Rozdział 50
Lipiec 1941
– To jest niewiarygodne, że na żadnym bazarze nie mogłam znaleźć ani jednej paczki pończoch! – zbulwersowana wyrzuciła ręce w powietrze.
– Naprawdę potrzebujesz tych pończoch w lipcu? – zakpiłam.
– Anka, ty się w ogóle nie znasz na interesie. – prychnęła brunetka, podrzucając w ręce jabłko. – Przecież lepiej kupić teraz w miarę tanio, niż zimą, gdy wszyscy będą się na nie rzucać.
– Żebyście wy z matematyki takie dobre były.
Dwa spojrzenia pełne politowania, bo Marysi i Anieli, skierowały się w stronę Basi Sapińskiej, która właśnie odwiązywała swój fartuch.
Siedziałyśmy wszystkie cztery w piekarni już prawie godzinę, a w tym czasie zdołałyśmy jedynie umyć podłogę i posegregować parę rzeczy.
W ostatnim czasie mama zadecydowała, że w piekarni przyda się remont. O ile nie mogliśmy myśleć, o takim faktycznym remoncie, który zdecydowanie by się przydał, o tyle mogliśmy po prostu posprzątać i pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. Przyszłyśmy dziś, żeby sprawdzić co na zapleczu może iść zdecydowanie do wyrzucenia lub co może zostać przeniesione do domu. Później mamy zająć się też tym, co z domu można przenieść tutaj. Pozostaje też nadal kwestia skrytki, którą miał w planach przy okazji tego śmiesznego remontu zrobić Tadek.
– Będę się zbierać. – westchnęłam, wstając z krzesła. Zgarnęłam torbę z blatu i poprawiłam spódniczkę. – Maryśka, idziesz ze mną?
– Już myślałam, że nie zapytasz. – zakpiła, w swoim stylu, po czym wzięła też swój mały bagaż.
– Aniela, idziesz też? – posłałam jej pytające spojrzenie, ale było też w nim wiele, naprawdę wiele błagania i jakiejś prośby o to, żeby stała się mądrzejsza.
Blondynka jednak była nieugięta i mimo że wiedziałam, iż nie ma zamiaru się odezwać, to czekałam na odpowiedź. Ta jednak nie padła, Miller zrobiła tylko typową minę mówiąca "Wiesz jak jest, po co głupio pytasz" i wzruszyła ramionami. Basia chyba chciała już coś powiedzieć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili, bo głośno odetchnęła i prędkim krokiem wmaszerowała na zaplecze.
– To co, już w ogóle nie masz zamiaru zaglądać? – zapytałam, bo pytanie to już od dawna cisnęło mi się na usta, ale nie miałam odwagi go zadać.
Teraz byłam zbyt sfrustrowana, żeby myśleć nad tym, co mówię. Przerabiałyśmy już to i pomimo tego, że znałam odpowiedź, to i tak chciałam ją usłyszeć. Co z tego, że to ta sama odpowiedź, na to samo pytanie co zawsze, tylko inaczej skonsultowana.
– Wystarczy, że ty przychodzisz do mnie. – zakpiła, uśmiechając się do mnie ciepło, chociaż każda z nas dobrze wiedziała, że ten uśmiech miał za zadanie tylko skończyć temat i tym samym uprzejmie wyprosić nas z piekarni.
Pokręciłam tylko głową z politowaniem, pożegnałam się z obiema szybkim "Do zobaczenia", po czym razem z Marysią zaczęłyśmy iść w kierunku mojej kamienicy.
Pogoda była naprawdę ładna, świeciło piękne słońce, a niebo było nieskazitelnie niebieskie. Promienie ładnie oświetlały twarz Marysi, tak że było widać każdy z jej piegów i można było je spokojnie policzyć.
– Wiesz może, czy Adam jest dziś zajęty? – zapytałam, a dziewczyna zerknęła na mnie i uśmiechnęła się pod nosem.
– Nie mam pojęcia, może Stefek coś wie. – wzruszyła ramionami. Nastała cisza, ale tylko chwilowa, bo brunetka bardzo, ale to bardzo chciała coś powiedzieć i było to dobrze widać. – Kiedy nam powiecie? – wyskoczyła bez żadnego zawstydzenia.
Spojrzałam na nią jak na głupią, ale ona chyba w tym samym świetle widziała mnie, bo przewróciła tylko oczami i machnęła ręką.
– No że jesteście w związku, Boże Anka. – pokręciła głową, jakby musiała tłumaczyć małemu dziecku, ile to jest dwa plus dwa, a ono dalej by nie rozumiało.
– Maryśka. – zaśmiałam się, przecierając dłonią twarz. – Przecież my nie jesteśmy w żadnym związku.
– Aha, w ten sposób. – prychnęła. – No tak, oczywiście, czego by się można było spodziewać po waszej dwójce. – miała chyba naprawdę dobry ubaw. – Ja wiem, że oboje jesteście dość… specyficzni. – przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy powinnam się za to obrazić. – Ale powiem ci zupełnie szczerze, że mimo faktu, że bardzo chciałam, żeby Adam był szczęśliwy, to nie koniecznie chciałam, żeby był właśnie z tobą.
Zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam na nią zdezorientowana, a do Stasik dopiero po chwili dotarła moja nagła reakcja i również się zatrzymała, ale dobre pięć kroków dalej.
– Nie w takim sensie! Daj mi dokończyć, Jezus Maria. – przewróciła oczami. – Od początku cię polubiłam i po prostu nie chciałam cię spisywać na straty. Ale za każdym razem, gdy widziałam wzrok Adama, docierało do mnie, że oboje już przepadliście. Prędzej czy później. – wzruszyła ramionami. – Wiedziałam też, że bardzo kochasz Janka, więc starałam się jakoś odciągać cię od Adaśka, tym bardziej przez fakt, że trochę już go znam i wiem, jaki jest, ale nie mogłam ukrywać tego, że bardzo mnie cieszyło, gdy jednak się spotykaliście. Tak naprawdę to sama działałam wbrew sobie. – zakpiła.
– Uważasz, że Adam nie jest dla mnie? – zmarszczyłam brwi.
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. – prychnęłam. – Bardziej chodziło o fakt, że ma nietypowy charakter i sposób bycia. – cały czas gestykulowała, więc wiedziałam, że mówi prosto z serca. – Adam jest dosyć cichy, bardzo lubi słuchać innych, a rzadziej być słuchanym. Jest wszędzie, ale rzadko kiedy czuje się jego obecność. Wszędzie ma jakiś znajomych, a najczęściej jest sam. Przyciąga do siebie ludzi, a mimo to wydaje się taki prosty. – uśmiechnęła się. – Dlatego innym jest z nim ciężko. I dlatego nie chciałam, żebyś ty się w to wplątała, bo nie chciałam, żebyś się rozczarowała. A ty pasujesz tu jak nikt inny. – patrzyła na mnie z czułością, z jakąś wdzięcznością w oczach. – Potrzebujesz, żeby ktoś cię wysłuchał, bo nie możesz wszystkiego dusić w sobie. Masz parę ważnych znajomości i każda z nich jest przez ciebie pielęgnowana. Kiedy gdzieś się pojawiasz, każdy wie, że tam jesteś, bo ciężko nie wyczuć twojej obecności. Rozumiesz mnie, Anastazja? – patrzyłam na nią w ciszy, analizując każde jej słowo i czułam, jak moje serce rośnie z chwili na chwilę. – Nie da się was nie wiązać ze sobą. Jesteście jak dwa kawałki układanki, które idealnie się dopełniają. Jakby wszechświat specjalnie stworzył jedno dla drugiego.
– Chryste, bo się już czerwona zrobiłam. – zaśmiałam się, zakrywając dłońmi moje zarumienione policzki. – Maryśka, przestań tak mówić, bo cię nie poznaję.
– No tu to się akurat rozumiecie jak mało kto! Zawsze musicie podcinać komuś skrzydła, jak was chce pochwalić. – prychnęła, ruszając do przodu, a ja wybuchłam śmiechem, co za chwilę podziałało też na Marię.
Dalsza droga minęła nam w trakcie miłej pogawędki o ostatnich zajęciach i na plotkach o niezwykle intrygującym romansie, który – jak obie zauważyłyśmy – kwitnął między jedną z pielęgniarek a lekarzem, który przeprowadzał z nami zajęcia.
Kiedy byłyśmy pod moją kamienicą, zapytałam, czy nie chce wpaść na herbatę, ale szybko odmówiła, mówiąc, że nie ma czasu, bo musi znaleźć Stefana i pomóc mu w nauce do poprawki z któregoś z zajęć praktycznych z zszywania, ale ciężko mi było sobie przypomnieć z czego dokładnie, bo niestety chłopak rzadko kiedy zszywanie zaliczał za pierwszym razem.
Weszłam do mieszkania i pierwszym, co wywarło na mnie wrażenie były szybkie kroki mamy. Płatała się po wszystkich pokojach, jakby była tu dosłownie pierwszy raz z życiu.
– Mamo, stało się coś? – zapytałam, kiedy zaczęła przeszukiwać torbę.
– Powinnam już wyjść, a nie mogę za nic w świecie znaleźć kluczy do mieszkania. – westchnęła wycieńczona. – Proszę cię, Anastazja, pomóż mi, bo sama chyba nie dam rady.
Pobiegła prawdopodobnie już po raz któryś do swojej sypialni, a ja rozejrzałam się po salonie. Postawiłam jeden krok, kiedy coś przypadkiem kopnęłam. Spojrzałam w dół na podłogę, a koło mojej nogi dostrzegłam pęk kluczy.
– Mamuś, o te klucze chodziło? – zakręciłam kluczami na placu, próbując powstrzymać śmiech, kiedy zobaczyłam jej minę, jak tylko wybiegła z pokoju.
– Boże, czy jestem już aż tak stara, że nie zdołam nawet znaleźć kluczy? – zaśmiała się, przecierając dłonią twarz. – Dziękuję, dziecko. – rzuciła w pośpiechu i szybko zgarnęła torbę.
Otworzyła szybko drzwi, ale ich nie zamknęła. Musiała się z kimś tam spotkać, bo było słychać, że się z kimś wita.
– Kochanie, przyjdź tu, bo ja nie mam czasu. – rzuciła i dalej słyszałam tylko jej szybkie kroki na schodach.
Pokręciłam głową i podeszłam do wciąż otwartych drzwi, a w nich zastałam znajomego listonosza.
– Serwus, masz coś dla mnie? – zaśmiałam się, rozglądając się przy okazji, czy nie ma nikogo na korytarzu. – Wejdź, nie stój tak w drzwiach.
– Listonosz raczej rzadko wchodzi do mieszkania. – prychnął.
– Jeszcze gorzej będzie, jak będziesz przez pół godziny stał w drzwiach. – odgryzłam mu tym samym i wciągnęłam go do środka.
Zostawiłam chłopaka w salonie, a sama poszłam w kierunku kuchni. Gdy miło i uprzejmie, z wyuczoną oraz wrodzoną grzecznością, gościnnością oraz manierami zapytałam, czy chce herbaty, mruknął tylko, że jeszcze brakuje, żeby ktoś zobaczył, że od tak pije sobie w jakimś mieszkaniu herbatkę, więc tylko spojrzałam na niego jak na idiotę i powiedziałam, że wezmę dla niego chociaż ciastka.
– Dobrze, więc co masz dla mnie? – zapytałam już poważnie z rękoma założonymi na piersi.
– List. – zakpił. – Z Brwinowa, nadany jakieś cztery dni temu. – oznajmił, podając mi go do ręki.
Ze zmarszczonymi brwiami patrzyłam na kopertę z lekko rozmazanym adresem i dziwnymi, koślawymi literami, które wyglądały tak, jakby ktoś je pisał drżącą ręką.
– Nie wiesz, o co chodzi? – zapytałam, chociaż bardziej chyba samą siebie.
– Tylko roznoszę listy, nie mam w zwyczaju ich czytać, Anastazja. – prychnął, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie masz nic więcej? – odchrząknęłam, gdy odłożyłam list z Brwinowa na stolik. – Nic od Orszy?
– Żadnych wieści. – wzruszył ramionami. – Nawet gdybym miał, to i tak dobrze wiesz, że bym go tu nie przyniósł, tylko do warsztatu. Polecenie Orszy i Zośki.
– Ja wiem, ale przecież tu by było bezpieczniej. – mruknęłam, przewracając oczami. – Orsza już prawie trzeci tydzień jest na tym swoim wyjeździe i wysłał raptem jeden list. – dodałam i przypatrzyłam się uważniej chłopakowi. – Chyba, że wysłał więcej, tylko chłopaki nic nie powiedzieli? – próbowałam wwiercić mu się w umysł swoim spojrzeniem. – A zresztą, nawet gdybyś wiedział, to i tak mi nie powiesz. – westchnęłam, machając lekceważąco ręką.
– Wiesz, że taki był rozkaz. – rozłożył bezradnie ręce. – Muszę się zbierać, mam jeszcze parę listów do rozdania.
– Do zobaczenia. – kiwnęłam mu głową na pożegnanie, gdy machnął mi ręką na korytarzu, a potem zamknęłam drzwi do mieszkania.
Złapałam się na myśli, że chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak wielkie zadanie zostało powierzone temu młodemu chłopakowi. Orsza wcisnął go jakimś sposobem na miejsce listonosza, po tym jak jeden z nich zginął w łapance. Uznał za świetny pomysł posiadanie swojego zaufanego człowieka w gronie ludzi zajmujących się wszelką korespondencją, z czym każdy z nas się zgadzał. Miał wielkie zadanie na swoich barkach i prawie codziennie mógł mieć lub też miał w swojej torbie jakieś papiery, które mogły pozbawić go natychmiast życia. Jego i wielu innych ludzi.
Podeszłam do stolika i wzięłam list w dłonie. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem, aż w końcu odetchnęłam i opadłam na sofę. Otworzyłam kopertę, nie bardzo się przy tym starając, żeby jej nie uszkodzić, a następnie wyjęłam kartkę.
Droga Anastazjo, Drogi Tadeuszu, Droga ciociu Leonko
Wybaczcie, że was niepokoje tak uroczystym wstępem, ale nie wiem, co napisać, od czego zacząć. Mama prosiła, bym nie pisała, ale nie mogłam jej posłuchać.
Potrzebujemy waszej pomocy.
***
– Cholerne drzwi! – wrzasnęłam.
Uderzyłam w nie nogą, po tym jak po trzech minutach ostrego walenia w nie pięściami i szarpania za klamkę, dalej ani one nie otworzyły się same, ani nikt sam mi ich nie otworzył.
– Litości, kogo tam niesie?
Mięłam w zaciśniętej mocno dłoni list od Kasi z Brwinowa. Drugą miałam już kolejny raz uderzyć w drzwi, kiedy w tym samym momencie otworzył je Maciej Aleksy Dawidowski.
– O, Anka! – uśmiechnął się. – Co ty tu robisz?
Bez odpowiedzi wparowałam do warsztatu Orszy, w którym było ciemno jak w opuszczonym kościele i duszno, jakby nie dostało się tu żadne powietrze od pół wieku. Byli tu tylko Alek, Rudy i Zośka, ale tylko ten ostatni stał przy stole z jakimiś mapami. Janek majstrował coś przy rowerze.
– Od Kasi. – rzuciłam bez przywitania, prosto na stół przed nos Tadka.
Zmarszczył brwi i podniósł na mnie swój zdezorientowany i coraz bardziej oburzony wzrok.
– Anastazja, kto ci pozwolił tu przychodzić? – zapytał, jakbym wcale nie położyła przed nim listu. – Mówiłem, że dopóki Orsza nie wróci, nie powinnaś tu-
– Musimy jechać do Brwinowa. – oznajmiłam dobitniej, bo najwyraźniej nic sobie nie robił z listu. – Potrzebują nas. Przeczytaj.
Tadeusz przymknął na dłużej oczy, po czym odetchnął ciężko i wziął list w dłonie. Zaczął go czytać, a ja w tym czasie skupiłam swój uważny wzrok na Alku, który bawił się sprężynką. Chyba poczuł, że na niego patrzyłam, bo odwrócił się do mnie, przez co też wystrzelił sprężynę i nie patrzył, gdzie leci, więc ta spadła mu po nosie, lekko go zadrapując. Powstrzymywałam śmiech, kiedy Dawidowski klnął pod nosem, ścierając palcem krew z małego zadrapania.
– Wyglądasz, jakby cię kot zaatakował. – prychnęłam.
– Będzie mógł mówić, że to Basia. – zakpił Janek, podnosząc tylnie koło roweru, żeby nim zakręcić.
Usłyszałam, że Zośka odkłada list, więc wróciłam do ważniejszych spraw. Miał zmarszczone czoło i zaciśniętą szczęke. Patrzył w jakiś punkt przed sobą, ale ocknął się, kiedy odchrząknęłam.
– Przeczytałem. – oznajmił, jakbym wcale tego nie wiedziała.
– Pojadę tam. – odparłam, a on przeniósł swój wzrok na mnie.
– Ty? Żartujesz. – mruknął. – My pojedziemy. Bardziej się tam przydamy, będziemy mogli lepiej pomóc.
– Słucham? – zakpiłam. – W liście Kasia zwraca się jako pierwsza do mnie. To do mnie jest ten list, więc ja tam pojadę.
– A kto zajmie się domem i mamą?
– Właśnie jeśli ty wyjedziesz, kto zajmie się mamą i domem. – poprawiłam go. – Dobrze więc. Jedźmy wszyscy. Zbierzmy pozostałych, zrobimy sobie wyjazd do Brwinowa, taki jak zawsze. Trochę odpoczniemy, przewietrzymy umysły i odetchniemy od Warszawy.
– I mama zostanie sama? – widziałam, że był średnio przekonany.
– Co to dla niej, myślę, że będzie nawet zadowolona. – wzruszyłam ramionami. – Poza tym trzeba to obgadać.
– Porozmawiamy o tym dzisiaj na zbiórce. – przytaknął, a ja uśmiechnęłam się, bo tym samym zgodził się na wyjazd.
– Dopiero?
– A kiedy? – zapytał. – Teraz nie mogę, poza tym, sama powiedziałaś, że należy to obgadać ze wszystkimi. – po tym jak dalej się nie odezwałam, spojrzał na mnie już wyraźnie zmęczony. – Nie masz co ze sobą zrobić, Anka? O której masz zajęcia?
– Zachowujesz się jak drętwy rodzic. – prychnęłam. – Prawda, Maciej? Jak chcesz się mnie pozbyć, wystarczy powiedzieć.
– Tak, właśnie tego chcę. – zaśmiał się. – Do zobaczenia później.
Poprawił się wygodniej na krześle, złapał w dłoń ołówek i zaczął coś kreślić. Jak widać, miał to być definitywny koniec naszej rozmowy i mojej wizyty. Postanowiłam zostawić mu list. Miałam wrażenie, że ja już go w ogóle nie potrzebuję, bo wszystkie napisane w nim słowa wryły mi się boleśnie w pamięć.
Miałam dziś komplety w mieszkaniu Adama, ale zaplanowane były tylko dwie godziny, bo pan Mirek miał mieć jakiś pilny wyjazd. Zanim jednak musiałam się zbierać na lekcje, miałam jeszcze trochę czasu w zapasie.
Szłam w stronę parku, po którym chciałam się przejść, gdy nagle ktoś mnie zatrzymał. Przestraszona odwróciłam się powoli, ale przymknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam przed sobą Henryka Wierzbowskiego.
– Jesteś normalny? – oburzyłam się. – Jak możesz mnie tak straszyć!
– Jak inaczej miałem cię złapać? – zaśmiał się. – Miałem na całe gardło krzyczeć „Anastazja!”, żebyś się zatrzymała? Nie wiem, kogo pierwszego by aresztowali, ale możesz być pewna, że niestety nie mielibyśmy wspólnej celi.
– Teraz myślę, że to nawet całkiem kusząca propozycja. – zakpiłam. – Dobrze, mów, po co mnie tak ścigasz. Wątpię, że tak po prostu chciałeś pogadać.
