Rozdział 52

październik 1941r

Siedziałam na swojej ulubionej ławce w parku. Jesienny wiatr plątał mi włosy i wywoływał dreszcz na mojej skórze. Miałam wrażenie, że lada moment zacznie padać. Niebo chmurzyło się nade mną, a po słońcu, które świeciło, nie pozostał żaden ślad. Czułam, że robi mi się coraz zimniej.

Marysia i Stefan byli trochę dalej, szli powoli razem za rękę i co jakiś czas było słychać, jak się śmieją. Zerkałam w ich stronę, żeby upewnić się, że nigdzie nie zniknęli. Powiedziałam im, że posiedzę sobie sama, chciałam, żeby mieli trochę prywatności. W końcu ja też czekałam na Adama, Marysia zapewniła mnie, że przyjdzie, więc właśnie cierpliwie go wyglądałam.

– Jesienny spacer? – rozbrzmiał trochę rozbawiony głos nade mną po lewej stronie.

Odwróciłam się szybko z uśmiechem, bo szczerze bałam się, że już nie przyjdzie. Zawsze sprawiało mi to mnóstwo zawodu, a jego pojawienie się dawało mi mnóstwo szczęścia, jakbym widziała się z jakąś daleką rodziną, a przecież prawda była taka, że widziałam go prawie codziennie. Tylko nigdy nie miałam pewności, że go zobaczę.

Jednak gdy się odwróciłam, mój wzrok wcale nie natrafił na spokojne rysy twarzy Adama, jego lekko kpiący, trochę zawadiacki uśmieszek, zapraszający do podjęcia gry, czy na jego oczy – pełne troski i poczucia bezpieczeństwa.

To wcale nie był Adam. To był ktoś inny.

To był Edward Wilczyński.

– Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła! – zaśmiał się.

W pierwszej chwili przeszedł mnie straszny dreszcz i poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Potem poczułam się, jakbym zaczęła tracić rozum i zaśmiałam się histerycznie.

– Mogę usiąść? – uśmiechnął się, a ja kiwnęłam głową, bo Adama chyba i tak się nie doczekam.

– Dawno się nie widzieliśmy. – westchnęłam, uspokajając się. Położyłam dłonie na kolanach, ale praktycznie od razu je złączyłam i zaczęłam bawić się palcami.

– Nie. – pokręcił głową. – To ty mnie dawno nie widziałaś. – zaśmiał się. – Ja widzę cię cały czas.

Przełknęłam ciężko ślinę, a żołądek zaczął wiązać mi się w supeł. Miałam już dość, a zamieniliśmy ze sobą raptem parę słów. Co gorsza, nie zapowiadało się na krótką pogawędkę, a na głębszą rozmowę.

– Przepraszam, że nie odwiedzam cię na cmentarzu. – zacisnęłam mocno oczy, jakbym bała się, że gdy na niego spojrzę, spotkam się ze spojrzeniem pełnym pogardy.

Jedyne co mogłam dla niego robić, to pamiętać o nim i odwiedzać jego grób, popatrzeć na jego imię i nazwisko i chwilę się pomodlić, a nawet tego nie robiłam. Zawsze było coś ważniejszego. Ale czy naprawdę jest coś, co może być ważniejsze od pamięci?

– Ostatnio mało tam bywam, nawet u taty. – tu też czułam poczucie winy. Tata nigdy nie nawiedzał mnie w snach i to czasem mnie nawet martwiło. W końcu Edek był tu często. – A jak już tam jestem to z Adamem. Nie chcę mu tłumaczyć, kim dla mnie byłeś. To długa i bolesna historia. Nie chcę tworzyć ran na bliznach. – cała się spięłam, objęłam się ramionami, czułam, że jest mi coraz zimniej. – Kiedyś nawet miałam już podejść, ale byli tam twoi rodzice. Nie miałam odwagi. – pokręciłam głową, zła na swoją słabość.

– Nikt nie karze ci mnie odwiedzać. – wzruszył ramionami. – Prawda jest taka, że nawet choćbyś chciała, to o mnie nie zapomnisz. Wiesz to.

Wbiłam w niego wzrok i zmarszczyłam brwi. Był blady, jakby stał na mrozie od pół godziny. Jednak na twarzy dalej miał uśmiech. Jego oczy były szare, jakby przezroczyste, choć dobrze pamiętałam, że były brązowe. Miałam wrażenie, że cały jest ze szkła, że jeśli go dotknę, po prostu się rozbije.

– Więc dlaczego tu jesteś?

– Twoja podświadomość mnie tu wysłała. – wzruszył ramionami. – Było mi wygodniej obserwować wszystko z góry, ale najwyraźniej potrzebujesz mnie tutaj.

– Niby dlaczego jesteś mi potrzebny? – prychnęłam.

Gdybym faktycznie miała potrzebę się wygadać, poszłabym do kogoś, kto żyje, a nie jest wytworem mojej chorej głowy. Miałam tylu żywych przyjaciół, a moja podświadomość upodobała sobie trupa?

– Czujesz się winna, że nie masz czasu na podstawowe rzeczy, między którymi kiedyś nawet nie musiałaś wybierać.– oznajmił, zakładając nogę na nogę. – Nie przychodzisz do mnie, usprawiedliwiając się moją rodziną. Nie odwiedzasz ojca, usprawiedliwiając się brakiem czasu. Nawet mniej z nim rozmawiasz, a kiedyś robiłaś to każdej nocy. Poza tym chyba masz na głowie sprawy, o których jednak nie możesz mówić żywym przyjaciołom. – zaśmiał się. Nie byłam już pewna, czy czytał w moich myślach i specjalnie na nie odpowiadał, czy był to zupełny przypadek.

Dalej patrzyłam na niego bez słowa. Czułam się tak, jakby zaraz miał spaść śnieg, byłam odrętwiała, zlodowaciała. Czułam, że choćbym chciała mu coś odpowiedzieć, to nawet nie wiem co, bo mówił prawdę.

Zaczął grzebać w kieszeni i po chwili wyciągnął z niej trochę pogniecioną paczkę papierosów. Wyjął sobie jednego i włożył do ust, a następnie popatrzył na mnie.

– Proszę, weź jednego. – kiwnął głową dla zachęty, trzymając paczkę wyciągniętą w moją stronę. – Wiem, że palisz, gdy się stresujesz.

– Nie stresuje się. – prychnęłam, wkładając do ust papierosa i rozglądając się za zapalniczką.

Wilczyński wyraźnie ucieszył się, widząc, że jej szukam. Pokazał mi ręką, żebym poczekała i skupił się na swojej dłoni. Pstryknął palcami, a na jego palcu wskazującym pojawił się słaby płomyk, którym podpalił nasze papierosy.

– Jak się tego nauczyłeś? – zaśmiałam się. To było tak absurdalne.

– Miałem dużo czasu, żeby ćwiczyć. – wzruszył ramionami. – Tu nigdy go nie brakuje. Tu jest więcej możliwości.

Na parę minut skończyliśmy rozmawiać. Wpatrywaliśmy się w przestrzeń między nami, a ja próbowałam skupić swoje myśli w jednym punkcie. Edek patrzył na mnie rozbawiony, bawiąc się swoim papierosem.

– Czeka cię naprawdę ciężki dzień. – westchnął. – Wiem, że jest ci trudno, ale poradzisz sobie. Zaszłaś tak daleko. Nie może cię powstrzymać własną słabość.

Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Momentalnie się zestresowałam, chyba do granic możliwości. Miałam ochotę zwymiotować.

– Skąd możesz wiedzieć, jaki dziś dzień? – zakpiłam, chcąc jakkolwiek jeszcze wyjść z opresji.

– Nie zjawiam się bez powodu.

Pobudka na szczęście nie była gwałtowna. Czułam jeszcze większe zmęczenie, zupełnie tak, jakbym nie spała całą noc. Sen zmęczył mnie bardziej niż cały dzień w ruchu.

Ten dzień naprawdę miał być ciężki. Czułam to na każdym skrawku mojego ciała. Przetarłam dłonią twarz i z na wpół przymkniętymi oczami przekręciłam się na drugi bok.

– Adam, masz papierosa? – mruknęłam ledwie zrozumiale.

Nie odpowiadał, więc walnęłam go w klatkę piersiową, ale w tamtym momencie moja dłoń spotkała się z kołdrą. Podniosłam się szybko i z szeroko otwartymi oczami docierał do mnie fakt, że wcale go tu nie ma.

Zmarszczyłam brwi i odetchnęłam ciężko, po czym rozejrzałam się po pokoju. Nie było śladu po jego rzeczach i przez parę sekund zastanawiałam się, czy on naprawdę był tu ze mną i czy nic sobie nie ubzdurałam. Ale doskonale pamiętałam, jak głaskał moje włosy, zanim zasnęliśmy i jak próbowałam policzyć, ile pieprzyków ma na jednym ramieniu, a on specjalnie cały czas się wiercił, żebym nie mogła się doliczyć.

Wstałam z łóżka i podeszłam do biurka. Odsunęłam ostatnią szufladę i zaczęłam grzebać w jej zakamarkach, żeby znaleźć ukryte papierosy, które jeszcze kiedyś tam były. Teraz niestety nie było już tam nic. Policzyłam w głowie do dziesięciu, żeby opanować swoje zdenerwowanie.

Boso, okryta tylko rozpinanym swetrem, który leżał na moim fotelu, wyszłam z pokoju. W salonie nie było nikogo, ale słyszałam, że ktoś jest w kuchni. Zdążyłam zrobić ledwie parę kroków, kiedy mama już stała we framudze.

– Dzień dobry, wyspałaś się, kochanie? – zapytała, uśmiechając się ciepło.

– Tak, dziękuję. – czułam, jak na moment ulatuje ze mnie cała frustracja. – Mamo, wiesz może, gdzie jest Adam?

– Wyszedł wcześnie rano. Mówił, że ma coś do załatwienia. Ledwie skończyła się godzina policyjna, a on już zniknął. – oznajmiła. – Miałam ci przekazać, że przeprasza, że nie mógł z tobą spędzić poranku.

– Tadeusz jeszcze nie wstał? – zapytałam, odwracając się w stronę drzwi do jego pokoju, które były zamknięte.

– Wstać pewnie wstał, ale jeszcze go dziś nie widziałam. – wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni, a ja poszłam za nią. – Zrobiłam ci śniadanie.

Na stole leżały dwie kanapki cienko posmarowane marmoladą i herbata. Usiadłam i zaczęłam powoli jeść, a mama krzątała się, nucąc sobie coś pod nosem.

– Jest jakiś powód, przez który mam zaszczyt jeść to śniadanie? – zaśmiałam się, biorąc łyk herbaty.

Leona odwróciła się do mnie ze zmarszczonymi brwiami i wzięła się pod boki. Zmrużyła lekko oczy i wywiercała mi chyba dziury w twarzy. Poczułam się tak, jakbym co najmniej obraziła ją w każdym możliwym języku.

– Chciałaś iść za mnie do piekarni. – zaczęła powoli. Chyba myślała, że żartuję. – Zrobiłam ci śniadanie, żebyś się nie spóźniła i żeby Basia nie musiała na ciebie czekać.

– Piekarnia! – zawołałam, mając kanapkę w buzi. Zaczęłam gwałtownie kaszleć, a lekko przestraszona mama podeszła do mnie i zaczęła mnie klepać po plecach, żebym przestała się dusić.

Zupełnie zapomniałam, że miałam iść do piekarni. Teraz kompletnie nie było mi to na rękę, ale obiecałam mamie, sama jej to nawet zaproponowałam i głupio było mi teraz rezygnować. Poza tym musiałabym jej zapewne podać powód, przez który nie mogę dziś tam iść, a takowego podać nie mogłam. Musiałam więc tam iść.

Zjadłam szybko i pobiegłam się wreszcie ubrać. Zdążyłam zająć łazienkę, zanim jeszcze obudził się Tadek. Wybrałam na dziś mój nowy nabytek, pilnie przeze mnie obserwowany na targowisku. Panią, która sprzedała mi sukienkę, prawie błagałam na kolanach, żeby ukryła ją gdzieś „pod ladą” tak, żeby na mnie czekała, bo tego, że ją kupię, byłam pewna bardziej niż tego, że mam niebieskie oczy. Sukienka z długim rękawem wprost doskonale wpisująca się w klimat jesieni, w odcieniu brązu we wzorek pomarańczowych jesiennych liści. Włosy zaplotłam starannie w warkocz i byłam gotowa.

Wyszłam z łazienki, od razu podeszłam do wieszaka, żeby założyć na siebie nieśmiertelny czarny płaszcz. Zgarnęłam szybko torebkę z fotela i zaczęłam wkładać do niej dokumenty i klucze do mieszkania.

– Mamo, mogę cię prosić o klucze do piekarni? – mruknęłam, w tym samym czasie przeszukując całą komodę w poszukiwaniu tych właśnie kluczy.

– Nie ma potrzeby, żebyś je brała. – machnęła ręką, wychodząc z kuchni. – Basia na pewno będzie tam przed tobą, to otworzy.

Zastygłam w bezruchu i powoli podniosłam głowę na mamę. Zmarszczyłam lekko brwi i poprawiłam rękaw płaszcza, żeby przestać wyglądać tak sztywno.

– Basia ma klucze to piekarni?

– Oczywiście. – zaśmiała się. – W końcu tam ze mną pracuje. – wzruszyła ramionami. – Uznałam to za świetny pomysł. Często się zdarza, że jest wcześniej ode mnie, więc może sobie na spokojnie otworzyć, zamiast czekać. Czasem przecież też zostawiam ją samą, więc bez sensu by było, gdyby nie miała kluczy. Basia jest jak moja prawa ręka! Mogę sobie wszystko porobić w domu i mam pewność, że w piekarni wszystko idzie dobrze.

– Nie mówiłaś, że chcesz dać Basi klucze. – mruknęłam. – Tadeusz wie?

– A cóż to za wielka sprawa? – zakpiła, marszcząc brwi. – Piekarnia jest moja. Poza tym i tak mam dwie pary kluczy, jedne moje a drugie leżały, bo nikt z was ich nie potrzebował. Po co miały leżeć, skoro mogły się przydać?

– Przepraszam, że nie mam czasu chodzić do piekarni tak często, jak kiedyś... – ukłuło mnie nagłe poczucie winy.

Zauważyłam to, że jestem w piekarni rzadziej niż kiedyś, ale nie dotarło do mnie to, jak bardzo się to zmieniło. Kiedyś byłam tam naprawdę bardzo często, zastępowałam mamę albo obie tam byłyśmy. Teraz zazwyczaj jak już się tam zjawiałam, to byłam tam na chwilę, wtedy kiedy Basia, trochę pomogłam i już musiałam gdzieś iść. Tadeusz też rzadziej tam chodził.

Próbowałam sama się przed sobą usprawiedliwiać, że mam dużo na głowie – konspiracja, akcje, komplety, zajęcia w szpitalu, jakieś dodatkowe pomoce. Cały czas jestem gdzieś, zamiast być tu. Być tam, gdzie kiedyś byłabym bez zastanowienia.

– Anastazja... – mama pokręciła głową z niedowierzaniem i złapała mnie za ramiona. – Przecież nie mam ci niczego za złe! Wiem, że jesteś zajęta, dlatego mam Basię. Poza tym pamiętajmy, że jest w piekarni, bo potrzebowała pracy, a to, że wynikają z tego same plusy to tylko dodatkowe skutki. Nie wzięłam jej tam przecież, dlatego że ciebie już nie ma.

– Powinnam częściej tam zaglądać. Nie powinnaś mieć całej piekarni na głowie. – westchnęłam, przecierając twarz w dłonie. – A tym bardziej nie ma co dodawać Basi więcej obowiązków, ma ich wystarczająco dużo.

– Jestem pewna, że gdyby nie dawała sobie z czymś rady, to od razu by mi powiedziała. – prychnęła. – Za bardzo się obwiniasz.

– Mamo, to Basia. W życiu by ci się na nic nie poskarżyła. – przewróciłam oczami i założyłam torebkę na ramię. – Idę, może jeszcze zdążę zobaczyć się z Maćkiem, bo na pewno ją odprowadzi.

– Miłego dnia, kochanie. – uśmiechnęła się, machając do mnie ręką na pożegnanie.

Jak tylko będę miała możliwość, zdecydowanie częściej muszę chodzić do piekarni. Przerażała mnie myśl, że może nie zauważyłabym problemu jeszcze przez dłuższy czas, gdybym nie zdecydowała się dzisiaj zastąpić mamy. Nawet teraz prawda jest taka, że idę tam na trochę, a nie na cały dzień.

Na zewnątrz było możliwie przyjemnie. Październikowa pogoda nie rozpieszczała, ale przynajmniej nie wiało. Warszawiacy jak co dzień szli szybkim, lekko nerwowym krokiem, modląc się w duchu, żeby nikt ich nie zatrzymał i żeby nie trafili na żaden patrol.

Świeciło słońce, więc wokół niektórych kamienic gospodynie i gospodarze zakasali rękawy i pracowali, jak mogli. Zdarzało się, że sprzątali podwórka, naprawiali jakieś małe usterki. Chłopcy często grabili liście, a kiedy mamy nie patrzyły, przepychali się, aż któryś nie wpadł w liściastą zaspę. Dziewczynki były nieco bardziej kulturalne i robiły sobie bukiety z jesiennych liści, szukały i wybierały najładniejsze, w najróżniejszych kolorach.

Byłam w połowie drogi, kiedy rozwiązał mi się but. Miałam nadzieję, że dam radę dojść już do piekarni i dopiero w środku go zawiązać, ale przeszkadzało mi to w chodzeniu i denerwowało to, że brudzę sznurówkę.

Kiedy się schyliłam, coś małego uderzyło mnie w plecy. Zanim zdążyłam się wyprostować, dostałam w tył głowy. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się do tyłu, robiąc od razu unik w lewo, żeby nie dostać w twarz.

Trochę dalej ode mnie stała Maria Stasik z garścią żołędzi. Patrzyłam na nią jak na idiotkę, a ona zwyczajnie z premedytacją rzuciła kolejnego żołędzia prosto we mnie.

– Maryśka! – zawołałam oburzona.

– Trzeba było nie iść tak szybko. – prychnęła. – Przez pół drogi próbuje cię dogonić, ale pędzisz, jakby się paliło. Nawet cię wolałam, ale nie raczysz się nawet odwrócić. – przewróciła oczami. – Rzucam tak i rzucam, pewnie trafiłam już więcej niż dwie starsze panie, ale ty nie reagujesz! Gdybyś się nie zatrzymała, to pewnie nigdy byś się nie zorientowała.

– To chyba najbardziej dziecinna rzecz, jaką ostatnio usłyszałam. – zakpiłam. – Naprawdę bardziej opłacało ci się zbierać żołędzie, żeby mieć czym rzucać niż po prostu mnie dogonić?

Stasik zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby nie była pewna czy ja to na pewno ja. Potem na jej twarz wstąpił grymas pełen odrazy i obrzydzenia do mojej osoby.

– Zwyczajnie uznam, że nie słyszałam tego pytania.

Już miałam coś powiedzieć, ale nim zdążyłam się zastanowić, jak konkretnie chciałabym się jej odgryźć, ona zdążyła już wziąć mnie za ramię i prowadzić żwawym krokiem do przodu.

