Rozdział 47
Dᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ ᴛʏᴍ ʀᴀᴢᴇᴍ ᴘᴀsᴜᴊᴇ sᴀɴᴀʜ - „2:00". Pᴏʟᴇᴄᴀᴍ ᴘᴏsʟᴜᴄʜᴀᴄ ᴢ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴇᴍ ʟᴜʙ ᴘᴏ. Rᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ ᴊᴇsᴛ ᴅʟᴜɢɪ, ɴᴀ ᴋᴏɴᴄᴜ ᴊᴇsᴛ ɴᴏᴛᴀᴛᴋᴀ. Jᴇsʟɪ ᴊᴇᴊ ɴɪᴇ ᴍᴀ ᴛᴏ ᴅᴀᴊᴄɪᴇ ᴢɴᴀᴄ.
Mɪʟᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ.
___________________________________________
Marzec 1941r
Minęły dwa tygodnie. Dwa naprawdę długie tygodnie dla nas wszystkich. Dwa tygodnie naznaczone bólem, cierpieniem, płaczem, potem i strachem. Najdłuższe dwa tygodnie w moim życiu.
Leżałam właśnie na łóżku, bo nic innego dotychczas zazwyczaj nie robiłam. Coraz częściej zdarzały mi się spacerki do salonu i spędzanie tam większości czasu, ale wszyscy nadal najchętniej przywiązaliby mnie do łóżka. A ja nie mogę już tam wytrzymać.
W ciągu tych dwóch tygodni miałam parę dni załamania. To były te dni, kiedy gdziekolwiek bym nie spojrzała, zalewały mnie łzy. Nie potrafiłam wypowiedzieć jednego głośnego i składniowego zdania, bo zaciskało mi się gardło. Leżałam wtedy cały dzień w łóżku, bez apetytu, z mokrą twarzą. Wymawiałam pojedyncze słowa, a moje ciało wydawało się, jakby zostało opuszczone przez duszę. Zastanawiam się wtedy, czy kiedyś wróci wszystko na miejsce. W istocie wracało kolejnego dnia, ale to nie zmieniło faktu, że łzy towarzyszyły mi codziennie.
Nie tylko te rozpaczy, ale też bólu czy żalu, a nawet bezsilności. Czułam się bezsilna wobec zapalenia płuc. Czułam się zmęczona tym, że wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Najgorsze jest to, że z dwóch powodów - przez chorobę i przez Janka. Temat Rudego był niczym temat zakazany. Jakby jedno słowo o nim miało sprawić, że niebiosa się rozstąpią, ziemia zapadnie, a wszyscy zginą. Najciekawsze było to, że to nie ja rzuciłam na ten temat klątwę. Nic nie wspominałam o tym, że nie chcę, żeby rozmawiano przy mnie o Bytnarze. Nie wiedziałam, czy sami postanowili, że tak będzie lepiej, czy ktoś wszczął jakąś interwencję w tej sprawie, ale czułam się z tym dziwnie.
Z jednej strony powinnam się cieszyć, z drugiej.. Przez to musiałam wszystko w sobie dusić, sama bałam się złamać ten „zakaz", co było na dobrą sprawę idiotyczne.
- Anka, śpisz? - zapytała blondynka, zaglądając do pokoju.
Odłożyłam świeże kartki z notatkami z kompletów, które niedawno dostałam i spojrzałam na przyjaciółkę.
- Nie śpię, proszę cię. - przewróciłam oczami. - Co tam?
- Ja już wracam do domu. - oznajmiła, podchodząc do łóżka. - Jak się czujesz?
- Aniela, dobrze. - westchnęłam ciężko. - Nie musisz o to pytać co pół godziny.
Chyba nie bardzo ją ruszyły moje słowa, bo już odruchowo położyła dłoń na moim czole, a potem na policzkach.
- Chcę jutro się gdzieś przejść. - powiedziałam. - Wyjść w końcu z tych czterech ścian.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - mruknęła. - Trzeba to obgadać z Tadeuszem i panią Leonką. - dodała. - Ale to już nie dziś, nie śpieszy ci się.
Przewróciłam oczami. Dla nich wszystkich najlepiej by było chyba, gdybym już do końca życia się stąd nie ruszyła. A ja mam już dość siedzenia jak w klatce. Chcę wreszcie zaczerpnąć, choć na chwilę świeżego powietrza!
- Serwus, Anastazja. - uśmiechnęła się Aniela, ściskając moją dłoń. - Trzymaj się.
- Do jutra. - odparłam, gdy zamykała drzwi.
Nadal czułam jej zapach w pokoju. Odkąd od dwóch tygodni przebywałam w tym pokoju prawie całą dobę, zaczęłam naprawdę dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie potrafiłam.
Zauważyłam na przykład, że mama ma taką małą charakterystyczną zmarszczkę przy lewym oku, kiedy się uśmiecha. Albo właśnie Aniela! Czasami po prostu marszczy nos, tak bez potrzeby. Normalnie rozmawiamy, a ona to robi. Jestem pewna, że sama nie jest tego świadoma. Zauważyłam też, że gdy Tadeusz wstaje z fotela to prawie zawsze strzela mu coś w kolanie. Gdy zwróciłam mu na to uwagę, powiedział, że zawsze tak ma, a ja dopiero teraz to odkryłam. A znam go całe życie.
Blondyna wyszła z pokoju i odchrząknęła. Zwróciła na siebie uwagę obojga Zawadzkich. Pani Leonka uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Ja już wychodzę. - oznajmiła. - Anastazja nie śpi, uczyła się chyba. - dodała. - Dobranoc, pani Leonko.
Kobieta pokiwała głową z uśmiechem i wstała z fotela. Zabrała tylko szklankę wody z kuchni i zaszyła się we własnej sypialni.
Miller podeszła do wieszaka, a razem z nią Zośka. Wziął płaszcz i nałożył go jej. Potem odwróciła się do niego i tak patrzyli na siebie.
_ Do jutra, Tadek. - zaśmiała się, głaszcząc go po policzku.
- Odprowadzić cię? - zapytał, łapiąc ją za ów dłoń.
- Nie ma potrzeby. - pokręciła głową. - Przejdę się sama.
Chłopak zdjął jej dłoń z twarz i przyłożył do ust, całując jej wnętrze. Nika przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła. Potem spojrzała na niego, pocałowała szybko w usta i zniknęła za drzwiami mieszkania. Słyszała tylko, jak Zawadzki zamyka drzwi.
Stała jeszcze chwilę plecami do drzwi ich mieszkania. Nadal czuła jego ciepło, jego elektryzujący dotyk. Spojrzała w dół. Otworzyła dłoń i przyglądała się jej. Dalej czuła na niej jego usta. Wiedziała, że to uczucie będzie jej towarzyszyć przez całą noc.
*Pov.Aniela*
Byłam zmęczona. Dokładniej byłam zmęczona od jakiś dwóch tygodni. W sumie to każdy był. U Zawadzkich panowała przygnębiająca atmosfera, która udzielała się wszystkim. Każdy był prawie tak samo przybity.
Mnie było po prostu ciężko patrzeć na Ankę. Widziałam, że się śmieje, że się uśmiecha, że żartuje. Ale za tymi rozweselonymi oczami chował się ból, który starała się ukryć ze wszystkich sił. Każdy to widział, ale nie każdy chciał widzieć.
Większość mojego dnia spędzałam przy jej łóżku, więc mimo, że tak naprawdę nic nie robiłam, to i tak byłam zmęczona. Powrót do domu zawsze był jakimś powiewem świeżości, a opadnięcie na własne łóżko wydawało mi się czymś niezastąpionym.
Schodziłam powoli po schodach, było już ciemno. Miałam jeszcze dużo czasu do godziny policyjnej, ale każdy wiedział, że lepiej wrócić wcześniej i się nie narażać.
Gdy zamknęłam drzwi do kamienicy, odetchnęłam świeżym marcowym powietrzem. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do samej siebie i ruszyłam. Przynajmniej chciałam ruszyć.
Czy to z przypadku, czy też z przeznaczenia mignęła mi w oczach sylwetka, która najwidoczniej widząc mnie, chciała jak najszybciej zniknąć. Jednak się to nie udało, bo szybko znalazłam się tuż obok.
- Co ty tu, do cholery jasnej, robisz? - zapytałam, trzymając go za ramię.
- Dobry wieczór, Aniela. - prychnął. - Ciebie też naprawdę dobrze wiedzieć.
- Aj przestań. - syknęłam.
- Chciałem się przejść.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem na całą ulicę. Gorszej wymówki już sobie chyba nie mógł wymyślić. Uwierzę we wszystko, ale nie w to.
- Janek, czy ja ci wyglądam na idiotkę? - zapytałam poważnie. - Przyszedłeś się przejść akurat pod tę kamienicę i to okno?
- To przypadek. - prychnął.
- Oj kurwa, ale mógłbyś przynajmniej nie łgać mi tak w żywe oczy. - warknęłam. - Idziemy.
- Co? - zdziwił się.
- Odprowadzisz mnie do domu, a przy okazji porozmawiamy. - wzruszyłam ramionami, ale jego to chyba nie przekonało. - Jak Anastazja cię zobaczyć przez okno to ci coś zrobię, Rudy.
To chyba podziałało. Podał mi ramię i szliśmy powoli chodnikiem. Odwrócił się jeszcze do tyłu, jakby chciał ostatni raz spojrzeć w to okno. Na nasze szczęście Anki w nim nie było. Wiem, że mogłoby ją to zaboleć.
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytał, przerywając błogą ciszę.
- O czym chcę rozmawiać? - powtórzyłam z kpiną w głosie. - Kpisz sobie?
- Możesz przestać być taka oschła i cięta? - warknął.
- Możesz przestać udawać głupiego? - odparłam.
Bytnar spojrzał na mnie zawistnie, mrużąc zły oczy. Potem przymknął je, odetchnął ciężko i zacisnął szczękę. Mogłam mówić. Pozwolił na to.
- Wiesz, co powiedziała mi pierwszego dnia? - zapytałam, patrząc gdzieś daleko przed siebie w głąb ciemności ulicy.
Janek mruknął pod nosem ciche "oho". Chyba domyślił się, o czym będziemy rozmawiać. Ale czego on się spodziewał? Że będziemy sobie gawędzić o pogodzie? Może o mnie i Tadku? A może Maćku? Co on myślał? Że będę plotkować o tym, co się działo w mieście, kiedy moja najlepsza przyjaciółka cierpiała przez dwa tygodnie?
Próbowałam nie dać po sobie poznać gniewu i frustracji, która rozrywała mnie od środka. Janek chyba zauważył, że moje dziwne milczenie nie jest normalne, ale nic nie powiedział.
Tym lepiej. Mogłabym mu zrobić krzywdę.
- Ona powiedziała, że chce, żebyś dalej był jej przyjacielem. - oznajmiłam.
Odwrócił się w moją stronę z dziwnym wyrazem twarzy. W pierwszej chwili byłam pewna, że zakpi mi prosto w twarz, ale tego nie robił. Nic nie zrobił. Zwęziły tylko brwi i ponownie się odwrócił.
- I ty w to wierzysz? - zapytał.
- Nie mnie oceniać, mówię ci to, co powiedziała Anastazja. - dreszcz, który przeszył jego ciało na dźwięk jej imienia, zdecydowanie nie był spowodowany zimnem. - Bardziej bawi mnie to, że Anka wierzy, że to się uda.
Zainteresował się. Widziałam, jak otworzył szerzej oczy, był ciekawy, co chcę powiedzieć. Może było to spowodowane po prostu tym, że nie słyszał zbytnio o niczym, co działo się u Zawadzkich, a może był ciekawski.
- Wiesz, co jest najśmieszniejsze? - zakpiłam. - Że byli u niej wszyscy. Nasza czwórka na czele z Heńkiem. Była Maryśka ze Stefanem. Pani Dębowska przynosiła jej różne wypieki. Do cholery, nawet Adam ją odwiedził!
Znowu się wzdrygnął. Przypomniał sobie, jak obdarzył tego chłopaka lodowatym spojrzeniem, gdy spotkał Ankę rozmawiającą z nim w parku i wracał z nią, a jego ręka owinięta była wokół jej wąskiej talii.
- Ale to właśnie ciebie chciała nazywać przyjacielem. - spojrzałam na niego. - Nie przyszedłeś ani razu. Nie zadzwoniłeś. Ba! Nawet nie pytałeś!
- Czego się spodziewałaś? - odezwał się wreszcie. - Że jeszcze tego samego dnia przybiegnę i będę leżeć przy jej łóżku całą noc?
- Gdyby ci faktycznie kiedykolwiek na niej zależało, to byś to zrobił, Janek. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Zamilkł. Czy go zabolało? Tego nie wiem. Pewnie chciałabym, żeby tak było. Naprawdę tego chciałam. Ale ciężko było mi określić, co on czuje.
Cisza trwała długo. Nie było słychać nic, oprócz naszych oddechów i cichych kroków, ewentualnie czasem jakiś szmer. Każdy był pogrążony w swoim umyśle i wiem, że Janek układał sobie w głowie wszystkie informacje. Ja próbowałam po prostu nie wybuchnąć.
- Jest zła?
Zatrzymałam się. Wlepiłam w niego swoje spojrzenie, ale on dopiero po chwili zorientował się, że nie idę obok niego. Obejrzał się w moją stronę, włożył ręce do płaszcza i stał naprzeciwko mnie.
- Nie jest zła. - odparłam. - Przynajmniej tego nie pokazuje. Ale ja wiem, że gdzieś głęboko w niej jest złość. Przecież nie mogłoby się bez niej obejść, to niemożliwe. Musi się złościć. - wyjaśniłam. - Bardziej widać, że po prostu cierpi. Z dnia na dzień stara się chować ból w głąb siebie i pokazywać nam, że jest coraz lepiej, ale co to da, skoro będzie bardziej cierpieć w środku niż na zewnątrz?
Nic nie powiedział. Zamknął oczy i tak stał bez ruchu, jak kamienny pomnik. Zastanawiałam się, czy gdybym teraz go dotknęła, to się przewróciłby? A może zniknął? Rozpłynął się w powietrzu.
- Myślę, że choroba sprawiła, że ciężko jej było odróżnić, czy płacze przez ból fizyczny, czy psychiczny. - dodałam.
- Choroba?
- Zapalenie płuc. - odparłam lekko urażona. - Maciek ci nie mówił?
- Coś wspominał.
„Coś wspominał". Jakie to było puste! Jakie to było obojętne! Jakby przez ten cały czas Anka nigdy nic dla niego nie znaczyła. Jakby cała ta jego wielka miłości nagle wyparowała. Jakby nigdy jej nie było.
- Janek, ja myślałam, że ona umrze. - oznajmiłam, czując łzy w oczach.
Wtedy się przejął, widziałam to. Stał jak wryty. Zauważyłam, że nerwowo rzucał oczami, gdzie podpadnie. Co czuł? Nie mam pojęcia. Ale przeszło mu, choć na chwilę to zobojętnienie.
Minął niecały tydzień, od kiedy Zawadzka zachorowała na zapalenie płuc. Była już po jednej serii stawiania baniek, ale lekarz zapewniał, że nie wykluczona jest druga seria, jeżeli w najbliższym czasie jej stan się nie poprawi.
Właśnie przekroczyłam próg mieszkania. Atmosfera była ponura, do czego już się wszyscy przyzwyczaili, ale dziś była inna. Dziś była gorsza.
Tadeusz ze szklanymi oczami zdejmował mój płaszcz. Nie odezwał się ani słowem odkąd stanęłam w drzwiach. Odwróciłam się do niego, a ten stał i dłonią błądził po rękawie mojego płaszcza.
- Tadek, co się stało? - zapytałam, czując napływający zewsząd strach do mojego ciała.
Długo milczał. Kilka razy ciężko przełknął ślinę. Przetarł twarz dłońmi, poprawił włosy i spojrzał na mnie.
- Co się stało?! - zawołałam.
- Anastazji się pogorszyło. - wyjaśnił. - Nie ma siły wstać z łóżka. Nic dziś nie zjadła, nawet kęsa. Ledwo mówi i ciężko oddycha.
- Dzwoniliście do lekarza? - błądziłam wzrokiem po jego twarzy.
- Jest zajęty. - odparł. - Najwcześniej przyjdzie wieczorem.
- Czemu nie zabierzecie jej do szpitala?
- Podróż w jej stanie jest niebezpieczna, Aniela. - westchnął. - Nie może wstać, nie ma na nic siły. Poza tym jest zimno, jeszcze jej się pogorszy. - dodał. - Heniek nie ma auta, jego matka gdzieś pojechała, pytałem. - oznajmił, wyprzedzając moje pytanie.
- Mogę do niej wejść? - zapytałam.
- Tak, tylko mama jest u niej. - kiwnął głową. - Powiem, że przyszłaś.
- Niech zostanie, dokąd chce. - powiedziałam szybko. - Jest matką, musi być przy dziecku.
- Jestem pewien, że Anka trochę odpocznie. - uniósł kącik ust na zaledwie sekundę.
Szybko zajrzał do pokoju siostry, a po chwili wyłoniła się z niego pani Leonka. Miała wory pod oczami, przez wiele nieprzespanych nocy. Oprócz tego podpuchniętą i mokrą twarz od płaczu i zaczerwienione oczy.
- Dzień dobry, Anielko. - uśmiechnęła się przez łzy. - Zaparzę ci herbatkę, na pewno zmarzłaś.
- Ależ nie trz-
Przerwałam po tym, jak Tadeusz złapał mnie za rękę. Spojrzał na mnie z jakąś niemą prośbą w oczach. Później szepnął tylko ciche „Niech pomyśli trochę o czymś innym". On już nie martwił się tylko o Anastazję. On teraz martwił się o całą rodzinę.
Weszłam do pokoju i pierwsze co mnie uderzyło to ciepło. Dbali o to, żeby nie zmarzła.
Dopiero po chwili w oczy rzuciła mi się jej blada twarz. Całkiem zlała się z jasnymi poduszkami, w których tonęła. Tylko jej ciemne, brązowe włosy jakoś odcinały się od bieli.
Już na sam ten widok miałam łzy w oczach. Szybko usiadłam na krześle koło niej i złapałam ją za rękę. Powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie. Widziałam, że chciała coś powiedzieć, ale słowa wyprzedził kaszel.
- Serwus. - powiedziała cicho.
Pękłam. Po prostu pękłam. Jej głos sprawił, że coś we mnie runęło i zalałam się łzami. Objęłam ją, kładąc głowę na jej brzuchu i ukrywając twarz w kołdrze. Anka położyła mi dłoń na głowie. Chciała ją pogłaskać, ale wiedziałam, że nie miała siły.
- Co się z tobą stało? - zapytałam, gdy po jakiś piętnastu minutach udało mi się nieco uspokoić. - Przecież wczoraj czułaś się tak dobrze. Wszyscy byliśmy pewni, że zaraz wyzdrowiejesz.
Jej wzrok wbity dotychczas w sufit spoczął na mnie. Zapadnięte oczy, bladość jej twarzy sprawiały wrażenie, jakby patrzył na mnie żywy trup. Przeszły mnie ciarki, a łzy znów napłynęły do oczu.
- Ponoć przed śmiercią się polepsza. - uśmiechnęła się przez łzy.
Zmroziło mi krew w żyłach. Zerwałam się z krzesła i zaczęłam krążyć po pokoju, trzymając się za głowę. A ona tylko patrzyła.
- Co ty pieprzysz, Anastazja? - warknęłam, nie hamując się już ani chwili dłużej. - Słyszysz, co ty mówisz? - zmarszczyłam brwi. - Ja zadzwonię zaraz do ojca, on znajdzie jakiegoś dobrego lekarza, który przyjdzie od zaraz, tak. Najlepszego. On cię wyleczy, tak? Będziesz zdrowa jak ryba, na pewno. Tylko zadzwonię.
- Aniela, uspokój się. - powiedziała. - Lekarz nie pomoże, tu już tylko los zadecyduje.