Podał mi ramię, a ja owinęłam wokół niego ręce. Heniek miał na sobie białą koszulę i spodnie na szelkach, niby wyglądał tak jak zawsze, ale był w tym jakiś taki posiew świeżości. Może dlatego, że nie miał kapelusza?
– Obiecałem ci, że podziałam w sprawie twoich nowych domysłów o Władzi. – zaczął ciszej, już całkiem poważnie. – Ale nie jest to takie łatwe, jak obojgu nam się zdawało.
– Można się było spodziewać. – westchnęłam ciężko.
Przez ostatni czas starałam się zepchnąć te problemy na dalszy plan, żeby cieszyć się tym, co teraz oferuje mi życie – nową miłością, chwilami z przyjaciółmi, słońcem i piękną pogodą, brakiem zmartwień. A teraz ponownie powracały, dając znak, że wcale nie umarły na zawsze i były tylko przypudrowane.
Sprawa Władzi była ciężka, nie tylko jeżeli chodziło o realizację jakichkolwiek działań w jej sprawie, ale o samą jej genezę. Tak na dobrą sprawę nie mieliśmy żadnych podstaw, żeby taką "sprawę" mieć. W końcu jedyne na czym się opierałiśmt, to jakieś nasze złe przeczucia, moje uprzedzenia do jej osoby i to, że widziałam ją raz z Niemcami, w moim mniemaniu dziwnie się zachowującą. Gdybym komukolwiek kazała zacząć jakieś śledztwo i przedstawiłabym to jako trop, zostałabym wyśmiana i to konkretnie. Jednak wierzyłam, że razem z Henikem coś zdołamy ugrać. Jak widać, nawet z naszym duetem nie będzie to takie łatwe.
– Napomniałem Carlowi, tak jak chciałaś, o tym, że Betty ostatnio spotkała jakąś dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziała w Warszawie. – oznajmił. – Nie miała okazji z nią porozmawiać, ale wydała jej się sympatyczna, a że nie ma żadnej przyjaciółki w stolicy, to chciałaby ją poznać.
– I co? Uwierzył? – zaśmiałam się.
– Myślę, że tak. – wzruszył ramionami. – Byłem bardzo wiarygodny, a że on ma do ciebie słabość, to wątpię, żeby nie uwierzył. – przewróciłam oczami na tę wzmiankę.
– Więc kiedy się czegoś dowiemy? – zapytałam. – Jak mniemam, Carl raczej od razu się tym zajmie.
– Właśnie tu pojawia się mały problem. – westchnął. – Podobno dużo żołnierzy sprowadza w ostatnim czasie swoje rodziny do Warszawy i okolic, przez co jest dużo nowych kobiet. W innych okolicznościach Carl pewnie łatwo by skojarzył, kto jest nowy, ale teraz nie ma na co liczyć, bo nowych twarzy jest mnóstwo. – na parę chwil nastała cisza, ja powoli trawiłam informacje, Heniek zastanawiał się, co mówić dalej. – Musimy mu dać jakieś zdjęcie, nie ma innego wyjścia.
– Zdjęcie?
Puściłam jego ramię i popatrzyłam na niego z niemym przerażeniem. Jak, do cholery, mam zdobyć zdjęcie Władzi? Zrobić je z ukrycia, jak akurat uda mi się ją gdzieś przypadkiem spotkać? A może zapytam Janka, czy nie chciałby mi pożyczyć jakiegoś zdjęcia ze swoją nową dziewczyną? Ewentualnie przecież mogę iść do Bytnarów i poprosić Duśkę, żeby po kryjomu dała mi jakieś ich wspólne zdjęcie, wcale nie bedzie podejrzane, że proszę o zdjęcie byłego chłopaka z jego nową dziewczyną i to po tym, jak mamy raczej słaby kontakt, a Bytnarów nie odwiedzałam od tamtego dnia.
Powtórzę – zdobyć zdjęcie Władzi? Łatwizna, już mam nawet opracowany cały plan działania.
– Boże, przecież to jest niemożliwe. – ukryłam twarz w dłoniach załamana tym "małym problemem".
– Nikt oprócz Janka nie ma żadnego zdjęcia z nią?
– Tak, zapomniałam przecież, że ja mam ukryte w schowku. – zakpiłam. – Chyba sobie żartujesz, pewnie, że nikt takiego nie ma.
Znaleźliśmy się w martwym punkcie, bo bez jednego głupiego zdjęcia nasza operacja nie mogła iść do przodu, a znowu wszelkie sposoby na pozyskanie tego zdjęcia były niewykonalne.
– Może być portret? – zapytałam, po dłuższym namyśle.
– Portret? – zdziwił się Wierzbowski. – Skąd weźmiesz portret Władzi?
– Stefan mogłaby narysować jej szkic, świetnie rysuje. – oznajmiam i czułam, jak moja twarz się rozpromienia, bo ten pomysł był naprawdę dobry. – Ma znakomitą pamięć do twarzy, jest wzrokowcem. Ma talent, Maryśka zawsze prosi go, żeby rysował jej rysunki do notatek i potrafi wszystko perfekcyjnie narysować bez zdjęcia.
– Widział keidykolwiek Władkę?
– Widział, z pewnością, jak gdzieś razem byliśmy. – przytaknęłam. – On naprawdę jest w stanie to zrobić.
– Wierzę ci, Anka. – uśmiechnął się. Widziałam, że jest szczęśliwy, że udało nam się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. – Teraz reszta w twoich rękach, musisz zdobyć ten szkic.
– Dziękuję, Heniek. – uśmiechnęłam się na pożegnanie, a chłopak mi pomachał.
Spojrzałam na zegarek na ręce, którego zbyt często nie nosiłam, ale teraz naprawdę byłam szczęśliwa, że mam go przy sobie. Miałam mało czasu do rozpoczęcia kompletów, a chciałam jeszcze przed nimi porozmawiać ze Stefanem. Bardzo, ale to bardzo chciałam biec, ile sił w nogach, bo wtedy zaoszczędziłabym masę czasu, ale gdybym się tak wyrwała, naraziłabym się na niepotrzebną uwagę innych. Musiałam więc iść pośpiesznym krokiem, którym poruszali się bardziej strachliwi mieszkańcy i modlić się w duchu, że zostanie mi wystarczająco dużo czasu.
Kiedy dotarłam pod kamienicę miałam jeszcze piętnaście minut w zapasie, więc byłam z siebie naprawdę dumna. Czym prędzej udałam się pod odpowiednie drzwi, zapukałam, a otworzyła mi jak zawsze uśmiechnięta pani Krysia. Wycałowała mnie na powitanie i dopiero po krótkiej pogawędce, a bardzie wypytywaniu o to, jak się czuję, co u rodziny, czy nic mi nie jest i czy Adam nie sprawia mi przykrości, pozwoliła mi iść do salonu.
Tam właśnie na kanapie siedzieli Maryśka i Stefan. Oboje głośno się śmiali i normalnie śmiałabym się z nimi, ale teraz nie bardzo mi to odpowiadało. Potrzebowałam samego Stefana. To nie tak, że nie chciałam, żeby Marysia słyszała. Ta sprawa była po prostu dla mnie tajna i chciałam w nią wmieszać jak najmniej osób. Nad tym, czy Stefan powie Stasik, o co go poprosiłam już nie bardzo mi zależało, bo nie chciałam, żeby przeze mnie miał z nią problemy.
Musiałam na chwilę odciągnąć stamtąd Marię Stasik.
Nic mi nie przychodziło do głowy, więc postanowiłam skorzystać z najbardziej beznadziejnej opcji. Poszłam do pani Krysi, żeby zawołała Marysię i zajęła ją na trochę, żebym ja mogła porozmawiać ze Stefanem. Na szczęście nie zapytała, po co, bo miałam w planie odpowiedzieć, że chcemy zrobić niespodziankę dla brunetki, ale gdyby potem zapytała ją o to, jak jej się podobała niespodzianka, to moje życie chyba by się skończyło.
– Serwus, Stefan! – opadłam na sofę obok niego.
– Serwus. – uśmiechnął się. – Maryśkę zawołała ciocia Krysia, zaraz wróci.
– Nie ma problemu. – kiwnęlam. – Stefan, bo mam do ciebie sprawę. – powiedziałam nieco ciszej, a twarz Stefka już wcale nie wydawała się być taka zadowolona.
– Anastazja… – westchnął. – No nie patrz tak na mnie, przecież cię posłucham!
– Wiem, że świetnie rysujesz i nie wymiguj się, bo taka jest prawda. – dodałam, gdy widziałam, że chciał mi przerwać. – Potrzebuję portretu. Nie jakiegoś cudownego, takiego prostego, żeby dało się kogoś łatwo rozpoznać.
– Rozumiem, ale Anka, po co ci to? – zdziwił się.
– Nie ważne po co, ważne kogo… – zakpiłam z samej siebie, bo w tym momencie poczułam, jak nisko upadłam. Jakby dopiero teraz do mnie dotarło, co robię. – Pamiętasz Władzię?
– Tą, z którą Janek cię-
– Tak, dokładnie o tą mi chodzi. – mruknęłam. – Potrzebuję jej portretu. Czy jesteś w stanie go dla mnie zrobić?
– Postaram się, Anka. – przytaknął. – Ale powiesz mi, po co ci potrzebny? Przecież nie powiesisz go sobie nad łóżkiem. – prychnął.
– Nie mogę powiedzieć, Stefek. – westchnęłam. – Powiedz mi proszę, na kiedy dasz radę go zrobić?
– A na kiedy potrzebujesz?
– Jak najszybciej. – zakpiłam.
– Postaram się. – niby skończył, ale widać było, że chce coś jeszcze powiedzieć. – Tylko nie wplącz się w nic, Anastazja.
Miałam już odpowiedzieć, że nie musi się przecież o mnie martwić, ale w tym samym momencie przyszła Marysia, więc nadeszła pora, aby zmienić temat.
Usiadła sobie między nami i zarzuciła nam ręce na barki. Włosy miała zaplecione w warkocza i upięte w koronę na głowie, co dodawało jej naprawdę wiele wdzięku i mogłam śmiało stwierdzić, że taka fryzura bardzo do niej pasowała. Stefan też wydawał się zadowolony, bo wpatrywał się w nią, jak w święty obrazek.
– Zaraz zaczynamy, a widzę, że Antek dalej nie dotarł. – zauważyła Maryśka. – Cóż chyba miałam rację, że się dziś nie pojawi.
Jej chytre spojrzenie przeniosło się na chłopaka, a jego mina w momencie zmieniła się na niezadowoloną. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś w jednej chwili odebrał mu wszystkie chęci do życia, jakie jeszcze w sobie miał. A tym kimś była najwidoczniej Marysia, która dopiero co wydawała mu się się tę chęci do życia dać.
– Może jeszcze przyjdzie. – prychnął.
– Dobrze wiesz, że nie przyjdzie. – fuknęła. – Paczka papierosów i dwadzieścia złotych dla mnie.
– Jesteś niemożliwa, Maryśka. – burknąl i wstał szybko z kanapy, najwyraźniej poirytowany postawą dziewczyny.
– Co wy znowu robicie? – zaśmiałam się, kiedy Stefan zaczął szperać po kieszeniach.
– Założyliśmy się. – wzruszyła ramionami, a ja wybuchnęłam śmiechem. – Wygrałam. – uśmiechnęła się z tym jej niebezpiecznym błyskiem żądzy w oczach.
– O co poszło?
– O to, że Antek dziś nie przyjdzie, bo znalazł sobie nową pannę. – oznajmił Stefek, rzucając Maryśce papierosy. – Bardziej w niego wierzyłem i stawiałem, że przyjdzie.
– A wyszło na moje, czyli że faceci to świnie i najważniejsza dla nich jest zabawa z panienkami niż nauka czy obowiązki. – włożyła do ust papierosa, jakby chciała tym przypieczętować prawdziwość swoich słów.
– A wiecie może, czy będzie dziś Adam? – zakpiłam, a oni spojrzeli po sobie. – O to też się zakładaliście?
– Jeszcze nie. – prychnęła brunetka.
– Mówił mi, żeby się go nie spodziewać na kompletach. – odpadł chłopak.
– A znajdę go później?
– Z doświadczenia zgaduję, że nie powiedział o tym rodzicom, więc jak już się zjawi, to nie wypuszczą go dziś nigdzie, więc po kompletach powinnaś go tu znaleźć. – wzruszył ramionami. – Musiało mu wypaść coś ważnego, skoro zaryzykował cały dzień siedzenia w domu.
– Naprawdę go nigdzie nie wypuszczą? – zaśmiałam się.
– Gdyby im powiedział to jeszcze, ale pani Krysia jest bardzo… Nadopiekuńcza i nie pozwoli, żeby któremuś coś się stało. – dodała Stasik. – Skoro czas na komplety spędził na mieście, to czas na miasto spędzi w domu, proste. – zakpiła.
– Kochani, siadajcie już na miejsca. – rozbrzmiał głos pana Mirka. – Za chwilę zaczynamy.
Wstaliśmy z sofy i zajęliśmy swoje już przypisane do nas miejsca przy stole. Tylko trzy były puste – Adama i Antka oraz jedno należące do Uli. Niestety z tego, co udało się nam dowiedzieć, dziewczynę jakiś czas temu dopadło gestapo. Po jakiejś akcji sabotażowej, w której uczestniczyła szpiegował ją Niemiec, który poszedł za nią aż do mieszkania, które miała wynajęte wspólnie ze znajomymi z konspiracji. Los chciał, że tego dnia w mieszkaniu miała być sama, więc tamten szybko ją złapał. Podobno strasznie ją ubił, potem była na przesłuchaniach, gdzie też ciężko z nią było. W końcu zmarła w momencie, gdy miał ją obejrzeć lekarz. Gdy dowiedzieliśmy się o tym udało dam się powiadomić jej rodzinę, a oni zrobili symboliczny grób dziewczyny, na którym później pojawiliśmy się my, żeby chociaż położyć kwiaty. Przez pewien czas, gdy tylko przychodziliśmy na komplety zapadała grobowa cisza i nikt nie śmiał się odzywać. Dopiero z czasem zaczęło nam przechodzić i rozmawialiśmy tu jak dawniej, ale dalej siedziało to w każdym z nas.
***
Staliśmy w lekko nierównym szeregu, a moje miejsce było niesamowicie felerne, bo strużka światła, która akurat przebijała się przez gąszcz liści nad nami, świeciła mi centralnie w prawe oko, więc postać Tadeusza stojącego na środku nie tylko była lekko rozmazana, ale też prześwietlona. Poeci powiedzieliby, że jest jakimś bóstwem, bo wytworzyła się wokół niego świecąca poświata, mi to jednak nie groziło, bo wiedziałam, że to tylko Tadeusz Zośka Zawadzki, żadna sakralizacja mu nie groziła.
– Dostaliśmy wreszcie list od Orszy. – oznajmił z małym uśmiechem, podnosząc do góry otwartą już wcześniej kopertę.
– Dostaliście list od Orszy?
Powtórzyłam szeptem i każdy mógłby pomyśleć, że miało to być w geście zdumienia i nikt więcej miał tego nie usłyszeć, ale jegomość obok mnie dobrze wiedział, że to zdanie wypowiedziałam z morzem pretensji i wiedział też, że jest skierowane w jego stronę.
– Dlaczego nic mi nie powiedzieliście?
– Czemu do mnie masz pretensję? – fuknął zbulwersowany moim atakiem na jego osobę Maciej Dawidowski. – Przecież nasz dowódca to twój rodzony brat, zapytaj się jego. Dlaczego to ja zawsze obrywam?
– Z tego samego powodu, z którego właśnie nie pytam jego. Oboje wiemy, że by mi nic nie powiedział. – prychnęłam.
– Taki był rozkaz. Daj mi już spokój. – to zdanie kojarzyło mi się tylko z obrażonymi i zdesperowanymi dziećmi w trakcie zabawy, kiedy nie potrafiły wymyślić jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia czegokolwiek. – No słuchaj go Anka, taka ciekawa byłaś.
– Baśki też się tak boisz? – zakpiłam, ale on już nic więcej nie odpowiedział, tylko szturchnął mnie łokciem i uśmiechnął się pod nosem.
Musieliśmy się niestety lub też stety skupić na Tadeuszu, który kończył swój obszerny wstęp i wreszcie przeszedł jako tako do treści listu, która swoją drogą też nie była obszerna, czego po Orszy można się było spodziewać.
– Napisał, że rozmowy z górą odnośnie naszych akcji idą dobrze i sądzi, że zmierzają w dobrym kierunku. – powiedział Zawadzki, dalej przyglądając cię kartce, jakby chciał z niej wyczytać nowe informacje, które może przypadkiem pominął, czytając je poprzednie pięćdziesiąt razy. – Niestety nie ma ani słowa o tym, na kiedy planuje powrót. – westchnął, jakby zawiedziony tym, że mimo starań faktycznie nie znalazł między stosami wyrazów nic nowego. – O sobie napisał tylko, że jest bezpieczny.
– Chyba nie zwołałeś nas wszystkich po to, żeby przekazać nam trzy nic nie wnoszące informacje od Orszy, takie same zresztą jak w czterech poprzednich jego listach. – prychnęła Aniela, odgarniając włosy i zakładając ręce na piersi. Zmarszczyłam na chwilę brwi słysząc o "czterech poprzednich listach", ale postanowiłam już dać sobie spokój.
Rzuciliśmy sobie z Alkiem szybkie spojrzenie, po czym przewróciliśmy oczami. W nasze ślady poszła reszta szeregu, bo przez chwilę było słychać tylko ciche kaszlnięcia, mruknięcia, szturchania i westchnienia.
A wszystko rozchodziło się właśnie o Tadeusza i Anielę.
W ubiegłym miesiącu doszło między nimi do wręcz morderczej kłótni, której żniwo zbieramy po dziś dzień. Od tamtego dnia nie zamienili ze sobą żadnego, naprawdę, żadnego słowa, nie licząc tych, które Aniela musiała do niego wypowiadać na zbiórkach harcerskich. Oprócz tego – nic kompletnie. Przechodząc do naszych odczuć – ja i Maciej z Basią chyba byliśmy w to najbardziej zaangażowani, bo próbowaliśmy ich namówić do porozumienia, jednak jak widać z marnym skutkiem. Jankowi to miałam wrażenie, że nawet to na rękę, bo teraz w otoczeniu Tadka nie kręci się dziewucha z blond puklami, która by mu cały czas wytrącała, jak bardzo okropnym typem człowieka jest, ale z tego co mówił Dawidowski, to też próbował dotrzeć do rozumu Tadka, bo widział, że go to zżera, ale też nic nie ugrał.
Najśmieszniejszy jednak był jeden fakt – nie zamienili ze sobą słowa od miesiąca, ale gdy się zapytało jednego, czy dalej są w związku odpowiedź brzmiała „Tak, co to za głupie pytanie?”, co w pewien sposób napawało nas nową nadzieją. Wprawdzie parą w związku nikt by ich teraz nie nazwał, ale skoro sami się tak identyfikowali, to nie mogło być tak źle, jak się wydawało.
O ile Tadeusz wydawał się w pewnych momentach odgrywać rolę umęczonego kochanka, który w desperacji jest gotów paść Miller do stóp, byle by wreszcie żyć w normalności, to Aniela wyglądała tak, jakby właśnie odrodziła się na nowo i dopiero teraz poznała, jak wspaniałe jest życie. Wydawało się, że wcale nie przeszkadzała jej ciężka związkowa sytuacja i to, że Tadek naprawdę jest gotów zakopać topór wojenny, bo była promienna, szeroko się uśmiechała, głośno się śmiała i kokietowała wszystkich wzrokiem jak za dawnych czasów, kiedy wiedziała, że wszystkim się podoba.