– A powiesz mi, czym właściwie zasłużyłam sobie na twoje towarzystwo? – prychnęłam, a ona uśmiechnęła się pod nosem.

– Muszę iść do sklepu, a mam już dość chodzenia samemu, więc postanowiłam cię zatrzymać, żebyś szła ze mną. – zaśmiała się. – Masz chociaż po drodze?

– Nawet bardzo, bo idę do piekarni. Dasz radę przejść pozostałą drogę sama? – zakpiłam, mówiąc do niej jak matka do pięcioletniego dziecka.

– Jeśli tam nie dotrę, to przynajmniej zrzucę winę na ciebie. – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się zwycięsko.

Chwilę szłyśmy w milczeniu, obie w radosnym nastroju, skore do żartów i pełne energii. Ale chwila ta była naprawdę ulotna i gdy tylko przeminęła, obie pogrążyłyśmy się w naszych osobistych szarych rzeczywistościach.

– Nie widziałaś się może nigdzie z Adamem? – westchnęłam.

– Nie, jeszcze nie. – pokręciła głową. – A nie był u ciebie?

– Był, ale wyszedł wcześnie rano, gdy jeszcze spałam. – mruknęłam. – Nie mówił mi, że ma coś do załatwienia.

– Adam często znika, myślałam, że się już przyzwyczaiłaś. – zaśmiała się delikatnie, chcąc rozluźnić atmosferę, ale rezultaty były dość marne. – Może zapomniał i przypomniało mu się rano. Zresztą szkoda gadać o tych chłopach. Mam ich już po dziurki w nosie. – machnęła ręką, nagle wściekła na cały świat.

– A cóż się takiego wydarzyło, że tak ci zaleźli za skórę? – prychnęłam. Miało to wygląd na dłuższą historię.

– Stefan powiedział mi, że zastanawia się nad oficjalnym przedstawieniem mnie jego matce. – oznajmiła jednym tchem. – Rozumiesz? Mnie! Jego matce! Oficjalnie jako dziewczynę!

– Może to dobry pomysł?

– Anastazja, czy ty w ogóle słuchałaś, gdy ci o tym opowiadałam?! – wyglądała, jakby chciała podpalić mi teraz cały grunt pod nogami. – Przecież to koszmar! Jeśli on naprawdę to zrobi, to koniec! Rozumiesz? Kaputt!

– Wydaje mi się, że jesteś za bardzo przewrażliwiona. Niepotrzebnie się tak źle nastawiasz. – pogładziłam ją po ramieniu. – Może tak naprawdę wszystko pójdzie dobrze.

– Anka, do cholery! – oburzyła się. – Przecież najem się tam tyle wstydu... Jeśli Stefan naprawdę chce to zrobić, to chyba sama to skończę, zanim do tego dojdzie. Wolę skończyć to teraz, niż gdyby jego matka miała to skończyć w taki bolesny sposób.

– Maryśka, zwariowałaś?! – zatrzymałam się nagle i złapałam ją mocno za ramiona, potrząsając nią. – Ty słyszysz własne słowa?

– Przecież jego matka mnie nienawidzi. Ona z uśmiechem diabła będzie czekać do końca obiadu czy kolacji, czegokolwiek, żeby tylko powiedzieć mi, że mam się wynosić i zostawić jej syna w spokoju, bo nie jestem go warta. – chyba pierwszy raz w życiu widziałam w jej oczach przerażenie. – Nie wyobrażasz sobie, jak to jest żyć ze świadomością, że nasza miłość ma swój termin. I ten termin powoli dobiega końca. Nie chcę, żeby koniec był tragiczny. Jeśli ma taki być, wolę go przyśpieszyć, ale żeby mniej bolał.

– Porozmawiaj ze Stefanem, nie możesz sobie pozwolić na coś takiego. – nie mogłam tego słuchać, musiałam wbić jej do głowy jakieś inne rozwiązanie. – On na pewno zrozumie twoje obawy, zrezygnuje z tego pomysłu. Powiedz mu, czego się boisz. Nie panikuj.

– Musimy się rozstać, chyba że jednak chcesz mnie odprowadzić. – prychnęła, sprytnie omijając temat.

– Poważnie się nad tym zastanów. Nie odpuszczę.

Popatrzyłam na nią z pełną powagą, ale ona tylko przewróciła oczami, machnęła ręką i poszła dalej, nawet nie raczyła się ze mną pożegnać.

Piekarnia była już otwarta. Rozejrzałam się, ale nikogo nie widziałam, dopiero po chwili usłyszałam szmery, a wnet z zaplecza wyłoniła się drobna postać Barbary Sapińskiej.

– Nie ma już Alka? – zapytałam z nadzieją, ale blondynka tylko pokręciła głową. – Eh, wiedziałam, że nie zdążę. A miałam nadzieję się z nim spotkać.

– A chciałaś coś od niego? Nie powinien odejść za daleko, chociaż z tymi jego wielkimi nogami...

– Nie, nie Basiu, nie ma potrzeby. – zaśmiałam się, machając rękami. – Po prostu ostatnio jakoś rzadziej się z nim widuję. Zresztą z tobą to chyba jeszcze bardziej.

– Całe dnie praktycznie spędzam tu i w domu. – wzruszyła ramionami, lekko przybita. – Mam wrażenie, że Maciej oszalał, każe mi siedzieć w domu i na siebie uważać.

– Może czuje w powietrzu, że coś jest nie tak. – odkaszlnęłam i złapałam za drugą miotłę, bo pierwszą już trzymała Sapińska.

– Jest przewrażliwiony. – przewróciła oczami. – Czasami naprawdę boję się, jak będzie wyglądać życie z nim, gdy będziemy po ślubie. – zaśmiała się, a ja wybuchnęłam śmiechem.

– On będzie rodził zamiast ciebie, żeby cię przypadkiem nic nie zabolało. – zaczęłam przedrzeźniać Dawidowskiego, podeszłam do Basi powoli i złapałam za policzki. – Ja nie dam mojej Basiuni tak cierpieć! Absolutnie nie chcę dzieci!

– Aj, idź ty już. – zabrała moje ręce i z kamienną miną wzięła się za zamiatanie. Pół minuty później śmiałyśmy się na całą piekarnię.

***

Od jakiegoś czasu nie było ruchu, więc siedziałyśmy z Basią na zapleczu i pogryzałyśmy co jakiś czas ciastka, które przyniosła dziś z domu. Nasłuchiwałyśmy co jakiś czas, czy nikogo nie niesie, ale na nic się to zdawało.

Chciałyśmy się obie o czymś zgadać, ale jakoś ciężko było nam znaleźć odpowiedni temat. Basia była jakaś strapiona, a i ja w sumie nie miałam nastroju do jakichś głębszych rozmów. Bałam się, że zapyta, czemu tak bawię się paznokciami albo nerwowo strzelam oczami po zapleczu.

W końcu usłyszałyśmy, jak otwierają się drzwi. Jako że byłam bliżej, to zetknęłam ukradkiem, kto nas odwiedził i momentalnie przywarłam do ściany. Basia zmarszczyła brwi.

– Proszę, idź go obsłużyć. – wyszeptałam błagalnie. – Ja nie mogę.

Już miała się odezwać, ale mężczyzna w niemieckim mundurze zastukał w blat. Dziewczyna zerwała się z krzesła, poprawiła fartuch i wyszła naprzeciw Niemcowi, którego nie znała.

A ja znałam aż za dobrze. Bo w piekarni czekał Carl Raffel.

– Guten Morgen, was kann ich für Sie tun? (Dzień dobry, w czym mogę pomóc?) – słyszałam jak zawsze uprzejmy głos blondynki.

Gdzieś głęboko w sobie miałam prawie stuprocentową pewność, że Carl nic jej nie zrobi, nawet nie tknie. Ale później przypominałam sobie, że Basia to nie Betty Kopf. Basia to nie Niemka z wrażliwym, romantycznym sercem, która nie może patrzeć na krzywdę innych. Basia to Polka, ta sama jak wiele innych, na których śmierć pozwał Carl, czy tego chciałam, czy nie.

Nie byłam w stanie skupić się na ich rozmowie. Bardziej niż na słowa zwracałam uwagę na dźwięki, które wydawali. Nasłuchiwałam każdego kroku, żeby zarejestrować czy któryś będzie jakiś nagły i gwałtowny, każdego stuknięcia, które mogłoby być groźne i ostrzegawcze, ale nic takiego na szczęście nie było.

Sapińska sprawnie rozprawiła się z Carlem, nie mając świadomości, kim jest. On też nie zdawał sobie sprawy, że kilka metrów od niego, oddzielona ledwie jedną cienką ścianą była Betty Kopf, którą tak sobie upodobał.

– Już poszedł. – szepnęła, chociaż znowu byłyśmy same. Odetchnęłam z ulgą, a ona patrzyła na mnie wyczekująco.

– Nie mogę ci powiedzieć, kto to. Po prostu nie mogłam go obsłużyć, bo nie mógł mnie zobaczyć. – westchnęłam, wzruszając ramionami. – Konspiracja...

Było mi przykro, że nie mogłam jej zdradzić nic więcej, ale prawda była taka, że oprócz Heńka nikt więcej nie wiedział. To już nawet nie była konspiracja. To była nasza tajemnica, nasze kłamstwo. Nasz grzech.

– Tak, tak, konspiracja. – przewróciła oczami i wyszła z miotłą, więc poszłam za nią. Musiałam wyłożyć nowe drożdżówki, a wcześniej jakoś nam się do tego nie śpieszyło. Basi natomiast właśnie brało się chyba na dłuższą refleksję, więc miałam czego słuchać. – Wiesz co? To bardzo wygodne. Na każde pytanie można odpowiedzieć, że konspiracja i problem z głowy, nikt cię już o nic więcej nie może zapytać. – czułam się, jakbym słuchała mojej mamy, a nie przyjaciółki. – Też bym chciała być w konspiracji i nie nawiązuję teraz do tego, że można się nią wymigać. Po prostu też chciałabym coś robić! Całe dnie tylko ślęczę w domu albo w piekarni! Raz na jakiś czas mama da mi coś do szycia, gdy dostanie jakąś nową robotę do zrobienia, a tak to siedzę i marnieję. Ty masz naukę, chodzisz na komplety, na praktyki do szpitala, zajmujesz się chorymi, pomagasz pielęgniarkom, masz konspirację. Masz tyle na głowie!

Z ust Basi brzmiało to kompletnie inaczej.

– Jakże ja bym chciała zabrać ci połowę z tego i wziąć na siebie, żebyśmy miały po równo! Żeby się żadna z nas nie zapracowała ani nie zanudziła. Żeby mieć czas na wszystko, ale bez przesady, żeby się człowiekowi nie ckniło, żeby nie musiał się zastanawiać nad tym całym światem. – miałam wrażenie, jakby mówiła mi teraz wszystkie swoje żale, które siedzą w niej, prawdopodobnie odkąd musiała odejść z kawiarni, a może nawet i dłużej. – Czy ja wariuję, Anka?

– Nie, skądże znowu! – zaśmiałam się, machając rękami. – Tak to jest, że jak człowiek nie ma w co ręce włożyć, to zaczyna za dużo myśleć, znam to. – przytaknęłam głową. – A z tą konspiracją, to ci pewnie Maciek nie pozwala?

– A jakże by inaczej? – prychnęła. – On nawet o tym słuchać nie chce. Ja mu parę razy mówiłam, ale, Boże, jak on się drze, że jaka to ja bezmyślna, że ja w ogóle nie wiem, o czym mówię, że ja się powinnam cieszyć, że mogę w domu siedzieć, że o niego się powinnam bać, a nie jeszcze siebie gdzieś wciągać. Za każdym razem tak biadoli, a potem siedzi obrażony ze trzy dni.

– Aj ten Maciek. – zaśmiałam się, bo byłam sobie w stanie wyobrazić, jaką to awanturę był w stanie zrobić Alek, byle by swojej kochanej Basiuni jakiekolwiek niebezpieczeństwo z głowy wypędzić. – Nie wiem, Basiu, co ci na to poradzić... Może chcesz parę jakichś moich materiałów do nauki? Zawsze możesz sobie poczytać, nie przyda się to nie, ale może coś ci zostanie? – wzruszyłam ramionami. – Albo zapytam w szpitalu, czy nie potrzebują jakiejś pomocy. Może byś mogła jakieś opatrunki poprać albo coś poszyć. Na pewno czegoś potrzebują.

– Jeny, a mogłabyś? – zapytała uradowana. – Anastazja, tak ci dziękuję! – dopadła do mnie i uścisnęła mocno, tak jak tylko potrafiła. – Nawet nie wiesz, jak to jest siedzieć tak bezczynnie! Aniela chyba by mnie wyśmiała, jakbym jej powiedziała, że mam dość leżenia i pachnienia.

– Myślę, że ona to by się z chęcią zamieniła, a i tak by narzekała, że jej źle. – prychnęłam, przewracając oczami.

Emocje trochę opadły, przynajmniej widać było to po Basi, która teraz z jakąś lekkością, nucąc pod nosem jakąś słodką pioseneczkę, zamiatała podłogę. Ja za to czułam, jakbym była coraz bardziej zdenerwowana. Ręce jakoś mi się trzęsły i drożdżówki, które zaczęłam układać, prawie mi wypadały. W pewnych momentach bałam się, że zaraz stracę równowagę i jak długa runę na ziemię z taboretu.

Kiedy tylko skończyłam, zaczęłam krążyć wzrokiem po blondynce, bo chciałam wyczuć moment, w którym skończy własną pracę. Wiedziałam, że nie lubi, kiedy się jej przerywa, więc musiałam to rozegrać dobrze. W momencie, kiedy odłożyła miotłę i odetchnęła lekko, wkroczyłam do akcji.

Niestety w tym samym momencie, kiedy z moich ust wydobyło się nazbyt przesłodzone i błagalne „Basiu”, drzwi piekarni się otworzyły. Był to chyba najbardziej niespodziewany gość, który mógł mnie dziś uraczyć swoją obecnością.

Pierwszy raz od dawna byłam w piekarni popracować prawie cały dzień i akurat dziś musiałam trafić na klienta w postaci Jana Bytnara.

– Dzień dobry miłym paniom! – zawołał wesoło Janek i zdjął kaszkiet. – Anastazja?

– Ciebie również miło widzieć. – prychnęłam, podpierając się na blacie.

– Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. – mruknął.

– No i vice versa. – zakpiłam, uśmiechając się kwaśno. Wciąż mnie żal kuł, kiedy na niego patrzyłam i nie potrafiłam się go wyzbyć. Miałam czasami wrażenie, że to blizna, która zawsze będzie w jakimś skrawku otwarta. – Czego sobie życzysz, Rudy? Albo nie chwila, skoro już jesteś, to czy masz może papierosa? – skoro już tu przyszedł, to niech się na coś przyda.

– Tak się składa, że mam. Nawet całą paczkę. – uśmiechnął się pod nosem i zaczął szperać po kieszeniach.

– Przecież nie palisz. – zmarszczyłam brwi.

– No tak... Bo to Władzi są, dała mi, żebym schował i zapomniała. – mruknął, wyciągając w moją stronę pudełko.

– A to podziękuję. – pewnie tam jakiejś siarki dosypała, z chęcią zabiłaby mnie na odległość. Pokręciłam głową i ruchem ręki ponagliłam go, żeby schował te diabelskie papierosy. – Basiu, nie uchował się może na zapleczu ani jeden papierosek?

Rudy zmarkotniał nieco i schował papierosy do kieszeni. Basia krzątała się po zapleczu, więc moja nadzieja rosła. Po chwili z nietęgą miną przyszła do mnie z małym zawiniątkiem w chusteczce. Moim oczom ukazał się już trochę poturbowany, ale wciąż dobry mały papieros.

– Uchowałam go już dawno, nawet nie wiem po co. – machnęła ręką. – Na więcej już nie licz.

– To i tak więcej, niż sobie wyobrażałam! – zaśmiałam się uradowana.

Kręciłam papierosa parę razy w palcach i w końcu włożyłam go do ust. Spojrzałam spod rzęs wyczekującym, wyzywającym wzrokiem na Janka.

Chwilę stał nieruchomo, aż w końcu wzdrygnął się i zaczął szukać czegoś, czym mógłby odpalić papierosa. W końcu wygrzebał zapalniczkę, nachylił się nade mną i zapalił ogień. Płomienie odbijały się w jego źrenicach, a on ani razu nie spojrzał na mnie, nawet ukradkiem, tylko wgapiał się w ogień.

Zaciągnęłam się i wypuściłam dym, po czym kiwnęłam na niego głową.

– To co chcesz, Rudy?

– Trzy drożdżówki, dla mnie i chłopaków. – mruknął, a ja spojrzałam tylko umęczonym wzrokiem na wysoką półkę z bułkami.

– Jak za starych czasów, co? – zaśmiałam się gorzko, wspinając się na taboret.

I oboje na chwilę zatopili się w jednym wspomnieniu, ale każde na swój sposób. Anka trzymała się kurczowo ręką za półkę i z ulgą stwierdziła, że nie czuła uważnego wzroku chłopaka na pewnej części jej ciała, jak jeszcze parę lat temu. Pamiętała jaki wstyd wtedy czuła, a z drugiej strony znowu w jej sercu rósł dziwny triumf, jakby naprawdę było się z czego cieszyć. Teraz cieszyła się naprawdę i miała z czego, bowiem brak tego wzroku napawał ją spokojem, pewnością, że przeszłość to przeszłość.

Janek znowuż stał ze wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. Bał się podnieść go, choć na chwilę, bo doskonale wiedział, że mimowolnie będzie patrzył na Anastazję. Wspomnienia boleśnie wierciły mu dziurę w głowie i przypominały o tym niezwykłym uczuciu, o tym ciepłe w klatce piersiowej, jakie czuł wtedy lata temu. O tym uśmiechu, który sam mu się wtedy cisnął na usta, a głupimi żartami rzucał jak z rękawa. Teraz czuł się szary, bez wyrazu, jakby go w sumie tu nawet nie było. Jakby te wspomnienia były tylko opowiastką plecioną przed snem o pięknej parze zakochańców, a nie historią na faktach, ich historią.

– Jakie te drożdżówki? – zaśmiałam się, mimowolnie się uśmiechając, gdy schodziłam już z trzema wypiekami z taboretu.

Cień uśmiechu zajaśniał na szarej twarzy Bytnara, a kąciki jego ust zadrżały i wesoło podskoczyły do góry, formując na jego twarzy mały, jakby wstydliwy uśmiech. Jakby wstydził się tego, że to wesołe wspomnienie wróciło do niego z taką mocą.

– Jedna z serem i dwie z jagodami. – zaśmiał się, ciągając ten żart, choć szczerze się tego nie spodziewałam.

– Tyle lat, a ty dalej swoje! – przewróciłam oczami, udając oburzoną.

– Tadeusz nie lubi jagodowych, a Alek ma uczulenie na jagody. – powiedzieliśmy, recytując te kwestię w tym samym czasie, aż nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.

Zszokowana Basia wychyliła zza zaplecza głowę. Zobaczyła szczerze roześmianych Ankę i Janka i aż jej się zakręciło w głowie. Szybko zniknęła, chłonąc melodię ich śmiechu, jakby wierzyła, że to jakiś koniec pewniej wojny.

