Rozdział 51

Wrzesień 1941

– To łaskocze! – zaśmiałam się.

Brunet całował moją żuchwę i stopniowo zjeżdżał na szyję, by skończyć na obojczykach, co sprawiało, że nie mogłam się nie uśmiechać. Jego nos łaskotał moją skórę i sprawiał, że przechodził mnie dreszcz.

– Zostaw już te obojczyki. – prychnęłam, bawiąc się jego włosami.

– Co ty masz do tych obojczyków? – westchnął, podnosząc głowę, żeby na mnie spojrzeć.

– Są kościste. – mruknęłam, chcąc wzruszyć ramionami, ale nie wiem, czy było to widać, gdy leżałam.

– Większość obojczyków jest koścista. – prychnął Adam, opierając głowę na moim brzuchu.

Nogi nie mieściły mu się na łóżku, więc wisiały w powietrzu. Jego broda trochę wbijała mi się w brzuch, ale nie przeszkadzało mi to. Jedną ręką gładził moją nogę, drugą trzymał moją dłoń.

– Nie podobają mi się, nie lubię ich. – odparłam, opadając głową na poduszki.

– Też mam kościste obojczyki. – zakpił, a ja aż musiałam ponownie podnieść głowę. Próbował mnie podejść, bo na twarzy błąkał mu się zawadiacki uśmiech.

– Ale twoje mi się podobają. – zaśmiałam się, przewracając oczami.

– Nie może być tak, że u kogoś podoba ci się coś, co nie podoba ci się u ciebie. – chciałam mu przerwać, ale on ciągnął dalej. – Anastazja, jesteś piękna zrozum to. Nie możesz wytykać sobie wad, których nie masz. Sama tworzysz sobie kompleksy, a nie powinnaś, bo nikt poza tobą ich nie widzi. – moją rękę, którą wcześniej swobodnie trzymał położył na swoim policzku, a na niej położył dłoń.

Mały uśmiech sam wykwitł mi na ustach. Choć nie powiedziałam ani słowa, to wiem, że Adam czuł, jak wiele mu teraz chciałam powiedzieć. Czasami trzeba było usłyszeć takie słowa, żeby przestać widzieć siebie jak w krzywym zwierciadle i spojrzeć na siebie tak jak widzą nas inni. To nie było łatwe, ale już same słowa dawały naprawdę dużo.

– Kocham się. – wyszeptałam, bo nie miałam odwagi psuć tej atmosfery głośnymi dźwiękami. – Naprawdę tak bardzo cię kocham.

Położył w końcu twarz na moim brzuchu i wsunął ręce pod moje plecy, żeby móc mnie objąć. Zamknął oczy i szukał najwygodniejszej pozycji do leżenia.

– Ja ciebie też. – zaśmiałam się na jego średnio wyraźne słowa i zaczęłam bawić się jego włosami.

– Wciąż twierdzę, że to naprawdę miłe, że twój ojciec zorganizował nam te miesięczne pseudo wakacje od kompletów. – powiedziałam, kiedy od paru minut nikt z nas się nie odezwał.

Miałam ochotę rozmawiać i skoro naprawdę chciałam to robić, to musiałam zacząć, bo Adam był już o krok od zaśnięcia, bo wreszcie było mu ciepło i wygodnie.

– A ja dalej uważam, że w ogóle się to nie opłacało. – mruknął. – Ale już się nie mogę doczekać Stefka na szyciu.

– Biedny, znowu będzie musiał przez to przechodzić. – zaśmiałam się, bo przypomniały mi się wszystkie te razy, kiedy Stefan był wręcz zmuszany do zszywania. Co było dość dużą ironią losu, bo przecież był jednym z najlepszych w szyciu. Na zajęciach zawsze go chwalono. Niestety zmieniło się to, kiedy z małych wycinków świńskiej skóry przeszliśmy na prawdziwe organy. Miał rękę do szycia, nie miał ręki do zszywania.

– Znowu wszyscy się będą modlić o to, żeby zaliczył. – zakpił, bo już po ostatnim razie każdy miał dość.

Czarborowicz nie zdał jednego z szyć, bo nawet nie zdążył wziąć igły do ręki, kiedy już musiał biec, żeby zwrócić swoje śniadanie. Potem nie zaliczył poprawki, potem drugiej poprawki, bo ponownie zrobiło mu się nie dobrze, a podczas trzeciej poprawki pan Mirek i lekarz, który go egzaminował przeżegnali się, kiedy chłopakowi po raz pierwszy podczas dotychczasowych egzaminów udało się wbić igłę, a potem popłakali się ze szczęścia – zresztą razem ze Stefanem – kiedy udało mu się zrobić dwa szwy i nie kazali mu nawet kończyć, tylko od razu wypuścili.

– Nie za wygodnie ci? – prychnęłam po kolejnych piętnastu minutach. – Muszę wstać, czas wreszcie się ubrać i ogarnąć.

– Aż tak ci tu źle? – westchnął, podnosząc głowę i patrząc na mnie z pogardą w oczach.

– No rusz się! – zaśmiałam się, próbując uwolnić się z jego objęć.

Westchnął ciężko jeszcze jakieś dobre dwa razy, a potem wreszcie zabrał ręce. Mogłam się spokojnie wysunąć, a kiedy zeszłam z łóżka, opadł twarzą prosto w pościel.

– Jeśli spotkasz po drodze mamę, możesz zapytać, czy Jacek był w piekarni, tak jak go prosiłem. – wybełkotał tak bardzo niezrozumiale, że musiałam się zatrzymać na parę chwil przy drzwiach, żeby powoli dojść do tego, co powiedział.

Wyszłam z pokoju, kręcąc głową. Miałam bose stopy, na sobie cienką halkę sięgającą gdzieś do kolana, a na głowie burzę włosów. Czułam pojedyncze większe kosmyki włosów, które łaskotały mnie w gołe plecy i niemiłe pojedyncze małe włosy, które latały mi po twarzy. Próbowałam właśnie pozbyć się jednego z takich denerwujących włosów, kiedy usłyszałam kochany głos pani Krysi.

– Dzień dobry, kochana!

Nie czułam się niekomfortowo w samej halce przy pani Krysi. Była to naprawdę cudowna kobieta ze złotym sercem i mogłam śmiało powiedzieć, że to była moja Leonka. Taka Leonka, jaką widzi Maciek, zawsze uśmiechnięta i gotowa upiec ci piętnaście różnych ciast, bylebyś był syty i równie uśmiechnięty jak ona.

Ta wspaniała kobieta pewnego razu kazała przekazać Adamowi, który miał później przekazać mi, że mam się nie wstydzić „paradować w halce” po ich mieszkaniu, co w sumie odebrałam z lekkim zmieszaniem. Potem sama powiedziała mi, że gdyby ona miała tyle lat co ja i równie piękną figurę, to cały dzień, chodziłaby tylko w halce. Ale teraz jej już nie wypada, bo jest za stara i mogłoby być to niesmaczne.

Tak więc czułam się jak w domu, kiedy bezwstydnie robiłam kolejne kroki bosymi stopami w kierunku głosu pani Krystyny, kiedy zobaczyłam, że nie była sama.

– Dzień dobry! – uśmiechnęła się kobieta z ciasno upiętymi włosami.

Obie panie siedziały przy stole i piły kawę, przegryzając ją ciastkami. Patrzyły na mnie, a ja czułam się coraz mniej komfortowo. Do cholery, dlaczego akurat teraz musiałam wyjść?

– Dzień dobry. – uśmiechnęłam się. – Adam pyta, czy Jacek był w piekarni, tak jak go prosił.

– Tak, wszystko leży w kuchni. – kiwnęła głową pani Krysia i wskazała na kuchnię.

– Świetnie, dziękuję bardzo. – błagam cię Anastazja idź już, stąd, dlaczego wciąż tu stoisz. – Ja pójdę tylko do łazienki i zaraz przyjdziemy z Adamem.

Czym prędzej ruszyłam do łazienki i odetchnęłam ciężko, opierając się o drzwi. Przetarłam twarz dłonią, zła, że musiało mnie coś takiego spotkać, a potem zaczęłam wreszcie się szykować.

Ubrana w beżową koszulę i spódniczkę w brązową kratę oraz z włosami zaplecionymi w warkocz wyszłam. Miałam już czmychnąć do pokoju bruneta, ale odezwała się tamta nieznajoma kobieta.

– Przepraszam bardzo, że cię zatrzymuję, ale chodzisz z moim synem na komplety, prawda?

Spojrzałam na nią i starałam się jej lepiej przyjrzeć. Nie spodziewałam się tego. Włosy miała w kolorze ciemnego blondu, na twarzy już parę zmarszczek, zwłaszcza gdy się uśmiechała, a miałam wrażenie, że robiła to prawie cały czas. Nie widziałam dokładnie jej oczu, ale chyba były brązowe.

– Anastazjo, to pani Zofia Jarzyna, mama Stefana. – przedstawiła kobietę pani Krysia.

– Bardzo mi miło panią poznać. – uśmiechnęłam się. – Przepraszam bardzo, ale dopiero teraz widzę podobieństwo. – zaśmiałam się. – Tak, chodzę ze Stefanem na komplety, nawet się z nim przyjaźnię.

– Cieszę się, że Stefanek ma taką uroczą przyjaciółkę! – wydawała się naprawdę wniebowzięta. – Na pewno jesteście ze sobą dość blisko.

– Myślę, że bliżej jest z Marysią. – zaśmiałam się, ale dopiero kiedy kobieta zrobiła duże oczy, dotarło do mnie, że nie powinnam już nic mówić. – Przepraszam bardzo, ale powiedziałam Adamowi, że zaraz wrócę.

Prawie biegłam do jego pokoju. Walnęłam się parę razy w czoło, a Adam tylko patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

– Co tym razem ci się przytrafiło? – westchnął, kończąc zapinać guziki w koszuli z krótkim rękawem.

– Twoja mama chyba zaprosiła mamę Stefana na kawę. Właśnie ją poznałam. – oznajmiłam, a chłopak podniósł głowę z zaciekawieniem na twarzy. – Chyba powiedziałam trochę za dużo o Maryśce. Może zapomni…

– Aż boję się tam iść. – zakpił. – A Jacek wywiązał się z umowy?

– Naprawdę to jest ważniejsze od tego, że prawie się wygadałam? – prychnęłam, siadając obok niego, a on tylko rzucił mi kpiące spojrzenie. – Tak, był w piekarni!

– I świetnie, to teraz wstawaj, idziemy na śniadanie. – odparł uradowany, wyprostował się i poprawił koszulę. – Ale jestem głodny.

– Mam cię dość. – burknęłam, wzdychając ciężko.

Marudziłabym z chęcią dłużej, ale złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć, żebym wstała. I musiałam w końcu wstać, bo przecież by mi ją wyrwał.

Wyszliśmy z jego pokoju, po czym poszliśmy do dwóch kobiet. Adam odsunął mi krzesło i powiedział, żebym usiadła, a sam poszedł po nasze śniadanie. Jak wrócił, usiadł obok mnie i razem jedliśmy, słuchając rozmowy, do której zostaliśmy włączeni.

– Jesteście razem? – zapytała pani Jarzyna, kiedy wbiłam się zębami w nadzienie bułki i próbowałam się właśnie nie udławić.

Nie wiem, czy to pytanie było na poważnie, czy bardziej dla formalności. Czy my teraz dosłownie nie jedliśmy razem śniadania, podczas którego ręka Adama spoczywała wciąż na moim udzie? Czy ja dosłownie nie wyszłam rano w samej halce z jego sypialni?

– A nie widać? – zaśmiała się pani Krystyna, a ja spojrzałam na Adama, który już patrzył na mnie. – Przecież to takie gołąbeczki.

– A szkoda. – westchnęła zmartwiona pani Zofia. – Stefanowi na pewno byłoby z tobą dobrze. Jesteś taka miła i dobrze ci z oczu patrzy… – przyglądała mi się, tak jakby właśnie chciała sprawić, żeby zamiast Adama siedział obok mnie Stefek. – Dobrze, będziemy się zbierać. Gdzie te urwisy?

Popatrzyłam na chłopaka pytającym wzrokiem, a on wzruszył ramionami. Jak się po chwili okazało, pani Zofia nie przyszła na kawę sama, a z najmłodszą córką, tą z drugiego małżeństwa. Była chyba niedużo młodsza od Jacka, więc kolegowali się. Marta – bo tak miała na imię ta urocza dziewczynka – miała włosy w tym samym odcieniu co matka, tylko oczy miała jakby szare.

Obie pożegnały się, życząc nam wszystkim miłego dnia. Jacek od razu pobiegł na zewnątrz do swoich kolegów z podwórka, zdążył tylko dać mamie buziaka w policzek, co jak zgadywałam, miało być pewną zapłatą za możliwość wyjścia. Pani Krystyna poszła potem do siebie, a my dalej siedzieliśmy przy stole.

– Gdyby nie fakt, że pierwszy cię złapałem, to chyba byłabyś już Anastazją Czarborowicz. – zaśmiał się brunet. – Mówiłem ci, że nie przesadzamy z tym, że gdyby Stefek przyprowadził dziewczynę, to miałby już ustaloną datę ślubu.

– W sumie to Anastazja Czarborowicz całkiem dobrze brzmi.

Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się złośliwie, a chłopak tylko popatrzył na mnie z politowaniem, potem bez słowa zabrał talerzyki i wyszedł z pokoju. Dawno się tak głośno nie śmiałam. Gdy weszłam do kuchni, dalej patrzył na mnie z pogardą, ale to śmieszyło mnie jeszcze bardziej. W końcu się poddał i sam się uśmiechnął, dorzucając coś chyba o tym, że jestem głupia. Chyba pomyliło mu się to z „zabawna”.

– Nie chciałbyś dziś do nas przyjść? – zaproponowałam, podchodząc do niego i obejmując go. – Moja mama bardzo cię lubi, a w sumie dawno już cię nie było. A ja przesiaduje u ciebie już prawie codziennie. Leona w końcu wystawi mi rzeczy za próg i powie, że mogę się już przeprowadzić.

– I w czym problem? – wzruszył ramionami. – Dużo by to nie zmieniło.

– Mówię poważnie! – oburzyłam się. – Przyjdź w końcu. Za każdym razem, gdy cię o to proszę, okazuje się, że musisz coś załatwić. Nie pytam o to, ale nie może tak być za każdym razem.

– Jeśli nie będę miał nic do zrobienia, to przyjdę, obiecuję. – westchnął, widząc mój upór i pogłaskał mnie po głowie, patrząc mi prosto w oczy. – Tylko nie krzycz, jak nie przyjdę.

– Masz przyjść!

– No właśnie o tym mówię. – zakpił, przewracając oczami.

***

Ja, Maryśka i Adam szliśmy właśnie w stronę szpitala, w którym mimo naszych wakacji od kompletów dalej pomagaliśmy. Od codzienności nie było wakacji, podopieczni nie stali się ot tak zdrowi na cały miesiąc. Chłopak szedł w środku i prowadził nas obie pod rękę. Nawet się trochę z niego śmiałyśmy, że ludzie pewnie sobie myślą, że jest taki obrotny i zarazem pewnie sprytny, że z obiema się zabawia, a my nawet nie mamy o to do siebie problemów.

Czasami chciałam wejść do głowy innych ludzi. Nawet jeśli miałabym tam znaleźć tylko głupie myśli, niesmaczne czy po prostu niedorzeczne. Chciałbym wiedzieć, co myślą o mnie ludzie – ci, którzy widzą mnie pierwszy i pewnie ostatni raz na ulicy, ci, którzy już widzą mnie od jakiegoś czasu i nawet rozpoznają, czy nawet ci, którzy znają mnie od lat. Chciałabym wiedzieć, co siedzi w ich umysłach. O czym myślą, robiąc zakupy, spacerując po parku, spiesząc się do pracy, jadąc rykszą czy zmieniając dziecku pieluchę. O czym myślą prości ludzie, o czym biedni i o czym bogaci. O czym myślą młodzi i o czym starzy. Chciałam wiedzieć, o czym myślą szczęśliwi, o czym zrozpaczeni i w końcu, o czym ci, do których nagle uśmiechnęło się szczęście. W życiu było tyle różnych perspektyw. Jeden człowiek w ciągu życia nie ma na tyle czasu czy możliwości, żeby móc spojrzeć na świat z każdej tej perspektywy. W każdym z tych momentów ludzie z pewnością myślą o czymś innym i chciałabym dowiedzieć się, o czym. Z drugiej strony, gdybym miała możliwość się tego dowiedzieć, bałbym się, że będę rozczarowana odpowiedzią – że wszyscy będą myśleć o tym samym.

Stefan siedział na schodach przed szpitalem. Jedną ręką podpierał głowę, w drugiej natomiast trzymał cienki patyk, którym kreślił po ziemi. Wyglądał jak dzieci – te znudzone, bez żadnego zainteresowania a może nawet bardziej rozmarzone niż znudzone.

Maryśka myślała podobnie, ale jej zdaniem chłopak przypominał owszem dziecko, ale przerośnięte. Jadł za dużo drożdży.

– No w końcu! – mruknął, wyrzucając patyk i wstając ze schodów.

– Nie spieszyliśmy się, widać było, że naprawdę dobrze się bawisz. – zakpił Adam.

– Mijałem Antka, poproszę moje pieniądze. – uśmiechnął się chytrze Czarborowicz i wyciągnął rękę w stronę Maryśki.

– Już byś chciał! – oburzyła się. – A skąd ja mam mieć niby pewność, że naprawdę tu jest? Nie dam się okantować.

– O co znowu wy się założyliście? – prychnęłam, już nawet mnie to nie dziwiło, zakłady u tej dwójki były codziennością.

– O to, co ostatnio najczęściej, czyli o Antka. – zaśmiał się chłopak. – Znowu sobie znalazł jakąś pannę. Maryśka oczywiście była pewna swojej teorii, że mężczyźni to świnie i zależy im tylko na jednym, więc była zdania, że się nie zjawi. – zetknął na brunetkę, która się nie odzywała. – A ja jestem dobrym kolegą i wierzyłem w niego cały czas, więc teraz wygrałem!

– Najwidoczniej słabsza ta panna, skoro tym razem wybrał obowiązki. – rzuciła i ruszyła ku drzwiom.

Była wyraźnie zbulwersowana swoją już praktycznie pewną przegraną i tym, że Antek zniszczył jej teorię na temat mężczyzn, którą dodatkowo Stefan wyśmiał, a to już w ogóle przelało czarne goryczy i dziewczyna dłużej nie mogła wytrzymać w tym bezmózgim towarzystwie.

– Twoja mama dziś do nas zajrzała. – oznajmił Adam, kiedy w trójkę wchodziliśmy po schodach. – Chyba chciała cię wyswatać z Anastazją. – zakpił, a ja przewróciłam oczami. – Miałem szczęście, że wróciłem ze śniadaniem na czas, bo już omawiały krój sukni.

– Ale głupoty pleciesz, nie mogę cię słuchać! – oburzyłam się, a chłopaki zaczęli się śmiać jeszcze głośniej.

Maryśka miała rację. Nie da się wytrzymać w tym bezmózgim towarzystwie.

Pokręciłam oburzona głową, rzuciłam im jedno wrogie spojrzenie i zostawiłam ich z tyłu. Rozejrzałam się i szybko znalazłam Marię, która widząc moją minę, zaśmiała się.

– Idioci. – prychnęła. – Świat jest ich pełen.

Nasi znajomi z kompletów powoli się już zbierali, wszyscy czekali w korytarzu, aż przyjdzie jedna z pielęgniarek i da nam informacje o tym, jakie kto ma dziś główne zadanie.

Maria Stasik stała oparta luźno o ścianę i właśnie wyjmowała z kieszeni koszuli paczkę papierosów.

– Proszę cię, w szpitalu? – przewróciłam oczami.

– Chcesz? – chyba ogłuchła.

Oczywiście, że chciałam i nawet mnie kusiło, żeby jednak wziąć, ale fakt, że dopiero co zwróciłam jej uwagę, sprawiał, że nie mogłam. Może byłam trochę zbyt dumna? Liczyłam po prostu, że Marysia mnie posłucha i schowa papierosy, ale zapomniałam, że jest sobą. A mnie teraz za kare chciało zeżreć od środka, że ona spokojnie pali a ja nie.

– Chyba przypadkiem trochę się wygadałam o was mamie Stefana. – napomniałam, jak gdyby nigdy nic, a ona zaczęła nagle gwałtownie kaszleć.

Parę osób spojrzało na nas dziwnie, kiedy brunetka dalej kaszlała dymem, a ja klepałam ją po plecach coraz bardziej zdezorientowana.

– Jeszcze raz, co zrobiłaś? – ledwo mówiła, wciąż dławił ją kaszel.

– Nie dosłownie, ale myślę, że mogło tak zabrzmieć. – westchnęłam. – Może nawet nie zrozumiała, co miałam na myśli. Chyba trochę się zdziwiła, ale zbyła to milczeniem. – wzruszyłam ramionami. – Z resztą uciekłam stamtąd jak najszybciej.

– Chciałabym wierzyć w to, że faktycznie nie zrozumiała. – prychnęła. – Kurwa, Anka, nawet nie wiesz, jak ona mnie nienawidzi.

Nie mogłam nic wyczytać z jej twarzy. Każda emocja była sprzeczna. Bawiła się papierosem między palcami. Brwi miała trochę zmarszczone, oczy przymrużone, miałam wrażenie, że nawet trochę szkliste. Jednak na twarzy błąkał się cyniczny uśmiech i wyglądała tak, jakby miała zaraz wybuchnąć śmiechem.

– Niby dlaczego? – zdziwiłam się. – Mogę ci przysiąc Marysia, ja nie powiedziałam nic złego, ja…

– To nie o to chodzi, Anastazja. – westchnęła. – Jestem praktycznie sierotą i pasierbica, której przyprawiają rogi, która pracuje w ledwo utrzymującym się sklepie. Żyję w jednej z najbiedniejszych dzielnic w suterenie, w której śmierdzi wilgocią i grzybem. Wychowałam się wśród ludzi, którzy całe życie walczą o przetrwanie, mam znajomości wśród szemranych typów, z którymi zwykli ludzie wolą nie mieć nic wspólnego. Większość tych ludzi to moje ciocie i wujki, bo mnie wychowali. Mam specyficzny charakter, nie daję sobą pomiatać, bo ci ludzie nauczyli mnie, że w życiu ciągle trzeba walczyć o wszystko. No i większość szarych ludzi pewnie prędzej powiedziałaby, że jestem złodziejką, prostytutką albo co najwyżej słabą służącą, bo na studentkę medycyny raczej nie wyglądam.

– Maryś, przecież…

– Stefan jest oczkiem w głowie pani Zofii. – kontynuowała swoją opowieść, choć mi krajało się serce z każdym kolejnym jej słowem. – Chce dla niego całego świata, a jeśli da radę, to jeszcze doda kosmos. Może nie widać tego po nim, ale wychował się w inteligenckiej rodzinie. Nie żył nigdy na takim poziomie jak Adam, ale nie brakowało takich, którzy by mu zazdrościli. Pamiętam, jak chodziliśmy do podstawówki i marudził, że gosposia znowu źle zapakowała mu drugie śniadanie. Pamiętam, jak miał lekcje gry na skrzypcach, chociaż znienawidził je w momencie, kiedy był zmuszony się tego uczyć, a nie robił tego z przyjemności. Pamiętam, jak narzekał, że wieczorem znowu idzie na kolację do jakiś napuszonych znajomych ojczyma, którzy są lekarzami od pokoleń. – papieros ledwo tlił się w jej ręce, ale ona nie odrywała oczu od ściany przed sobą. – Ja nigdy nie widziałam prawdziwej gosposi. Nigdy nie grałam na skrzypcach, nawet nigdy ich nie dotykałam. Nigdy nie byłam na wytwornej kolacji. Nie potrafię się zachowywać jak dziewczyna z dobrego domu. Nie wiem, co wypada a co nie. – spojrzała na mnie załamana i całkowicie rozbita. – A pani Zofia o tym wie. Wie, bo przyjaźnie się ze Stefkiem i Adamem od zawsze i widziała, jak dorastałam. Wie, gdzie dorastałam i jak dorastałam. I nienawidzi mnie, bo od zawsze widziała, że łączy nas coś ze Stefanem. Nienawidzi mnie, bo nie nadaje się na przyszłą panią Czarborowicz.

– Nie uwierzę w to. – pokręciłam głową. – Nie wierzę, że naprawdę istnieje taki powód. To niemożliwe.

– Taka jest prawda. – wzruszyła ramionami. – Myślisz, że dlaczego gotowa jest urządzić mu wesele od razu, jak tylko przyprowadzi jakąś dziewczynę? Bo wtedy będzie miała odpowiednią synową, odpowiednią panią Czarborowicz. Odpowiednią, bo taką, która nie jest mną.

– To dlatego tak się z tym kryjecie? – było mi jej tak żal.