– Miło, że czytasz mi w myślach. – uśmiechnął się cierpko w jej stronę, a ona tylko przewróciła oczami na jego odcinkę. – Dostaliśmy z Anką list z Brwinowa. Po przemyśleniu jesteśmy oboje pewni, że będziemy musieli na jakiś czas wyjechać. Jeszcze nie wiem, na ile dokładnie i nie wiem, czy tylko my, ale muszę was o tym wstępnie poinformować. Kiedy będę już wszystko dokładnie widział, dam wam znać. – spojrzał na mnie, jakby chciał się zapytać, czy powiedział wszystko. – Tyle na dziś, miłego dnia i uważajcie na siebie. Czuwaj!
Czekałam, aż chłopcy się rozejdą, żeby porwać na chwilę Zośkę i zapytać go o jedną ważną rzecz, ale im jakby się dziś wcale nie śpieszyło. Dopiero gdy widziałam, że zostali tylko Alek, Rudy i Nika, złapałam brata za ramię i pociągnęłam nieco dalej.
Pozostała trójka, zwłaszcza Maciej odwróciła się w moją stronę, ale tylko wzruszyli ramionami i zaczęli rozmawiać. Janek chyba docinał Anieli, bo ta uderzyła go w bark, a on cicho się śmiał. Alek też musiał chyba skomplementować jej docinkę, bo specjalnie odrzuciła włosy.
– Zapomniałem czegoś powiedzieć? – spojrzał na mnie zdezorientowany Tadeusz, tym samym przypominając mi, że przecież odciągnęłam go specjalnie, żeby z nim porozmawiać, a nie obserwować tamtych.
– Nie, ty tylko o jednym. – prychnęłam. – Mam do ciebie pytanie odnośnie wyjazdu do Brwinowa.
Znudzone „Oho” wydostało się spomiędzy jego warg, więc oburzona zmarszczyłam brwi i wbiłam mu palca w żebra, na co zgiął się boleśnie.
– Chciałabym tam zabrać Adama. – oznajmiłam, a on widocznie się zaciekawił. – Nie dość, że obojgu nam będzie raźniej to też z pewnością z chęcią pomoże. Jest silny, inteligentny, na pewno znajdzie się coś dla niego.
Wydawał się teraz zastanawiać nad moją propozycją. Raczej nie brałam pod uwagę negatywnej opcji, bo w sumie samo pytanie o to, było tylko pytaniem z grzeczności, a nie faktycznym pytaniem o pozwolenie i myślę, że Zośka też zdawał sobie z tego sprawę.
– Jestem pewien, że i tak by pojechał. – zakpił, na co ja uśmiechnęłam się szeroko. – Zapytaj go, czy będzie w stanie z nami pojechać. Ja nie mam do niego żadnych problemów.
Podziękowałam mu buziakiem w policzek i już miałam zadowolona ze swojego zwycięstwa odejść, żeby znaleźć Adama, kiedy Zawadzki złapał mnie za ramię i z powrotem przyciągnął do siebie.
– A co z mamą? – zapytał, ale tym razem wyglądał jak dziecko, które zrobiło coś złego i pyta kogoś o radę, żeby potem zrzucić na niego winę.
– Jak to z mamą? – zakpiłam. – Przecież mama z nami nie pojedzie.
– Ja wiem, ale ktoś musi jej o naszym wyjeździe powiedzieć. – patrzył na mnie wielkimi oczami, a na ustach rysował się delikatny błagalny uśmiech.
– O nie, na mnie nie patrz, nie ma mowy! – uniosłam ręce w geście obrony. – Ja jej mówiłam o wszystkich naszych wyjazdach do Brwinowa, teraz twoja kolej! To ty jesteś ukochanym synkiem, nie ja.
– Anka, błagam. – zachowywał się tak, jakby miał pięć lat.
– Nie! – zawołałam. – To twój problem.
Wraz z tym zdaniem pomachałam mu i odwróciłam się, ale na plecach dalej czułam już tym razem morderczy wzrok, który wypalał mi dziury aż do wnętrza ciała.
Do kamienicy Adama dotarłam dość szybko, nie spotkałam nikogo po drodze, ani nikt nie spotkał mnie. Miałam czas, żeby wymyślić sobie ładny mało realny wprawdzie scenariusz w głowie oraz żeby powyobrażać sobie marnego Tadeusza rozmawiającego z mamą. Pełna więc dobrego nastroju zapukałam do drzwi mieszkania, a w ciągu tych kilku minut, które czekałam, zdążyłam już dwadzieścia razy powtórzyć prośbę do Boga o to, żeby Stefan jednak się nie mylił i aby Adam faktycznie był w mieszkaniu.
Otworzyła mi jak zawsze uśmiechnięta pani Krysia, a między nią przecisnął się Jacek, który przywitał się ze mną, pokazując przy tym, że wypadł mu niedawno ząb i teraz ma taaaaaką wielką dziurę, a następnie wybiegł na zewnątrz. Weszłam do mieszkania i od razu kochana pani poinformowała mnie o tym, że jej jak to ujęła niegrzeczny syn jest w swoim pokoju.
Adam leżał na swoim łóżku z jedną ręką pod głową i skrzyżowanymi nogami. Drugą dłonią przytrzymywał opartą na torsie książkę. W pokoju mimo tego, że było naprawdę jasno na zewnątrz to panował tu jak zawsze ciemny nastrój, a dominował standardowo kolor brązowy. Mogło to być spowodowane tym, że chłopak miał brązowe zasłony, którymi zasłonięte było okno, ale ten kolor sam idealnie pasował do Adama. Adam był po prostu brązem.
W popielniczce na szafce nocnej tlił się jeszcze dopiero co zgaszony papieros, a w powietrzu, gdyby tak mocniej się zaciągnąć czuć było jeszcze jego dym. To była druga rzecz, która pasowała do Adama – papierosy. Tak po prostu, chociaż naprawdę palił ich niewiele.
– Znowu „Przedwiośnie”? – zaśmiałam się, biorąc się pod boki. – Zdaje mi się, czy dopiero co pod koniec miesiąca je skończyłeś?
– Może i biblioteczka ojca wygląda na obszerną, ale gdy wyjmie się z niej wszelkiego rodzaju encyklopedie, książek zostaje naprawdę garstka. – prychnął, spuszczając książkę w dół i wbijając we mnie swoje spojrzenie. – Co cię sprowadza, panienko?
– Mam dla ciebie propozycję. – uśmiechnęłam się zawadiacko, a i jemu jakieś ogniki zapaliły się w oczach.
Opadłam na jego łóżko, kładąc głowę na jego nogach, moje natomiast zwisały delikatnie. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i choć miałam wielką ochotę przymknąć oczy, to nie potrafiłam tego zrobić, bo on patrzył na mnie tym swoim głębokim spojrzeniem, tak, że nie mogłam oderwać od niego oczu. Parę zakręconych kosmyków zwisało mu z czoła i miałam ogromną potrzebę w nie dmuchnąć, żeby zobaczyć gdzie odlecą, ale dusiłam w sobie te dziecięca głupotę.
– Słucham cię uważnie, możesz przecież mówić. – zaśmiał się, kiedy od pięciu minut żadne z nas nie wypowiedziało słowa.
Jedną swoją dłoń trzymał na moim prawym policzku i czasami gładził go kciukiem. Druga ręka była zajęta bawieniem się moimi włosami i kręceniem kosmyków na palcach. I mimo to, że czasem rzucał okiem na rękę, żeby sprawdzić, czy aby nie zaplątał się w moich włosach, to i tak przez większość czasu utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy.
– Musimy z Tadeuszem jechać do rodziny do Brwinowa. – oznajmiłam, kładąc swoją dłoń na jego dłoni na moim policzku. – Pomyślałam, że może chciałbyś tam z nami jechać. Jest dużo miejsca, poza tym, myślę że mógłbyś się tam przydać. Poznałbyś Kasię, na pewno by cię polubiła. Do tego tam jest taki cudowny klimat, zwłaszcza o tej porze. Mielibyśmy mnóstwo czasu dla siebie.
Nie wiem jak jego, ale mnie by takie argumenty przekonały. Adam natomiast nie należał do osób, które jakoś afiszują się swoją ekscytacją, więc nawet jeśli mu się to spodobało, to nie widziałabym tego po nim jakoś bardzo. Jednak fakt, że lewy kącik jego ust uniósł się nieznacznie w górę, napełnił mnie nadzieją.
– Wiesz, że nagrabiłem sobie dziś u rodziców? – prychnął, a ja pokręciłam głową z politowaniem.
– Maryśka i Stefan coś chyba wspominali. – wzruszyłam ramionami. – Myślę, że to nie zajmie dłużej niż tydzień. Gdyby się nie zgadzali, przypomnij im, że przecież będziesz tam ze mną.
– Nie wiem, czy ten argument będzie dla nich argumentem za. – zakpił, a ja uderzyłam go pięścią w tors. – Porozmawiam z nimi.
Schylił się i pocałował mnie delikatnie w usta, po czym podniosłam się z jego nóg, a on wstał i wyszedł z pokoju. Ponownie wygodnie się położyłam i tym razem zamknęłam oczy. Mimo tego, że byłam sama dalej czułam jak płoną mi policzki i jak bardzo było mi duszno, ale nie miałam odwagi podejść do okna. Czułam się jak głupia nastolatka, ale szczerze? Wcale mi to nie przeszkadzało.
Nie wiem, ile czasu upłynęło odkąd Adam wyszedł, ale wystarczająco, żebym mogła stwierdzić, że nie było go dość długo. Wrócił do pokoju z dwoma szklankami, bodajże lemoniady, ale twarz miał taką jak zawsze – poważną, jak wszystkie te starożytne greckie rzeźby.
– Mam się pakować sam, czy chcesz mnie spakować? – zaśmiał się, odkładając szklanki, a ja szczęśliwa zerwałam się z łóżka.
– Jeju, jak się cieszę! – zawołałam. – Ale pakować musisz się sam, ja mam jeszcze swoją walizkę.
– U Maryśki wyproszę notatki, może z dobroci serca zgodzi się je dla nas zrobić. – prychnął. – Kiedy wyjazd?
– Tego jeszcze nie wiem… – zaczęłam, a on zrobił minę, jakbym sobie z niego żartowała. – …ale musisz być gotowy w każdej chwili. Nie będę miała czasu cię powiadomić, więc przed wyjazdem po prostu po ciebie przyjdę.
Wzięłam swoją szklankę i wypiłam szybko lemoniadę, a Adam tylko się zaśmiał.
– Muszę lecieć. – powiedziałam, dając mu buziaka w policzek. – Jeszcze jedno: będziesz się dziś widział z Stefanem?
– Obiecał zajrzeć dziś do mnie i chwilę posiedzieć. – odparł, odgarniając mi włosy za ucho.
– Powiedz mu proszę, żeby rano gdzieś o ósmej czekał pod moją kamienicą, z tym o co go prosiłam.
Adam nie zapytał, o co mi chodzi, po prostu badawczo na mnie patrzył, ale ja wzruszyłam ramionami i pocałowałam go w drugi policzek. Następnie wyszłam z jego pokoju, pożegnałam się z jego mamą i opuściłam ich mieszkanie.
*Pov.Tadeusz*
– To chyba najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłeś, Tadeusz. – zakpił Janek, zakładając ręce na klatkę piersiową.
Staliśmy w trójkę przed piekarnią, a ja nerwowo kręciłem kluczami w dłoni. Mieliśmy je od Basi, która miała być tu teraz, ale wyprosiliśmy ją, żeby dała się "zastąpić". Mama miała być tu podobno za godzinę, ale tak naprawdę można było się jej spodziewać w każdej chwili.
– Ja wiem, że to pani Leonka, ale na litość boską, Tadek, bądź mężczyzną. – prychnął Dawidowski. – Przecież to tylko wyjazd na jakiś tydzień do Brwinowa. Nie jedziemy tam się bawić, tylko pomóc.
– A pani Leona jest dorosła, nie zapominaj. – dodał Rudy, kiedy miałem się już odezwać.
– Przestańcie już truć. – fuknąłem. – Wchodźcie. – zarządziłem, otwierając im drzwi.
Weszli jeden po drugim i rozejrzeli się po piekarni. Prawda była taka, że nie za bardzo wiedzieliśmy, co mamy tu robić w czasie czekania na Leonę. Sapińska wprawdzie wspominała o tym, że miała posprzątać, więc może wypadałoby się tym zająć.
***
– Uważaj, bo przewrócą ci się te kartony. – powiedziałem do Macieja, który niósł pudełka do schowka.
W tym samym momencie do piekarni zawitał gość w postaci Leony Zawadzkiej. Wszyscy przybraliśmy więc na twarz szerokie uśmiechy i przyśpieszyliśmy nasza pracę.
– Proszę, jaka niespodzianka! – zawołała, śmiejąc się. – Co wy tu robicie, kochani?
– A wie pani, pani jest taka sama biedna, to pomyśleliśmy, że może pani w czymś pomożemy. – uśmiechnął się szeroko Alek, to zawsze działało.
– Poza tym to wszystko takie ciężkie. – dodał Janek. – Grzech, żeby kobieta to nosiła.
– Dobrze chłopcy, dosyć przedstawienia, co wy kombinujcie?
Wzięła się pod boki, a jej mina już nie wyglądała na taką zadowoloną. Chyba zamiast miłej pomocy widziała jakiś grubszy podstęp, który miał się jej w teorii nie spodobać.
– Anastazja dostała rano list z Brwinowa. – westchnąłem, drapiąc się po karku. – Najpewniej jutro musimy jechać. Jeszcze nie wiem, ile nas pojedzie, ale na pewno my dwoje. Potrzebują tam naszej pomocy. – wyciągnąłem list w stronę mamy, a ona z lekkim zawahaniem odebrała go ode mnie.
– Coś się tam stało? – zapytała niepewnie, rozkładając kartkę.
Droga Anastazjo, Drogi Tadeuszu, Droga ciociu Leonko
Wybaczcie, że was niepokoje tak uroczystym wstępem, ale nie wiem, co napisać, od czego zacząć. Mama prosiła, bym nie pisała, ale nie mogłam jej posłuchać.
Potrzebujemy waszej pomocy.
Od jakiegoś czasu Piotruś choruje, całe dnie spędzam przy nim, jest najważniejszym, co mam w życiu. Cały czas się o niego boję, nie śpię po nocach, co chwilę wzywam lekarza.
Do tego nie najlepiej jest z tatą. Niedawno został postrzelony w nogę, dokładniej w udo. Wszystko zostało dobrze opatrzone, ale nie jest w stanie na razie chodzić i całe dnie musi leżeć, o co dbam. Niestety nie jest w stanie nic więcej robić, co parę dni męczy go jeszcze gorączka. Oprócz zajmowania się synem, muszę też zajmować się tatą, bo jak pisałam, nie jest w stanie sam sobie dać rady.
Przez to całe dnie siedzę w domu, a wszystko spoczywa na głowie mamy. Musi sama jeździć na targi, potem nie ma jej cały dzień, bo będąc tam sama ma więcej pracy, boję się o nią przez tyle godzin. Sama musi zajmować się gospodarstwem. Mam wrażenie, jakby ulatywało z niej życie, pobladła, a ja nie jestem w stanie jej pomóc. Nie pozwala mi nic robić, każe zajmować się tatą i Piotrkiem. Staram się jej ulżyć w pracy, ale nie daję rady.
Dlatego was potrzebuję. Teraz jest ciepło, moglibyście przyjechać, spędzić z nami czas, a przy okazji trochę nam pomóc. Nie chcę, żebyście pomyśleli, że was zmuszam, po prostu wiem, że ilekroć tu jesteście zawsze jesteście chętni do pracy.
Mam nadzieję, że nie nastraszyłam was. Nie jest aż tak źle, nie myślcie, że cierpimy! Jest nam teraz po prostu ciężej, ale nic złego nam nie jest. Proszę was tylko kochani, przyjedźcie na kilka dni.
Potrzebuję was. Brwinów was potrzebuje.
Katarzyna Lasocka/Nieborska
– Mój Boże. – zasłoniła usta ręką, odkładając papier na bok. – Czemu Bóg zesłał na nich takie nieszczęścia…?
– Mamo, najważniejsze, że nic im nie jest. – próbowałem ją pocieszyć. – Pojedziemy tam, pomożemy im.
– Może pojadę z wami?
– Nie ma mowy. – oburzyłem się. – Zostajesz, jesteś tu bezpieczna. Masz tu piekarnie i dom. Damy sobie radę. – widziałem, że potrzebowała czasu na ułożenie sobie tego w głowie. – Możesz wracać do domu, zajmiemy się tu tym co trzeba.
Chyba była zadowolona z tego, że to zaproponowałem. Uśmiechnęła się słabo w podzięce i powoli wyszła z budynku. Z pewnością informacje o tym, co teraz dzieje się w Brwinowie mocno ją zaskoczyły. Ja sam dwa razy musiałem przeczytać cały list, żeby dotarł do mnie sens tych wszystkich słów.
– Widzisz? – zaśmiał się Maciej, klepiąc mnie po plecach. – Nie taki diabeł straszny.
– Myślałem, że bardziej będzie naciskać na to, żeby jechać. – prychnąłem. – W końcu to Leona.
Wzięliśmy się trochę do roboty. Skoro już tu byliśmy, to powinniśmy spełnić nasze "pierwotne" zadanie. Przez następne piętnaście minut układaliśmy kartony, co jakiś czas o czymś gawędząc.
– Musimy ustalić, kto jedzie. – odezwał się w końcu Alek. – Przecież nie będziemy się deklarować rano przed wyjazdem.
– Na pewno ja i Anka. – wzruszyłem ramionami. – Zgaduję, że ty z Basią też.
– Tak, Basia już się nie może doczekać. – zaśmiał się. – Aniela też coś wspominała o tym, że się zastanawia.
– Niespodzianka. – zakpiłem, przewracając oczami. – A co z tobą? – kiwnąłem w stronę Rudego.
– Też bym się z chęcią wybrał. – uśmiechnął się. – Może nawet mógłbym wziąć Władzię, co wy na to?
Cisza. Zapadła naprawdę nieskazitelna cisza. Maciej Dawidowski upuścił na ziemię pudełko, które miał w dłoniach, a kurz rozpylił się po całym pomieszczeniu i wszyscy zaczęliśmy kaszleć. Zastanawiałem się później, czy dryblas nie zrobił tego specjalnie, żeby upewnić się, czy wszyscy jeszcze żyją.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz w tym momencie. – dalej nie dowierzałem w to, żeby jego słowa były wypowiedziane na poważnie. – Poza tym, nie ma opcji, Anka zabiera Adama.
– Adama? – prychnął widocznie zdziwiony Rudy. – Jak możecie go tam zabierać?
– Jak możesz pytać, czy możesz zabrać Władkę? – odparł szybko Maciej, widziałem, że zaczęło się w nim gotować. – Po tym wszystkim co ona zrobiła Anastazji. Co wy zrobiliście.
– Ile wy go znacie? – prychnął.
– Jest u nas prawie codziennie. – oznajmiłem, a chłopak wyraźnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. – Jest naprawdę inteligentny i obeznany w świecie, zawsze przygotowany i rozumny. Świetnie się z nim rozmawia, jego charakter bardzo mi odpowiada, mam wrażenie, że czasem się nawet ze sobą zgrywamy. – uśmiechnąłem się do Dawidowskiego. – Poza tym najważniejsze jest to, że Anastazja jest z nim szczęśliwa. To dla niej przecież tam jedzie. Zawsze jak przychodzi to głośno się śmieją. Nie ma wieczoru, kiedy by nie tańczyli, Anka wyraźnie to polubiła, mama też. Potrafią się kręcić bez przerwy przez dziesięć minut, a potem nie mogą złapać oddechu przez zmęczenie i śmiech.
– Adam jest tam potrzebny Anastazji.
– A Władzia komu jest potrzebna? – zapytałem wprost. – Nikt jej nie zna. Nikt jej tam nie chce. Oprócz ciebie. – westchnąłem. – Postaw się na naszym miejscu.
– Żartujecie sobie ze mnie?