- Nie możesz tak mówić! - zawołałam, zalewając się łzami. - Nie masz prawa!
- Aniela. - zmarszczyła brwi. - Usiądź tu i po prostu ze mną rozmawiaj.
Kaszel. Długi, nieznośny kaszel. Męczył ją bardzo i było to widać gołym okiem. Podałam jej szklankę wody, co dało jej wyraźną ulgę.
Miałam ochotę rozszarpać pierwszą osobę, która się napatoczy. A dokładniej Janka. Byłam pewna, że gdyby nie on, gdyby nie Władysława, gdyby nie ta cała sytuacja, to teraz nie miałoby miejsca. Nikt z nas nie myślałby teraz o śmierci, a to właśnie ona przepełniała myśli każdego w tym mieszkaniu. Pierwsze, ci było czuć po przekroczeniu progu, to był smutek, jakiś taki chłód. Gdyby nie Janek, nie stałaby wtedy w deszczu. Nie przemokłaby. Nie zachorowała i nie leżała tu teraz jak na łożu śmierci.
- Wieczorem przyszedł doktor i na drugi dzień było lepiej. - dodałam. - Nie zmrużyłam wtedy oczu ani na chwilę.
- Ja.. Ja nie wiedziałem, naprawdę Aniela. - wymamrotał.
- Skąd mogłeś wiedzieć? - zakpiłam. - Wcale cię to nie interesuje.
Zamilkłam a on razem ze mną. Oboje czuliśmy, że to koniec tego tematu. Kiwnęłam mu głową i ruszyliśmy do przodu. Próbowaliśmy pozbierać myśli. Nie wiem, co robił Janek, ale ja rozglądałam się po kamienicach.
Patrzyłam, jak co jakiś czas w którejś gaśnie światło, co oznaczało, że domownicy właśnie oddawali swoje ciało i myśli wszechmocnej nocy, która zawładnęła powoli całą Warszawą. Tam gdzieś nagle zaświeciło się słabe światełko. Tam ktoś stał w oknie i wypatrywał kogoś na ulicy. Tam w oknie było widać, że ktoś się śmieje i tańczy. Tak wiele różnych ludzi, tak wiele różnych sytuacji, jeden okrutny czas.
- Wszyscy uważacie mnie teraz za najgorszego. - powiedział, przerywając moją analizę okna na trzecim piętrze.
- Słucham? - zdziwiłam się.
- Myślisz, że nie wiem? - prychnął. - Pierwszego dnia Maciek był na mnie taki cięty, że myślałem, że w końcu coś mi zrobi. - wyjaśnił. - Z dnia na dzień się uspokoił, ale nadal czuć, że jest zły.
- A czego się spodziewałeś, co? - zmarszczyłam brwi.
- Czemu zawsze bierzecie stronę Anastazji? - zapytał. - Cokolwiek bym nie zrobił, zawsze to ona jest ta dobra a ja ten zły. Ona ta pokrzywdzona, ja ten, co wyrządził krzywdę.
- A jak jest zdrada, to się bierze stronę osoby zdradzonej, czy tej, która się zdrady dopuściła? - zapytałam. - Żartujesz sobie, Rudy?
- Ale choćby nie wiem co, zawsze bierzecie stronę Anki. - uparcie stał przy swoim.
- My się chyba nie rozumiemy. - pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Kiedy Anastazja związała się z Edkiem i postanowiła wyjechać do Brwinowa, oskarżając cię o zdradę, to za kim byliśmy? - zakpiłam. - Za tobą! Nie za Anką! Bo każdy wiedział, że to jedno wielkie głupstwo! - warknęłam. - Każdy był po twojej stronie, Janek. Bo wszyscy chcieli, żebyście byli szczęśliwi, żebyście byli razem. Każdy chciał tego związku tak jak wy. I ty śmiesz twierdzić, że zawsze jesteśmy za Anką? - prychnęłam. - Wtedy cierpiała prawie tak jak teraz, a mimo to nikt nie trzymał jej strony, nawet pani Leonka.
- To co innego, Nika. - mruknął.
- To dokładnie to samo. - pokręciłam głową. - To normalne, że wszyscy są na ciebie źli. Tyle że spotęgował to jeszcze stan Anastazji i jej choroba. - dodałam. - Sama miałam ochotę rozszarpać ci gardło tamtego dnia i te kilka dni później, ale teraz co najwyżej mogłabym cię kopnąć w krocze.
- Aniela! - zawołał urażony.
- Chryste, jestem szczera. - wzruszyłam ramionami. - Chodzi o to, że mimo to z tobą rozmawiam prawie normalnie. Za jakiś czas wszystko będzie prawie po staremu, uwierz mi. Każdemu opadną emocje. Maciek był cięty, bo za bardzo się obwinia. Przejdzie mu. Musi przejść jak nam wszystkim.
Zbliżaliśmy się do mojej kamienny. Byliśmy praktycznie pod drzwiami, ale oboje czuliśmy, że potrzebujemy jeszcze porozmawiać. Ja co prawda nie miałam już za bardzo nic do powiedzenia, ale on coś w sobie dusił. Usiadłam na schodach do kamienicy i poklepałam miejsce obok siebie. Zajął je, a ja wyciągnęłam papierosy. Nawet się na jednego skusił.
- Myślisz, że ona wiedziała? - zapytał, wypuszczając dym z ust.
- O czym? - nie zrozumiałam w pierwszej chwili.
- O tym wszystkim.
- Myślę, że tak. - odparłam po chwili zastanowienia. - Ale nie chciała sobie tego w pełni uświadomić. Wolała żyć szczęśliwie w nieświadomości.
- Przecież tyle razy się o nią kłóciliśmy, okłamywałem ją, a ona się o tym dowiadywała.. - westchnął. - Wtedy, gdy Maciek wypaplał.. Anastazja była taka wściekła! A potem wybaczyła mi po jednym bukiecie? Nawet nieprzyniesionym osobiście?
- Janek. - spojrzałam na niego. - Wybaczyła, bo chciała ci wybaczyć. Mogła ci dać milion drugich szans, bo tego chciała. Chciała być szczęśliwa z tobą za wszelką cenę.
- A chwilę potem znowu ją okłamałem.. Dobrze o tym wiedziała. - oznajmił. - Przecież Tadek mi mówił, że pytała, czy byłem u nich, gdy jej nie było. Gdy rozmawialiśmy, sam jej to deklarowałem, a ona wiedziała, że mnie tam nie było nawet przez chwilę.
Zdeptał resztę papierosa butem, a twarz ukrył w dłoniach. Ja spokojnie paliłam drugiego i na niego patrzyłam.
- A w Sylwestra..? - zapytał ze łzami w oczach. - Była załamana, widziałem to. Przeklinała mnie za to, jestem pewien.
- Nie ciebie, tylko siebie. - westchnęłam. - Długo żyła tym Sylwestrem, wiem, bo często o tym rozmawiałyśmy. Ona czuła w środku, że jest coraz gorzej.
- Czemu tego nie skończyła, skoro wiedziała, co zrobiłem? Wiedziała, że ją okłamuję. Wiedziała o wszystkim, ale siedziała cicho. Uśmiechała się, śmiała, przytulała mnie i całowała, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
- Janek, ona najbardziej na świecie bała się to skończyć. - oznajmiłam. - To był jej koszmar. Jej koniec świata. Była zdolna przetrwać to wszystko byle by być dalej szczęśliwą.
- Wyrządziłem jej takie świństwo.. Nie potrafię tego pojąć.
- Na litość boską, Janek, ona cię po prostu kochała. Nadal kocha, wiem, bo czasem to powtarza. - pokręciłam głową. - Tamtego dnia ona biegła cię przeprosić za to, że niby ubzdurało się jej, że nie chciałeś jej pocałować, a tak naprawdę ona wiedziała, że nie chciałeś tego zrobić i dlaczego. Ale biegła cię przeprosić. - wypuściłam kłąb dymu, a on machnął ręką, żeby go odgonić, bo chciał widzieć moją twarz. - Jestem pewna, że gdyby nie spotkała wtedy Władzi, wszystko trwałoby nadal. Ale to, co powiedziała, dało jej do zrozumienia, że okłamuje tylko siebie. Już nie mogła tak dłużej, tym bardziej, kiedy ona kpiła jej w oczy.
- Gdy zobaczyłem ją wtedy w drzwiach, czułem, jakby świat się zatrzymał. Mój świat. Coś się zawaliło. - powiedział szeptem. - W jej oczach.. To wszystko, co tam było, śniło mi się po nocach. Sam czułem jej ból na sobie przez kilka następnych godzin.
Nastała cisza. Długa, ciężka cisza. Za dużo słów zostało wypowiedzianych. Za dużo kart odkrytych. A może to właśnie dobrze? Może świat wreszcie zasłużył na, choć część prawy? Może pora było poznać tajemnice?
- Powiedz mi tylko, czy zrobiłeś to świadom konsekwencji? - zapytałam, wstając ze schodów.
- Wiedziałem, że kiedyś się dowie, jest na to zbyt bystra. - odparł. - Ale nie w taki sposób. Wyszło najgorzej, jak mogło.
- Wiesz, że zniszczyłeś naszą Ankę? - odparłam. - Naszą, nam na myśli też twoją.
- Wiem. - westchnął, również wstając. - I to najbardziej boli.
Sama zdziwiłam się, że odważyłam się to zrobić. Przytuliłam go mocno, a ten nie stawiał oporu. Chyba odetchnął z ulgą. Objął mnie również mocno, żeby pokazać jak bardzo mu przykro. Było mu przykro, tylko potworowi by nie było. A Janek Bytnar z pewnością nim nie był.
Puściłam go, otarłam rękawem łzy i złapałam za klamkę. Chłopak też odszedł kawałek, ale wtedy cos dalej nie dawało mi spokoju. Odwróciłam się do niego i szybko zapytałam, póki był blisko:
- Kochałeś ją chociaż?
Zatrzymał się w miejscu. Stal tyłem z rękami w kieszeniach dłuższą chwilę, po czym się odwrócił. Popatrzył na mnie i położył dłoń na sercu.
- Na zabój.
Wtedy odwrócił się na pięcie i zniknął w zakamarkach miasta. Jak trafiłam do mieszkania, nawet nie pamiętam, bo w głowie dudniła mi cała dzisiejsza rozmowa z nim. Poruszyliśmy tematy, które gryzły wszystkich od dwóch tygodni. A prawdę mówiąc, nadal czułam niedosyt.
***
Pov.Anastazja
Nie wiem, która była godzina, ale było zdecydowanie późno. Siedziałam sama w pokoju na fotelu, a moim jedynym oświetleniem była do połowy wypalona świeczka.
Miałam już dość siedzenia w zamknięciu. Czułam się na tyle dobrze, że byłam w stanie wyjść gdziekolwiek. Chciałam już się stąd wyrwać. Nie byłam już słaba. Nie chciałam już, żeby wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Chciałam wrócić do normalności.
Sięgnęłam do szuflady w biurku i wyjęłam z niej list. Zaśmiałam się, gdy wzięłam go w dłonie. Zawiadomili nawet Orszę o moim stanie zdrowia. Z jednej strony to rozumiem, bo przecież nie mogłam pojawiać się na akcjach, ale z drugiej.. Wyszłam na słabeusza.
Wyjęłam go ponownie z koperty, żeby już po raz któryś przestudiować jego zawartość. Prawdę mówiąc, nie miałam nic ciekawszego do zrobienia.
Witam, Anka.
Zostałem poinformowany od Zośki i Niki o twoim zapaleniu płuc. Są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze, a tą ważniejszą jest zdrowie. Żołnierz musi być zdrowy, żeby włączyć o ojczyznę. Dlatego też zawieszam cię w działaniach na najbliższe trzy tygodnie.
Znowu się skrzywiłam. Byłam przez to wściekła. To było tak długo! Wprawdzie minęło już półtora tygodnia, ale nadal jest jeszcze masa czasu!
Przecież jestem pomocą medyczną. Powinnam być dostępna zawsze i wszędzie, żeby móc pomóc. Nawet na leżąco mogłabym przynajmniej oczyścić delikatną ranę. A zostałam zawieszona i nie mogłam nawet kiwnąć palcem.
Twoje obowiązki przejmie tymczasowo Nika, będziemy wdzięczni, jeżeli ją trochę przeszkolisz.
Wiem też po części o innej ważnej sprawie, która zaważyła na twoim zdrowiu. Bardzo mi przykro. Pamiętaj, że masz wiernych przyjaciół i kochającą matkę.
Szybkiego powrotu do zdrowia.
Czuwaj!
Orsza.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że wygadali się Orszy. Jakim prawem powiedzieli mu o tym, co zaszło między mną a Jankiem? A może był jakiś powód? Może po prostu, czuć było ciężką atmosferę, a żeby zapobiec skutkom, jakie mogła przynieść, Orsza żądał wyjaśnień? Tego się już od nikogo nie dowiedziałam i zapewne nie dowiem.
Wstałam z fotela i na bosaka podeszłam do okna. Mimo że ciemność pokrywała świat, to było widać kilka migoczących gwiazd. Byłam ciekawa, czy ktoś oprócz mnie je widzi. Byłam ciekawa, czy widzi je Tatko.
Od kilku dni zastanawiało mnie, jakby to on na to wszystko zareagował. Czy byłoby jak z Heńkiem? Czy może całkiem inaczej? Chciałam, żeby mógł ze mną porozmawiać. Poradzić. Pocieszyć. Po prostu wesprzeć. Mama była niezastąpiona i codziennie okazywała mi mnóstwo wsparcia, ale rozmowa z tatą byłaby inna, jak zawsze.
W oczach mignęła mi skurzana kurtka powieszona na drzwiach szafy. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wisiała w tym miejscu niezmiennie przez dwa długie tygodnie. A najzabawniejsze było to, że przecież jej właściciel był tu we własnej osobie.
Leżałam na łóżku, przykryta niemal po uszy, a Miller siedziała przy biurku i malowała usta szminką. Wtedy szybko wszedł Tadek i przestraszona Aniela przejechała szminką po policzku.
- Tadeusz! - krzyknęła zdenerwowana. - Do cholery jasnej, możesz wchodzić normalnie? Patrz, jak ja wyglądam!
- Bądź ciszej. - skarcił ją. - Anka, masz gościa.
- Co? - zapytałyśmy obie, patrząc na niego zaskoczone.
- Jakiś chłopak z kompletów. - oznajmił. - Ale to nie Stefan.
Blondynka spojrzała na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Chodź, Aniela. - kiwnął głową.
- No moment, muszę to teraz zmyć, przecież się tak nie pokażę. - prychnęła oburzona.
Szybko wytarła twarz chusteczką, po czym Zawadzki pociągnął ją za rękę i niemal siłą wypchnął z pokoju. Wtedy wszedł do niego ów nieznany gość, a ja przewróciłam oczami.
- Ciebie to ja się tu nie spodziewałam. · zakpiłam.
- Mnie również miło cię widzieć, Anastazja. - uśmiechnął się. - Mogę?
- Siadaj. - kiwnęłam głową.
Adam usiadł na krześle przy łóżku i rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok spoczął na skurzanej kurtce, ale nic nie powiedział na ten temat.
- Co tu robisz? I skąd znasz adres? - zaciekawiłam się.
- Przypomnę ci, że dokładnie wiedziałem, która to kamienica. - prychnął. - A że Maryśka boi się o ciebie jak o dziecko, to nie trudno było od niej wyciągnąć informację.
- Nie wierzę. - zaśmiałam się.
- Naopowiadała mi już tyle, po wizycie u ciebie, że byłem pewny, że prawie umierasz. - zakpił. - Jest przewrażliwiona.
- Zdecydowanie. Czuję się dobrze. - uśmiechnęłam się.
- A fakt, że widziałem cię po raz ostatni tamtego dnia, gdy zachorowałaś, sprawiał, że miałem potrzebę samemu sprawdzić, jak się masz. - oznajmił.
- Cóż za zaszczyt. - mruknęłam. - Zapamiętam to do końca życia.
Miałam się podnieść trochę wyżej, ale właśnie wtedy znowu zaczęło mnie strasznie kaszleć. Ciemny szatyn chyba zrozumiał, co się dzieje i od razu podał mi szklankę z wodą, która stała na biurku. Wypiłam kilka łyków i od razu mi użyło. Opadłam na poduszki i odetchnęłam ciężko. Męczyło mnie to.
- Maryśce się nudzi bez ciebie. - zaśmiał się.
- A jak z nią i Stefanem? - zapytałam. - Nie chciała mi nic powiedzieć, gdy mnie odwiedziła.
- Chyba po staremu. - wzruszył ramionami. - Pogodzili się, ale czy jest coś więcej.. Myślę, że na razie nie. Albo świetnie grają.
- Obie opcje są możliwe. - prychnęłam, zamykając oczy.
- Chyba jesteś zmęczona. - stwierdził po chwili ciszy.
- Nie coś ty. - pokręciłam głową. - Jestem jeszcze trochę słaba.
- Może już pójdę. - oznajmił. - Odpoczniesz trochę.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, po czym wstał z krzesła. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju i już miał wychodzić, ale się odezwałam.
- Tam jest twoja kurtka. - wskazałam palcem na drzwi szafy. - Możesz ją zabrać, oddaję. - zaśmiałam się. - Bardzo dziękuję za pożyczenie.
- Zwariowałaś? - prychnął. - Przyszedłem tu w odwiedziny, nie po kurtkę. - zakpił. - Poza tym mówiłem, że to ty masz mi ją oddać i się nie śpieszyć. Więc czekam dalej.
- Serwus, Adam. - kiwnęłam głową, a ten machnął ręką i wyszedł.
Chwilę później słyszałam głosy Tadka i Anieli, a potem drzwi. Po paru minutach w moim pokoju z powrotem byli brat i przyjaciółka.
Przeszłam się jeszcze w zamyśleniu po pokoju, po czym postanowiłam z niego wyjść. Odkopałam spod łóżka kapcie, pożyczone na czas mojej choroby od mamy. Próbowałam iść na placach, żeby nie zakłócać ciszy i nie obudzić przypadkiem rodzicielki, bo byłam pewna, że o tej godzinie już śpi.
Podeszłam do drzwi Tadka, zastukała cicho i otworzyłam je. Mój brat siedział po turecku na łóżku ze swoim dziennikiem i bawił się ołówkiem.
- Co ty tu robisz, Anka? - powiedział niezadowolony. - Zmarzniesz.
- Jestem prawie zdrowa. - przypomniałam mu. - Nie moja wina, że nam tak długie zwolnienie.
- Siadaj tu. - kiwnęła głową na miejsce obok siebie i przesunął się trochę w prawo. - No szybciej.
Przewróciłam oczami i pokręciłam głową. Zrzuciłam z nóg kapcie i wskoczyłam pod jego kołdrę, siadając obok niego po turecku. Przez najbliższe kilka chwil oboje trwaliśmy w milczeniu, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Dla Tadeusza pewnie największą zagadką było co ja w ogóle tobie u niego w pokoju o tej porze. Wprawdzie takie nocne spotkania w naszym wykonaniu nie są niczym nadzwyczajnym i często moją miejsce, ale on był raczej zaskoczony tym, że przyszłam do niego w obecnym czasie. Od kiedy zachorowałam nie byłam tu ani razu, ale to też dlatego, że w ogóle się prawie nie poruszałam.
Pewnie był też ciekaw, czy chciałam się przejść, żeby powiedzieć w ciszy, czy faktycznie chciałam pogadać.
- Coś cię do mnie sprowadza? - zapytał.
- Samotność. - prychnęłam.
- Akurat to ci nie powinno doskwierać. - zakpił. - W ciągu dwóch tygodni odwiedziło cię więcej osób niż mnie przez całe życie.
- No już nie rób z siebie takiej ofiary. - pokiwałam głową zirytowana. - Dobrze wiesz, że przyszłam, bo mi się nudziło. A nocne pogadanki zawsze są idealnym rozwiązaniem.
- W nocy się śpi. - skwitował.