– Prawda jest taka, że nie musimy, bo ona i tak wie, jak jest, ale po co robić sobie problem? – prychnęła. – Stefan kocha swoją matkę, nie dziwię mu się, bo naprawdę jest dobrą kobietą i nie dziwię jej się, że po tym, co przyszła, chce dla niego jak najlepiej, ale nie mogę przeżyć tego, że to ja jestem niewłaściwa. Że akurat ja muszę pochodzić z dziury. Chciałabym wiedzieć, dlaczego akurat w tym wcieleniu musiałam tak trafić? – zastanawiałam się, czy wziąć mówi do mnie, czy już bardziej do siebie. – Czasami myślę, co by było, gdybym urodziła się w innej rodzinie. Pewnie nie byłoby żadnego problemu, nawet z moim charakterem. Chciałabym czasami być kimś innym, byle by mieć pewność, że mogę żyć ze Stefanem spokojnie. Może w innym życiu…

Adam i Stefan właśnie weszli do środka i po chwili byli już przy nas, śmiejąc się pod nosem z czegoś. Pewnie na zewnątrz nas obgadywali i próbowali zrozumieć, jak działa babski rozum. W sumie my spędziłyśmy ten czas podobnie.

– Masz i wypchaj się tym. – prychnęła Maryśka, podając Stefanowi wygrane w zakładzie pieniądze. – Myślałby kto, że Antek nagle się taki szlachetny zrobi.

– Może ta nowa dziewczyna go zmusiła. Pewnie się popisuje. – zaśmiał się Adam.

– To mógłby się popisywać w innym miejscu, tak, żebym nie traciła przez niego pieniędzy i wyniku w rankingu zakładów. – oburzyła się.

– Prowadzicie ranking? – myślałam, że niczym mnie już nie zaskoczą, ale znowu się myliłam.

– A wy nie? – prychnął zdegustowany Czarborowicz. – Maryśka się tak wkurza, bo jej przewaga topnieje.

– Boże, ale się tu duszno zrobiło! – westchnęła Stasik. – A przepraszam, to jednak tylko twoja głupota, Stefan.

Widziałam, że Marysia miała ochotę właśnie odejść, bo nie chciała dłużej rozmawiać ze Stefanem. Wszystko dlatego, że po prostu nienawidziła przegrywać, a on dobrze o tym wiedział i specjalnie ją podburzał. Na szczęście zjawiła się pielęgniarka, która podała nam plan dnia.

Wszyscy jeszcze chwilę błądzili po korytarzu, zapoznając się z planem i omawiając go z innymi, potem każdy zaczął się rozchodzić do swoich podopiecznych. Pan Zbysiu nadal zajmował sale obok podopiecznej Adama, więc razem szliśmy po schodach na nasze piętro. Nie odzywaliśmy się za dużo, Adam wspominał tylko coś o tym, że jak będzie mieć chwilę, to pójdzie nam zrobić kawę, na co przytaknęłam, bo byłam pewna, że się przyda.

Pożegnałam się z chłopakiem, a potem weszłam do sali, w której znajdował człowiek, który był jednym z moich ulubionych. Pan Zbysiu siedział na łóżku z gazetą w ręce i tlącym się papierosem między palcami.

– Panie Zbysiu! – zawołałam oburzona, a on tylko spojrzał na mnie z politowaniem.

– Jakbyś mnie znała drugi dzień, to jeszcze bym się może zaśmiał, ale znasz mnie od miesięcy. – prychnął, składając gazetę. – Myślałem, że rozmowę o tym, jak powinnaś mnie traktować, a jak traktujesz, mamy już za sobą.

– To nie znaczy, że nie mogę reagować. – zakpiłam. – Gdyby weszła tu jakaś pielęgniarka i zobaczyłaby, że pan bezkarnie sobie pali, a ja na to pozwalam, straciłabym opiekę nad panem, a może i w ogóle możliwość pomagania tu.

– Dobra, dobra, zawsze ta sama gadka. – machnął ręką. – Zostawiłem ci jednego. – uśmiechnął się, wyciągając w moją stronę paczkę.

Umowy między mną a panem Zbysiem, zostawały między mną a panem Zbysiem. A umowy te były naprawdę owocne.

– Dziękuję. – zaśmiałam się, biorąc papierosa. Podpaliłam go zapalniczką i popatrzyłam na staruszka. – No to o czym sobie dziś porozmawiamy?

– Ty mi powiedz. – wzruszył ramionami. – Do rodzenia Piłsudskiego ci się widzę, nie śpieszy, o tym starym kochasiu to już chyba z pięć różnych historii słyszałem, a o śmierci ze mną nie chcesz dyskutować. – westchnął. – To chyba tylko o kawalerze nam zostało!

– Nie no, naprawdę? – zaśmiałam się, przewracając oczami.

– No mów, skowroneczku. – zakpił. – Przecież jakbyś nie miała co opowiadać, to byś na mnie nakrzyczała jak zawsze. A ty się tylko śmiejesz.

– Wypraszam sobie, nie krzyczę na pana.

– Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, zapamiętaj, dobra lekcja. – prychnął. – Ależ mów, jestem ciekaw. Założyliśmy się z panią Klementyną i chciałbym wygrać.

Czy naprawdę obracałam się w towarzystwie samych hazardzistów? Dwójka moich przyjaciół nałogowo zakładała się o jakieś pierdoły, teraz dowiaduje się, że nawet starsi ludzie, nasi podopieczni, którymi mamy pilnować też nie próżnują i dobrze się bawią, robiąc zakłady.

– A o co się pan z panią Klementyną mógł założyć? – zgasiłam resztkę papierosa i wstałam z krzesła, żeby posprawdzać kartę pacjenta.

– Jak to o co? – prychnął wyraźnie zaskoczony. – Dziecko przecież nie jesteś głupia, jasne, że o was!

– O nas? – zmarszczyłam brwi. – Jakich nas?

– Ty chyba jednak jesteś głupia! – zawołał oburzony, a ja nie wiedziałam, czy bardziej czułam wstyd, czy zdenerwowanie, mimo tego, że wiedziałam, że pan Zbysiu nie mówił tego złośliwe i w sumie często sobie tak żartowaliśmy. – O to, że z ciebie i tego jej podopiecznego, Adama, w końcu coś będzie.

– I co, założyli się państwo o to, że albo będzie, albo nie będzie? – spodziewałam się, że starsi ludzie mają nieco ciekawsze rozrywki, a przynajmniej mniej… dziecinne.

– Coś ty, to, że będzie to, raczej każdy wiedział. – zakpił. – Zakładaliśmy się o to, ile wam to zajmie.

– Muszę iść po coś do jedzenia dla pana.

Uśmiechnęłam się, a pan Zbysiu westchnął ociężale, bo już wiedział, że niczego się ode mnie nie dowie, a tym samym, że z wygranego zakładu jak na razie nici. Miał jeszcze nadzieję, że pani Klementyna coś zaradzi, ale w to wierzył jeszcze mniej, bo Adam nie był wylewny. Ja byłam dla niego gadułą i chętnie z nim dyskutowałam, często opowiadałam mu o swoim życiu. Adam z panią Klementyną raczej rozmawiali o jej życiu i tym, co przeżyła czy o zwykłych zainteresowaniach.

W kuchni nie zastałam nikogo znajomego, ale za to, kiedy już wychodziłam z zupą, do środka wszedł Stefan. Prawie we mnie wszedł, trochę zupy rozlało się na podłogę, a my obydwoje głośno zaklęliśmy, aż kucharki spojrzały na nas gniewnie.

– Zawsze się tak plątasz pod nogami. – fuknął, wycierając podłogę.

Miałam ochotę wylać mu tę zupę na głowę. Ale szkoda mi było zupy.

– Co masz taki podły humor, hm? – prychnęłam, widać było, jaki był nabuzowany i czekał tylko, aż nasunie mu się ktoś, na kim będzie mógł się wyładować. Standardowo musiało trafić na mnie.

– Maryśka mnie irytuje, ma jakieś fochy. – przewrócił oczami, a mi zrobiło się trochę przykro. – Myślałem, że może zaczęły jej się te wasze babskie dni, ale wtedy raczej zawsze się do wszystkich klei, a nie warczy.

– Nie zawsze to wygląda tak samo. – wzruszyłam ramionami. Może dobrze by było, gdyby faktycznie sądził, że Stasik ma okres. – Kobieta zmienną jest. Poza tym wahania nastrojów są naprawdę bardzo częste.

– Nie, nie znasz się. – westchnął.

Spojrzałam na niego jak na idiotę i chciałam zapytać, czy właśnie sobie żartuje, ale doszłam do wniosku, że nie warto. Miał zły humor, a mi nawet nie chciało się z nim drażnić.

Po prostu westchnęłam, zabrałam talerz z zupą i czym prędzej opuściłam kuchnię. Było mi ich szkoda – jego i Marysi. Stefan na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że jego matka nie jest pozytywnie nastawiona do Marysi, ale nie wiedziałam, czy wie, jaki ma do niej naprawdę stosunek. Czy wie o tym, że matka próbuje go swatać z pierwszą lepszą? Czy wie o tym, jak bardzo dręczy to Marysię i jakie ma obawy? Czy wie o tym, że według niej nie ma dla nich szczęśliwego zakończenia i nigdy nie będą razem?

Pan Zbysiu kontynuował czytanie swojej gazety. Podałam mu więc talerz i łyżkę, a on powoli odłożył druk i zajął się jedzeniem. W tym czasie odsunęłam zasłony i wpuściłam więcej światła oraz otworzyłam okno na oścież, żeby wpadło tu trochę świeżego powietrza. To było dobre i zdrowe, napełniało energią i nadzieją. Ciężko z tym było, zwłaszcza kiedy miało się świadomość, że znowu jest wrzesień, a na ulicach wciąż są niemieccy żołnierze.

Rozmawialiśmy o plotkach na temat związków między pielęgniarkami a lekarzami w naszym szpitalu, co oboje zresztą bardzo lubiliśmy, a pan Zbysiu miał w końcu pełno kontaktów na każdym piętrze, więc wiedział wszystko doskonale. Ten temat pochłaniał nas bez reszty, mężczyzna zawsze miał jakieś ciekawe informacje, o których wiedział mało kto, więc zawsze znaliśmy jakieś smaczki.

Obgadywaliśmy właśnie pierwsze piętro, kiedy do sali wszedł Adam z kawą. Pan Zbysiu spojrzał na mnie z błyskiem w oczach i uśmiechnął się chytrze.

– Obiecałem, że przyniosę. – uśmiechnął się, podając mi szklankę. – Serwus, panie Zbysiu.

– Serwus. – uśmiechnął się. – Powiedz mi, czy pani Klementyna już przygotowała pieniądze, czy muszę się do niej osobiście pofatygować?

Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko pokręciłam głową i przewróciłam oczami.

– Ah, nie kłopocz się, sam to załatwię później. – machnął ręką, więc chyba uznał, że oboje z Adamem jesteśmy tak samo głupi, więc idealnie się dobraliśmy.

– Pani Klementyna ucięła sobie drzemkę po obiedzie i prosiła, żebym nie siedział, tylko się przeszedł, więc jestem. – wzruszył ramionami.

Stanęliśmy oboje przy oknie i powoli piliśmy kawę. Adam wspominał coś o pani Klementynie i o partii szachów, którą wygrała bez większego wysiłku, w co dalej nie mógł uwierzyć. Potem opowiedział o tym, jak spotkał Stefana, który o mało w niego nie wszedł, a dostało się jemu. Był poddenerwowany i wyładowywał swój zły humor na każdym, kto się narzucił. Chłopak był na szczęście bardziej opanowany niż ja i lepiej radził sobie w takich sytuacjach, więc po prostu spokojnie wygarnął Czarborowiczowi, że zachowuje się jak cap i ma się ogarnąć, bo nikt go tu w takim humorze nie potrzebuje. I ponoć podziałało.

Zakładałam, że Adam doskonale wiedział o tym, jak czuje się Marysia. Sam opowiadał mi o stosunkach matki Stefka do dziewczyn, ogólnie o jego rodzinie, więc wydawało mi się to normalne. Do tego on i Maria byli ze sobą blisko. Chciałam wierzyć, za myśli nad tym, jak temu zaradzić, że wymyśli coś, żeby jego przyjaciele byli szczęśliwi razem, ale im bardziej chciałam w to uwierzyć, tym bardziej nie mogłam. Adam nie miał takiej mocy. Pewnie jemu samemu było przykro z tego powodu. Raczej ciężko było zmienić stosunek pani Zofii, a nawet jeśli jeszcze dało się go zmienić, to mogła to zrobić tylko ona sama albo Stefan. A to było prawie niemożliwe.

– A może zatańczycie? – uśmiechnął się pan Zbysiu, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. – Co tak patrzysz, jakbyś ducha zobaczyła? – wzruszył ramionami. – Lubię patrzyć, jak tańczycie, przypomina mi się, jak byłem w waszym wieku.

– Nie, nie jestem przekonana. – mruknęłam, kręcąc głową. – Poza tym przecież nie ma muzyki.

– Oj, nie wymyślaj! Tak jakbyście wcale nie tańczyli, ilekroć was zastanę samych w sali. – prychnął, zakładając ręce na klatkę piersiową. – No chłopcze, weź ją w obroty.

Adam spojrzał na mnie z małym uśmieszkiem rysującym się na jego twarzy, a ja miałam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ale gdy spojrzałam na starszego pana i zobaczyłam, że z nadzieją oczekuje, że zatańczymy, poddałam się i sama się uśmiechnęłam.

– Ja wam nawet zaśpiewam! – zaśmiał się, kiedy Adam wziął mnie w ramiona.

Zaczęliśmy powoli wręcz dryfować po sali, do momentu aż pan Zbysiu zaczął śpiewać Ta ostatnia niedziela. Wtedy wirowaliśmy po całej sali, zapominając o całym świecie. Czułam tylko ciepłe dłonie Adama i jego oddech oraz wiatr we włosach i to, jak fruwała moja spódnica.

Nic więcej. A tym samym wszystko.

Jedną mam prośbę, może ostatnią
Pierwszą od wielu lat,
Daj mi tę jedną niedzielę,
Ostatnią niedzielę,
A potem niech wali się świat.

***

– Musi się na wszystkich powyżywać, żeby spać spokojnie. – prychnęła Marysia.

Stałyśmy przy oknie na korytarzu, brunetka paliła papierosa oparta o parapet, a ja stałam obok, oparta o ścianę. Mówiłam jej o zachowaniu Stefka, wobec mnie i Adama. Sama jeszcze się z nim nie spotkała do tej pory, ale słyszała, że nawet panie w kuchni się skarżyły, że ten miły młodzieniec, co je zawsze czaruje, jak przychodzi po obiad, wstał chyba dziś lewą nogą.

– Może powinniście porozmawiać?

– Gdzie tam, przejdzie mu. – machnęła lekceważąco ręką, a ja westchnęłam zmęczona nimi.

– Muszę iść, obiecałam jeszcze panu Zbysiowi zmierzyć ciśnienie przed końcem dniówki. – oznajmiłam, zabierając od niej swoją zapalniczkę. – Może zobaczymy się później? Albo jutro? Jak wolisz.

– Zobaczę, jak będę mogła.

Kiwnęłam głową i odeszłam. Dziewczyna dalej odwróciła się w stronę okna, oparła łokieć na parapecie i w spokoju paliła. Jedna z pielęgniarek, która wyszła z sali, spojrzała na nią i wyraźnie się oburzyła, ale nie odezwała się.

Stałam na schodach, kiedy słychać było wyraźny, nieuzasadniony ruch na parterze. Nic z tego nie rozumiałam, zatrzymałam się, żeby móc coś usłyszeć. W tym samym momencie po schodach wyszła szybko pielęgniarka i spojrzała na mnie z wielkimi oczami.

– Niemcy! – szepnęła przerażona. – Przekaż na górze. Wszyscy do swoich sal i wczuć się w rolę.

Automatycznie poprawiłam swoją jasnobłękitną chustkę na głowie i pobiegłam do góry. Pielęgniarki już tam się szybko uwijały, więc zrozumiałam, że już ktoś przekazał informacje. Adam wyszedł ze swojej sali, rozejrzał się po korytarzu i zauważył mnie. Podbiegł do mnie i złapał mnie za ramiona.

– Dasz sobie radę, tak, Anka? – nie wiem, kogo próbował przekonać. – Wymyśl szybko coś, czym zajmiesz się z panem Zbysiem i bądź sobą, tylko spokojną sobą. Będzie dobrze. – pocałował mnie szybko w czoło i poszedł jeszcze porozmawiać z jedną pielęgniarką.

Ja czym prędzej weszłam do swojej sali. Czułam, że żołądek podszedł mi do gardła i ledwo mogłam mówić. Mężczyzna zmarszczył brwi i podniósł się na łóżku.

– Co tak zbladłaś? – prychnął, ale spojrzałam na niego i sam spoważniał. – Przyszli tu? Siadaj, zagramy w karty.

Westchnęłam ciężko, bo sama już nie wiedziałam, co mam robić. Wzięłam krzesło i przysunęłam do łóżka. Usiadłam na nim i wzięłam do rąk karty, po czym rozdałam je, nawet ich nie tasując.

– Nienawidzę bezczynności. – mruknęłam, kładąc damę.

Graliśmy w wojnę. O ironio.

– Ja też, ale lubię młodych ludzi. – uśmiechnął się gorzko. – Zwłaszcza gdy są żywi.

Próbowaliśmy niby grać, ale prawda była taka, że rzucaliśmy losowe karty, nawet nie bardzo patrząc czy poprawnie gramy. Oboje byliśmy pogrążeni we własnych myślach. Czułam przeszywający mnie strach, sama nie wiedziałam dokładnie dlaczego, bo przecież w końcu nie pierwszy raz miałam styczność z Niemcami.

Dotychczas szpital chyba wydawał mi się krainą odległą do rzeczywistości. Tu było jakby beztrosko. Spędzało się miło czas ze starszymi ludźmi, wychodziło na papierosa z przyjaciółmi, przed naszymi wakacjami brało się udział w zajęciach czy uczyło. Zdarzyło nam się może raz czy dwa być lub też asystować i pomagać w czasie operacji na jakimś rannym członku AK, ale oprócz tego wojna nas nie dotyczyła w tym miejscu. Każdy przestrzegał reguł – dziewczyny nosiły chustki i wszyscy ubieraliśmy się w nierzucające się w oczy ubrania. Każdy z nas też od samego początku wiedział, jak należy postępować, kiedy pojawia się tu Niemcy. Ale chyba nikt nie wierzył, że faktycznie do tego dojdzie. Aż do dzisiaj.

Słyszałam głośne kroki, obcasy ich butów uderzające w podłogę na korytarzu i echo roznoszące się po nim. Patrzyłam na karty, na pana Zbysia, na szarą pustą salę. Okno dalej było otwarte, a mimo tego nic nie było słychać. Zero. Kompletna cisza. Tylko kroki.

Wyrzuciłam asa, na którego widok mężczyzna się zdziwił. A wtedy rozległ się hałas.

– Halt! Nicht bewegen! (Stój! Nie ruszaj się!) – słyszałam, jak ktoś przebiega obok drzwi do naszej sali i nie wiedziałam, czy właśnie bardziej mi ulżyło, że nas ominięto, czy wręcz przeciwnie zaczęłam bać się jeszcze bardziej.

Krzyki było słychać już w całym szpitalu. Krzyki niemieckie i polskie. Aż do momentu, kiedy rozległy się strzały.

Obydwoje automatycznie wyrzuciliśmy karty i schowaliśmy głowę niczym strusie w piasek. Kiedy zrozumieliśmy, że jak na razie te strzały nie trafiły do nas, podnieśliśmy głowy. Pan Zbysiu mocno trzymał moją dłoń, a wzrok wbijał w drzwi.

– Schowaj się pod łóżkiem. – szepnął.

– Nie mogę. – odparłam, kręcąc głową. – Jakby mnie tam zobaczyli, zastrzeliliby mnie do razu. Muszę zostać na miejscu. Damy radę.

Miałam wrażenie, że staruszek coraz mniej w to wierzył. Dźwięk strzałów nadal szumiał mi w uszach, mimo że nie było ich już słychać w rzeczywistości. Rozległy się natomiast ponowne krzyki.

– Sie haben ihn gefunden! Er hat sich nebenan in der Apotheke versteckt! (Znaleźli go! Ukrył się obok w aptece!)

Ponownie było słychać tylko szybki bieg i echo na pustym korytarzu. Bałam się wstać z miejsca, ale nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie. Podeszłam powoli do okna, nie za bardzo się z niego wychylając, żeby przypadkiem mnie nie zobaczyli. Biegli w stronę apteki, która była prawie obok szpitala, oddzielała ją od nas jedna kamienica. Ledwie ostatni Niemcy zdążył wybiec ze szpitala, a już rozległy się strzały w aptece.

– Chyba już wszyscy poszli. – westchnęłam. – Ktokolwiek był w aptece, już go nie ma. – stwierdziłam, marszcząc brwi. – Szukali jakiegoś uciekiniera u nas! Mogli zrobić komuś krzywdę przez pomyłkę!

– Dziecko, jeszcze nie byłaś na korytarzu… – powiedział po cichu pan Zbysiu, a do mnie dopiero teraz dotarła waga moich słów.

Przecież u nas w szpitalu też słuchać było strzały. I wątpię w to, żeby wszystkie były chybione.

Bałam się wyjść. Zwyczajnie i po ludzku. Nie wiem, czy bardziej bałam się tego, co tam zobaczę czy tego, że może jeszcze jest tam jakiś żołnierz, który specjalnie został tak dla niepoznaki, żeby wybić każdego, kto wyda mu się podejrzany. Na szczęście nie musiałam wychodzić. Drzwi otwarły się same.

– Anastazja? – na sam ten głos odetchnęłam z ulgą i miałam ochotę popłakać się ze szczęścia. – Nic ci nie jest?

Adam wszedł do środka, a ja rzuciłam mu się na szyję. Objęłam go mocno, jak najmocniej potrafiłam i nie chciałam go już nigdy puszczać. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo byłam spięta. Czułam łzy powoli wzbierające pod powiekami, ale nie chciałam płakać. Chłopak objął mnie w końcu i odetchnął.

– U mnie w porządku. – odpowiedziałam, odsuwając się od niego, żeby spojrzeć na jego twarz. Wzięłam ją w dłonie i zaczęłam oglądać. – A tobie nic nie zrobili?

– Nie, nic mi nie jest, nie martw się. – uśmiechnął się ciepło, chciał mnie uspokoić.

– Gdy usłyszałam strzały, myślałam, że... – nie potrafiłam dokończyć.

Cholernie się bałam. Tu w szpitalu czułam się zawsze jak w jakimś azylu. Nic mi tu nie groziło, czułam się bezpiecznie, jak w domu. Mimo że przecież każdy z nas wiedział doskonale jakie to ryzyko. A jednak nikt się nie spodziewał, że dojdzie do strzelaniny.

– Musimy koniecznie sprawdzić co z Marysią! – przypomniałam sobie nagle. – Widziałam się z nią paręnaście minut przed tym wszystkim.

– Miałem iść do niej zajrzeć, ale najpierw musiałem sprawdzić, co z tobą. – westchnął. – Jesteś pewna, że chcesz wychodzić?

Głupie pytanie. Jasne, że bałam się wyjść, ale nie miałam innego wyboru. Tak czy siak, musiałabym w końcu opuścić dziś szpital, więc co za różnica, czy zrobię to teraz, czy później. I tak muszę zetknąć się z rzeczywistością.

– Muszę.

Adam podał mi rękę, którą mocno ścisnęłam. Odwróciłam się jeszcze do pana Zbysia, a ten tylko kiwnął głową i uśmiechnął się pokrzepiająco. Odetchnęłam ciężko, a wtedy Adam pchnął drzwi. Bałam się wyjść pierwsza, więc zrobił to on. Ja ledwie wyjrzałam, a obraz już mną wstrząsnął.

Na korytarzu niedaleko naszych drzwi na podłodze leżała w kałuży krwi jedna z pielęgniarek. Na samym końcu była druga. Musiała być oparta w tamtym momencie plecami o ścianę, a po postrzale jej ciało osunęło się powoli i pozostało w pozycji siedzącej. Plama krwi ciągnęła się po ścianie, więc można było bez problemu stwierdzić, w którym miejscu stała. Ten widok był strasznie poruszający.

Widziałam już rozstrzelania, nawet nie jedno. Ale za każdym razem wywierało to na mnie takie samo wrażenie. Te pielęgniarki nie były niczemu winne. Nosiły pomoc potrzebującym, a straciły życie przez głupią pomyłkę Szkopów!

Jak się później okazało, dwie pielęgniarki nie były jedynymi ofiarami – na parterze zabity został jeden doktor i jedna pielęgniarka. Druga została postrzelona, ale żyła, została szybko zabrana i operowana.

Nie rozmawialiśmy. Schodziliśmy w ciszy po schodach, a ja z każdym kolejnym stopniem bałam się o to, co mogę zaraz zobaczyć na kolejnym korytarzu. Na szczęście tu nie było żadnych ofiar i krwi. Były powywracane krzesła, ale nic poza tym.