– To chyba ty sobie żartujesz z nas, Rudy. – powiedziałem już lekko poirytowany. Zachowywał się tak, jakby nie miał o niczym pojęcia, jakby w głowie miał jakiś pustak zamiast mózgu. – Patrzyłem na to jak Anka cierpi, oboje patrzyliśmy. – spojrzałem na Macieja. – Słuchaliśmy jej, pomagaliśmy, martwiliśmy się i razem z nią przeżywaliśmy każdy gorszy dzień. Żyję ze świadomością, że złamałem przysięgę daną ojcu na łożu śmierci, że nigdy nie pozwolę znowu skrzywdzić Anki. I do tego powinienem to w jakiś sposób chociaż naprawić, a nie zrobiłem tego i powinienem ci nigdy w życiu tego nie wybaczyć. – Janek milczał, Alek tylko kiwał głową, bo zgadzał się z każdym słowem, które teraz wypowiadałem. – A tymczasem jesteś tu, rozmawiasz z nami, żyjemy, jakby nigdy nic się nie stało i to tylko dlatego, że jesteś moim przyjacielem od dziecka i nie potrafiłem inaczej.
– Tadeusz ma rację. – odezwał się najwyższy. – Anka tyle nacierpiała, że widząc to, nie powinniśmy nawet myśleć o tym, żeby ci wybaczyć. A tymczasem żyjemy sobie jak dawniej i udajemy, że jest jak kiedyś.
– Czyli co, mam wam być wdzięczny za to, że się w ogóle zlitowaliście ze mną dalej przyjaźnić? – zakpił, chyba nie do końca nas zrozumiał.
– Nie to mamy na myśli. Chodzi o to, że powinieneś mieć świadomość, ile każdy z nas poświęcił i to nie jest do końca opcja, jaką wybrałby każdy inny człowiek. – objaśniłem. – Powinieneś to docenić.
– No, czyli mam być wdzięczny za to, że raczycie się ze mną przyjaźnić? – prychnął.
– Źle zrozumiałeś. – powiedział Maciej, przewracając oczami. – Powinieneś docenić, że postawiliśmy przyjaźń wyżej niż przyzwoitość, zasady, czy jak w przypadku Tadka obietnicę. To nie jest łatwe.
Janek długo wwiercał w nas wzrok, jakby chciał znaleźć kolejny argument do dyskusji. My tylko rzuciliśmy sobie z Alkiem szybkie spojrzenie, bo oboje nie byliśmy zadowoleni z postawy Janka.
– Jeżeli chcesz jechać nie ma problemu, tylko nie bierz jej. – dodałem po chwili. – To jedyny warunek, przecież ty jesteś jak rodzina. Ale gdyby ona miała być z nami, to wybacz, ale zostawiłbym was z walizkami przed samochodem. – Maciej zaśmiał się cicho, ale Bytnar miał spojrzenie ciężkie i ciemne. – Nie mógłbym zrobić czegoś takiego Ance. Ona ma czuć się tam komfortowego, ten wyjazd jest też dla niej ważny, odetchnie od Warszawy.
– Odechciało mi się jechać. – wycedził nagle, a nasza dwójka mocno się zdziwiła. – Poza tym nie jestem wam tam potrzebny, będzie was na tyle, że dacie radę na spokojnie. – uśmiechnął się cierpko. – Pozdrówcie Kasię. Muszę iść, do zobaczenia.
Jeszcze nie zdążyły dobrze dotrzeć do mnie jego słowa, a już nie było go w piekarni. Wziąłem się pod boki i spojrzałem z lekko wytrzeszczonymi oczami w stronę dryblasa, ale on wyglądał dokładnie tak samo jak ja. Zachowanie Janka było co najmniej dziwne i nie pasujące do niego. Może faktycznie źle do tego podeszliśmy i powiedzieliśmy coś nie tak, jak powinniśmy.
*Pov.Anastazja*
– I jak, rozmawiałeś z mamą?
Było to moje pierwsze pytanie, które zadałam od razu po wejściu do jego pokoju. Wrócił do domu jakieś dziesięć minut temu, ale jako że nie wyszedł do tej pory z pokoju, to musiałam się sama do niego przespacerować.
– Rozmawiałem. Chyba nie ma nic przeciwko. – odparł zwięźle, a ja zmarszczyłam brwi. – Myślałem, że będzie gorzej.
– Rozmawiałam z Adamem, zgodził się jechać. – oznajmiłam, uśmiechając się, na co i Tadeusz się uśmiechnął.
– Cieszę się. Mam nadzieję, że będzie to udany wyjazd. – odetchnął. – Adamowi powinno się spodobać w Brwinowie, to miejsce ma taki sam spokój jak on.
– Ciężko się nie zgodzić. – prychnęłam. – Rozmawiałam też z Anielą. Zdecydowała się jechać, chce pomóc Kasi.
Zośka dopiero po trzech sekundach ciszy odwrócił głowę w moją stronę i popatrzył na mnie, jakbym mówiła najbardziej niedorzeczną rzecz na świecie.
– Naprawdę dobrowolnie chce tam z nami jechać? – jakiś bliżej nieokreślony jad tryskał z każdego słowa, które wypowiadał. – Tego się nie spodziewałem.
– Nie bądź złośliwy. – mruknęłam. – Przecież nic wam się nie stanie, jak posiedzicie ze sobą nieco dłużej. Poza tym jesteście w związku!
– Ważne, że Maciek i Basia też jadą. Przynajmniej będziemy mieć wszyscy towarzystwo. – dodał, a po chwili spojrzał na mnie, bo wyczuł, że na niego patrzę. – Janek chyba chciał jechać, ale potem się rozmyślił. Chyba miała na to wpływ niedawna rozmowa naszej trójki.
– Czyli Janek nie jedzie? – dopytałam, a brat kiwnął potwierdzająco głową. – Dlaczego tak nagle zmienił zdanie? – prychnęłam. – O czym wy, do cholery, musieliście rozmawiać?
– Powiedzieliśmy mu z Alkiem w sumie całą prawdę. – wzruszył ramionami. – To co myślimy i myśleliśmy. Chyba nie chciał nas po prostu słuchać i dał sobie spokój.
– Boże, aż strach pomyśleć, co wy mu powiedzieliście. – pokręciłam głową, przecierając dłonią twarz. – Oby tylko do mnie nie miał żadnych pretensji, już i tak nie najlepiej się dogadujemy.
– Wątpię w to. – prychnął. – Jutro wyjedziemy nieco później niż zazwyczaj. Musimy z Maćkiem najpierw do końca naprawić samochód, którym mamy jechać.
– Mamy jechać samochodem wyjętym z pod waszego warsztatu? – zapytałam, bo miałam duża nadzieję na to, że się przesłyszałam. – To nie dziwne, że Janek nie jedzie. Jakbym wiedziała wcześniej to też bym nie jechała!
– A weź już idź. – burknął Zawadzki, wyganiając mnie z pokoju i machając, jakbym była jakąś natrętną muchą.
Mama siedziała w kuchni przy stole z szklanką herbaty i spisywała coś z jednego zeszytu do drugiego. Jak udało mi się zauważyć były to jakieś przepisy, przepisywała je ze starego zeszytu do nowego. Może bała się, że stary się zniszczy, a nie chciała stracić zapisków. Nie pytałam o to, po prostu usiadłam obok niej i przyglądałam się temu, jak pracuje.
– Spakowałaś się już, kochanie?
Zapytała, nawet nie zerkając na mnie. Widziałam tylko, jak zmarszczyła nos, żeby podnieść sobie opadające okulary, które zakładała czasem do czytania.
– Jeszcze nie. – odparłam. – Mam nadzieję, że będziemy mieć udany wyjazd.
– Ja też. – uśmiechnęła się, odwracając się do mnie. – Oby Aniela pogodziła się z Tadeuszkiem, bo czuję się jak w domu wariatów. Anielki to ja już chyba z miesiąc u nas nie widziałam. – upiła łyk herbaty i pogłaskała mnie po ramieniu. – Nie będzie Basieńki, będę musiała być sama w piekarni. Odzwyczaiłam się już. – zaśmiała się.
– Janek zostaje, więc może ci pomoże, jak będzie miał czas. – uśmiechnęłam się. – Poza tym tyle lat dawała sama radę, a teraz nie dasz? – zaśmiałam się, a ona przewróciła oczami.
– Jedźcie już do tego Brwinowa, to chociaż spokój będę mieć. – mruknęła, kiedy w tym samym czasie zaczęła kreślić jakieś zdanie w zeszycie, które zapewne źle przepisała.
Nic więcej tu do zrobienia nie miałam, więc skierowałam się w stronę mojego pokoju, żeby się tam w ciszy zaszyć. Od razu przywitał mnie zapach bukietu z lili, który niedawno przyniósł mi Adam, mówiąc że przecież od zawsze rosną takie w parku, chociaż przez dziewiętnaście lat mojego życia ani razu się z nim tam nie spotkałam.
Oprócz tego na biurku leżał list od Katarzyny, dalej z tym samym koślawym, jakimś przestraszonym pismem, z lekko rozmazanym atramentem. Nie chciałam wiedzieć, jak wiele stresu teraz przeżywała. Zapewne ciężko jej było przepaść noc, bo cały czas myśli o Florku, teraz jeszcze o synku i całej rodzinie. W ciszy błagała o pomoc, aż wreszcie zaczęła o nią wołać. Dopiero teraz odważyła się na największy akt odwagi – otwarcie się, zdjęcie skorupy przed drugim człowiekiem, pokazanie swojej nagiej strony i poproszenie o pomoc. To tak niewiele, ale mało kto ma odwagę to zrobić. Zazwyczaj dopiero ludzie, którzy wiedzą, że nic innego im nie zostało, są gotowi pokazać swoją prostą stronę przed innym człowiekiem.
Położyłam się na łóżku, złożyłam sobie ręce na brzuchu i wpatrywałam się w sufit. Bardzo cieszyłam się na myśl o wyjeździe. Prawda była taka, że nie jedziemy tam wypoczywać, tylko wyręczyć Kasię i ciocię, ale będzie nas tam tyle, że każdy znajdzie dla siebie wolny czas. Miałam cichą nadzieję na to, że dojdzie do jakiejś konfrontacji Anieli i Tadeusza. Ich spięcie było przytłaczające dla nas wszystkich, dla mnie już w ogóle, bo znajdowałam się między młotem a kowadłem, a do tego wiedziałam jak nikt, o co chodziło w tej kłótni i czułam poczucie winy, bo miałam możliwości temu zapobiec, bo prosiłam, mówiłam, doradzałam, a i tak wyszło źle. Aniela jest naprawdę nieugięta i stoi przy swoim, ciężko jest wyczuć, co tak naprawdę czuje w tej sytuacji. Poza tym jechali z nami Maciek i Basia, więc mogliśmy liczyć na dawkę humoru. Cieszyło mnie też bardzo, że Adam jedzie z nami. Brwinów zawsze był dla mnie wyjątkowy, a każdy wyjazd tam zapadał w pamięć, dlatego nie mogę się doczekać, aż będziemy mieć stamtąd nowe wspomnienia.
***
Następnego dnia…
Nie mogłam dospać do rana. Cały czas się budziłam, czułam się cała nabuzowana emocjami, więc gdy wybiła szósta, wstałam i zaczęłam się pakować. Wybrałam dość przewiewne ubrania, bo raczej nic nie wskazywało na jakieś załamanie pogody – lipiec od początku bardzo nas rozpieszczał.
Ubrałam się w koszule w kwiaty z krótkim rękawem i szarą spódnicę. Spięłam część włosów, a pozostałe zostawiłam rozpuszczone.
Kiedy wyszłam z pokoju, w kuchni słyszałam tylko uderzające o siebie naczynia. W pomieszczeniu była mama, która zmywała po chyba dość szybkim śniadaniu.
– Tak wcześnie? – zapytałam, opierając się o framugę. – Myślałam, że tylko ja nie mogłam spać.
– Też nie mogłam. – westchnęła, wycierając talerz. – W nocy była jakaś strzelanina, po tym już nie zmrużyłam oka. – twarz miała smętną, jakąś poszarzałą, wyglądała na starszą niż zazwyczaj. – Poza tym stresuję mnie wasz wyjazd, jak zawsze. Tadeusz przed chwilą pobiegł do warsztatu.
– Nie mówił nic o tym, kiedy wyjeżdżamy?
– A skądże ma wiedzieć, ile im naprawa zajmie? – prychnęła. – Nie wiem nawet, czy zdążył się spakować. Jakiś roztrzepany był z rana.
– Ma dziś dużo na głowie, to pewnie dlatego. – uśmiechnęłam się lekko. – Sprawdzę, czy ma coś w walizce. Może sama radę go spakować.
Mama nie mówiła nic więcej, po prostu zajęła się dokładnym wycieraniem szklanki, która moim zdaniem świeciła się na błysk, ale ona dalej szukała jakiejś plamki. Ruszyłam do pokoju Tadka, w którym jak zawsze był porządek. Na środku łóżka leżała otwarta walizka, a w niej znajdowały się tylko trzy pary spodni i nic więcej. Pokręciłam głową, wzięłam się pod boki i rozejrzałam po całym pomieszczeniu.
Podeszłam do szafy, z której zaczęłam wyciągać ubrania, które uznałam za przydatne. Wybrałam mu parę gorszych, starszych koszul, które nadawały się do pracy. Wzięłam też takie zwykłe, w których będzie mógł spokojnie posiedzieć przy niedzielnym obiedzie czy ognisku. Spakowałam też pozostałe dość potrzebne rzeczy. Zastanawiałam się, czy wziąć mu jego dziennik i po długich dyskusjach z samą sobą zdecydowałam, że go schowam między ubraniami.
Kiedy wystawiłam swoją walizkę do salonu i położyłam obok niej tę Tadka, na zegarze widniała godzina za piętnaście ósma. Przypomniałam sobie, że prosiłam o spotkanie z Stefkiem na ósmą, więc zebrałam torebkę z dokumentami i wyszłam z mieszkania. Miałam nadzieję, że może pojawił się wcześniej i nie będę musiała czekać. Przechodziłam na drugą stronę chodnika, kiedy zobaczyłam, jak chłopak macha do mnie zza niedalekiej kamienicy. Przewróciłam oczami i przyśpieszyłam kroku.
– Chowasz się, jakby była co najmniej policyjna. – prychnęłam.
– Myślałem, że to nie jest codzienna sprawa, skoro załatwiałaś ją ze mną w takiej tajemnicy. – zakpił, bo doskonale wiedział, że zadziała to na mnie jak kubeł zimnej wody. – Proszę.
Stefan wyciągnął do mnie złożoną na pół kartkę. Wzięłam ją i rozłożyłam, a moim oczom ukazała się Władysława jak prawdziwa. Nawet w jej płaskich grafitowych oczach potrafiłam wyczytać tą prawdziwą nutę pogardy dla wszystkiego, co się rusza i nie jest nią czy Jankiem.
– Masz przeogromny talent, Stefek. – zachwycałam się.
Nigdy bym nie pomyślała, że będę w stanie skomplementować coś, co przedstawia Władzię. Jednak cóż, tego nie dało się nie chwalić.
– A tam, przynajmniej miałem co robić. – wzruszył ramionami. – Miałem problem z włosami, bo nie wiedziałem, w jaki sposób je przedstawić, a słabo pamiętam, jak miała je upięte. – mruknął. – Koniec końców coś wymyśliłem i chyba nie jest źle.
– Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo wdzięczna ci jestem, Stefan. – przytuliłam go mocno w ramach podziękowania.
Jeszcze raz przyjrzałam się szkicowi. Gdybym widziała go gdzieś na ścianie i nie miała okazji trzymać w rękach, byłabym święcie przekonana, że jest to fotografia. Złożyłam ponownie szkic i dopiero teraz zauważyłam napis w lewym dolnym rogu.
Stefan Czarborowicz, 1941r.
– Masz na nazwisko Czarborowicz? – zapytałam, powoli podnosząc na niego wzrok.
– Słucham? – był chyba jeszcze bardziej zdezorientowany niż ja.
– Podpisałeś się. – wskazałam palcem na czarny podpis. Chłopak wpatrywał się w niego, jakby widział go pierwszy raz w życiu.
– Do jasnej cholery. – fuknął pod nosem. – Podpisałem się z przyzwyczajenia, zawsze podpisuję pracę. Zapomniałem o tym, że miałem się tu nie podpisywać.
– Nic się nie stało, po prostu to zamażę. – wzruszyłam ramionami, chowając szkic do torebki. – Z jednej strony jak ktoś znajdzie twoje szkice, to będzie wiadomo do jakiego słynnego rysownika należały, ale z drugiej… teraz nie jest to zbyt bezpieczne. Musisz się pilnować.
– Wiem, Maryśka cały czas mi to powtarza. – westchnął. – Ale już mi tak weszło w krew, że ciężko się przestawić.
– Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. – uśmiechnęłam się, mocno ściskając jego rękę. – I do zobaczenia, Czarborowicz. – zaśmiałam się, a on popatrzył na mnie jak na idiotkę i puknął się w czoło.
Postanowiłam, że pójdę od razu zanieść szkic Władzi do Heńka. Chciałam mieć już to z głowy, a kartka z twarzą tej dziewczyny jakoś niemiło paliła mnie w dłoń. Nie chciałam jej mieć już dłużej, miałam nadzieję nie musieć na nią dłużej patrzeć.
Cieszyłam się, że o takiej wczesnej godzinie ludzie z niemieckiej dzielnicy raczej dopiero wstają niźli przechadzają się po chodnikach. Wierzbowskiemu pewnie to pasowało, bo nie musiał wcześnie wstawać, a wiedziałam dobrze, że lubił wylegiwać się w łóżku, kiedy tylko miał na to okazję. Ogólnie lubił bardzo sen, mogłabym się kłócić o to, że to jedna z jego ulubionych czynności.
Pani Wierzbowska wreszcie otworzyła mi drzwi. Była jeszcze mocno okryta narzutą, włosy miała spięte, ale każdy był w inną stronę. Zapewne też niedawno wstała, a z zapachów unoszących się z kuchni wnioskowałam, że szykuje śniadanie.
– Wchodź, wchodź. – szepnęła po polsku, pewnie tylko dlatego, że nie chciała mówić głośno po niemiecku.
Jakby się tak dłużej zastanowić, to mogłabym stwierdzić, że pani Jadzia bardzo rzadko używała języka niemieckiego. Jasne, bardzo dobrze go znała, w końcu mieszkała też w Niemczech, musiała jakoś sobie tam poradzić. Obecna sytuacja też była jaka była i z pewnością niemiecki był nieodłącznym elementem każdego jej dnia, ale mimo tego, nie często byłam świadkiem jej niemieckiej rozmowy.
Kobieta zniknęła w głębi ich dużej kuchni, a ja rozejrzałam się po salonie, który był pusty i poszłam w kierunku pokoju Wierzby. Fakt że spał, nasunął mi na myśl złowieszczy plan obudzenia go – może lekko drastycznie, ale nie zaszkodzi mu. Złapałam więc za klamkę i otworzyłam drzwi.
Henryk Wierzbowski w pokoju jednak nie był sam. Okna były zasłonięte, więc w pomieszczeniu panował półmrok. Chłopak natomiast leżał w łóżku i intensywnie całował jakąś dziewczynę okrytą białą pościelą, mocno przyciskając ją do siebie.
– O kurwa. – wymsknęło mi się samo. Jak na dziesięć sekund natłok informacji był dla mnie za duży, więc dopiero po kolejnych pięciu wszystko do mnie dotarło. – JEZU PRZEPRASZAM!
Zatrzasnęłam za sobą drzwi jak najszybciej tylko mogłam i uciekłam do salonu. Zakryłam dłonią twarz, czułam, jak piekły nie policzki. Momentalnie zrobiło mi się duszno. Szok, jaki odczuwałam był chyba jednym z największych w całym moim życiu.
W momencie kiedy zobaczyłam wychodzącego z pokoju Heńka, cicho zamykającego drzwi mój poziom zażenowania wzrósł jeszcze bardziej. Miałam ochotę wygłosić mu całą litanię przeprosin. Boże, jak bardzo było mi wstyd.