– A ja niby jakie lubię? – prychnęła.

– Najwidoczniej te z jagodami. – wzruszyłam ramionami, podając mu zapakowane łakocie. Janek wziął je i zapłacił.

– Będziesz na zbiórce?

– Będę, jeszcze zobaczysz, że wszyscy będziemy na ciebie czekać. – zakpiłam. – Życz smacznego chłopakom.

Uśmiechnęłam się do niego na odchodne, a ten nałożył kaszkiet i zaraz zniknął za oknami. Odetchnęłam ciężko i zgasiłam wypalonego papierosa. Czułam się wykończona, a wszystko było dopiero przede mną.

***

Bardzo było mi na rękę, że zbiórki nie mieliśmy w lesie, a w jakimś nieznanym mi budynku. Podobno po lesie kręcili się ostatnio jacyś Niemcy, chodziły słuchy, że zabijają tam jakichś ludzi. Orsza postanowił ze względów bezpieczeństwa przenieść na razie zbiórki w inne miejsce.

W ów miejsce miałam się udać z Pawłem, ponieważ mimo że dostałam wytyczne odnośnie lokalizacji, to marnie było z moją orientacją w terenie, a nie chciałam się zgubić we własnym mieście. Poza tym nie widziało mi się samotne błąkanie po ulicach, bo byłoby to za bardzo podejrzane i nienaturalne.

Kazik czekał, opierając się o ścianę sklepu jakiejś krawcowej. W rękach miał gazetę, którą powoli przeglądał. Nie wygadał na zainteresowanego. Kiedy podeszłam, odetchnął z ulgą. Schował gazetę, wziął mnie pod ramię i poprowadził w stronę miejsca zbiórki. O dziwo nie wydawał się również rozmowny. Zazwyczaj lubił się ze mną pośmiać, rzucał jakimiś naprawdę suchymi żartami, a teraz wymieniliśmy parę zdań na temat pogody i sytuacji codziennej w Warszawie. Zastanawiałam się, czy może udziela mu się moje spięcie, ale gdyby tak faktycznie było, to nie najlepszy sygnał dla mnie. Chciałabym mieć pewność, że mój stres został doskonale zamaskowany, że nie widać po nie kompletnie nic, a jednak nie miałam stuprocentowej pewności czy jest dobrze z moim aktorstwem.

U starego, trochę zapomnianego fotografa nie było żadnego klienta pewnie od dłuższego czasu. Stary siwy pan przywitał nas oboje z uśmiechem. Był przekonany, że jesteśmy młodą parą, która chce sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. Patrzyłam na Pawła błagalnie, aż odetchnął i kiwnął głową na zgodę. Nie miałam serca odbierać panu przyjemności z wykonywania zawodu i nie mogłam odejść obojętnie na zaplecze.

Zrobiliśmy szybko zdjęcie z szerokim uśmiechem, gdzie przytulamy się jak dobrzy przyjaciele, jak na którymś naszym wspólnym zdjęciu z przeszłości. Pan wręcz promieniał radością, zapewniał nas, że zdjęcie będzie najwyżej jakości i że nie pożałujemy wyboru. Dopiero kiedy zapisał sobie na jakiejś karteczce nasze "zamówienie", Paweł postanowił, że to już czas przyznać, po co tu jesteśmy.

– Przyszliśmy odebrać portret rodzinny na nazwisko Babrzyń.

Starszy pan chwilę przyglądał mu się ze zmarszczonymi czołem, po czym zaczął przeglądać wszystkie kartki. Próbowałam się nie zaśmiać, kiedy Kazik odwrócił się do mnie z miną pełną bezsilności.

– Babrzyń, Babrzyń... A! Babrzyń! – pan uśmiechnął się i zaczął kiwać głową ze zrozumieniem. – Proszę moi kochani, zapraszam, zaraz wam go przygotuję.

Weszliśmy na ciemne zaplecze. Pan rozejrzał się i odsłonił czarną zasłonę, za którą była ściana. Ale tylko z pozoru, bo kiedy zapukał w jakiś zaszyfrowany sposób, drzwi otworzyły się od środka. Zośka otworzył nam drzwi i wskazał palcem na zegarek na dłoni. Wzruszyłam tylko ramionami i wyminęłam go.

Tak jak się spodziewałam, Bytnara jeszcze nie było, ale o dziwo nie było też Dawidowskiego. Tadek zaczął mi coś tłumaczyć, że miał dziś jeździć na rykszy i pewnie ma dużo kursów, zapowiadał, że może się spóźnić. Anieli też nie było, co chyba najbardziej nabiło Zawadzkiemu głowę. Cały czas nerwowo tupał nogą i spoglądał na zegarek, a my cierpliwie czekaliśmy, aż zacznie zbiórkę. Z każdą upływającą minutą stresowałam się jeszcze bardziej.

– Już jestem! – zawołała zdyszana Aniela, wchodząc do pomieszczenia, po tym, jak Anoda otworzył jej drzwi. – Przepraszam... Przepraszam, że musieliście tyle... Czekać. – podparła ręce na kolanach i ciężko łapała powietrze.

– Coś się stało?

Zośka był wyraźnie zaniepokojony, jakby weszła tu co najmniej zalana krwią i z ośmioma kulkami w ciele. Ja tylko przewróciłam oczami. Każdy głupi wie, że Miller nigdy nie miała dobrej kondycji, a po paru latach ciągłego palenia papierosów jej płuca też raczej lata świetności miały już za sobą.

– Nic mi nie jest. – blondynka lekko urażona zabrała dłonie Tadeusza ze swojej twarzy. – Musiałam iść inną drogą, zdecydowanie dłuższą, bo roiło się od granatowych. A potem gdy już prawie byłam na miejscu, trafiłam na jakiegoś psa. A on zaczął mnie gonić! – była oburzona, jakby ją okradli. – Nie wiem, czy on mnie chciał zjeść, czy jak?

– Może bał się, że to ty chcesz zjeść jego. – odparł szybko Czarny Jaś, a wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

Zośka wreszcie miał możliwość, żeby nasze spotkanie jakkolwiek ruszyło do przodu, więc zaszył się razem z Niką u Orszy. My natomiast grzecznie czekaliśmy na resztę. Razem z Anodą kopaliśmy do siebie kamyk i byliśmy naprawdę bardzo na tym skupieni. Braliśmy to na tyle poważnie, że za każdym razem jak wykopywał kamyk za mnie, czyli zdobywał punkt, miałam ochotę wydrapać mu oczy, bo wygrywał. Paweł siedział gdzieś w kącie i jak się domyślaliśmy, próbował zaprzyjaźnić się z myszą, którą nazwał Lucyna. Pozostali chłopcy albo rozmawiali i żartowali, albo grali w karty. Każdy z nas się nudził i każdy chciał się czymś zająć.

Kiedy po siedmiu minutach weszli do nas Rudy i Alek, niższy z nich właśnie wkładał do buzi ostatni kęs drożdżówki, a wyższy całą buzię miał w resztkach sera. W ręce oczywiście Janek wiernie trzymał jedną drożdżówkę z serem, która była zarezerwowana dla Tadka.

Maciej, gdy tylko mnie dostrzegł, wręcz się na mnie rzucił. Gdyby był małym chłopcem, z pewnością uwiesiłby mi się na szyi. W tym jednak wypadku ścisnął mnie mocno i podniósł go góry, a ja walczyłam o każdy oddech.

– Ja... Też się... Stęskniłam... – ciężko mi było złapać oddech, zwłaszcza że dryblas zaczął się jeszcze obracać, więc kręciło mi się w głowie.

– Nigdy więcej nie pozwolę na to, żebyśmy się nie widzieli dłużej niż cztery dni! – zawołał oburzony, odkładając mnie na ziemię. – Mamy się widywać codziennie i koniec, kropka.

– Stawiasz za duże wymagania pannie zapracowanej. – prychnął Bytnar, a ja rzuciłam mu złowrogie spojrzenie.

Na szczęście z nim nikt nie chciał się widywać codziennie. A przynajmniej ja nie chciałam.

– Alek, dosłownie zdarzyło nam się to pierwszy raz od dawna, nie dramatyzuj. – zaśmiałam się, klepiąc go po ramieniu.

– I to mógł być nasz ostatni raz, wiesz? – był naprawdę przejęty. Nie żartował. – Chcę widzieć was na bieżąco, chcę wiedzieć co się z wami dzieje. Jak jeszcze raz któreś nie będzie się kontaktować-

– Spokojnie, już. – przytuliłam go ponownie, tym razem już nie tak entuzjastycznie, a powoli, żeby okazać mu wsparcie.

Nika z Zośką wyszli dziesięć minut po histerii Dawidowskiego. Według tego, co mówili, plan był już dopracowany i zatwierdzony przez Orszę. Jedyne co zostało to omówienie go z nami i przydzielenie osób do zadań.

– Czy Orsza jest nadal u siebie? – zapytałam Tadeusza, kiedy wgryzł się w drożdżówkę.

– Nie widziałem, żeby gdzieś wychodził. – wzruszył ramionami. – A co?

– Mam mu coś do powiedzenia. – mruknęłam i ruszyłam w stronę jego „gabinetu”.

– Ej, zaraz! – zawołał Zawadzki. – Dokąd się wybierasz? Będziemy omawiać plan.

– Zośka, dosłownie mieszkamy razem. – prychnęłam. – Możesz mi go opowiedzieć w każdej chwili i to tyle razy, że będzie mi się śnił.

Chłopak chyba jeszcze coś mówił, ale ja już nie słuchałam, bo jego głos przytłumiło moje szybkie bicie serca. Przed sobą widziałam już tylko drzwi do Orszy i nic poza tym. Czułam się tak, jakbym była małą bezbronną antylopą, która z własnej woli idzie wprost do paszczy lwa. Wychodziłam na spotkanie lwu.

Nawet zapomniałam zapukać, więc Orsza trochę się zdziwił, kiedy weszłam do środka. Bawiłam się nerwowo palcami, a on wyprostował się na krześle, poskładał jakieś papiery, robiąc miejsce na stole i założył ręce na klatce schodowej. Nie wiem, czy spodziewał się, że przyjdę z jakąś propozycją zmian w planie? Czy może czekał na moją rezygnację? Po jego twarzy nie dało się wyczytać kompletnie nic, więc mogłam spodziewać się wszystkiego.

– Orsza, mam coś bardzo, bardzo ważnego do powiedzenia. – odetchnęłam ciężko. – Ale mam też jeden ogromny warunek.

– Od kiedy stawiamy sobie jakiekolwiek warunki? – prychnął. – Anka, masz świadomość, gdzie jesteś? Po co przyszłaś, bo wnioskuję, że nie masz żadnych poprawek planu?

– Musisz obiecać, że nikt komu nie przyzwolę, nie dowie się o tej rozmowie ani o tym, co z niej wyniknie.

Mówiłam powoli. Układałam tę rozmowę w głowie milion razy, wiedziałam, co chcę powiedzieć. Ten posąg, który miał być niby człowiekiem, trochę mieszał mi w scenariuszu, ale na szczęście dało się do obejść.

– Zwłaszcza Nela, Zośka, Alek i Rudy. Nikt. Nikt, kogo sama nie wtajemniczę później.

Orsza milczał. Nie przewidywałam chyba takiej opcji w swoim scenariuszu. Perspektywa tego, że zaraz każe mi wyjść i nie da mi dojść do słowa, była coraz bliższa rzeczywistości, a ja ani razu nie uwzględniłam, że taka sytuacja może mieć miejsce. Miałam wiele wizji – że się wścieknie, że mnie wyśmieje, że zacznie mnie namawiać do mówienia, że sam mi powie to, o czym chciałam powiedzieć. Ale ani razu mnie pomyślałam o tym, że będzie milczał. Milczał i patrzył. A patrzył w dal, nie na mnie.

Ręce spociły mi się niemiłosiernie, a sukienka przykleiła mi się do pleców. Czułam się tak, jakby zaczynało mi brakować powietrza. Wiedziałam, że jeszcze chwila takiego milczenia a zemdleję. Czas dłużył się w nieskończoność, tykanie zegara było równe z moim oddechem. Błagam, człowieku, odezwij się.

– Nie mogę ci tego obiecać. Wszystko zależy od tego, co mi powiesz. – zmarszczył brwi, a ja odetchnęłam, słysząc jego głos. – Są dwie opcje, zależne od tego, co usłyszę – albo się o niczym nie dowidzą, albo obiecuję, że gdy będę musiał im powiedzieć, zagnę prawdę.

– Stoi. – kiwnęłam głową. – Proszę, Orsza, nie przerywaj mi teraz, dopóki nie skończę.

I zaczęłam. Powiedziałam, że udało mi się zdobyć naprawdę dobre niemieckie papiery, w których ciężko się do czegoś doczepić i zaczęłam robić z nich użytek. Opowiedziałam o tym, jak poznałam Carla Raffela i o tym, jak wygląda nasza relacja, a właściwie jego relacja z Betty. Musiałam wspomnieć o, chociażby Fritzu, którego udało mi się pozbyć z pomocą Carla, czy Güntera, bo oboje byli uciążliwi, a ta ingerencja wyszła nam na dobre. W końcu przeszłam do tego, co najbardziej mnie interesowało, a niestety, żeby to powiedzieć, musiałam wyjawić cały sekret o Betty Kopf, nad czym wciąż ubolewałam. Powiedziałam o moich podejrzeniach co do Władysławy, zastrzegając, że nie ma tu mowy o jakimś specjalnym doszukiwaniu się w niej złych cech, po tym, jak zniszczyła moją relację. Opowiedziałam o tym, jak widziałam ją z Niemcami, o tym, jak z nimi rozmawiała, jak bała się, że ktoś ją zobaczy. W końcu o tym, jak dałam Carlowi jej podobiznę.

– To list od niego, odpowiedź na portret. – wyjęłam papier ze stanika, miałam świadomość, że tam jest najbezpieczniejszy. – Czarno na białym, potwierdzenie wszystkiego, co widziałam. Lisa von Martens. Femme fatale.

Orsza czytał list uważnie, parę razy, obracał i szukał czegokolwiek jeszcze. Gdybym miała jej portret, dałabym go mu. Niech przyjrzy się, jak wygląda szczur, który bezczelnie zakradł się do naszego gniazda. Zaraza, która trawiła nasz organizm.

– Anka, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. – ja też spodziewałam się wszystkich słów, ale nie takich. – Zośka to najwierniejszy człowiek, jakiego znam. Zawsze odpowiedzialny, poukładany, wie co wolno, a czego nie. Wie, jakie jest jego zadanie i miejsce w szeregu. Czy aby na pewno macie te same geny?

– Orsza...

– Od kogo masz dokumenty? – przymknął oczy, a ja czułam się coraz gorzej. – Masz je teraz przy sobie? Pokaż.

– Nie mogę powiedzieć... – trzęsły mi się ręce, kiedy wyciągałam niemieckie dokumenty, moją drugą tożsamość, moją Betty.

– Jeszcze nie zdążyłem się z tobą dobrze rozmówić, to raptem pierwsze pytanie, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, na jak cienkiej linie stąpasz. – nie podnosił wzroku znad dokumentów. Miałam wrażenie, że nie chce już nigdy więcej na mnie spojrzeć. Czułam się brudna.

– Wierzba mi je załatwił. Wyłącznie na moją prośbę. Wybłagałam je.

Heniek nie był niczemu winny. To ostatnia osoba, którą chciałabym obarczyć całym tym bagnem. Pomagał mi tyle raz, że nie zasługiwał na powiązanie tej sprawy z nim.

– Powiedz mi, jak to jest, że Wierzba jest wierniejszy tobie, niż nam. – czy ja już się nie zaliczyłam do nam?

Orsza miał ostry, zdenerwowany ton. Chyba nigdy nie miałam okazji go usłyszeć. I wolałabym tej okazji nie mieć.

Minęło parę minut ciszy. Orsza wypił swoją kawę, wypalił papierosa i przeanalizował dokumenty i list jeszcze raz.

– Rudy złapał się w pułapkę. – westchnął, przecierając ręką twarz. – Wpieprzył się w gówno. Wierzę w autentyczność twojej tezy.

– Dziękuję. – odetchnęłam trochę. – Musimy coś z tym zrobić. Ale Rudy nie może się o tym dowiedzieć. Od razu powiąże to ze mną, nie mogę na to pozwolić.

– O czy ty mówisz?

– O tym, że Lisy von Martens trzeba się pozbyć. Natychmiast. – oparłam się rękami o biurko i nachyliłam nad nim. – Myślę nad tym codziennie od miesiąca, Orsza. Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Chcę się jej pozbyć. Ja, rozumiesz?

– Próbujesz mi powiedzieć, że chcesz przeprowadzić akcje jej likwidacji?

– Prawdopodobnie tak wypada to nazwać. – wzruszyłam ramionami. – Jakkolwiek chcesz. Chodzi mi tylko o to, że chcę tej akcji. Muszę tam być. Ba! Tylko ja mogę tam być!

– I niby co chcesz zrobić? Anka, czy ty wiesz, na jakim obecnie stoisz gruncie? – wstał z miejsca, a krzesło zaszurało o podłogę. – Anka, od miesięcy bawisz się w samowolkę. Cholera, bawisz się ze Szkopami! Dla wszystkich możesz być teraz zdrajcą, rozumiesz? Czy ty w ogóle myślałaś, co robisz? Co byłoby, gdyby ktoś cię rozpoznał? Wiesz, co grozi kobietom, które prowadzają się z Niemcami? Golą je na łyso i to w najlepszym wypadku! A ty jesteś jeszcze w konspiracji, Anka. To zdrada. Mogłabyś iść za to pod sąd i dodałabyś zaraz kulkę w łeb. Nikt by się nie zastanawiał, co chciałaś osiągnąć. Nikt by się nie zastanawiał nad tym, czy twoje działania przyniosły jakieś korzyści. „Zlikwidowałaś” poru Niemców? A ilu zlikwidowali naszych w zamian za nich? – chodził nerwowo w te i z powrotem jak lew w klatce. – Daję ci szansę tylko dlatego, że pali nam się grunt pod nogami. Nikt nie wie, czy Lisa ma jakieś informacje o nas, a jeśli tak, to jak wiele. – oddychał ciężko, jakby przebiegł maraton. – Jaki masz plan?

– Spotkam się dziś z Carlem i przez niego umowie na jutro spotkanie z Lisą. Carl powie jej, że chcę się z nią zaprzyjaźnić, już o tym rozmawialiśmy. – bazgrałam budynki na kartce. – Musimy się spotkać koniecznie przy jakiejś ruchliwej ulicy.

– To jest twój plan?

– Chodzi o to, żeby było dużo ludzi. – ciężko było ułożyć plan do tak ważniej akcji, nie będąc strategiem. Nie będąc Tadeuszem Zawadzkim. – Zaciągniemy ją do jakiegoś zaułka i tam kropniemy. A potem... Potem... – stukałam ołówkiem, próbując przypomnieć sobie, czy wymyśliłam jakiś sensowny koniec tej historii. – Potem pasowałoby jakoś upozorować wypadek, postrzał...