- To na cholerę mnie wpuściłeś i ze mną rozmawiasz? - zmarszczyłam brwi. - No właśnie.
Przez jakąś chwilę trwała cisza. Tadeusz położył się plecami na łóżku i rozprostował nogi, ja natomiast dalej siedziałam po turecku. Patrzył się w sufit, pewnie nad czymś myślał. A ja patrzyłam na niego i myślałam o tym, o czym on może myśleć. Zabawne, aż uśmiechnęłam się sama do siebie, co chyba zauważył kontem oka, bo sam również się uśmiechnął pod nosem.
- Spędzasz z Anielą ostatnio więcej czasu niż ja, ale nie wiem, czy ci o tym mówiła. - zaczął nagle.
Zainteresowana poruszonym przez niego tamten odwróciłam się bardziej w jego stronę. Gdy specjalnie przedłużał ciszę, szturchnęłam go łokciem, a ten odciągnąć i zaczął mówić dalej.
- Aniela chce iść na studia. - oznajmił. - A przynajmniej będzie uczyć się w domu, bo jej ojciec załatwił, żeby profesorzy ją uczyli w domu.
- Tak, tak wiem. - kiwnęłam głową, lekko zawiedziona, że chodziło o coś, o czym od dawna wiedziałam. - Mówiła mi.
- Ale o tym to ci na pewno nie mówiła. - zmrużył oczy. - Miała zacząć naukę już dawno, ale wynikła ta sytuacja z tobą i postanowiła przełożyć początek, żeby móc być przy tobie przez cały dzień. - oznajmił, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia. - Powiedziała, że zacznie naukę, gdy tylko poczujesz się lepiej.
Fenomenalnie! Aniela Miller musiała zrezygnować ze swojego marzenia o dalszym pobieraniu nauki, o studiach, bo jakąś Anastazja Zawadzka zachorowała z własnej głupoty. Czy ty to słyszysz? To przez ciebie! Gdyby nie ty, Aniela byłaby szczeliwa! Mogłaby być studentką, o której marzyła! Zniszczyłaś jej marzenia!
- Już od dawna jest lepiej. - odparłam.
- Dla niej lepiej ma już oznaczać, że będziesz biegać, skakać i tańczyć. - prychnął.
- Czyli.. - zaczęłam, zagrażając środek policzka. - Przeze mnie Aniela musi przekładać swoje marzenia.
- Słucham? - zdziwił się. - Nie, Anka, źle mnie zrozumiałaś. Przecież sama tak zadecydowała.
- Gdyby nie ja już by się mogła uczuć. - powiedziałam stanowczo. - Postawiła mnie nad marzeniami. Przeze mnie musi czekać na swoje szczęście.
- Nie obwiniaj się za coś, na co nie miałaś wpływu. - mruknął. - To wybór Anieli. Skoro chciała zająć się tobą, niż studiami, znaczy tylko, że znaczysz dla niej o wiele więcej niż nauka.
- Nie spełnia marzenia przeze mnie. - powtarzałam.
- Anastazja, uspokój się. - burknął, wstając z łóżka. - Wracaj go siebie i idź spać. Mogłem ci nic nie mówić.
- Jestem przyczyną czyiś problemów, ale tak, świetnie, jeszcze ukrywaj przede mną prawdę! - zakpiłam.
- Dobranoc, Anka. - powiedział stanowczo, otwierając drzwi na oścież.
Wygramoliłam się z ciepłego łóżka i naburmuszona próbowałam założyć kapcie. Jak na złość już trzeci raz nie mogłam w niego trafić stopą, więc przełknęłam głośno, na co Tadek krzyknął na mnie, żeby mnie upomnieć. Jeszcze bardziej nabuzowana wzięłam tego jednego felernego kapcia do ręki i wyszłam z tylko jednym na stopie.
- Nie obwiniaj się za coś, na co nie masz wpływu. - powiedział, gdy wyszłam za drzwi. - Każdy postępuje, jak chce, nie możesz tego zmienić.
Następnie zlustrował mnie wzrokiem, pokręcił głową i zamknął drzwi. Słyszałam tylko, jak mruczał coś pod nosem. Odetchnęłam ciężko i wróciłam do swojego pokoju. Zrzuciłam nieszczęsne kapcie i wskoczyłam pod kołdrę. Ułożyłam się wygodnie, po czym wlepiłam wzrok najpierw w ścianę, potem w sufit.
Nie mogłam zasnąć. Znowu.
Dni mijały coraz szybciej, a ja nadal nie potrafiłam zasnąć bez większych problemów. Byłam zła na siebie, że nie potrafię oddać się w pełni nocy jak pozostali ludzie. Może owa noc specjalnie wystawiała mnie na próbę?
Chciała zobaczyć, ile bezsennych nocy wytrzymam? Ile wytrzymam bez błąkania się w krainie snów? Ile wytrzymam bez odcięcia się od rzeczywistości? Ile wytrzymam jeszcze godzin w tym okropnym świecie przepełnionym śmiercią, cierpieniem, płaczem i bólem?
Zakryłam twarz dłońmi i mruknęłam coś niezrozumiałego nawet dla mnie. Była godzina dwunasta w nocy, a do wczesnego poranka, kiedy to zawsze mama przychodzi sprawić, jak się czuję, zostało jeszcze sześć długich godzin przepełnionych prośbami do Boga o, choć minutę snu.
Zawsze bałam się dni. Tego, co każdy dzień może przynieść. Nowe znajomości albo zakończenie starych. Nowe lęki albo ich pokonanie. Piękne nowe wspomnienia albo coś, o czym chcę się najszybciej zapomnieć. Nowe uczucia albo nowe łzy. Za dnia wszystko mogło być albo dobre, albo złe i właśnie to było w dniu straszne. Dlatego każdy poranek sprawiał, że odczuwałam dreszcz niepokoju, co to może się stać tego dnia.
Nigdy nie przypuszczałam, że to noc jest straszniejsza.
Uważałam wtedy, że noc daje wytchnienie. Po całym dniu pracy, męki, emocji możesz wreszcie położyć się w łóżku, by odpocząć i zasnąć, aby potem na nowo się obudzić i żyć nowym dniem. Nie wiedziałam, że noc może mieć dwa oblicza. To drugie mroczne jak ona sama. To drugie dane mi było dokładnie poznać już od dłuższego czasu.
Noc już nie była czasem wytchnienia. Była momentem, w którym to właśnie człowiek najbardziej się męczył. Musiał stoczyć walkę z niechcianymi wspomnieniami. Musiał pokonać miliony myśli. Musiał zostawić rozpamiętywanie przeszłości i planowanie przyszłości. Musiał zapomnieć o wszystkim, co działo się za dnia. Musiał zostawić wszystko za sobą, by w spokoju zasnąć, a i to było trudne. Nie da się tak łatwo wszystkiego na chwilę zapomnieć. Już nie raz się o tym przekonałam. Teraz kiedy moje myśli głównie zaprzątał Janek i Władzia, moje myśli przepełnione były szukaniem odpowiedzi na pytanie „Co zrobiłam nie tak?". Przekopywałam miliony wspomnień, szukałam wskazówek, myślami krążyłam wokół najważniejszych wydarzeń dla nas obojgu. Wszystko to w nocy.
Mimo tego, że w nocy było na to wszystko mnóstwo czasu, mimo że noc nie pozwalała mi odpocząć, dopóki czegoś się nie doszukałam, to dotąd nie znalazłam odpowiedzi.
Więc noc nadal mną pomiata.
Przekręciłam się na lewy bok, ułożyłam rękę pod poduszką, którą wygodnie położyłam pod głową i zamknęłam oczy. Nie na długo, bo automatycznie się otworzyły i wgapiały w ścianę. Na moje szczęście potrzeba snu zaczęła wygrywać walkę o dominację z nocnymi rozważaniami i po jakimś czasie mogłam w spokoju, ukojona ciemnością wyobrażać sobie różne historie, by lepiej zasnąć.
Głównie przejawiały się w tych historiach akcje sabotażowe, na które bardzo chciałam już wrócić. Często wyobrażałam sobie, jak szczęśliwi i usatysfakcjonowani perfekcyjnie wykonaną akcją wracamy do lasu, a potem jak to już mamy w zwyczaju idziemy do któregoś z nas do domu i spędzamy miło czas.
Wyobrażam sobie komplety, głównie bardziej chodziło o interakcje z ludźmi na kompletach niż same lekcje. Brakowało mi codziennego zrzędzenia Maryśki, przewracania oczami Stefana, tej tajemniczości i nutki intrygi Adama, roześmianego Antka czy zgranych Julki i Ulki. Brakowało mi też miłego dla ucha głosu pana Mirka i ciepła, które biło od pani Krysi na kilometr.
Czasem, choć starałam się to robić najrzadziej, jak mogłam, w mojej wyobraźni pojawiała się też postać Rudego. Prześladowała mnie scena, gdy stoimy na wprost siebie, on przerażony, ja załamana i gdy rzucam mu sweter. Wywoływała u mnie dreszcze i łzy za każdym razem, gdy o niej pomyślałam. Nie potrafiłam kontrolować tego, że widziałam w myślach chwilę, kiedy jesteśmy z Jankiem szczęśliwy w świecie, w którym Władzia nigdy się nie pojawiła. I choć walczyłam z tym rękami i nogami to chyba największy żal miałam waśnie do niej. Może też do siebie, bo nie potrafiłam przypilnować tego, co było moje. A Janek był mój i powinnam o niego walczyć.
Może według niego Władza jest dojrzalsza ode mnie? Z pewnością jest! Fakt, że jest w jego wieku już ma nade mną przewagę. Na pewno jest ciekawsza i ma więcej do zaoferowania w rozmowie.
Może była ładniejsza? Nigdy nie uważałam siebie za kogoś, kto mógłby reprezentować jakichś kanon piękna, a Władysława naprawdę mogła być kimś takim. Była śliczna i nawet ja musiałam to przyznać.
Może była po prostu.. Lepsza? Może nie ukrywała przed nim tego, co czuje. Może rozmawiała z nim o wszystkim, bo była pewna, że zrozumie. Może nie musiała chodzić na komplety i miała dla niego więcej czasu. Może nie miała dużego grona znajomych, na których jej zależało i mogła pozwolić sobie na częstsze wyjścia z nim.
Może była po prostu kimś, kim ja chciałam być. Może była ona mną, której chciał Janek. Może po prostu była kimś, kogo od zawsze chciał.
Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Pamiętałam tylko, że wytarłam dłonią szybko policzki od łez i mruknęłam coś sama do siebie pod nosem, po czym przykryłam się kołdrą po same uszy i po jakimś czasie zasnęłam.
Noc była dla mnie niezwykle łaskawa. Chyba sama była zdziwiona siłą, jaką miały wszystkie myśli w mojej głowie. Sama z siebie chciała mi dać od nich odpocząć.
***
Wstałam wcześnie rano, co już od dłuższego czasu mnie nie dziwiło. Moim największym i najważniejszym dzisiejszym planem było wyjście wreszcie z domu. Najbliższe dwa tygodnie spędziłam w mieszkaniu, nie ruszając się z niego w ogóle, tak dokładniej to właściwie nie ruszałam się nawet z łóżka. Więc potrzebowałam tego wyjścia jak ryba wody.
Przed siódmą byłam już ubrana i odświeżona. Jadłam śniadanie w kuchni, siedząc przy stole i czytając gazetę. Rozlałam właśnie kilka kropel herbaty, kiedy niespodziewanie w pomieszczeniu pojawiła się starsza Zawadzka.
- Dziecko, dasz radę choć raz zjeść normalnie? - pokręciła głową, kiedy wzięłam ścierkę z blatu i wycierałam nią stół.
- Musisz tak od rana? - mruknęłam. - Wyspałaś się?
- Ja tak, a ty? - zapytała.
Wiedziała, że byłam w nocy u Tadka. Zawsze o tym wiedziała, mimo tego, że nikt z nas jej o tym nie mówił. Może po prostu słyszała kroki, może słyszała, jak otwierają się drzwi. Może sama jeszcze nie spała. Byłam świadoma tego, że nie miała pojęcia, co tam robimy ani o czym rozmawiamy, ale wiedziała, że dokładnie ja tam chodzę.
Parę razy wspominałam jej też, że nie mogę przespać całej nocy. Od tamtej pory codziennie pytała, czy się wyspałam, starała się dowiedzieć, co może być tego przyczyną, ale chyba każdy znał odpowiedź. Prosiłam ją, tylko żeby nie przychodziła do mnie w nocy porozmawiać, jak to proponowała. Chciałam wtedy zostać sama ze sobą, pomęczyć się, ale też mieć czas na zastanowienie się nad wszystkim w swoim życiu. Dałam jej do zrozumienia, że jeżeli będę chciała pogadać, to sama do niej przyjdę.
- Nie wiem, o której zasnęłam. - wzruszyłam ramionami, kontynuując śniadanie. - Ale czuję się wypoczęta.
Kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową na znak, że rozumie. W tym samym czasie do kuchni wszedł rozczochrany jeszcze Tadeusz. Byłam pewna, że dopiero co wstał i nie był jeszcze nawet w łazience.
- Potrzebuję kawy. - mruknął pod nosem. - Nie ważne jakiej, dobrej czy niedobrej. Kawy.
Obie spojrzałyśmy na niego jak głupie, ale żadna nic nie powiedziała. Chłopak odwrócił się i powolnym, ociężałym wręcz krokiem udał się w kierunku łazienki. Zatrzasnął do niej drzwi, a ja z mamą wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Zrobisz mu coś do jedzenia, kochanie? - zapytała. - Ja pozmywam i zrobię mu tę kawę. - zaśmiała się.
Po paręnastu minutach Tadeusz był już porządnie ubrany i wyglądała jak cywilizowany człowiek. Zajadał się kanapkami z marmoladą, które popijał gorzką, jak stwierdził wczesnej, kawą.
- Chcę dziś wreszcie wyjść na zewnątrz. - oznajmiłam, siadając na krześle obok Zośki, który właśnie wytrzeszczył oczy. - No coś się tak zdziwił? Ileż można siedzieć w pokoju? Potrzebuję świeżego powietrza.
- Wystarczy otworzyć okno. - zakpił.
- Sami mi nie pozwalaliście, żebym się nie przeziębiła, zanim jeszcze dobrze nie wyzdrowieję. - wyrzuciłam mu, zakładając ręce na piersi. - Zresztą, ja cię nie pytałam, tylko mówiłam, co chce zrobić.
- A gdzie chcesz iść? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Gdziekolwiek, byle jak najdalej. - westchnęłam. - Pewnie przejdę się po prostu po parku.
- Mam nadzieję, że chociaż nie wyjdziesz sama. - mruknął. - W razie potrzeby niech ktoś odpowiedzialny będzie z tobą.
- Ja jestem odpowiedzialna. - zmarszczyłam brwi.
Zawadzki zatrzymał się na chwilę w miejscu, dziwnie mi się przyglądając, jakby niedokładnie usłyszał, co powiedziałam i próbował wymyślić w głowie, co prawdopodobnie mogłam powiedzieć.
- Tak, w to nie wątpię. - chrząknął po chwili. - Po prostu jesteś jeszcze słaba, nie możemy pozwolić, żebyś znowu zachorowała.
- Gdzie idziesz? - zapytałam, wychodząc za nim z kuchni do salonu.
- Muszę się spotkać zaraz z Orszą, żeby dopracować plan akcji. - oznajmił, wkładając płaszcz, który ostatnio sprawiła mu Aniela, przysięgając na wszystko, że to stary płaszcz ojca, w którym od lat nie chodzi. Bez wątpienia nikt w tę bajkę nie uwierzył. - Potem będziemy na akcji. Wrócę pewnie po południu.
- W takim razie powodzenia. - uśmiechnęłam się, gdy złapał za klamkę. - Uważaj na siebie, Zośka.
Brat tylko zasalutował mi dwoma palcami i uśmiechnął się ode mnie, po czym szybko otworzył drzwi i zniknął w sekundzie. Słyszałam jeszcze, jak skakał po schodach, gdy domykałam drzwi.
Szłam już do swojego pokoju, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiłam się, bo jakoś ciężko było mi uwierzyć, żeby Tadeusz czegoś zapomniał? Ten Tadeusz? Tadeusz Zawadzki? Ten, który zawsze na wszystko naszykowane dwa dni przed? To niemożliwe.
Wprawdzie za drzwiami nie ujrzałam Tadka, a sam widok nie był jakoś mocno zadziwiający, ale i tak byłam pozytywnie zaskoczona.
- Wiedzę, że żyjesz dziś pełną parą. _ zaśmiał się chłopak. _ Przez ostatni czas o tej godzinie leżałaś nieruchomo na łóżku, próbując się zdrzemnąć.
- No nareszcie, przydałoby się. - prychnęłam. - Wchodź, nie stój tak.
Zdjął płaszcz, który odwiesił na wieszaku, po czym rozejrzał się po sali je, jakby był tu dziś po raz pierwszy.
- Może chciałbyś się przejść na spacer? - zostałam z nadzieją. - Muszę się wreszcie przejść!
- Skoro chcesz. - wzruszył ramionami. - To ubieraj się. - kiwnął głową na wieszaki. - To dobry pomysł, będziemy mogli pogadać na spokojnie.
Włożyłam płaszcz, owinęłam się szczelnie szalikiem, założyłam rękawiczki z dwoma palcami, a na głowie widniał beret. Chłopak też szybko ubrał się ponownie.
- Mamo, wychodzę! - zawołałam, wiedząc, że jest u siebie.
Heniek od razu, gdy wyszliśmy z kamienicy, podał mi ramię, które bez wahania przyjęłam. Odetchnęłam głęboko tym świeżym, zimnym, ale nadal świeżym powietrzem. Poczułam, jak moje ciało owiewa zimno, więc cieszyłam się, że ubrałam się grubo.
Szliśmy na początku w ciszy, rozglądałam się na boki, jak gdybym po raz pierwszy w życiu podążała tą ulicą. Mimo wszystko chyba największe wrażenie wywarł na mnie śnieg, który ponownie pojawił się wszędzie. Rzecz jasna miałam świadomość tego, że spadł, bo każdy mi o tym mówił, ale zobaczyć go po takim czasie.. Niezwykle przyjemne.
Kiedy ostatnio byłam na zewnątrz, pogoda niezmiennie była deszczowa, przepełniona wszechobecną wilgocią, a śniegu już od dawna nie było i prawie każdy zwiastował, że zima odeszła ostatecznie. Jakże się wszyscy myliliśmy. Teraz znowu patrzyłam na roześmiane twarze małych dzieci bawiących się w śniegu. Nawet dorośli mimo pośpiechu, strachu i zwykłej szarej i nudnej dorosłości wydawali się trochę bardziej uśmiechnięci niż zazwyczaj.
- Co myślisz, żeby przejść się po parku? - zapytał Wierzbowski, wyrywając mnie z zamyślenia. - Tam jest o wiele mniej śniegu niż tutaj.
- I tak miałam się dziś przejść do parku, więc z przyjemnością. - kiwnęłam głową. - Tak w ogóle, to po co przyszedłeś?
- Jak to po co? - zdziwił się. - Przecież przychodzę do ciebie codziennie, co za pytanie, Anka.
- Nie to miałam na myśli. - prychnęłam. - Dlaczego tak wcześnie?
- Chciałem ci coś powiedzieć, zanim wszyscy się zlecą. - wzruszyłam ramionami.
- A cóż to za tajemnica? - uśmiechnęłam się.
- Nie myślisz, że kolejna tajemnica to już wcale nic ciekawego? - zakpił. - Chciałem po prostu pogadać z tobą, żebyś wiedziała pierwsza.
- Jeny, Heniek, ale mów, o co chodzi! - zezłościłam się.
- Ale ani słowa Anieli, bo będzie zła, że nic nie wie. - oznajmił. - Ani słowa najlepiej nikomu, zrozumiano, Anastazja?