Blondyn miał gołą klatkę piersiową, lekko zaczerwienione ramiona i widoczne kropelki potu. Twarz tak właściwie to miał całą purpurową, bo było mu pewnie jeszcze bardziej wstyd niż mi. Oprócz tego włosy miał posklejane, a na czole zrobił mu się nawet loczek.
– Heniek, wybacz mi, nawet nie wiesz jak mi-
– Cicho. – szepnął, przykładając palec do ust. – Miałem nadzieję, że będziesz mieć okazję poznać Mariannę w nieco inny…sposób. – chyba nigdy w życiu nie widziałam go tak zmieszanego.
– Czy wy…? – niech ktoś zabierze mi możliwość wydawania dźwięków, ale nie zrobię nic z moją ciekawością.
– Anka! – oburzył się, a czerwień na jego twarzy tylko bardziej się zwiększyła. Nie wiem, czy taka barwa jest jeszcze uznawana za zdrową.
– Nie wierzę. – Boże, w jakim ja byłam szoku. Sam fakt tego jak bardzo się wstydził był wystarczającą odpowiedzią na każde pytanie. – Jesteście chociaż w związku?
– Nie wiem, chyba.. – westchnął, przymykając oczy.
– Jak to chyba? – zakpiłam, mając nadzieję, że robi sobie ze mnie w tej chwili żarty. – Spędziliście razem noc, a ty nie wiesz, czy jesteście parą?
– Anastazja, masz coś dla mnie? – odkaszlnął, wyraźnie próbując zmienić temat, który był po prostu dla niego niewygodny.
– O nie nie nie, nie ma tak łatwo. – prychnęłam. – Mam coś, ale to może poczekać. – usiadłam na fotelu, założyłam nogę na nogę i spojrzałam na niego wyczekująco. – Skąd się tu wzięła? Jak ty to w ogóle zrobiłeś? Przecież twoja mama.. – zciszyłam głos jeszcze bardziej.
– Byliśmy na kolacji… – mruknął. – Samo tak wyszło. Przyszliśmy do mieszkania, mamy nie było cały dzień, wróciła przed godziną policyjną. Wtedy już spaliśmy. – wzruszył ramionami, ale na jego ustach błąkał się figlarny uśmiech. – Spotkałem się z nią rano, gdy ona wstała, a ja poszedłem do łazienki. Nie ma pojęcia, że Marianna jest w domu.
– Żartujesz sobie? – zaśmiałam się nerwowo, ale on właśnie nie żartował. – I jak ty chcesz ją stąd zabrać?!
– Tu może być problem… – przetarł dłonią twarz, potem przejechał palcami po włosach. – Coś wymyślę, może uda mi się z nią wyjść, jak mama się czymś zajmie.
– A czujesz się dobrze? – zapytałam, wstając z miejsca i podeszłam bliżej niego. – Jesteś pewien wszystkiego?
– Niczego nie żałuję, Anka. – pokręcił głową. – Ona chyba też nie. – zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego z jakimś większym rozczuleniem. Boże, kiedy my tak dorośliśmy? Kiedy on dorósł? – Jestem nawet zadowolony. – zawadiacki uśmiech wykwitł mu na twarzy.
– Właśnie widać. – pstryknęłam w loczek przyklejony do jego czoła. – W sumie, chyba nie żałuję już, że weszłam wam do pokoju. – wzruszyłam ramionami. – Nie wiadomo, kiedy bym od ciebie coś wyciągnęła.
– Ja wręcz przeciwnie, mam do ciebie wielki żal. – spojrzał na mnie z jakimś wyrzutem i choć wiedziałam, że to wszystko na żarty, to zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie nie miał do mnie żalu.
– Co za dużo to niezdrowo. – prychnęłam. – Dobrze, przejdźmy do rzeczy. – Heniek kiwnął głową, chyba odpowiadało mu, że wreszcie skończymy jego temat. – Mam portret Władzi. Stefan się postarał, jest naprawdę podobna. – wyciągnęłam z torebki kartkę, rozwinęłam ją i podałam blondynowi. – W rogu Stefek się przypadkiem podpisał, więc dla bezpieczeństwa oderwałam kawałek. Myślisz, że taki szkic jest dobry?
– Lepiej być nie mogło. – był dumny z naszej pracy, przyglądał się uważnie portretowi dziewczyny. – Widać nawet ten jej pieprzyk nad górną wargą.
– Daj spokój. – fuknęłam, przewracając oczami. – Musisz przekazać go Carlowi, a potem zostaje nam tylko czekać.
– Świetna robota. – też byłam dumna z naszej pracy. – Stefan znakomicie wykonał zadanie. Zasługuje na same pochwały.
– Dobrze, muszę się zbierać, bo w końcu odjadą do Brwinowa beze mnie. – uśmiechnęłam się. – Pozdrów Mariannę. – uśmiechnęłam się do niego chytrze. – I powodzenia, nie szalej.
Oj, będzie mnie miał dość przez najbliższy czas. Ale prawda jest taka, że mógł się tak nie spieszyć. Przecież nikt mu nie kazał. A to że ja się teraz będę się niego trochę nabijać to tylko i wyłącznie jego wina.
Droga powrotna minęła mi dość szybko. Dopiero po chwili zauważyłam, że przed naszą kamienicą stał samochód, a Tadeusz z Maćkiem pakowali do niego walizki.
– A gdzie Adam? – zapytał Zawadzki, krzywo na mnie patrząc.
– Jak to gdzie? – zdziwiłam się. – W domu! Nie wiedziałam, że mam po niego już iść!
– Przecież mama mówiła, że wyszłaś, to myślałem, że po niego poszłaś. – oburzył się chłopak. – Zaraz musimy wyjeżdżać.
– Mogłeś mówić wcześniej! – zdenerwowałam się. – Poczekajcie, szybko po niego pójdę.
– Tylko naprawdę szybko, Anastazja. – oddał Dawidowski. – Nie mamy czasu. Musimy wyjechać jak najwcześniej, żeby nikogo nie spotkać.
Lekko zbulwersowana i zestresowana czym prędzej ruszyłam w kierunku mieszkania rodziny Adama. W pewnym momencie nawet zaczęły mnie boleć nogi, bo prawda była taka że jeszcze dobrze nie zaczął się poranek, a ja przeszłam już porządną trasę. Szczęście dopisywało mi o tyle, że nie było tłumu ludzi na chodnikach i mogłam w spokoju się przemieszczać.
W końcu dotarłam, potem poczekałam parę minut przed drzwiami, aż otworzył mi Jacek, któremu poczochrałam włosy na przywitanie.
– Dzień dobry, pani Krysiu. – uśmiechnęłam się, wyłaniając się z korytarza. – Gdzie Adam?
– Wyszedł chyba parę minut temu na zewnątrz. – odparła niewzruszona, obierając ziemniaki.
– Jak to wyszedł? – zaśmiałam się nerwowo, ale kobieta chyba nie żartowała. – Przecież obiecał na mnie czekać- – przetarłam twarz dłonią i odetchnęłam ciężej. – Co z niego za.. eh! – brakowało mi słowa, którym mogłabym teraz idealnie określić Adama. Miałam ochotę wyszarpać mu każdego ładnego loka, który znajdował się na jego głowie. I to bez zawahania. – Przecież Tadeusz mnie zabije!
– Myślałby kto, że aż tak cię obchodzi Tadeusz. – prychnął brunet, wychodząc z łazienki.
Był w pełni ubrany, a jego włosy były mokre, tylko delikatnie wysuszone ręcznikiem, ale krople spadały mu na twarzy, więc zapewne dopiero co je umył.
– Już od piątej jestem gotowy, szczerze myślałem, że faktycznie wyjedziemy z samego rana. Już nie miałem co robić. – uśmiechnął się. – Przecież ci obiecałem, że będę gotowy. – wzruszył ramionami, widząc moją minę. – To, że we mnie zwątpiłaś to już twoja wina.
– Oh, proszę cię, wychodź i już mnie nie denerwuj. – fuknęłam, wychodząc z mieszkania jeszcze szybciej niż się w nim znalazłam.
Chłopak zdążył jeszcze zgarnąć swoje rzeczy, pożegnać się z mamą i podrażnić z bratem, a i tak dogonił mnie niemal od razu. Nie odzywałam się praktycznie całą drogę, bo dalej byłam zdenerwowana na niego, więc niezbyt zadowolona byłam, kiedy nie mogłam powstrzymać uśmiechu na ustach, jak Adam złapał mnie za rękę.
Adaś – bo zdarzało mi się go tak nazywać, zwłaszcza w momentach, kiedy chciałam go podrażnić i takich bardzo ciepłych, cichych, kiedy po prostu leżeliśmy razem i panowała zupełna cisza – też nic nie mówił, co w sumie wiązało się z tym, że nie lubił mówić, kiedy nie było potrzeby. Jednak miałam świadomość, że normalnie by się odezwał, ale chyba zdawał sobie sprawę z tego, że faktycznie lepiej mnie nie drażnić.
Kiedy wreszcie byliśmy na miejscu, wszyscy już siedzieli w ciężarówce. Wszyscy miałam na myśli Basię z Maćkiem oraz Tadka i Anielę. Za kierowcę Tadek wziął Anodę, który potem miał wrócić samochodem do Warszawy, bo nie ma co go zostawiać na tak długo na wsi i kusić losu.
Brunet pomógł mi wsiąść, a potem podał swoją torbę, którą ułożyłam obok pozostałych. Chciałam usiąść koło Basi tak, żeby między nami mógł zmieścić się jeszcze Adam, ale chyba inne plany miała Miller. Owinęła ręce wokół mojego ramienia i oparła na nim głowę.
– Pozwolisz, że sobie pośpię. – mruknęła, zamykając oczy. – Obudź mnie, jak będziemy na miejscu. Muszę się wreszcie wyspać.
Widziałam, jak Tadeusz ugryzł się w język w ostatniej chwili. Zapewne chciał rzucić coś w stylu "Po czym ty możesz być niewyspana, skoro ty nic nie robisz?" więc tym lepiej, że nie wydał żadnego dźwięku. Mam nadzieję, że bolało.
Spojrzałam żałośnie na Adama, ale on tylko wzruszył ramionami i przysiadł obok Tadka, trochę na wprost mnie. Rozmawiali najpierw oboje, potem dołączył do nich Dawidowski, kiedy Basia też postanowiła uciąć sobie drzemkę. W końcu i mi zaczęły się zamykać oczy podczas słuchania rozmowy tej trójki, więc oparłam swoją głowę na głowie Anieli i również zasnęłam.
***
Alek obudził mnie w momencie kiedy razem z chłopakami wyjmowali walizki z ciężarówki i tym samym przerwał mój ciekawy bardzo sen o tym jak smażyłam grzyby, marchew i cebulę na patelni po to, żeby potem dodać je do domowego makaronu i położyć na chlebie. Barbara chyba dopiero co wysiadła, bo właśnie starała się rozprostować kości. Aniela natomiast chyba dalej spała, bo nawet się nie poruszyła. Niestety musiałam ją obudzić, z czego chyba nie była do końca zadowolona. W końcu udało nam się zebrać i pożegnać z Anodą, który życzył nam miłego pobytu i wrócił do Warszawy.
Trochę dziwnie było stać przed ogrodzeniem i nie widzieć komitetu powitalnego do jakiego przyzwyczaiła nas Kasia. Nie było ani jej, ani cioci i był to dla nas sygnał, że blondynka wcale nie przesadzała w liście i nasza pomoc jest jej naprawdę niezbędna.
Byliśmy już prawie pod domem, kiedy Kajtek zaczął szczekać i tym samym sprawił, że Kasia wyszła z domu. Nie miała chustki na głowie, a włosy zaplecione jak zawsze w warkocz były roztrzepane, a sam warkocz chyba był robiony parę dni temu. Ubiór miała zwyczajny, ale twarz jakby mniej promienną niż zwykle, bardziej poszarzałą i taką… Starą. Wyglądała w tej chwili, jakby miała o dziesięć lat więcej niż ostatnio, co było straszne, bo nie miała praktycznie żadnej zmarszczki.
– Jak cieszę się, że przyjechaliście! – zawołała naprawdę szczęśliwa i przez chwilę myślałam, że się rozpłacze, bo słychać było jak łamał się jej głos. – Nie spodziewałam się, że przyjedziecie wszyscy… Jesteście niesamowici. – i w tym momencie to już byłam pewna, że zacznie płakać, ale dobrze się trzymała i nie uroniła łzy.
– Zaniesiemy wszystkie rzeczy i wtedy będziemy się witać. – powiedział Zawadzki.
– Pewnie, przyjdźcie do kuchni. – przytaknęła dziewczyna, a my ruszyliśmy z naszymi pakunkami. – Zostaniesz chwilę? – złapała mnie za rękę i przeszyła wzrokiem.
– Tak, nie ma problemu. – odparłam i podałam swoją walizkę Adamowi, który spojrzał na mnie dość niepewnie, ale ja tylko wzruszyłam lekko ramionami.
Wszyscy weszli do środka i jeszcze parę chwil na zewnątrz niósł się hałas, który tworzyli przechodząc przez korytarz. Potem nastały jakieś krzyki, sprzeczki, śmiechy i trzaskania drzwiami. Ah, jak to cudownie być w Brwinowie.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała Katarzyna, zakładając ręce na piersi. – Gdzie jest Janek? Ojciec chrzestny mojego syna? – wydawała się jakaś urażona, mimo tego że przecież ja jej nie kazałam wybierać Bytnara na chrzestnego. – I kto to, do licha, jest? – dodała ciszej.
– Janek wolał zostać ze swoją dziewczyną w Warszawie, chociaż Tadek i Maciek go namawiali na wycieczkę. – oznajmiłam, ale jej wyraz twarzy zamiast się rozchmurzyć wydawał się jeszcze bardziej grymaśny. – A to jest… Adam. Tak po prostu.
– Janek został ze swoją dziewczyną? – powtórzyła, dając wyraźnie nacisk na słowo "swoją". – Anka, do cholery, nie było was tu tylko parę miesięcy, co wy tam wyprawialiście!
– Kasia… – jęknęłam męczeńsko, bo nie miałam siły na tę historię, a wiedziałam, że dziewczyna mi nie odpuści. – Janek wolał inną dziewczynę niż mnie. I to już tak na poważnie. Teraz jest z nią szczęśliwy, sam mi to powiedział, dodając, że ze mną szczęśliwy nigdy nie był. – prychnęłam, bo dalej te słowa lekko urażały moją dumę.
– Jesteście najbardziej nienormalnymi ludźmi, jakich było dane mi poznać w moim życiu. – odetchnęła, przecierając twarz dłonią. – Dobrze, chodźmy do kuchni. Jak będziemy mieć więcej czasu to opowiesz mi ze szczegółami.
– Ale-
– Ze szczegółami!
Po parunastu minutach siedzieliśmy wszyscy w kuchni. Kasia wytłumaczyła nam, że stara się, aby wuj Ignacy spędzał całe dnie w łóżku w swoim pokoju, niestety on strasznie rwie się do pracy i do wstawania, czego kategorycznie zabronił mu doktor. Sama u niego byłam, żeby obejrzeć ranę i nie dziwię się decyzji lekarza. Wspominała, że czasem, gdy faktycznie wujek musi już trochę zmienić otoczenie, przyprowadza go tu do kuchni i pomaga usiąść na ławce, żeby mógł chociaż nogę trzymać wyprostowaną. Ciocia raczej większość dnia spędza na targu. Z samego rana się pakuje i wyrusza, wraca po południu, wyraźnie zmęczona i bogatsza o różne nowe doświadczenia, raczej te nieprzyjemne. Katarzyna potrzebuje pomocy w domu, przy dziecku, przy gospodarstwie. Sama nie jest w stanie wszystkim się zająć. Nie mogła tego powiedzieć wujowi, bo ten od razu by wstał, żeby jej pomóc, więc nie wspominała o tym, jaki był nasz prawdziwy powód przyjazdu i powiedziała tylko, że przyjechaliśmy niespodziewanie i ten wyjazd sam nam tak wypadł.
– Nie mam praktycznie żadnych informacji od Florka. – westchnęła, krając nam ciasta z truskawkami. – Ostatnio mi się śnił. – zamyśliła się. – Całował Piotrunia w główkę i kołysał kołyską. A potem śpiewał kołysankę, tak jak pierwszego dnia, gdy mały pojawił się na świecie.
– Bardzo nam przykro Kasiu. – powiedział Tadek. – Florian jest silny i odważny. Na pewno nic mu nie jest i Bóg się o niego troszczy. Pewnie nie ma czasu napisać, ma dużo na głowie. Musisz myśleć pozytywnie.
– Znając nasze szczęście, skoro my tu przyjechaliśmy to on też się niebawem pojawi. – zaśmiał się Dawidowski, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
– A może się przejdziemy? – zaproponowała Basia. – Niebo jest bezchmurne, słońce tak grzeje. Szkoda nie skorzystać.
– Może weźmiesz małego, Kasiu? – zapytała Aniela. – Słońce mu raczej nie zaszkodzi, a może nawet wyjdzie mu na dobre.
Widziałam, że dziewczyna zastanawiała się nad tą propozycją. Była młodą przewrażliwioną matką. Ale czy można było jej się dziwić? Wychowywała dziecko samotnie, w czasie panującej wojny. Martwiła się o Florka, który walczył i modliła się, żeby wrócił cały i zdrowy. Piotruś może był dla niej tak naprawdę jedynym powodem, dla którego jeszcze się nie poddała. Bo widać było po niej, że jest jej ciężko, że sytuacja ją przerasta, że nie jest gotowa na tyle.
– Powinien zażyć trochę świeżego powietrza. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Kasi. – A słońce dobrze mu zrobi. Jak coś będzie nie tak to możemy przecież zawrócić.
– Dobrze. – westchnęła, a Aniela klasnęła w ręce z radości. – Proszę, dziewczyny, chodźcie ze mną, muszę jednak trochę ubrać małego. – uśmiechnęła się, widziałam, że trochę się jednak bała. – Anastazja, czy ja mogę cię prosić, żebyś została z tatą? Nie mogę zostawić go samego.
– Oczywiście. – odparłam bez wahania. – Chyba nawet lepiej, żebyśmy nie szli wszyscy.
– Tu na piecu grzeje się zupa. Jeśli będziesz mogła, to proszę, pomożesz mu zjeść?
– Nie martw się, dam sobie radę. – przytaknęłam. – Idźcie, bo w końcu wam się pogoda zepsuje.
Dziewczyny poszły za Kasią do pokoju, a Maciej i Tadeusz wyszli przed dom. Uśmiechnęłam się do Adama, żeby dodać mu trochę otuchy, bo widziałam, że był jeszcze zestresowany. Wprawdzie nie miał się czego bać, ale miałam świadomość tego, że nie czuł się tu jeszcze komfortowo, w końcu był tu pierwszy raz.
– Mam rozumieć, że ja też idę na ten spacer? – zaśmiał się nieco nerwowo.
– Przejdziesz się trochę, pooglądasz widoki. – wzruszyłam ramionami. – Brwinów jest naprawdę piękny, sam się przekonasz.
– A ty standardowo będziesz się obijać? – prychnął.
– Słucham? – oburzyłam się. – Pomogę wujowi Ignacemu, a potem…
– A potem będziesz się obijać. – dokończył. – Przyznaj się, że marzysz o drzemce. Widzę, jakie masz ciężkie oczy.
– Nie wyspałam się za bardzo w drodze, tak? – fuknęłam, zakładając ręce na piersi.
– Dobrze, możemy już iść. – powiedziała Katarzyna, wychodząc znowu do kuchni z małym Piotrusiem na rękach. – Chłopcy są na zewnątrz?
Przytaknęłam tylko głową, bo za bardzo byłam zajęta mówieniem dość niezrozumiałych nawet dla mnie słów do tego słodziaka, którego trzymała. Chłopczyk był naprawdę rozkosznym dzieckiem i patrzył ciekawie na świat swoimi wielkimi oczami. Nie wiem, czy był tak bardzo zainteresowany nami wszystkimi, że po prostu siedział cicho i rozglądał się, czy faktycznie wszystko wywoływało w nim zainteresowanie.