Szybko odnaleźliśmy salę Marysi. Weszliśmy bez pukania. Brunetka stała przed oknem. Kiedy usłyszała, że drzwi się otworzyły, odwróciła się w naszą stronę.

I wtedy zobaczyliśmy jej twarz.

W kąciku jej ust znajdowała się resztka zaschniętej krwi, a wargą była przecięta. Oprócz tego jej lewy policzek zdobił czerwony ślad i powoli wstępowała na niego siwizna.

– Idź po jakiś okład. – zarządziłam, patrząc na Adama, a on bez słowa kiwnął głową i zniknął. – Marysia, co się stało? Kto ci to zrobił?

Jej podopiecznej pani Halinki nie było w sali. Wyszła z niej, zanim przyszliśmy, żeby przejść się po tym wszystkim i napić się wody. Mogłyśmy więc same szczerze porozmawiać.

– Przyszli tu we dwoje. Czytałam pani Halince książkę, kiedy weszli do sali. – opowiadała. – Dziwnie na nas patrzyli. Byłam się, że coś jej zrobią.

Widziałam, że ciężko jej się mówi. Zrobiła na chwilę przerwę i odkaszlnęła. Musiała szybko wygrzebać z kieszeni chusteczkę. Wciąż jeszcze pluła krwią.

– To moja wina. Byłam za bardzo sobą. – wzruszyła ramionami. – Zapomniałam, że nie każdego Niemca podnieca pyskowanie.

Była to wyraźną aluzją do Kurta. Nie chciało mi się wierzyć, że naprawdę sądziła, że to zadziała. Kurt z pewnością nie był człowiekiem o w pełni zdrowych myślach, więc działały na niego dziwne rzeczy. Ale oni z pewnością byli zdrowi, jakkolwiek może to brzmieć. Maryśka miała rację – była za bardzo sobą. Pyskatą, wyszczekaną, niedającą sobie w kaszę dmuchać. Z jednej strony był to dar w tym okresie, z drugiej przekleństwo.

– Tak mnie walnął, że aż się zatoczyłam i upadłam. – westchnęła. – Leżałam na tej ziemi i zastanawiałam się, co będzie dalej. Wtedy rozległy się strzały na waszym piętrze, a chwilę później krzyki, że znaleźli tego uciekiniera w aptece.

Widziałam, że dużo energii kosztowało ją opowiadanie tej historii. Nie mówiąc nic podeszłam do niej i objęłam ją mocno. Z początku tego nie odwzajemniła, ale za chwilę objęła mnie z taką samą mocą.

Dopiero teraz zaczęła z niej schodzić adrenalina i na świat wychodził strach. Maria mogła udawać twardzielkę, ale w środku trzęsła się jak galareta. Dawno serce jej tak szybko nie biło. Ręce wciąż się trzęsły, ale robiła, co mogła, żeby nikt tego nie widział. Nie chciała, żeby uznali, że jest słaba. Zawsze postrzegali ją jako silną i tak musiało pozostać.

Odsunęła się ode mnie, dopiero kiedy w progu stanął brunet z okładem. Stasik szybko przystawiła go do policzka, ale nikt nie miał wątpliwości, że ślad na jakiś czas zostanie. Policzek strasznie jej zsiwiał. Nie chciałam wiedzieć, jak mocno musiał ją uderzyć i jaki musiał być to ból.

– Spotkałem się ze Stefanem. Powiedział, że zajrzy do ciebie, jak najszybciej będzie mógł. – widziałam, że boli go widok przyjaciółki z okładem. – Na razie jest zajęty. Wystraszył się, że od dźwięków tych strzałów mogło coś się stać panu Romanowi i zagonił do siebie lekarzy.

– Są rzeczy ważne i ważniejsze. – odpadła szybko dziewczyna. – Nie musi przychodzić. Nawet lepiej, nie chcę, żeby widział, jak ogromne to jest.

– I tak zobaczy. – wzruszył ramionami. – Anastazja musimy się zbierać.

Adam spotkał po drodze lekarza, który kazał się nam wszystkim jak najszybciej zmywać ze szpitala. Musieli uporządkować to wszystko, a bali się kolejnej interwencji. Niemcy dalej kręcili się w okolicy apteki, a szpital nie chciał ryzykować. Poza tym poproszono nas, żebyśmy się nie zjawiali przez kilka najbliższych dni w ramach bezpieczeństwa. Trzeba odczekać, aż to wszystko trochę zelżeje, atmosfera ochłonie.

Wyszliśmy z Adaśkiem niemal od razu. Mieliśmy czekać na tamtą dwójkę, ale Stefan dopiero co zaszedł do Marysi, a nam nie chciało się czekać, aż opowie mu ze szczegółami, co zaszło. Obiecaliśmy sobie, że się gdzieś potem spotkamy, ale to była obietnica na zasadzie trzeba coś powiedzieć.

Chciałam jak najszybciej opuścić szpital. Miałam nadzieję jak najszybciej zapomnieć o tym incydencie, ale widziałam, że wżarło mi się to w mózg. Dźwięk strzałów i to poczucie, że nie mogę dosłownie nic zrobić, bo zależy od tego życie innych. Mogłam tylko siedzieć i słuchać i udawać, że tak naprawdę ich słyszę.

Nie śpieszyło się nam. Szliśmy powolnym krokiem pod ramię i mało się odzywaliśmy. Każdy był teraz w swoim własnym świecie. Byłam niemal pewna, że myśli Adama też obracały się wokół szpitala.

Niestety nawet na zewnątrz ciężko było zapomnieć o tym, co zaszło. Wokół kręciło się mnóstwo Niemców. Nie chodziło już tylko o aptekę, było ich o wiele więcej niż normalnie. Niedaleko skrzyżowania, na które musieliśmy z Adamem dotrzeć, stał patrol, który legitymował każdego po kolei, nie oszczędzając nikogo.

– Można się było tego spodziewać. – westchnął chłopak, czując, że mocniej zacisnęłam rękę na jego ramieniu. – Nie denerwuj się, będzie dobrze.

Sama nie wiedziałam, dlaczego nerwy mnie nie opuszczały. Przecież zwykle sprawdzanie dokumentów zazwyczaj było dla mnie pestką, nauczyłam się już jak sobie z tym radzić. Ba! Na Boga, potrafiłam strzelać do ludzi, a miałam się bać tego, że ktoś będzie sprawdzać moje papiery? Chyba sytuacja w szpitalu wciąż na mnie oddziaływała i nie dawała odpocząć mojemu organizmowi. Dalej byłam spięta, ani razu jeszcze nie poczułam, żeby stres ze mnie uszedł.

– Pamiętaj o tym, że masz być przekonująca. – uśmiechnął się szybko i zetknął na mnie. – Każde twoje słowo musi być wypowiedziane z pewnością i bez zawahania. Jeśli choć na chwilę się zatniesz, będziesz podejrzana, każdy wyczuje, że kłamiesz. Ale gdy będziesz patrzeć prostego w oczy, możesz kłamać jak z nut, ale nikomu nawet nie przyjdzie to na myśl.

– Chyba nie uważasz mnie za aż tak głupią, że mi to tłumaczysz? – prychnęłam, ale nie widziałam, żeby się uśmiechnął ani zaśmiał. On mówił poważnie! – Nie, nie wierzę!

– Spróbujmy. – czy on naprawdę jest jakiś głuchy, czy tylko udaje? Nawet nic sobie nie zrobił z mojej frustracji! – Co studiujesz?

– Nie ma mowy, nie będę się w to bawić. – zakpiłam, odwracając się w drugą stronę. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do patrolu.

– Anastazja, do cholery, mówię do ciebie.

Na jego twarzy dalej widniała kamienna mina i stoicki spokój, ale wiem, że w jego wnętrzu wrzało. Adam też przeżył już niejedną sytuację i nie bał się nigdy żadnego głupiego sprawdzania dokumentów. Brał w tym udział już tyle razy, że gdyby ktoś w nocy o północy kazałby mu podać swoje imię i nazwisko, on wyrecytowałyby cały dialog, jaki prowadzi się wtedy z Niemcami. Był młodym, krzepkim chłopakiem, nie bał się czegoś tak drobnego. A jednak udzielały mu się nerwy Anki i sam wciąż w jakiś sposób przeżywał strzelaninę w szpitalu. Poza tym teraz była z nim ta brunetka. Bał się, że jednak nie wszystko pójdzie tak jak zawsze i coś może jej się stać.

– Jeszcze raz. – odetchnął ciężko. – Co studiujesz?

– Położnictwo. – przewróciłam oczami.

– Anastazja, masz być pewna siebie i przekonująca! – miał już wyraźnie dość gierek i fochów. Oczekiwał powagi. Sytuacja wymagał powagi. – Co studiujesz?

– Położnictwo na drugim roku! – odparłam, wbijając ostre spojrzenie w jego profil.

– Tak może być. – jego lewy kącik ust drgnął do góry. – Niestety nie mam znajomości w tej okolicy, będziemy musieli sobie poradzić jakoś sami. – oznajmił, kiedy powoli szliśmy naprzód.

– Nie masz tu znajomości? – powtórzyłam, marszcząc brwi, ale on na mnie nie patrzył. – Myślałam, że sobie tylko żartujemy, z tym że masz je wszędzie.

– Anka, może miałem najlepszą nauczycielkę gry na pianinie i brałem lekcje angielskiego, a w soboty i niedziele chodziłem z rodzicami na kolację z innymi profesorami i lekarzami, ale wychowałem się na podwórku. – prychnął. – Z jednymi się prałem, a z innymi paliłem pierwsze papierosy. Już za dzieciaka przydawały się znajomości, a teraz są bezcenne.

Musieliśmy urwać naszą rozmowę, bo właśnie zbliżyliśmy się do dwóch Niemców, którzy zatrzymali nas i poprosili o dokumenty. Chwilę staliśmy w milczeniu, a ja ściskam mocno ramię Adama. On stał poważnie i miałam wrażenie, że nawet nie mrugał.

– Mehr Studenten. (Kolejni studenci.) – prychnął jeden. – Was studierst du? (Co studiujesz?) – zapytał, wskazując na mnie moimi dokumentami.

– Geburtshilfe im zweiten Jahr. (Położnictwo na drugim roku.) – uśmiechnęłam się najpiękniej, jak umiałam. – Ich liebe Kinder. (Kocham dzieci.)

– Wenn du Kinder liebst, musst du eine gute zukünftige Hebamme sein. (Skoro kochasz dzieci, to musisz być naprawdę dobrą przyszłą położną.) – zaśmiał się. – Woanders bist du wahrscheinlich auch gut. (Gdzieś indziej pewnie też jesteś dobra.)

Szturchnął swojego kolegę łokciem, uradowany swoim wybornym żartem, ale drugi Niemiec chyba nie podzielał jego poczucia humoru. Wyglądał, jakby był z nim tu za karę.

– Und du? (A ty?) – odezwał się po raz pierwszy, odkąd nas zatrzymano.

– Masseur im zweiten Jahr. (Masażysta na drugim roku.)

– Oh, der Masseur! (O, masażysta!) – zawołał ten pierwszy. – Ich wette, du massierst sie abends ganz schön. (Pewnie nieźle ją tam masujesz wieczorami!)

On chyba naprawdę myślał, że kogoś oprócz niego śmieszą te obrzydliwe teksty. Biedny Adama musiał się uśmiechać, udając, że naprawdę go to w jakiś sposób rozśmieszyło, ale wiedziałam, że tak naprawdę miał ochotę dać mu już w gębę.

– Ich könnte auch eine Massage gebrauchen. (Mi też by się przydał taki masaż.) – westchnął wykończony i posłał mi paskudne spojrzenie.

Nie umknęło to uwadze Adama, który już miał się odezwać, ale objęłam mocniej jego ramię i wkroczyłam w końcu do akcji.

– Ich wünschte, ich könnte selbst Masseurin werden, denn ich würde gerne auf Sie aufpassen. Sie sind sicher sehr angespannt... (Żałuję, że sama nie mogę być masażystką, bo z chęcią bym się panami zajęła. Z pewnością są panowie bardzo spięci...) – spojrzałam na nich, trzepocząc rzęsami. – Aber ich glaube, mein Freund wird nein sagen müssen, denn das könnte Ihnen unangenehm sein. (Jednak wydaje mi się, że mój chłopak będzie musiał odmówić, bo mogłoby być to dla panów niezręczne.)

Chyba zrozumieli moją aluzję. Wiadomo, że gdyby masowała ich kobieta, to spotkałyby ich same wręcz pochwały. Jednak gdyby robił to mężczyzna, wydaje mi się, że można by było to różnie odebrać. Zwłaszcza gdyby powiedzieli, że im się podobało. Nie chcieli ryzykować, każdy bowiem wiedział, że może się to dla nich źle skończyć. Żaden Niemiec nie chciał przez taką głupotę trafić na front.

Widziałam, że wyraźnie się może nie wystraszyli, ale z pewnością opadł z nich dobry humor i mieli już nas dość. Oddali nam dokumenty i puścili dalej, nie mówiąc już nic więcej i nie żartując.

– Nie spodziewałem się, że tak ci dobrze pójdzie. – zaśmiał się. – Mam nadzieję, że te obleśne komentarze w twoją stronę nie zrobiły na tobie wrażenia. – widziałam, że naprawdę się przejął. Już nie patrzył na mnie z kamienną powagą, a skruchą i troską. – Gdyby to były tylko inne okoliczności, już bym go-

– Nie mów już o tym. – westchnęłam, widząc, jak się odpala. – Idziesz w inną stronę, prawda?

– Tak, mam coś do załatwienia. – wzruszył ramionami.

– Znowu gdzieś znikniesz? – zaśmiałam się.

– Sama też gdzieś znikasz. – odparł szybko. – Ciągnie swój do swego.

– Widzimy się na kolacji. – powiedziałam, stając na wprost niego. Dałam mu szybkiego buziaka w usta i zaczęłam odchodzić.

– Pamiętaj, co obiecałaś! – zawołał.

– Wciąż się widzimy! – uśmiechałam się szeroko i pomachałam mu.

Szłam powoli w kierunku kamienicy Henryka Wierzbowskiego. Miałam nadzieję, że zastanę go w domu i to najlepiej bez żadnej towarzyszki. Tamta sytuacj wciąż potrafiła mi się przypominać w najgorszych momentach i od razu zaczynałam się palić w środku ze wstydu.

Na chodniku było o dziwo dużo ludzi, więcej niż zazwyczaj o tej porze. Szli szybko, widać było, że są zdenerwowani. Nie patrzyli na innych, tylko szli prosto do swojego celu. Zgadywałam, że gdzieś niedaleko musiała odbyć się łapanka i ludzie, którym udało się zbiec, uciekli właśnie tu, przez co ulica była oblężona.

W oddali mignęła mi gdzieś znajoma sylwetka. Kiedy wydostałam się z większego skupiska ludzi, a na chodniku nieco się przerzedziło, udało mi się zobaczyć Heńka przy chłopcu sprzedającym gazety. Blondyn miał na sobie swój nieodłączny kapelusz.

Nie zastanawiając się długo, praktycznie doskoczyłam do jego ramienia i objęłam je mocno rękami.

– Mam cię! – zawołałam, uśmiechając się. – Już myślałam, że cię nigdzie nie znajdę!

Chłopak odwrócił się do mnie i zmarszczył brwi, ale nie odezwał się ani słowem.

– Jestem już wolna, więc możemy iść. – oznajmiłam, patrząc wymownie prosto w oczy Wierzby.

Zapłacił chłopcu, podziękował mu i zawiniętą gazetę wziął pod pachę, po czym poprawił swoje ramię, a ja rozluźniłam uścisk.

– Co to był za teatrzyk? – zaśmiał się, kiedy odeszliśmy do małego gazeciarza.

– Jestem w niemieckiej dzielnicy, a wyglądam co najwyżej na gosposię. – prychnęłam. – Może tak zyskałam trochę na wiarygodności.

– Z pewnością wiarygodne było to, że mówiłaś do mnie po polsku.

Widziałam, jak powstrzymywał wybuch śmiechu i tylko fakt, że nie żartował, powstrzymywał go od roześmiania mi się prosto w twarz.

Brawa dla mnie! Chciałam być taka zapobiegliwa, a nie zwróciłam uwagi na tak ogromny i znaczący szczegół. Nawet jeżeli mój dialog uchronił mnie od roli gosposi w niemieckiej dzielnicy, to stałam się polską dziwką w niemieckiej dzielnicy.

– Nie wierzę. – westchnęłam załamana. – Przecież jeśli ten dzieciak komuś to powie, to po mnie! Powiedzą, że prowadzam się z Niemcami! Zetną mi włosy! – czułam rosnąca panikę. – Ten warkocz to mój jedyny atut!

– To ja wtedy też ogolę się na łyso. – wzruszył ramionami, wyraźnie rozbawiony dramatem, który właśnie przeżywałam. – Oboje będziemy łysi. Może nawet pożyczę ci kapelusz?

– Dobrze wiesz, że nie żartuję.

– Ja też nie. – prychnął. – Naprawdę bym się ogolił. Poza tym nie masz co dramatyzować, przecież nic ci nie zrobi raptem jedenastoletni chłopczyk.

Dotarliśmy do jego kamienicy, więc zaczęliśmy bardziej szeptać. Na korytarzu już praktycznie milczeliśmy, bo nie chcieliśmy mówić po niemiecku. Dopiero w mieszkaniu odetchnęliśmy.

– Pani Jadzi nie ma? – zdziwiłam się, bo w mieszkaniu panowała całkowita cisza.

– Nie, wyszła gdzieś do jakiejś znajomej, zapowiedziała, że wróci późno. – oznajmił. – Zaparzę nam herbaty.

Nawet nie zdążyłam powiedzieć, że nie ma co się bawić w herbatki, bo szkoda czasu, ale zanim o tym pomyślałam, on już był w kuchni. Wrócił po jakiś paru minutach z dwiema szklankami, które postawił na stoliku. Potem usiadł wygodnie na fotelu i uśmiechnął się do mnie.

– No mów, co cię gryzie. – prychnął, biorąc łyk napoju.

– Mam nadzieję, że załatwimy to dziś jak należy. – westchnęłam. – Dlaczego tak długo nie mamy żadnej odpowiedzi? To dziwne. Boje się, że coś spapraliśmy.

– Nic nie spapraliśmy, to na pewno nie nasza wina. – odparł szybko, marszcząc brwi. – Jestem pewien, że wszystko dziś wyjaśnimy.

– Mam już tego dość. – oznajmiłam, przecierając dłońmi twarz. – Mam dość tego, że nie śpię po nocach. Że potrafię całą noc spędzić na gapieniu się w sufit i rozmyślaniu o tym wszystkim. Bezsenność mi nie służy.

Poczułam się, jakbym była starsza o jakieś dobre trzydzieści lat. Zawsze wiedziałam, że przed Heńkiem Wierzbowskim mogę zdjąć każdą skorupę, jaką mam. Że mogę się otworzyć. Mieliśmy ze sobą niepowtarzalną więź. Taką, której nie miałam nawet z Anielą. Owszem była dla mnie najlepszą przyjaciółką, siostrą, kochałam ją całym sercem i rozmawiałam o wszystkim. Ale to z Henrykiem rozmawiałam o wszystkim. Znał moje tajemnice, mieliśmy wiele wspólnych sekretów. Wiedziałam, że nigdy mnie nie potępi, ale w zamian tego wskaże odpowiednią drogę.

– Dobrze, że mam Adama. Przynajmniej przy nim jestem w stanie przespać większość nocy. – odetchnęłam, upijając łyk herbaty. – Musimy się w końcu czegoś dowiedzieć. Nie mogę tak żyć.

– Wiem, o co masz na myśli.

On też jakby momentalnie się postarzał. Jego twarz nie była już taka promienna, zrobiła się jakaś szara, ziemista. Oczy nie błyszczały, a czoło pokryły bruzdy.

Wierzba też nie sypiał najlepiej. Oprócz paru poszczególnych nocy nie udało mu się od lipca przespać ani jednej w całości. Zdarzało się, że nie spał w ogóle, mimo że bardzo chciał. Przewracał się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Wtedy wstawał wcześnie rano i pił mocną kawę. I tak funkcjonował cały dzień, pijąc kawy co parę godzin, żeby przynajmniej sprawiać pozory żywego. On też się bał. Też zachodził w głowę, o co tu do cholery chodzi. Też miał milion pytań, które nie odstępowały go na krok. Rozumiał Anastazja chyba jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.

– Błagam, żebyśmy dziś dostali informacje na wszystkie pytania. – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Potrzebuje zwykłego snu.

– Obyśmy dzisiejszej nocy spali spokojnie.

Uniósł pustą już swoją szklankę do góry w geście toastu, więc zrobiłam to samo, śmiejąc się. Nie stuknęliśmy się, bo był za daleko, ale nawet to poprawiło mi trochę humor. Naprawdę miałam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie wreszcie spokojna.

– Heniek, mam prośbę. – widziałam, jak szybko na mnie spojrzał, ale nie odezwał się. Czekał, aż powiem, co chcę. – Czy twoja mama miałaby coś przeciwko temu, gdybym wybrała sobie coś na przebranie z jej szafy?

Widziałam, jak mu ulżyło. Mimowolnie się zaśmiałam. Czy jestem aż taka straszna? Przecież chyba nie pomyślał, że będę kazała mu kogoś zabić?

– Nie wyglądam zbyt odpowiednio, a nie mam nic swojego do przebrania. Nie możemy czekać, aż pani Jadzia wróci.

– Nie ma problemu, mama na pewno nie miałby nic przeciwko. – zaśmiał się. – Wybierz coś sobie.

Odstawiłam pustą szklankę i od razu poszłam w kierunku sypialni pani Wierzbowskiej. Nie czułam się komfortowo, otwierając jej szafę, ale wiedziałam, że naprawdę kobieta nie miałaby mi tego za złe. Była jedną z najbardziej wyrozumiałych kobiet, jakie znałam!

Po krótkim przeglądzie wybrałam prostą sukienkę w kolorze ceglanym z małymi guzikami na przodzie. Rękaw miała do łokci, a długość do kolana. Czułam się w niej dobrze i nawet dobrze na mnie leżała. Była jednak trochę za luźna w pasie i było to widoczne.

Nie wiedziałam co zrobić, a trochę mi to przeszkadzało. Niewiele myśląc, zajrzałam do szuflady toaletki, mając nadzieję, że znajdę tam jakiś pasek, wstążkę albo chociażby tasiemkę, którą mogłabym przewiązać w pasie. Na moje szczęście znalazłam cienki materiałowy paseczek w kolorze czarnym.

– Mogę wejść? – zapytał Heniek za drzwiami, pukając parę razy.

– Jasne, śmiało! – zawołałam, odwracając głowę do tyłu, żebym mogła zobaczyć swoje plecy w lusterku. Próbowałam zawiązać wstążkę, ale średnio mi to szło. – Mogłabyś mi pomóc? – zapytałam zrezygnowana.

Blondyn przewrócił oczami i zaśmiał się pod nosem. Potem podszedł i zrobił kokardę, która mi za nic nie chciała wyjść. Odwróciłam się i wygładziłam dłonią sukienkę. Teraz było naprawdę dobrze!

– Pasuje ci ten kolor. – uśmiechnął się, również patrząc na moje odbicie.

– Tak myślisz? – zaśmiałam się. – Mi też się całkiem podoba. Dobrze, muszę się jeszcze uczesać. – mruknęłam, patrząc na swój wykończony dzisiejszymi wydarzeniami warkocz.

– Zabiorę twoje rzeczy do siebie. – oznajmił. – Jak będziesz gotowa, przyjdź do salonu.

Kiwnęłam głową i usiadłam przed toaletką, kiedy wyszedł. Rozplotłam włosy i rozczesałam je, a potem upięłam trochę, żeby mogły pozostać rozpuszczone. Teraz ledwie dotykały moich ramion. Całkiem podobało mi się moje własne odbicie. Ta fryzura dobrze wyglądała z tą sukienką.

– Dobrze, możemy iść. – wyszłam na korytarz, a Heniek właśnie stał przed lustrem i poprawiał kapelusz. – Błagam, niech się nam powiedzie.

– Nie ma co się denerwować, robiliśmy to już setki razy. – wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie ciepło. – Panno Betty, czy ma pani ochotę na spacer? – zaśmiał się, podając mi swoje ramię.

– Z panem Heinrich? Naturalnie!

Zabrałam dokumenty i wyszliśmy z mieszkania. Przechadzka po niemieckiej dzielnicy zawsze była interesująca. W większości można było tu spotkać – nie uwierzycie – Niemców, ale nie tylko żołnierzy. Dużą część społeczności stanowiły kobiety będące żonami esesmanów. Gdzieniegdzie widać było dzieci, niektóre nieświadome tego, że są "wyżej" niż inne dzieci. Pomiędzy tym wszystkim znajdowały się gosposie – czy to niemieckie, czy to polskie – które szybkim krokiem biegłaby od sklepu do sklepu, żeby zdążyć wrócić do domu, zanim wrócą państwo.

