszkacie. – wzruszyłam ramionami. – Jesteście rodzeństwem, to normalne, że...
– Duśka się do mnie nie odzywa. – oznajmił zimno Bytnar, odwracając się do mnie i przerywając przeglądanie ulotek. – Nie zamieniła ze mną słowa, od tamtej chwili. – położył nacisk na przed ostatnie słowo, żeby dotarło do mnie, o jaką chwilę mu chodzi. – Jeśli czegoś naprawdę ode mnie potrzebuje, tak, że jest zmuszona odstawić dumę na bok, pisze mi to na kartce.
– Oh, Janek, ja... Ja nie wiedziałam, naprawdę. – czułam się strasznie głupio.
Prawda była taka, że Jasiek nie był ofiarą nienawiści tylko naszej grupy. Aniela traktowała go przez jakiś czas niczym szczura, Tadek z Maćkiem nie potrafili mu spojrzeć w oczy, każdy był na niego cięty, nie mówić już nawet o mnie. Ale okazywało się, że nawet we własnym domu pokutował. Stał nad nim jeden człowiek, który stale przypominał mu o tym, co zrobił, o jego grzechu. I mimo że my wszyscy mu już odpuściliśmy, ona tego nie zrobiła – dalej mu o wszystkim przypominała, jakby nie chciała, żeby kiedykolwiek zapomniał.
– Nic z tym nie zrobisz. – wyprzedził mnie. Miałam powiedzieć dokładnie te słowa. – Wierzę, że kiedyś jej przejdzie.
Jak powinnam się była odezwać? Co miałam ku powiedzieć? „Wszystko będzie dobrze”? „Nie przejmuj się”? Nie miałam pojęcia, jakie słowa były odpowiednie. Janek był dosłownie sam sobie winien i musiał ponieść tego konsekwencje. Jednak nie byłam pewna, czy te konsekwencje powinny trwać tak długo.
Przecież nawet ja już nie czułam tej nienawiści. Miałam Adama, który mnie od tego odsunął, pozwolił zapomnieć i zająć głowę czymś innym, lepszym. Zabrał ode mnie nienawiść i zastąpił ją miłością. Odciągnął niepokój i strach, pozwolił mi żyć jak dawniej. Więc nie mogłam teraz tego zaprzepaścić i cofać się do tamtej nienawiści. Ten czas minął i może nie zawsze czas leczył rany, ale za to zbliżał nas do momentu przebaczenia.
– W końcu ci wybaczy. – westchnęłam. – Porozmawiałam z nią, wyjaśniłam parę rzeczy. Daj jej czas.
– Rudy, ale tu jest bajzel! – zawołał dryblas, chcąc rozładować tę smętną atmosferę, na co oboje z Jankiem się zaśmialiśmy. – Bierzmy się do roboty, bo w życiu nie skończymy. A chciałbym spędzić wieczór u Zawadzkich.
– Zabrzmiało tak jakbyś nie chciał spędzać czasu u mnie. – prychnął Jasiek. – Ciekawe jak wytłumaczysz to mojej mamie.
– Przecież kocham panią Bytnar tak samo, jak kocham panią Leonkę! – oburzył się, a ja próbowałam powstrzymywać śmiech. – Ja się po prostu martwię o panią Zawadzką. Pewnie za mną ogromnie tęskni!
Spojrzałam na Bytnara, on na mnie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Aleksy popatrzył na nas marszcząc brwi, ale ostatecznie dołączył.
***
Pov.Tadeusz
– Zośka, przestań być taki spięty! – zwołała niezadowolona, praktycznie ciągnąc mnie w kierunku swojego domu. Z każdą kolejną sekundą miałem coraz większą ochotę zawrócić i czym prędzej znaleźć się w swoim mieszkaniu.