W końcu wyszli, a ja obserwowałam ich jeszcze przez okno przez następne dziesięć minut, jak idą polną drogą, dopóki nie zniknęli z mojego pola widzenia. Potem czekałam jeszcze parę chwil na zupę, pomyślałam, że jeśli starczy mi czasu do ich powrotu, to obiorę ziemniaki, żeby Kasia miała mniej pracy. Nie wiedziałam, co mogę jeszcze dla niej zrobić, a bardzo chciałam się przydać.
Nalałam zupy do talerza i powoli mając nadzieję, że nic nie wyleję, poszłam w kierunku pokoju, w którym był wujek. Nie spał, ale trzymał w rękach gazetę, którą przywiózł mu z Warszawy Tadeusz, tak jak parę innych i uważnie ją czytał. Odłożył ją jednak, kiedy weszłam i podniósł się nieznacznie.
– To był naprawdę dobry pomysł z tymi gazetami. – zaśmiałam się, podając wujkowi talerz. Nie potrzebował mojej pomocy, sam bardzo dobrze sobie radził. – Mogliśmy przywieźć więcej.
– Tyle na pewno wystarczy. – odparł szybko. – Będę mieć przynajmniej jakieś zajęcie. Strasznie mi się już nudzi. – westchnął. – Żałuję, że Piotruś nie jest trochę większy, bo biegłaby mi tu, albo przynajmniej siedział ze mną i opowiadał mi jakieś bajki.
– Na razie my tu będziemy, to nie będzie się wujkowi nudzić. – uśmiechnęłam się. – Jestem pewna, że będzie mieć nas wujek jeszcze dość.
Rozmawialiśmy praktycznie o niczym, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Jedzenie zajęło mu dobę pół godziny, bo zamiast jeść to cały czas mi odpowiadał. Miałam tylko nadzieję, że zupa mu nie wystygła, bo choć gdy zapytałam odpowiedział, że nie, to dalej miałam pewne wątpliwości.
– Śniłaś mi się ostatnio. – zagadnął, podając mi talerz, który odłożyłam. – Albo chyba to byłaś ty. – zamyślił się. – Miałaś krótsze włosy i trochę falowane. Może to jednak nie byłaś wcale ty? Oczy chyba też miałaś inne… Albo nie?
– Wujkowi doskwiera jeszcze gorączka?
– Nie, skąd. – zaśmiał się. – Mogłbym przysiąc, że to byłaś ty, ale teraz już nie mam żadnej pewności. W sumie nawet nie pamiętam, co to był za sen… Ale pamiętam tylko ciebie.
– Raczej nie do końca mnie. – prychnęłam, a wujek zaśmiał się.
***
– Maciek, do cholery, zostaw już tego psa! – zawołała Basia, wytrzepując koszule z wody.
– Daj mi żyć kobieto! – krzyknął oburzony i wszedł do domu.
W Baśce się chyba z lekka zagotowało, ale zbyła to milczeniem. Wieszałyśmy właśnie świeże pranie na sznurkach, miałyśmy nadzieję, że wyschnie do wieczora, a przynajmniej, że doschnie nocą i nie będzie padać. Adam przed chwilą poszedł zanieść drabinkę, bo pomagał nam zawiesić sznurki na odpowiedniej wysokości. Kasia była w domu i sprzątała po obiedzie, który zjedliśmy dość późno. Natomiast Tadeusz wałęsał się wokół, chyba nie miał nic ciekawego do zrobienia.
– Ciekawe, co u mamy. – zagadnęłam, gdy przechodził koło mnie.
– Napiszę do niej list wieczorem, żeby opisać jej cały dzień. – oznajmił. – Może rano uda mi się go wysłać.
– Musisz dowiedzieć się od Kasi, jak funkcjonuje teraz u nich poczta. – dodała Sapińska. – Słyszałam, że jest z nią trochę ciężko.
– Zawsze może doręczyć go osobiście. – kaszlnęła specjalnie Aniela, tak żeby niby nie było słychać, co mówi, ale jednak żeby słyszał każdy.
– Zgaduję, że z chęcią byś się ze mną przejechała. – prychnął Zośka.
Posłałam Basi szybkie spojrzenie, ale ona mnie wyprzedziła, bo już od jakiś dwóch sekund wlepiała we mnie swój wzrok. Kiwnęłyśmy głowami porozumiewawczo, powiesiłyśmy ostatnie dwie rzeczy, które nam zostały i czym prędzej zmyłyśmy się stamtąd.
– Zostawiłyście ich samych? – zapytał Dawidowski, kiedy razem z nami wyjrzał na podwórko zza firanki. – Ja bym się bał.
– Przecież nie są dziećmi. – zakpił Adam, zapalając papierosa.
Cała nasza trójka obróciła się do niego w tym samym momencie. Patrzyliśmy na niego wszyscy tak samo – jak na głupca. Chyba jeszcze się nie przyzwyczaił, że my wszyscy jesteśmy jak dzieci.
– Może nie będzie tak źle. – westchnęła Basia. – W końcu się kochają.
– I oboje też mają urażoną dumę. – prychnęłam, opadając na miejsce koło bruneta.
– Szczerze mam ochotę się założyć o to jak się to potoczy. – zagadnął dryblas, zgarniając jabłko z misy. – Ale moje serce za bardzo chce, żeby oni się pogodzili, więc stawianie na to, że za moment będą się kłócić, niestety nie wchodzi w grę.
– Kiedy będzie wiadomo, co i jak? – zaśmiał się Adam. – Przyznam, że nieźle się wciągnąłem w tę historyjkę i naprawdę jestem ciekaw.
– W sumie ciężko stwierdzić, bo cisza i krzyki mogą być zarówno złe i dobre. – wzruszyłam ramionami. – Ale jakoś sobie poradzimy.
*Pov.Tadeusz*
– Zostawiły mnie tu samą i myślą, że są mądre. – mruknęła pod nosem blondynka, wyciągając z misy ścierkę.
– Mogłaś pracować w takim samym tempie, to nie zostałabyś sama. – wzruszyłem ramionami, a kamyk, którym bawiłem się między palcami wypadł mi z rąk.
– Jesteś aż tak ślepy, że nie widziałeś, że specjalnie się tak śpieszyły? – prychnęła, krzywo na mnie patrząc. Odgarnęła sobie mokrą dłonią włosy i widziałem, jak się przez to skrzywiła. – Musisz tu być? Nie możesz iść do środka?
– Może powinniśmy porozmawiać, Aniela? – westchnąłem w końcu, wkładając ręce do kieszeni, a wzrok wbijając w nią.
Zmieszała się. Na pewno nie spodziewała się, że zapytam o to tak bezpośrednio. Z pewnością sama już wielokrotnie o tym myślała, ale nigdy by tego nie zaproponowała. Ja też raczej nie, ale byłem już zmęczony. Brakowało mi jej.
– Nie mamy chyba o czym rozmawiać. – i to ja udawałem głupiego? Robiła to specjalnie, byleby mnie tylko zdenerwować i żebym tylko przyznał się do błędu. – Tadeusz, naprawdę tego chcesz? – sumienie ją zżerało, a bała się, że mogę się rozmyślić, dlatego postanowiłam pociągnąć temat.
– Jesteśmy dorośli. – odparłem prosto. – Wybacz mi, naprawdę, jeżeli w jakikolwiek sposób cię uraziłem. Rozumiem, że możesz mieć swoje problemy i swoje tajemnice, ale jednak wolałbym, żebyś mi o nich mówiła. Wolałbym, żeby twój problem był naszym wspólnym problemem, bo wtedy ja dopełnię wszystkich starań, żeby tylko pomóc ci go rozwiązać. Możesz być tego pewna. – patrzyła na mnie w skupieniu, paznokciem skubala skórę na innym palcu. – Nie rozumiem, dalszego wolałaś zrobić z tego tajemnicę, zamiast normalnie ze mną porozmawiać. Przecież bym cię posłuchał. Nie zrobiłbym ci nigdy nic złego, a jeśli taka myśl ci kiedyś przeszła przez głowę, to nie mam pojęcia, co mogło być tego powodem.
– Tadeusz, ja po prostu bałam się, że nie zrozumiesz. – westchnęła. – Ja nie jestem tobą, nie potrafię powiedzieć grupie, jaki jest problem i wspólnie go rozwiązywać. Całe życie miałam swoje problemy i swoje tajemnice, znałam je tylko ja i sama sobie z nimi radziłam. Czasem tylko wspierała mnie w tym Anastazja. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Na pewno gdybym ci powiedział, historia potoczyłaby się inaczej. Żałuję tego, bo jeśli miałoby to im przywrócić życie… Nawet bym się nie zastanawiała. – widziałem, jak zagryzła dolną wargę, a łzy napływały jej do oczu.
Podszedłem do niej szybko i objąłem ją mocno. Jedną dłonią obejmowałem jej plecy, druga błądziłem po włosach. Miller ukryła twarz w mojej szyi, tak żeby nie było widać, że płacze.
– Gdybym tylko wiedziała, że tak będzie, nie robiłabym z tego takiej tajemnicy. – płakała bardzo, ciężko było mi zrozumieć niektóre słowa. – Byłam taka wściekła na siebie. Było mi wstyd. Tak bardzo mnie zdenerwowałeś, bo już wcześniej byłam zdenerwowana przez siebie. Wtedy po prostu wybuchłam. Nie chciałam mówić tego, co powiedziałam. Nie myślę tak.
– Przepraszam, że byłem taki nerwowy. Zdenerwowało mnie to, że o niczym nie wiedziałem. Że naraziłaś siebie i Ankę na takie niebezpieczeństwo. Że gdyby coś się stało, nawet nie wiedziałbym, gdzie się podziałyscie. – czułem, jak szybko biło moje i jej serce. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby was złapali, a ja nawet bym o tym nie wiedział. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby wam wtedy też się oberwało.
Staliśmy w ciszy, dalej ją mocno przytulałem, a ona chyba nadal płakała, bo wciąż czułem mokrą plamę. Wiał lekki wietrzyk, a dwa wróble patrzyły na nas z gałęzi jabłoni.
– W sumie to dobrze wyszło, bo trochę się już stęskniłam. – zaśmiała się przez łzy, podnosząc głowę. – Ale tylko trochę.
– Ja też tylko trochę. – wzruszyłem ramionami i cmoknąłem ją w usta.
– No, może jednak trochę bardziej niż trochę. – przewróciła oczami, a ja wybuchłem śmiechem, więc ona też zaczęła się śmiać coraz głośniej. – Obrazisz się, jak sobie zapalę? Przepraszam, ale ręce trzęsą mi się jak galareta.
– Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja się tak zestresowałem. – zakpiłem, wypuszczając ją z objęć. – Jak myślisz, ile słyszeli? – zagadnąłem, kiedy odpaliła papierosa.
– Oni? – prychnęła, kiwając w stronę okna. – Każde słowo. Alek pewnie nawet przepisał wszystko na papier, żeby wysłać Rudemu.
***
*Pov.Anastazja*
– Adam jeszcze nie przyszedł? – zapytałam, wchodząc do kuchni z zebranymi truskawkami.
– Nie wiem, co on tam robi tak długo. – mruknął Tadeusz, biorąc jedną z truskawek. – My z Maćkiem zdążyliśmy już wszystko zrobić, a on dalej siedzi w stajni.
– Zrobić wam kanapki z ogórkiem? – uśmiechnęła się Basia Sapińska, wchodząc do środka z koszem pełnym świeżych ogórków. – Szkoda, że twoja ciocia nie powiedziała wcześniej, żeby zebrać te ogórki. Poszłabym jeszcze raz, ale mam dość tych komarów.
– Pójdę zapytać cioci, czy też chce coś jeszcze zjeść. – powiedział Zawadzki, wstając z ławki. – Jak wróciła, zjadał tylko to, co jej zostawiliśmy na obiad.
– Aniela jest z Kasią? – zerknęłam na Maćka, który częstował się truskawkami.
– Parę minut temu jeszcze tam była.
Kiwnęłam głową i wyszłam z domu. Przystanęłam przed domem i odetchnęłam wieczornym powietrzem. Zdążyło się już ściemnić, słońce zaszło dobrą godzinę temu, a na niebie świecił piękny księżyc. Machnęłam ręką, żeby odgonić komara, który zaczął mnie mocno denerwować i poszłam w kierunku stajni, w której tliło się słabe światło.
Kiedy weszłam do środka lampa stała na małym drewnianym taborecie, a Adam stał przy koniu i głaskał go powoli. W ręce trzymał już trochę nadgryzioną marchewkę, a niedaleko w słomie spał Kajtek.
– Chłopaki się dziwili, co robisz tyle czasu, a ty najwyraźniej dobrze się bawisz. – uśmiechnęłam się, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę.
– A ty przyszłaś sprawdzić, czy się nie zgubiłem? – zakpił, nie odwracając się. – Jak byłem mały też jeździliśmy z rodzicami na wieś. Ojciec miał tam jakiś dobrych znajomych, a oni mieli konie. Z tego co pamiętam, to chyba nawet brali udział w jakiś turniejach. Miałem okazję się u nich trochę pouczyć jazdy.
– Umiesz jeździć?
Było to ciekawe, bo chyba nie spotkałam się nigdy z kimś, kto umiał jeździć zawodowo, jeżeli można było to tak nazwać. Sama umiałam tyle, ile nauczyłam się tu w Brwinowie, tak samo pozostali.
– Pokazałbym ci, ale po ciemku jest raczej niebezpieczne. – zaśmiał się. – Co powiesz na jutro?
– Mi się nie śpieszy. – wzruszyłam ramionami.
Podeszłam do niego i oparłam dłonie na jego ramieniu, po czym ułożyłam na nich głowę. Chłopak objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą dalej głaskał zwierzę.
– Dobrze się tu czujesz?
Miałam nadzieję, że czuje się tu jak najbardziej komfortowo. Brwinów był dla mnie jednym z najważniejszych miejsc, to tu odnajdywałam spokój w najcięższych dla mnie momentach i to tu podejmowałam ważne decyzje. Chwile, jakie tu spędzałam zawsze zostawały ze mną na długo, a sam klimat tego miejsca działał kojąco na wszystkie nerwy. Po powrocie do domu, zawsze czułam się tak, jakbym urodziła się na nowo.
– To jedne z lepszych moich wakacji. – zaśmiał się. – Cieszę się, że jestem tu z wami i że mnie zabrałaś. Chociaż trochę tęsknię za Maryśką i Stefkiem. – zakpił zerkając na mnie.
– Chyba musisz powtórzyć, bo się przesłyszałam. – prychnęłam.
Staliśmy w ciszy, wsłuchując się tylko w równy oddech konia. Na zewnątrz było słychać, jak grają pasikoniki i rechotają żaby. Oboje głaskaliśmy zwierzę, ja po głowie, Adam po grzbiecie.
– Mój tata też lubił konie. – uśmiechnęłam się, kiedy drugą ręką zaczęłam drapać konia po szyi.
– Mało mówisz o swoim tacie. – powiedział Adam, odwracając się w moją stronę. – Sam wiem raptem tyle, ile powiedziałaś mi, gdy byłem z tobą dwa, może trzy razy na cmentarzu.
– Tata to dla mnie zarówno bolesny jak i najmilszy temat.
Westchnęłam i odwróciłam się do niego, a on dalej patrzył na mnie wyczekująco. Uśmiechnęłam się, żeby dać mu sygnał, że jest dobrze, ale on dalej był nieugięty, bo czuł, że wcale nie jest dobrze.
– Tata był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, więc jego odejście było dla mnie najgorszym bólem, jakiego było mi dane doświadczyć. – odeszłam od konia i ponownie oparłam się o ścianę. A Adam słuchał uważnie. – Oczywiście kocham moją mamę, ale byłam córeczką tatusia, zawsze czułam z nim większą więź. – wzruszyłam ramionami. – Często przed snem patrzę w okno i mówię do niego i wierzę w to, że słyszy każde słowo. Albo gdy nie mogę zasnąć, a często mi się to zdarza. Albo gdy nie radzę sobie z problemami i muszę się komuś wyżalić to zawsze tylko tacie. Mimo że go nie ma, to dla mnie zawsze jest.
– Jesteś najbardziej wartościową osobą, jaką znam, Anastazja. – podszedł do mnie i mocno mnie objął.
– Najwyraźniej znasz mało osób. – prychnęłam. – Przeceniasz mnie. Moja wartość jest naprawdę niska, Adam. – zamknęłam mocno oczy, bo bałam się, że napotkam jego wzrok, a nie chciałam tego teraz. – To teraz moja kolej. – zagadnęłam, a on zapewne przewrócił oczami. – Maryśka mi mówiła, że jesteś średnim synem. Znam tylko twojego młodszego brata Jacka, a co ze starszym? – podniosłam głowę, żeby widzieć jego twarz.
– To dość drażliwy temat w mojej rodzinie. – wzruszył ramionami. – Marian odkąd pamiętam był dziwnie zaciekawiony, wręcz zafascynowany Rosją. – westchnął ciężko, zamykając oczy. – Rodzicom strasznie się to nie podobało, mama ganiała go prawie co dzień do kościoła, bo bała się, że zachce mu się przejść na prawosławie, a ojciec starał się mu wpoić, że Rosjanie to bestie a Rosja to koszmar. – słuchałam uważnie i nie poganiałam go, bo widziałam, że ciężko mu mówić. – Jego fascynacja była naprawdę niezdrowa. Jeszcze może ze dwa lata przed wojną po prostu się spakował i wyjechał do Związku Radzieckiego, do swojego raju, o którym marzył. Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu, miał specyficzny charakter, raczej pogardzał ludźmi, nie lubił towarzystwa, a może po prostu nie lubił naszego towarzystwa. – wzruszył ramionami. – Ojciec bardzo się na nim zawiódł. Był jego pierworodnym, pokładał w nim ogromne nadzieję, a stał się tylko powodem do wstydu, rodzinną legendą, tajemnicą, o której nikt nie chce wspominać. Odkąd wyjechał, chyba nigdy nie słyszałem, żeby wspomniał o Marianie. – prychnął. – Mama źle to przeżyła. Nie dawała tego po sobie poznać, ale mimo wszystko był jej dzieckiem, kochała go i mimo że nie podobał się jej jego wybór, to nie mogła o nim zapomnieć. Wiem, że przed wojną potajemnie wymieniała z nim listy. Podobno dobrze sobie radził, został elektrykiem. Gdy zaczęła się wojna kontakt się urwał i nic dziwnego. Wiem, że mama modli się za niego i dalej ma nadzieję, że wróci, ale ja szczerze w to wątpię. – mruknął. – Marian albo teraz ledwo wiąże koniec z końcem, albo dostał powołanie do armii, albo już dawno nie żyje.
– Bardzo mi przykro, Adam. – nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nigdy nie słyszałam podobnej historii. – Wracajmy do domu. Pora szykować się do spania.
Ostatecznie zostawiliśmy Kajtka, nie chcieliśmy go już budzić, skoro smacznie sobie spał. Adam wziął mnie pod rękę i powoli szliśmy do domu, a wokół nas latały dwa świetliki. W oddali było słychać jakąś sowę, a dźwięki nocy działały kojąco na mój umysł. Czułam się jak w całkiem innej rzeczywistości. W świecie bez wojny, śmierci i niebezpieczeństwa. W świecie, w którym każda chwila wygląda właśnie tak, jak ten spacer w środku nocy po wiejskim podwórku.
Gdy weszliśmy do domu już w progu słychać było hałas dobiegający z naszego pokoju. Miałam nadzieję, że wujek z ciocią nie będą mieli nam tego za złe, albo chociaż że zasnęli szybko ze zmęczenia. W pokoju panował harmider. Dziewczyny o coś się kłóciły z Maćkiem, a Tadeusz rozkładał posłania na podłodze.