Odetchnęłam, kiedy opuściliśmy niemiecką dzielnicę. Zawsze czułam się tam nieswojo, tak, jakby ktoś kradł mi powietrze. Heniek nie wyglądał, jakby odczuwał to samo. Mieszkał w Niemczech przed tym wszystkim, przyzwyczaił się. Chcąc nie chcąc żył pośród tej społeczności, to był jego dom. Wiem, że marzył o tym, żeby wynieść się jak najdalej stąd. Z tego miekszkania, w którym najlepiej by było, gdyby całe dnie mówił po niemiecku, bo każdy może go usłyszeć. Z kamienicy, w której nie może być sobą, bo ilekroć znajdzie się na klatce, musi grać jak w teatrze. Marzył o dużym dwupiętrowym domu gdzieś poza centrum Warszawy. Z każdym ogródkiem i ślicznym białym płotem. O psie, który biegałby po trawie i miałby ładną drewnianą budę, zrobioną przez niego własnoręcznie.

Ale nie mógł zaprzeczyć, że mieszkanie tu było pewnym darem od losu. Nie bał się, że czegoś mu zabraknie. Może nie mieli gosposi, ale to dlatego, że jej nie chcieli, było ich stać na dwie takie. Kamienica była jedną z najbardziej zadbanych, mieszkanie duże, nawet za duże jak na dwie osoby. Okolica wyglądała przyjaźnie, nie było wokół żadnej knajpy, z której mogliby przeszkadzać niewłaściwie zachowujący się ludzie.

Nie rozmawialiśmy, oboje byliśmy pochłonięci swoimi myślami. Nim się obejrzeliśmy, schodziliśmy już do parku. Pogoda była całkiem ładna, więc dużo osób wybrali się na spacer. Widziałam dzieci grające w piłkę, choć nie odnalazłam pośród nich Jacka. Dwie dziewczyny siedziały na kocu pod drzewem i czytały jedną książkę. Ktoś karmił łabędzie przy wodzie. Jakiś młodzieniec jechał po ścieżce rowerem, a na rurce siedziała dziewczyna, która głośno się śmiała. Ten widok napawał moje serce radością. To był naprawdę beztroski obraz. Czułam się, jakby czas się tu zatrzymał.

– Chyba zanim przejdziemy do niemieckich spraw, będziemy musieli rozprawić się z polskimi. – mruknął Wierzbowski.

W naszą stronę szli Maciej Dawidowski i Barbara Sapińska, uśmiechnięci, trzymający się za rękę. Blondynka machała do nas nieśmiało.

– Oczywiście. – prychnęłam. – Przecież byłoby za łatwo.

– Anka, Heniek! – zawołał Alek, podchodząc do was.

Przybili z Wierzbą męską piątkę, a my z Basią przytuliłyśmy się mocno. Staliśmy chwilę, rozmawiając o jakiś błahych rzeczach typu pogoda, czy Tadek jest w domu, co dziś robiliśmy.

– To nowa sukienka? – zagadnęła Sapińska, a Aleksy spojrzał na mnie zaciekawiony. – Nigdy cię w niej nie widziałam.

– Nie, nie. – zaśmiałam się. – Jak wyszłam ze szpitala, poszłam do Heńka, a tam rozłam na siebie kawę. – dryblas przewrócił oczami i zaśmiał się. – Pani Jadzia pożyczyła mi jedną ze swoich sukienek i obiecała doprowadzić moje ubrania do porządku. Wyszliśmy się przejść, bo głupio mi było tak siedzieć.

– Nawet mnie to nie dziwi. – prychnął chłopak. – Słyszałem, co działo się w szpitalu. Przykro mi, Anastazja.

– Dalej to do mnie nie dociera w pełni. – westchnęłam, a blondynka złapała mnie za rękę. – Mam nadzieję, że się to nie powtórzy. A przynajmniej nie za szybko.

– Alek, musimy już iść, śpieszę się do piekarni. – oznajmiła dziewczyna, a Maciej wzruszył ramionami.

Pożegnali się z nami szybko, a potem znowu złapali się za ręce i wyszli z parku. Patrzyliśmy, jak znikają w oddali i wtedy dopiero odetchnęliśmy.

– Będziesz smażyć się w piekle za to wszystko. – powiedział, patrząc na mnie z naganą.

– Będę się tam smażyć tak czy siak. – prychnęłam. – To tylko kolejny stopień moich schodów do piekła.

Przeszliśmy się nad wodę, potem chwilę spędziliśmy na mostku. Mieliśmy zaczynać właśnie kolejne kółko, kiedy na horyzoncie pojawił się wyczekiwany Carl Raffel. W pewnym momencie zaczęłam już wątpić w to, że go spotkamy. Mimo że przecież oboje wiedzieliśmy i dokładnie już się nauczyliśmy tego, że zawsze jest o tej porze w parku na spacerze "dla zdrowotności".

Oczywiście całkiem przypadkiem spotkaliśmy się, spacerując. Carl wydawał się naprawdę mile zaskoczony. Gdy wymieniliśmy się grzecznościami, zaczął coś mówić o jakimś bandycie, który uciekł do apteki, ale nie byłam w stanie tego słuchać, więc szybko to przerwałam.

– Tut mir leid, Carl, aber ich frage mich sehr, und du hast lange nichts darüber gesagt. (Przepraszam Carl, ale bardzo mnie to zastanawia, a od dłuższego czasu nie mówiłeś nic o tym) – zaczęłam, patrząc na to, jak na jego twarzy maluje się zdziwienie. – Hast du etwas unternommen wegen des Porträts einer Frau, das ich dir anvertraut habe? (Czy podjąłeś jakieś działania w związku z portretem kobiety, który ci powierzyłam?)

– Welches Porträt? (Jakim portretem?)

Poczułam się, jakby ktoś zrzucił mi z trzeciego piętra fortepian na głowę.

Usta otworzyły mi się ze zdziwienia, a oczy nie wiedziały, w którą stronę patrzeć. W końcu, kiedy spojrzałam na Heńka, zobaczyłam, jak pobladł, a sam wydawał się jeszcze bardziej zszokowany niż ja. Carl był może nie tak zdziwiony, jak bardzo zdezorientowany. Patrzył to na mnie, to na Wierzbowskiego i nie był w stanie znaleźć żadnej wskazówki w naszych minach.

Zaczęłam się zastanawiać, czy portret Władysławy, aby na pewno Raffela. Moment, w którym przyszłam do Heńka, nie był wtedy odpowiedni. Może pod wpływem wszystkich emocji zapomniał mu go dostarczyć, zdarza się. Szczerze naprawdę nie wykluczam tej opcji – Heniek miał przecież wtedy ochotę zakopać się pod ziemię. Mogło mu to zwyczajnie wypaść z głowy, bo miał na niej ważniejsze rzeczy. Sama pewnie bym zapomniała o czymś takim.

– Das Porträt der Frau, von der ich dir erzählt habe. (Portret kobiety, o której ci kiedyś mówiłam.) – dodałam, marszcząc brwi. – Du hast ihn geliefert, nicht wahr, Heinrich? (Dostarczyłeś go, prawda, Heinrich?)

– Natürlich. (Oczywiście.) – na twarzy blondyna widziałam bardzo wyraźną pewność. Wykluczyłam opcje tego, że mógł zapomnieć. Był wyraźnie wzburzony tym, że Carl nie wie, o co chodzi. – Ich habe ihn dir in einem Umschlag geliefert. Leider warst du nicht zu Hause, also hat ihn deine Schwester abgeholt. (Dostarczyłem go do ciebie w kopercie. Niestety nie było cię w domu, więc odebrała go twoja siostra.)

– Um welchen Umschlag handelt es sich? (Koperta?) – mruknął Niemiec. – Es geht um diesen Umschlag! (Ah, ta koperta!) – zawołał nagle, a jego twarz wyraźnie się rozpromieniła. – Tut mir leid, ich war schon eine Weile nicht mehr in der Stadt. Ich kam vor ein paar Tagen zurück. Mein Büro ist voller Papiere. Zuerst musste ich mich um sie kümmern, und die Briefe legte ich beiseite. Da muss Ihr Umschlag drin gewesen sein. Ich glaube, ich habe dort die Unterschrift “Heinrich” gesehen. (Wybaczcie, nie było mnie od jakiegoś czasu w mieście. Wróciłem parę dni temu, w moim gabinecie roi się od papierów. Najpierw musiałem się nimi zająć, a listy odłożyłem na bok. Tam zapewne zawieruszyła się wasza koperta. Bodajże widziałem tam podpis "Heinrich".)

– Richtig. (Zgadza się.) – przytaknął chłopak. Dzięki Bogu, że on podpisał te cholerną kopertę. Gdyby nie to, byłabym pewna, że Carl zgubił portret i niczego się nie dowiemy.

– Carl, ich weiß nicht, ob ich darum bitten sollte, aber bitte kümmere dich so schnell wie möglich um sie. (Carl, nie wiem, czy wypada mi o to prosić, ale proszę, zajmij się nią jak najszybciej.)

Miałam wrażenie, że czuć było desperację w moim głosie. Heniek patrzył na mnie z przykrością, wiedział, że jestem w stanie posunąć się już do wszystkiego. Chciałam zakończyć tę sprawę. Chciałam żyć w spokoju. Oboje tego chcieliśmy.

– Ich verspreche es. (Obiecuję.) – odpowiedział z odpowiednią powagą. – Tut mir leid, dass ihr so lange warten musstet. (Przykro mi, że musieliście tyle czekać.) – westchnął, a potem popatrzył to na mnie to na Heńka. Cała nasza trójka milczała, a kiedy Niemiec ponownie spojrzał na Wierzboskiego, ten zrozumiał.

– Ich wurde hungrig. (Zgłodniałem.) – zaśmiał się blondyn. – Wie wär’s, wenn ich Fudge für uns kaufe, Betty? (Może kupię dla nas krówki, co ty na to, Betty?) – zagadnął.

Gdy spacerowaliśmy w oczekiwaniu na Carla, mijaliśmy mężczyznę, który sprzedawał krówki. Dzieci wręcz biegały za nim, mając nadzieję, że da im jedną za darmo.

– Mit Vergnügen! (Z przyjemnością!) – uśmiechnęłam się. – Wir warten auf dich. (Poczekamy na ciebie.)

Chłopak kiwnął tylko głową i poszedł szukać "pana od krówek". Raffel natomiast podał mi swoje ramię i uśmiechnął się. Zaczęliśmy powoli iść.

– Bitte sag das niemandem, besonders nicht Heinrich. (Nie mów tego, proszę, nikomu, zwłaszcza Heinrichowi.) – zaczął, a ja popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi czołem. – Es wird sich herausstellen, dass ich derjenige bin, der Gerüchte verbreitet. (Jeszcze wyjdzie, że to ja rozpowiadam plotki.)

– Carl, was ist los? (Carl, ale o co chodzi?) – zapytałam lekko zdenerwowana. – Mach mir keine Angst, bitte. (Nie strasz mnie, proszę.)

– In letzter Zeit haben viele Leute darüber gesprochen, dass Heinrich endlich eine Frau gefunden hat. (Ostatnio dużo ludzi mówi o tym, że Heinrich wreszcie znalazł sobie jakąś kobietę.) – oznajmił, a ja przełknęłam ciężko ślinę. Wydawało mi się to absurdalne. Po jaką cholerę wiedzieć komuś z kim spotyka się Heniek? Nie jest przecież nikim ważnym! Dlaczego niby to robiło taką sensację? – Versteh mich nicht falsch, es ist wirklich gut für ihn. (Nie zrozum mnie źle, to naprawdę bardzo dobrze dla niego.)

– Ich verstehe nicht, was du meinst. (Nie rozumiem, o co ci chodzi.) – powiedziałam w końcu, zatrzymując się. Nie mogłam tak chodzić, musiałam dowiedzieć się już wszystkiego. Czułam jak różnie we mnie przerażenie połączone z oburzeniem i nutką gniewu. – Warum interessiert sich irgendjemand für Heinrichs Leben? (Dlaczego kogokolwiek obchodzi życie Heinricha?)

– Weißt du, er wurde verdächtigt... (Wiesz, podejrzewano go o...) – zmieszał się, nie potrafił spojrzeć mi w oczy i bawił się nerwowo palcami. – ...Es geht darum, dass er kein Interesse an Frauen hat. Dass er sich mehr für... Männer. (... o to, że nie jest zainteresowany kobietami. Że bardziej interesują go... Mężczyźni.)

Słowa docierały do mnie powoli. Zamrugałam kilka razy i dopiero kiedy faktycznie zrozumiałam ich sens, wytrzeszczyłam oczy.

Oni podejrzewali, że Heniek jest homoseksualistą! Sama nie miałam nic do tego, wiedziałam, że tacy ludzie istnieją. Chcąc nie chcąc interesowałam się medycyną, był czas, że nawet psychologią i miałam w rękach różne książki z różnymi treściami. Uważałam, że każdy ma prawo kochać, kogo chce i dopóki taki ktoś jest szczęśliwy, to nie jest to żaden problem.

Jednak akurat w tym momencie takie plotki stanowiły ogromny problem! Już nie chodziło o sam fakt, że ktoś pomyślał o tym, że Heniek może być zainteresowany przedstawicielami swojej płci. Chodziło o to, że pomyśleli o tym, że Heinrich jest nimi zainteresowany. Heinrich, szanowany Niemiec, jeden ze wzorów aryjskiego wyglądu, dobry kompan młodych niemieckich żołnierzy. Chcąc nie chcąc żyliśmy w takich czasach, kiedy takie plotki były prawie jak kara śmierci. Zwłaszcza kiedy Heniek udawał Niemca.

Nie można było na to pozwolić. Ja nie mogłam. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby Wierzbie stało się coś przez taką głupotę. Do tego przez coś, co nie jest prawdą.

– Warum sollte man das überhaupt denken?! (Dlaczego ktoś w ogóle mógł tak pomyśleć!) – zawołałam oburzona. – Das ist eine perfide Lüge! Das ist ekelhaft! (Przecież to perfidne kłamstwo! To obrzydliwe!)

– Ich verstehe deine Nervosität. (Rozumiem twoje zdenerwowanie.) – mruknął Carl. – Jemand sagte, er habe Heinrich noch nie mit einer Frau gesehen, außer dir, und es gibt nichts zwischen euch beiden. (Ktoś powiedział, że nigdy nie widział Heinricha z żadną kobietą, nie licząc ciebie, a wiadomo, że nic między wami nie ma.) – zatrzymał się, ale ja nie miałam czasu na żadne wtrącanie moich komentarzy. Musiałam wiedzieć wszystko. Teraz. – Man stellte verschiedene Theorien auf, und irgendwann sagte jemand, er habe Heinrich noch nie gesehen... (Zaczęto snuć różne teorie, w końcu ktoś rzucił, że nie widział nigdy Heinricha w...) – westchnął ciężko. – ...in keinem Bordell. (...w żadnym burdelu.)

–In Bordell? (W burdelu?) – powtórzyłam zniesmaczona. – Warum sollte das ein so starkes Argument sein? Geht jeder Mann in ein Bordell? (Dlaczego niby to miało być tak silnym argumentem!? Czy każdy mężczyzna chodzi do burdelu?)

– Nein, natürlich nicht jeder. (Nie, oczywiście, że nie każdy.) – zaprzeczył szybko. – Ich gehe nicht. Ich verabscheue solche Orte. Aber die meisten jungen Männer gehen. (Ja nie chodzę, brzydzę się takich miejsc. Ale większość młodych mężczyzn chodzi.) – wzruszył ramionami, ale ja się nie odzywałam, więc zaczął kontynuować historię. – Als ihn jemand mit einem jungen Mädchen sah, zerstörten sich die Gerüchte. Zum Glück (Dlatego, kiedy ktoś zobaczył go z młodą dziewczyną, plotki się rozwiały. Na całe szczęście!)

– Ich kann es immer noch nicht glauben. Ich bin empört. (Dalej nie mogę w to uwierzyć. Jestem oburzona.)

Miałam dość tego. Te plotki w mgnieniu oka mogły zniszczyć Heńkowi życie. Ba, mógł je stracić! Gdyby nie Marianna, nie wiadomo, jakby się to potoczyło. Dzięki Bogu, że ktoś ich razem zobaczył.

Wierzbowski właśnie uśmiechnięty wracał z krówkami, więc my też postanowiliśmy zakończyć temat i wrócić do chłopaka. Chciał poczęstować Carla krówką, ale ten zarzekał się, że nie je słodyczy.

– Die Zeit drängt mich. Ich muss jetzt gehen. (Czas mnie nagli. Muszę już iść.) – westchnął Niemiec, patrząc na zegarek w kieszeni.

– Bitte, sobald du kannst, kümmere dich um meinen Fall. (Proszę, gdy tylko będziesz mógł, zajmij się moją sprawą.) – powtórzyłam.

Chciałam, żebym poczuł, jak bardzo ważne jest to dla mnie. Miałam nadzieję, że w ten sposób poczuje chociaż trochę jakąś odpowiedzialność i zadziała szybciej niż normalnie.

– Ich verspreche es, Betty. (Obiecuję, Betty.) – odparł poważnie i pocałował moją dłoń na pożegnanie. – Auf Wiedersehen! (Do zobaczenia.)

Uścisnął jeszcze dłoń Heńkowi i oddalił się szybko. Najwidoczniej mu się śpieszyło. Chyba przekroczył czas, który miał na spacer i teraz musiał go nadrabiać.

– Krówkę? – zapytał blondyn, podsuwając mi je pod nos. Sam miał ich w buzi chyba ze trzy. – Dobre, takie ciągnące.

– Heniek! – zaśmiałam się już całkiem bezsilna. – No dawaj jedną. – prychnęłam, przewracając oczami, kiedy chciał już je ode mnie zabrać. – Mamy problem. A dokładniej ty.

– Ja? – zdziwił się.

Ledwo mówił, bo krówki zakleiły mu buzię i ciężko było mi utrzymać powagę, a tego wymagał temat. Ale nie mogłam wytrzymać, kiedy patrzył mi prosto w oczy z napchanymi policzkami.

– Carl powiedział mi w sekrecie, że krążyły plotki o tym, że jesteś homoseksualistą. – szepnęłam, a on momentalnie pobladł. Przełknął wszystko co miał w buzi i stał się śmiertelnie poważny. – Ale ostatnio zaczęto cię widywać z jakąś kobietą, zgaduję, że z Marianną, i to zdementowało plotki.

– O mój Boże. – przymknął oczy i powoli przetarł dłonią twarz. – Całe szczęście, że już po plotkach.

– Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale zrobię to, bo się o ciebie boję. – westchnęłam. – Musisz częściej wychodzić z Marianną. Chodź po mieście, po restauracjach, nawet po głupią gazetę. Ale proszę, wychodź z nią!

– Mam wychodzić z nią na pokaz, tylko po to, żeby inni mnie widzieli? – patrzył na mnie z jakąś odrazą, a ja kuliłam w środku.

– Przecież to nie musi być na pokaz. Możecie się przy tym dobrze bawić, na pewno znajdziecie coś, co sprawi wam przyjemność. – podeszłam do niego i złapałam go za ramiona. – Heniek, wiesz, że nie mówię tego złośliwe. Nie myśl o tym, że ktoś będzie na was patrzył, po prostu spędzacie razem miło czas. Tylko na litość boską, obiecaj mi, że będziesz z nią wychodził!

– Anastazja. – zmarszczył brwi, chyba dopiero teraz docierało do niego, w jakiej jest sytuacji.

– Obiecaj mi! – wbiłam w niego wzrok i mocno trzymałam, jakbym bała się, że ucieknie. – Nie mogę ci się nic stać, przez taką głupotę, rozumiesz? Nie pozwolę na to.

– Obiecuję, Anka. – westchnął, a potem uśmiechnął się delikatnie. – Nie martw się, będzie dobrze.

Objął mnie mocno, a ja dopiero wtedy poczułam, jak opuszczają mnie nerwy, schodzi ze mnie stres. Puściłam jego ramiona i również go objęłam. Wiedziałam, że obietnica Henryka jest święta, nawet wymuszona i będzie starał się jej dotrzymać. Nie przeżyłabym, gdyby coś mu się stało. Nie dałabym rady bez niego.

***

– Wróciłam! – zawołałam, wchodząc do domu i odkładając torebkę.

Kiedy tylko spojrzałam na sofę, zmarszczyłam brwi. Tadeusz siedział tam z Anielą i oboje patrzyli na mnie lekko, ciężko stwierdzić, przestraszeni? Może byli równie zdziwieni, jak ja, a może tylko mi się wydawało. Tadek bawił się puklami blondynki, a ona trzymała nogi na jego kolanach i gładziła jego dłoń.

Podeszłam do fotela i oparłam ręce na jego zagłowniku. Przechyliłam lekko głowę i zmrużyłam oczy, a na moich ustach pojawił się chytry uśmiech.

– Aniela? – powiedziałam, unosząc jedną brew. – Co tu robisz, moja droga? Nie miałaś dziś być niezwykle zajęta? Podobno ojciec potrzebował twojej pomocy.

Miller nawet nie kryła frustracji, która malowała się wyraźnie na jej twarzy. Zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła ciężko. Zośka chyba dalej był przestraszony, jakby był głupim szesnastolatkiem przyłapanym na całowaniu z dziewczyną.

– Konieczne jest opowiadanie ci bajki, jak to ojciec wysłał mnie po coś do sklepu i tam magicznie akurat zjawił się Tadeusz, pomógł mi, a potem spędziliśmy resztę czasu razem, czy domyślisz się, jak było naprawdę? – zaśmiała się, opierając głowę o Tadeusza, który palił się właśnie ze wstydu.

– Myślę, że się domyślę. – kiwnęłam głową. – Widać od razu, kto w takich momentach jest w waszym związku mężczyzną. – zakpiłam, wbijając wzrok z Zawadzkiego.

– Jesteś bezczelna. – fuknął. – Po prostu nie wiedziałem, co ci odpowiedzieć, nie ustaliliśmy tego. – był naprawdę oburzony tym, że sobie z niego żartuję.

– Oj nie denerwuj się. – uśmiechnęła się Nela, gładząc go po policzku. – To po prostu ja mam jaja w tym związku. – wzruszyła ramionami, schodząc z kanapy. – Chodź, zrobisz mi kawę! – zawołała uśmiechnięta.

Tadek już więcej się nie odezwał, po prostu mordował nas obie wzrokiem. Aniela miała silniejszy charakter i nie patyczkowała się tak jak on. Przecież nie byli już dziećmi, poza tym przecież byli w związku. Nie musieli się kryć z tym, że się spotykają. Do niego chyba to jeszcze nie docierało, a Aniela wiedziała, że i tak każdy wie, jaka jest prawda. Zwłaszcza Anka.

– Zaprosiłam Adama dziś na kolację. – oznajmiłam, wyciągając szklanki. – Obiecał, że przyjdzie.

– Tak jak poprzednie dwa razy? – prychnęła, zakładając ręce na piersi.

– Obiecał. – powtórzyłam, patrząc na nią poważnie.

– Wcześniej też obiecał. – wzruszyła ramionami. – Tylko tym razem mnie zaproś, jeśli będziesz piec ciasto. Gdy ostatnio się nie pojawił, nie dostałam nawet kawałka.

– Tym razem przyjdzie. – postawiłam przed nią szklankę kawy. – Jak nie to będzie miał przechlapane.

– Droczę się z tobą. – zaśmiała się. – Wierzę, że przyjdzie. Szkoda, że rzadko tu przychodzi. Pani Leonka bardzo go lubi. – uśmiechnęła się szeroko, a ja razem z nią. – O tobie to już nawet nie wspominam.

– Myślę, że ma mnie dość po tym, jak spędzam całe noce u niego. – przewróciłam oczami. – Do tego szpital i komplety. Aż dziwne, że jeszcze mu się nie znudziłam.

– Ja wiem, że nie powinnam o to pytać, bo to nie moja sprawa, ale ah! – mruknęła, zniżając głos. – Znamy się od zawsze, Anastazja. – uśmiechnęła się, a w jej oku pojawił się niebezpieczny błysk, który dał mi do zrozumienia, że powinnam się bać. – Spędzasz tam noce, powiedz, czy wy już...

– Aniela! – zawołałam oburzona, a ona wybuchnęła śmiechem.

– No przepraszam, ale tak mnie zżera ciekawość! – z jej ust nie schodził uśmiech i ledwo utrzymywała powagę. – No ale odpowiedź!

– Jasne, że nie! – sama już nie mogłam się powstrzymać i roześmiałam się, widząc, jak blondynka przewróciła oczami. – Powinnam cię zapytać o to samo!

– Słucham? My nie- – kompletnie nie spodziewała się, że rozmowa potoczy się w tę stronę. Poczerwieniała na twarzy, a uśmiech z głupkowatego zmienił się we wstydliwy.