Przekręciłam oczami i uśmiechnęłam się pod nosem. Zdjęłam rękawice z jednej dłoni i pokazałam mały palec. Podniósł swoją rękę w ten sam sposób i zacisnęliśmy nasze palce razem. Zaśmiałam się na ten dziecinny gest, a chłopak szturchnął mnie łokciem, choć tak naprawdę wiedziałam, że próbuje za wszelką cenę nie wybuchnąć śmiechem..
- Pamiętasz tę dziewczynę, o której opowiadałem? - zapytał, biorąc głęboki wdech.
- Tą z kawiarni niemieckiej? - dopytałam, w on kiwnął głową twierdząco.
- Starłem się was posłuchać... - mruknął. - I ostatnio zamówiłem jej kawę na mój rachunek. Siedziała sama przy stoliku na wprost mnie, ja też byłem sam. - wzruszyłem ramionami. - Jak kelner podał jej kawę, widziałem, że była bardzo zdziwiona i początkowo nie chciała jej pić. - zaśmiał się. - Dopiero po chwili chyba zrozumiała, że jest ode mnie, bo co jakiś czas zdarzało mi się na nią patrzeć.
- Nie do wiary, Heniu! - uśmiechnęłam się szeroko.
- Potem praktycznie w tym samym momencie postanowiliśmy wyjść. Tego akurat nie miałem w planie i nawet nie robiłem tego specjalnie, czysty przypadek. - uśmiechnął się. - Powiedziała, że wie, że kawa jest ode mnie, że bardzo za nią dziękuje.
- Mam nadzieję, że to nie koniec. - prychnęłam.
- Powiedziała mi, że ma na imię Marianna. I oświadczyła, że następną kawę to ona zamówi mi. - zaśmiał się. - Więc ja zgrabnie zapytałem, czy nie lepiej wypić tę kawę we wspólnym towarzystwie. - zakpił. _ Zgodziła się.
- Żartujesz?! - zdziwiłam się. - Wierzba, jaka to cudowna wiadomość! - zawołałam, rzucając mu się na szyję. - Marianna... śliczne imię.
- Piękne imię, piękna właścicielka. - zakpił. - Naprawdę ma w sobie to coś, co mnie do niej przyciąga.. - zwierzył się. - Oczy ma takie.. Nie wiem jakie! Ni to niebieskie, ni to zielone. Coś pomiędzy. A mają w sobie taki blask..
- Błagam, przestań, bo to dla mnie za dużo informacji jak na pierwszy spacer! - prychnęłam, a on tylko szturchnął mnie łokciem.
- Tylko powtarzam, nie mów nic Anieli. - zagroził. - Będzie wściekła, jak się dowie, że ci powiedziałem, a jej nie, mimo tego, że też wie o moim zauroczeniu.
- Błagam cię, kim ja jestem niby? - oburzyłam się. - Poza tym, schlebia mi to.
- Przecież wiesz, że, tak czy siak, byś się pierwsza dowiedziała. - przewrócił oczami. - Zawsze ci o wszystkim mówię. Mam nadzieję, że z wzajemnością. - uniósł brew.
- Ależ oczywiście! - odparłam szybko urażona.
Szliśmy przez jakiś czas w kompletnej ciszy. Heniek przyglądała się parkowi z uśmiechem, a mi jakoś ciężko było zostawić jego słowa w spokoju. Przecież mówiłam mu wszystko, co należało powiedzieć. Wszystko, co wiedzieć powinien. Wszystko, co chciałam mu powiedzieć. Nie wiedziałam sensu w mówieniu o tym, że nie mogę spać w nocy, że noc jest dla mnie katorgą, że wciąż się obwiniam, że niby jest coraz lepiej, a z drugiej czuję, jakby miało być coraz gorzej.
Ale po co miałam mu to mówić? To by nie było dobre ani dla mnie, ani dla niego. Chyba wciąż wierzyłam w to, że niedopowiedzenia nie są kłamstwem, a zwyczajnie niedopowiedzianą prawdą. Czymś, o czym się zapomniało powiedzieć albo czymś, co było nieistotne w danej sytuacji. Tak było teraz. To było nieistotne.
Chciałam przeżyć miły dzień. Cieszyłam się z mojego pierwszego spaceru. Z zimnej pogody, która mimo niskiej temperatury nie dała mi się we znaki. Byłam na tyle ciepło ubrana, że zimno do mnie nie docierało. Do tego magiczny śnieg wokół. Nie było tego smutnego, melancholijnego deszczu. Był czysty, piękny śnieg.
Jakby wszystko stało się lepsze, piękniejsze i weselsze.
- Mam jeszcze jedną sprawę do obgadania. - powiedział, gdy zbliżaliśmy się do Wisły.
- To nie brzmi ciekawie, Heniek. - mruknęłam, patrząc na niego ze zmrużonymi oczami.
- Chodzi o Carla i Betty Kopf. - uśmiechnął się krzywo. - Spotkałem z dwa razy Carla, pytał co z tobą, bo dawno cię nie widział. - westchnął. - Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć, bo nie chciałem mieszać ci w planach, jeżeli jakiekolwiek masz, więc po prostu mówiłem mu, że też cię nie widziałem i nie wiem co u ciebie.
- Jasna cholera. - warknęłam pod nosem.
- Wiem, że może nie jesteś jeszcze na siłach, ale najwyższa pora się zastanowić, co dalej. - powiedział. - Jak zacznie coś podejrzewać, nie będzie miło. Betty w najbliższym czasie musi wrócić.
- I wróci, obiecuję. - zapewniłam go, patrząc na niego hardo. - I to niebawem.
- Tylko wymyśl coś porządnego. - przetarł twarz dłonią. - Ile ty w ogóle chcesz jeszcze to ciągnąć?
- Tyle, ile będzie potrzeba. - odparłam szybko. - Carl jest przydatny, wiesz to.
- Anastazja, uważaj na siebie. - dodał ciepłej. - Igrasz z diabłem.
- Zawsze lubiłam igraszki. - prychnęłam z pewnym uśmiechem.
Wierzbowski nic nie odparł, uśmiechnął się tylko pod nosem. Każdego dnia coraz bardziej się zastanawiał, czy naprawdę zna tę dziewczynę. Prawda była taka, że wojna i wszystkie wydarzenia, które nastąpiły w tym czasie, zmieniły każdego z nich bez wyjątku. Ale Ankę jakąś wyjątkowo. Wydoroślała. Bardzo. Co prawda dalej była tą niezdarną i czasem infantylną Aneczką, ale teraz.. Była spokojna, opanowana, dużo myślała, była bardziej pewna siebie. A to chyba nawet lepiej.
Jedyną kwestią było właśnie to, czy nowa Anka, miała być naprawdę lepsza Anką. Czy nowa Anastazja będzie żyć jak stara?
- Powinnam już wracać. - oznajmiałam. - Czuję, jak powoli marzną mi nogi. Nie mogę pozwolić na ponowne rozchorowanie się.
- To z pewnością. - prychnął. - Odprowadzę cię.
- Wpadniesz na herbatę? - zaproponowałam.
- Raczej nie. - odparł szybko. - Muszę iść do Orszy, żeby zameldować patrole, potem mamy akcję.
- Tak, faktycznie. Bo wy chodzicie na akcje. - pokręciłam głową.
- Już nie bądź taka. - przewrócił oczami. - Zaraz kończy ci się zawieszenie i będziesz miała jeszcze dość.
- Na razie to podobno ty masz dość. - prychnęłam.
- To wcale nie jest nic przyjemnego zastępować cię jako pielęgniarkę, kiedy moja wiedza kończy się na twoim teoretycznym szkoleniu mnie półtora tygodnia temu. - oburzył się. - A przypomnę, że szkoliłaś mnie, leżąc na łóżku i ledwo mówiąc, przez co ledwo co rozumiałem.
- Przecież Aniela ci pomaga. - zaśmiałam się.
- Jakbyś nie wiedziała, jak wygląda praca z Anielą! - Heniek był już ostro poirytowany, więc zaczęłam się głośno śmiać z jego miny.
Po kilkunastu minutach byliśmy pod moją kamienicą. Rozeszliśmy się dość szybko, bo nie chciał, żebym dłużej stała na mrozie. Wytrzepałam buty, mocno tupiąc nimi na schodach i weszłam do środka. Na korytarzu nikogo nie było, a cisza, jaka tam panowała, wywołała u mnie deszcz. Wreszcie dostałam się do swojego mieszkania, które otworzyła mi mama.
- Nie zmarzłaś? - pierwsze pytanie, jakie padło z jej ust, gdy pomagała mi zdjąć płaszcz.
- Nie, mamo. - uśmiechnęłam się. - Ale z chęcią napiję się gorącej herbaty z miodem.
- Wiedziałam! - zawołała zła. - I po co ci było iść na zewnątrz?
- Przecież nie zmarzłam! Wolę zapobiegać, niż leczyć! - oburzyłam się.
- Takie bajki to możesz Tadeuszowi wciskać, a nie mi, starej kobiecie. - krzątała się nerwowo po kuchni.
- Przecież nie jesteś stara! - przewróciłam oczami.
***
- Tak, przyjdę do ciebie, przebiorę się i pójdę. - oznajmiłam szeptem do słuchawki telefonu.
W tym samym czasie do salonu ze swojej sypialni weszła mama. Wzdrygnęłam się wystraszona i do razu zaczęłam gadać jakieś głupoty do telefonu.
- Tak, Maryśka. - powiedziałam. - Zaraz do ciebie przyjdę, powiem tylko mamie i idę.
- Anastazja, o czym ty pieprzysz? - warknął Wierzbowski w słuchawce.
- Zaraz będę. Na razie. - pożegnałam się, odkładając szybko słuchawkę.
Mama spojrzała na mnie, unosząc zaciekawiona brew. Założyła sobie ręce na piersi i oparła się o framugę drzwi do kuchni, z której wyszła, gdy się rozłączyłam.
- Gdzie idziesz? - zapytała.
- Do Maryśki do sklepu. - odparłam. - Nadrobię trochę materiału.
- Czemu nie przyjdzie?
- Bo od razu jej powiedziałam, że ja chcę się przejść. - wzruszyłam ramionami. - Już wystarczająco długo tu siedziałam.
Mama kiwnęła głową niby to na zgodę, ale dalej dziwnie na mnie patrzyła. Podeszłam do wieszaka i włożyłam płaszcz.
- Dziecko, gdzie idziesz? - zapytała.
- No do Maryśki, przecież mówię. - powtórzyłam głośnej, bo byłam pewna, że po prostu źle usłyszała.
Pani Leona westchnęła ciężko i pokręciła głową. Podeszła bliżej, ale nadal trzymając spory dystans.
- Przypomnę ci, że też przeżywałam młodość w czasach wojny. - oznajmiła, a ja przełknęłam ciężko ślinę z nerwów. - Gdzie?
- Przecież nie pójdę do Orszy, bo nic z nim nie ugadam. Na akcje tym bardziej iść nie mogę. Do Bytnarów? Chyba każdy zna odpowiedź. - założyłam ręce na piersi tak jak ona. - Mamo, idę do Maryśki.
- Dobrze. - uśmiechnęła się ciepło, splatając dłonie za plecami. - Masz wrócić o dwunastej w południe.
- Co? - zdziwiłam się.
- Jeśli spóźnisz się choć minutę, to czekam na dokładne wyjaśnienia. - powiedziała stanowczo. - Mieszkasz pod moim dachem, jesteś moim córką i mam prawo wiedzieć, gdzie naprawdę podziewasz się całe dnie. - założyła ręce na piersi. - Jeszcze rozumiem, gdy wszystko było w porządku. Ale teraz? Nie wierzę, że tak po prostu wzięło cię na spacerek, kiedy kilka dni temu byłaś jak trup. - prychnęła. - Dwunasta i ani minuty dłużej albo oczekuję wyjaśnień.
Przetarła twarz dłońmi i szybko poszła z powrotem do kuchni. Patrzyłam otępiała dalej na miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stała.
- Ani minuty dłużej. - powtórzyła. - Więc idź już.
Zagarnęłam szybko torbę z fotela i wyszłam z mieszkania. Zbiegłam po schodach i odetchnęłam głęboko, wychodząc na zewnątrz.
Co to do jasnej cholery było? Mamo, rozumiem, że się boisz i martwisz, ale na litość boską! Przecież nie powiem jej, że sobie spaceruję z niemieckim żołnierzem, który w sumie to jest całkiem dobry i pomógł nam zlikwidować paru niebezpiecznych ludzi. Jakby tak na to spojrzeć to taka tajemnica moja i Heńka i dość spora samowolka, bo nie wie o tym nawet Orsza. Jakby się dowiedzieli, posądziliby nas najpewniej o zdradę państwa i postawili przed sądem. Ale naprawdę cieszę się, że właśnie ci to wytłumaczyłam, mamo i naraziłam cię na niepotrzebne niebezpieczeństwo! Możesz zrobić mi herbaty? Zmarzłam.
Musiałam zdecydowanie się śpieszyć. Nie przyjmowałam do siebie nawet myśli o tym, że mogłabym się spóźnić.
Droga do Wierzby minęła mi dość dynamicznie. Moje myśli dalej zaprzątała mama, a obawa przed tym, że nie zdążę rosła coraz bardziej. Miałam wprawdzie jeszcze jakieś dobre dwie godziny, ale nie zmieniało to faktu, że czas cały czas leci.
Gdy tylko weszłam do mieszkania, Heniek nie pozwalając mi się nawet rozebrać, wręcz wepchnął mnie do jednego z pokoi i zamknął szybko drzwi. Umówiliśmy się, że przebiorę się u nich, a żeby jego matka nic nie podejrzewała, to nie mogła zobaczyć ubrania, w którym przyszłam, a to, w którym wyjdę. Szybko się przebrałam, opowiadając chłopakowi, który krążył po balkonie, gdy ja się w spokoju i samotności przebierałam, o tej nietypowej rozmowie z Leoną Zawadzką. On też wydawał się bardzo zdziwiony, chyba nawet bardziej niż ja.
Uczesałam włosy w jakiegoś w miarę dobrze wyglądającego koka, poprawiłam spódnice, wygładzając ją dłonią, a potem wyszliśmy z Heńkiem z pokoju. Jego matka praktycznie od razu zaczęła trajkotać tym swoim miłym dla ucha głosem, ale chłopak chyba czytał mi w myślach, bo już po kilku zdaniach zakończył rozmowę. Pomógł mi się ubrać i oboje wyszliśmy.
- Pani Leonka bardzo mnie zaskoczyła. - przyznał.
- Nie wyobrażasz sobie, jak ja się zdziwiłam! - zawołałam. - Mam nadzieję, że ona po prostu chce wiedzieć, co robię, tylko dlatego przez mój stan fizyczny i psychiczny, a nie dlatego, że coś podejrzewa. - wspomniałam mu o wypytywaniu mamy na temat tego, gdzie tak naprawdę idę, ale nie mówiłam nic o jej groźbie. Nje chciałam go martwić.
- Też mam taką nadzieję i oby się sprawdziła. - potwierdził. - Dobrze, z tego, co wiem, Carl ma gdzieś swój obchód koło parku. Wierzę, że go znajdziesz.
- A ty gdzie będziesz?
- Pójdę do kawiarni. - uśmiechnął się chytrze. - Żartuję, nie ma Marianny o tej porze. - przewrócił oczami. - Znajdę sobie zajęcie.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i na jakimś zakręcie się rozeszliśmy. Szłam spacerkiem w stronę parku, przyglądając się szczęśliwym dzieciakom, które bawiły się w zaspach. Przy bramie parkowej natomiast stał duży i ładny bałwan z marchewkowym nosem i nawet szalikiem owiniętym wokół szyi.
Przypomniało mi się, że przecież parę lat temu sama się tak bawiłam. Sama te parę lat temu byłam dzieckiem. Byłam beztroskim stworzeniem nielubiącym chodzić wcześnie spać, kochającym bitwy na poduszki i nienawidzącym tych jedynych trzech drewnianych klocków, które nie pasowały do reszty.
Teraz byłam już prawie rok pełnoletnia. Moim największym zmartwieniem już nie była nielubiana zupa na obiad, a wszystko, o czym wtedy mi się nie śniło. Żyłam w czasach okrucieństwa, którego sama bywałam nieraz ofiarą. Straciłam ważne osoby w moim życiu i nie będzie mi dane ich już nigdy spotkać. Moje serce zdawało się zniknąć, po tym wszystkim, przez co musiało przejść. A moje zdrowie znacznie podupadło, psychiczne i fizyczne.
Pokręciłam głową. Naprawdę nie chciałam w miły, naprawdę dobrze zapowiadający się dzień zaprzątać sobie głowy tym, co mogłoby ten dzień zepsuć. Zbliżałam się już ku jednej z moich ulubionych ławek, kiedy przy mostku dostrzegłam mojego niemieckiego żołnierza. Mruknęłam pod nosem, bo już prawej usiadłam, ale poprawiłam się i poszłam dalej. Weszłam na mostek od drugiej strony i powoli po nim przeszłam. Od tyłu upewniłam się jeszcze, czy tobą pewno Raffel.
- Carl? - zapytałam, schodząc z mostku. - Was für ein Treffen! (Carl! Cóż za spotkanie!)
- Betty! - zawołał zaskoczony. - Unwahrscheinlich! Guten Morgen! (Nieprawdopodobne! Dzień dobry!)
- Wie schön, den Tag mit einem so netten Treffen zu beginnen. (Jak dobrze zacząć dzień od tak miłego spotkania.) - zaśmiałam się.
- Gegenseitig. (Wzajemnie.) - uśmiechnął się. - Was machst du hier, Betty? (Co ty tu robisz, Betty?) - zapytał, podając mi ramię, co oznaczało, że chciałby się przejść.
- Ich bin zum Spazierengehen gekommen. (Przyszłam na spacer.) - oznajmiłam. - So schönes Wetter heute! (Taka dziś piękna pogoda!)
- Ja, das hat es schon lange nicht mehr gegeben. (Tak, dawno takiej nie było.) - pokiwał głową. - Ich habe dich auch schon lange nicht mehr gesehen. (Ciebie też dawno nie widziałem.) - dodał. - Verzeihen Sie, dass ich so direkt bin, aber warst du nicht in Warschau? (Wybacz za bezpośredniość, ale nie było cię w Warszawie?)
- Das ist richtig. (Zgadza się.) - przytaknęłam. - Ich besuchte meine Familie, und dort wurde ich krank und musste länger bleiben. (Wyjechałam do rodziny, a tam dopadła mnie choroba i byłam zmuszona zostać dłużej.)
- Mein Gott! (Mój Boże!) - zdziwił się. - Fühlst du sich jetzt besser? (Lepiej się już czujesz?)
- Ja, mir geht es jetzt gut. (Tak, jestem już zdrowa.) - uśmiechnęłam się.
Szliśmy powoli po wydeptanej i odśnieżonej ścieżce. Czułam jak zimny powiew wiatru, który wiał centralnie w nas, sprawia, że zamarzają mi policzki i nos. Carl chyba to zauważył, bo obróciliśmy się i szliśmy w przeciwną stronę. Nawet nie wie, jak wdzięczna mu za to byłam.
- À propos du hast mir nie von deiner Familie erzählt. (À propos nigdy nie opowiadałaś mi o swojej rodzinie.) - zagadnął. - Du weißt, dass ich eine jüngere Schwester habe. Ich weiß nichts über du. (Ty wiesz, że mam młodszą siostrę. Ja o tobie nie wiem nic.)
- Fragst du nach meiner Familie? (Pytasz o moją rodzinę?) - powtórzyłam, całkowicie zmieniając wyraz twarzy.
Czułam nabierające łzy w oczach. Uśmiechnęłam się kpiąco, przejeżdżając językiem po każdym z zębów. Przygryzam środek policzka i spojrzałam ku górze.
- Ich bin das schwarze Schaf der Familie, Carl. (Ja jestem czarną owcą w rodzinie, Carl.)