Mimo że szczerze lubiłem Stanisława Millera, a on szczerze lubił mnie, każde spotkanie z nim stresowało mnie w taki sam sposób, bez względu na to, czy miało charakter oficjalny, czy nie. Teraz stresowałem się chyba jeszcze bardziej, niż na naszej kolacji, bo mieliśmy rozmawiać o rodzinnej firmie Millerów. Czymś, co było ich rodzinnym dziedzictwem od lat. Dzieckiem Millerów. A ja nawet nie byłem członkiem tej rodziny, jak więc miałbym się czuć komfortowo, poznając sekrety tej firmy? Jak pan Miller mógł nie mieć obaw, przed wdrożeniem mnie w to wszystko?
– Nie panuję nad tym. – mruknąłem. – Czy możemy przełożyć to spotkanie? Chyba źle się czuję, powinienem się położyć...
– Nie wierzę, że gadasz takie głupoty! – zatrzymała się dosłownie na sekundę, żeby zgromić mnie swoim złym spojrzeniem. – Rozumiem, że nie chcesz wybiegać tak dalece w przyszłość, ale ja nie mam takich przeciwwskazań. Chcę, żebyś w przyszłości był częścią tej firmy, więc prędzej czy później to spotkanie musi nastąpić. Planuję naszą wspólną przyszłość i nie wstydzę się tego. Jeśli ty tak, to już twój problem.
– Wiesz, że to nie tak. – mruknąłem, ale ona już nie słuchała. Ciągnęła mnie za rękę, żeby czym prędzej znaleźć się w mieszkaniu.
Kilkanaście minut później weszliśmy do środka. Aniela szybko odłożyła swoje rzeczy, po czym ruszyła korytarzem prosto, sprawdzając gdzie jest pan Miller. Ja natomiast odwieszałem płaszcz jak najdłużej się dało, żeby dać sobie jeszcze parę cennych minut spokoju. Niestety musiałem to zakończyć, kiedy zobaczyłem sylwetkę dziewczyny z rękami na bokach i poirytowaną miną. Pokręciła głową i weszła z powrotem do salonu.
– Ojca nie ma. – oznajmiła. – Poproszę Halę, żeby zrobiła nam herbaty.
Usiadłem na fotelu i rozglądałem się po salonie, jakby pierwszy raz się w nim znajdował. Stukałem palcami w uda, próbując zająć czymś myśli. Nagle poczułem jak w powietrzu unosi się cudowny zapach czegoś ciepłego i słodkiego. Aniela z uśmiechem szła przed Halą, a kobieta za nią trzymała w dłoniach tace z dwiema filiżankami i talerzyk z jeszcze parującymi ciasteczkami.
– Panienka Aniela prosiła, żebym specjalnie dla pana upiekła ciastka. – uśmiechnęła się do mnie, układając je na stoliku. – Mam nadzieję, że będą panu smakować.
– Wystarczy Tadeusz. – odparłem, na co ona tylko kiwnęła głową. – Na pewno będą. Pachną obłędnie.
– Czy ojciec mówił, za ile wróci?
– Niestety nie, ale na pewno niedługo. – Aniela kiwnęła głową, a kobieta odeszła z powrotem do kuchni.
Paręnaście minut później, kiedy Nika spokojnie popijała herbatę, trzymając w dłoni spodeczek filiżanki, a ja brałem do ust kolejne cudowne ciasteczko do mieszkania wrócił Stanisław Miller. Wytrzeszczyłem oczy, patrząc na Anielę, która spojrzała na mnie z uniesioną brwią i wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk. Ja natomiast wepchnąłem do buzi całe ciastko i próbowałem jak najszybciej połknąć. Czym prędzej strzepywałem z siebie okruszki, a blondynka wydawała się co najmniej rozbawiona. Hamowała uśmiech, chcąc zachować swój stalowy wyraz twarzy, ale oczy ją zdradzały.