– Jak możesz mi tak kłamać, kiedy sama chciałaś ode mnie prawdy! – teraz to ja założyłam ręce na piersi. – No już przestań, nie chcę znać szczegółów. Przestań się czerwienić, bo ktoś zaraz pomyli cię z pomidorem.

Aniela nie wytrzymała i rzuciła mi w twarz ścierką, śmiejąc się przy tym. Zdjęłam ją szybko i oddałam jej tym samym. Zaczęłyśmy głośną walkę, która trwała dobre kilka minut i towarzyszyły jej tylko nasze krzyki i śmiechy.

W końcu zobaczyłyśmy Tadeusza, który stał oparty o futrynę, z rękami założonymi na klatkę piersiową i kręcącego z politowaniem głową. Wymieniłam z Miller porozumiewawcze spojrzenie i rzuciłam mu ścierkę na głowę.

– Nienawidzę was. – fuknął, dalej ze ścierką na głowie, która zasłaniała mu twarz.

***

– Może wyjdziemy na spacer? – westchnęła Aniela, odrzucając od siebie ołówek, który Tadeusz sprawnie złapał, zanim spadł ze stołu, nawet nie odrywając wzroku od kartki. – Dawno nie byłam w parku tak o, po prostu.

– Za każdym razem jak chcę się z tobą przejść, mówisz, że masz lepsze rzeczy do roboty niż łażenie po parku. – prychnął Zośka, rzucając jej spojrzenie pełne politowania.

– Wiesz co, Tadeusz? – założyła ręce na piersi. – Nikt nie prosił o twoje mądrości.

– Dobrze, może faktycznie wyjdźmy, bo robi się niebezpiecznie. – westchnęłam, uderzając dłońmi o kolana i podnosząc się szybko z fotela.

– Masz rację. – powiedziała Aniela, ale wiedziałam, że to wszystko tylko po to, żeby dopiec Tadkowi. – Tadeusz już tak ma, że jak planuje akcje, to wszyscy go irytują. Nawet miłość jego życia, którą zapewnia, że jest dla niego najważniejsza. – dodała, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

– Aniela, błagam cię, wyjdź już. – mruknął, nie podnosząc nosa znad kartki. – Anka, uspokój ją jakoś.

– Wychodzimy. – powiedziałam szybko, łapiąc blondynkę za ramię i ciągnąć do drzwi, zanim zdążyła się odpalić.

Aniela założyła ręce na piersi, piekielnie obrażona, ale jeszcze zdążyła odwrócić się w stronę naszych drzwi i krzyknąć "Bezczelny!". Nie wiem, czy miała świadomość, że Tadeusz tego nie usłyszał, a nawet jeśli, to puścił to mimo uszu i nawet oko mu nie drgnęło, ale nie chciałam psuć jej satysfakcji. Skoro sprawiło jej to ulgę, to po co mam jej to niszczyć?

– Papieroska? – uśmiechnęła się pięknie, wyciągając w moją stronę paczkę.

– Jednego.

Przewróciłam oczami, uśmiechając się do niej zawadiacko. Wiedziałam, że jakbym go od niej teraz nie wzięła, to obraziłaby się jeszcze na mnie, a nie chciało mi się słuchać jej zrzędzenia o tym, jak to jej nikt nie kocha, nikt nie rozumie, wszyscy mają ją gdzieś i w sumie jakby zniknęła, to nawet nikt nie zauważyłby jej braku.

– Aniela, masz może okres? – zapytałam wprost, kiedy podpalała mojego papierosa.

– A nie widać? – prychnęła, wypuszczając dym z ust. – Mam ochotę wszystko rozwalić.

Wiedziałam. Huśtawki nastrojów były zdecydowanie charakterystyczne dla Anieli Miller w okresie krwawienia. Takie większe niż zazwyczaj. Najbardziej obrywało się Zośce, ale on zdążył się już do tego przyzwyczaić. Raz go całowała na śmierć, zaraz wyzywała od najgorszych drani. W sumie ich relacja bardzo się nie różni w momencie, kiedy Aniela nie ma okresu.

Nie pamiętam, nawet kiedy minęła nam droga do parku. Opowiadałam jej o tym, co działo się dziś w szpitalu i czas sam minął. Nika patrzyła na park tak, jakby naprawdę była tam pierwszy raz od lat, a przecież dla nie było. Zawsze w jakiś sposób zachwycała ją natura, jej piękno. I chociaż w większości kochała ją bardziej na obrazach czy w literaturze to w rzeczywistości też starała się odnaleźć w niej tę magię, która towarzyszy jej w sztuce.

Nawet mnie trochę bawił fakt, że właśnie wchodzę tu z nią "po cywilnemu" , kiedy dopiero co może parę godzin temu byłam tu z Wierzbą "po niemieckiemu". A wszyscy ci ludzie nie mieli o tym pojęcia.

– Nikomu tego nie mówiłam, ale od jakiego czasu nie jestem w stanie sama spacerować. – oznajmiała. – Za bardzo pochłaniają mnie wtedy myśli i wszędzie widzę Zosię i Kajetana...

– Aniela...

Zatrzymałam się i objęłam ją mocno. Oparła głowę na moim ramieniu i zaczęła cicho szlochać. Może i dodatkowa dawka hormonów miała na nią jakiś wpływ w tym momencie, ale wiedziałam, że ta sytuacja dalej ją przytłacza. Że wciąż ją to boli, chociaż o tym nie rozmawia i nie pokazuje tego. Wyjaśniła tę sytuację z Tadkiem, ale nigdy nie z samą sobą. W głębi serca wciąż czuła ogromne poczucie winy. I prawdopodobnie będzie je już czuła do końca.

Podałam jej ramię, które przyjęła z uśmiechem i zaczęłyśmy iść. Przyglądałyśmy się jednej zakochanej parze, która trzymając się za ręce, próbowała czym prędzej czmychnąć z pola widzenia i ukryć się gdzieś za zaroślami. Popatrzyłam wtedy na Anielę, a ona na mnie i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.

Potem rozmawiałyśmy o tym, jak pierwszy raz od dawna zajrzała do szafy matki, która od czasu jej śmierci pozostała nienaruszona i nawet chyba nikt nie śmiał na nią spojrzeć. Przejrzała rzeczy i wybrała sobie kilka znośnych ubrań, które nie krzyczały „Jestem Hanna Miller!” pozwoliła sobie na adoptowanie ich. Prawda była taka, że ubrania i tak wisiałby pewnie w szafie, bo chcąc nie chcąc Stanisław Miller uważał je za pamiątkę po zmarłej żonie i nie zamierzał się ich pozbywać. Dlatego też blondynka doszła do wniosku, że warto by było, chociaż paru dać nowe życie i je wykorzystać. Po co miały wiście w szafie i się kurzyć?

Siedziałyśmy obie na ławce, a Nela częstowała mnie cukierkiem, który wygrzebała dopiero co z kieszeni. Kiedy odmówiłam, prawie wepchnęła mi go do buzi. Miałam na niego ogromną ochotę, ale wpajana przez rodziców przez lata kultura obudziła się i surowo zabraniała mi spożycia tej małej dawki cukru, bo Aniela miała tylko jednego i należał się jej. A że Aniela była po prostu sobą, to wiedziała, że śliniaki pracowały mi szybciej na samą myśl o cukierku i nie chciała słychać żadnych tłumaczeń.

Więc tak z uśmiechem na ustach lekko co jakiś czas gryząc cukierka, siedziałam oparta o równie uśmiechnięta Anielę, która z wystawionym językiem grzebała w kieszeni mając nadzieję, że odnajdzie jeszcze jednego cukierka.

Właśnie wtedy zobaczyłam, że w naszym kierunku idzie bardzo interesująca para. Aż musiałam uszczypnąć Miller, bo na zwykłe szturchniecie, nie reagowała. Kiedy poirytowana podniosła wzrok i spojrzała w tym samym kierunku, aż zachłysnęła się powietrzem. Musiałam poklepać ją parę razy po plecach, bo się zakrztusiła.

W naszą stronę szedł Henryk Wierzbowski z Marianną. Wreszcie miałyśmy szansę ją poznać. No może i ja miałam tę szansę już wcześniej, ale poznałam tylko jej plecy i ramię, a nie widziałam nawet dokładnie twarzy. I niestety z przykrością musiałam przyznać, że nie zdążyłam jej się za dobrze przyjrzeć, bo w tłumie nagich ramion i pleców nie dałbym za nic rady jej rozpoznać.

Heniek pewnie by dał. Bez problemu. Tego mogłam być pewna.

Kiedy nas zauważył, spostrzegłam, jak trochę spoważniał. Jego twarz się spięła i jedną ręką nerwowo poprawił włosy. Marianna chyba jeszcze nie do końca znała jego wszystkie zachowania, bo tylko uśmiechnęła się szerzej i pogładziła go po dłoni.

Wstałyśmy szybko z ławki, kiedy byli już prawie leży nas. Heniek był naprawdę porządnie zestresowany. Dawno go takim nie widziałam.

Czyżby igranie z niemieckim żołnierzem było mniejszym wyzwaniem niż przestawienie wybrani serca dwóm przyjaciółkom?

Dziewczyna ubrana była w prostą białą sukienkę w małe kwiatki. Włosy miała rozpuszczone, rozwiane, więc jej czarne pukle kontrastowały z bielą sukienki. Skóra nie była śnieżnobiała, jak to zimą opowiadał Heniek, ale teraz była zaróżowiona, wyglądała bardzo ciepło, jak świeżo upieczone ciasto. Ona sama wydawała się wyglądać jak takie idealnie wypieczone ciasto – pachnąca, pyszna i rozkoszna.

– Cóż za niespodziewane spotkanie! – zawołała uradowana Aniela.

– Tak, nie spodziewałem się, że kogoś spotkamy. – zaśmiał się Heniek, ale ja wiedziałam, jak ciężko było mi wydobyć choćby słowo. – Poznajcie, proszę, moją kochaną Mariannę. – uśmiechnął się, wskazując na dziewczynę, a jego oczy zalśniły. – To Anastazja i Aniela, moje przyjaciółki.

– Bardzo miło mi was poznać. – miała śliczny szeroki uśmiech, a jej zęby wręcz lśniły. – Tylko czekałam na moment, aż Henryk odważy się mnie wam przedstawić i w końcu chyba los wziął sprawy w swoje ręce.

– Czyżbyś się nas wstydził, mój drogi? – zakpiłam, zakładając ręce na piersi.

– Skądże znowu. – prychnął. – Wstydzę się tego, co byście mogły o mnie nagadać.

Marianna miała bardzo przyjemny dla ucha śmiech. Przyglądała się Heńkowi z czułością w oczach, jakiej dawno nie widziałam. Gdy tylko się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że zaraz wszystkich wyściska. Wyglądała tak, jakby każdego chciała obdarować miłością i troską.

Widziałam, jak Aniela dokładnie przyglądała się nowej koleżance. Oglądała ją od stóp do głów i zatrzymywała się dłużej na twarzy. Miller od zawsze była jakimś dziwnym rodzajem szpiega czy tajnego agenta i próbowała prześwietlić każdą nową osobę, nie znając jej, opierając się na wyglądzie i pierwszych dialogach. Moim zdaniem było to dziwne, ale nie dało się jej tego oduczyć. Później potrafiła zmienić zdanie co do osoby piętnaście razy, ale zawsze musiała postawić swoją ocenę na samym początku.

– Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać. – zaczęła Marianna, a ja razem z Anielą rzuciłyśmy sobie szybkie spojrzenie. – Masz takie śliczne włosy, że nie mogę się na nie napatrzeć! – uśmiechnęła się, patrząc na Miller, a ona odruchowo dotknęła pasma, które opadło na jej ramię. – A ty masz cudowne oczy! – uśmiechnęła się szeroko, wskazując na mnie.

Ta dziewczyna miała w sobie tyle energii co mała dziewczynka. Ciągle się uśmiechała, szeroko bez wstydu, szczerzyła swoje białe zęby. Emanowała od niej empatia i przyciągała do siebie całą sobą. Z wyglądu można by śmiało powiedzieć, że jest jakaś wytworną damą, która odzywa się raczej, wtedy gdy musi i to z dużą rezerwą, tymczasem ona lgnęła do ludzi jak ćma do światła i mówiła dużo, wciąż się śmiejąc.

– Bardzo dziękuję, to naprawdę miłe z twojej strony, Marianno. – zaśmiałam się, widząc, jak Heniek przewraca oczami, gdy zobacz, że dziewczyna już wyrywa się do mówienia. Jednak uśmiech wciąż kwitł na jego twarzy.

– Proszę, mów mi śmiało Mania. – złapała mnie za rękę i ścisnęła ją. – On cały czas mówi tylko Marianna i Marianna. – przewróciła oczami, kiwając głową w stronę Heńka.

– Nie ma problemu. – zaśmiałam się znowu. – W takim razie, możesz mówić Anka. – wzruszyłam ramionami. – Heniek lubi mówić pełnym imieniem. Czuje wtedy, że ma większą kontrolę nad kimś. Dlatego zwykle tym bardziej przestaję go słuchać, gdy mówi do mnie Anastazja.

– Chyba pora się zbierać, bo Anka zaraz za bardzo się rozkręci i wypapla wszystko. – prychnął Wierzbowski, odciągając lekko Mariannę.

– Powodzenia z nim. – zakpiła Aniela.

– Do zobaczenia! – zawołałam jeszcze, machając im.

Patrzyłam z uśmiechem, jak się oddalają. Słyszałam jeszcze, jak Marianna się śmieje, czasem wtórował jej Heniek. Lubiła gestykulować, bo cały czas machała prawą ręką, gdy szli.

Potem odwróciłam się z nowy do Miller, która z założonymi rękami i zmarszczonymi brwiami przyglądała się natomiast mi. Uśmiech zszedł mi z twarzy.

– Co z tobą? – zapytałam, a ona przewróciła oczami.

– Zachowujesz się tak, jakbyś spotkała anioła.

Dokładnie prawie tak było! Marianna wyglądała prawie jak anioł, a charakter miała równie niebiański. Najśmieszniejsze było to, że o anielskość Mani podważać chciała dziewczyna, której imię dosłownie podchodzi od słowa Anioł.

– Daj spokój, o co ci znowu chodzi. – westchnęłam. – Wreszcie ją poznałyśmy, Heniek tyle nam o niej opowiadał. Mnie jeszcze więcej. Widać, że się kochają. Czego chcesz więcej?

– Wygląda jak napuszona panienka z wielkiego domu, gdzie na środku holu stoi fortepian, na którym uczy się grać, odkąd zrobiła pierwsze kroki, w kuchni krzątają się dwie kucharki i służba, ojciec jest jakimś bogaczem, a matka jedyne co robi całe dnie, to biega po krawcowych. – wyglądała na naprawdę oburzoną. – Znalazła sobie zabawkę, którą się pobawi, a potem wyrzuci, bo jej się znudziła. A że Heniek jest dobry i troskliwy to może pobawi się nim nieco dłużej.

– Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w pewien sposób opisałaś samą siebie. – powiedziałam cicho, jakbym bała się, że usłyszy te słowa, chociaż przecież miała je usłyszeć.

– Chyba sobie żartujesz. – prychnęła oburzona.

– To ty żartujesz! – wybuchłam. – Marianna jest z dobrej rodziny i to widać, świadczy o tym wygląd, ale to nie znaczy, że musi być zimna! Widzisz, jaka jest towarzyska. Cały czas się śmieje i gada jak najęta! Tak się cieszyła, że nas poznała!

– Jesteś ślepa? – miałam wrażenie, że cała kipi kpiną. Na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech, a oczy się zwęziły. Zawsze miała mieszanki uczuć w czasie krwawienia, ale nigdy nie takie. Ona mówiła całkiem serio. – Zależy mi tylko na szczęściu Heńka.

– Aniela, jest dużo rzeczy, które możesz mi zarzucić. Oh, Boże, jest ogrom takich rzeczy! – zakpiłam. – Ale nigdy, przenigdy, nie waż się mówić, że nie zależy mi na szczęściu Heńka. – wycedziłam, stając z nią praktycznie twarzą w twarz.

Czułam, jak buzuje we mnie złość, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. Byłam głupia. Byłam czasem egoistką. Robiłam masę nieodpowiedzialnych rzeczy. Nie byłam samodzielna i za często wciągałam innych w swoje problemy. Ale szczęście Henryka Wierzbowskiego było czymś, za co mogłabym poświęcić wszystko i zostać sama na Ziemi. Mogli mnie spalić żywcem, zrzucić na dno oceanu albo wysadzić w powietrze. Zrobił dla mnie s cholerę rzeczy i ja byłam w stanie zrobić dla niego wszystko tylko po to, żeby mu to wynagrodzić. Tylko po to, żeby był szczęśliwy. A teraz właśnie był. I nikt, NIKT, nie miał prawda tego niszczyć.

– Cokolwiek ci się ubzdurało, nie dopuszczę do tego, żebyś w jakiś sposób miała zabrać Henrykowi szczęście, rozumiesz? – powiedziałam powoli. – Nie obchodzi mnie, co kiedyś było między wami. Ten temat chyba został zakończony. Ale nie ma prawa przemawiać przez ciebie zazdrość. – już nie widniała na jej twarzy kpina. Raczej złość. Pobladła. – Doceń to, że masz Tadeusza. Wreszcie go kurwa doceń.

Aniela szturchnęła mnie barkiem, kiedy mnie omijała i czym prędzej zniknęła. Gdybym była mężczyzną, byłabym pewna, że bez skrupułów właśnie dałaby mi w twarz.

Nie wiedziałam, czy to, co mówiłam, było prawdą. Słowa same ze mnie ulatywały. Powiedziałam to, co siedziało we mnie do dawna.

Nie mam pojęcia, czy Aniela czuła cokolwiek do Heńka. Wtedy dawno temu, czy teraz. Wiedziałam i miałam stuprocentową pewność, że była kochała bezgranicznie Tadeusza. Ale kiedyś miała też Heńka tak po prostu przy okazji i może to sprawiło, że zalęgło się w niej dziwne poczucie, że on w pewien sposób należy do niej. Może jeszcze bardziej bolał ją fakt, że Heniek związał się z kimś, kto jest tak podobny do niej, a jednak innym.

Na pewno przemawiała przez nią zazdrość. Sama ją w pewien sposób czułam. Kochałam Wierzbę bardzo, a on mnie. Byliśmy ze sobą niesamowicie związani. Perspektywa tego, że obdarzył miłością teraz też inną kobietę, miłością inną i być może silniejszą, w pewien sposób napawała mnie obawą. Ale jeszcze bardziej napawała mnie szczęściem, bo ogromnie tego chciałam. Chciałam, żeby wreszcie się zakochał. Żeby wreszcie był szczęśliwy. A Aniela nie mogła mu tego zabrać przez swoje głupie fochy.

Miller, mimo że kochała Tadeusza, to naprawdę go nie doceniała. Może było go dla niej za mało. Gdyby go w pełni doceniała, nie obchodziłaby jej tak Marianna. Nie czułaby tej irracjonalnej zazdrości. Tadeusz powinien stanowić dla niej wszystko i nie powinna szukać niczego poza nim. On na to nie zasługiwał.

Westchnęłam ciężko, przecierając dłońmi twarz. Ta kłótnia była mi na nic niepotrzebna. Niepotrzebnie psułam sobie nerwy. Czułam, że znowu nam trochę zejdzie, zanim to przerobimy. Ale przynajmniej nie żałowałam tego, co powiedziałam. Użyłam odpowiednich słów.

Odwróciłam głowę w prawo, żeby wiatr, który właśnie się zerwał, owiał trochę moją twarz i przewietrzył mój umysł, wyrzucając na bok na razie złe myśli i zastępując je dobrymi. Musiałam przygotować kolację.

***

– Może jednak zabiorę te kwiaty? – zastanawiałam się na głos, ponownie biorąc w ręce wazon. – Nie za dużo tego wszystkiego na tym stole?

– Może faktycznie odstaw go lepiej na komendę. – westchnęła Leona, biorąc się pod boki. – Ah, jak pięknie pachnie ta szarlotka!

– Tadek, odnieś ten obrus i idź się przebrać. – mruknęłam, lustrując jego brudną koszulę.

Zawadzki odetchnął, ale raczej z ulgi. Szybko schował obrus, który przez Ankę po tym, jak dwa razy był już rozłożony na stole, został uznany za jednak niepotrzebny. Potem jeszcze ukradkiem odwracając się za siebie, czy siostra i mama, aby na pewno są zajęte, wszedł do swojego pokoju, szybko zamykając drzwi, jakby bał się, że coś zaraz ucieknie.

– Wyłaź. – rozkazał szeptem.

Po pokoju rozległ się szelest i za chwilę drzwi szafy otworzyły się od środka. Najpierw pojawiły się ręce, potem jedna noga, aż w końcu wyłoniła się cała sylwetka. Janek Bytnar odetchnął ciężko, otrzepując koszule.

– Czuje się, jakbym cofnął się co najmniej dziesięć lat wstecz i znowu bawił się w chowanego. – westchnął. – Szkoda, że nie ma Alka. Szafa to jego ulubiona kryjówka.

– Błagam cię, nie wypowiadaj zbędnych słów. – uciszył go Tadeusz. – Boże, w jakie ja bagno się wykopałem...

Zdenerwowany przeczesał ręką włosy, a potem zaczął przyglądać się Jankowi. Już dawno nie czuł się tak bezradny, jak teraz.

Rudy pojawił się u Zawadzkich dobre parę godzin temu, kiedy Anka z Anielą udały się na spacer. Przyszedł w sumie tak po prostu, do przyjaciela, ale zajęli się jakimiś planami. Oboje cieszyli się, że Anki akurat nie było, bo mogli spokojnie rozmawiać. Wiadomo było, że gdyby była tu brunetka, Jasiek raczej by nie został.

Niestety nie nacieszyli się jej nieobecnością za długo, bo nagle rozległ się trzask drzwiami i Zośka już wtedy wiedział, że mają problem. Potężny problem.

Anastazja miała wyraźnie zły humor, więc Tadek tym bardziej nie mógł pozwolić na to, żeby zobaczyła, że Janek tu jest. Dopilnował więc, że przyjaciel nie ruszy się z pokoju i ukrył go. Żeby nie narobić niepotrzebnych podejrzeń, musiał zachowywać się normalnie, więc zostawił Janka samego i zaczął pomagać Anastazji przy kolacji jak zawsze.

Teraz miał wreszcie chwilę oddechu. Mógł pomyśleć, co dalej. Wyprowadzenie Bytnara teraz było praktycznie niemożliwe i graniczyło z cudem. Musieli razem poczekać, aż Anka zła, że Adam znowu nie przyszedł, chociaż wszystko naszykowała, zamknie się jak zawsze w pokoju i wtedy salon będzie wolny. Przeprowadzi spokojnie Janka, a być może Leona pomoże w razie potrzeby. Tak, to był dobry plan.

Jasiek musiał tu wytrzymać jeszcze jakiś czas. Anka zazwyczaj czekała na Adama godzinę, potem jeszcze drugą mając nadzieję, że jednak przyjdzie i dopiero, wtedy kiedy dalej nie było żadnego znaku, podnosiła się ciężko z fotela i z hukiem zamykała się w pokoju. Jak na razie była wciąż w fazie szykowania, więc chłopaka czekały jeszcze miłe chwile spędzone w szafie.

– Trzeba było nie kombinować, tylko wyjść od razu. – rzucił Rudy, zakładając ręce na klatkę piersiową. – Sam zrobiłeś nam problem.

– Wiesz, jaka Anka była wściekła? Pokłóciła się z Anielą! – argument wydawał się naprawdę przekonujący, ale na Janka to nie działało. – Chyba rozszarpałaby cię na strzępy, gdyby zobaczyła, że tu jesteś. A mnie wyrzuciłaby przez okno i jeszcze uważnie to oglądała, z przykrością dodając, że szkoda, że mieszkamy tak nisko.

– To twoja młodsza siostra! – oburzył się. – Na litość boską, Zośka, bądź mężczyzną!

– To Anastazja Zawadzka! – powiedział to z takim uczuciem, jakby to imię i nazwisko od razu zdradzało wszystko o tej dziewczynie. – I to jeszcze wściekła!

Janek najpierw przewrócił oczami, ale potem przypomniał sobie zdolności wściekłej młodej Zawadzkiej i spoważniał.

– Myślę, że najlepszą opcją będzie, jeśli przeczekasz tu jeszcze kilka godzin przeznaczonych na kolację i wtedy uda mi się ciebie stąd usunąć. – zmarszczył brwi. Starał się wymyślić jeszcze jakiś dobry sposób, jakoś udoskonalić plan, ale miał ograniczone pole manewru. Musiał zadowolić się tym, co miał.

– Jaką kolację? – zdziwił się Jasiek. Tadeusz nic mu nie wspominał. Cały czas tylko jak najęty krążył po pokoju, powtarzając jak mantrę, że Anastazja pokłóciła się z Anielą.