Zamarł na ułamek sekundy. Przestał na chwilę oddychać. Myślę, że nie tego się spodziewał. Ba! Jestem tego pewna. Sama nie spodziewałam się, że będę się zwierzać z tego, co od pewnego czasu myślę, na dobrą sprawę znanemu mi nieco bardziej niż powinnam niemieckiemu żołnierzowi.
Miano „czarnej owcy" jest znane wszystkim od zawsze. Tak naprawdę każdy z nas może być czarną owcą. Ale fakt jest taki, że w każdej rodzinie czarną owcą może być tylko jedna osoba.
W rodzinie Zawadzkich byłam nią ja.
Po śmierci taty miałam wrażenie, że to miano przyczepiło się do mnie nieodwracalne. Straciłam cząstkę siebie, która naprowadzała mnie na dobre tory. On wiedział, co powinnam wybrać, aby być szczęśliwa, bo mnie znał jak nikt inny.
Do tego wszystkiego dołączał się wtedy moje zranione przez Henryka Wierzbowskiego serce. Dwie silne emocje napierały na mnie z każdej strony, a ja nie potrafiłam walczyć. Nie miałam siły. Nie potrafiłam rozmawiać o tym, co mnie trapi. Musiałam sama przezwyciężyć każdy mały problem.
Musiałam wygrać sama ze sobą.
I potem było dobrze. Wszystko zniknęło. Byłam znowu szczęśliwa. Byłam normalnym dzieckiem, normalną dziewczyną. Wiodłam spokojne życie w gronie swojej rodziny. Wszystko było dobrze, każdy był szczęśliwy. Nikt nie był kozłem ofiarnym.
Do czasu. Do września 1939 roku, kiedy wszystko się zmieniło. Mogłabym powiedzieć, że w tamtym momencie wszyscy staliśmy się kozłami ofiarnymi. Od tamtej pory każdy był czarną owcą. Owszem, tak było.
Ale ja na powrót stałam się tą czarną owcą, którą byłam kiedyś. Najczarniejszą wśród czarnych. Tą jedną szczególną czarną owcą w rodzinie Zawadzkich.
Szczególną, bo nigdy wcześniej w tej rodzinie jej nie było.
Od samego początku to ja miałam u Zawadzkich największego pecha. Najwięcej nieszczęść przytrafiało się właśnie mi. Miałam najwięcej problemów, sama byłam chodzącym problem. I do dziś nim jestem.
Jednak moje „czarno owczaństwo" stało się najbardziej widoczne właśnie niedawno. Niedawno, jeżeli można tak określić początek mojej relacji z Janem Bytnarem. Bo właśnie wtedy zaczęłam mieć tych problemów na pęczki.
Byłam szczęśliwa jak nigdy, to wiedział każdy. Ale gdy coś szło źle, stawałam się najbardziej załamanym człowiekiem na ziemi. Byłam wrakiem. Dotąd nim jestem.
Te dwa tygodnie temu to wyszło poza skalę. Nie byłam już czarną owcą. Mogłam być czarnym baranem, piekielnie czarną owcą. Bo mój pech, moje nieszczęście wykraczało wszelkie oczekiwania.
Byłam pechowcem, o jakim się Zawadzkim nie śniło. Byłam najbardziej problematycznym dzieckiem w tej rodzinie. Byłam najbardziej nieszczęśliwym jej członkiem. Byłam najbardziej zakompleksionym, emocjonalnym i przeżywającym Zawadzkim w historii.
Byłam czarną owcą Zawadzkich.
- Du kannst nicht so über dich selbst reden, Betty. (Nie możesz tak o sobie mówić, Betty.) - uśmiechnął się pokrzepiająco Carl, ale ja nie byłam w stanie nawet na niego spojrzeć. - Dies ist sicherlich nicht der Fall. (To z pewnością nieprawda.)
- Du werdst selbst entscheiden, was wahr ist. (Sam uznasz, co jest prawdą.) - odparłam, chrząkając. - Verzeiht mir, ich bin melancholisch. (Wybacz, dopadła mnie melancholia.) - mruknęłam.
- Stimmt etwas nicht? (Coś się stało?)
- Nein, es ist nur so, dass die Krankheit mich sehr müde gemacht hat. (Nie, po prostu choroba mnie bardzo zmęczyła.) - pokiwałam głową. - Ich habe eine schwere Zeit in meinem Leben, nicht alles läuft so, wie ich es mir wünsche. Das ist normal. (Mam ciężki okres w życiu, nie wszystko idzie tak, jak chcę. To normalne.)
- Ich glaube, dass alles wieder ins Lot kommen wird. (Wierzę, że wszystko wróci na właściwy tor.)
Ruszyliśmy do przodu bez słowa. Potrzebowałam ochłonąć. Czułam, że powiedzenie na głos i w myślach tego wszystkiego dało mi odetchnąć. Nie wiedziałam już sama, czy prawda jest taka, jaką sobie ją wmawiałam. Wiedziałam tylko, że na pewno nie jest tak jak kiedyś. Nie było już spokojnie i beztrosko. Nie byłam już zwykłą dziewczyną z warkoczem, a młodą kobietą z poważnymi problemami w życiu. I musiałam się z nimi wreszcie uporać.
- Ich muss jetzt zurückgehen, Carl. (Muszę już wracać, Carl.) - oznajmiłam. - Ich fühle mich immer noch ein wenig unwohl. (Nadal trochę kiepsko się czuję.)
- Aber natürlich gibt es kein Problem. (Ależ oczywiście, nie ma problemu.) - uśmiechnął się. - Verzeihst du mir, aber ich kann du nicht verabschieden. (Wybacz, ale nie jestem w stanie cię odprowadzić.) - kiwnął głową na pozostałych żołnierzy, którzy wyłonili się zza drzew. - Gute Gesundheit! (Dużo zdrowia!)
- Danke, für Sie auch! (Dziękuję, wzajemnie.)
Pomachałam mu jeszcze delikatnie na pożegnanie, po czym odwróciłam się szybko i pędziłam wręcz w kierunku wyjścia. Musiałam jeszcze wrócić z Heńkiem do jego mieszkania i się przebrać, co trochę mnie irytowało, bo traciłam czas. Miałam potrzebę odpocząć. We własnym pokoju. Z własnymi myślami.
Zastanawiałam się, czy aby na pewno jest to dobry pomysł. Z praktyki wiedziałam, że nie zawsze mi to pomagało, a wręcz przeciwnie. Jednak chciałam się zregenerować. Myśli o samej sobie mnie zmęczyły bardziej niż maraton biegowy.
Odkrywanie siebie było męczące. Siebie, swoich myśli, swojej duszy.
O ile się ją jeszcze miało.
Na Wierzbę wpadłam całkiem przypadkiem przy jednej z kawiarni. Wychodził z niej właśnie cały w skowronkach, więc szybko wywnioskowałam, że spotkał się tam ze swoją Afrodytą.
Nie śmiałam pytać, jak było. Nie chciałam naciskać. Miałam świadomość tego, że dla Heńka było to, prawdę mówiąc, nowe doświadczenie. Wiedziałam, że powie mi wtedy, kiedy uzna to za słuszne. Byłam ciekawa. Ba! Śmiertelnie ciekawa! Ale z doświadczenia wiedziałam, że czasem trzeba odczekać, przemyśleć coś samemu, zanim zacznie się mówić o tym innym.
Na jego ustach błąkał się uśmiech. Wstydził się przy mnie prawdziwie uśmiechnąć, a może po prostu się bał. Może uznał, że widok cudzego prawdziwego szczęścia zaboli mnie aż za bardzo. Może i miał rację. Jednak sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta, widząc jego wypieki na twarzy i skupienie wymalowane w oczach, kiedy ze wszystkich sił starał się zachować powagę.
Wtedy właśnie spojrzał na mnie ukradkiem, a widząc mój wesoły wzrok, przewrócił oczami. Chciał udawać, że za dużo sobie wyobrażam, że według mnie już są na ślubnym kobiercu. Może i tak było, ale nie mógł zaprzeczyć, że i jemu ta wizja wydawała się jakoś miła. Szturchnęłam go więc łokciem jak dzieciaki z gimnazjum, próbując nie wybuchnąć śmiechem. On tylko na mnie spojrzał, a nasz radosny rechot rozbrzmiał na ulicy.
Czyste szczęście wylało się z naszych gardeł w to marcowe południe.
I w tym momencie mnie olśniło.
- Heniek, która jest godzina? - zapytałam, wpadając ze skrajnej radości w równie skrajny strach.
- Za dwadzieścia dwunasta. - odparł, patrząc na zegarek.
- Rany boskie! - zawołałam przerażona. - Chodź szybciej! Szybciej, na litość boską!
Pociągnęłam go za rękaw, żeby wyrównał, ze mną krok. Długo jeszcze się wlókł za mną, aż w końcu szedł szybko obok mnie.
- O co chodzi? - zdziwił się.
- Muszę być punkt dwunasta w domu. - odparłam szybko. - Przecież ja nie zdążę.. Nie zdążę!
- Anastazja, uspokój się. - warknął już poirytowany. - Czemu to takie ważne?
- Mama się zdenerwowała. - spojrzałam mu w oczy. - Proszę, weź rykszę. - zaproponowałam, widząc jedną, podjeżdżającą nieopodal.
Wierzbowski szybko machnął ręką, a młody mężczyzna podjechał pod nas. Wsiedliśmy pośpiesznie, a chłopak zaczął pedałować.
- Powiedziała, że też dorastała na wojnie i zna się na pewnych sprawach. - dodałam nieco ciszej. - Nie chciałam jej powiedzieć, gdzie idę. Dała mi ultimatum. Mam wrócić o dwunastej i ani minuty spóźnienia albo muszę jej wszystko wyśpiewać.
- Faktycznie zrobiło się poważnie. - odparł przejęty. - Niech pan skręci w prawo. Nieco szybciej, proszę.
- Muszę się migiem przebrać i biec do domu. - powiedziałam nerwowo. - Przecież jak ja nie zdążę.. Heniek! - szukałam w jego oczach pocieszenia, jakiejś iskierki nadziei, ale chyba i on nie do końca wierzył w to, co mówił.
- Zdążysz. - powtórzył.
Bał się. Jeżeli pani Leonka dowie się o tym, że Anka chadza sobie pod rękę z niemieckim żołnierzem, do tego dość cenionym i za jej sprawą zostało zlikwidowanych paru Szkopów, to zdecydowanie nie będzie wesoło. Wszystko się wyda. Dowie się Tadek, dowie się Orsza. Przecież Anastazja może zostać posądzona nawet o zdradę! To już nie samowolka. To zdrada!
A Heniek jej to wszystko załatwił. On dał jej niemieckie dokumenty na osiemnaste urodziny. On inicjował spotkania, on ją stworzył. On dał życie Betty Kopf, a Anka tym życiem tylko kieruje.
W teorii Heniek był winny wszystkiemu, ale to tak naprawdę Anka nad wszystkim panowała. Gdyby ktoś miał iść pod sąd, to byłaby to bezdyskusyjnie ona. A na to nie mógł pozwolić.
- Dziękujemy. - odparł szybko, wyciągając w kierunku rykszarza zdecydowanie za dużo pieniędzy. - Biegniemy.
Oboje pędziliśmy jak małe dzieci na przerwie w kierunku mieszkania Wierzbowski. Zdyszani pokonaliśmy schody. Heniek jak na złość nie mógł trafić do dziurki od klucza. Wparowaliśmy do mieszkania jak Niemcy z gestapo, nawet się nie odezwałam, pędem pobiegłam się przebrać. Przerażona pani Jadwiga odetchnęła z ulgą, widząc, że to tylko jej syn.
Tak szybko, jak się pojawiliśmy, tak szybko też zniknęliśmy. Heniek opłacił rykszarzowi kurs moją pod kamienicę. Na zegarku wybijała za osiem. Czułam strach, stres. Czułam, że zaraz zwymiotuję. Jeśli dziś miał się zakończyć mój żywot, to byłam tylko zła, że akurat teraz, kiedy miałam ciężkie dni.
Prawie przewróciłam się na chodnik, gdy gwałtownie wyskoczyłam z rykszy. Biegłam po schodach, biegłam do mieszkania. Otworzyłam drzwi z duszą na ramieniu i wzorkiem na zegarku.
Dwunasta.
- I co, kochanie? - zapytała mama, wychodząc z kuchni. - Pobawiłyśmy się w kopciuszka, a teraz na poważnie. - westchnęła. - Jest jeden po.
- Słucham? - zdziwiłam się, czując, że nerwy biorą górę nad moim ciałem. - U mnie pokazuje, że jest punkt dwunasta.
- Niemożliwe, musi ci się spóźniać. - pokręciła głową. - Niedawno nastawiałam swój, chodzi dobrze.
- Ale..
- U mnie też jest punkt. - odezwał się Tadeusz, wyłaniając głowę zza drzwi własnego pokoju. - Musi być sprawiedliwie, mamo.
- Naprawdę? - zdziwiła się wyraźnie zawiedziona. - No cóż.. - spojrzał na mnie poważnie. - Tym razem masz szczęście, Anastazja.
- Mamo, ja naprawdę byłam u Marysi. - dodałam bezradnie.
- Nie ważne. - pokręciła głową. - Dotrzymałaś obietnicy, ja też dotrzymuje. - uniosła ręce w geście obronnym. - Żebyś była taka punktualna codziennie - zaśmiała się, a ja razem z nią.
Rodzicielka zniknęła w swoim pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Ogromną ulgą. Po czym od razu odwróciłam się do Tadka, który dalej stał w drzwiach.
- Przecież twój zegarek śpieszy dwie minuty. - powiedziałam konspiracyjnym szotem.
- Wiem, że niektóre sekrety powinny nimi zostać. - oznajmił. - Uratowałem cię, powinnaś dziękować.
- Ależ jasne, dziękuję. - ukłoniłam się. - Okłamałeś najdroższą mamę, jak ty to przeżyjesz?
- Uwierz mi, dam radę. - prychnął. - Bywało gorzej. Ty się lepiej martw o siebie.
- Czekaj, co ty tu właściwe robisz? - zapytałam, łącząc fakty. - Miałeś wrócić po południu, bo mieliście mieć akcję.
- No i mamy. - wzruszył ramionami. - Gonili nas Niemcy, musieliśmy się rozdzielić. Żaden za mną nie szedł, więc szybko zajrzałem do domu. - odparł. - Chyba dobrze zrobiłem.
- Nie mieliście jeszcze zbiórki?
- Właśnie na nią idę. - oznajmił. - Chcesz iść się przejść?
- Nie, muszę odpocząć. - uśmiechnęłam się słabo. - Ale nie zwracaj na to uwagi, jak chce ktoś przyjść, to niech przyjdzie, z chęcią się rozerwę.
Chłopak kiwnął głową z delikatnym uśmiechem i wziął kurtkę z wieszaka. Ostatni raz na mnie spojrzał i wyszedł z mieszkania. Odetchnęłam z ulgą, po czym przetarłam twarz dłonią i zaszyłam się w swoim pokoju.
***
Była godzina wpół do czternastej, kiedy w salonie rozbrzmiały głośne i rozbawione głosy.
- Było blisko! - zawołał głos nikogo innego jak Maćka. - Dobrze, że oni są głupi jak but, to łatwo ich zgubiliśmy.
- Heniek nam dobrze podał godziny, my za długo tam byliśmy. - powiedział Zawadzki, wyprzedzając Anielę, która już otwierała usta.
Byłam w stanie rozpoznać głosy wszystkich. Po chwili słyszałam nawet, jak otwierają się drzwi wejściowe.
- Dobrze, jesteśmy wszyscy, to chodźcie do kuchni. - zaproponował Tadek.
- Nie ma nikogo? - zapytał jeden z nich.
A ja dobrze wiedziałam który.
Nie słyszałam już, kto odpowiedział ani co. Nic nie słyszałam. Zaczęło mi szumieć w głowie, a serce biło szybciej. Brakowało mi oddechu.
Sama tak bardzo chciałam, żeby tu przyszedł. Chciałam, żeby było, choć po części jak dawniej. Chciałam, żeby pozostał moim przyjacielem. Nadal tego chciałam! Jednak coś w środku mnie blokowało. Byłam złapana w jakieś sidła, z których nie potrafiłam się uwolnić.
- Anka? Śpisz? - zapytał chłopak, wchodząc do mojego pokoju.
Moje spojrzenie spotkało się ze spokojnym wzorkiem Wierzbowskiego i jakiś spokój na kilka sekund owiał moją duszę. On zawsze był oazą spokoju. Byłam spięta, nawet bardzo, ale same jego oczy mnie uspokoiły. Chłopak ciężko przełknął ślinę.
- Janek też przyszedł.
Poczułam, jakby jakiś tonowy kamień spadł centralnie koło mnie. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Odetchnęłam głęboko. Przymknęłam oczy.
Sama tego chciałam. Chciałam powrotu do normalności. Chciałam, żebyśmy wszyscy byli przyjaciółmi. Ale nie potrafiłam sobie wyobrazić tego spotkania za żadne skarby. Co miałam mu powiedzieć? Po prostu „Cześć"? Zapytać co u Władzi? A może w ogóle milczeć jak grób?
- Wiesz, że jeżeli nie jesteś w stanie wyjść, to nikt cię nie zmusza, Anka. - powiedział, szybko do mnie podchodząc. Było mi słabo. - Ja od razu mówiłem, że to za wcześnie. Też to wiesz, ale boisz się przyznać.
- Jest dobrze. - odparłam poważnie. - Muszę chwilę odetchnąć. Zaraz przyjdę.
- Anastazja..
- Przyjdę. - powtórzyłam dobitniej.
Musiałam tam wyjść. Musiałam się pokazać. Musiałam się zmierzyć z moimi demonami. Nie mogłam dłużej się męczyć.
Heniek wyszedł, kiwając głową. Chyba bał się jeszcze bardziej niż ja. Mam wrażenie, że inni wszyscy byli tam jak na szpilkach.
Nie chciałam wiedzieć, co czuła Aniela. Broniła mnie jak lwica i nie chciała, żebym miała kontakt z Jankiem przez najbliższy czas, żebym mogła odpocząć. Zaklinała, że nie pozwoli go tu wpuścić. Tymczasem był tutaj. Nie chciałam wiedzieć, jak musiało jej się gotować pod czaszką.
Maciek był z pewnością spięty. Obwiniał się. Mimo że tłumaczyłam mu wiele razy, że nawet w ułamku się do tego nie przyczynił, to wiem, że w głębi serca dalej się obwinia. Może modlił się teraz, żeby albo Janek szybciej wyszedł, albo żebym ja stchórzyła. Myślę, że nie chciał widzieć naszego spotkania.
Tadeusz. Nie mam pojęcia, co on mógł czuć. Był rozdarty. Ale wiedziałam też, że bardzo chciał wrócić do normalności. Nie chciał zniszczyć swojej przyjaźni z Rudym i mówił mi o tym wprost. Z pewnością miał jakąś urazę, ale ona niebawem zniknie. Teraz pewnie wyobrażał sobie, jak będzie wyglądać chwila, w której nasze spojrzenia się spotkają. Analizował, po jakich słowach i czy w ogóle jest możliwość wybuchu kłótni.
Anka krążyła po pokoju, bawiąc się paznokciami. Gdyby było to możliwe, to z pewnością z uszu szłaby jej para.
W kuchni rozmowa toczyła się w przyjemnej atmosferze. Na pozór. W środku każdy był spięty. Bali się. Bali się, że Anka naprawdę tu wejdzie. Chyba nie byli na to jeszcze gotowi. Nie potrafili sobie tego wyobrazić.
- Heniek, chcesz herbaty? - zapytał Zawadzki, stojąc przy blacie. - Czekałem, aż wrócisz.
- Tym razem podziękuję. - uśmiechnął się blado.
Głucha cisza. Jedyny dźwięk, jaki było słychać to szmery wydawane przez Tadka przy kuchni. Maciek chyba chciał przerwać to milczenie i zażartować. Nawet otworzył usta, ale w połowie jakby się rozmyślił i nic nie powiedział.