– Co tak pięknie pachnie? – zapytał Miller, wchodząc do salonu. – O, kochanie, widzę, że należycie zajęłaś się gościem. – zaśmiał się. – Dzień dobry, Tadeuszu. – wyciągnął do mnie rękę. – Widzę, że ciastka Heli przypadły ci do gustu. – talerzyk dosłownie świecił okruchami.
– Dzień dobry, panie Miller. – odparłem, ściskając jego dłoń. – Tak, tak, bardzo dobre, dziękuję.
– Czuj się jak u siebie. – uśmiechnął się, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. – Siedź. – machnął rękę na Anielę, która właśnie miała wstać. – Poproszę Helę o dokładkę i kawę. Najpierw skończycie herbatę, dopiero potem weźmiemy się za pracę. Nie ma potrzeby przerywać.
Córka przewróciła oczami, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Odłożył teczkę na podłogę, opierając ją o fotel i poszedł do kuchni. Następnie wrócił, zasiadł w dużym fotelu i maczał ciasto w kawie.
Trochę rozmawialiśmy o wszystkim, ale widać było, że ta przerwa na herbatę, nie była potrzebna nam tylko jemu. Musiał odpocząć od tego wszystkiego, zanim ponownie się w tym zatraci. Pod jego oczami widać było cienie wskazujące na ciągłe niewyspanie, miałem wrażenie, że zmarszczki na czole pogłębiły się od ostatniego razu, kiedy go widziałem, a we włosach pojawiło się więcej siwizny. Przykre było patrzenie na tak dobrego człowieka w stanie swoistego niszczenia. Bo ten człowiek wyglądał, jakby cos wysysało z niego siły.
W końcu skończyliśmy i przeszliśmy do gabinetu. Na potężnym biurku leżało mnóstwo różnych dokumentów, zapewne wszystkie związane z firmą. Usiedliśmy razem z Anielą w fotelach, a pan Miller poszperał po szafkach, szukając jeszcze jakichś dokumentów, po czym usiadł ciężko i wziął łyk kawy.
Po dobrych dwóch godzinach wiedziałem już chyba mniej więcej wszystko. Znałem z grubsza historię firmy, ale co najważniejsze wiedziałem, co działo się tam w ostatnim czasie. Zostałem zapoznany z problem, o który się rozchodziło, z całą jego geneza, przyczynami i skutkami oraz co najważniejsze z planem działania, który do tej pory obmyślił pan Miller.
– Szczerze nie proszę was o pomoc. – oznajmił, układając dokumenty na swoje miejsce. – Nie to miałem na myśli. Bardziej zrozumiałem, że nie będę tu wiecznie. To był mój sygnał, że powinienem was z tym wszystkim zaznajomić, że powinniście wiedzieć, co się dzieje. Chciałem wam to wszystko powiedzieć, żeby pokazać, jak należy działać. Kiedyś to wszystko będzie twoje, Aniela. Znasz teorię, ale tego w niej nie było. To najlepsza lekcja, jaką możesz mieć.
Dziewczyna wpatrywała się w ojca jak zahipnotyzowana. Wydawała się w stu jeden procentach skupiona na tym, co mówił, ale nie byłem pewien, czy to dlatego, że mówił o jej przyszłości w firmie, czy to dlatego, że cały czas mówiąc o firmie, mówił „was”.
– Aniela będzie głową firmy, to pewne, ale nie może być w tym sama. Wiem, jakie to ciężkie. Dlatego zwracam się do ciebie, Tadeuszu. – poczułem jak przeszywa mnie dreszcz. – Musisz być jej prawą ręką. Tylko razem będziecie w stanie to udźwignąć. Jesteś idealnym kandydatem do tej roli, wiem to. – byłem w takim dziwnym stanie, że nie potrafiłem się nawet poruszyć. – Nie myślcie o tym jeszcze. Mam się dobrze i nie zamierzam zwalać wam tego na głowy, jesteście za młodzi. Ale nie będę żył wiecznie i chciałem, żebyście wiedzieli to wszystko.