– Kolację z Adamem. – wzruszył ramionami. – Musisz jakoś przetrwać tu nudne oczekiwanie, a jak Anka zamknie się w pokoju, to wtedy wyjdziemy. – Zawadzki zauważył wzrok przyjaciela, więc od razu sprostował. – Adam zapewne nie przyjdzie.

– Zaprosiła go na kolację? – wycedził, jakby z trudem te słowa przeszły mu przez usta.

– Nie pierwszy raz. – odparł szybko, a potem spoważniał, rzucając mu oskarżycielskie spojrzenie. – Nie patrz w ten sposób. Jesteś ostatnią osobą, która może to oceniać. Nie zapominaj się, Rudy.

Tadeusz miał ochotę dodać jeszcze „Nikt nie zapomniał”, ale wiedział, że Bytnar doskonale zdawał sobie z tego sprawę i wyczuwał to w każdym z grupy – w Maćku, Anieli, Heńku, Basi czy nawet Pawle i Anodzie. Mogli się razem śmiać, mogli żyć jak kiedy, ale jego czyny nigdy nie zostały zapomniane. Można było je rzucić na chwilę w niepamięć, ale tylko na chwilę. Nikt nie zapomniał bladej twarzy Anastazji na łóżu śmierci czy łez, które same spływały jej po policzkach.

– Mam cały ten czas siedzieć w szafie? – odchrząknął, czując, że jest i tak na przegranej pozycji, więc nie ma co ciągnąć tamtego tematu.

– Nie ma innego wyjścia. Anka może w każdej chwili tu wejść, a wtedy będzie po nas. – odetchnął ciężko. – Muszę tam iść. Wrócę, jak będzie po wszystkim.

Popatrzył na Rudego wyczekująco, a on westchnął, przewracając oczami. Otworzył szafę i wgramolił się do niej, a Tadek pomógł mu ją zamknąć. Odetchnął ciężko i złapał za klamkę dokładnie w tym samym momencie, kiedy drzwi zaczęły się otwierać.

– Już myślałam, że wyparowałeś. – prychnęłam, puszczając klamkę. – Co ty tu robiłeś tyle czasu? – uniosłam brew, ale za chwilę machnęłam ręką, mając świadomość, że i tak mi nic nie powie. – Hej, nie przebrałeś się!

– Racja, zapomniałem. – walnął się ręką w czoło. – Zająłem się... czymś innym.

– To lepiej zajmij się tym, czym trzeba. – mruknęłam. – Jesteśmy z mamą już gotowe.

Zawadzki tylko kiwnął głową i zniknął ponownie w swoim pokoju. Westchnęłam, wygładziłam dłonią spód mojej ulubionej fiołkowej sukienki i odwróciłam się w stronę kuchni. Zaczęłam nerwowo bawić się palcami drugiej ręki.

Mama siedziała w kuchni, skubała kawałek jabłecznika. Jej oddech bawił się ze świeczką, której ogień tańczył za każdym razem, gdy wypuszczała powietrze. Płomień odbijał się od białych talerzyków, które wcześniej szorowałam na błysk. Skromna sałatka, którą udało mi się jakoś zmajstrować leżała w półmisku, a zapach wcześniej wspomnianego jabłecznika wciąż unosił się po pomieszczeniu i sprawiał, że dom wydawał się bardziej ciepły i przytulny.

Sama nie potrafiłam ocenić, dlaczego tak bardzo zależało mi na tej kolacji. Może dlatego, że miałam nadzieję, że ta wreszcie dojdzie do skutku. Poza tym gdzieś z tyłu głowy dalej siedziała mi kłótnia z Anielą i świadomość, że w niedalekiej przyszłości będziemy obie musiały się z tym zmierzyć i dojść do jakiegoś porozumienia.

– Skarbie usiądź, bo wyglądasz jak duch w tych drzwiach. – powiedziała mama, wyrywając mnie z zamyślenia. Rękę już bolała mnie od tego, jak ją zgniatałam.

– Dobry? – zakpiłam, kiwając głową w stronę jej talerzyka.

– Wyszedł ci najlepszy do tej pory. – uśmiechnęła się z dumą. – Jeszcze parę takich kolacji, a będzie lepszy od mojego.

Słowo „nieudanych kolacji” zostawiła już dla siebie, ale i tak się ich domyśliłam. Na każdą kolację starałam się tak samo, a później wszyscy częstowali się jej owocami, oprócz niej, bo nie miałam ochoty patrzeć na coś, nad czym starałam się na marne. Prawda była taka, że gdyby ta kolacja odbyła się już dawno, nie piekłabym kolejnego jabłecznika, tylko coś innego. A że wciąż staliśmy w miejscu, to ja wciąż doskonaliłam swój jabłecznik. Może kiedyś faktycznie będzie perfekcyjny.

Tadeusz wyszedł z pokoju przebrany w świeżą koszulę i dołączył do nas. Zajął miejsce obok mamy i obejrzał stół. Nic się nie zmieniło. Wszystko było tak jak zawsze. Jak za każdym razem.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na dźwięk burczenia brzucha Tadka. Ten zawstydzony spuścił szybko wzrok, po czym wszyscy się zaśmialiśmy. Wiedziałam, że oboje z mamą chcieli już zacząć jeść, ale miałam nadzieję, że wytrzymają trochę dłużej. Niestety czas mijał nieubłaganie i miałam świadomość, że zaraz naprawdę nadejdzie pora, żeby jeść, a potem tylko oczekiwanie na to, że być może Adam po prostu się spóźni.

Mama opowiadała o piekarni, żeby zabić jakoś czas. Potem Tadeusz o tym, jak z Maćkiem i Anielą siedząc w lesie i czekając, dwójka wpadła na pomysł połączenia dwóch rykszy. Zdołali przejechać tak dobre dziesięć metrów, a potem ich konstrukcja niestety uległa zniszczeniu, a obie ryksze trafiły do warsztatu. Na końcu ja opowiedziałam o szpitalu, a kiedy skończyłam, z bólem serca musiałam przyznać, że nadeszła pora kolacji.

– Jedzcie, ja nie jestem jakoś głodna. – uśmiechnęłam się, nakłaniając ich gestem do częstowania się.

Tadeusz i mama wymienili spojrzenia, ale nie odezwali się. W ciszy każdy z nich wziął sobie coś na talerz. Rozmawialiśmy w tym czasie o czymkolwiek, chcąc rozluźnić atmosferę i nawet się to udało. Potem zjedli, a do mnie dotarło, że pora przenieść się do salonu. Mama usiadła na fotelu i wzięła się za cerowanie spodni. Tadeusz usiadł na drugim, a ja na sofie. Popatrzył na mnie i rzucił mi na kolana gazetę.

– Przeczytaj sobie. – wzruszył ramionami. – Sam nie skończyłem, więc może później mi opowiesz, czy było coś ciekawego.

Dotarłam ledwie do połowy gazety, kiedy mama skończyła swoją robótkę i widziałam, jak starała się za wszelką cenę nie przysnąć. W salonie było ciepło, cicho i przytulnie i naprawdę ciężko było oprzeć się senności. Tykanie zegara, które było tak głośne w mojej głowie, jak co najmniej dzwony w kościele, nie dawało mi się skupić na słowach, które czytałam. W końcu złożyłam gazetę i odłożyłam obok siebie.

– Dobrze, rozejdźmy się. To i tak nie ma sensu. – westchnęłam, oddając bratu gazetę.

– Spokojnie, kochanie. – powiedziała Leona. – Poczekajmy jeszcze, mamy całą noc. – uśmiechnęła się.

– I tak wiem, jak to się skończy. – wzruszyłam ramionami. – Nie chcę, żeby znowu bolał cię kręgosłup od spania w fotelu, żeby Tadek znowu nie mógł obracać głową w lewo, bo krzywo opierał głowę, próbując jakoś wygodnie dość na fotelu, ani żebym ja znowu spadła z sofy przez koszmary.

– Anastazja... – mruknął Tadeusz.

Krajało mu się serce. Chociaż chciał, żeby oczekiwanie jak najszybciej się skończyło, żeby mógł wyprowadzić Rudego, to nie za taką cenę. Nie chciał widzieć przybitej Anki. Nie znowu.

– Dobranoc. – uśmiechnęłam się i poszłam szybko do pokoju.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, po czym odetchnęłam, zamykając oczy. Który to już był raz? Nie byłam w stanie zliczyć. Może faktycznie nie było sensu zapraszać go na kolację, skoro i tak nie przychodził. Przyjdzie, kiedy będzie miał okazję, tak jak zawsze i wszyscy będą, tak samo zadowoleni. Na cholerę się męczyć. Na cholerę ja się męczę.

Podeszłam do łóżka i oparłam na nie na plecy. Położyłam ręce na brzuchu i wbiłam wzrok w sufit. Miałam nadzieję, że Adam już wyczuł moje negatywne emocje i właśnie giął się w pół, czując poczucie winy, przez to, że znowu mnie wystawił. Maryśka znowu go opieprzy, a ja nie będę się do niego odzywać, aż zmusi mnie do tego podstępem. Ale zanim do tego dojdzie, niech trochę pocierpi. Tak dla zasady.

Miałam nadzieję, że przynajmniej Heniek spędził dobrze dzisiejszy wieczór. Wierzyliśmy, że oboje będziemy dziś spać spokojnie, ale chyba tylko on ma na to szanse.

Do głowy wpadł mi pomysł, żeby iść do Tadeusza, na nocną pogadankę. Żeby pogadać z nim o kłótni z Anielą, omówić ją i zwyczajnie posiedzieć. Posłuchać, co ma do powiedzenia. Już miałam wstać, ale dotarło do mnie, że nie mam siły. Byłam zmęczona, bardziej psychicznie niż fizycznie i zwyczajnie smutna i może trochę zła. Miałam świadomość, że nieobecność Adama raczej nie zależała od niego. Że naprawdę coś go musiało zatrzymać. Że przy najbliższym spotkaniu znowu spojrzy na mnie z bólem w oczach i będzie przepraszać, ściskając moją dłoń w swoich. Że znowu będzie powtarzać, że nie zasługuje na mnie, że nie wie, dlaczego wziąć organizuje dla niego kolację, skoro na nie nie przychodzi. A ja dalej będę je organizować. I dalej będę na niego czekać.

– Anastazja, kochanie, chodź, pomóż mi posprzątać! – wołanie mamy przerwało moje rozterki.

Faktycznie, nie posprzątałam. Zostawiłam wszystko, tak jak było. Nie chciałam, żeby mama sama to sprzątała, w końcu to ja to szykowałam.

Odetchnęłam ciężko z frustracją i przetarłam dłońmi twarz. Podniosłam się i poczekałam chwilę, aż z powrotem świat nabierze kolorów, bo przez chwilę spowijała go tylko czerń, od tego, jak szybko wstałam.

– Nie wierzę, że znowu mnie wystawił! – burknęłam, wychodząc głośno z pokoju.

– Obiecałaś, że nie będziesz się złościć. – stanęłam jak wryta, słysząc ten głos. – I że nie będziesz krzyczeć. – dodał, wzruszając ramionami.

Gdy się odwróciłam, moim oczom ukazał się Adam we własnej osobie. W jednej ręce trzymał mały, skromny bukiecik, a drugą przeczesał włosy. Na jego twarzy błąkał się zawadiacki uśmiech, a oczy lśniły ukochanym przeze mnie blaskiem.

Pokręciłam głową, próbując mu tym samym pokazać, jaki z niego głupek, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. W końcu postanowiłam nie opierać się dłużej radości, która wypełniła moje serce i czym prędzej rzuciłam mu się na szyję. Chłopak zaśmiał się głośno i objął mnie, starając się nie zniszczyć kwiatów.

Ściskałam go mocno, jakbym bała się, że to tylko iluzja, fatamorgana. Że on zaraz zniknie, że tak naprawdę wcale nie przyszedł. Ale czułam jego skórę pod palcami, czułam jego zapach i jego miękkie włosy. Naprawdę je czułam. On naprawdę tu był.

– Ja się wywiązałem z obietnicy. – prychnął, podając mi kwiaty, kiedy wreszcie go puściłam. – Ty niekoniecznie. Ale tym razem ci wybaczę.

Przewróciłam oczami i pacnęłam go w ramię, a on tylko zaśmiał się pod nosem. Dopiero teraz zauważyłam, że Tadek gdzieś zniknął, choć dopiero co go tu widziałam. Pewnie tak jak ja był pewien, że Adam już nie przyjdzie i zdążył się przebrać z powrotem w codzienną koszulę. I teraz znowu poszedł szybko przebrać się w coś lepszego.

– Mam też coś dla pani. – uśmiechnął się, podchodząc do Leonki. – Mam świadomość, że ma pani swoją piekarnię i z chlebem ma pani do czynienia na co dzień, ale moja mama ma ten przepis od pokoleń i zawsze powtarza, że nigdy nie spotkała takiego w żadnej piekarni. Pomyślałem, że wezmę dla pani kawałek. Przepraszam, że tylko tyle, ale wie pani, jak jest teraz... – odetchnął szybko. – Tylko jeśli nie będzie w nim nic nadzwyczajnego, to niech pani nie mówi tego na głos. – zaśmiał się nerwowo, a Leona Zawadzka wybuchła śmiechem.

Chyba pierwszy raz w życiu widziałam, żeby Adam mówił tak szybko. Miałam wrażenie, że ledwo oddychał. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że się stresował. A może naprawdę się stresował? Boże, on się w cholerę stresował.

– Nie martw się, kochaniutki, na pewno jest przepyszny! – uśmiechnęła się, klepiąc go po ramieniu, a on wyraźnie odetchnął. – Bardzo ci dziękuję. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś podziękować swojej mamie, za tą śliczna serwetę, którą ostatnio dla nas zrobiła. – chłopak kiwnął głową. Wyglądał jak chłopczyk w podstawówce, wyrwany z ławki do odpowiedzi ustnej. – Oj już nie denerwuj się tak, nie ma czym! Przecież nie jesteś tu pierwszy raz.

Adam ponownie odetchnął, ale tym razem przymknął oczy i się zaśmiał. Przetarł twarz dłonią i uśmiechnął się do mnie, wzruszając ramionami. Jego oczy wyraźnie mnie pytały o to, jak wypadł, a ja spojrzałam do góry, kręcąc głową, chcąc mu tym samym przekazać, że mogło być lepiej. Widząc, że nie złapał – co tym samym znaczyło, że on naprawdę się bał – popukałam się palcem w czoło i uśmiechnęłam ciepło. Wyszło świetnie. Najlepiej. Po prostu prawdziwie.

– To może zjedzmy coś? – zapytała mama, patrząc po nas. – Wprawdzie my z Tadeuszem już jedliśmy, musisz nam wybaczyć, ale nie mogliśmy się powstrzymać.

– To żaden problem, możemy usiąść już w salonie, jeżeli jedliście. – odparł szybko. – To, że przyszedłem na kolację, nie znaczy, że faktycznie kolacja ta musi mieć miejsce.

– Spokojnie, ja jeszcze nie jadłam. – zakpiłam. – Nie miałam ochoty. Ale skoro już jesteś, to z chęcią coś przekąszę. – wzruszyłam ramionami, a on zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.

Usiedliśmy przy stole we trójkę. Mama naprzeciwko nas, my obok siebie. Trzymałam go wciąż za rękę, bojąc się, że zaraz ucieknie, chociaż wiedziałam, że tego nie zrobi. Tadek wciąż nie przyszedł. Mógłby dać właśnie dobry przykład.

– Mam nadzieję, że nie obrazi się pani, jeżeli zapytam, czy mogę zostać na noc? – oznajmił Adam, nakładając sobie sałatki. – Jest już późno, domyślam się, że Anastazja za szybko mnie nie puści. Nie chciałabym...

– Nie martw się, dziecko, przecież jest na tyle miejsca. – przerwała mu mama, machając lekceważąco ręką. – Nawet nie śmiałabym myśleć o tym, żebyś wracał sam po nocy. Jeszcze, nie daj Boże, coś by ci się stało.

– Dziękuję pani bardzo. – uśmiechnął się, po czym spojrzał na mnie i ja też się uśmiechnęłam.

Oboje zaczęliśmy jeść, a mama zadowolona przyglądała się nam. Powoli piła herbatę, a jej twarz rozświetlał uśmiech. Zośka dołączył, dopiero kiedy Adam zdążył już nakładać sobie jabłecznik.

– Przepraszam, że tak długo mnie nie było. – zaśmiał się. – Nie wiedziałem, gdzie rzuciłem koszule. Dosłownie wyparowała!

Jakoś trudno było mi uwierzyć w to, że zawsze dobrze zorganizowany Tadeusz, Zośka perfekcjonista, pan muszę mieć porządek Zawadzki, rzucił koszule byle gdzie i nie mógł jej potem znaleźć. Ale nie chciało mi się tego drążyć, wolałam cieszyć się miłą chwilą. Chociaż nie zdążyłam powstrzymać się przed podlaniem Tadkowi ostrzegawczego spojrzenia, na które on tylko wzruszył ramionami. Kiedyś się dowiem.

– Naprawdę dobry. – chłopak zachwalał mój jabłecznik po raz trzeci. Jestem pewna, że wcale nie był taki dobry, chciał po prostu sprawić mi przyjemność. I cóż mogę rzec, owszem sprawił. – Jestem z ciebie dumny, Anka.

– Teraz czekam, aż ty mi taki upieczesz. – zakpiłam.

– No, może lepiej nie. – zaśmiał się. – Ale myślę, że dam radę dobić targu z Jackiem i wtedy on załatwiłby taki u mamy. Nieźle bym się wykosztował, ale cóż, czasem trzeba.

Przewróciłam oczami, śmiejąc się pod nosem i położyłam głowę na jego ramieniu. Czułam, że stres już powoli z niego schodził, ale dalej trochę się denerwował. Mocno ściskał moją dłoń i co jakiś czas przeczesywał ręką włosy.

– Może chodźmy do salonu? – zaproponowała Leonka. – Usiądziemy wygodnie.

– Idźcie, ja pozmywam i przyjdę. – odparłam szybko, wstając z krzesła.

– A tam. – machnęła ręką starsza Zawadzka. – Nic się nie stanie, jak talerze poczekają do rana. Nie ma co tracić czasu.

Leona wiedziała od początku, że kolacja była ważna dla jej córki. Chodziła na szpilkach, nie dawała rady nic przełknąć i albo nic nie mówiła, albo szybko i dużo jak katarynka. Wiedziała też, że właśnie była w tej chwili szczęśliwa. Bardzo. Ledwie powstrzymywała wzruszenie, widząc Ankę wreszcie szczęśliwą. Nie mogła jej tego odebrać, przez jakieś głupie mycie naczyń. Nie teraz. Anastazja cała emanowała szczęściem i chciała, żeby trwało to jak najdłużej. W końcu wszyscy tyle na to czekali.

Adam rozmawiał z Tadeuszem na temat gazet i jakiś ważnych informacji, które ostatnio się tam pojawiały. Ja tylko przysłuchiwałam się tej rozmowie, szczerze nie bardzo wiedziałam, o czym mówią. Potem rozmawiali jakiejś głośniej ostatnio akcji sabotażowej, więc z zaciekawieniem ich słuchałam. Jednak kiedy znowu przeszli zaś na temat polityki i to jakiejś dziwnej i ciężkiej, której nie bardzo rozumiałam, bo nie była to polityka, z którą byłabym jakkolwiek związana, a sama nie bardzo też się polityką interesowałam, po prostu bardziej owinęłam ręce wokół ramienia Adaśka i oparłam się o niego, zamykając oczy.

Dopiero po następnych dwudziestu minutach, kiedy brunet lekko poruszył ramieniem, otworzyłam oczy. Już nie miałam pojęcia, jaki temat teraz obgadywali, ale wydawali się nie bardzo przejmować tym, że w ogóle ich nie słuchałam.

– Może coś zagramy? – uśmiechnął się zawadiacko, spoglądając w bok na pianino.

– Czekałam, aż to zaproponujesz. – zaśmiałam się. – Uwielbiam słychać, jak grasz. Ale ty o tym wiesz.

– Tylko mam jeden warunek. – w jego oczach zauważyłam jakiś niebezpieczny błysk. – Zaśpiewasz.

– Cóż, więc chyba jednak pora szykować się do spania. – wzruszyłam ramionami, wstając z kanapy.

– Kochanie, nie daj się prosić. – zaśmiała się mama. Pamiętała czasy, kiedy razem z tatą urządzaliśmy koncerty. Tata i Tadek grali, a ja śpiewałam. Potem tata odrywał się od klawiszy i porywał mamę do tańca. Byli tacy szczęśliwi. A my z Tadeuszem staraliśmy się dać z siebie wszystko, żeby byli z nas dumni.

– Nie daj się prosić. – mruknął Adam, mrużąc oczy i rozciągając usta w chytrym uśmiechu.

Chłopak usiadł przy pianinie i podniósł klapę. Przeleciał parę razy palcami po klawiszach, rozkoszując się ich dźwiękiem, a potem z dumnym wyrazem twarzy spojrzał na mnie i czekał. Przewróciłam oczami i podeszłam do niego. Położyłam mu dłoń na ramieniu i popatrzyłam na mamę.

– Nie mam pojęcia, co możecie zagrać. – zakłopotała się. Widziałam, że chyba nie do końca wierzyła w to, że naprawdę zdecyduje się trochę pośpiewać. – Zaskoczcie nas!

Słyszałam, jak Adam zaśmiał się złowieszczo pod nosem, ale nic nie powiedział, tylko zaczął grać. Dopiero po chwili rozpoznałam piosenkę.

Miłość ci wszystko wybaczy. – zaśpiewałam powoli, wpasowując się w tempo grania Adaśka. – Smutek zamieni ci w śmiech.

Mama spoglądała na nas z zapartym tchem, a Tadeusz zwyczajnie przyglądał się z uśmiechem. Chciałby, żeby Aniela była przy nim w tym momencie. Żeby razem mogli słychać piosenki, trzymać się za ręce i rozkoszować myślą o spokojnej miłości.

Choćbyś ją przeklął w rozpaczy, że jest okrutna i zła. – słowa coraz ciszej wydobywały się z moich ust, aż w końcu przeszły w szept, który mógł słyszeć tylko i wyłącznie obecny przy mnie pianista. – Miłość ci wszystko wybaczy, bo o miłość mój miły to ja.

Adam przycisnął zły klawisz, kiedy nagle wszyscy podskoczyli, przestraszeni hukiem, który wydobył się z tadkowego pokoju. On sam pobladł i zerwał się z fotela.

– Chryste, zostawiłem otwarte okno, a taki przeciąg jest! – zawołał zdruzgotany. – Pewnie coś się poczaskało!

Praktycznie pobiegł do pokoju, zatrzaskując drzwi, jakby naprawdę był tam przeciąg. Ledwie je zamknął, kiedy jego oczom ukazał się Janek blady na twarzy jak prześcieradło. Nie, nie zobacz ducha. Zobaczył Tadeusza. To wystarczyło.

– Czyś ty do reszty rozum postradał!? – gdyby nie fakt, że musiał go tu ukrywać, wydarłby się na całe mieszkanie. – Wszyscy cię słyszeli! Co ty do diaska robisz?!

Rudy masował lekko obolałe miejsce na głowie. Nie był w stanie za długo wytrzymać w szafie, kiedy Zośka oznajmił, że Adam jednak się zjawił. Na początku siedział przy drzwiach, ale że reszta była w kuchni to i tak nic nie było słychać. Natomiast gdy przesiedli się już do salonu, Bytnar spędził dobrą godzinę na przykładaniu ucha do drzwi i co jakiś czas zaglądaniu w dziurkę od klucza. W momencie, kiedy usłyszał, jak Anastazja śpiewa, zwłaszcza kiedy słyszał, jak zaczyna szeptać ostatnie słowa, przydzwonił porządnie głową w drzwi.

– Oh, przepraszam bardzo, ale to ty zostawiłeś mnie tu samego na parę godzin! – przecież nie mógł się przyznać, że podsłuchiwał, bo nie miał nic innego do roboty.

– Ciesz się, że się martwię i nie chce kolejnej kłótni! – odpowiedział szybko Tadek, bardzo solidnym argumentem. – Na litość boską, za jakie grzechy akurat ja muszę się z wami użerać?

Janek przewrócił oczami. Prawda była taka, że nikt Tadkowi nie kazał się z nimi przyjaźnić. W sumie może nawet łatwiej by im było bez niego. Aniela mogłaby trochę marudzić, ale perspektywa tego, że mogłaby rządzić każdym na prawo i lewo na pewno bardzo by jej się spodobała.

– Wytrzymaj tu sam jeszcze parę minut. – westchnął w końcu. – I błagam, postaraj się niczego nie zepsuć i nie zwracać na siebie uwagi. Drugi raz nie dam rady nas uratować.

– Coś byś wymyślił. – zaśmiał się Rudy, wzruszając ramionami, ale wyższemu zdecydowanie nie było do śmiechu.

Tadek wrócił i opadł ciężko na fotel. Mama popatrzyła na niego zaciekawiona, ale o nic nie zapytała. Pewnie tak jak ja zastanawiała się, czy z okna spadł ten stary kwiatek w tej brzydkiej doniczce po babci.