– Śpicie wszystkie trzy na łóżku, a my na podłodze. – powiadomił mnie, gdy nas zauważył. – Adam koło łóżka, nie masz nic przeciwko? Maciej pierwsze co zrobił po wejściu do pokoju, to zajął sobie środek, a ja nie lubię przy łóżku, więc musiało tak być.
– Nie ma problemu, mi to nie przeszkadza. – prychnął. – Tylko żeby Maciek się nie rozpychał na tym środku.
– Słyszałem! – krzyknął Dawidowski, dalej walcząc z Aniela i Basią, które za wszelką cenę chciały chyba coś mu zrobić. – I obiecuję ci Adaś, że ciebie pierwszego zepchnę z tej kołdry!
– Idę zajrzeć jeszcze do Kasi i małego. – powiedziałam ciszej, odwracając się do chłopaka. – Mam nadzieję, że zdążycie się wszyscy już uspokoić i poprzebierać.
– Tylko wróć dziś, Anka. – zaśmiał się i pocałował mnie w czoło, po czym odszedł, żeby pomóc Zośce.
Poszłam od razu do pokoju Kasi i Florka. Blondynka siedziała na drewnianym taborecie i wpatrywała się w okno, które było otwarte. Trochę z niego wiało, ale na szczęście wietrzyk był ciepły i raczej nie szkodził małemu. Chłopczyk spał w swojej kołysce i wydawał się niczym nie przejmować.
– Coś się stało? – zapytałam, siadając na łóżku za plecami Katarzyny.
– Lubię tak nocą patrzeć w okno. – wzruszyła lekko ramionami. – Zawsze mam nadzieję, że zobaczę w nim Florka, jak dawniej, gdy jeszcze nie byliśmy razem.
– Wróci, nie martw się. – udało mi się dosięgnąć jej dłoni, którą mocno ścisnęłam. – Ważne, że żyje i jest cały. Na pewno za niedługo się tu zjawi, żeby cię zobaczyć. I Piotrusia.
Siedziała w ciszy, pokiwała tylko parę razy głową. Później westchnęła i uniosła wysoko głowę, po czym odwróciła się do mnie i uśmiechnęła przez łzy. Minęło parę minut zanim wstała i usiadła obok mnie na łóżku. Usiadła po turecku i poprosiła, żebym też się do niej odwróciła. Kiedy siedziałyśmy już na wprost siebie, wzięła obie moje dłonie i ścisnęła je.
– Rozmawiajmy. – szepnęła. – Tak zwyczajnie. Jak dawniej, kiedy byłaś tu z Edwardem.
– Pamiętam. – zaśmiałam się, kiedy przypomniałam sobie, że siedziałyśmy w dokładnie takiej samej pozycji i potrafiłyśmy przegadać pół nocy. – Tadeusz z Anielą się pogodzili.
– Nie wierzę! – zdziwiła się. – Mówiłaś, że to taka poważna sprawa, a tak szybko im poszło?
– Nie wiem jak to jest, ale zawsze w Brwinowie wszyscy się godzimy. – prychnęłam, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię.
– To nic dziwnego. – zakpiła, wymawiając te słowa takim tonem, jakbym była jakąś głupią dziewczynką. – Jesteście zwykłymi nastolatkami, których dopadła w Warszawie wojna, więc musieliście szybciej dorosnąć. Tu w Brwinowie znowu możecie stać się na chwilę dziećmi, znowu być sobą, nie musicie udawać kogoś, kim nie jesteście. Tu znowu możecie poczuć się jak dzieci, które zaczynają wakacje i wyjeżdżają do babci na wieś. – uśmiechnęła się do mnie w taki sam sposób, w jaki zawsze robiła to mama. – Zmuszono was do stania się dorosłymi, chociaż wcale nimi nie jesteście. W Warszawie musicie podejmować dorosłe decyzje, a że nie jesteście dorosłymi to niekoniecznie dobrze je podejmujecie. Tu nie musicie się kryć. Tu możecie znowu być nastolatkami i podejmować decyzje takie, jakie uważacie za słuszne, takie które czujecie, a nie takie które powinniście podjąć, bo takie podjęli by dorośli.
– Z jednej strony cieszę się, że mamy Brwinów, w którym możemy być sobą. – zamyśliłam się. – Ale z drugiej strony, nigdy nie powinien nam być potrzebny. To nie powinno mieć miejsca.
– Nie możesz nic na to poradzić. – widziałam ból w jej oczach. Każdy z nas cierpiał z innego powodu, ale przyczyna była tylko jedna. – Późno już. Jesteście na pewno zmęczeni, pierwszy dzień zawsze jest wyczerpujący. – uśmiechnęła się do mnie, kiedy wstałam i spojrzałam na nią krzywo. – Będziemy mieć jeszcze dużo czasu do rozmów, nie martw się.
Koniec końców życzyłam jej dobrej nocy i ucałowałam Piotrusia, który w sumie nawet chyba nie zwrócił na mnie uwagi, bo nie poruszył się ani o milimetr. Za to w naszym pokoju wszyscy jeszcze się kokosili. Miałam nadzieję, że ktoś jednak już będzie spać, ale jakżeby inaczej. Wzięłam swoje rzeczy i poszłam się odświeżyć na tyle, na ile mogłam. Dopiero gdy wróciłam po jakiś niecałych dwudziestu minutach, w pokoju nieco się uspokoiło.
Aniela z Basią siedziały na łóżku, wyglądały na trochę za bardzo pobudzone, co później połączyłam z faktem, że Maciej spał najdalej od łóżka i zakrył głowę poduszką. Tadeusz leżał z głową na rękach i wpatrywał się intensywnie w sufit. Adam chyba próbował znaleźć, co tak bardzo interesuje Tadka w suficie, ale że nie znalazł tam nic dla siebie, to zaczął śmiać się pod nosem z dziewczyn, które były w takim stopniu gotowości w jakim nigdy jeszcze ich nie widziałam.
– Kładźmy się spać. – zarządziłam, przeprawiając się między nogami chłopaków, uważając, żeby na żadnego nie nadepnąć. – Dużo mnie ominęło?
– Mogłabyś być chociaż raz, kiedy jesteś potrzebna. – mruknął Dawidowski, ale ciężko go było zrozumieć, bo poduszka tłumiła jego głos.
Przykryłyśmy się z dziewczynami kołdrą. Sapińska odwróciła się twarzą do okna, więc to znaczyło, że ma nas już dość i chce w spokoju zasnąć. Miller natomiast odwróciła się twarzą do mnie i wiedziałam, że może być ciężko, bo albo zaczęłybyśmy szeptać między sobą, albo w końcu wybuchnęłybyśmy śmiechem.
Odwróciłam się jednak w stronę chłopaków i zobaczyłam, że Adam wcale nie jest jakoś daleko, a wręcz centralnie pode mną. Schyliłam się więc na dół i niestety dzieliło mnie od niego parę centymetrów, więc łaskawie się uniósł i złączył nasze usta. W połowie zaczęłam się śmiać, bo czułam niebezpieczeństwo tego, że spadnę, bo kołdra zaczęła się niebezpiecznie osuwać.
– Anastazja, jak jeszcze raz pociągniesz tę kołdrę to przysięgam, że cię zrzucę. – Aniela nie otworzyła nawet oczu, a mnie aż przeszedł dreszcz. – Do cholery, ja cię wciągać nie będę.
Adam pomógł mi trochę przy powrocie na łóżko, przy czym musiałam z całych sił trzymać w sobie wybuch śmiechu. On też widziałam, że powstrzymywał śmiech resztkami sił, ale przynajmniej potrafił jakoś maskować tą wewnętrzną walkę. Ja wyglądałam tak, jakbym próbowała za wszelką cenę utrzymać powietrze w płucach, żeby nie utonąć. Dobrze, że faktycznie nie tonęłam, bo słabo mi to szło.
***
Następnego dnia…
Obudziło mnie dziwne smelanie po ręce, które z jednej strony mnie łaskotało, a z drugiej przyprawiało o ciarki. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam Adama dalej leżącego na ziemi, z głową podparta na ręce który palcem wskazującym kreślił bliżej nieokreślone kształty na moim przedramieniu.
– Myślałem, że już się nie obudzisz. – prychnął, a ja przewróciłam oczami. – Nudziło mi się.
Odwróciłam się za plecy i zobaczyłam, że dziewczyny dalej smacznie spały. Chłopcy za Adaśkiem też wydawali się dobrze ugoszczeni w krainie snów, ale jak widać mi to nie było dane.
– Chcesz mi wytłumaczyć, dlaczego obudziłeś mnie w tak bestialski sposób? – szepnęłam, przecierając oczy.
– Oh, faktycznie, nie wiem jak mogłem posunąć się do tak drastycznych czynów. – westchnął teatralnie. – Mówiłem ci, że mi się nudziło. Nie miałem co robić sam.
– Mogłeś spać dalej.
– Jakbym mógł, to bym z tobą teraz nie rozmawiał, Anastazja. – prychnął. – Pomyślałem, że… – widziałam niepewność w jego oczach, nie widział, czy na pewno chce powiedzieć to, co siedzi mu w głowie, więc zwiesiłam rękę z łóżka i złapałam go za dłoń. – Jest ładny poranek i moglibyśmy się przejść, dopóki reszta śpi.
– A która godzina?
– Za dwadzieścia ósma.
Ten pomysł wcale nie wydawał się taki zły. A wręcz przeciwnie – podobał mi się. Aniela obok mnie raczej należała do osób lubiących się wysypiać, więc gdybym ją obudziła zwyczajnie nie dała by mi żyć, a sama raczej nie wstałaby o tej godzinie. Basia owszem należy do rannych ptaszków, ale zawsze powtarza, że wiejskie powietrze silnie na nią działa i nie potrafi tu budzić się wcześnie. Tadeusz jest po prostu sobą, więc cały czas jest przepełniony i przygnieciony natłokiem myśli – czy wszystko ma się dobrze w Warszawie, czy mamie nic nie jest, czy ma listy, czy chłopaki dają sobie radę, czy Orsza dawał jakiś znak. Więc w Brwinowie pozwala sobie na trochę odpoczynku i nie będzie zrywać się z samego rana, jakby to zrobił w Warszawie. Jak to mówi "jest tu bezużyteczny dla nich, więc może pozwolić sobie na sen". A Maciej po prostu lubi sobie pospać, gdy wie, że nie ma żadnych obowiązków.
I pośród tych ludzi jesteśmy my – ja, Anastazja, która albo walczy z myślami całą noc nie mogąc spać, albo śpi twardo, modląc się, żeby nie mieć koszmarów, która została teraz obudzona o godzinie, w której zazwyczaj śniła jej się wata cukrowa z festynu oraz Adam, który zdecydowanie nie lubił spać, bo zawsze kładł się późną nocą i wstawał wczesnym rankiem, wmawiając mi, że nie potrafi już zasnąć, ani zrobić drzemki w ciągu dnia.
– No to ubieraj się. – zakpiłam, rzucając mu koszulę, która wisiała na stołku.
Chłopak uśmiechnął się chytrze, bo wiedział, że mnie przekonał. Dalej byłam jeszcze trochę senna, ale wstałam delikatnie z łóżka, żeby nie obudzić dziewczyn i na palcach przemierzyłam pokój, żeby zdobyć swoje ubranie. Ubrałam się w miarę możliwości jak najszybciej, a Adam w tym czasie napisał karteczkę z napisem "Wyszliśmy rano na spacer".
Położył ją na moim miejscu na łóżku, a potem po cichu wykradliśmy się. Drzwi do pokoju Kasi były jeszcze zamknięte, więc zapewne jeszcze spała, bo zazwyczaj zostawiała je otwarte, żeby można było szybko zajrzeć do dziecka.
Na zewnątrz była rosa i czuć było delikatny chłód, ale był on niezwykle przyjemny i w tej pogodzie czułam się świetnie. Miałam na sobie zwiewną białą sukienkę na ramiączkach, więc byłam w stanie świetnie określić pogodę. Adam stał w spodenkach i koszuli z długim rękawem, które podwinął sobie do łokci. Ręce trzymał w kieszeniach, a wiatr zmierzwił mu i tak rozczochrane włosy. W ustach trzymał dopiero co odpalonego papierosa i mogę śmiało stwierdzić, że wyglądał pięknie. Właśnie tak mi się kojarzył – z beztroskością. Nie martwił się tym, że każde pasmo włosów ma w inną stronę, że rękawki ma nierówno podwinięte, a koszula jest pomięta i że pierwsze, co zrobił po obudzeniu to palenie. Taki obraz świetnie do niego pasował i kochałam go za to. Był sobą i nie myślał o tym, jaki powinien być.
– Nie wiem, gdzie chciałabyś się przejść. – uśmiechnął się zakłopotany, wyjmując papierosa z ust. – Chyba dopiero do mnie dotarło, że chciałem wziąć cię na spacer, nie znając okolicy.
– Ważne, że ja ją znam. – wzruszyłam ramionami i podałam mu rękę, którą złapał, a następnie splótł nasze palce. – Przejdźmy się nad pomost.
Nie chciałam iść w ciszy, chociaż szliśmy w miłym akompaniamencie ptaków i koników polnych, więc zaczęłam opowiadać Adamowi o wszystkich chwilach, jakie przeżyłam w Brwinowie. Opowiadałam mu o moich ulubionych miejscach i o tym, co w którym robiłam. Gdy wspomniałam o wielkiej wierzbie w polach, stwierdził, że koniecznie musimy tam później iść. Trochę się zdziwił, gdy powiedziałam, że to dosłownie za domem, ale przynajmniej był pewny, że na pewno prędzej czy później tam zajrzymy.
– Nie spodziewałem się tu huśtawki. – zdziwił się, kiedy szliśmy już pomiędzy drzewami po wydeptanej ścieżce do pomostu.
– Ja też nie spodziewałam się, że dalej będzie tu wisieć. – westchnęłam, dotykając dłonią grubego sznura, na którym była zawieszona, wokół którego owinął się już bluszcz. – Ta huśtawka to jedno wielkie wspomnienie.
– Dobre czy złe?
– Zależy, jaki mam humor. – prychnęłam. – Zależy z której strony spojrzę na to, co mi to wszystko dało.
Spojrzałam na niego spojrzeniem, które zawsze kojarzyło mi się z dorosłą osobą, która ma za sobą wielki bagaż doświadczeń. Tak się czułam w tej kwestii. Jakbym miała tak wielkie doświadczenie w tym temacie, że zostało mi tylko wysłuchiwać innych i dawać im rady, bo świetnie ich rozumiałam. Nie wiem, czy Adam w taki sam sposób odczytał moje spojrzenie, ale w każdym razie nie dał po sobie poznać, że jest dla niego niezrozumiałe.
– Nie chcesz o tym mówić. – nie postawił na końcu znaku zapytania, on to zwyczajnie stwierdził. Poznał mnie na tyle, że potrafił mnie wyczuć. Miałam wrażenie, że czasami robił to lepiej niż ja sama.
– Zaraz zacznie się pomost.
Udałam głupią, bo to była najłatwiejsza opcja. Gdybym powiedziała, że to długa historia i bolesne wspomnienia to chciałby, żebym mu się wyżaliła i dała się wysłuchać, gdybym znowu powiedziała, że nie chcę rozmawiać, czułabym się nieuczciwa wobec niego. Głupota natomiast ułatwia sprawę.
Poszłam do końca drewnianej konstrukcji i znów poczułam się jak wtedy, gdy byłam tu z Edkiem albo z Tadeuszem. Znowu siedziałam z nogami spuszczonymi w dół, delikatnie przy tym nimi machając i muskałam stopami taflę wody. Zanurzyłam lewą stopę w wodzie i miałam to samo zrobić z prawą, kiedy usłyszałam jak ktoś biegnie, a nim się obejrzałam, ochlapała mnie woda.
– Zwariowałeś! – zaśmiałam się, wycierając wodę z twarzy. Krople kapały mi z nosa, co mnie łaskotało. – Jeśli będziesz chory…
– Zawsze musisz przejmować się na zapas? – przechylił głowę na bok jak psy, kiedy słuchają. – Może nie jestem rozrywkowy, ale przyjaźnię się z Maryśką i Stefanem, więc ich spontaniczność mi się czasem udziela.
Chyba nigdy mu nie powiedziałam, jak bardzo codziennie mnie zaskakuje. Znam go już trochę, spędzam z nim mnóstwo czasu, a i tak nie wiem tylu rzeczy, i tak ma zawsze dla mnie coś nowego. Chłopak pełen niespodzianek. Chłopak niespodzianka.
– Nie chciałabyś wejść na chwilę? – zaproponował. – Woda jest przyjemna, nie będzie ci zimno. – chyba zauważył zmieszanie na mojej twarzy. – Boisz się wody?
– Nie, coś ty. – zaśmiałam się, ochlapując go wodą. – Lubię wodę, dobrze się w niej czuję, ale perspektywa wchodzenia do niej po tym, jak niespełna czterdzieści minut temu wstałam, nie bardzo mi się podoba.
– Już myślałem, że nieustraszona Anka będzie bała się muśnięcia wody. – droczył się.
– Nieustraszona Anka za to boi się burzy. – prychnęłam. – A nieustraszony Adam przypadkiem nie boi się żab? – uniosłam jedną brew do góry, a na moje usta wstąpił chytry uśmiech.
– Nie boję się ich, tylko mam do nich wstręt. – prychnął. – Z resztą, są paskudne.
– No, czyli boisz się ich. – wzruszyłam ramionami.
– Ah, daj spokój, już sobie coś ubzdurałaś. – mruknął, kręcąc głową, ale oboje wiedzieliśmy, że miałam rację, tylko głupio było mu się przyznać. – Wyjdę zdjąć koszulę. – dopiero teraz do mnie dotarło, że wskoczył do wody w pełni ubrany.
– Możesz powiesić ją na huśtawce! – krzyknęłam za nim. – Też muszę wstać, nogi mi zdrętwiały.
Moje stopy zostawiły mokre ślady na drewnie i było widać dokładnie każdy mój krok. Uniosłam ręce do góry, żeby się przeciągnąć, kiedy usłyszałam za sobą szybkie kroki. Zanim zdążyłam się odwrócić, moje stopy straciły kontakt z podłożem i znalazły się w powietrzu, a później wszędzie była woda.
Chłopak wynurzył nas po chwili, a ja złapałam wreszcie oddech. Mocno trzymał moje nogi i plecy, jakby bał się że odpłynę, a może bardziej, że utonę.
– Nienawidzę cię, do cholery! – krzyknęłam, uderzając go gwałtownie w klatkę piersiową, aż widziałam, że zmrużył oczy. – Czy ty jesteś poważny!?
Włosy przykleiły mu się do czoła i wiedziałam, że nie widział mnie zbyt dokładnie, bo pojedyncze kosmyki wchodziły mu do oczu. Sama czułam, jak włosy przyklejały mi się do boków mojej twarzy i do pleców. Po twarzy spływała mi woda, a nos łaskotał, bo skapywały z niego krople. Sukienka przykleiła się już do każdego milimetra mojego ciała.
– Wreszcie cię słyszę. – zakpił. – Musiałem cię obudzić.
– Jeszcze chwila, a ty się już możesz nie obudzić. – rzuciłam gniewnie.
Z moich oczu mogłam ciskać gromami, bo czułam w sobie teraz taką wściekłość, jakiej dawno nie czułam. Adam najwyraźniej dalej nic sobie z tego nie robił, a wręcz przeciwnie, wydawał się jeszcze bardziej rozbawiony.
– Mówiłem ci już, że tak ładnie marszczysz nos jak się denerwujesz? – uśmiechnął się szeroko, pokazując zęby, jak gdyby nigdy nic.
– Oj, przestań, próbuję cię właśnie zabić wzrokiem! – zaśmiałam się, opuszczając bezsilnie ręce.
Moja groźba, która w sumie straciła na sile przez to, że się zaśmiałam, chyba nie bardzo go przejęła, bo patrzył prosto na mnie, a w jego oczach szalały iskierki. Położyłam mu jedną dłoń na policzku, a potem dołożyłam drugą po drugiej stronie, a my dalej wpatrywaliśmy się sobie głęboko w oczy. W końcu pocałowałam go, a on przycisnął mnie jeszcze bliżej, jeżeli w ogóle tak się dało.