Aniela wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą szybko uścisnąłem. Posłała mi delikatny uśmiechem, który znaczył, że już po wszystkim. Przestała się stresować, bo choć o tym nie mówiła, wiedziałem, że i ją on zżerał. Teraz wiedziała już, na czym stoi, wiedziała, jakie plany ma ojciec i wiedziała, że świat się nie zawalił, a ona jest dobrze przygotowana na wszystkie przeciwności losu.
– To wszystko. Znacie największe sekrety firmy. – zaśmiał się. – Tylko nie chwalcie się nimi na lewo i prawo. – oboje wstaliśmy, ale wtedy Miller odezwał się ponownie. – Tadeuszu, zostań na chwilę.
Popatrzyłem na blondynkę, ale ona wydawała się równie zaskoczona, co ja. Zacisnęła usta, odwróciła się do ojca, ale ten nawet nie zwrócił na nią uwagi, zajęty dalszym chowaniem papierów. Ostatni raz na mnie spojrzała po czym wyszła, zostawiając mnie całkiem samego z jej ojcem. Spięty patrzyłem na starszego mężczyznę, który wydawał się w ogóle nie podzielać mojego stanu.
– Bardzo cię szanuję, Tadeusz, i bardzo cię też lubię. – oznajmił, upijając łyk kawy, a ja poczułem jak jeżą mi się włosy na karku. – Dlatego chciałbym ci wyjawić pewien mój sekret. Byłem w podobnym wieku, kiedy poznałem Hannę. Była piękna, ale miała za to paskudny charakter. Nie kochałem jej, ale owinęła mnie wokół palca, bo nie potrafiłem się jej oprzeć. I zmyśliła ciążę. A ja, żeby zachować się jak należy, musiałem zostawić kobietę, którą kochałem, zmienić wszystkie życiowe plany i poślubić ją, bo tak nakazywała przyzwoitość. – nie miałem pojęcia, czy powinienem coś mówić, ale zdecydowanie bardziej wolałem słuchać. Mężczyzna wydawał się całkiem pochłonięty wspomnieniami. – Przypominasz mi tamtego mnie. I dlatego nie chcę, żebyś popełniał mojego błędu. – popatrzył mi prosto w oczy z poważną miną, a ja nie wiedziałem, co mam myśleć. Nie rozumiałem, o co mu chodziło. – Aniela jest wspaniałą córką. Ale jest też córką Hanny i boję się, że kiedyś wyjdą z niej te jej najgorsze cechy. Bo w istocie, mimo że nie chce w to wierzyć, przypomina ją w wielu aspektach. Nie chcę, żebyś dał się zaczarować, by później cierpieć i wypominać sobie swój błąd. Mam nadzieję, że wszystko, co robisz, będziesz robił świadomie. Chciałem się tym z tobą podzielić, bo zasługujesz na to. Za bardzo cię lubię, żeby nie mówić ci moich obaw.
– Bardzo dziękuję za szczerość, panie Miller. – odpowiedziałem po chwili ciszy, w której trakcie zbierałem myśli. – Ale szczerze kocham Anielę i to z wzajemnością i pokochałem ją taką, jaką jest. Znam ją bardzo dobrze, z każdej strony – złej czy dobrej, i chyba niestraszny mi żaden z jej charakterów. A jeśli będzie gorzej, poradzę sobie z tym. – czułem, jak wstępuje we mnie pewność siebie. Już nie czułem stresu, spięcia, strachu. Byłem całkowicie pewny swoich słów.
– Cieszę się, że to słyszę. – uśmiechnął się do mnie, jakby dumny z moich własnych słów. – Aniela jest przygotowywana do przejęcia firmy od dziecka. Ale tak jak mówiłem wcześniej, będzie kogoś potrzebować. Wiem, że jesteś najlepszy do tej roli. – oznajmił, opierając się wygodnie w fotelu. – Chciałem cię o coś poprosić. Wiem, że jeśli będziecie razem jako małżeństwo, nie dostąpisz jej na krok. Jednak w życiu nie zawsze jest kolorowego i gdybyście mieli nie być razem, to chciałbym, żebyś nadal był przy niej. Jako przyjaciel, ale bądź jej prawą ręką. Ona będzie cię potrzebować w tej firmie.