– Świetny pomysł! Po prostu plan idealny! – zaklaskał. – Na początku nawet wierzyłem w to, że to się uda, ale teraz zdałem sobie sprawę, że z Zośką, łączy cię jedynie nazwisko i ambicje. Strateg z ciebie żaden.

Zabolało, owszem, ale byłam zdolna zrozumieć słowa krytyki Orszy, nawet jeśli nie był prawdziwe. Był bardzo zdenerwowany, chociaż starał się to ukryć. Wiedziałam, że sobie zasłużyłam.

– Nie możemy zabrać jej ciała, to za bardzo ryzykowne. Jest zaręczona z ważnym Niemcem. Ma mało aryjską urodę, to daje nam przewagę. – wreszcie jej uroda zda się na coś więcej niż na straszydła w moich koszmarach. – Bardzo łatwo wtopiła się w polskie społeczeństwo. Wtopienie jej ciała w wiele innych polskich ciał nie powinno sprawić problemu. Żołnierze nie zorientują się od razu, kogo ciało mają przed sobą. Upokorzą się.

– Przemyślę to. – kiwał głową, drapał się po brodzie. A myślami był gdzieś indziej. To i tak dało mi nadzieję, bo nie skreślił tego planu. – Kiedy miałoby się to odbyć?

– Wczoraj. – prychnęłam. – Nie mamy czasu do stracenia, Orsza. Już wystarczająco to przedłużyłam. To musi być jutro.

– Spotkasz się dziś z tym Niemcem?

– Tak, jestem umówiona z Carlem. Dogadam z nim szczegóły spotkania z Lizą i gdy wszystkiego się dowiem, przekażę ci informacje. – wbiłam w niego wzorki, ale on wciąż nie raczył mnie spojrzeniem. – Sam zdecydujesz, co z tym zrobić. Ja nie mam już nic do powiedzenia.

– Musisz mieć świadomość Anka, że od tego spotkania zależy twoje życie. – dopiero teraz nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam dreszcz. Lodowate spojrzenie wierciło we mnie dziurę. – Jeśli nie dojdzie do skutku, jeżeli Carl się nie pojawi, uznam cię na zdrajcę i szpiega. I przysięgam, że osobiście zgolę ci głowę i oddam pod sąd, nawet bez wyroku. Nie mogę ryzykować, Anastazja. Nie wiem, ile z tego, co powiedziałaś jest prawdą.

– Orsza, ale ja w życiu... – czułam jak łamie mi się głos. – Nie możesz...

– Tak się kończy samowolka. Teraz módl się, żeby ten Niemiec przyszedł. To w jego rękach spoczywa twój los. – był tak poważny, że aż straszny. – O której masz się spotkać? Muszę tam kogoś posłać dla mojej pewności.

– Będzie ze mną Wierzba, nie ma potrzeby-

– Jego autentyczność też została nadszarpnięta. – mruknął. – Potrzebuję kogoś pewnego. Mam rozumieć, że w likwidacji Lisy też nie weźmie udziału Zośka, Alek, Rudy i Nika?

– Nie mogą o niczym wiedzieć. Myślałam o Anodzie.

– Dobrze, wyśle za tobą Anodę. – kiwnął głową. – Dopóki nie otrzymam od ciebie informacji, reszta się o niczym nie dowie, tak jak obiecałem. Jeśli będzie inaczej...

– Zagnij prawdę, tak jak mówiłeś. – westchnęłam, próbując powstrzymać łzy. – Zośka nie przeżyłby, gdybyś powiedział, że zostałam uznana za zdrajcę i szpiega.

– Jesteś sobie winna, Anka. – widziałam, że jego gniew ustępuje. Teraz wyglądał na strapionego starszego człowieka. – Mimo wszystkiego, co powiedziałem, mam nadzieję, że twoje spotkanie pójdzie, jak należy. Ale wiesz, że jeśli nie, to nawet ten fakt nie zmieni mojej decyzji.

– Dziękuję Orsza. Zrobię wszystko, żeby się udało. I odzyskam twoje zaufanie.

Wyszłam od Orszy i już się nie zatrzymywałam. Słyszałam jak woła mnie Tadeusz i Aniela, ale nawet nie miałam im co tłumaczyć. Orsza zawołał do siebie Anodę. Byłam ciekawa, jak wytłumaczy mu misje śledzenia mnie. Jak chce mu przekazać fakt, że mam się spotkać z Niemcem?

Bałam się reakcji Heńka. Wielokrotnie omawialiśmy to, jak może potoczyć się ta rozmowa z Orszą. Często też ją obydwoje odgrywaliśmy jak przestawienie z czasów dzieciństwa. Za każdym razem w naszych interpretacjach Orsza był zły, ale nigdy nie aż tak. Byliśmy chyba zbyt naiwni. Powinniśmy spodziewać się, że się wścieknie. Nie zdawałam sobie sprawy z wagi sytuacji. Z tego, w jakie niebezpieczeństwo się wplątałam i to z własnej głupoty. Siedziałam w sieci, z której nie dało się już wyjść, a nawet jeśli, to graniczyło z cudem.

***

Wierzbowski był zmęczony. Zmęczony był od miesiąca, kiedy naszą dwójkę gryzła sytuacja z Władzią i wizja wyjawienia prawdy Orszy. A teraz był zmęczony konsekwencjami. Orsza wprawdzie nie powiedział mi nic wprost, co planuje w związku z nim, ale byliśmy pewni, że i jemu nie ujdzie to płazem. Mi życie wisiało na szali, co wisiało więc na szali Heńka?

Dopiero w jego salonie dotarło do mnie, co tak naprawdę powiedział Orsza. W jego pokoiku słowa mnie omijały. Słyszałam je, ale ich nie rozumiałam. Nie docierał do mnie ich sens. Teraz wiedziałam, że od Carla zależy wszystko. To mógł być mój ostatni dzień. Jutro może mnie już tu nie być. Lub pojutrze. Zależy jak długo Orszy zajmie postawienie mnie przed sądem.

Płakałam. Heniek też płakał. Winił się. To on dał mi dokumenty. Był rozdarty. Zachowywał się tak, jakby mój los był już przesądzony. Jakbym była już jedną nogą na tamtym świecie. Tak bardzo bolał mnie jego widok, że płakałam jeszcze bardziej. Nie chciałam, żeby znowu przeze mnie cierpiał. Nie chciałam, żebym znów była powodem jego poczucia winy. Był tak dobrym człowiekiem. Nie zasłużył na to.

Pożegnaliśmy się ze spuchniętymi od płaczu oczami. Mieliśmy spotkać się za cztery godziny, dokładnie piętnaście minut przed szesnastą. Za cztery godziny wszystko miało się wyjaśniać.

Szłam szybkim krokiem do domu. Nie słyszałam kroków ludzi, którzy mnie mijali. Nie słyszałam gwaru na ulicy. Nie słyszałam samochodów, koni, ani rowerów. Słyszałam tylko, jak krew szumi mi w uszach i bicie własnego serca. Czułam się, jakby moja dusza już oddzieliła się od ciała.

Kiedy weszłam do mieszkania, było pusto. Tadeusz i mama jeszcze nie wrócili. Co mam im powiedzieć, jeśli o szesnastej Carl nie przyjdzie? Co powiem mamie? Że to ostatni nasz wieczór? Jak jej to wytłumaczę? Co mam powiedzieć Tadeuszowi, jeśli będę mieć świadomość, że jutro nie wrócę? Nie ruszaj moich rzeczy? Jadę do Brwinowa, nie wiem, kiedy wrócę? Żałosne. Wszystko było żałosne.

Usiadłam na kanapie i oparłam łokcie na kolanach. Przetarłam dłońmi twarz i próbowałam zapomnieć o tym wszystkim. Miałam jeszcze cztery godziny. Chciałam przeżyć je normalnie. Martwić będę się później. Cztery godziny.

Miałam iść zaparzyć herbatę, kiedy usłyszałam jakieś dziwne pukanie do drzwi. Mogłabym opisać je jako bardzo niezdarne. Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi i powoli je otworzyłam.

– Serwus, moja droga. – uśmiechnął się Adam.

Zmarszczyłam brwi, bo nie brzmiało to ani trochę dobrze. Odetchnął ciężko i zamknął oczy. Wtedy zauważyłam, że mocno trzyma się lewą ręką za nogę.

– O mój Boże.

Panika. To jedno słowo idealnie opisuje mnie w tamtym momencie.

Miałam być przyszłym lekarzem. Na co dzień obchodziłam się z krwią w szpitalu i na zajęciach. Byłam pomocą medyczną w harcerstwie. A przeraził mnie widok ciemnoczerwonej cieczy na dłoni. Jego dłoni.

Założyłam sobie jego ramię na barki i powoli pomogłam mu dotrzeć do kanapy, na której od razu się położył.

– Jakim prawem tu dotarłeś, skoro ledwo chodzisz? – niepewnym wzrokiem latałam po całej jego sylwetce.

– Wydaje ci się. Jest dobrze. Nic mnie nie boli. – cholerny kłamca. Przecież doskonale widziałam grymas bólu rysujący się na jego twarzy. Czemu od zawsze zadaję się z kłamcami?

Tak się bałam. Nie bałam się krwi. Bałam się tego, że to on był ranny. On – ten silny, nieustraszony, ratujący damy z opresji.

– Ej, przestań. – prychnął, bezczelnie się we mnie wgapiając. – Zaraz zaczniesz płakać. Nie wolno ci.

– Nie ty decydujesz o tym, co mi wolno. – mruknęłam, ale zaczęłam szybko mrugać oczami, żeby powstrzymać łzy. – Pokaż mi to.

Nachyliłam się nad ranną nogą i zaczęłam powoli odrywać materiał, który przykleił się do rany. Próbowałam to robić jak najdelikatniej, ale wiedziałam, że choćby najmniejsze pociągnięcie sprawiało ból. Udało mi się też trochę oczyścić miejsce wokół rany, ale nie byłam w stanie sama zabrać się za cokolwiek więcej.

– Mówię ci, że nie jest źle. – westchnął. – Mogło być znacznie gorzej. Wyliżę się.

– Adam...

Czcze gadanie. „Zawsze mogło być gorzej”, jasne, mogło. Ale mogło być też lepiej. Zdecydowanie lepiej!

– Czy twój ojciec jest w domu? Nie ma czasu, żeby szukać lekarza, a twój ojciec dobrze się tym zajmie. – Adam patrzył na mnie bez słowa. – Nie masz pojęcia, czy ojciec jest w domu, prawda? – nieśmiałe kiwnięcie głową. – Biegnę po niego.

– Poczekaj, Anastazja. – złapał mnie za nadgarstek, więc musiałam się odwrócić. – Przysuń się, no dalej.

Położył mi dłoń na policzku, a potem szybko podniósł głowę, łącząc nasze usta. Zmarszczyłam brwi, ale nie oderwałam się tak szybko, jak chciałam, bo za bardzo go kochałam. Chciałam przedłużyć ten moment w nieskończoność, ale z tyłu głowy wciąż miałam fakt, że jeśli nie pójdę po pomoc, tej nieskończoności może już nigdy nie być. On potrzebował pomocy.

– Piłeś? – mruknęłam, wyczuwając alkohol.

– Musiałem. – przetarł dłonią twarz. – Trochę, żeby uśmierzyć ból.

– I skąd mam teraz wiedzieć, czy jesteś rozpalony przez gorączkę, czy przez wódkę? – zakpiłam, kładąc mu rękę na gorącym czole. Drugą ogarnęłam mu włosy, które zaczynały kleić się do twarzy. – Zaraz wracam. Nie ruszaj się.

– Może być ciężko. Miałem zaplanowany dziesięciokilometrowy maraton za osiem minut. – zakpił, a ja przewróciłam oczami. Humor zdecydowanie mu dopisywał, mi niekoniecznie.

Piętnaście minut szybkiego marszu później stałam już pod drzwiami mieszkania Adama. Zapukałam do drzwi i czekałam, aż ktoś otworzy. W drzwiach pojawił się Jacek.

– Serwus, młody! – wysiliłam się na uśmiech. Nie chciałam go martwić. – Są rodzice?

– Cześć, Anastazja! – zawołał radośnie i mocno mnie przytulił. Pociągnął mnie za rękę i zamknął drzwi. – Mama jest w kuchni, a tata prowadzi lekcję.

– Dobrze, dziękuję. – zmierzwiłam mu włosy, na co odpowiedział jakimś niewyraźnym burknięciem pod nosem.

Pan Mirosław chodził po salonie z ołówkiem zamiast wskaźnika i głośno mówił na temat budowy kości czaszki. Grupka młodzieży skupionej przy stole i na sofie uważnie słuchała i notowała. Z jednej strony miałam wrażenie, jakbym patrzyła na siebie sprzed paru miesięcy, ale z drugiej – my nigdy nie byliśmy tak cicho.

– Dzień dobry, panie profesorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mogę na słowo? – nieśmiało weszłam do salonu, a wzrok wszystkich zebranych spoczął na mnie. Czułam się mała.

– Tak, tak, już idę. – kiwnął głową i zadał coś szybko swoim uczniom. – Adama nie ma, nie wiem, gdzie może się podziewać o tej porze. – oznajmił, łapiąc mnie za ramię i prowadząc w głąb korytarza.

– Adam jest u mnie. – wcale nie wydawał się pocieszony tą informacją. – Potrzebuje szybkiej pomocy. Postrzelili go. Nie ma czasu szukać lekarza, jego też lepiej nie transportować. Musi pan iść ze mną, teraz.

Twarz profesora pobladła. Odetchnął szybko parę razy, po czym zniknął ponownie w salonie. Słyszałam tylko, jak tłumaczył, że lekcje na dziś muszą zostać przerwane i nadrobią to następnego dnia. Potem szybko do mnie wrócił, czym prędzej włożył coś na siebie i parę minut później prawie biegliśmy w kierunku mojej kamienicy.

– Ma gorączkę? – co jakiś czas zadawał pytania.

– Ciężko stwierdzić, bo napił się wódki, żeby go nie bolało. – co za kretyn, chociaż raz mógłby nie udawać chojraka. – Miał rozpalone czoło. Udało mi się trochę odkleić materiał i trochę oczyścić ranę. Mówi, że go nie boli, ale widzę, że jest inaczej.

Kiedy wpadliśmy do mieszkania, Adam wciąż leżał na kanapie, praktycznie w tej samej pozycji. Próbował zasnąć, ale ból mu to uniemożliwiał.

– W coś ty się wpakował? – mruknął pan Mirek, oglądając ranę syna. – Na całe szczęście nie jest najgorzej. Wziąłem ze sobą wszystko, co może być potrzebne.

***

Godzinę później było już po wszystkim. Profesorowi udało się wyciągnąć kulę, która dzięki Bogu, nie utknęła za głęboko. Krwi było trochę, ale nie bardzo dużo. Wszystko udało się bez problemu, nawet całkiem łatwo poszło zszywanie.

– I co teraz? – Pan Mirek wycierał właśnie świeżo umyte z krwi ręce i patrzył na syna z zabandażowaną nogą.

– Może tu zostać, dopóki nie będzie w stanie wstać. – miałam pewność, że mama nie będzie miała nic przeciwko.

– Mogę wstać bez problemu. – prychnął Adam i zaczął się podnosić.

– Nie, nie, nie!! – zawolaliśmy oboje, szybko do niego podbiegając.

Adam opadł bezradnie na kanapę i założył ręce na klatkę piersiową jak obrażone dziecko.

– Musisz się zregenerować. Zostajesz tutaj. – zadecydowałam. – Pomoże mi pan zabrać go do pokoju?

Razem z jego ojcem przetransportowaliśmy go na moje łóżko. Wzięliśmy go z dwóch stron, chociaż upierał się, że wystarczy mu jedna osoba. Niestety był osłabiony, z czego nie zdawał sobie sprawy. Musiał leżeć, chociaż ten jeden dzień, już nie mówiąc o tym, że powinien zdecydowanie dłużej. Ale wiedziałam, że ciężko będzie go utrzymać przykutego do łóżka.

– Masz leżeć i słuchać się Anastazji, rozumiesz? – groził mu palcem. – Jak nie, to przyśle tu twoją matkę.

– Co jej powiesz?

– Prawdę. – wzruszył ramionami. – Tylko może trochę to ubarwię, nie chcę, żeby się zamartwiała. Powiem, że było niegroźnie i prawie bez krwi.

– Równie dobrze mógłbym w takim wypadku wrócić z tobą do domu. – prychnął.

– Nie jest lekarzem, nie wie, jak należy się obchodzić w takich przypadkach. – widziałam, że syn powoli zaczyna go denerwować, co w sumie mnie nie dziwiło, bo był często wobec niego zbyt arogancki i hardy. – Muszę wracać. Opiekuj się nim.

Poszłam odprowadzić pana Mirka, potem wróciłam i usiadłam na krześle obok łóżka. W pewien sposób mogłam doświadczyć tego, co czuł Tadek, siedząc przy moim łóżku, gdy byłam chora.

– Nic mi nie jest. – mruknął, czując, że się w niego wgapiam.

– A ja jestem papieżem. – przewróciłam oczami. – Może zrobię ci okład? Wciąż masz gorączkę? – odgarnęłam mu włosy i zaczęłam dotykać jego policzków i czoła.

– Zostaw. – westchnął, łapiąc mnie za rękę. – Przestań się już martwić. Uspokój się, wszystko jest w porządku, Anka. – ścisnął mocno moja dłoń i patrzył mi się prosto w oczy. – Posiedź ze mną, nawet w ciszy. Po prostu ze mną bądź.

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, więc szybko je wytarłam drugą ręką, a Adam tylko uśmiechnął się, przewracając oczami. Przyłożył sobie moją dłoń do ust i pocałował, a potem po prostu mocno trzymał i nie puszczał. Siedzieliśmy w ciszy, ale nie potrzebowaliśmy słów. Nasze oddechy i uderzenia serc same dobrze się dogadywały.

Wiedziałam, że gorączka go męczy. Zamknął oczy, a po dwudziestu minutach spędzonych na głaskaniu go po głowie wreszcie zasnął. Miałam ochotę zdrzemnąć się razem z nim, poczuć błogi spokój, ale nie mogłam. Bałabym się, że przegapię spotkanie.

Jak najdelikatniej uwolniłam swoją dłoń z jego dłoni i po cichu wyszłam z pokoju. Postanowiłam zrobić mu okład, bo zdecydowanie się przyda. A przynajmniej śpiący nie będzie mi marudził. Kiedy kładłam mu go na czoło, wyglądał jak dziecko. Taki dziewięciolatek, który siłą musiał zostać w domu, bo mama mu kazała, bo niby jest chory, a przecież na zewnątrz czekali koledzy i pytali, czy idzie dziś grać.

Przez bandaż przebiła się już krew, ale plama wyglądała już na stałą i nie zauważyłam, żeby jeszcze rosła. Miałam nadzieję, że jak najszybciej wszystko wróci do normalności. Wierzyłam też w to, że ból naprawdę jest niewielki, bo od Adama nie wycisnęłabym prawdy o tym za nic.

Minęła ponad godzina, kiedy usłyszałam, jak Adam zaczyna się poruszać, co oznaczało, że wybudza się ze snu. Właśnie kończyłam pisać kartkę informacyjną dla mamy, żeby nie przeraziła się, jak przyjdzie do domu i zostanie samego rannego Adaśka. Kartkę dla niego miałam pisać jako następną, ale skoro już wstał, to może nie będzie potrzebna.