– Dobrze dzieci, ja wiem, że jesteście młodzi i macie mnóstwo siły, ale ja już niestety nie i wydaję mi się, że to pora, żeby się rozejść. – zaśmiała się pani Zawadzka, wstając z miejsca. – Życzę wam miłej nocy.

– Nawzajem, pani Leono. – uśmiechnął się Adam, kiedy pociągnęłam go w stronę swojego pokoju.

Rozeszliśmy się w trymiga. Miałam świadomość tego, że męczyłam mamę i Tadka już od kilku godzin, więc mieli już zwyczajnie dość i chcieli się wreszcie zająć swoimi sprawami i odpocząć. Ja natomiast miałam nadzieję spędzić czas z pewnym brunetem.

Adam udział na fotelu i poklepał dłonią swoje kolana, zapraszając mnie, żebym usiadła. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale usiadłam bez żadnego sprzeciwu.

– Mam nadzieję, że naprawdę nie jesteś zła. – westchnął, łapiąc moją rękę. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale robiłem, co mogłem, żeby zdążyć.

– Nie jestem zła. – zaśmiałam się, kładąc dłoń na jego policzku. – Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa. Szczerze straciłam już nadzieję na to, że przyjdziesz, więc to, że jednak jesteś, naprawdę mnie cieszy.

– Nie chciałem znowu słuchać wykładu Maryśki o tym, jak mogę być aż takim durniem. – przewrócił oczami. – I tak każdy wie, że byłaby taka zła nie dlatego, że cię zostawiłem, tylko dlatego, że znowu przegrałaby zakład.

– Mógłbyś być miły. – prychnęłam, uderzając go w ramię.

Patrzyłam mu prosto w oczy, tak samo, jak on mi, a w pokoju nastała cisza. Jedną rękę trzymałam w jego włosach, którymi bawiłam się, przeplatając je między palcami. Drugą powoli położyłam mu na policzku. On złapał tę dłoń i położył na niej swoją, układając ją na dogodniejszym miejscu na policzku. Nasze twarze były już na tyle blisko, że stykaliśmy się nosami, niepewni każdego następnego ruchu. W końcu podniósł głowę wyżej, mocniej objął mnie ramieniem, żebym nie spadła z jego kolan i pocałował mnie.

Było mi ciepło. Chryste, było mi gorąco. Każdy jego dotyk parzył mnie niemiłosiernie, a on jak na złość błądził swoimi palcami po każdym skrawku moich pleców. W pokoju było praktycznie ciemno. Jedyne światło dawała paląca się na szafce świeczka, która oświetlała tylko skrawek twarzy Adama – jego oko i kawałek nosa – oraz mój policzek.

Pocałunek był przyjemny. Leniwy, a jednak tak bardzo czuły. Był zdecydowanie jedynym z najlepszych w moim życiu. A był przecież taki prosty. Taki zwyczajny. Zakochałam się w prostocie.

Adam był prostotą. Tą, w której się zakochałam. Przepadałam w niej.

Czułam, jak szybko przepływa krew w nich żyłach. Jak gotuje się z każdą kolejną sekunda. Czułam, jak szybko bije serce Adama i jak szybko oddycha. Sama miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie się z piersi.

I nie myliłam się. Wyrwało się w momencie, kiedy otworzyły się drzwi do mojego pokoju, a ja z hukiem przestraszona podskoczyłam i runęłam z kolan na podłogę.

Mama otworzyła usta nieco zdziwiona widokiem mnie leżącej na podłodze z grymasem bólu na twarzy i pobladłego Adama. Przymknęła na chwilę oczy – jestem pewna, że właśnie odliczała do dziesięciu – po czym odetchnęła. Na jej twarz znowu wstąpił jej matczyny uśmiech, który skierowała do chłopaka.

– Chciałam zapytać, czy nie potrzebujesz, żebym cię jutro obudziła. – oznajmiła. – Wstaję dość wcześnie i pomyślałam, że gdybyś miał potrzebę jakoś wcześnie wrócić...

– Nie ma takiej potrzeby, bardzo pani dziękuję. – Adam był naprawdę zauroczony troską Leony, widziałam to w jego oczach. – Rodzice wiedzą, że nie będzie mnie na noc, a nie mam też nic rano do załatwienia. – mama kiwnęła głową ze zrozumieniem. – Z resztą Anastazja i tak raczej nie pozwoliłaby mi dłużej pospać. – westchnął umęczony.

Mama zaśmiała się głośno, widząc minę ciemnego szatyna, który wyglądał właśnie, jakby wrócił do domu po dwunastogodzinnej ciężkiej fizycznej pracy, gdzie czekają na niego zrzędząca żona i piątka małych dzieci. Pogłaskała go po głowie, jakby chciał tym gestem dać mu sygnał, że jest razem z nim w tej niedoli i po prostu wyszła.

– Nie obraziłabym się, gdybyś zechciał mi pomóc. – fuknęłam, patrząc na niego z uniesioną brwią.

– Wydaje mi się, że jest ci wygodnie. – prychnął, a potem sam zszedł z fotela i położył się koło mnie na podłodze.

Patrzyłam na niego jak na skończonego idiotę, ale potem objął dłońmi moją twarz i jakoś tak zaczął wyglądać mniej idiotycznie. A potem znowu mnie pocałował i już w ogóle przestał być idiotą. Aż do momentu, kiedy wyczułam, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu, a chwilę później zaczął mnie bestialsko łaskotać.

I znowu był idiotą.

Ale przynajmniej moim.

Chyba preferowałam idiotów.

***

Następnego dnia...

Razem z Adamem spędziliśmy naprawdę leniwy poranek. Mam wrażenie, że był jak sen, jak coś, co nie może mieć miejsca w tak okrutnych czasach. Leniwy był dlatego, że choć wysyłam wcześnie, nabuzowana energią i cała podekscytowana faktem, że on wciąż tu jest, po prostu pozwoliłam mu się wyspać. Leżałam dalej, praktycznie nieruchomo, żeby tylko go nie zbudzić. Na początku to ja leżałam wtulona w niego, ale potem rolę się odwróciły. Obejmował mnie mocno rękami, głowę ułożył wygodnie na mojej klatce piersiowej, a ja nie mając nic innego do roboty, głaskałam go po głowie. Mogłabym przysiąc, że gdy układał się w tej pozycji, wcale już nie spał, a robił to specjalnie i z pełną satysfakcją wykorzystywał moją dobroć, ale nie miałam serca go obudzić, nawet jeżeli wcale nie spał.

W końcu się zlitował i otworzył oczy, które wcale nie wyglądały na zaspane. Był zadowolony jak małe dziecko z tego, że się wyspał, a na ustach miał figlarny uśmiech. Leżeliśmy tak jeszcze dobre dwadzieścia minut, a potem wróciliśmy do rzeczywistości.

Wyszedł z mieszkania jakieś dobre dwie godziny temu. Mimo że prosiłam, nie chciał zjeść śniadania. I tak byłam pełna podziwu, że tak długo wytrzymał i miał dla mnie tyle czasu. I nie wspominał, ile rzeczy ma do zrobienia. Więc mogłam mu to wybaczyć.

Teraz siedzieliśmy w salonie. Ja, Maciej i Basia. Czekaliśmy na Tadeusza, który podobno poszedł po Anielę. Dzwonił, ale nie odbierała. Miałam oczywiście nadzieję, że nic jej nie jest, ale nie chciałam, żeby z nią wrócił. Wciąż byłam zła. Może nie powinnam, może za bardzo targały mną emocje, ale przynajmniej choć raz w kłótni byłam pewna, że mam stuprocentową rację.

– Kasia się odzywała? – zagadnęła Basia, kiedy skończyliśmy temat mojej wczorajszej kolacji. – Mam nadzieję, że wszystko u nich dobrze.

– Dostałam list jakiś czas temu. – odparłam szybko. – Zapewniła, że wszyscy są zdrowi i mają się dobrze. Nawet odwiedził ich raz Florek. Podobno powiedział, że Piotruś rośnie jak na drożdżach i że muszą sprawić sobie nowe, żeby mógł patrzeć, jak rośnie, bo tu już stracił swoją szansę.

– Na pewno bardzo boli go świadomość, że gdzieś tam rośnie jego synek, a on tego nie widzi. – Alek włącz się do rozmowy. – Że stawia pierwsze kroki, próbuje wypowiadać pierwsze słowa, a on nie jest tego częścią. Nie będzie mógł tego wspominać.

– To musi być naprawdę głęboki ból. – westchnęła Sapińska, a ja kiwnęłam zgodnie głową. Nie wyobrażałam sobie, co mógł czuć Florian. – Pewnie gdzieś z tyłu głowy ma wciąż myśl, że zanim wojna się skończy, zanim wróci do domu jego własny syn, pierworodny może go nie poznać... Nie wiedzieć, kim jest.

– Kasia codziennie mówi małemu o Florku. Praktycznie cały czas. – uśmiechnęłam się lekko. – Ale prawda jest taka, że nie zastąpi jego obecności. Nie wie, jak wygląda. Może mieć zarys jego sylwetki, a nie wierzę, że zdoła zapamiętać twarz ojca po tych krótkich i rzadkich wizytach.

Maciej miał już mówić, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy całą trójką po sobie, bo każdy z nas wiedział, że przecież Tadeusz ma własne klucze. I wszyscy widzieliśmy, jak je zabierał. Nie spodziewałam się nikogo szczególnego, ale miałam nadzieję, że to ktoś znajomy. Miałam nadzieję, że to Heniek z jakimiś informacjami, a nawet bez nich.

Jednak pierwszym moim odruchem po zobaczeniu sylwetki w drzwiach było przewrócenie oczami. Na szczęście się powstrzymałam. A w sumie mogłam to zrobić.

– Serwus. – przywitał się Bytnar.

– Serwus, Rudy. – odetchnęłam, wpuszczając go, żeby nie stał na korytarzu. – Tadeusza na razie nie ma.

– Wiem, przecież nie przyszedłem do niego tylko do was. – zmarszczył brwi. – Chłopaki mówili, żebym przyszedł. Żebyśmy posiedzieli razem jak zawsze.

– Jak dawniej. – dodałam szybko.

– Udała ci się kolacja z Adamem?

Sam nie wiedział, dlaczego o to zapytał. Przecież praktycznie był członkiem tej kolacji. Gdyby nie drzwi, które go od nich udzielały, jedliby ją wspólnie. Przecież i tak słyszał prawie każde słowo, każdy śmiech, nic go już w tej kolacji zaskoczyć nie mogło, bo po prostu wszystko wiedział. A tym głupim pytaniem tylko narażał biednego Tadeusza, który i tak ma już za dużo na głowie. Jeszcze się wyda, że jeden cały czas tam był.

– A skąd wiesz, że takowa miała miejsce? – zdziwiłam się, zakładają ręce na piersi.

– Mijałem go dziś, jak szedł od strony waszej kamienicy. – wzruszył ramionami. Była to prawda, naprawdę widział, jak szedł z kamienicy Zawadzkich. – A o kolacji wspominał coś Zośka. – no tu może było trochę fałszu, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Anka, nawet jeżeli czuła, że kłamał, to miała za dobry humor, żeby go sobie psuć na Janka.

– Siadajcie wreszcie. – mruknął Dawidowski. – Zośce też tam zejdzie pół godziny. Zanim uda mu się wejść do mieszkania, potem będzie musiał ją namawiać, potem będzie czekał, aż się odpowiednio ubierze...

– Dobra skończ, każdy wie, że Anieli się nie śpieszy. – machnął ręką Janek i opadł na fotel.

– Chyba nauczyła się tego od ciebie. – prychnął Maciej.

– Ciekaw jestem, czego ty się od niej nauczyłeś? – Bytnar spojrzał na niego z rękami założonymi na klatce piersiowej i zamrożonymi oczami. Na ustach tlił się mały zwycięski uśmiech.

Alek zamilkł, również zakładając ręce na klatkę piersiową i odwracając głowę w drugą stronę, jak małe obrażone dziecko. Nie odezwał się ani słowem, a Rudy miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Ja natomiast patrzyłam na równie zszokowaną, jak ja Barbarę, która wpatrywała się w swojego chłopaka ze zmarszczonymi brwiami. Byłam ciekawa, czy będzie kontynuować ten temat, gdy będą sami. Gdyby na jej miejscu był Maciek, to pewnie już dawno wiedzielibyśmy, o co chodziło, bo by jej tego nie darował. Jednak Basia jest Basią i jej spokojna natura w większości nie odczuwa potrzeby drążenia takich tematów.

Tadeusz razem z Anielą faktycznie – tak jak prorokował Aleksy – zjawili się trzydzieści minut później. Zawadzki wyglądał na wykończonego, chociaż prawda była taka, że nie było jeszcze dobrze południa. Blondynka natomiast wyglądała tak, jakby była tu za kare. Wzrok utkwiła w jednym miejscu, stała z założonymi rękami, a na powitanie ledwie mruknęła. Ani ja, ani ona się nie przywitałyśmy. Chyba wciąż nie przemyślała swoich błędów. Jej sprawa. Im dłużej z tym czeka, tym gorzej dla niej.

Miller już miała siadać na kanapie, kiedy Maciej zerwał się nagle jak z procy, złapał ją i mnie za ramiona i pociągnął go mojego pokoju. Potem zatrzasnął głośno drzwi i pomachała mi kluczem do nich przed oczami. Następnie wsunął go pod drzwi.

– Maciek, czy ty do reszty straciłeś rozum?! – zawołałam, szybko klękając na podłodze i przykładając do niej policzek, żeby zobaczyć, czy klucz jest daleko.

– Od zawsze wiedziałam, że brak ci piątej klepki, ale nawet nie przypuszczałam, że jest aż tak źle. – prychnęła Aniela, zakładając ręce na piersi.

– Od was dwóch zależy, jak szybko wydostaniemy się z tego pokoju. – wziął się pod boki i patrzył to na mnie, to na nią. – Mam dość takiego zachowania. Nie wiem, o co poszło. Nie wiem też, jak poważne to jest, ale zaraz się tego wszystkiego dowiem. Albo przepracujemy razem tę kłótnię i dojdziemy do kompromisu, albo będziemy tu siedzieć, aż nie padniemy z głodu. A w moim przypadku ta chwila może nadejść dość szybko.

– Nie będę ci się z niczego spowiadać. – oburzyła się blondynka. – Po pierwsze to sprawa między mną a Anką. Po drugie nie jestem przekonana czy istnieje jakiś kompromis.

– Trudno. – wzruszył ramionami chłopak, opadając na fotel. – Jestem ciekaw, ile wytrzymasz bez wychodzenia do łazienki.

– Zachowujecie się jak dzieci. – przewróciłam oczami. – Maciek, jak chcesz niby cokolwiek zdziałać, skoro nawet nie wiesz, o co chodzi.

– Dlatego właśnie tu jestem. – zakpił. – Powiecie mi wszystko.

Aniela zaśmiała się, a na jej twarz wstąpił kpiący uśmiech. Cała wręcz kipiała kpiną i pogardą do Dawidowskiego i jego durnego pomysłu. Usiadła na skraju łóżka, założyła nogę na nogę i zaczęła z udawaną ciekawością rozglądać się po pokoju.

Sama prychnęłam pod nosem, widząc jej zachowanie i usiadłam na drugim końcu łóżka. Potem oparłam na nie plecami, złączyłam swoje ręce na brzuchu i wpatrywałam się w sufit.

Alek patrzył na nie obie z oburzeniem i lekkim zawodem. Szczerze wierzył w powodzenie swojego planu. Ba! Był pewien, że to jedyna dobra opcja i zadziała od razu. Teraz widząc je obie na dwóch końcach łóżka, kompletnie niezainteresowane współpracą, dotarło do niego, że potrwa to nieco dłużej, niż zakładał. Musiało chodzić o coś naprawdę poważnego, skoro nakłonienie ich do zgody i zapewnienie dogodnych do tego warunków nie zadziałało. Normalnie cieszyłyby się, gdyby miały możliwość szybko się pogodzić. Teraz patrzyły na siebie wilkiem i wydawało się, że jedyne co je łączy to wzajemna nienawiść i teraz też nienawiść do Alka.

***

– Nie... – Maciej był tak zaskoczony, jak jeszcze nigdy w życiu. – Nie, nie, nie... – kręcił głową z niedowierzaniem. – Nie mogę w to uwierzyć.

– Po jaką cholerę wdajesz się szczegóły? – fuknęła rozzłoszczona Miller.

– A co, wstydzisz się tego, że całowałaś się z Heńkiem po kryjomu, kochając wciąż Tadka i ukrywasz to w tajemnicy? – ściszyłam głos, żeby przypadkiem nie usłyszał mnie nikt spoza pokoju. – Tego, że gdybym nie zobaczyła was przypadkiem, to pewnie nawet bym o tym nie wiedziała? Tego, że nigdy nie powiesz o tym Tadeuszowi?

– Zamilcz, do cholery!

W Anieli buzowało, a ja nie miałam zamiaru jej oszczędzać. Już wystarczająco długo wszyscy o tym milczeliśmy. Można to było przeciągać w nieskończoność, udawać, że nic takiego nie miało miejsca, ale teraz to nie miało sensu. Nadeszła pora, żeby dotarło do niej, co zrobiła. Żeby zmierzyła się ze swoimi grzechami.

– To ty przestań krzyczeć. – odezwał się w końcu poważny Maciej i zgromił przyjaciółkę wzrokiem. – To ty powinnaś mi o tym mówić, a nie Anastazja. To, że nie dajesz nikomu o tym powiedzieć, potwierdza fakt, że jest ci wstyd.

– Bo jest! Jestem mi cholernie wstyd! – machała szybko rękami. – Ale co to zmieni? Powiedz mi, co to zmieni?! Nie mogę już cofnąć czasu, a tak bardzo chciałabym to zrobić. Myślisz, że jestem z siebie zadowolona? Że wspominam to z uśmiechem na ustach?

– To wytłumacz swoje zachowanie. – dryblas nie wychodził z równowagi. Był poważny i spokojny ani razu nie podniósł głosu, w porównaniu do rozdygotanej Anieli. Stanowił oazę, a ona pożar, który ma zamiar zaraz ją pożreć. – Dlaczego tak bardzo nie podoba ci się Marianna? Czy naprawdę jesteś zazdrosna? Niby dlaczego, skoro jest ci wstyd?

– Skąd mam to wiedzieć!

Prychnęłam, może nieco zbyt głośno, ale nie mogłam już wytrzymać. Aniela albo chciała zrobić z nas głupców, mając nadzieję, że damy spokój i sobie je jej, albo sama była takim głupcem, który naprawdę nie wiedział, co czuje.

Wytrzymałam w tej gęstej atmosferze dokładnie pół godziny. Potem z ociąganiem powoli zaczęłam tłumaczyć Maćkowi, jak przebiegło spotkanie z Heńkiem i Marianną, a potem opisałam naszą kłótnie. Aniela nie odzywała się wtedy, słuchała tylko uważnie. Musiałam w pewnym momencie powiedzieć chłopakowi, jak wyglądała relacja Wierzby i Neli, żeby wszystko trzymało się kupy. Miller była tym oburzona i przez to trochę opóźniła się moja opowieść. Sama próbowała coś o tym powiedzieć, ale nie podołała.

A teraz byliśmy tak naprawdę w martwym punkcie.

– Aniela, nie możesz się tak zachowywać. – czułam się, jakby zamiast Maćka na fotelu siedział Tadeusz. Była od niego mądrość i spokój, pełne opanowanie w momencie, kiedy blondyna ledowo się trzymała. – Kochasz Zośkę, każdy z nas to wie. Ale musisz chyba głęboko się nad sobą zastanowić. Nad tym, co czujesz, do kogo i co dla ciebie najważniejsze. Nie można mieć wszystkiego. – patrzyłam na niego z wdzięcznością. Potrafił powiedzieć to, co miałam w głowie całkiem bez emocji, kiedy ja ostatnio byłam w stanie podpalić pół Warszawy swoim gniewem. – Wiemy, jak się wychowałaś. Mogłaś mieć, co tylko zechcesz i może wciąż czujesz, że tak jest. Ale nie jest. Musisz liczyć się z tym, że to nie przedmioty a ludzie. Heniek jest wolny, ma prawo się zakochać. I to nie ty o tym decydujesz.

– Alek, przecież ja nie...

– Cokolwiek między wami było, chciałaś o tym zapomnieć, więc zapomnij. Nie możesz trzymać go na smyczy, ot tak na wszelki wypadek. – Dawidowski wstał z fotela i podszedł do dziewczyny, która stała przed nim, z opuszczoną głową i zwisającymi ramionami. – Wierzba jest szczęśliwy z Marianną, a ty z Tadkiem i to najważniejsze. Powtarzam – przemysł sobie to wszystko. A gdy już będziesz w stanie pozbierać myśli, porozmawiaj z nami. Doradzimy ci.

– Ja naprawdę nie wiem, jak to się wszystko wydarzyło... – westchnęła. – To samo tak.. Ja... Ja nie potrafię przebić jakiejś bariery. Cały czas się boję ze.. Muszę mieć opcje...

– Na litość boską, dziewczyno, Tadek kocha cię nad życie! – chyba powoli kończyły mu się zapasy spokoju. Złapał ją za ramiona i potrząsnął, jakby chciał ją obudzić. – Na cholerę ci jakieś inne opcje? Rozumiem, że możesz czasem odczuć niepewność, ale jest bezpodstawna! Zośka jest wierny jak pies. A nie możesz uważać Heńka za drugą opcję i zabraniać mu tym samym znaleźć szczęście, kiedy sama odnalazłaś je z Tadeuszem. W ten sposób go tylko krzywdzisz.

Aniela pokiwała głową ze zrozumieniem i objęła mocno dryblasa. Odetchnął z ulgą i ukrył ją w ramionach, mocno do siebie przyciskając, aż prawie zniknęła. Postali tak chwilę, a potem Maciek odwrócił się w moją stronę i już wiedziałam, że nadeszła moja kolej.

– Wiem, że chciałaś dobrze. – uśmiechnął się, wyciągając do mnie rękę. – Powiedziałaś to, co sam powiedziałem, tyle że tobą targały emocje i nie byłaś w stanie się zastanowić nad tym, jak ubrać wszystko w słowa. – podałam mu swoją dłoń, którą ścisnął. – Tadeusz jest dla ciebie najważniejszy i nie chcesz, żeby głupie zachowanie Anieli przypadkiem go zraniło, to zrozumiałe. Aniela też tego nie chce. Rozumiem twoje obawy, rozumiem twoje wzburzenie. Jestem pewien, że Nela nieco nadszarpnęła twoje zaufanie, ale każdy wie, że nigdy by go nie skrzywdziła. Kocha go.

– Wiesz przecież, że nie o to...

– Rozumiem, że traktowanie Heńka jako drugą opcję było koszmarnym zachowaniem, ale ona sama nie wie, co robi. Ty też nie jesteś święta. – prychnął, a ja się skrzywiłam. – Przypomnij sobie, co sama zrobiłaś, gdy Janek, którego kochałaś nagle, spotkał się z Monią, a ty skorzystałaś z Edka jak z drugiej opcji. To to samo, Anka. – przymknęłam oczy z bólu, który przeszył moją klatkę piersiową. – Wiem też, jak bardzo ważny jest dla ciebie Heniek i jego szczęście. Dla Anieli pewnie też. Owszem postąpiła idiotycznie i bezmyślnie, ale nie celowo. Możesz mieć do niej pretensje, ale nie karz jej.

– Anastazja, ja naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło... – westchnęła Miller. – Ja nie potrafiłam... Przepraszam, że cię zraniłam. Naprawdę cieszę się, że Wierzba jest szczęśliwy, ale nie potrafiłam się do tego przyznać.

Popatrzyłam na jej twarz. Lekko opuchniętą od łez, zaczerwienioną i mokrą. Na wyraz beznadziei, który się na niej rysował. Złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie, w tym samym czasie robiąc to samo z Alek.

Objęłam ich mocno, a oni nie zwlekali.

– Masz jednak łeb, Dawidowski. – prychnęłam, czochrając go po głowie.

– Ktoś musi w tej trójcy. – zakpił z wyższością i wtedy Aniela wbiła mu palce w rzebra.

Maciej zgiął się w pół, a my zaczęłyśmy się śmiać, na co sam też zaczął i tylko łapał się co chwila z bólu za brzuch. Objęłam blondynkę ramieniem, a ona oparła sobie głowę o moją i tak patrzyłyśmy na Maćka, ostry leżał na podłodze i patrzył na nas obie. Dobrze było mieć ich przy sobie.

Dawidowski chciał za wszelką cenę nas pogodzić, ale ja gdzieś podstawione wiedziałam, że to nie może być tak szybkie. Rany były zbyt świeże, nie zdążyły się jeszcze nawet zrobić strupy. Ta kłótnia była zbyt poważna, żeby wszystkie uczucia ot tak zniknęły po jednym dniu. Obie miałyśmy wiele do przemyślenia i potrzeba było czasu. Owszem, uważam, że w jakiś sposób się pogodziłyśmy, ale to nie było to, co powinno. Wciąż czułam jakiś żal i złość, nie potrafiłam jej tak szybko wybaczyć.