– Obiecuję, panie Miller. – kiwnąłem głową. – Nie ruszam się stąd na krok.
– Posiadanie takiego człowieka w rodzinie to zaszczyt. – zaśmiał się, wyciągając dłoń w moją stronę. – Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł nazwać cię moim zięciem.
– Ja też. – zaśmiałem się również, uściślając jego dłoń. – Bardzo dziękuję za rozmowę.
– To ja dziękuję. Możesz już iść, nie zatrzymuje cię. Ja muszę się jeszcze czymś zająć.
Pożegnałem się z mężczyzną i wyszedłem z gabinetu ciężko wzdychając. Powolnym krokiem zmierzałem w kierunku salonu, bo chciałem odwlec moment konfrontacji z ciekawską Miller, jednak było to nieuniknione. Wiedziałem, że nie da mi nawet chwili na zastanowienie się, co powiedzieć, po prostu rzuci się na mnie jak drapieżnik na ofiarę.
– O czym rozmawialiście? – Aniela niemal do razu zerwała się z miejsca i podeszła do mnie.
– O niczym szczególnym. – wzruszyłem ramionami. – Wciąż o firmie. Tylko bardziej o sprawach, którymi nie powinnaś się martwić. Jestem pewien, że nie było to nic niezbędnego.
Blondynka popatrzyła na mnie podejrzliwie i wwiercała się we mnie swoim wzrokiem, jednak starałem się być nieugięty. W końcu widziałem, jak sobie darowała. Zapewne doszła do wniosku, że jak tylko będzie chciała, to wyciągnie to ze mnie. Może nie czuła potrzeby, żeby robić to teraz. Ja jednak wiedziałem, że w tym wypadku nigdy się nie ugnę i nic nie powiem.
– Co ty na to, żeby spędzić wieczór u Zawadzkich? – zapytałem, na co się uśmiechnęła.
***
Pov.Anastazja
– Marianna prosiła, żeby ci przekazać, że życzy ci szybkiego powrotu do zdrowia. – uśmiechnął się Heniek. – I mam dla ciebie papierosy. Maciek powiedział mi, co mówiła Marysia. Niestety ma trochę racji.
– Dziękuję. – schowałam szybko paczkę do kieszeni spodni. – Podziwiam, że wciąż o mnie dbasz.
– Po prostu wiem, że zdobyłabyś je w inny sposób, zapewne dość głupi i nieprzemyślany, w którym naraziłabyś się na większe niebezpieczeństwo, niż gdy dam ci je do ręki. – wzruszył ramionami. Wiedziałam, że muszę przyznać mu rację.
Byłam dla niego pełna podziwu. Mimo że wiedział o mnie bardzo wiele złych rzeczy wciąż przy mnie był i nigdy nie opuszczał, nawet w najgorszych chwilach. Robił dla mnie naprawdę wiele, a ja zdecydowanie za słabo mu się odwdzięczałam.
– Muszę już iść. – oznajmił, przywołując mnie tym samym z powrotem na ziemię. – Obiecałem mamie, że spędzę z nią trochę czasu. Skarży się na samotność.
– Może ją odwiedzę? – zaproponowałam, na co się uśmiechnął. – I tak teraz mam dużo czasu, więc nie byłby to żaden problem.
– Zapytam, na pewno będzie jej miło. – włożył swój płaszcz, a następnie kapelusz. – Do zobaczenia!
– Aniela, kocham cię za te ciastka! – zawołał Maciej z pełną buzią, trzymając talerzyk na kolanach.