– Przebrałaś się? – zmrużył oczy i zmarszczył brwi.

– Tak. – mruknęłam. Miałam na sobie ładniejszą sukienkę, bardziej „niemiecką”. Kapelusz do kompletu miałam na szczęście w salonie. – Muszę spotkać się z Heńkiem za niedługo. Wiesz, że muszę wyglądać trochę lepiej. Nie może sobie zepsuć reputacji.

– Myślisz, że aż tak zwrócą na ciebie uwagę?

– Adam, to też dla mojego bezpieczeństwa.

Zaczynał mnie drażnić. Nawet nie drażnić, a stresować, a stresu miałam wystarczająco. Zaczynałam robić się nerwowa. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, po co naprawdę to wszystko. Nigdy tego nie oczekiwał. Czy naprawdę nie wyczuł jeszcze, że to jest coś, o co nie powinien pytać?

– Chcesz się napić? – uśmiechnęłam się do niego, łapiąc go za rękę. – Zrobiłam ci okład, jak spałeś. Wydaje mi się, że gorączka spadła. Może jesteś głodny? Przygotuję ci coś, zanim wyjdę.

– Niczego mi nie trzeba. – przewrócił oczami. – Po co trudziłaś się z okładem?

– Musisz się napić, masz wysuszone usta. – przystąpiłam mu szklankę do ust, a on z całych sił próbował ukryć, że naprawdę tego potrzebował.

– Czuję się źle, kiedy tak nade mną biegasz. – westchnął, patrząc w sufit. – To ja powinienem dbać o ciebie, nie ty o mnie. Czuje się taki...

– Jaki? – prychnęłam. – Przestań tak myśleć, głupku. Kocham cię, tak? Nie potrzebuję herosa, który na jedno moje słowo zgładzi cały świat. Wystarczy mi trochę arogancki chłopak z zawadiackim uśmiechem, który nie potrafi przyznać się do słabości. Z takim sobie poradzę, znam metody.

– Nie jestem arogancki.

– To naprawdę pierwsza informacja, jaką wyłapałeś? – zakpiłam, zakładając ręce na piersi. – Jesteś w cholerę arogancki. – wstałam z krzesła i zatrzymałam się dopiero w drzwiach, kiedy się odezwał.

– Ja ciebie też.

Potem z uśmiechem na twarzy szykowałam mu kanapki do zjedzenia.

***

– Mam dość tego dnia. – westchnęłam, kiedy razem z Heńkiem zmierzaliśmy do parku, gdzie miałam spotkać się z Carlem. – Chwilę po powrocie od ciebie, przyszedł Adam. Postrzelili go w nogę.

– Ale wszystko w porządku, prawda? – chyba zdawał sobie sprawę, że niekoniecznie bym się tu zjawiła, gdyby było inaczej.

– To nic poważnego, powinien szybko się wylizać. Ale napędził mi stracha. – widok jego krwi dalej przewijał się w moich myślach i sprawiał, że żołądek zawijał mi się w supeł, a serce biło szybciej. – Denerwuję mnie, bo nie pozwala sobie pomóc.

– Oh, to trochę hipokryzja, nie sądzisz? – zakpił, a ja spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem, jednak on nic sobie z tego nie robił. Był już wystarczająco przyzwyczajony. Do tego miał pewność, że nie byłabym w stanie zrobić mu krzywdy. – Wszystko będzie dobrze. – westchnął, łapiąc mnie za rękę. On też się cholernie bał. – Carl przyjdzie, zawsze przychodzi.

– Jeśli nie... Orsza nie ma prawa ci nic zrobić, rozumiesz Heniek? – wypuścił powietrze, widocznie poirytowany i przewrócił oczami. – Nie ma. Jeśli postawi mnie przed sądem i zacznie twój temat, jeszcze żywa zacznę się o ciebie kłócić. Nie pozwolę, żeby...

– Skończ! – krzyknął. – Rozmawialiśmy już o tym. Nie chcę tego kontynuować. Wiem, że się boisz, ja też, ale przestań o tym myśleć.

– Jak mogę przestać o tym myśleć, skoro moje dalsze życie zależy od cholernego Szkopa? – Boże, jak beznadziejnie brzmiało to zdanie w moich ustach. – Widziałeś się z Anodą?

– Nie. Pewnie przyszedł wcześniej i nas wyczekuje. Albo może już na nas patrzy. – wzruszył ramionami, jakby codzienne był świadomie obserwowany przez kogoś, kto musiał na chwilę zdjąć maskę przyjaciela i stać się kompletnie inną osobą.

– Ciekawe, co sobie myśli... Jak myślisz, co mógł mu powiedzieć Orsza?

– Mógł mu wcisnąć najgorszą głupotę a on i tak nie mógłby wyrazić swojej opinii, tylko musiałby głupio iść na tę akcję, nie będąc do niej kompletnie przekonanym. – prychnął. – Wierzę, że się postarał, ale nie liczyłbym na coś ambitnego. Z Orszy raczej słaby bajkopisarz.

Zjawiliśmy się w parku dość wcześnie, więc zaczynaliśmy już drugie okrążenie, kiedy wybiła godzina spotkania. Zaczęliśmy częściej patrzeć w kierunku bramy i wypatrywać z każdej strony Raffela.

– A może opowiesz, co u ciebie? – zagadnęłam.

– Naprawdę cię to teraz interesuje?

– Oboje potrzebujemy zająć czymś myśli. – prychnęłam. – Cały dzień słucham tylko o najgorszych rzeczach. Chcę usłyszeć choć jedną dobrą informację.

– Marianna ma krwawienie, więc nie będę ojcem. – uśmiechnął się, a ja popatrzyłam na niego zszokowana, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. – Ale ja nie żartuję. – ledwie mógł wydusić słowo.

– To faktycznie doskonała informacja! – zaklaskałam. – Koniecznie trzeba to uczcić.

– Uczcimy, uczcimy, ale najpierw masz rozmowę. – kiwnął głową w kierunku bramy.

Carl Raffel się pojawił. Nadal byłam żywa.

A mimo to czułam się jakbym przed chwilą umarła.

Wierzbowski musiał mnie aż podtrzymać za ramię, bo poczułam, jak słabnę. Pobladłam, ale to wszystko z powodu niewyobrażalnej ulgi, która spadła na moje ciało. Miałam wrażenie, że moja dusza uleciała, bo nie była w stanie już wytrzymać wewnątrz mnie. Czułam się tak, jakbym narodziła się od nowa. Jakbym dostała drugą szansę.

– Carl, guten Morgen! (Carl, dzień dobry!) – zawołałam uśmiechnięta. – Wie geht es dir?  Wie ist dein Tag? (Jak się masz? Jak ci mija dzień?)

– Guten Morgen, Betty, Heinrich. (Dzień dobry, Betty, Heinrich.) – Niemiec z kulturą ucałował moją dłoń, a następnie podał dłoń Heńkowi. – Alles in Ordnung.  Das Wetter ist gut, und ich bin auch gut für Humor. (Wszystko dobrze. Pogoda sprzyja, więc sprzyja mi też humor.) – zaśmiał się. – Und was ist mit euch? Zu welchem Thema wolltest du dich treffen? (A co u was? W jakiej sprawie chciałaś się spotkać?)

– Weißt du noch, als ich dich bat, die Frau auf dem Bild zu finden?  Ich wollte sie kennenlernen. (Pamiętasz, jak prosiłam cię o znalezienie kobiety z portretu? Chciałam się z nią poznać.) – miałam nadzieję, że nie zapomniał, bo czułabym się idiotycznie, musząc to tłumaczyć. – Lisa von Martens. – kiwnął głową. – Ich hatte in letzter Zeit keine Lust mehr, aber jetzt habe ich das Bedürfnis nach weiblicher Gesellschaft. (Nie miałam ostatnio jakoś do tego głowy, ale teraz doskwiera mi potrzeba kobiecego towarzystwa!) – Heniek przewrócił oczami, na co Carl się zaśmiał. – Könnten Sie uns einen Termin machen?  Am besten morgen, denn ich habe den ganzen Tag für mich. (Czy mógłbyś nas umówić na spotkanie? Najlepiej jutro, bo mam cały dzień dla siebie.)

– Natürlich werde ich mein Bestes tun. (Oczywiście, zrobię co w mojej mocy.) – wyglądał na naprawdę zadowolonego z faktu, że chcę znaleźć sobie przyjaciółkę, do tego wybrałam tak dobrą Aryjkę.

– Bitte nennen Sie mir die genaue Uhrzeit von Heinrich. (Proszę, konkretną godzinę podaj mi przez Heinricha.) – złapałam przyjaciela za ramię i poklepałam go po nim. – Ich werde heute lange weg sein, also werde ich nicht verfügbar sein.  Ich hoffe, du vergißt nicht, mich über das Treffen zu informieren, Heinrich! (Będę dziś długo poza domem, więc będę niedyspozycyjna. Wierzę, że nie zapomnisz mnie poinformować o spotkaniu, Heinrich!) – zaśmiałam się, patrząc na Wierzbę. – Ich hoffe, Lisa stimmt zu. (Mam nadzieję, że Lisa się zgodzi.)

– Da bin ich mir sicher.  Ich glaube, es gibt hier auch nicht viele Bekannte. (Jestem tego pewien. Chyba też nie ma tu za wiele znajomości.) – mruknął. – Sobald ich weiß, was und wie, werde ich mich sofort an dich wenden. (Jak tylko będę wiedział co i jak, zaraz zwrócę się do ciebie.) – uśmiechnął się do chłopaka. – Sie müssen mir unbedingt erzählen, wie Ihr Treffen ablaufen wird.  Ich muss Ihnen sagen, dass ich sehr neugierig bin, wie Miss von Martens Charakter aussieht. (Będziesz musiała koniecznie opowiedzieć mi o tym, jak przebiegnie wasze spotkanie. W sekrecie wam powiem, że jestem bardzo ciekaw, jak wygląda charakter panny von Martens.)

– Du weißt so wenig über sie? (Aż tak mało o niej wiesz?) – zdziwiłam się.

– Ich habe selten die Gelegenheit, sie zu sehen.  Wenn es um den Verlobten geht. (Rzadko kiedy jest okazja ją zobaczyć. Jeśli już to przychodzi do narzeczonego.) – wzruszył ramionami. – Ich habe Gerüchte gehört, dass ihr Charakter nicht so wunderbar ist wie ihr Aussehen.  Ihr wisst nur nichts. (Słyszałem plotki, że niestety jej charakter nie jest tak cudowny, jak wygląd. Tylko nic nie wiecie.) – oboje z Heńkiem położyliśmy sobie ręce na sercu, żeby pokazać, że obiecujemy. W sumie zgadzałam się z Carlem w stu procentach. – Aber ich hoffe, es sind nur Gerüchte. (Mam jednak nadzieję, że to tylko i wyłącznie plotki.)

Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, chociaż ja miałam ochotę już odejść, bo dostałam wszystko, czego chciałam. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jednak nie umrę jutro i chciałam móc się już tym cieszyć. Kiedy Carl wreszcie się pożegnał, przy okazji przepraszając, że nie ma dla nas więcej czasu, odetchnęłam z ulgą. Odczekałam jeszcze, aż całkiem zniknął i rzuciłam się Heńkowi na szyję, a on mocno mnie przytulił.

Czułam się tak, jakby ktoś pomógł nam wstać z naszym krzyżem, po tym, jak parę godzin temu upadliśmy pewni końca.

– I jak? Idziemy do Orszy? – usłyszałam szept koło mojego ucha.

Nagle obok nas zjawił się Anoda. Oboje podskoczyliśmy przestraszeni, a ja omal nie krzyknęłam.

– Gdzie się schowałeś? – uderzyłam go w ramię, na co on się zaśmiał. – Nie mogłam cię znaleźć, a trochę znam ten park.

– Magik nigdy nie zdradza swoich sztuczek. – wzruszył ramionami.

– Na razie musimy czekać na potwierdzenie od Carla, więc możliwe, że nawet dopiero wieczorem będziemy mogli przekazać informacje Orszy. – odchrząknął Wierzbowski. – Najważniejsze, że się zjawił.

– Niby jestem tu po służbowemu, ale nigdy bym wam złego nie życzył. Trzymałem kciuki z całych sił. – uśmiechnął się Rodowicz, a ja z emocji mocno go przytuliłam. – Już dobrze, Anka, już wszystko dobrze.

– Muszę wracać. Mam w domu kalekę, którą trzeba się zaopiekować. – zaśmiałam się, wycierając z oczy łzy szczęścia.

– Jak się dowie, że nazywasz go kaleką, to możecie zaraz zamienić się rolami. – prychnął Heniek, a ja urażona pokazałam mu język.

***

– Dzwonił twój ojciec, powiedział, że postara się zajrzeć rano. – oznajmiłam, kładąc talerz z kolacją na biurku. – Potrzebujesz czegoś?

– Potrzebuję ruchu. – westchnął. – Mam już dość.

– To dopiero początek. – zakpiłam. – Powinieneś tak leżeć jeszcze co najmniej kilka dni. – nie wyglądał na pocieszonego. Spojrzenie miał dosyć ponure, wymieszane z bólem, do którego się nie przyznawał. – Marysia i Stefan na pewną nas odwiedzą w najbliższym czasie. Albo sama ich przyprowadzę.

– Gdy ty byłaś chora... Czy też czułaś się taka...

Zmarszczyłam brwi, wyprostowałam się i wygładziłam rękami materiał sukienki. Zaczęłam patrzeć się w okno, za którym panował już mrok.

– Ja wtedy nic nie czułam, Adam. – mruknęłam. – Czułam się pusta. Nawet nie pamiętam, co się wokół mnie działo. Jakby ktoś wyrwał mi kawałek życia. Pamiętam tylko pojedyncze sytuacje.

– A pamiętasz, jak przyszedłem? – po raz pierwszy, od kiedy tu przyszedł, widziałam na jego ustach ten zawadiacki uśmieszek.

– Pamiętam nawet, o czym rozmawiałyśmy. – zaśmiałam się. – Zdarza mi się to rozpamiętywać. Ale nie wyobrażaj sobie za wiele.

– Skądże. – prychnął, podnosząc ręce w obronnym geście.

– Wydaję mi się, że pora udać się do łazienki. – westchnęłam, patrząc na niego przepraszająco. – Pomogę ci wstać. Mocno się mnie trzymaj.

– Anastazja, czy to naprawdę jest konieczne? – wydał z siebie błagalny jęk, niczym żywcem zabijane zwierzę. – Jestem dorosły, mogę sam się przejść do łazienki...

Nie odpowiadałam, po prostu przeszłam do czynów. Pomogłam mu się podnieść, starałam się wszystko robić jak najdelikatniej i powoli, chociaż Adam mi tego nie ułatwiał. Potem stawialiśmy oboje małe kroczki. Chłopak starał się jak najmniej mnie obciążać, a ja na przekór chciałam odciążyć jego. W końcu dotarliśmy do drzwi łazienkowych, o które oparł się, mocno wzdychając.

– Poradzę sobie sam, obiecuję. – już miałam się odezwać, ale mnie powstrzymał ruchem ręki. Naprawdę chciałam zrobić wszystko, co mogę, żeby mu pomóc. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. – Proszę, nie dodawaj mi wstydu, Anka. Już wystarczy, że musisz się zajmować raną i latasz koło mnie jak nad niemowlęciem.

– Tylko powoli. – kiwnęłam głową, pomogłam mu wejść do łazienki, a potem zamknęłam drzwi i usiadłam na fotelu.

Czekałam w bezruchu i w ciszy. Nasłuchiwałam dźwięków z łazienki, żeby być pewna, że się nie poślizgnął, nie przewrócił, nie zrobił sobie krzywdy. Miałam świadomość, że wszelkie czynności zajmowały mu teraz dwa razy więcej czasu, i to było normalne. Musiał uważać na ranną nogę. Kiedy w końcu usłyszałam stukanie w drzwi oznaczające koniec, stres ze mnie uleciał.

– Jaka jest szansa na to, że pomożesz mi się umyć? – westchnął skruszony. – Nie będzie się opłacać, przychodzić tu drugi raz. Obawiam się, że mogę nie dać sobie sam rady.

– Pomogę ci przygotować wodę i się rozebrać. – pogładziłam go po głowie. – Potem sam zobaczysz, czy będziesz potrzebował pomocy.

Wiedziałam, że ciężko było mu się przyznać do słabości. Nienawidził tego uczucia. Wiedziałam, że jeżeli bez walki by się poddał, wypominałby sobie to do końca, dlatego dałam mu wybór. Chciałam ułatwić mu, co się dało, żeby mógł samemu wszystko zrobić i pokazać, że wciąż jest silny.

***

– Jeśli będziesz czuł potrzebę, powiedz mi, to przejdziemy się jeszcze do łazienki. – oznajmiłam, przykrywając mu nogi i świeży opatrunek kołdrą.

– Dziękuję ci bardzo. – uśmiechnął się do mnie. – Jestem naprawdę pod wrażeniem... ciebie.

– Przestań. – przewróciłam oczami, ale uśmiech sam wykwitł na mojej twarzy. – Zapomniałam przynieść wody. Zjedz, proszę. – wzięłam pustą szklankę, a jemu podałam talerz, który przyjął od niechcenia.

Ledwie wyszłam z pokoju, kiedy zadzwonił telefon. Odłożyłam szklankę, odetchnęłam zestresowana i podniosłam słuchawkę.

– Sprawdziłem repertuar kina i najlepiej by było, gdybyśmy poszli jutro na seans o piętnastej. – rozbrzmiał lekko przerywany głos Wierzbowskiego.

– Świetnie, pasuje mi. – nie mogłam ukryć uśmiechu satysfakcji. – Gdzie się spotkamy?

– Zależy od pogody, dam ci znać jutro. – Heniek widocznie bał się podać dokładny adres przez telefon, więc musiałam z tym poczekać.

– Więc do zobaczenia jutro. Już nie mogę się doczekać!

Blondyn szybko się pożegnał i rozłączył. Stałam nad telefonem, ciężko oddychając, ale na ustach gościł mi wręcz szaleńczy uśmiech. Udało się. Władzia złapała przynętę.

Musiałam jak najszybciej przekazać informacje Anodzie, więc czym prędzej pobiegałam do kuchni po wodę. Jednak kiedy szłam z nią przez salon, do środka wszedł Tadeusz, a za nim Maciej, Janek i Aniela.

– Niespodzianka! – zwołał roześmiany Dawidowski. – Wydajesz się zdziwiona naszym widokiem, jakbyśmy wcale nie byli częstymi gośćmi.

– Anastazja chyba zdążyła się już odzwyczaić od naszych spotkań. – prychnęła Miller. – To trochę przykre.

– Nie odzwyczaiłam się. – przewróciłam oczami. – Po prostu się nie spodziewałam. Mam dużo na głowie i dużo stresu.

– Jak my wszyscy. – wtrącił się Janek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo jego przytyki w moją stronę wszyscy starali się ignorować.