Aniela też to czuła, ale nie dawała po sobie tego poznać. Słowa Anki ją zraniły i dotknęły. Potrzeba było więcej czasu, żeby straciły na sile. Było zdecydowanie lepiej niż jeszcze wczoraj, gdy skakały sobie do gardeł, ale obie nie zachowywały się normalnie. Musiał minąć pewien czas.

Kiedy wróciliśmy do salonu, widok nie bardzo nas zdziwił. Janek smacznie drzemał w fotelu, z głową odchyloną do tyłu. Tadeusz mu wtórował, chociaż naprawdę długo czekał na nas, ale w końcu się poddał i postanowił nie opierać się pokusie. Basia siedziała na kanapie z podkulonymi kolanami i trzymała na nich notatnik, w którym skrobała coś ołówkiem.

– Matko, wreszcie! – westchnęła, odkładając notatki. – Już zaczęłam się zastanawiać, czy żyjecie.

– Już po wszystkim Basiu. – uśmiechnął się do niej Maciej. – Teraz przypatrz się, jakiego masz zaradnego przyszłego męża. Każdego potrafię pogodzić, każdy problem rozwiązać, każdy-

– Już się tak nie przechwalaj. – prychnęła Aniela, podchodząc do śpiącego Tadka i zaczęła lekko gładzić jego włosy.

– Mogłeś się bardziej postarać i naprawić ten problem nieco szybciej, zanim Zośka wygłosił mi dziesięciominutową mowę o tym, jak bardzo nienawidzi nie wiedzieć, co się dzieje, a potem poszedł spać, bo po godzinnym czekaniu miał już dość poczucia stresu w brzuchu. – Sapińska założyła ręce na piersi, ale chłopak nie bardzo sobie coś z tego robił, więc przytulił się do jej boku, ściskając ją nieco i całując w policzek.

– Już po?! – zerwał się nagle Zawadzki.

Aniela przestraszyła się tym, jak w momencie się wybudził i stanął na równe nogi. My wybuchnęliśmy śmiechem, a ona złapała go za ramię, zmuszając, by ponownie usiadł.

– Jak widzisz, wszyscy jeszcze żyjemy. – wzruszyłam ramionami, powstrzymają śmiech.

– I właśnie to sprawia, że nie jestem pewien czy plan Maćka doszedł do skutku. – prychnął, a Miller pacnęła go w głowę, aż mruknął coś pod nosem.

Janek Bytnar dalej spał sobie na fotelu, lekko czasem pochrapując. Patrzyliśmy wszyscy na niego i myślę, że każdy z nas miał w głowie jakiś szyderczy plan. No może każdy oprócz Basi, bo miała na to za dobre serce, ale dam sobie uciąć rękę, że nawet ona pomyślała wtedy o czymś głupim.

Postanowiliśmy przystać na pomysł Tadeusza i namalować mu parę arcydzieł na twarzy. Została nam w mieszkaniu resztka farby w puszce po jednej akcji, porcja idealna na tę okazję. Zośka przyniósł puszkę i pędzelek, a my usiedliśmy wszyscy wokół niczego nieświadomego Rudego.

Aniela bez żadnych ceregieli pierwsza złapała za pędzel i zaczęła drukowanymi literami pisać piegusowi na czole "Tylko świnie siedzą w kinie". Słowo "kinie" nieco wyjechało jej na brew, ale nic sobie z tego nie robiła. Potem ja miałam przyjemność spróbować namalować żółwia na jego lewym policzku. Dotyk włosia z pędzelka musiał go łaskotać, bo co jakiś czas marszczył nos. Tadeusz nie był zbyt kreatywny i po prostu pomalował mu cały nos na czarno, a potem pod naszym naciskiem dodał do tego oczy, które obrysował czarnym kółkiem, a potem wypełnił je kolorem. Alkowi został do dyspozycji drugi policzek i długo zastanawiał się, jaki ślad po nim pozostawić. Latała mu po głowie bardzo złośliwa myśl, żeby napisać "nie myj, jeśli kochasz Władzię", ale postanowił odpuścić ten pomysł. Przestał więc tak dogłębnie myśleć i wsadził rękę do farby, po czym odcisnął dłoń na policzku przyjaciela. W tym samym momencie Janek z przerażeniem się obudził. Maciek dalej miał całą dłoń w farbie, a Rudy ledwo kontaktował, więc ukazał mu jeszcze brodę.

– Maciek, ty durniu! – zawołał wściekły. – Czy ty jesteś zdrowy na umyśle?!

Dawno nie widziałam, żeby tak krzyczał. Spojrzałam na Tadeusza, który miał wciąż poważną minę, widząc, jak piegus idzie do łazienki. Aniela natomiast musiała odwrócić głowę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Powiedzcie mi później, czy udało mu się to zmyć. – prychnęłam, ledwie hamując dalszy śmiech, kiedy spoglądałam na Miller.

– A gdzie się wybierasz? – zdziwiła się Basieńka.

– Obiecałam spotkać się z Marysią, mam nadzieję, że gdzieś ją znajdę. – oznajmiłam, wkładając do torebki dokumenty. – Miała wczoraj ciężki dzień w szpitalu.

– Uważaj na siebie i nie szlajaj się nigdzie niepotrzebnie. – mruknął Zośka, patrząc na mnie uważnie.

Pożegnałam się szybko z każdym z nich i czym prędzej wyszłam z mieszkania.

***

– Śnili mi się dziś ludzie, którzy mówili do mnie po angielsku, a ja nie wiedziałam, o co im chodzi! – powiedziałam oburzona, jakbym miała wpływ na to, co mi się śni.

– Skąd wiesz, że mówili akurat po angielsku? – zdziwiła się. – Myślałam, że nie uczyłaś się angielskiego.

– Bo nie uczyłam. – prychnęłam. – Adam czasem coś rzuci po angielsku, a ja proszę go, żeby przetłumaczył mi, co to znaczy.

– I jesteś pewna, że robi to dobrze? – zakpiła. – Od kiedy dowiedziałam się, że za każdym razem perfidnie kłamał mi w oczy, gdy pytałam o przetłumaczenie jakiegoś słowa, nie jestem w stanie mu uwierzyć w tej sprawie. – zaśmiałam się, a ona przewróciła oczami. – Miał szczęście, że nie zaczęłam się chwalić ludziom moją wiedzą z tego języka! Przecież jakbym tak trafiła na kogoś, kto go umie...

– „You stupid”, chyba tak to było, znaczy „Ładnie wyglądasz”, prawda?

– Nie wiem, mówię ci, że też nie umiem. – wzruszyła ramionami. – Ale pewnie tak, myślę, że z ciebie by sobie nie żartował w tej kwestii.

Marysia Stasik nie wyglądała źle. Jej wczorajsze obrażenia wyglądały zdecydowanie gorzej. Wargę w miejscu przecięcia zdobiła zaschnięta krew, mały strup, który pewnie za parę dni zniknie w zapomnienie. Natomiast na policzku nie odznaczał się już czerwony ślad po dłoni, a fioletowawy siniak nie był tak duży, jak wczoraj, a na wielkość piłki do tenisa. Znajdował się w okolicy nosa i oka, mieszał się trochę z odznaczającymi się pod oczami Maryśki workami. Wyglądała, jakby się z kimś biła, więc chyba jej to odpowiadało.

Zmierzałyśmy w kierunku brzegu rzeki, żeby usiąść tam na trawie i karmić kaczki już od dawna zaschniętą kromką chleba, którą Stasik znalazła w sklepie. Nie chciała go zmarnować, a wierzyła, że zwierzęta będą jej wdzięczne za ten mały podatek.

– Czyli mam rozumieć, że pokłóciłaś się z jedną przyjaciółką, dlatego przyszłaś do drugiej? – zakpiła, kiedy skończyłam opowiadać jej o mojej kłótni z Anielą.

– Przecież tłumaczę ci, że się pogodziłyśmy! – zawołałam oburzona. – A przynajmniej w teorii. Poza tym byłam przecież z tobą umówiona.

– Ah, jeju, droczę się tylko z tobą, a ty musisz od razu na mnie wrzeszczeć! – przewróciła poirytowana oczami. – Na cholerę przychodziłaś, jak nie masz humoru? Jeszcze mi mój popsujesz.

– Przyszłam właśnie po to, żeby się trochę rozerwać! – szturchnęłam ją łokciem.

Dotarłyśmy do brzegu i usiadłyśmy na trawie. Brunetka zaczęła rwać sobie kawałki chleba i rzucała je, jak najdalej mogła w kierunku kaczek. Starała się trafić w wodę, tak, żeby suchar mógł trochę namoknąć, żeby kaczce łatwiej było go przełknąć.

– Adam był na kolacji? – bardziej stwierdziła, niż zapytała, zmrużyła oczy, a na jej twarzy wykwitł chytry uśmiech.

– Ty szujo, skąd wiesz! – zaśmiałam się, trącając ją w ramie.

– Ptaszki ćwierkały. – wzruszyła ramionami, a potem wybuchnęła śmiechem. – A dokładniej taki jeden. Ćwierkał jak najęty, dziób mu się nie zamykał. – perfidnie nabijała się z Adama. – „Oh, Maryśka, jak ja się cieszę, że tak byłem!” – zawołała, gestykulując teatralnie i naśladując głos przyjaciela. – „Boże, jaka ona była szczęśliwa”, „Gdybym mógł, nigdy bym stamtąd nie wyszedł!”

– Maryśka! – zawołałam oburzona, chociaż tak naprawdę moje serce wyrywało się z piersi i gdyby mogło, właśnie tańczyłoby na środku tego brzegu.

– Przecież mówię ci, jak było! – dawno nie wiedziałam jej tak uśmiechniętej. – Anastazja, on wpadł po uszy. – westchnęła, poważniejąc nieco. – Nie wiedziałam go takiego od.. od.. od nigdy chyba! Jeśli bratnie dusze naprawdę istnieją, tak jak ciągle o tym gadacie, to jesteście ich definicją. On cię kocha Anka, tak naprawdę kocha!

– Ja też go kocham. – wyszeptałam rozczulona, a w moich oczach zabłysły łzy wzruszenia.

Dawno nie byłam taka szczęśliwa. Czułam, jakby świat na chwilę się zatrzymał, jakby zniknęła z niego na chwilę wojna, śmierć i okrucieństwo. Jakbyśmy wszyscy znowu byli tylko zwykłymi młodymi ludźmi mającymi przed sobą ogromną przyszłość. Chciałam spędzać z Adamem każdą chwilę tej ogromnej przyszłości, dzielić z nim każdy sukces i porażkę, każdą radość i smutek.

– Ile bym dała za to, co wy macie... – westchnęła Stasik, całkiem tracąc entuzjazm. Jej twarz z zarumienionej wesołością, zmieniła się w smętną i poszarzałą.

– Przecież Stefan cię kocha, naprawdę, Maryś. – złapałam ją za rękę i ścisnęłam. – On sobie życia bez ciebie nie wyobraża.

– Może w ogóle nie powinniśmy robić sobie nadziei. – wzruszyła ramionami.

– Oj, przestań już! – mruknęłam, przewracając oczami. – Ciesz się tym, co masz tu i teraz. Karm się jego miłością. Jeśli naprawdę miałoby się to skończyć, nie daj Boże, to przynajmniej będziesz miała co wspominać. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – Bo to prawdziwa miłość.

– Ale się ostatnio ckliwe zrobiłyśmy. – wypaliła, a ja przewróciłam oczami. – Pora wrócić do rozmów o pończochach, fryzurach i kapeluszach!

– To ja się zmywam! – zaśmiałam się, udając, że wstaje z ziemi.

Maria Stasik potrafiła zawsze rozluźnić atmosferę i zmienić ciężkie tematy w coś lekkiego. Teraz odetchnęła ciężko i wyciągnęła sobie papierosa, częstując mnie jednym, który wzięłam. Podpaliła je i teraz obie, siedząc na zielonym brzegu Wisły, w cieniu drzew i nogami w promieniach wrześniowego słońca, ze wzrokiem wbitym w taflę wody i papierosem w ręce, myślałyśmy każda o swojej miłości, chociaż temat był skończony.

W momencie, kiedy Marysia wypuściła spomiędzy ust duży kłąb białego dymu, za naszymi plecami usłyszałyśmy szelest. Spojrzałam na nią kątem oka, a ona na mnie, ale żadna z nas nie śmiała się poruszyć. Modliłam się, że to jakieś zwierzę – wiewiórka albo zabłąkany kot. Śniadanie podeszło mi do gardła, kiedy usłyszałam głos.

– Sehen meine hübschen Augen meine Marie? (Czy moje śliczne oczy widzą moją Marie?)

Z tym zwierzęciem za dużo się nie pomyliłam. Kurt raczej bardzo się nie różnił. Miałam ochotę uciec, ale wiedziałam, że teraz było to niemożliwe. Stasik też wolałaby mnie stąd ewakuować, ale nie mogła. Mimo tego, że widziała, że Kurt raczej nie jest zdrowy na umyśle, to miała jakieś przeczucie, że gorzej zareagowałby na uciekającą Ankę niż pozostającą u jej boku. Miała nadzieję, że całą swoją uwagę zwróci na niej, a nie na przyjaciółce.

– Kurt, was führt dich an das ruhige Ufer der Weichsel? (Kurt, co cię sprowadza na spokojny brzeg Wisły?) – zapytała, powoli się podnosząc. Rzuciła mi szybkie spojrzenie, żebym też wstała. W razie potrzeby będzie łatwiej uciec. – Und warum nennst du mich immer noch Marie?! (I dlaczego wciąż mówisz do mnie Marie?!)

– Anstatt wütend zu sein, wie wäre es, wenn du deine Freundin vorstellst? (Zamiast się złościć, może przedstawisz swoją koleżankę?) – zmrużył oczy, skupiając swoje lodowate spojrzenie na mnie.

Maryśka chwilę się wahała, analizowała w głowie każdą możliwość, ale intuicja podpowiadała jej tylko jedną opcję. Nie była pewna, czy to dobre rozwiązanie, ale ufała sobie.

– Für Anastazja. (To Anastazja.) – moje imię brzmiało z jej ust jak przekleństwo. Nie miała zamiaru dodawać nic więcej, wierciła w Niemcu dziurę, jakby wyzywała go do walki, do postawienia kolejnego kroku.

– Anastasija? – prychnął. – Hast du russische Wurzeln? Sowjetisch? (Czyżbyś miała rosyjskie korzenie? Sowieckie?)

Brunetka nieznacznie zbladła. Źrenice jej zmalały, a szczęka się mocniej zacisnęła. Takiej opcji nie brała pod uwagę. Kurt był mocno popieprzony, mogła się domyślić, że nie da rady go rozgryźć.

– Wie kannst du das sagen! (Jak możesz tak mówić!) – zawołała oburzona, ale ja widziałam, że w środku całą drżała. – Sie ist eine reine Polin. Beleidige sie nicht, indem du sagst, sie könnte sowjetisches Blut in sich haben. (To czysta Polka. Nie obrażaj jej, mówiąc, że może mieć w sobie sowiecką krew.)

– Der Name meiner Großmutter ist Anastasija. (Moja babka ma na imię Anastasija.) – wypalił i przeniósł swój wzrok z iskrzącą w nich lekką nutą rozmawiania, na całkiem zdębiałą Maryśkę. – Angeblich hatte sie russische Wurzeln, niemand weiß das, und für mich ist es besser, wenn es nicht bestätigt wird. (Podobno miała rosyjskie korzenie, nikt tego nie wie, a dla mnie lepiej, żeby nie było to potwierdzone.) – wzruszył ramionami. – Du siehst ihr sogar ein bisschen ähnlich. (Nawet trochę ją przypominasz.)

Kurt był najbardziej nieodgadnioną osobą, jaką przyszło mi kiedykolwiek poznać. Nie dało się przewidzieć jego następnego ruchu, to było zwyczajnie niewykonalne. Kiedy już się wydawało, że wiadomo jak postąpi, on robił coś całkiem innego.

Teraz stałyśmy obie pobladłe, niewiedzące jak dalej grać w tę grę. W zasadach nie było mowy o tym, że rozgrywka może potoczyć się w takim kierunku.

– Maria, was ist mit dir passiert? (Maria, co ci się stało?) – bardzo rzadko zwracał się do niej, nie przekręcając jej imienia. Może dlatego, że jakoś dziwnie kaleczył "Maria" i dźwięk tego imienia w jego ustach automatycznie wywoływał dreszcz.

– Der Krieg ist geschehen. (Wojna się stała.) – fuknęła.

Chciała rzucić jakąś dobrą ripostą, ale emocje przejęły nad nią górę w momencie, kiedy przypomniała sobie, kto to zrobił i że jeden z ich przedstawicieli właśnie z nimi rozmawiać. Chociaż bardziej to z nią. Żołnierz zdecydowanie skupił na niej całą swoją uwagę, a ja byłam tu tylko powietrzem.

– Was willst du? (Czego chcesz?) – ostrym tonem powtórzyła pytanie z początku rozmowy.

– Ich habe dich lange nicht gesehen. (Dawno cię nie widziałem.) – uśmiechnął się, udając uradowanego spotkaniem. – Ich vermisste mich. (Stęskniłem się.)

– Keine Gegenseitigkeit. (Bez wzajemności.) – Maryśka postanowiła nie bawić się już dłużej w kotka i myszkę, tylko przejść do typowej dla siebie ofensywy. – Lass uns in Ruhe, Kurt. (Zostaw nas, Kurt.)

– Du weißt, dass wir uns früher oder später wiedersehen werden. (Dobrze wiesz, że prędzej czy później znowu się spotkamy.) – wystawił dłoń, żeby pogodzić ją po policzku, ale zrezygnował. Ciekawa byłam, czy gdzieś w tej popapranej głowie zaiskrzyło myśl, że to okropne czy po prostu czuł się źle pod czujnym i krzywdzącym spojrzeniem Stasik. – Bis bald, Marie. (Do zobaczenia, Marie.)

Marysia nie odpowiedziała, na mnie nawet nie raczył spojrzeć. Zakładałam albo że całkiem zapomniał o moim istnieniu, albo zapomniał jak mi na imię. Skupiał całą swoją uwagę na brunetce, nic dziwnego, że o mnie zapomniał, skoro sama nie odezwałam się nawet słowem.

Przyjaciółka czekała jeszcze chwilę nieruchomo i nasłuchiwała kroków Niemca. Dopiero gdy stwierdziła, że są odpowiednio daleko, odetchnęła ciężko.

– Przepraszam, nie wiedziałam co robić. – spojrzała na mnie oczami zbitego psa.

– Nic się nie stało, ważne, że nic nam nie zrobił. – pozwoliłam sobie wreszcie na głębszy oddech. – Powinnaś zerwać tę znajomość czy jakkolwiek to można nazwać.

– Jak mam to teraz zrobić? – zakpiła. – Weszłam w to za daleko, teraz muszę płacić za swoją głupotę.

Odwróciła się w stronę rzeki i przyglądała odpływającym kaczkom, które w czasie naszej rozmowy zdążyły stracić zainteresowanie ludźmi rzucającymi im jedzenie.

– Chyba koniec naszego spotkania. – mruknęła. – Całkiem straciłam humor. Do tego mam tyle do zrobienia w sklepie, a jeszcze dziś tam nie byłam.

– Powodzenia, Maryś. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco i pogłaskałam ją po ramieniu.

Coś w środku mnie podpowiadało mi teraz, że ona chce zostać sama i przemyśleć sobie wszystko. Że w jej głowie buzuje sytuacja ze Stefanem i ten ciągły Kurt. Poza tym ostatnio nie wiodło jej się najlepiej w życiu, los z niej perfidnie kpił, a ona starała się to przyjść z niewzruszoną miną. Teraz przyszedł czas na zmierzenie się z tym.

Jeszcze parę razy spojrzałam w jej stronę, zanim odeszłam. Potem spacerowym krokiem przemierzyłam park, oglądając pozostałych Warszawiaków.

Byłam już niedaleko swojej ulicy, kiedy usłyszałam za sobą wołanie i szybkie kroki zmierzające w moją stronę. W momencie, kiedy się odwracałam, żeby sprawdzić, co jest źródłem tego hałasu, wpadło na mnie jakieś ciało. Ledwie utrzymałam równowagę, na szczęście ktoś szybko mnie złapał i nie pozwolił mi upaść.

– Anka! Nic ci nie jest?! – wrzasnął wyraźnie wystraszony Kazik. – Myślałem, że ogłuchłaś! Wołam cię już któryś raz!

– Właśnie miałam się odwrócić, ale już zdążyłeś na mnie wpaść. – zaśmiałam się, wyglądając rękoma ubranie. – Co do licha musiało się stać, że tak mnie potrzebujesz?

– Spotkałem niedawno Wierzbę, kazał mi to doręczyć do ciebie, ale skoro już cię tu zauważyłem, to szkoda było nie skorzystać. – wzruszył ramionami, wyciągając z kieszeni marynarki list. – Kazał pod żadnym pozorem nie otwierać, więc nie mam pojęcia, co tam jest.

– Dziękuję ci bardzo, Paweł. – byłam w naprawdę ogromnym szoku, kiedy przyglądałam się nieskazitelnej kopercie. – To dla mnie ważne. Jeszcze raz dziękuję.

Uściskałam go mocno, a kiedy pokazał palcem wskazującym policzek, zaśmiałam się, ale dałam mu szybkiego buziaka w to miejsce, żeby się nie obraził. Pożegnali się szybko, miał jeszcze coś do załatwienia, a ja dalej trzymałam w dłoni tę kopertę, Korea miałam wrażenie, że z każdą chwilą coraz bardziej paliła mnie w palce.

Kiedy dotarłam do mieszkania parę razy, przeszłam się po nim, żeby upewnić się, że nie ma nikogo i dopiero wtedy, oparta o ścianę szybko rozerwałam kopertę, bo to nie na niej mi zależało. Kartka była lekko pomięta, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsza była treść, która miała zadecydować w pewien sposób o sumieniu moim i Heńka.

Lekko pochyłe pismo ukazywało słowa zapisane czarnym atramentem. Uważnie przyglądałam się każdemu słowu, żeby niczego nie ominąć, żeby każde dokładnie przeanalizować. Czułam, jak pocą mi się ręce i palce pozostawiają ślady na kartce. Z każdą chwilą robiło mi się coraz bardziej gorąco, a równocześnie czułam się tak zimna, jakbym była całkiem naga na środku przysypanego śniegiem placu w połowie stycznia.

Wypuściłam kartkę z rąk, a ona zaczęła powoli upadać na podłogę. Zanim zdążyła dotknąć ziemi, ja wykręcałam już numer w telefonie. Ręce mi drżały i nie miałam pewności, czy wybrałam dobre cyfry.

Stukałam nerwowo palcami o blat kredensu. Jeden sygnał. Czułam, jak dreszcz przeszywa moje plecy. Kolejny sygnał i nadal cisza. Mian już rzucić tą słuchawką i biec do drzwi, kiedy usłyszałam głos Henryka Wierzbowskiego.

– Anka? – zapytał, kiedy wykrzyczałam się już na niego o to, że tak długo nie odbiera. – O co chodzi?

– Musimy się spotkać. Teraz. – rzucam szybko, wbijając wzrok w kartkę na podłodze. – Za dziesięć minut w parku.

Odłożyłam słuchawkę z hukiem, zanim zdążył jeszcze jakkolwiek odpowiedzieć. Schyliłam się, żeby podnieść kartkę i złożyłam ją w mały kwadracik, po czym włożyłam sobie ją do stanika. Miałam ogromną ochotę ją spalić, ale wiedziałam, że to mój dowód i muszę ją pokazać Wierzbie.

Wybiegłam z mieszkania i czułam tylko, jak słowa z listu wypalają mi ślad na skórze, której dotykają. Kilka słów, które paliło mnie żywcem.

Kobieta z portretu to Liza von Martens, córka Obersturmbannführera Jonasa von Martens i narzeczona Obersturmführera Bruno von Benckendorffa. Przeprowadzili się tu jakiś czas temu. Myślę, że mogłabyś się z nią zaprzyjaźnić. Nie znam jej osobiście, ale znam Bruno, dużo o niej mówił. Podobno łatwo stracić dla niej głowę.

_______________________

witam was serdecznie! chciałam, żeby ten rozdział pojawił się na początku września, jest teraz, ale nadal cieszę się, że udało mi się w miarę wyrobić w czasie.

koniecznie zostawicie komentarz z opinią o rozdziale!

szczerze wam powiem, że jak pisałam ten rozdział miałam wrażenie, że jest jakiś taki nieskładny, że nic się nie klei itp, ale mam nadzieję, że jednak wam się podoba <3

dziękuję wam za to, że jesteście i że czytacie! życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku szkolnym. do rychłego zobaczenia! kocham was!

słowa: 25tys
dodano: 18 września 2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top