- Kiedy kończy się zawieszenie Anki? - wypaliła wreszcie Aniela. Wszyscy odetchnęli z ulgą. - Wiem, że musi odpocząć po chorobie, ale mam już dość dźwigania tej apteczki.
- Przecież to ja ją dźwigam. - zakpił Heniek.
- Ale to ja muszę cały czas o niej myśleć. - zaśmiała się, a wszyscy razem z nią.
Przełamali barierę. Atmosfera od razu zrobiła się przyjemniejsza. Janek uśmiechał się pod nosem i kręcił głową. Alkowi śmiały się oczy, a sam próbował nie wybuchnąć śmiechem. Tadek po prostu przewrócił oczami, a Aniela i Heniek śmiali się głośno. Może za głośno?
- Chcę wam coś powiedzieć. - odezwał się Rudy, upijając łyk herbaty, którą przyniósł Zośka.
Anastazja złapała za klamkę. Otworzyła drzwi, robiąc delikatna szparę. Wtedy usłyszała poważny głos Bytnara. Nie odważyła się wyjść. Zadrżała. Chciała wiedzieć, co ma do powiedzenia. Bardzo. Ale nie chciała się pokazywać, stchórzyła w momencie. Stanęła w drzwiach i nasłuchiwała.
- Oho, Rudy się odpalił. - zaśmiał się Dawidowski, a blondynka wraz z nim.
- Nie, Maciek, to nie na żarty. - pokręcił głową. Najstarszemu zniknął z twarzy uśmiech.
Czekali. Anka czekała. Widziała, jak trzęsą się jej ręce. W kuchni Aniela spojrzała na Maćka a on na nią. Chyba oboje przekazywali sobie ciche „Jej ani słowa, bo się wykończy".
- Ja i... i Władzia zostaliśmy parą. - powiedział szybko.
Spojrzał po każdym. Wstrzymywali oddech. Aniela wytrzeszczyła oczy. Tadek potarł ręką skronie. Maciek podrapał się po karku. Heniek.. On spojrzał tylko w kierunku pokoju Anastazji.
- Ty.. Ty mówisz poważnie? - zapytał Tadeusz o coś, o co nikt nie miał odwagi się zapytać.
- Jak najbardziej. - kiwnął głową. - Od kilku dni. Nie miałem okazji was poinformować.
Anka zakryła twarz dłonią, bo w innym wypadku była pewna, że krzyknie. Przeszła się po pokoju. Czuła łzy na policzkach. Czuła ból. Znowu.
W kuchni natomiast atmosfera była mniej ponura, ale bardziej nerwowa.
Miller wstała szybko, przewracając krzesło i nie patrząc na nikogo, tupiąc, wbiegła wręcz do pokoju Tadka, trzaskając głośno drzwiami.
Dawidowski ze smutkiem pokręcił głową. Wstał spokojnie, podszedł do przyjaciela, poklepał go delikatnie po ramieniu i odszedł. Zabrał swoje rzeczy i po prostu wyszedł z mieszkania.
Heniek obserwował Tadka i Jana. W końcu westchnął ciężko, wstał i wyszedł z kuchni. Każdy znał jego kierunek. Długo patrzył w delikatnie uchylone drzwi. Już wiedział, co się stało.
- Ja.. - zaczął Tadek ciężko. - Ja muszę iść sprawdzić, co z Anielą..
Niepewnie, lekko zażenowany wstał z krzesła i nieudolnie próbował je dosunąć. Janek również wstał.
- Ja też już pójdę. - oznajmił, wzdychając. - Nic tu po mnie. Do zobaczenia.
- Możesz zostać, wiesz o tym. - zapewnił go. - Zaraz wrócę, po prostu muszę z nią pogadać.
- Zapewniam cię Zośka, wiem, co mówię. - kiwnął głową, na co Tadek zwęził brwi.
Chłopak bez słowa opuścił mieszkanie. Zawadzki natomiast westchnął ciężko, zostając samemu w salonie. Zastanawiał się, co się z nimi stało. Z nimi wszystkimi. Zaraz po tym przypomniał sobie, że wściekła Aniela przebywa już od dobrych dziesięciu minut sama w jego pokoju i nie wiedział już, czy bardziej boi się tego, co zobaczy, jak wejdzie, czy tego, co ma może być, gdyby jednak nie wszedł. Chociaż wiedział, co zrobi, to nadal nie był tej decyzji w stu procentach pewien.
Siedziałam na łóżku, z kolanami podkulonymi do ciała i brodą opartą na nich. Heniek siedział na wprost mnie na fotelu, ale nie odezwał się ani słowem, od kiedy tu wszedł.
Janek był w związku. Jest w związku. W związku z Władzią.
Nie wiem, co bardziej mną targało. Rozpacz, że to nie byłam ja czy zazdrość, że to mogłam być ja.
Zastanawiałam się, czy jestem lepsza, czy gorsza. Czy Janek tak długo zwlekał ze związkiem ze mną, bo myślał, że jestem nieodpowiednia? A z Władzią rozpoczął go tak szybko, bo od razu wiedział, że to ta jedyna? Czy może właśnie na odwrót? Byłam lepsza, bo nie dałam mu się tak łatwo omamić i miał więcej czasu na poznanie mnie? Natomiast Władzia od razu się przed nim otworzyła? Czy byłam gorsza, bo kazałam mu się miesiącami o mnie starać? A Władzia lepsza, bo nie wymagała tego od niego?
Bolało mnie chyba najbardziej to, że nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Bolało mnie to, że czekałam tyle miesięcy na szczęśliwy związek z Jankiem, tyle wycierpiałam, żeby wreszcie z nim być, po to, żeby po jego zakończeniu cierpieć ponownie. A ona? Ona po cholernych dwóch tygodniach już go miała. Już są w związku. Nie musiała tyle czekać. Nie musiał się o nią starać.
Pieprzone dwa tygodnie.
- Anka.. - odezwał się Wierzbowski, ale jedno moje spojrzenie przekrwionymi oczami sprawiło, że żadne słowo nie wydobyło się już spomiędzy jego ust. - Może dobrze, że powiedział to od razu.. Jakbyś się dowiedziała przypadkiem, byłoby tylko gorzej.
Musiałam się z nim zgodzić. A przynajmniej podświadomie się z nim zgadzałam. Nie wiem, jakbym się zachowała, gdybym idąc ulicą, usłyszała, że Janek jest z Władzią. Albo, gdyby ktoś mi to przypadkiem powiedział i doszło do tego „Mieliśmy ci nie mówić", albo co gorsza „To ty nie wiedziałaś?".
Blondyn wstał, po czym usiadł koło mnie i mocno przytulił. Po policzkach płynęły mi łzy, a on gładził mnie ręką po plecach. Miał być taki ładny dzień.
- Będę musiał się zbierać. - szepnął, odsuwając się ode mnie minimalnie.
- Heniek, mam do ciebie prośbę. - powiedziałam cicho, odkaszlując.
- Anastazja...
- Proszę, jedna paczka papierosów. - dodałam szybko.
- Nie ma mow-
- Wiesz, że tak czy siak, załatwię sobie je sama, jeśli się nie zgodzisz. - mruknęłam. - Ale wtedy ilość będzie nieograniczona.
Zagięłam go. Nie chciał mi ich kupić, ale wiedział, że od kogoś prędzej czy później je dostanę. Jeśli sam mi je kupi, będzie pewny, że dostanę tylko paczkę. Jeśli dostanę od kogoś, mogę dostać ich nawet pięć.
- Tylko jedna. - zaznaczył.
- Jeszcze.. Wino... - dodałam, marszcząc brwi. - I dwie wódki.
- Co? - zdziwił się. - Zwariowałaś?
- Możliwe. - powiedziałam, zakrywając twarz dłońmi, żeby nie wiedział jak palę się ze wstydu. Jak nisko upadłam?
- Dobrze, ale pierwszy i ostatni raz. - zagroził. - I obym i ja dotrzymał tej obietnicy.
Wstał szybko, ale nie wyszedł. Patrzył na mnie spojrzeniem pełnym współczucia. On mi współczuł. Nie wiedziałam, czego dokładnie. Życia? Decyzji? Tego, jak teraz wyglądam? Tego, co słyszałam? Tego, co się ze mną stało? Tego, jak cierpię? Współczuł mi bólu, jaki czułam?
Wstałam wraz z nim, ale nie wytrzymałam długo w powadze i kamiennej minie. Niczym małe dziecko przykleiłam się do niego jak do matki. Ukryłam twarz w jego klatce piersiowej, żeby świat nie musiał patrzeć na mnie, a ja na niego. Szlochałam, łkałam, łzy leciały strumieniami i czułam, jak na jego koszuli robi się powoli mokra plama.
Jednak Henryk się nie odsunął. On nigdy się nie odsuwał. Zawsze czekał. Objął mnie mocno, jakby jeszcze bardziej chowając przed światem. Położył policzek na czubku mojej głowy i delikatnie zaczął nami kołysać, żeby mnie jakoś uspokoić. Nie wiem, czy to właśnie to zadziałało, czy sam fakt jego obecności i spokoju ducha, który od zawsze działa na mnie kojąco.
Odsunęłam się od niego, zaciągając nosem. Nie chciałam na niego patrzeć, wzrok miałam zatrzymany na podłodze, ale coś mnie pokusiło. Spojrzałam szybko do góry w jego oczy. I widziałam tam coś, co znowu mnie zabolało. On sam miał łzy w oczach. Nie chciał ich pokazać, bo szybko mrugał oczami, żeby tylko nie spłynęły po policzkach, ale ja je widziałam. Oczy mu się szkliły, a jakiś wstydliwy rumieniec, blady, bo blady, ale jednak zjawił się na jego twarzy.
- Dziękuję. - wyszeptałam, bo nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej do tego jeszcze głośniej.
- Przyniosę ci to za niedługo. - powiedział, gładząc mnie po ramieniu.
Odszedł, kiwając głową sam do siebie. Cicho zamknął drzwi do pokoju. Słyszałam, że zajrzał też do pokoju Tadka, w którym nie do końca wiedziałam, co zaszło. W końcu po zdaniu Janka nie słyszałam praktycznie nic, oprócz głuchej ciszy w mojej głowie i szumu krwi w żyłach. Jednak wiedziałam dobrze, że to Aniela z jakąś wściekłością trzasnęła drzwiami pokoju Zawadzkiego.
A właśnie w tym pokoju, który znajdował się prawie obok, z tym że odgradzała go łazienka trwała dziwna cisza. Ciężko było stwierdzić czy po burzy, czy przed burzą.
- Musisz ochłonąć. - powiedział Tadeusz, po tym, jak od piętnastu minut od jego wejścia tu nie odezwali się ani słowem. - Może przejdziemy się oboje? Może do parku?
- Nie mam zamiaru nigdzie iść. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Wracam od razu do domu. Ale muszę zaczekać, bo zapewniłam ojca, że wrócę, jak on już będzie w domu. A wraca dopiero koło piątej.
- To może się chociaż napijesz? - westchnął. - Wody oczywiście. - prychnął, widząc błysk w oku jego dziewczyny.
- Możesz przynieść. - zaczęła. - Albo nie! - zawołała szybko. - Nie wychodź nigdzie, zostań ze mną.
Tadek chyba, jak i sama Aniela nie do końca miał pewność co się tak właściwie dzieje i co się stało. Informacja, którą raczył się podzielić Bytnar, zdawała się wyprowadzić wszystkich z równowagi. Jednych nieco mniej.. A drugich bardziej.
- Jak on mógł tak bezczelnie! - zawołała nagle blondynka.
Zośka już wiedział. Miller musiała się teraz wyżyć. Musiała powiedzieć wszystko, co jej leżało tak na sercu, wszystko, co ją tak wzburzyło. Dopiero to mogło dać upust jej emocjom.
- Tak bez krztyny skruchy! - warknęła. - Przecież ja z nim dopiero co rozmawiałam. Wydawał się taki przybity! - żwawo gestykulowała rękoma, to ją uspokajało. - Może on tylko grał? Może chciał, żebym tak pomyślała. Czy on aż tak dobrze potrafi manipulować?
Zośka już miał dopowiedzieć, ale gdy Aniela zaczęła dalej drążyć, doszło do niego, że pytanie było w pełni retoryczne.
- Ale jaką to trzeba mieć czelność, żeby przyjść tu i powiedzieć takie coś! Dwa tygodnie po tym, co zrobił! - rumieniec wściekłości rozlał się na jej twarzy. - Jakiż on się szybki zrobił! Dwa tygodnie mu wystarczyło i już poleciał do tej... Tej...
- Aniela, dość, nie potrzebujemy słowotwórstwa. - westchnął ciężko, ale dziewczyna wydawała się go nie słuchać.
- A co ty o tym wszystkim sądzisz Tadeusz? - zapytała, kipiąc z wściekłości. - Nie wydajesz się tym wcale poruszony! To twoja siostra! Najmilsza, najukochańsza!
- A co ja mogę zrobić?! - krzyknął, dając do zrozumienia, że ma już serdecznie dość. - Powiedzieć mu: „Albo będziesz z Anką albo z nikim?". Mam mu powiedzieć, że nasza przyjaźń zakończona, bo nie jest już z Anastazją?! - blondynka przełknęła ciężko ślinę. - Był moim przyjacielem, jak się z Anką nienawidzili, więc teraz, gdy wszystko ponownie wchodzi na te tory, też będzie moim przyjacielem. - dodał stanowczo. - Ma prawo być szczęśliwym jak my wszyscy. A to, że cierpiał krócej niż Anka, nic nie znaczy. Anka to przeżywa, bo zawsze taka była. A Janek.. Może on wiedział od początku, że tak będzie i był przygotowany.
Miller miała coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknęła usta. Pokręciła się chwilę po pokoju, patrzyła martwym wzrokiem w ścianę i okno. Dopiero po chwili podeszła do Tadeusza, który od chwili swojej wypowiedzi stał i objęła go mocno, bardzo mocno. Chłopak szybko dodał uścisk.
- Nie pozwól, by takie coś przytrafiło się nam. - wyszeptała blisko jego ucha.
- Nie pozwolę. - odparł, całując ją w czoło.
Anastazja przysłuchiwała się kłótni. Nawet nie musiała jakoś bardzo wytężać słuchu, bo wszystko było słychać. Wprawdzie niektóre słowa jej uciekały, przez co czasem zdarzało się gubić kontekst, ale oprócz tego wszystko było do zrozumienia.
Chciałam wyjść się przewietrzyć, ale nie miałam siły się podnieść. Chciałam krzyczeć na całe gardło, ale nie miałam siły nawet otworzyć ust. Chciałam płakać jak dziecko, ale z moich oczu nie wydostała się już ani jedna łza.
Powoli złapałam za klamkę i ledwo unosząc nogi, praktycznie szurając po podłodze, szłam w kierunku kuchni. Potrzebowałam napić się wody. Czułam pragnienie jak nigdy w życiu.
A może się nawodnię i wreszcie będę miała czym płakać?
Nie zadowolił mnie jednak widok w kuchni. Na moje nieszczęście nie byłam tam sama. Leona Zawadzka siedziała na krześle, siedząc z nogą na nodze, podpierała głowę jedną ręką i patrzyła w okno. W ciemność, a może w odbijające się od śniegu światło lamp.
Jakaś naiwność w mojej głowie podpowiadała mi, że jak będę cicho, to mnie nawet nie zauważy. Jakież wielkie i absurdalne było moje zdziwienie, kiedy podczas skradania się do blatu kuchennego mama na mnie spojrzała.
- Dobrze się czujesz? - zapytała, ale bardziej miała na myśli moje obecne zachowanie. - Ja cię widzę, dziecko.
Miałam ochotę odpowiedzieć „Nie byłam do końca pewna", ale wiem, że wtedy by się zaśmiała, a ja nie miałam ochoty na śmiech.
- Słyszałam. - powiedziała prosto z mostu. - Myślę, że wszyscy to dokładnie słyszeli. A to dlatego, że wszyscy chcieli to usłyszeć.
- Mamo, ja nie chcę o tym-
- Ja już widzę, w jakim jesteś stanie, Anastazja. - odparła, przerywając mi. - Jak tak dalej pójdzie, będziesz znowu w stanie sprzed dwóch tygodni. A prawda jest taka, że od tamtej pory jeszcze nie zdążyłaś dojść do siebie.
- Jest dobrze. - uśmiechnęłam się blado, czując łzy napierające pod powiekami. - Muszę się tylko położyć, jestem zmęczona.
Wzięłam szklankę wody w obie dłonie i ponownie krokiem starej, schorowanej, co najmniej osiemdziesięcioletki ruszyłam w stronę swojego pokoju.
- Chciałam ci powiedzieć, że jadę jutro do Brwinowa. - oznajmiła, na co się odwróciłam.
Wzbudziła moje zainteresowanie. Wiedziała o tym.
- Dawno mnie tam nie było, a z pewnością przyda im się pomoc zwłaszcza teraz kiedy jest jeszcze Piotruś. - uśmiechnęła się ciepło. - Myślałam o tym, że też mogłabyś jechać. Zwłaszcza po dzisiejszym dniu.
- Mamo...
- Wiele przeszłaś, odpoczynek dobrze ci zrobi. Pooddychasz świeżym powietrzem, pospacerujesz, odetchniesz od Warszawy. - wzruszyła ramionami. - Nie chcę widzieć, jak marniejesz mi w oczach, dziecko.
- Mamo. - powiedziałam dobitniej, bo wreszcie pozwoliła mi dojść do słowa. - Z chęcią bym przyjęła tę propozycję w normalnych warunkach, ale teraz niestety nie mogę. - westchnęłam. - Nie mogę wiecznie uciekać przed problemami do Brwinowa, mając nadzieję na to, że same się rozwiążą tu w Warszawie. Chcę tu zostać. Wiem, z praktyki też po części, że tylko tu mogę odnaleźć spokój i pozbyć się problemów.
- Nalegam, Andzia. - wstała z krzesła, opierając się rękami o stół.
- Nie, mamo. - pokręciłam głową. - Dziękuję za zaproszenie, ale nie tym razem. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro z rana. - odparła przybita. - Nie wiem, czy będziemy się widzieć jutro, bo na pewno nie będę cię budzić.
- Więc na zapas powiem, żebyś przekazała pozdrowienia.
Mama nic nie powiedziała, tylko kiwnęła głową na zgodę. Powoli dotarłam do swojego pokoju i odłożyłam szklankę na biurko. Wręcz dosłownie opadłam na łóżku padnięta. Miałam dość, a nic nie zrobiłam.
***
Był wieczór. Zimny, ciemny, podły wieczór.
Aniela wyparowała, nikt nie wie kiedy. Wyparowała wręcz dosłownie, bo gdy ona i Tadek, wykończeni nerwami i jakąś kłótniopodobną rozmową zasnęli, a potem Zośka się obudził, to blondynki już nie było. Mama wspominała, że słyszała, jak drzwi się zamykały jakieś dwie godziny po krzykach w jego pokoju.
Ja natomiast leżałam pod kocem. Nie chciałam pokazywać tego, jak słaba byłam. Nie chciałam już wcale współczucia. Nie chciałam też płakać, ale nie potrafiłam inaczej. Każda moja myśl krążyła wokół Jana Bytnara i miałam wrażenie, że teraz te myśli były jeszcze bardziej intensywne niż dwa tygodnie temu. Nie mogłam znieść tego, jak jego słowa odbijały się echem w mojej głowie.
Ja i Władzia zostaliśmy parą.
Byłam słaba. Byłam cholernie słaba! Nigdy w życiu nie myślałam, że będę umierać wewnętrznie przez chłopaka. Nigdy nie czułam się tak wyprana, tak zużyta, tak zmęczona. Czułam się pusta, zdrętwiała, zimna od środka.
Przeglądałam zdjęcia, jakie od czasów dzieciństwa zebrałam z osobą Janka. Uśmiechałam się przez łzy, widząc jak jako dzieci patrzyliśmy na siebie "spod byka", a Tadek stał w środku, żeby nas rozdzielić.