– Przyniosłam je specjalnie z myślą o tobie. – uśmiechnęła się do niego, siedząc na kolanach Tadeusza.
– Ale zrobione były z myślą o mnie. – mruknął chłopak.
– A kiedy coś będzie dla mnie? – prychnął Janek.
– Mogę ci zrobić herbatę. – zakpiłam, opierając się o zagłówek fotela. – Ktoś jeszcze chce?
Poprosiły o nią jeszcze Basia z Aniela, więc powoli ruszyłam do kuchni. Zaraz za mną podążył Janek.
– Oho, zaczyna się. – mruknął Maciek, na co Basia wbiła mu łokieć w żebra. – No co? Stwierdzam fakty.
Zawadzki popatrzył na niego i westchnął ciężko, a Aniela pogłaskała go po głowie, odpychając od niego złe myśli.
– Nie wiedziałam, że parzenie herbaty jest na tyle wymagającą czynnością, że potrzeba do tego więcej niż jednej osoby. – zaśmiałam się, wyjmując z szafki cztery filiżanki.
– Po prostu boję się, że znowu coś ci się stanie. – wzruszył ramionami, mieszając zawartość, kiedy ja należałam wrzącą wodę.
– Raczej nie skręcę sobie ponownie tej kostki. – prychnęłam.
– Zawsze możesz skręcić drugą.
Zignorowałam jego uwagę i skupiłam się na tym, żeby nie rozlać wody. To zabrzmiało trochę tak, jakby właśnie wypominał mi moją niezdarność.
– Przydaj się na coś i zanieś herbatę. – powiedziałam, układając filiżanki na tacy. – Nie poparz się.
– Jestem w szoku. – popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale nie wyglądał tak, jakby miał zaraz palnąć jakiś żart. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio zatroszczyłaś się o mnie ze szczerą troską. Jeszcze parę dni, a znowu zaczniesz mnie przytulać na pożegnanie.
– Jaki ty jesteś głupi, Janek. – zaśmiałam się, kręcąc głową, na co i on się uśmiechnął.
– Zarumieniłaś się.
Uśmiech spełzł mi z twarz. Założyłam ręce na piersi i zmarszczyłam brwi. Żałowałam, że nie miałam rozpuszczonych włosów, którymi mogłabym zakryć twarz.
– Przestań.
– Przecież nawet się nie ruszam! – oburzył się, poruszając tym samym tacka, na której zaczęły trząść się filiżanki, więc od razu się opanował.
– Przestań sprawiać, że się rumienię. – odparłam sfrustrowana.
– Nie robię tego specjalnie. – wzruszył ramionami. – To nie moja wina, że reagujesz w taki sposób.
– Po prostu skończ. – westchnęłam, nie mając siły na kłótnie. – Jeśli nie kochałeś Władzi, to twój problem. Ja kochałam Adama szczerze i wciąż kocham. Nie potrafię żyć jak gdyby nigdy nic. Nie dręcz mnie.
– Mówisz tak, jakbym nachodził cię nocami. – prychnął. – Jestem twoim przyjacielem i moim obowiązkiem jest być przy tobie, kiedy widzę, że tego potrzebujesz.
– Zanieś herbatę.
Bytnar miał się jeszcze odezwać, nawet otwierał już usta, ale ostatecznie zrezygnował. Zacisnął usta w linie i kiwnął głową na znak, że rozumie, o co chodzi.
***
– Ale bym zjadła szarlotkę z lodami! – zawołała Aniela, opierając się czołem o zimną szybę. Przymknęłam oczy, żeby lepiej wyobrazić sobie ten deser. Momentalnie czułam, jak robię się głodna.
Siedziałyśmy we trzy – z Basią i Anielą – na parapecie w salonie. Chłopcy dalej siedzieli na swoich miejscach, pochłonięci rozmową. Miller trzymała między palcami do połowy wypalonego papierosa, ale zaciągnęła się nim raptem raz. Całkowicie o nim zapomniała, zajęta marzeniami.