Miałam nadzieję wymigać się od nich zręcznie, tak żebym nie musiała się z niczego tłumaczyć i żebym nie musiała słuchać żadnych pytań. I naprawdę wierzyłam, że po prostu ciche podejście do drzwi i złapanie za klamkę, podczas gdy oni prowadzili rozmowę między sobą, jest dobrym planem i ma prawo się udać. Niekoniecznie.

– Już uciekasz? – Nika wydawała się naprawdę mieć mi za złe, że ostatnio poświęcam im mniej czasu. I czułam się z tym bardzo, bardzo źle. – Mogłabyś chociaż udawać, że cieszy cię nasze towarzystwo. Nie możesz z nami chwilę posiedzieć?

– Aniela... – westchnął Tadek. Wiedziałam, że jest gotów włączyć się w dyskusję, żeby mnie bronić i pohamować blondynkę.

– Przestań, widzisz, jak jest. – mruknęła. – Zachowujesz się tak, jakbyśmy byli jakimś wujostwem, które rzadko przyjeżdża a ty dzieckiem, które chce się jak najszybciej ulotnić, po tym, jak zostało już wycałowane i wyprzytulane przez ciotki.

– Aniela, przecież ja chcę z wami spędzać czas. – nie docierało do mnie, że naprawdę myślała, że może być inaczej. – I zrobię to, tylko najpierw muszę coś zrobić i potem...

– Co musisz znowu zrobić, Anka? Co? Ty wiecznie coś robisz!

– Adam leży teraz w moim łóżku z zabandażowaną nogą, po tym, jak kilka godzin temu został postrzelony, ma gorączkę i zakaz ruszania się z miejsca, więc muszę podać mu kolację. – czułam, jak się we mnie gotuje.

Trójka przyjaciół pobladła. Chyba najbardziej Tadeusz, bo dotarło do niego, że ma pod dachem postrzelonego chłopaka i nie miał o tym pojęcia, a powinien wiedzieć pierwszy. Aniela natomiast oblała się rumieńcem wstydu i spuściła głowę.

– Adam tu jest?

– Ciebie może tu zaraz nie być, Janek. – dalej niedowierzając w jego bezczelność zniknęłam za drzwiami mojego pokoju, trzaskając drzwiami.

– Chyba zaminusowałem u szwagra i szwagierki. – Adam uśmiechnął się lekko.

Odpadłam z sił i zmęczona zaczęłam się śmiać. Nie miałam pojęcia, skąd brała się w nim ochota na żarty w takim momencie. Był niewiarygodny.

Podałam mu wodę, skończyłam kanapkę, którą zostawił, wmawiając mi, że już nie miał jej gdzie zmieścić. Wiedziałam, że tak naprawdę zostawił ją specjalnie dla mnie, bo w ten sposób miał pewność, że ją zjem, a bał się, że znowu z nerwów zapominam o posiłkach. Zmierzyłam mu temperaturę, zrobiłam okład, bo wydawało mi się, że znowu ma gorączkę.

– To ty potrzebujesz snu, nie ja. – oznajmił, kiedy przykryłam jego nogi kołdrą.

– Muszę jeszcze spotkać się dziś z Heńkiem. – odchrząknęłam po chwili.

– Masz gdzieś to, co do ciebie mówię. – oburzył się. Miał ochotę wstać, ale widząc, jak już próbuję go zatrzymywać, zrezygnował. – A ja się martwię.

– Wiem. Ale ja po prostu nie odpowiadam na niewygodne pytania. – wzruszyłam ramionami, uśmiechając się głupio, na co on prychnął z pogardą.

– To nie było żadne pytanie. To stwierdzenie. Rozkaz.

– Ah, rozkaz? – zakpiłam. – Chyba nie wiesz, że rzadko słucham się rozkazów. – poklepałam go po policzku. – Powiem im, że idę jeszcze zobaczyć się z twoim ojcem, żeby zapytać, jak mam z tobą postępować rano. Gdyby cię pytali, gdzie jestem, proszę, powtórz to.

– Tylko wróć szybko. – brunet przytaknął, a ja odetchnęłam.

***

Anoda z małym uśmiechem ulgi przyjął informacje ode mnie. O miejscu spotkania z Władzią dowiemy się dopiero jutro, już u Orszy, kiedy pozostałe informacje poda nam Heniek. Wtedy wszystko zaplanujemy. Rodowicz nie wspominał nic o tym, jak zareagował Orsza, gdy dowiedział się, że jednak udało mi się spotkać z Carlem. Miałam jednak nadzieję, że i on odetchnął z ulgą. Nie chciałabym się z nim spotykać teraz ze świadomością, że naprawdę bardzo wierzył, że będzie mi mógł ogolić łeb.

Kiedy weszłam do salonu, było pusto. Ciężko mi było uwierzyć, że cała czwórka odpuściła mi wieczór razem. Zwłaszcza nie spodziewałabym się tego po Anieli. Ona siedziałaby tu choćby i do rana, ale czekałaby, aż przyjdę, żeby narzekać, jak to nie dotrzymuję obietnic i cały czas się wymiguje od spędzania z nimi czasu.

Mama siedziała w kuchni i przepisywała coś z jakiejś kartki do zeszytu, poprawiając co chwila okulary. Widziałam, że była skupiona i nie bardzo docierało do niej, co się dzieje wokół, więc nie chciałam jej przeszkadzać.

Dopiero kiedy otworzyłam drzwi do swojego pokoju, w domu ponownie nastał gwar. Adam, próbując ukryć uśmiech, niezmiennie leżał na łóżku, ale bardziej podniesiony. Aniela z naburmuszoną miną siedziała na łóżku przy jego nogach, a Tadeusz z miną zbitego psa siedział na krześle przy łóżku. Maciej i Janek siedzieli po turecku na podłodze i głośno się śmiali. Wszyscy trzymali w rękach karty. Aniela przegrała kolejną rundę, a winny był Tadek, więc trochę mu się oberwało.

– Chyba świetnie się bawicie beze mnie. – zaśmiałam się, a wtedy wszyscy zwrócili się w moim kierunku.

– Miał sam siedzieć i tylko jeść i spać? – wzruszył ramionami dryblas. – Niech ma trochę rozrywki! Do kart mu nogi niepotrzebne.

– Tobie też by pasowało się rozluźnić. – uśmiechnęła się Miller, klepiąc miejsce obok siebie.

Odetchnęłam z uśmiechem i usiadłam w wyznaczonym miejscu. Popatrzyłam na uśmiechniętego Adama, na którego twarzy ponownie pojawiły się bardziej ludzkie kolory, a nie ta szarość i bladość, która ostatnio mu towarzyszyła. Z jego ciała i tego pokoju na jakiś czas uleciał męczący dekadencki nastrój.

Dotknęłam jego policzków, sprawdziłam czoło. Nie pozostał mi dłużny i złapał rękę, którą go dotykałam, przystawił do ust i pocałował. Czułam się znowu bezpieczna i spokojna. Jakby wcale nie miał postrzelonej nogi, tylko po prostu leżał, bo nie chce mu się wstać.

Janek potasował karty na nowo i rozdał nam wszystkim. Zaczęliśmy grać, ale nie szło to najlepiej, bo cały czas się rozgadywaliśmy, przez co nie potrafiliśmy zagrać nawet jednej pełnej kolejki bez przerwy.

– U mnie matka jedynie czym się interesowała, to żebym umiała mówić po francusku, bo przecież każda porządna panna powinna umieć francuski! – prychnęła Aniela, gestykulując rękami. – A ja na złość jej, nie uczyłam się go w ogóle, choć płaciła nauczycielce za dwie godziny dziennie cztery razy w tygodniu. Parę razy zmieniała mi nauczycielkę, była pewna, że to ich wina, ale gdy w końcu wzięła najlepszą i ja dalej na przekór uczyłam się coraz mniej, to ojciec chciał jej wyrwać wszystkie włosy! – zaśmiała się. – Do tej pory jedyne co potrafię po francusku to powiedzieć jak mam na imię.

– U nas ojciec bardzo chciał, żebyśmy umieli angielski. Był przekonany, że to język, na który należy postawić. – zaczął Tadek, a mi przypominały się wszystkie wykłady taty na temat tego, jak ważna jest znajomość języków dla ludzi w naszym wieku. – Ale oboje się do tego nie nadawaliśmy. Chciał siłą zmusić Ankę i do tej pory nie wiem, jak go przekonała, że nie miała lekcji.

– Tajemnica. – wzruszyłam ramionami. – Ale rodziców nie dało się przekonać i w zamian za to musiałam się uczyć francuskiego. A on nie! – zawołałam oburzona, a Zośka tylko uśmiechnął się pod nosem. – Na szczęście całkiem nieźle mi szedł i czasem nawet sprawiał przyjemność. Pomińmy fakt, że w życiu nie miałam okazji użyć go w praktyce.

– Umiesz mówić po francusku? – zdziwił się Janek.

– Ich liebe dich, Anastazja. – uśmiechnął się.

– A jak jest po francusku? – zakpiłam.

– Je t'aime. – prychnął.

– Długo się tego uczyłeś? – zaśmiałam się.

– Nigdy się nie chwaliłaś. – jego twarz spochmurniała. Nie dziwiłam się nawet, sama poczułam się zmieszana.

– Ja tam trochę tylko dukałem z niemieckiego. – zaśmiał się Dawidowski. – Mama chyba stwierdziła, że nie ma po co marnować czasu, bo nic z tego nie będzie. A ty, Adaś?

– Rodzice od małego posyłali nas na angielski. Całkiem długo się uczyłem, Jacka wypisali po paru miesiącach, bo mieli dość. – zaśmiałam się. Aż było mi go szkoda. Wszędzie go ciągnęli, a nigdzie mu nie wychodziło. – Potem jeszcze niemiecki. Z angielskiego nawet dawałem swego czasu przed wojną korepetycje, z chemii też.

– Ja w czasie wojny dawałem z niemieckiego. – mruknął Bytnar.

– Niby komu? – zaśmiała się Aniela.

– Anastazji.

Patrzył mi się bezczelnie w oczy, a ja mocniej zaciskałam dłoń Adama. Wszyscy ucichli, wydawali się zmieszani, jakby zapomnieli o czymś, o czym nie należy zapominać. Janek w parę sekund zdołał zniszczyć miłą, radosną, dawną atmosferę, która tu panowała. Teraz na powrót wrócił chłód, cisza i zmęczenie.

– Myślę, że pora kończyć. Adam musi odpocząć, ja też jestem zmęczona.

Podniosłam się szybko, ale brunet trzymał mnie za rękę, więc byłam zmuszona spojrzeć w jego pytające oczy i próbować mu powiedzieć, że wszystko w porządku, chociaż wiedziałam, że mi nie uwierzy. Wyszłam z pokoju, zostawiając ich samych i poszłam do łazienki. Stałam chwilę przy drzwiach, nasłuchując odgłosów. Dopiero po paru minutach usłyszałam, że w pokoju zaczął robić się ruch, a potem go opuścili. W salonie słyszałam tylko niemrawe mruknięcia Janka, który jako pierwszy zniknął z mieszkania. Potem radosny Maciek, próbował jakoś obrócić w żart to wszystko, ale Tadek klepał go po ramieniu. Przypominał mu, że nie są w stanie na to nic poradzić i sami zgodzili się na to. Jedyne rozwiązanie to się przyzwyczaić albo do tego nie dopuszczać, ale to akurat niemożliwe. Aniela narzekała bardzo. Narzekała na Rudego, na jego niewyparzony język, na to, że mógłby czasem myśleć, że powinien wyczuwać sytuację. Że po co w ogóle go tu zabrali. Zawadzki tłumaczył, że przecież Janek stanowi pewien filar naszej grupy, ale Miller nie chciała słuchać. Chciała mnie bronić, więc w tym momencie według niej tego filaru można się było pozbyć i byłoby mniej szkód niż z nim.

Kiedy wyszłam z łazienki, w salonie był tylko Tadek, który czytał gazetę.

– Przepraszam, że tak wyszło. – westchnęłam. – Naprawdę bardzo dobrze się bawiłam. Już dawno nie siedziałam z wami tyle dobrego czasu. Z wami wszystkimi.

– Ja też przepraszam. – złożył gazetę i podszedł do mnie. – Nie wiem, co w niego wstąpiło. Też mnie denerwował. Wie, jak jest, powinien więcej nad tym myśleć.

Przytulił mnie i położył policzek na mojej głowie. Odetchnęłam ciężko, tak jakby uszło ze mnie całe powietrze i objęłam go mocno. Zamknęłam oczy i próbowałam zapomnieć o wszystkim, dosłownie. Chciałam mieć pustkę w głowie i czuć tylko jego braterskie ciepło. Jak za starych czasów. Czułam, jak znika ze mnie cały stres, jak nerwy puszczają.

– Dawno nie robiliśmy nocnej pogadanki. Powinniśmy do tego wrócić. – mruknął niezrozumiale i zaczął się kołysać, przez co zachciało mi się spać.

– Wrócimy, ale później. Dopóki jest tu Adam, może być ciężko przeprowadzić pogadankę. – zaśmiałam się.

– Zawsze może się przyłączyć. – prychnął. – Chyba że chcesz na niego narzekać? Wtedy moglibyśmy zaprosić Rudego.

– Oj, przestań. – burknęłam, odpychając go od siebie, ale on zaczął się śmiać i nie chciał mnie wypuścić z objęć, więc musiałam walczyć. – Zepsułeś atmosferę! Teraz mnie puść!

Trzymał mnie tak długo, że postanowiłam przejść do radykalnych czynów i ugryzłam go w rękę. Wiedziałam, że zabolało, bo otworzył szeroko usta, ale nie krzyknął, żeby nie wyjść na mięczaka. Obraził się i gdybyśmy byli jakieś cztery lata młodsi byłabym pewna, że zaraz pójdzie poskarżyć się mamie. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet teraz to zrobił.

– Dobranoc! – zawołałam uśmiechnięta, machając mu, a on obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i wystawił język.

– Czy wy się biliście?

– Tylko go ugryzłam. – wzruszyłam ramionami. Podeszłam do szafy i szukałam wieszaka, na którym była sukienka, w której dziś chodziłam. – On zaczął. Mógł mnie puścić.

– My z Jackiem często się bijemy, ale chyba w życiu jeszcze mnie nie ugryzł. – zakpił. – Kopał mnie w różne miejsca, ale gryźć nie gryzł. Jeszcze.

– Słabi z was zawodnicy. – zrobiłam zawiedzioną minę, a on zaśmiał się pod nosem. – Mogę go nauczyć.

– Co jak co, ale jakbyś dała radę go nauczyć czegokolwiek, chociażby gryzienia to dokonałabyś cudu. – chciał się podnieść, ale skrzywił się, przypomniawszy sobie, że nie da rady. – Jakby mama się dowiedziała, że udało ci się coś takiego, to chyba kazałaby mi się w momencie z tobą żenić.

– To nie może być takie trudne. – pokręciłam z niedowierzaniem głową.

Podeszłam do łóżka, chwilę popatrzyłam, jak powinnam się tam wgramolić, po czym jak najdelikatniej wyszłam na nie i ułożyłam się od ściany, uważając przy tym na Adama.

– Małżeństwo? – zakpił. – Nie wiem, czy wiesz, Anastazja, ale w czasie wojny...

– Nauka Jacka, durniu.

Strzeliłam mu palcem w bok głowy, na co mruknął ciche „Ała” i postanowił mi oddać. Próbowałam się bronić, zakrywać twarz, ale ręce nadal miał silne, więc łatwo mu poszło. Kiedy trzymał obie moje ręce, żebym nie mogła się obronić, dał mi szybkiego buziaka w usta i wrócił na swoje miejsce.

– Dziękuję ci za to, że nie pozwoliłeś mi wybuchnąć. – powiedziałam, opierając głowę obok jego. – Gdybyś nie był przy mnie, skończyłoby się gorzej. Nie dałabym rady.

– To były bardzo... Złe wspomnienia? – zaczął szeptać. Nie chciał zepsuć tej chwili słabości. Jeśli człowiek jest słaby, dźwięki też powinny być słabe. W geście solidarności.

– Nie były złe. – pokręciłam głową. – Były dobre, swego czasu piękne. Ale teraz są bolesne, bardzo. Nie chcę do nich wracać, zwłaszcza kiedy mam nowe.

– Myślisz, że zrobił to specjalnie?

– Nie. – odparłam szybko. – Nie wiem. – mruknęłam po chwili zastanowienia. – Dla niego na pewno też są to specyficzne wspomnienia. To on dał im początek, więc nie mogą być dla niego obojętne. Nie wierzę w to.

– Wiesz, że moim ulubionym wspomnieniem z tobą jest nasz pierwszy pocałunek? W deszczu, w ciemnej ulicy oświetlonej latarnią. – uśmiechnął się szeroko, patrząc w sufit. Tam widział obraz przemoczonych nas, ukrytych pod kurtką, śmiejących się jak głupi po tym, jak wyznaliśmy swoje uczucia.

– Moje ulubione to chyba jednak Brwinów. – uśmiechnęłam się na myśl o jeziorze.

– Powiedziałaś mi tam, że mnie nienawidzisz. – prychnął.

– A potem powiedziałam, że cię kocham, o co ci chodzi? – zakpiłam, a on odwrócił się do mnie z uniesioną brwią. – Zresztą ty też to powiedziałeś. Zrobiliśmy to w tym samym momencie.

– Ah, może dlatego nie słyszałem, że też to powiedziałaś.

– Doskonale słyszałeś!

Podniosłam się oburzona i czym prędzej złapałam w ręce poduszkę. Rzuciłam mu ją na twarz i zaczęłam go dusić, a on nie był w stanie już powstrzymać śmiechu, który rozległ się po pokoju. Sama resztkami sił próbowałam nie wybuchnąć, chciałam zachować resztki powagi.

– Już skończ, bo nie dość, że będę kaleką to jeszcze z niedotlenionym mózgiem!

***

Następnego dnia...

Było niewiele przed szóstą, kiedy obudziłam się przez stres, który pożerał mój żołądek. Adam leżał wciąż w jednej pozycji, starał się nie wiercić, żeby nie ruszać za dużo nogą. Teraz leżał niżej ode mnie, a głowę miał oparta na moim dekolcie. Przytuliłam twarz do jego głowy i delikatnymi ruchami głaskałam go po głowie. Uspokajało mnie to. Czułam ciepło, które dawało mu jego ciało i tym samym poczucie bezpieczeństwa i błogości. Przez chwilę czułam się bardziej jak na wakacjach jak w Brwinowie zabarwionym letnim wschodzącym złocistym słońcem. Wokół panuje cisza, słychać tylko ptaki, a na trawie jest rosa. Przez okno czuć letni wietrzyk i charakterystyczną poranną pogodę. Tak, zdecydowanie tak się czułam. I to było najwspanialsze uczucie.

Próbowałam usypiać. Z zamkniętymi oczami skupiałam się na miękkości włosów Adama, które były teraz najlepszą poduszką, jaką miałam i na spokojnym biciu jego serca oraz na miłym uczuciu, jakie dawała jego ręka na mojej talii. I chociaż w myślach wciąż miałam błogi poranek w Brwinowie u boku z Adaśkiem, to w moim żołądku dalej niezmiennie panowała wizja dzisiejszego dnia i zbierała coraz większe żniwo, bo zaczynał zaciskać mi się żołądek.