Czułam jak woda dalej ze mnie kapała, ale nie przeszkadzało mi to w tej chwili. W tej chwili nic mi nie przeszkadzało.
– Kocham cię. – powiedzieliśmy w tym samym czasie, oparci o swoje czoła, po czym zaczęliśmy się śmiać.
Adam pomógł mi i posadził mnie z powrotem na pomoście, po czym sam wyszedł z wody. Na drewnie zrobiły się dwie ogromne plamy po tym, jak woda zaczęła z nas spływać. Udało mi się trochę wykręcić sukienkę i pozbyć się zbędnej wody, ale ona dalej była do mnie przyklejona, tak samo jak halka.
Dlaczego akurat teraz włożyłam białą sukienkę? Wyglądałam tak, jakbym w ogóle nie miała nic na sobie oprócz halki.
Ciemny szatyn zgarnął swoją koszulę z huśtawki, przerzucił ją sobie przez ramię, potem drugą rękę owinął wokół mnie, a ja swoją wokół niego i tak szliśmy powoli w kierunku domu.
W tym momencie poczułam się tak, jakbym tu mieszkała. Jakbym miała własny dom na wsi, nawet wspólny – nasz z Adamem i właśnie idziemy do niego, po porannej kąpieli w jeziorze, zanim wieś obudziła się do życia i zanim ktokolwiek myślał o pobudce.
Tyle, że wieś obudziła się już do życia, ludzie chodzili już po podwórkach, a dom nie był ani nasz, ani nawet mój.
Ale najdziwniejsze było to, że nasi przyjaciele też już się obudzili.
I nie byli sami.
– Dlaczego się zatrzymałaś? – zapytał, a potem sam spojrzał w stronę, w którą patrzyłam i zwęził brwi. – Co tam się wyprawia?
Nie odzywałam się już ani słowem, Adam też nie, bo czuł moje zdenerwowanie. Przestałam zwracać uwagę na to, że włosy kleją mi się do pleców i jest to dla mnie niekomfortowe, zapomniałam o tym, że cała jestem mokra. Chłopak chyba wręcz przeciwnie – to wszystko zaczęło go denerwować jeszcze bardziej. Przeczesał ręką włosy, tym samym odgarniając wszystkie kosmyki z czoła, żeby woda przestała kąpać mu na twarz. Koszule chyba w ogóle najchętniej by wyrzucił, ale miał w sobie zbyt wiele szacunku, więc sobie to darował.
Weszliśmy na podwórko, a pierwszym, co mnie tam spotkało było spojrzenie Anieli Miller. Włosy miała roztrzepane, była nie ubrana, tak jak reszta, wszyscy wyglądali jak wyrwani z łóżek, oprócz Kasi, która wyglądała jak prawdziwa gospodyni domowa z tym, że po jej włosach było widać to samo, co po reszcie – dopiero co wstała. Nela miała wory pod oczami, twarz jeszcze nie nabrała naturalnych kolorów, może oprócz delikatnego różu na policzkach, ale ciężko było mi stwierdzić, czy był to rumieniec wstydu czy bardziej gniewu. Patrzyła na mnie lekko oszołomionymi oczami, a widziałam w nich tylko niemą prośbę albo błaganie, może przeprosiny, nie byłam w stanie tego odróżnić.
– Czemu jesteście cali mokrzy? – zapytała zdziwiona Katarzyna, podchodząc do nas powoli.
– Byliśmy… popływać. – mruknął Adam, dalej mając wzrok utkwiony w grupie przy drzwiach. – Kasiu, co tu się wyprawia? – westchnął.
Dobrze wiedział, co się dzieje. Oboje dobrze wiedzieliśmy. Ale chyba zwyczajnie nie dowierzaliśmy i chcieliśmy, żeby ktoś to potwierdził. Musieliśmy to usłyszeć.
– Więc w czasie, kiedy was nie było, a my byliśmy w większości pogrążeni w śnie… – westchnęła, odwracając się w stronę, w którą patrzyliśmy. – Zawitał do nas Janek…
Rudy witał się z Alkiem i Zośką, klepali się po plecach jak przyjaciele, ale tylko jeden z nich był dziwnie rozentuzjazmowany. Pozostała dwójka dalej marzyła o ciepłym posłaniu i miękkiej poduszce.
– O, wrócili! – uśmiechnęła się w naszą stronę Sapińska, trochę sztucznie, więc zakładałam, że rozmowa była drętwa i trzeba było znaleźć jakiś nowy punkt zapalny. – Chodźcie. – przywołała nas ruchem ręki, chociaż w jej oczach widziałam współczucie.
– Nie musimy, jeśli nie chcesz. – szepnął Adam. – Nikt cię do tego nie zmusza. Możemy wrócić do domu albo nad wodę…
– Miejmy to za sobą. – mruknęłam i ruszyłam na przód.
Słyszałam za sobą ciężkie westchnienie Adama, ale już po chwili był przy mnie. Oboje byliśmy niechętni, szczerze nawet trudno mi stwierdzić, kto bardziej. Ale oboje też byliśmy dobrze wychowani, mieliśmy wpojone pewne zasady, a szacunek był dla nas ważny.
– Mogłeś chociaż ostrzec, Rudy, a nie zrywać nas z łóżek! – prychnął Dawidowski, wciąż zaspany.
– Cześć Janek. – uśmiechnęłam się.
– Serwus. – rzucił Adam i wyciągnął w stronę Bytnara dłoń na przywitanie, którą on z opóźnieniem uścisnął.
Na nasze przywitanie również odpowiedział z lekko spóźnionym refleksem. Nie wiedziałam, czy zrobił to specjalnie, żeby udawać, że nas ignoruje czy faktycznie nas nie usłyszał. Chyba wolałam nie wiedzieć.
– Co cię tu przywiodło? – zmrużyłam oczy. – Z tego co pamiętam, to nie miałeś ochoty przyjeżdżać.
– Władzia wczoraj wyjechała z rodziną do jakiejś ciotki poza Warszawą i pomyślałem, że miło byłoby jednak skorzystać z propozycji i tu przyjechać. – wzruszył ramionami. – Nie martw się, Tadek, chłopaki dadzą sobie radę.
– Zostawiłem wszystko pod twoją opieką, a ty od tak sobie postanowiłeś tu przyjechać?
Nie wiem, czy nie rozmawiali o tym jeszcze, czy dopiero teraz dotarła do Zawadzkiego zwyczajna bezmyślność Bytnara, ale najprawdopodobniej to dopiero w tej chwili jego umysł w pełni się wybudził.
– Zostawiłem wszystko pod opieką Wierzby, Anody i Pawła! – bronił się. – Wierzba jest wtajemniczony, da sobie radę, może nawet lepiej niż my.
Prychnął na koniec, a w mojej głowie pojawiły się obraz z ostatniego spotkania z Heńkiem i zaczęłam powątpiewać w prawdziwość słów Janka. Heniek może być trochę…. Rozkojarzony.
Chłopaki zajęli się dalszą rozmową o tym, że Rudy mógł chociaż poinformować, że wybiera się do Brwinowa, a wtedy Tadeusz wypisałby mu instrukcję, co po kolei ma zrobić, komu dać jakie zadanie i w ogóle wszystko, co ma zrobić, więc postanowiłam się ulotnić.
Wchodziłam już po schodkach, kiedy blondynka złapała mnie za rękę i pociągnęła w swoją stronę.
– Na cholerę on nam tu? – wycedziła, a ja miałam ochotę zaśmiać jej się prosto w twarz.
– Aniela, Boże, nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym to wiedzieć. – zakpiłam. – Czułam się tu tak dobrze, tak beztrosko…
– Więc oczywiście coś się musiało spieprzyć. – mruknęła. – A chcesz wytłumaczyć, czemu jesteś mokra?
– Byliśmy z Adamem nad pomostem. – wzruszyłam ramionami w kierunku chłopaków, którzy wchodzili do domu. – Trochę sobie popływaliśmy. Nie spodziewałam się, że jak mnie nie będzie chwilę to będę mieć taką niespodziankę.
– Żałuj, że nie widziałaś naszych min, kiedy Janek obudził nas pukaniem w okno naszego pokoju. – zaśmiała się. – Przysięgam, nie wiedziałam, czy bardziej chciałam się drżeć ze strachu, czy wybić to okno i wydrzeć się na Bytnara.
Spojrzałam na siebie, potem na Adama i stwierdziłam, że to najwyższy czas się przebrać. W drodze do pokoju rzuciłam okiem do kuchni, w której rozbrzmiewała głośna rozmowa i czuć było zapach śniadania. Adam zatrzymał się w drzwiach i słuchał rozmowy, więc ja ruszyłam dalej.
Gdy podeszłam do naszych drzwi zauważyłam Janka, który wychodził z jakiegoś innego pokoju. Zauważył mnie i ruszył w moja stronę.
– O, świetnie! – zawołał. – Pogubiłem się już i nie mogłem znaleźć pokoju.
Chciał złapać za klamkę, ale to moja ręka już na niej spoczywała. Spojrzałam na niego nieco kpiąco, a on zmarszczył czoło.
– To pokój nas wszystkich. – oznajmił, a ja miałam ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz przez jego pewność siebie. – Mam prawo wejść.
– Trzeba było przyjechać wcześniej. – wzruszyłam ramionami. – Teraz moja kolej.
– Chcę tylko zostawić rzeczy.
– A ja chcę się w spokoju przebrać. – prychnęłam. – Przestań się na mnie gapić. To niestosowne i krępujące. – do Janka chyba dopiero po chwili dotarło, co mam na myśli i jego wzrok wreszcie przesunął się na moją twarz. – Wiem, że jestem przemoknięta do suchej nitki, a sukienka przykleiła się do każdego miejsca na moim ciele, ale, cholera, trochę szacunku!
– Nie odwracaj kota ogonem. – mruknął, chociaż wiedziałam, że moja uwaga go dotknęła, bo starał się patrzeć mi cały czas w oczy. – Daj mi zostawić-
– Nie możesz łaskawie zaczekać? – oburzyłam się, bo zaczęło robić mi się zimno i czułam, że zaraz będę musiała kichnąć. Nie widziałam sensu tej dyskusji, więc pod jego nieuwagę nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. – Nie wolno ci wchodzić.
– Żartujesz sobie? – na jego twarzy pojawiła się kpina i zaskoczenie jednocześnie.
– Możesz czekać przed drzwiami i mówić, żeby nikt nie wchodził. – uśmiechnęłam się, dając mu do zrozumienia, że to jako tako nagroda dla niego.
Potem wreszcie zamknęłam drzwi i odetchnęłam ciężko. Dopiero co przyjechał, a ja już miałam go serdecznie dość.
Udało mi się pośród morza innych odnaleźć mój ręcznik, którym osuszyłam w miarę możliwości włosy. Potem splotłam je w szybki warkocz, byle by nie przyklejały mi się już do pleców. Wygrzebałam w walizce jakieś ubranie na przebranie – białą koszulę, co prawda z długim rękawem, ale wystarczyłoby go podwinąć i beżowa spódnicę.
W między czasie usłyszałam ruch na korytarzu i zauważyłam uginająca się klamkę. W mojej głowie pojawiła się myśl, że nie powinnam zachowywać się jak małe dziecko, tylko zająć tym co mam do zrobienia, ale nie mogłam poradzić nic na to, że mój słuch sam z siebie się wytężył, a ciekawość wzięła górę.
– Anka jest w pokoju. – odchrząknął Bytnar. – Kazała nie wchodzić. – zaśmiałam się pod nosem, bo nie spodziewałam się, że faktycznie przyzna się do tego, że kazałam mu warować pod drzwiami.
– Domyślam się. – zakpił jak wskazywał głos Adam. – Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko jeśli ja wejdę. – musiałam zakryć usta dłonią, bo wystraszyłam się, że wybuchnę śmiechem. Kochany, jak ja cię uwielbiam.
– Przebiera się. – mruknął Bytnar. – Nie zrozumiałeś, że nie wolno wchodzić?
Przewróciłam oczami, bo przestało być śmiesznie. Nadeszła pora na moją interwencję, bo piegowaty chyba za bardzo wziął sobie moje słowa do serca.
– Na kogo ty znowu tak warczysz, Rudy? – wychyliłam się zza drzwi, zakrywając się koszulą, w którą właśnie miałam się ubrać. – O, Adam. dlaczego nie weszłeś? – nie mogłam się powstrzymać, ale nie żałowałam, bo wyraz twarzy Jaśka był bezcenny.
– Janek nie pozwolił mi wejść, bronił drzwi jak lew. – zaśmiał się Adaś, a ja tylko prychnęłam.
– O Jezu, weź od niego te rzeczy, przecież je odłożę. – mruknęłam, wyciągając rękę w stronę chłopaka, żeby podał mi walizkę. – Adam też się musi przebrać.
– Poczekam. – odparł szybko.
– Nie, nie będziesz nam siedział pod drzwiami. – fukęłam, bo zaczął mnie już denerwować swoim zachowaniem. – Daj mi to, i idź stąd wreszcie.
Ostatecznie podał mi walizkę, ale z wielką niechęcią i odszedł, a my z Adamem mogliśmy wreszcie wejść do pokoju. Odłożyłam pakunek obok pozostałych i zaczęłam się ubierać. Ciemny szatyn jak ja przed paroma minutami zaczął szukać jakiś nowych ubrań.
***
Siedzieliśmy wszyscy przed domem. Kasia wreszcie nie biegała w tę i z powrotem tylko w spokoju siedziała przy stole razem z nami. Basia trzymała Piotrusia na rękach i choć widziałam, że Kasia co jakiś czas zerkała na syna, to była spokojna i odprężona.
– Pan Ignacy chyba dobrze się trzyma. – zagadnął Janek. Poszedł do niego zajrzeć, chwilę po przyjeździe i zamienił z nim parę zdań.
– Mam wrażenie, że to dlatego, że tak dużo rozmawia z Anastazją. – uśmiechnęła się blondynka, odwracając się do mnie. – Zawsze wydaje mi się wtedy zdrowszy.
– Resztki ze śniadania zostawiłaś w kuchni, Kasiu? – zapytał Adam, na chwilę odchodząc od psa, z którym się bawił. – Nakarmię Kajtka.
– Są tam, gdzie zawsze. – uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Maciej, Adam cię dziś wyprzedził. – zaśmiała się, a chłopak wysłał dryblasowi triumfalny uśmiech. – Chyba Kajtek znajdzie sobie nowego ulubionego człowieka.
– Zostało nam jeszcze wiele dni i wiele kości do obgryzienia. – wyrecytował Dawidowski, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– Dobrze, że to Maćka zna dłużej, nie da się przekabacić nowemu. – zaśmiał się Bytnar, ale brzmiało to tak nieprzyjemnie, że nikogo to nie rozśmieszyło, ale wszyscy uśmiechnęli się, nie wiem, czy bardziej z litości czy z szacunku.
Widziałam, że Basia szykowała się do powiedzenia czegoś. Czegoś, o czym każdy myślał, że należy powiedzieć, ale nikt nie miał odwagi. Czegoś, o co nikt nie chciał pytać, ale każdy wiedział, że wypadało.
– Janek, a co u twojej Władzi? – zapytała cicho, uśmiechając się delikatnie.
Miami wrażenie, że wszyscy pozostali odetchnęli z ulgą. Sapińska ich wyręczyła i wyświadczyła im przysługę. Następnym razem musi zapytać ktoś inny. Cieszyłam się, że przynajmniej w tym nie musiałam brać udziału. Wiedziałam, jak bardzo było dla nich stresujące to losowanie.
– Ma się dobrze, dziękuję. – uśmiechnął się. – Byliśmy wczoraj na lodach, tak się ich najadła, że zaczęło ją boleć gardło. – zaśmiał się. – Szkoda, że ten wyjazd wypadł jej tak niespodziewanie, bo może przyjechałbym wcześniej.
– Idę zajrzeć do Adama, długo nie wraca. – odchrząknęłam, odchodząc od stołu.
To wcale nie tak, że widziałam, jak dopiero co wychodził z domu z jedzeniem dla psa i poszedł mu je dać. Ja po prostu nie mogłam tam dłużej siedzieć, bo czułam się tak, jakbym się dusiła. Jakby ktoś zabrał mi cały dostęp do tlenu.
Poszłam przed siebie ścieżką między polami, tą samą, która prowadziła do drzewa. Zatrzymałam się w miejscu, w którym wierzba rzucała cień i przykucnęłam na polu zboża. Kłosy lekko mnie łaskotały, drapiąc moją skórę, ale nie przeszkadzało mi to. Urwałam sobie jeden i zaczęłam powoli skubać. Wiatr wyciągał mi pojedyncze włosy z niestarannego warkocza, a zapach lata unosił się w powietrzu.
Dopiero po chwili usłyszałam, że ktoś idzie tą samą ścieżką, co ja, a kłosy zboża szumią, poruszane przez czyjeś nogi. Gdy postać kucnęła obok mnie, rozpoznałam ją od razu.
– Janek jest złośliwy, nie przejmuj się tym. – westchnęłam, wybierając pojedynczo ziarnka z kłosa. – Nie wiem, po co w ogóle przyjechał. – zmarszczyłam czoło. Naprawdę tego nie rozumiałam.
– On cię kocha. – odparł szybko Adam, a wiatr rozwiał mu włosy.
Patrzył prosto przed siebie na pola, wzrok miał nieodgadniony, tajemniczy, skupiony na jakimś dalekim punkcie. Ręce oparł na kolanach, był wyprostowany i tylko te podmuchy wiatru sprawiały, że się poruszał.
– Nie, nie kocha. – prychnęłam. – Powiedział mi to jasno. – przed oczami znowu stanęła mi scena z naszego mieszkania, kiedy lekko pijana przeprowadzałam jedną z najszczerszych rozumów z Bytnarem, kiedy prowadziłam z nim wojnę, kiedy ja wytaczałam najcięższe działa, żeby go zranić, a jemu wystarczyło parę słów jak żyletka, żeby zwyciężyć.
– A ty… – nie dokończył.
Nie wiem, czy nie chciał? Nie mógł? Może nie przechodziło mu to przez usta. Może nie chciał o tym myśleć. Widziałam, jak ciężko przełyka ślinę, jak nerwowo drga jego jabłko Adama, jak bawi się palcami. Czekał na odpowiedź na pytanie, którego nawet nie dokończył.
Ale ja znałam to pytanie.
I znałam też odpowiedź.
– Mam ciebie. – czułam, jak napływają mi łzy do oczu. – I to się dla mnie liczy.
Złapałam go za rękę, a on wreszcie oderwał wzrok od pól i spojrzał na mnie, również przeszklonymi oczami. Wyraźnie odetchnął. W końcu wpadłam w jego ramiona i przywarłam do niego. Jedną rękę trzymałam na jego karku, drugą wplotłam we włosy, a twarz ukryłam w zagłębieniu jego szyi. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Objął mnie równie mocno jak ja jego, położył swój policzek na mojej głowie i zamknął oczy.
Klęczeliśmy w złotym polu, spleceni ze sobą w mocnym uścisku, milczący, a jednak prowadzący jedna z najszczerszych rozmów.
Przypomniało mi się jak kiedyś w szkole mówiliśmy o różnych celach w życiu. Nauczyciele mówili, że wielu ludzi za cel obiera sobie słowa „Kochaj i bądź kochanym”. Czemu ludzie obierali sobie jako życiowy cel coś tak prostego, co można zyskać od tak? Nie rozumiałam tego.
A teraz sama kochałam i byłam kochana.
Sama stałam się definicją tych słów.
_____________________________
dzień dobry, witam was kochani po dość długiej przerwie. skończyłam drugą klasę, od tygodnia mam siedemnaście lat, a sjw ma już ponad sto tysięcy wyświetleń.
mam nadzieję, że u was wszystko gra i że rozdział wam się podobał. czekam na wasze komentarze, bo bardzo się za nimi stęskniłam.
słowa: 20 058
dodany: 10.07.2022
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top