– Podawali ją w tej dobrej kawiarni, wiesz której. – kontynuowała, wskazując na mnie palcem. – A popiłabym to piwem!
– Piwem? – zaśmiała się Sapińska. – Ja to bym zjadła lody. – zamknęła oczy z błogim uśmiechem na twarzy.
– Z tej lodziarni na rogu? – zapytałam.
– Dokładnie! – zawołała z entuzjazmem.
– To była najlepsza lodziarnia w całej stolicy. – dodała Nika. – Ciekawe co z nią teraz...
– Jest zamknięta. Właściciele zamknęli ją w wakacje, jeszcze chwilę przed wybuchem wojny. – mniejsza blondynka wzruszyła ramionami. – Żydowska rodzina, chyba chcieli jak najszybciej zniknąć.
– Mam nadzieję, że udało im się szczęśliwie uciec przed tym wszystkim. – westchnęłam. – To byli tacy mili ludzie. Ale od razu widać w nich żyłkę do interesu. – zaśmiałam się. – Pamiętam, jak ta najmłodsza córka opchnęła mi dwa lody. A ja chciałam tylko zapytać, czy mają telefon.
Dziewczyny zaśmiały się głośno, a ja po chwili do nich dołączyłam. Zastanawiałam się, ile było takich rodzin, która musiała zrezygnować z rodzinnych interesów, z planów na przyszłość, żeby uciekać i ratować życie. A ile było takich, którym nie udało się uciec?
– Oglądacie gwiazdy? – zapytał Janek, podchodząc do nas. Oparł się rękoma o parapet i patrzył przez okno.
– Anka, muszę już iść. – powiedziała Basia, przytulając mnie. – Maciek obiecał moim rodzicom, że odstawi mnie do domu przez policyjną. Do zobaczenia. – pomachałam im obojgu, gdy wychodzili z mieszkania.
– Nawet nie widać gwiazd. – zakpiłam, wracając do wcześniejszego pytania chłopaka, który wciąż stał obok.
– Są za chmurami. – wzruszył ramionami. – Jak się przyjrzysz, może dane ci będzie je zobaczyć.
Przez parę minut panowała cisza. Przyłożyłam ręce do szyby, chcąc lepiej widzieć niebo, ale słabo wciąż niewiele było widać. W międzyczasie Aniela zeskoczyła z parapetu i poszła usiąść z Tadeuszem.
– Sam chciałeś oglądać gwiazdy, a nawet na nie nie patrzysz.
Rudy zaśmiał się, przez co sama nie mogłam się już powstrzymać i śmiałam się razem z nim, choć nie rozumiałam, co go tak rozbawiło. Jego śmiech po prostu był zaraźliwy.
Bo Janek Bytnar przez cały czas nie odrywał wzroku od gwiazd.
Nie odrywał wzroku od Anastazji Zawadzkiej.
________________________________
Udało się! Nie spodziewaliście się rodziału tak szybko, co nie?
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał (choć nieco krótszy) i czekam na wasze komentarze! <3
Bardzo chciałam wyrobić się z tym rozdziałem w wakacje, żeby zrekompensować wam długi czas oczekiwania na rozdziały w roku szkolnym. Chciałam wam nim umilić koniec wakacji, ale na samym końcu usunęła mi się notatka z końcówką, więc musiałam ją pisać od nowa i trochę mi się to przedłużyło. Ale i tak jestem zadowolona z siebie, że się spięłam i zrobiłam to naprawdę szybko.
Rozdział może nie jest zbyt emocjonujący i mało się dzieje, ale potrzebowałam tu takiego luźniejszego rozdziału, spokojnego przejścia w kolejne ważne wydarzenia.
Jeszcze raz mam nadzieję, że wam się podobało. Życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku szkolnym!!
do następnego!
słowa: 17 278
data: 6 września 2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top