Kiedy nie udało mi się dojść do dalszego etapu, niż udawanie snu było za dwadzieścia siódma. Dałam radę bezpiecznie wysunąć się spod kołdry i nie budzić chłopaka. Wyjrzałam przez okno, napiłam się wody, chwilę patrzyłam na bruneta, a potem podeszłam do szafy i zaczęłam zastanawiać się, co powinnam wybrać.

Wyjmowałam granatową spódnicę, kiedy usłyszałam szelest kołdry. Nie bardzo się tym przejęłam, więc zaczęłam przeglądać koszule, ale potem usłyszałam znaczące chrząknięcia, które miało w sobie nutkę słów „jestem tu, zwróć na mnie uwagę”.

– Czyżbyś się już wyspał? – zagadnęłam, biorąc się pod boki i obracając przodem do niego.

– Spałoby mi się zdecydowanie lepiej, gdybyś poranek spędzała u mojego boku, a nie na nogach. – uśmiechnął się zawadiacko, przewracając oczami. – Poza tym, nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie jesteś zbyt dyskretna, gdy nie możesz spać.

– Wypraszam sobie, to nie moja wina, że tak czujnie śpisz! – zawołałam obudzona.

– Na szczęście jestem dobroduszny i dam ci to odpokutować, więc możesz śmiało położyć się obok mnie. – poklepał miejsce obok siebie i zmrużył oczy.

Przewróciłam oczami i odłożyłam ubranie na bok. Podeszłam do łóżka i powoli, starając się nie zrobić sobie ani jemu krzywdy, wróciłam na swoje już zimne miejsce. Objęłam go i położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a on oparł głowę przy mojej głowie. Dłonią gładził mój policzek.

– Co cię tak wzięło na czułości? – zaśmiałam się, zamykając oczy. – Czyżby ci życie przeleciało przed oczami w trakcie postrzału?

– Jak ci coś nie pasuje, to więcej cię zapraszać tu nie będę. – on dosłownie spał na moim łóżku w moim pokoju w moim domu, nie wiem, czy zdawał sobie z tego sprawę.

– Nie jestem przyzwyczajona do takich zmian. – prychnęłam. – Tylko nie przechodź jakiejś przemiany wewnętrznej, bo się jeszcze odkocham! Zaczniesz mi głosić improwizacje na szczycie Mont Blanc i...

– Mam cię już dość, Anka. – mruknął, odpychając mnie od siebie, a ja zaczęłam się śmiać. – Chyba pierwszy się odkocham.

Przytuliłam go mocniej, żeby nie mógł się ruszyć w momencie, kiedy chciał ode mnie uciec, więc jeszcze przez parę minut mruczał coś pod nosem i droczył się, aż w końcu wrócił do poprzedniej, niezwykle wygodnej i miłej pozycji.

– Mogłabym tak leżeć cały dzień. – westchnęłam. – Brakuje tylko takiego letniego słońca za oknem i śpiewu ptaków. Czułabym się jak w niebie.

– Gdybym tylko mógł, sprawiłbym ci tutaj całe niebo. Naprawdę. – pocałował mnie w czubek głowy i odgadnął włosy z twarzy.

– Muszę wstawać, Adaś. – szepnęłam. Miałam nadzieję, że może nie usłyszy i będę mogła jeszcze parę sekund dłużej cieszyć się tą chwilą. Ale nie mogłam. – Mam parę rzeczy do załatwienia, nie mogę marnować za wiele czasu. Ogarnę się, przygotuję ci śniadanie i pomogę ci, a potem będę musiała wyjść.

***

– Mamo, Adam na razie śpi, chyba znów wzrosła mu temperatura, ale zrobiłam mu okład, więc jakbyś mogła zajrzeć do niego przed wyjściem i mu go zmienić, to będę wdzięczna. – podawałam informacje szybko, nie zwracając uwagi na stojącą w drzwiach Leonę. Zarzuciłam płaszcz na ramiona i szukałam torebki i dokumentów. – Pan Mirek obiecał zajrzeć rano, więc gdyby nie zdążył przyjść, dopóki będziesz w domu, mogłabyś poprosić Tadeusza, żeby zaczekał na niego?

– Kochanie, damy sobie ze wszystkim radę. – zaśmiała się. – Adam to nie dziecko, żeby nad nim biegać. Jeśli będzie czegoś potrzebować, to powie. A panem profesorem się nie martw.

– Dobrze, dziękuję mamuś, do zobaczenia!

Podbiegłam do mamy, pocałowałam ją w policzek i już mnie nie było. Niemal biegłam w kierunku naszej tymczasowej harcerskiej siedziby. Musieliśmy z Orszą omówić cały plan i wszystko, co udało nam się ustalić. Miałam nadzieję, że Heniek przyjdzie jak najszybciej, bo jego informacje były niezbędne.

Z blondynem minęłam się w drzwiach. Parę minut później byliśmy już w trójkę – ja chodziłam w te i z powrotem, nerwowo wyginając palce, Anoda siedział przy stole i stukał palcami, a Wierzba próbował nie oszaleć i siedział wyprostowany jak struna z zamkniętymi oczami, robiąc głębokie wdechy i wydechy. W końcu Orsza zaszczycił nas swoją obecnością.

– Serwus, miło was wszystkich widzieć. – kiwnął głową, a ja już sama nie wiedziałam, czy naprawdę mu było miło, czy wręcz przeciwnie. – Cieszę się, że wczorajsza „operacja” przebiegła pomyślnie. Macie wszystkie informacje?

– Zgodziła się na spotkanie. – westchnęłam.

– To już wiem, Anoda przekazał mi to wczoraj. – prychnął. – Potrzebuję konkretów.

– Dzisiaj o piętnastej, nieopodal dziedzińca. To trochę takie skrzyżowanie, zaczynają się mieszkalne kamienice. Powinnaś być gdzieś koło salonu modystki. – oznajmił Henryk. – Sprawdziłem i naprzeciwko jest mniejszy zaułek, miejsce styku dwóch kamienic. Dobre miejsce. – wzruszył ramionami. – Oprócz tego panuje nawet duży ruch, jest tam pełno ludzi, czy to przechodniów, czy jakichś sprzedawców. Jest też głośno, bo są grajki.

– Dlaczego wybrała takie miejsce?

– Carl powiedział, że Betty wybrała idealny moment, bo Liza potrzebuje kupić sobie kapelusz na jakąś specjalną okazję. Właśnie u tej modystki.

– To Polka? – podrapał się po brodzie. – Ta modystka.

– Volksdeutschka. W salonie przyjmuje głównie Niemców, ale zdarzają się też Polacy, ci zamożniejsi. – mruknął, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. – Nie patrz w ten sposób. Musiałem się dobrze przygotować, skoro już miałem informacje. Nie puszczę cię tam niczego nieświadomą.

– Jak wygląda ta Lisa? – zapytał Anoda.

Spojrzałam na Orszę ze zmarszczonymi brwiami, a on nieznacznie pokręcił głową. On nie wiedział. Janek Rodowicz nie miał pojęcia, kim była Lisa von Martens.

– Szczupła szatynka, średniej długości włosy. Ma pieprzyk nad górną wargą. – Anoda próbował rysować sobie jej portret w głowie, a ja byłam ciekawa czy jest w stanie połączyć kropki i dopasować ten opis do Władzi. – Jest dość charakterystyczna. Od razu ją rozpoznasz. – zakpiłam, a Orsza odkaszlnął, jednak nie powiedziałam nic wielkiego.

– Do piętnastej musimy zdążyć wymyśleć jakiś sensowny plan, opracować go, zapoznać z nim pozostałych uczestników, przeanalizować i zabezpieczyć w miarę możliwości miejsce i zwyczajnie się przygotować. – Orsza westchnął i ciężko opadł na krzesło. – Jakieś pomysły? To nie jest proste zadanie. Akcja likwidacji nigdy nie jest prosta, tym bardziej...

– Nie dowiem się, dlaczego w ogóle dochodzi do tej akcji, prawda? – było mi go trochę żal, bo został w to wplątany, nie wiedząc praktycznie nic, oprócz suchych podstaw. Jak można kogoś zlikwidować, jeśli nie wie się nawet czy był winny? – I dlaczego jesteśmy akurat w takim składzie? Przepraszam, Orsza, ale myślałem, że na poważną akcję jak akcja likwidacji, tym bardziej chyba naszą pierwszą, w składzie pojawi się, nie obrażając nikogo, ktoś taki jak Zośka i wydawało mi się to niezaprzeczalne...

– To źle ci się wydawało, Anoda. – uciął szybko. – Jesteśmy tu od wykonywania rozkazów, nie od filozofowania. Skład jest, jaki jest, to nie ma tu znaczenia. Znaczenie ma plan, a na razie nam go brak.

***

– Bierzemy Anodę, Czarnego Jasia, Słonia... – Orsza drapał się po brodzie. Wiedziałam, jak bardzo brakowało mu tu możliwości wybrania Alka, Zośki, Rudego czy chociażby Pawła, których kategorycznie wykreślam z listy uczestników. – Wierzba, idziesz też prawda?

– Będę ich ubezpieczał. – kiwnął głową. – Mogę zaprowadzić Ankę na miejsce, potem się gdzieś zaszyć, gdzie będzie najlepszy widok.

– Widziałem, że jest obok chłopak od czyszczenia butów, możesz skorzystać. – podsunął Rodowicz. – Powinien być stamtąd dobry widok.

– A wy gdzie będziecie? W zaułku? Lepiej, żeby nie było was tam we troje. Dwóch, najlepiej jakbyście byli czymś zajęci...

– Jest tam słup ogłoszeniowy. – przypomniał sobie Wierzba. – Jakby się dało, możecie ubrać się jak najbardziej po robotniczemu, weźmiecie pędzle i klej i będziecie naklejać świeże plakaty.

– Weźmy jeszcze Buzdygana. – Orsza zapisał coś na planie. – Przywiezie was dwoje na miejsce rikszą, potem się gdzieś zaszyje i po wszystkim weźmie was z powrotem.

– Ja przyjdę na miejsce na nogach, zanim wy będziecie. Będę gdzieś nie daleko z gazetą udawał, zęba kogoś czekam. – mruknął Anoda. – Chłopaki muszą przyjść wcześniej. Jakąś godzinę. Lepiej, żeby zaczęli jeszcze na jakimś dalszym słupie, dopiero potem przeszli do tego konkretnego.

– Musicie mi dać jakiś znak, że się pojawiła. Nie może mnie zobaczyć, zanim nie podejdzie wystarczająco blisko. – westchnęłam, a Anoda zmarszczył brwi. Nie miał bladego pojęcia, skąd ta Niemka miałaby mnie znać.

– Słup, przy którym będą pracować chłopaki, jest blisko. Gdy Lisa się pojawi, któryś z nich zdejmie czapkę.

Wierzba wzruszył ramionami, dając odczucie znudzonego. Wyglądał tak, jakby to wszystko było dla niego banalne, a pomysły wyciągał z kapelusza. Jakby się dziwił, dlaczego robimy z każdego szczegółu problem.

– Co zrobicie, gdy do ciebie podejdzie?

– Odciągnę ją jak najdalej do zaułka, a potem... – nie wiedziałam, co potem. W mojej głowie tworzył się obraz jej wykrzywionej od twarzy bólu, krwi, którą traciła, a nie kreśliły się żadne czynności, które by to spowodowały.

– Postrzał sprawi za dużo hałasu. – Orsza czytał w moich myślach. – Do diabła, to nie ma sensu. To nie ma żadnych podstaw. Nie potrafimy utworzyć żadnego sensownego planu akcji, która ma się odbyć za parę godzin. Chyba pora prze-

– Nic nie przerwiemy, Orsza. – z poważną miną ruszyłam z miejsca i zaczęłam krążyć po pokoju. – Spotkanie zostało już przypieczętowane, nie można zmarnować jedynej szansy.

– Gardła jej nie poderżniemy. – prychnął Anoda. – Postrzał to jedyna możliwość. Przecież nie zwiążemy jej i nie uprowadzimy, bo nie mamy jak. Musimy się z nią uporać na miejscu.

– Szkoda, że nie spotykacie się w żadnej kawiarni. To wiele by ułatwiło. – Orsza wyglądał, jakby postarzał się o dziesięć lat. – Wystarczyłoby jej coś dosypać.

– Czy pójście na żywioł będzie bardzo złe? – mruknęłam wykończona. Atmosfera była napięta i męcząca, same pytania, żadnych odpowiedzi. Do tego cała ta nieudolność. – Wiem, że to niedorzeczne, ale nic nie wymyślimy. Jesteśmy w kropce. Mamy początek, ale nie mamy końca. Nawet nie wiemy co zrobić z ciałem. Przecież go nie przetransportujemy, choćbyśmy chcieli.

– Zastrzelicie ją i zostawicie. – zarządził Orsza, z głębokim westchnieniem. – Jeśli będziecie w stanie, upozorujcie... To, co wam wpadnie do głowy. Skoro Lisie tak długo udało się pozostać w ukryciu, może nikt jej nie rozpozna.

– Naprawdę nie da się zrobić nic więcej? – Anoda wydawał się nieprzekonany.

– Nie mamy innych możliwości.

Nie chciałabym być teraz na jego miejscu. Wręcz czułam, jak przygniatają go wyrzuty sumienia. Wypuszczał młodych ludzi, swoich podopiecznych na naprawdę poważną akcję, akcje likwidacji, z powiedzmy sobie szczerze, niedopracowanym planem, który miał wiele niewiadomych i nie dało się go już w żaden sposób ulepszyć.

– Dam wam wszystkim broń. Anoda, zawiadom chłopców. Macie wszyscy stawić się tu o trzynastej. Dogadamy wszystko. – podwinął rękawy koszuli, wyjął papierosa i odpalił go. – Oby dopisało wam szczęście. Jeszcze nigdy nie byłem niczego tak niepewny.

***

Adam trochę kręcił nosem, kiedy tłumaczyłam mu, że muszę znowu wyjść, tym razem na trochę dłużej. Na szczęście siedział w salonie z Tadeuszem, więc nie wiedziałj, pakuję „niemieckie” ubrania do torby, żeby u Orszy móc się w nie przebrać na akcję. Tadeusz i pozostali mieli swoją akcję później niż nasza, więc też jeszcze się nie szykował. Patrzył na mnie tylko zaciekawionym wzrokiem, ale o nic nie pytał. Byłam ciekawa, jak mu to Orsza wytłumaczył. 

Heniek czekał na mnie przed kamienicą. Razem poszliśmy do Orszy, w drodze wymieniając tylko zdawkowe zdania. Oboje byliśmy bardzo zestresowani. Wręcz czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Był związany chyba w podwójny supeł. Nogi mi się trzęsły, a ręce nieustannie pociły, choć co rusz wycierałam je w płaszcz. Wierzbowski ukrył swoje ręce w kieszeniach, ale nerwy dało się wyczytać z jego twarzy. 

Gdy dotarliśmy na miejsce, chłopcy już byli. Czarny Jaś i Słoń przebrani byli w swoje robotnicze stroje. Koło stołu stały dwie puszki, pędzle i oczywiście plakaty. Anoda nie dostał gazety jako rekwizytu, miał ją kupić na miejscu. Ryksza dla Buzdygana stała na zewnątrz, gotowa do użytku. 

Orsza rozdał nam broń, każdemu bez wyjątku. Prosił tylko, żebyśmy używali jej w ostateczności. Nie wyznaczył, kto ma dokonać likwidacji, ale wiadome było, że nie będzie robił tego Heniek ani Buzdygan i to z prostej przyczyny – Wierzba miał być gdzieś daleko w tłumie i tylko obserwować, a Krzyżewicz musiał zniknąć razem z rikszą, żeby nie wzbudzać podejrzeń. 

Chłopaki „robotnicy” wyszli, żeby tak jak zaplanowaliśmy, godzinę przed nami byli już na miejscu. My próbowaliśmy jeszcze obgadać plan, ale nie dało się zrobić nic więcej. Musieliśmy działać według tego, co mieliśmy. 

A mieliśmy mało. 

Pół godziny później i my ruszyliśmy w drogę. Wsiadłam do rikszy, przeżegnałam się, choć od dawna przeżywałam kryzys wiary, ale chyba potrzebowałam, żeby ktokolwiek tam u góry miał nade mną opatrzność, i złapałam blondyna za rękę. Buzdygan ruszył i nie było już odwrotu. 

Nie rozmawialiśmy w drodze. Musielibyśmy rozmawiać po niemiecku, żeby nie stracić wiarygodności, a żadne z nas nie miało na to ochoty. Poza tym byliśmy pogrążeni we własnych myślach. 

Nie pożegnałam się ani z Adamem, ani z Tadkiem. Rzuciłam im krótkie „Wrócę za parę godzin”. Przecież nie miałam żadnej pewności, że wrócę. Co, jeśli coś pójdzie nie tak? Co, jeśli nie wrócę do godziny policyjnej i zaczną się martwić, bo przecież powiedziałam, że wrócę? Co, jeśli akcja wcale się nie powiedzie? Jeśli nas złapią, przewiozą na Szucha, zaczną przesłuchiwać? Czy Tadeusz w ogóle się domyśli, co się wydarzyło? Czy Orsza w takim wypadku wyjawi mu całą prawdę? 

Kiedy wysiadałam z rikszy, w głowie miałam już tylko pustkę. Zastanawiałam się, czy pamiętam co robić. Bałam się, że coś pójdzie nie tak. Heniek szybko uciekł w głąb ulicy, żeby nikt w razie potrzeby nie mógł nas ze sobą powiązać, a Buzdygan rzucił mi tylko „Powodzenia” i odjechał. Rozejrzałam się raz, ale nigdzie nie widziałam Anody. Mimo to wiedziałam, że jest tam gdzieś dobrze ukryty tak jak wtedy w parku. Czarny Jaś i Słoń właśnie zaczynali pracę przy drugim słupie, tym bliższym mnie. Oboje mieli jak na razie na sobie czapki, tak jak zaplanowaliśmy. 

Weszłam w głąb uliczki i czekałam. Patrzyłam co jakiś czas na zegarek na moim trzęsącym się niemiłosiernie nadgarstku. Z nerwów robiło mi się zimno. Przytłaczała mnie myśl, że mamy tylko jedną szansę. Nie ma opcji, że gdyby coś się nie udało, odszukanie nas zajmie Władzi dłużej niż godzinę. Znała nas dobrze, nie było co liczyć na ucieczkę. 

Po dobrych piętnastu minutach stania plecami do całego świata i dwóch wypalonych papierosach, dostrzegłam jak Czarny Jaś zdejmuje czapkę i przeczesuje ręką włosy. Zrobiło mi się niedobrze. 

Zaczęłam słyszeć za sobą tupot butów na obcasie. Lisa szła pewnym siebie krokiem młodej kobiety, która ma pod sobą cały świat. 

– Guten Tag! (Dzień dobry.) – przywitała się radośnie. – Es mag albern klingen, aber bist du das Mädchen, mit dem ich ausgegangen bin?  Ich hatte gehofft, du wärst näher an der Modeschöpferin, damit ich dich leichter finden kann. (Może to głupio zabrzmi, ale to ty jesteś dziewczyną, z którą byłam umówiona? Miałam nadzieję, że będziesz bliżej modystki, żebym cię łatwiej znalazła.

– Oh, ich habe nicht daran gedacht. (Och, nie pomyślałam.) – westchnęłam, odwracając się do niej twarzą i wyciągając rękę przed siebie. – Entschuldige die Unannehmlichkeiten, Lisa. (Wybacz za kłopot, Lisa.)

Moja ręka zawisła a powietrzu między nami, a na moich ustach wykwitł satysfakcjonujący, szyderczy uśmiech. Twarz von Martens z każdą sekundą się zmieniała, a jej źrenice się rozszerzały. Właśnie łączyła fakty. 

Złapałam ją szybko za ręce, zanim zdążyła zareagować i pociągnęłam jeszcze bardziej na koniec zaułka, choć i tak byłyśmy już daleko. W końcu chyba dotarło do niej co i jak, zaczęła się szarpać i wymierzyła mi cios. Zgięłam się w pół, ale oddałam jej czym prędzej, nie bardzo wiedząc, gdzie celuje. Zaczęłyśmy się szarpać. Jej włosy się poburzyły, a mój kapelusz gdzieś zniknął. Kiedy pociągnęła mnie za włosy, kopnęłam ją w piszczel. Odetchnęłam, kiedy w końcu usłyszałam za sobą chłopców. 

Nie łatwa była dla nich perspektywa uderzenia kobiety, więc w momencie, kiedy przeważałam nad nią swoją siłą, złapali ją za ręce od tyłu, a ja ścisnęłam jej szczękę, zmuszając, by na mnie spojrzała i uciszając ją.

– Du dachtest, ich wäre dumm?  Dass ich es nicht erfahren werde? (Myślałaś, że jestem głupia? Że się nie dowiem?) – cedziłam słowa po niemiecku, pozwoliłam sobie uwolnić całą wściekłość, jaka się we mnie gnieździła. – Du hast mich zerstört, also zerstöre ich dich. (Zniszczyłaś mnie, więc ja zniszczę ciebie.)

Z całą swoją siłą kopnęłam ją ze szpica w brzuch, aż się zgięła i z trudem próbowała złapać oddech. Słoń ją puścił i patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. Właśnie do niego dotarło, że Lisa to nie jakaś zwykła Niemka. 

– Ja chcę to zrobić. – rzuciłam do Czarnego Jasia, który zaczął celować pistoletem. 

Szybko przeładowałam pistolet i wycelowałam wprost w postać wykończonej dziewczyny. Ona nie wiedziała, czym było prawdziwe cierpienie. Myślała, że jest panią, że jest ponad nami. Ponad mną. Chciała zrobić ze mnie jeszcze głupszą niż wtedy na ulicy ze swetrem. 

– Za wszystko, co zrobiłaś i chciałaś zrobić. – mówiłam już po polsku, w końcu i tak mnie rozumiała. Patrzyła na mnie przerażonymi oczami, wręcz błagała mnie w ciszy, żebym się opamiętała. – I za całe moje cierpienie. 

Jednocześnie z moim strzałem rozległy się strzały gdzieś na ulicy. Za bardzo zajęta byłam swoją wewnętrzną walką, żeby usłyszeć krzyki ludzi. Trwała łapanka, a niektórzy ludzie już zaczęli uciekać do zaułka. 

To była nasza szansa. 

– Zrobimy z niej ofiarę łapanki. – oznajmiłam chłopcom, a oni kiwnęli głowami. Parę sekund później był przy nas Anoda. – Odwróćmy ją plecami. Nikt się nie kapnie od razu, w końcu wszyscy myśleli, że jest Polką. 

Rodowicz dopiero odwracając dziewczynę, zrozumiał, kim jest. Wbił we mnie wzrok, ale ja nie miałam teraz na to czasu. Ludzi przybiegało coraz więcej, jedni ranni od strzałów, które nie ustępowały, drudzy pełzli w to miejsce, mając nadzieję na schronienie, choć nie było już dla nich ratunku. 

Ciał zmarłych od postrzałów ludzi w zaułku było więcej, niż tylko to Władzi, więc był to lepszy finał naszej akcji, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Nikt nie mógł nas podejrzewać. Władzia była ofiarą łapanki jak pozostali. Obiecałam sobie, że nigdy nikomu się nie przyznam, że ta łapanka ucieszyła mnie w minimalnym stopniu. Zginęli w niej niewinni ludzie, którzy nie zasłużyli na ten los. Ale pośmiertnie przysłużyli się ojczyźnie. Przysłużyli się nam. 

Ukryłam się z chłopakami w miejscu, w którym tłoczyli się pozostali uciekinierzy łapanki. Nie bardzo wiedziałam, jak się stamtąd wydostać, więc powierzyłam to Anodzie, który znalazł wyjście. Nie wiedziałam, gdzie jest Heniek i Buzdygan, ale byłam pewna, że sobie poradzą. 

Schowałam do stanika niemieckie dokumenty na nazwisko Lisy von Martens, które udało mi się wyciągnąć z jej płaszcza, zanim uciekliśmy. Dzięki temu ciężej będzie ją rozpoznać, zwłaszcza jeśli jej ciało odnajdzie żołnierz niemający pojęcia o tym, jak wygląda ta słynna narzeczona von Benckendorffa. W końcu mało kto znał ją osobiście. 

Nie wiedziałam, co Orsza z nimi zrobi, ale miałam nadzieję, że spali i w ten sposób wymiarze całkiem pamięć o tym demonie, który wdarł się w nasze życie. 

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że to Władzia? – szepnął Anoda, jakby bał się mówić o tym głośno. 

– Bo nikt o tym nie wie. No oprócz mnie, Heńka, Orszy i teraz was. Sama odkryłam to niedawno. – wzruszyłam ramionami. – Od początku czułam, że jest coś nie tak. 

– Co z Rudym? 

Wydawał się bardziej wstrząśnięty niż ja. Może faktycznie było to wstrząsające doświadczenie poznać tożsamość ofiary parę chwil po jej śmierci, zwłaszcza kiedy tę ofiarę się zna. I ma się ją za całkiem kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. 

– Rudy się nie dowie. Tak postanowiłam i to mi obiecał Orsza. – chłopak zatrzymał się w miejscu, ale gdy dotarło do niego, że mówię poważnie, przyśpieszył, żeby mnie dogonić. – Wystarczy zamieszania w naszym życiu. Teraz już wszystko będzie poukładane. I nie trzeba tego wyjaśniać. 

– I naprawdę wierzysz, że to najlepsza opcja? Będziesz go okłamywać? 

– Nie będę go okłamywać! Nawet nie śmie się mnie o to zapytać, więc nie miałabym jak tego zrobić. – prychnęłam. – Nie zdziwię się, jak to przed nami zatuszuje jakimś błahym kłamstwem. 

Poprosiłam Anodę, żeby sam udał się do Orszy. Potrzebowałam odpoczynku i wyczerpałam całą swoją siłę psychiczną na dziś, żeby jeszcze zdawać relacje z akcji. Dopiero teraz czułam, jak opada ze mnie adrenalina. Widziałam przed sobą twarz Lisy wykrzywioną zwierzęcym strachem widocznym też w jej oczach. Jej wzrok wypalał mi myśli. 

Dałam mu jej dokumenty, obiecał je przekazać i miał mi też zrelacjonować później rozmiar z Orszą. Na całe szczęście postanowił też odprowadzić mnie pod moją kamienicę. Robiło się powoli ciemno, a ja nie miałam ochoty na samotne błąkanie się po ulicach w taki dzień. 

Kiedy wchodziłam do mieszkania, byłam jeszcze bardziej wykończona, niż myślałam. W salonie nie było nikogo, kuchnia też była pusta. Tym lepiej dla mnie. Przetarłam twarz i przypomniałam sobie, że jestem w niemieckich ubraniach, a moje normalne ubrania zostały prawdopodobnie u Orszy. Nie mogłam się tak pokazać Adamowi, nie miałam też pewności, czy śpi. Jakiekolwiek myśli powoli napływały do mojej głowy, więc pomyślałam, że najprościej będzie wejść do łazienki, rozebrać się i udawać, że kładę się już spać. Co było naprawdę dobrym pomysłem. 

Weszłam do swojego pokoju już w samej halce, ubranie zostawiłam w łazience. W pokoju było ciemno, bo słońce już znikło za kamienicami, a nie paliła się nawet żadna świeczka. 

– Wróciłaś? – nie wiedziałam, czy jestem bardziej szczęśliwa, że nie śpi czy nieszczęśliwa. 

– Tak, już jestem. Siedzisz po ciemku? – zdziwiłam się. 

– Miałem właśnie zrobić sobie drzemkę. – wzruszył ramionami, poprawiając się na łóżku. – Ale skoro już wróciłaś... 

– Chętnie bym się przespała. – zaśmiałam się. – Jestem naprawdę wykończona. Miałam straszny dzień. 

Chłopak podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Gołym okiem widać było, że czuł się o wiele lepiej niż wczoraj. Tak naprawdę nie było widać, że coś z nim jest nie tak. 

– Coś się stało, Anastazja? 

Uniosłam wzrok do góry, szukając jakiejś pomocy, ale jej nie znalazłam. Westchnęłam, próbując powstrzymać łzy, ale to też nie pomogło. Odpadłam na podłogę koło łóżka i położyłam głowę koło niego. Nic nie powiedział, po prostu zaczął głaskać moje włosy. 

– Już dobrze, Anka. Jesteś już w domu. Jesteś ze mną. – szeptał tak kojącym głosem, że czułam się nadzwyczaj nierealnie. Jakby to był sen. 

– Jestem okropna. Czuję się taka pusta, taka zawistna. – szlochałam, choć nie byłam pewna czy cokolwiek rozumie. – Nie chcę więcej takich dni. Jestem za słaba. 

– Będzie dobrze. – nie miał pojęcia, o co chodzi, ale z całych sił starał się mnie wesprzeć. 

Piętnaście minut później czułam, że wypłakałam już wszystkie nerwy, a cały dzisiejszy stres wreszcie mnie opuścił. Chciałam o tym zapomnieć. Chciałam, żeby ta akcja stała się odrębną częścią mojego życia. Żeby nikt o tym nie wspominał. 

W końcu podniosłam się i bez słowa położyłam koło niego. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, mając nadzieję, że pozwoli mi to zniknąć. Adam objął mnie mocno ramieniem i położył policzek na mojej głowie. 

– Chyba wybrałem najgorszy moment na to, żeby por pierwszy ulec prośbom Anieli. – westchnął, a ja zmarszczyłam brwi i podniosłam głowę. 

– O czym ty, do jasnej cholery, mówisz? – miałam ochotę go udusić. 

Odruchowo podniosłam kołdrę, odkrywając jego nogi, ale opatrunki były na swoim miejscu. Prychnął pod nosem na ten gest, pewnie wydawało mu się, że mam go za idiotę co nie dba o swoje zdrowie. I w sumie to miał rację. 

– Jak cię nie było, to przyszła Aniela i na kolanach ubłagała mnie, żebym się zgodził zrobić ci niespodziankę i zaprosić wszystkich do salonu, żebyśmy mogli się wreszcie spotkać, a ty, żebyś się odprężyła. – westchnął ciężko, drapiąc się po karku. – Miałem cię utrzymać w pokoju jak najdłużej, żeby się zdążyli zebrać. Jak przyszłaś, blondyna była u Tadka w pokoju. – zaśmiał się. – Myślę, że to dobry moment, żebyś się ubrała. Nie wiedzieliśmy, że będziesz taka zmęczona. 

– Czy naprawdę aż tak nudzi cię leżenie w łóżku? – prychnęłam. 

– Ależ skąd! Czuję się tu wspaniale, zwłaszcza że to twoje łóżko. – zakpił. – A już najwspanialej się czuję, jak jesteś w tym łóżku też ty! 

– O nie, nie ma opcji! – zawołałam, próbując go odepchnąć, kiedy specjalnie zaczął się do mnie przysuwać i obejmować, dając przy tym buziaki. – Nie udobruchasz mnie! 

Czym prędzej zeskoczyłam z łóżka i znalazłam się przy szafie. Szukałam czegokolwiek, co mogłabym na siebie teraz włożyć. 

– Kto tu ma w ogóle być? 

– Aniela, Tadek, Maciej, Basia, ja, ty... – zaczął, a ja przewróciłam oczami. – Marysia, Stefan... – ucieszyła mnie ta myśl, miałam nadzieję, że naprawdę się zjawią. 

– ...Janek? 

– Tego nie wiem. Nikt nic nie mówił na ten temat. – wzruszył ramionami. – Anielę pochłonął wir przygotowań, może przegapiła ten szczegół. 

Wyjęłam sobie pierwszą lepszą sukienkę. Nie miałam ochoty się stroić, miałam na tyle wyczerpujący dzień, że dałam sobie z tym spokój. Popatrzyłam niepewnie na Adama, który tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się pokrzepiająco. Próbował sam wstać, ale od razu ruszyłam mu na pomoc, z czego nie był zbyt zadowolony. Trzymał się mnie możliwie jak najdelikatniej, żeby nie było, że naprawdę potrzebuje pomocy i tym sposobem weszliśmy do salonu, gdzie siedział już Maciek z Basią i Maryśka ze Stefanem. 

– Nie mam już żołędzi, nie musisz się bać. – zaśmiała się Maryśka. – Chyba że znowu muszę nim w ciebie rzucić, żebyś zaczęła ze mną rozmawiać. 

– Tym razem obejdzie się bez tego. – prychnęłam, usadzając Adama na fotelu. 

– Nieźle się załatwiłeś, stary. – mruknął Stefek, próbując ocenić stan nogi przyjaciela. – Ale chyba na warunki nie narzekasz. Jakby ci było źle, to już dawno byś znowu biegał, a nie się lenił. 

– Jakbym mógł, to bym biegał. – przewrócił oczami. – Nie moja wina, że ona mi wszystkiego zakazuje. 

– Jakoś ani razu nie narzekałeś. – zakpiłam, a Stefan wybuchł śmiechem. 

– Pantofel! – zawołał, trzymając się za brzuch, a Maryśka próbowała dłonią zasłonić uśmiech na swojej twarzy, ale jakoś jej to nie wychodziło. – Kto by pomyślał, że Anka cię tak urządzi! Ciebie! Gdzie twoje pazurki? Spiłowane? 

– Nadal zwarte i gotowe, więc się już zamknij, Stefan. – założył ręce na klatkę piersiową. Zrobił się wyraźnie poirytowany. 

W kuchni jak się okazało byli Zośka, Aniela i jakże mogło być inaczej – Rudy. Mama zapewne zaszyła się u siebie, widząc tyle młodych ludzi. 

– Mam nadzieję, że Adam nie wygadał się przed czasem. – Aniela momentalnie zjawiła się u mojego boku. – Jak Mahomet nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Mahometa. Trzeba cię było widocznie zmusić do spędzania z nami czasu. 

– Zgaduję, że oczekujesz podziękowania, ale to zrobię dopiero, jak posprzątasz później po swoim genialnym pomyśle. – prychnęłam. 

– Więc nie dziękuj! – zawołała ze sztucznym uśmiechem. Sprzątanie nie było jej mocną stroną. 

Wróciliśmy do salonu i zasiedliśmy możliwie jak najwygodniej. Miller powiedziała, że miał być też Heniek, ale gdy dzwoniła, żeby go zaprosić, powiedział, że jest wykończony i przeprasza. Wcale mu się nie dziwiłam. Sama najchętniej wymknęłabym się stąd i poszłabym spać. 

– Jak się czujesz, Adam? – zapytała Basia. Zawsze wykazywała się ogromną troską wobec każdego. 

Byłam im wszystkim wdzięczna, że Adam był dla nich jednym z nas. Szczerze za nim przepadali, nie przeszkadzał im. Czasem czułam się tak, jakby był z nami od zawsze. 

– Coraz lepiej. – uśmiechnął się do niej. – Mam nadzieję, że jak najszybciej wrócę do formy. Chociaż nie wiem, czy Anastazja mi na to pozwoli. 

– Może jeszcze tego nie odczułeś, ale też chciałabym, żebyś już wyzdrowiał. – prychnęłam. – Mam cię dość. Zabierasz mi całą kołdrę! I kopiesz mnie! 

– To ty mnie kopiesz pierwsza! I masz zimne nogi! 

– Tadziu uważaj, bo zaraz się okaże, że Adam śpi dziś z tobą! – Maciek wybuchnął śmiechem, a my razem z nim. 

– Moje kondolencje. – zaśmiał się Czarborowicz, na co przyjaciel uderzył go w ramię. – No co? Mało kto jest w stanie przeżyć z tobą noc! Podziwiam Ankę. 

– Jeśli będziecie potrzebować łóżka, to z chęcią zabiorę Tadka do siebie. – Aniela wzruszyła ramionami z cwanym uśmiechem, a Zośka popatrzył na nią z wytrzeszczonymi oczami i spalił buraka, na co się zaśmialiśmy. 

– A ty czemu jesteś taki nie w humorze? – mruknęłam, szturchając Bytnara. 

Skoro już tu był i raczył nas swoją obecnością, to niech, chociaż angażuje się jakkolwiek w rozmowę, a nie tylko marnuje powietrze. Widziałam, że nikt inny nie zauważył milczącego Rudego. 

– Miałem się dziś spotkać z Władzią. – no i już pożałowałam, że zapytałam o cokolwiek. – Ale nie przyszła, a ja nie miałem zamiaru czekać na nią pół dnia. Nie dała żadnego znaku, nie odbierała jak dzwoniłem. – wzruszył ramionami. – Nie wiem, o co jej chodzi. Przecież nic nie zrobiłem. Diabli wiedzą, gdzie ona może być. 

– Nie przejmuj się. – westchnęłam, wysilając się na jakąkolwiek litość wobec niego. – Oczyść umysł, jesteś z nami, więc naciesz się tą chwilą. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – Władzia na pewno się znajdzie. Prędzej czy później. 

Janek uśmiechnął się, pokiwał głową i wdał się w dyskusję z Anielą. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę, wyobrażając sobie, że kiedy on na nią czekał, ja próbowałam nie zmiażdżyć jej szczęki. 

Przecież nikt nie mówił, że musi znaleźć się żywa, prawda?

_______________________________

dzień dobry! nie spodziewaliście się, co?

mam nadzieję, że rozdział się wam podobał <3 zostawcie komentarz, kocham je czytać

w między czasie zdążyłam zachorować dwa razy (i mam nadzieję, że więcej już nie będę, odpukać), mieć załamanie nerwowe po tym jak usunął mi się nieodwracalnie rozdział (byłam wtedy na fragmencie z Basią w piekarni), co opóźniło pisanie, bo musiałam zrobić sobie przerwę, parę innych załamań bardziej osobistych, przeżyłam święta, teraz lenię się na feriach. a co u was kochani?

jest mi przykro, że pisanie tego rozdziału zajęło mi tak długo. tak naprawdę nie ma tu nie wiadomo czego, a jednak zeszło mi tyle, jakby był jakiś nie wiadomo jaki xD czuję się też dziwnie z tym, że jest krótszy niż poprzednie. chyba się starzeję.

nie zanudzam więcej, dziękuję wam bardzo za przeczytanie i miłego dnia!

do następnego!

słowa: 18913
data: 04.02.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top