Płakałam, widząc zdjęcia całej naszej grupy, uśmiechniętych, roześmianych. Miałam świadomość tego, że to może już nie wrócić. A nawet jeśli, to nie będzie to wcale łatwe. Samo nastawienie Anieli o tym świadczy. Wskazuje na to ta bezsilność Maćka względem Rudego. Pokazuje to rozdarcie Tadka, któremu ciężko jest opiekować się mną, a zarazem być wiernym przyjacielem Bytnara.
Spojrzałam na odwróconą ramkę na zdjęcia, która leżała na łóżku zdecydowanie dalej niż pozostałe. Miałam świadomość, aż zbyt wielką, tego, jakie zdjęcie tam jest.
Zdjęcie nas obojga, które podarował mi na osiemnaste urodziny. To samo, w których trakcie wyznał mi miłość i pierwszy raz pocałował. To samo, po których wiedziałam, że to właśnie on, a nie kto inny jest mi pisany.
Moja naiwność nie zna granic.
Podskoczyłam, gdy nagle otworzyły się drzwi. Szybkimi ruchami wytarłam łzy, które spływały mi po policzkach, ale nie dało to upragnionego efektu, bo tylko rozniosłam je po twarzy.
Mama zapaliła światło, które zaczęło razić mnie w oczy, bo do tej pory siedziałam tylko przy świetle księżyca. W ręce miała talerz. Podeszła do łóżka i usiadła na krześle.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia. - uśmiechnęła się, podając mi talerz, który od razu odłożyłam na biurko. - Jadłaś dziś coś?
Moje milczenie chyba było odpowiedzią samo w sobie. Trochę spochmurniała, miałam świadomość tego, że się martwiła. W końcu byłam jej dzieckiem. Ale fakt wymuszania na mnie czegoś, robienia na siłę wcale nie sprawiał, że czułam się lepiej.
- Nie płacz tyle. - westchnęła, patrząc na zdjęcia. - Poboli i przejdzie. Powinnaś zostawić to za sobą, a nie wciąż rozpamiętywać. Pogarszasz tylko.
- Mamo.. - westchnęłam cicho.
- Jesteś już coraz silniejsza, coraz lepiej wyglądasz. - uśmiechnęła się w moją stronę, kiedy ja patrzyłam na nią mętnym, rozmazanym od łez wzrokiem.
- Co z tego, skoro nadal czuję się umierającą. - szepnęłam, odwracając wzrok w stornie okna.
- Przestań tak mówić! - zdenerwowała się. - Jakbyś zapomniała, w jakich czasach żyjemy.
Miałam świadomość tego, że od jakiegoś czasu łatwo ją było wyprowadzić z równowagi. Zwłaszcza mi jakoś łatwo to wychodziło. Wiedziałam też, że to głównie przez mój stan, bo ciągle ją dręczyło to, jak się czuję i jak sobie radzę. Ale miałam wrażenie, że właśnie coraz bardziej denerwuje ją to, że nie potrafię się pogodzić z tym, co się stało. A ja tego nie rozumiałam.
- Co mi po tym, że żyję, skoro nie przeżyję tego życia tak, jak chciałam. - mruknęłam, patrząc na nią chardym wzrokiem.
Wiedziałam, że wtedy przegięłam. Temat wojny, życia i śmierci, cierpienia w obecnych czasach sprawiał, że stawała się bardziej emocjonalna. Każde wspomnienie o tym w jakiś sposób na nią działało. Czasem po prostu chciała płakać. Dziś, teraz kiedy od kilku chwil była poddenerwowana, działał na nią jak płachta na byka.
- Anastazja! - krzyknęła, wstając nagle z krzesła i omal go nie przewracając. - Ludzie codziennie cierpią w męczarniach, umierają, są zastraszani i katowani! Masz szczęście, że żyjesz! A ty myślisz tylko o tym, jak bardzo jesteś pokrzywdzona przez miłość!
- Bo nie rozumiesz, że Janek był dla mnie wszystkim?! Ja go kocham! On też mnie kochał!
Czułam się tak, jakby właśnie powiedziała coś, co od dawna ciążyło mi na sercu. Nadal go kochałam. A fakt, że on kochał teraz inną, bolał mnie niewyobrażalnie. Bo przecież kiedyś kochał mnie.
- Na litość boską, jakby cię kochał, to by cię nie zdradził. - zakpiła.
Wtedy ponownie coś we mnie pękło. Spuściłam wzrok, odetchnęłam ciężko. Mama milczała.
Powiedziała coś, co chyba każdy chciał w jakiś sposób mi przekazać. Powiedziała coś, co mój rozum chciał mi wielokrotnie dać do zrozumienia. Powiedziała coś, czego nie odważył się mi powiedzieć nikt.
Ale chyba wolałam nie znać tej prawdy.
Przecież.. Musiał mnie kochać. Choć przez moment, przez krótką chwilę, ale musiał. Przecież był szczęśliwy. Po co miałby być ze mną przez te miesiące, skoro mnie nie kochał? Po co robił mi nadzieję? Po co miałby udawać, że się śmieje? Po co miałby skradać mi słodkie pocałunki, skoro dla niego były niczym?
To nie mogła być prawda. Nie mogła...
- Anastazja, ja... - zająkała się.- ...ja nie chciałam w ten sposób.
Chciała pogłaskać mnie po plecach, głowie może włosach. Nie mam pojęcia. Ale szybko się odsunęłam, zabierając jej rękę. Westchnęła ciężko.
- Mamo, wyjdź. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, bo próbowałam nie wybuchnąć głośnym płaczem. - Wyjdź, chcę zostać sama.
Zniknęła wręcz bezszelestnie. Tylko ciche westchnienie, które odbijało się od ścian, dawało znać, że ktoś oprócz mnie tu był.
***
- Byłam pewna, że dziś już nie przyjdziesz. - oznajmiłam, wpuszczając Wierzbowskiego do pokoju.
- Masz szczęście, że Orsza kazał mi wieczorem zajrzeć do siebie i przechodziłem obok. - odparł. - W innym wypadku, dostałbyś to dopiero jutro.
Poruszył wypełnioną torbą, a szkło zaczęło się tłuc. Podskoczyłam jak poparzona i zaczęłam go uciszać. Patrzył na mnie jak na idiotkę, ale teraz to on się zachowywał jak bezmózg.
- Moje i twoje życie ci nie miłe, że się tak tłuczesz tymi butelkami? - szepnęłam, zabierając mu torbę. - Jakbym miała mało problemów.
- Jesteś jeszcze bardziej poddenerwowana i przejęta, niż gdy opuszczałem to mieszkanie. - zauważył, zwężając brwi.
- Trochę pogryzłam się z mamą.. - westchnęłam. - Znaczy, powiedziała coś.. Ja wiedziałam.. Ah, nieważne! - zawołam poirytowana.
Położyłam torbę ostrożnie na łóżku i ją otworzyłam. Wszystko, o co go prosiłam, znajdowało się właśnie w jej wnętrzu. Spojrzałam na Heńka, który tylko wzruszył ramionami, wyraźnie niezadowolony z siebie i tego, że tak łatwo uległ moim prośbom.
Butelki były starannie owinięte w papier dla bezpieczeństwa i pewnie dla amortyzacji. Nie wyjęłam ich od razu, włożyłam rękę głębiej, ale znowu nic nie znalazłam.
- Jeśli szukasz papierosów, to mam je w kieszeni. - prychnął, widząc, jak się zachowuję.
Jak człowiek uzależniony od papierosów. Człowiek z nałogiem. Człowiek cierpiący, któremu papierosy mają pomóc uśmierzyć ból. Ale który ból?
- Tylko ostrożnie, Anastazja. - westchnął, oddając mi paczkę do ręki.
- Znam siebie. - odparłam. - W miarę. - przewróciłam oczami.
Przymknął oczy, po czym uniósł jeden kącik ust. Dalej zgarnął swoją pustą już torbę i zmierzał ku wyjściu.
- Czy gdy Janek.. Mówił wam o tym.. - wyjąkałam. - Czy on wydawał się.. Gdy on to mówił?
- Wiesz, że..
- Nie, Heniek. - pokręciłam bezsilnie głową. - Ja chcę wiedzieć, po prostu. Nie kłam.
- Wydawał się.. Spięty. Bał się naszej reakcji, czego mu się nie dziwię. - wzruszył ramionami. - Zazwyczaj jak się mówi o czymś szczęśliwym, czym niewątpliwie jest związek z miłości, to jest się szczęśliwym. - mruknął. - Ale patrząc na okoliczności, to może nie potrafił być przy nas szczęśliwy.
- Myślisz, że jest szczęśliwy? - zapytałam zachrypniętym głosem, nie patrząc na niego.
- Nie mam pojęcia, nie mam nawet na czym się oprzeć. - westchnął. - W końcu dopiero dziś udało nam się dłużej porozmawiać jak po staremu.
- Dziękuję. - powiedziałam. - Za wszystko. - dodałam, kiwając głową na butelki owinięte papierem na moim łóżku.
- Prześpij się, Anka. - uśmiechnął się, podchodząc do mnie i dając buziaka w czubek głowy. - Dobrze ci to zrobi. Do jutra.
- Serwus.
Martwił się. Oni wszyscy się martwili. A ja już sama nie wiedziałam, czy bardziej martwili się o mnie, czy o siebie? Czy mój stan, nie sprawiał, że sami czuli się gorzej?
***
Była prawie druga w nocy, kiedy leżałam niczym rozgwiazda na środku łóżka, z rękoma na brzuchu i wzrokiem wbitym w sufit, na którym widać było delikatne światło księżyca, który wyłonił się zza gęstych chmur.
Potem wzrok znowu na ułamek sekundy spoczął na butelkach, ukrytych na razie prowizorycznie za zasłoną.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.
Podniosłam się i chwyciłam za paczkę na biurku. Wypaliłam do tej pory już trzy, a teraz wyjęłam czwartego. Na oślep stukałam ręką po blacie, żeby odnaleźć zapalniczkę. Włożyłam go do ust i wzięłam głęboki wdech.
Byłam ciekawa, czy Tadek w pokoju obok śpi spokojnie? W końcu też w teorii pokłócił się z Anielą. W końcu nadal był rozdarty. Nie chciał wybierać między mną a Jankiem, ale zaczęła utrudniać mu to Aniela, dająca od razu do zrozumienia, za którym z nas stoi.
A czy Maciek spokojnie śni o szczęśliwym życiu? Przecież on tak bardzo obwiniał się za to wszystko. Pamiętam, jak codziennie przynosił mi jakieś słodycze, które udało mu się zdobyć. Raz cukierka, raz krówki, nawet czekoladę. Próbował w ten sposób odpokutować, ale wcale nie dawało mu to ulgi.
Czy Basia, którą przerastało to wszystko, była w stanie ułożyć się w spokoju do snu? Odwiedzała mnie chętnie, zawsze z tym jej ciepłym uśmiechem na ustach. Ale szybko uciekła, gdy po przyjściu Anieli temat schodził na Janka. Może miała dość rozmowy o tym, bo Maciej cały czas o tym mówił? Może jej wrażliwość nie pozwalała się nad tym dłużej zastanawiać? Wiedziałam od Miller i Dawidowskiego, że próbowała omijać ten temat jak ognia. Dlatego też przychodziła chętnie, ale rzadko. Może też nie chciała widzieć mnie w stanie, w jakim byłam? Też bym nie chciała.
A czy starsza Zawadzka, jest w stanie dziś spać? W końcu po naszej ostrej wymianie zdań ja bym nie potrafiła. Zresztą właśnie nie potrafiłam. Czy teraz tak jak miała w zwyczaju, wpatrywała się przez okno na pustą ulicę i myślała o wszystkim i o niczym?
Wypaliłam papierosa. Uchyliłam delikatnie okno, żeby dym mógł uciec. Nie chciałam doprowadzić do takiego stanu, jak wtedy, gdy Heniek zastał mnie praktycznie we mgle.
A potem... Potem nogi same powiodły mnie do salonu. Krążyłam po nim jak przerażone zwierzę w klatce. Tak się czułam. Sama tworzyłam tę klatkę. Czułam, jak robi mi się gorąco, mimo że gołymi stopami stałam na zimnej podłodze.
Złapałam do ręki telefon i trzymałam go mocno, jakbym bała się, że zaraz przypadkiem go wypuszczę i stracę na zawsze. Powoli, cyfra za cyfrą wybierałam numer. Drżałam. Nie tylko ręce, drżałam cała. Ze strachu.
Byłam zdesperowana. Desperatka.
Podniosłam słuchawkę do ucha. Drżącą dłonią, trzymałam ją mocno, żeby nie spadła. Czułam, że w każdej chwili może runąć na ziemię, a ja razem z nią. I potłuczę się jak kawałki kryształu.
Bo byłam krucha jak nigdy wcześniej.
Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sy... Cisza. Zadrżałam. Wstrzymałam oddech na ułamek sekundy.
Odebrał.
Nie miałam odwagi się odezwać. Tylko mój przyśpieszony oddech wskazywał na to, że ktoś jest przy tej słuchawce.
On też się nie odezwał. Też był cicho. Tylko oddychał. Może nie tak szybko, jak ja, ale nadal nie naturalnie.
Nie musiałam się odzywać. On też nie musiał.
Ja wiedziałam, że to on odebrał. Mogłam go poznać po samym oddechu. Potrafiłam poczuć jego oddech na swojej skórze nawet przez słuchawkę telefonu.
On też doskonale wiedział, że to ja. Mimo że nie wypowiedziałam ani słowa, a jedyne oddychałam.
Czy spodziewał się, że zadzwonię? Wątpię. Może miał nadzieję?
Zaczęłam się zastanawiać, po co zadzwoniłam. Prości o pomoc? Zobaczyć, czy odbierze? Zobaczyć czy śpi? Może chciałam przerwać mu spokój, dlatego, że ja nie potrafiłam zmrużyć oka?
Nie wiem, ile trwało nasze milczenie. Nie wiem, ile staliśmy oboje przy telefonie. Nie wiem, nie chciałam wiedzieć. Było mi nawet dobrze.
- Jasiek, kto dzwoni? - rozbrzmiało w słuchawce, a po chwili nastał perlisty śmiech.
Był z nią. Ona była z nim. Byli razem.
- To pewnie pomyłka. - powiedział cicho, zachrypniętym głosem, który sprawił, że przeszły mnie ciarki.
Pomyłka. Czy byłam pomyłką?
Nie rozłączył się. To ja pierwsza to zrobiłam. Z całą mocą, jaką w sobie miałam, odłożyłam słuchawkę, przez co prawie telefon spadł na ziemię.
On był silniejszy. Nie rozłączył się. To ja byłam za słaba.
Zakryłam drżące usta dłonią, oparłam się o ścianę. Powoli osuwałam się plecami po niej na podłogę.
Upewniłam się. Ona była u niego. Na noc. W jego pokoju. W jego łóżku zapewne. Śmiała się szczęśliwa, rozanielona. Spędzili razem pewnie cały dzień, spędzą też noc.
Dotarło do mnie, że to naprawdę jest koniec. On naprawdę ma nowe życie. Beze mnie. Teraz ona jest jego życiem.
Czułam suchość w gardle, ale nawet przełykanie śliny nic nie dawało. Nie miałam siły ani ochoty wstać.
Byli szczęśliwi razem. Władzia odnalazła szczęście w moim szczęściu, pozbawiając go mnie zarazem. A on.. On też musiał być szczęśliwy. Zawsze pragnął szczęścia.
Więc dlaczego odebrał?
Dlaczego nie wypowiedział ani słowa?
Dlaczego nie powiedział jej, że to ja, skoro dobrze zdawał sobie z tego sprawę?
Nie miałam ochoty myśleć. O czymkolwiek. O nim. Dopiero po chwili w tej ciemności dostrzegłam sylwetkę. Tadeusz stał w ciszy, przyglądając mi się z założonymi rękami. Nie wiedziałam jego twarzy, ale byłam skłonna wierzyć, że nie był szczęśliwy.
Podszedł do mnie i położył mi rękę na głowie. Nie wiedziałam, co to oznacza, ale nie przeszkadzało mi to. Potem zniknął i wrócił z kocem, którym przykrył moje ramiona. Pocałował mnie w czubek głowy i zniknął w swoim pokoju.
Zaczęłam myśleć nad tym, że nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że któryś z tańców z Jankiem był naszym ostatnim.
Któryś z pocałunków był tym ostatnim i nie wiedzieliśmy o tym. Któryś z flirtów czy zaczepek. Któryś komplement. Któraś zawadiacka mina. Któryś chytry uśmieszek.
Wszystko z tego było już ostatnim. Wszystko z tego miało już nigdy nie wrócić.
***
Mama wyjechała wcześnie rano. Zastała mnie w miejscu, w którym zostawił mnie Tadeusz. Nie pytała, byłam jej wdzięczna. Prosiłam, żeby pozdrowiła Kasię. Żeby uściskała ode mnie ciocię i wuja. Żeby wycałowała małego Piotrusia. Chciałam być lepszą matką chrzestna, zasługiwał na lepszą. Obecna na razie nie umiała sobie poradzić w życiu.
A ojciec chrzestny?
Oboje z jego rodziców chrzestnych byli zbyt pochopnym i irracjonalnym wyborem. Nikt o zdrowych zmysłach nie dokonałby takiego wyboru.
W granatowej koszuli w białe kropki, ołówkowej spódnicy za kolano i szarym swetrze stałam w oknie, wypalając ostatniego papierosa w mojej paczce. Głód nikotynowy wcale nie ustawał i nie byłam z tego dumna.
Zniszczę coś, na co tak długo pracowałam w ciągu jednego dnia.
Była godzina jedenasta. Aniela wparowała do mieszkania, jak do siebie, choć w prawdzie praktycznie była u siebie. Spędzała tu nawet więcej czasu niż w swoim mieszkaniu.
- Gdzie Tadek? - zapytała, patrząc na mnie, stojącą przy oknie w salonie.
- W łazience. - odparłam, strzepując popiół. - Zaraz wyjdzie.
- Masz może jednego? - zapytała, podchodząc do mnie i wskazując na papierosa.
- Mój ostatni. - odparłam z jakimś niezadowoleniem. - Heniek jasno powiedział, że kupi mi tylko jedną.
- Tym lepiej. - kiwnęła głową. - Specjalnie zapytałam, ciekawa byłam czy prawdę powiesz. - prychnęła. - Mam swoje.
Otworzyła torebkę i pokazała paczkę papierosów. Oczy mi się zaświeciły, choć wiedziałam, że to okropne i odwróciłam szybko wzrok oburzona i zawstydzona swoją postawą.
- Dasz jednego? - wydobyło się spomiędzy moich ust, choć nigdy nie odważyłabym się powiedzieć tego na głos.
- Nie ma mowy. - odparła stanowczo. - Wierzba by mnie zastrzelił. Poza tym to dla twojego dobra.
- Droczę się. - uśmiechnęłam się, obracając wszystko w żart.
Tyle że i ja, i ona wiedziałyśmy, że to nigdy nie był żart. Aj, Boże, dopomóż. Tak ciężko mi przezwyciężyć samą siebie.
- Serwus, Aniela. - uśmiechnął się. - Co tu robisz?
- Widziałam się z Orszą, kazał przekazać, że mamy zbiórkę o trzeciej. Przesunęli. - oznajmiała. - To tyle, nie mogę dłużej zostać. Mam zajęcia, muszę być punktualna.
- Powodzenia. - zawołał, ale jej już dawno nie było.
Spojrzałam na brata, on na mnie. Chwilę tak stał z rękami w kieszeni, zastanawiał się, co ma powiedzieć. Też chciałam się odezwać, ale tak naprawdę.. Co miałam powiedzieć?
- Chłopaki pewnie tu przyjdą, bo pójdziemy razem na zbiórkę. - oznajmił w końcu. - Sądziłem, że lepiej będzie ci powiedzieć.
- Miło z twojej strony. - uśmiechnęłam się ciepło. - Myślę, że będę wtedy w swoim pokoju. - spojrzałam w okno i ukradkiem chciałam zgasić na parapecie resztkę papierosa. Wątpię, że się udało. - Ja.. Ja nie mam chyba na tyle odwagi.
- Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. - westchnął. - Tylko za wszelką cenę nie chcesz tego zobaczyć. Nie chcesz go zobaczyć.
- Nie chcę o tym rozmawiać, mam dobry dzień. - uśmiechnęłam się do niego.
- Dobry dzień rozpoczyna się wypaleniem papierosa? - zapytał, unosząc jedną brew i patrzył wyraźnie na moją dłoń. Cholera.
- Nie mam więcej, gwarantuje. - odpowiedziałam szybko.
Czułam potrzebę wytłumaczenia mu tego. Wytłumaczenia samej siebie. Tylko winny się tłumaczy.
- Heniek o to dba. - dodałam. - Nawet bardzo.
- Przynajmniej on odciąża mnie trochę z obowiązków. - prychnął, chcąc rozluźnić atmosferę. - Przez brak ciebie mam więcej na głowie. My wszyscy. Brakło dwóch ważnych rąk do pracy.
- Nie może być aż tak źle. - zaśmiałam się lekko.
- Musisz mi uwierzyć na słowo. - wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że jak wrócisz, to chłopcy zrobią ci imprezę powitalną. - zaśmiał się. - Zawsze pytają, jak się czujesz. Brakuje im ciebie.
- I co im odpowiadasz?
- Prawdę, Anka. - odparł z zupełną powagą. - Zasługują na prawdę. Zresztą, mają świadomość tego, kiedy coś jest dobrze, a kiedy źle.
- Oni wiedzą? - zapytałam, zagryzając wnętrze policzka.
- Wiedzą, dziwne by było, gdyby nie wiedzieli. - ziewnął. Może też nie spał w nocy? - Nikt się tym raczej nie chwalił, ale widać to po naszym zachowaniu. Najbardziej chyba po Anieli i czasem po Maćku.
- Pozdrów chłopców ode mnie, gdy będziesz na zbiórce. - uśmiechnęłam się, chcąc zakończyć drażliwy temat. - Powiedz im, że mam się dobrze. I że jak tylko wrócę, to wreszcie ktoś o nich porządnie zadba.
Zawadzki zaśmiał się i pokręcił głową. Potem podszedł do mnie i mocno przytulił. Odetchnęłam z ulgą, przyciskając do niego swój policzek.
Byłam pewna, że zapyta o to, co zaszło w nocy. Chciał o to zapytać. Chciał wiedzieć, do kogo zadzwoniłam, choć myślę, że doskonale to wiedział. Chciał wiedzieć, czy odebrał. Czy się odezwał. Czy cokolwiek dało mi to, że zadzwoniłam do niego o drugiej w nocy.
Pukanie do drzwi wyrwało nas z transu. Zośka puścił mnie, podszedł powoli do drzwi i otworzył je. Westchnienie radości, które usłyszałam, sprawiło, że zrobiło mi się cieplej na sercu.
Dziewczyna szybko do mnie podbiegła i rzuciła mi się na szyję. Objęła mnie tak mocno, że ledwo oddychałam, ale i tak nie oddałabym tej chwili za nic. Przyciskała mnie do siebie tak mocno, jak tylko mogła. Jej blond włosy łaskotały mnie w twarz, ale ona nie odpuszczała. Przez ułamek sekundy miałam nawet wrażenie, że płacze.
- Nawet na mój widok się tak nie cieszy. - zaśmiał się Dawidowski.
- Bo mam cię na co dzień, głuptasie! - zawołała lekko urażona Basia Sapińska, puszczając mnie wreszcie. - Tak się cieszę, że wreszcie cię widzę!
- Wiesz, że mogłaś przychodzić, kiedy tylko chciałaś? - zaśmiałam się. - Alek był niemal dziennie, po kilka razy.
- Wiem, wiem. - pokiwała głową. - Ale uznałam, że potrzebujesz czasu na przemyślenia, a ciągle wizyty wcale ci tego nie ułatwią. - spoważniała. - Poza tym spójrz, jaka to radość zobaczyć się teraz!
- Całą drogę mnie tak ciągnęła, że myślałem, że urwie mi rękę. - zakpił Maciek.
- Przesunęli akcję na piętnastą. - oznajmił Tadek. - Nie musieliście się śpieszyć.
Dziewczyna patrzyła na mnie z tak szczerym uśmiechem, że aż serce mi się krajało. Świat nie zasługiwał na tak wspaniałą osobę. Dlaczego ktoś taki musi żyć w tak okropnych czasach? To zdecydowanie nie były czasy dla niej.
- Myślę, że wyjdziemy o trzynastej. - oznajmił Tadek, kiwając głową w moją stronę.
- Może masz ochotę się przejść? - zapytała z nadzieją Basia.
- Nie, wybacz, Basiu. - pokręciłam głową. - Ale możemy iść do mnie, pogadamy.
- Nie ma problemu.
- A nie chcecie zostać z nami? - zaproponował Maciej. - Razem też możemy rozmawiać.
Jedno spojrzenie. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Dawidowski zrozumiał. Nie wiem, czy to dlatego, że moje oczy przepełnione były jakimś lamentem, smutkiem i bólem czy po prostu się domyślił. Przeszedł mnie dreszcz, gdy w jego krótkim spojrzeniu wyczytałam „Przepraszam".
Jemu też miałam zamiar powiedzieć, ale chciałam porozmawiać z Basią na osobności, bo byłam świadoma tego, że o wieku sprawach nie wiedziała. Miałam też nadzieję, że wysłucha mnie po kobiecemu. I najważniejsze - że będzie obiektywna.
W rozmowie z Alkiem problemem było to, że podchodził do tego po męsku. Owszem, jego rady były tymi najlepszymi, ale w tej sprawie.. Tak naprawdę nigdy nie wiedział, co ma mi tu doradzić. Był bezradny. On nigdy nie był w takiej sytuacji. Rzadko mężczyźni byli w takiej sytuacji.
A Aniela? Tu problemem był właśnie brak obiektywizmu. Co bym nie powiedziała zawsze jej zdaniem wina była po stronie Bytnara. Kiedyś tak nie było, potrafiła spojrzeć na to z obu perspektywy. Ale teraz.. Teraz myślę, że sama w pewien sposób została urażona przez Rudego. Teraz nieważne było, jak wyglądała sytuacja. To on ponosił winę.
A przecież nie był jedynym winnym. Prawda..?
Blondyneczka leżała na moim łóżku, a ja leżałam oparta głową na jej nogach, natomiast moje nogi zwisały na podłogę. Delikatnie bawiła się moimi włosami, które do niedawna były jeszcze spięte w koka.
- Zadzwoniłam do niego wczoraj. - oznajmiłam po tym, jak wcześniej zapoznałam ją z wszystkim, o czym nie wiedziała.
- Zadzwoniłaś? - zdziwiła się, podnosząc lekko głowę. - Po co? Dlaczego?
- O drugiej w nocy. - dodałam, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. - Nie wiem, po co. To było jak odruch. Nawet nie potrafiłam się odezwać.
- A.. Odebrał? - zamyśliła się.
- Odebrał. - odparłam z dziwnym spokojem w głosie. - Słyszałam, jak oddycha. Wiedziałam, że to on. Nie odezwał się.
- Myślisz, że widział, że to ty?
- Jestem przekonana.
Milczenie. Cisza. Każda z nas na chwilę pogrążyła się w myślach. Czy naprawdę istnieje coś takiego w relacji ludzi, że potrafią rozpoznać się po samym oddechu? Nawet nie na żywo, ale przez telefon? Przez głupie urządzenie, które nie potrafi do końca oddać emocji w głosie, a co dopiero czyjś oddech?
A może tylko to wymyśliłam? Może lepiej mi było z myślą, że to on to odebrał? Może lepiej mi było myśleć, że wiedział, że to ja dzwoniłam? Może dzięki temu byłam spokojniejsza? Może to trzymało mnie w realu i nie pozwoliło jeszcze oszaleć?
Tylko jedno sprawiało, że byłam pewna swoich przekonań. Jej śmiech. Jej obecność. Władzia.
- Ona była z nim. - powiedziałam, wypowiadając pierwsze słowo z dziwną goryczą, której nie chciałam. - Pytała, kto dzwoni. Śmiała się. Tak perliście. Tak pięknie.
- Alek mi mówił, że oni.. - nie musiała kończyć, wiedziałam, co ma na myśli. - Powiedział jej?
- Powiedział, że pomyłka. - odwróciłam głowę w jej stronę. - A ja nie miałam więcej sił i odłożyłam słuchawkę.
- Pomyłka... - powtórzyła ciszej. - Myślisz, że dlaczego nie powiedział, że to ty?
- Może nie chce już więcej zamieszania w swoim życiu? - wzruszyłam ramionami. - Gdybym mogła, oddałbym wszystko za to, żeby wreszcie w moim życiu zapanował spokój.
- Każdy sztorm się kiedyś kończy, Anka. - uśmiechnęła się. - A potem rejs jest spokojny i przyjemny.
Miałam coś odpowiedzieć, ale właśnie wtedy do pokoju wszedł Dawidowski. Obie podniosłyśmy się do siadu.
- Poplotkowałyście? - zaśmiał się. - Musimy się zbierać. Chyba że chcesz zostać?
- Anastazja miała ciężką noc, myślę, że sen dobrze jej zrobi. - uśmiechnęłam się do mnie, schodząc z łóżka.
- Powodzenia. - zaśmiałam się, mierzwiąc włosy chłopaka, do których ledwie dosięgałam.
Tadeusz jeszcze przed wyjściem dał mi buziaka w czoło, po czym we trójkę wyszli.
Wróciłam do swojego pokoju. Coś mnie magnetyzowało. Delikatnie światło centralnie odbijało się od butelek ukrytych za zasłoną. Jakby specjalnie. Pokusa. A może znak? A może zwykle zwidy?
Zwinnym ruchem zabrałam stamtąd dwie butelki wódki i jedno wino. Położyłam je na stole w salonie i szybko poszłam do kuchni. Nie patyczkowałam się, nie chciałam się przecież degustować. Nawet nie starałam się znaleźć jakiegoś kieliszka, wzięłam pierwsza lepszą z brzegu szklankę.
Wróciłam do salonu, postawiłam ją na stole. Pobiegłam jeszcze po nóż, żeby otworzyć wino. Długo się z nim mordowałam, ale wreszcie się udało. Nalałam pełną szklankę. Spojrzałam na zegarek.
Półtorej godziny. Mnóstwo czasu. Za dużo. Zdążę.
Upiłam jeden duży łyk, po czym się skrzywiłam. Nie było to najlepsze wino, ale nie mogłam narzekać. Może też Heniek specjalnie wybrał takie, żeby mnie zniechęcić. Cóż dobra taktyka, ale byłam zbyt zdesperowana, żeby przestać je pić tylko dlatego, że jest niedobre.
Nie zajęło mi do długo. Otworzyłam jedną z butelek pozostałego alkoholu i również napełniłam szklankę. Mieszanie nie było dobrym pomysłem, ale nigdy nie mówiłam, że moje pomysły są dobre. Zajrzałam jeszcze do kuchni w poszukiwaniu jakiegoś słoika z ogórkami. Owszem byłam zdesperowana, ale nie byłam barbarzyńcą. Trochę klasy jednak mi zostało.
Kolejny łyk. Kolejna szklanka. Kolejna dolewka. Szło szybciej, niż sądziłam.
***
Błądziłam palcem po krawędzi kieliszka, w którym było wino. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że zachowywałam się obrzydliwie. Więc też znalazłam kieliszek do wina i w nim je piłam. Szklanka pozostała do wódki.
Pukanie do drzwi nadzwyczaj mnie zdziwiło. Zmrużyłam oczy, żeby dojrzeć, która jest godzina na zegarze. Za kwadrans piętnasta. Przecież dopiero będą zaczynać. Więc kto to? Niespodzianka? Kocham niespodzianki!
Wstałam z fotela dość niefortunnie, bo zaplątały mi się nogi i już przy pierwszym kroku byłam pewna, że upadnę. Ale szybko złapałam się opieradła i dalej szło sprawnie.
Otworzyłam drzwi, ale miałam wrażenie, że widok tego, kto w nich stał, sprawił, że połowa alkoholu w moich żyłach momentalnie wyparowała. Poczułam się jakaś.. Trzeźwiejsza.
W drzwiach stał Jan Bytnar. Takich niespodzianek nie lubię.
Odwróciłam się na pięcie i nadal chwiejnym krokiem, choć nie wiem, czy teraz też był to skutek alkoholu, czy bardziej przymroczenia osobą Rudego. Usiadłam ciężko na fotelu i wzięłam porządny łyk wina.
Z nim nie dam rady na trzeźwo.
- Tadka i Alka nie ma, musiałeś się z nimi minąć. - wypaplałam, kiedy z rękami w kieszeni wszedł głębiej do salonu i zaczął się rozglądać.
- Więc jesteś sama? - głupie pytanie. Nie stać cię na więcej?
- Nie widać? - głupia odpowiedź. Mnie na więcej nie stać.
- Ile wypiłaś? - jakaś nutka pogardy kryła się za tym krótkim pytaniem.
W sumie czemu mu się zdziwiłam? Przecież gdybym ja go spotkała w takim stanie, też byłabym niechętnie nastawiona. Też bym z niego kpiła i szydziła. Ale byłam nietrzeźwa, więc wszystko działało jak płachta na byka.
- A co cię do obchodzi? - prychnęłam, dolewając sobie wina, dość niefortunnie, bo trochę się rozlało. - Jesteś moim bratem? Z tego, co wiem, to chyba nie. -
Przed bratem byłoby mi wstyd. I to niemiłosiernie! Nie mogłabym mu spojrzeć w oczy. Mój kochany braciszek.. Zawsze tak o mnie dbał.. Ale przed nim? Nigdy! Chyba?
- Ile, Anka? - powtórzył i widać było, że lekko zacisnął zęby.
- Może szklankę, dwie drugiej butelki.. - starałam się wskazać palcem przewróconą butelkę obok fotela. - I prawie całe wino.
Było całkiem dobre. Naprawdę, muszę pamiętać o tym, żeby poprosić Heńka, żeby kupił mi je jeszcze kiedyś. Dawno mi żadne tak nie smakowało!
- Staczasz się na dno. - syknął.
Oj, tak się nie będziemy bawić, panie Bytnar! Jakim prawem o dnie mówi ktoś, kto już dawno na nim jest? Czekaj.. Jakie dno?
- I kto to mówi? - prychnęłam, mrużąc oczy, żeby lepiej wyostrzyć jego twarz.
- Zawsze musisz być dla mnie taka wredna? - mruknął.
Uniósł jedną brew do góry, a ręce założył na klatce piersiowej. Naprawdę chciał rozmawiać? Dziś? Teraz? Chryste, podobno to ja mam znakomite wyczucie czasu...
- Odpłacam się pięknym za nadobne. - wykrzywiłam usta w pogardliwym uśmiechu.
- Oh, tak? Bo ja jestem wredny? - zaśmiał się, nagle się ożywiając. - Ja przynajmniej nie upijam się w biały dzień z byle powodu. - zakpił, wskazując na butelki alkoholu. - Zacznij żyć bądź wreszcie naprawdę szczęśliwa tak jak ja.
- Czyli sugerujesz, że ze mną nie byłeś szczęśliwy? - wycedziłam, byłam poważna jak nigdy.
Zamyślił się. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie spodziewał się, że będzie musiał odpowiadać na takie pytanie.
Złapałem ją za obie ręce i zacząłem iść tyłem, a przodem do niej, ciągnąć ją tym samym. Zaczęła się automatycznie śmiać. Przejechałem kciukami po jej dłoniach, po czym przystawiłem je do ust i pocałowałem. Pokręciła rozbawiona głową. Następnie ponownie opuściłem nasze ręce i powoli szedłem, a na mojej twarzy gościł ogromny wręcz uśmiech.
- Kocham cię, Anastazja! - krzyknąłem na cały głos, aż ptaki zerwały się z drzew.
Podskoczyła przestraszona i spojrzała na mnie, a ja tylko śmiałem się dalej. Patrzyłem na nią, a oczy jej się śmiały.
- Kocham cię, Janek! - krzyknęła po chwili, śmiejąc się, na co sam się lekko zdziwiłem.
Uśmiechnąłem się szeroko, a następnie szybko wziąłem ją w ramiona, podniosłem i zacząłem się kręci wokół własnej osi. Oboje śmialiśmy się głośno i byłem święcie przekonany, że pozostali na naszej polance słyszeli nas wręcz doskonale.
Zmrużył oczy. Nie tego wspomnienia szukał. Własny rozum mu nie pomagał. A gdy rozum pracuje źle, to nie wróży to dobrze.
Zatrzymałem się i obróciłem w jej stronę. Podbiegła do mnie ile sił w nogach i rzuciła na szyję. Objęła mnie mocno, a ja szybko to odwzajemniłem. Obróciłem nas wokół własnej osi. Po chwili się zatrzymałem i ciągle ją obejmując, odstawiłem ją na ziemię. Objęła moją twarz dłońmi i spojrzała mi prosto w oczy. A mnie przeszył dreszcz.
- Ich liebe dich. - powiedziała.
- Ich liebe dich auch.
Szybko złączyła nasze usta, co momentalnie odwzajemniłem.
Moje serce biło jak oszalałe. Dreszcz przeszył moje całe ciało ponownie tego dnia. Zrobiło mi się gorąco, a w brzuchu roiło się od motyli.
Patrzyłam nie niego skupionym i poważnym wzrokiem, choć mętnym. Oczekiwałam odpowiedzi, jak jeszcze nigdy wcześniej w życiu.
- Nie.
To było najgorsze słowo, jakie w życiu usłyszałam. Wtedy naprawdę jakiś procent alkoholu zniknął. Mój wzrok już nie był zamazany przez alkohol. Powodem tego były łzy napływające mi do oczu. Nie mogłam pozwolić im spłynąć. Nie mógł zobaczyć, że płaczę. Nie teraz. Nie w tej chwili.
- Wiec idź stąd. - powiedziałam, przełykając ciężko ślinę.
Słowa zawisły w powietrzu. Były tak ostre, że mogły ciąć tę gęstą atmosferę między nami. Wiedziałam, że go to dotknęło. Zabolało go, bo mięśnie jego twarzy drgnęły. Zdenerwował się?
- Co tu robisz? - nie mogłam powstrzymać słowotoku. Czułam, że wszystkie słowa wydostają się z najgłębszych czeluści moich myśli i duszy. - Będziesz czekać tyle na chłopaków? Nie wiadomo kiedy przyjdą, masz chyba lepsze rzeczy do roboty z Władzą na przykład.
Cisza. Głucha cisza. Zaśmiałam się pod nosem. Czyżbym wygrywała? Czyżbym miała przewagę? Chłopak zacisnął pięści i szczękę. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi, bo gdyby tak było, byłby chyba potworem. Miał maniery, był wychowany na dobrego człowieka, nie tknąłby kobiet. Nie tknąłby mnie.
- Poczekam, może zaraz wrócą. - odparł po namyśle.
On jest głupi? Może nie wie, że chłopaki już dawno poszli na zbiórkę? Przecież oni pewnie czekają tylko na niego. Cóż mógł się doinformować.
- No właśnie.. - zaśmiałam się. - Wiesz, czemu nie odejdziesz? - zapytałam, uśmiechając się chytrze w jego stronę. - Czemu sobie stąd nie pójdziesz? Bo jestem najlepszym, co cię w życiu spotkało.
Znowu cisza. Wypalał we mnie dziurę swoim spojrzeniem. Przeszywał mnie na wylot, jakby chciał mnie nim zabić. Wiedział, że mówię prawdę. Gdyby tak nie było, przecież w ogóle by się tym nie przejął. Znowu wygrałam? Cóż za wspaniała gra!
Po chwili przełknął ślinę i się wyprostował. Napiął mięśnie. Uniósł brodę, jakby był zwycięzcą. Ale przecież nic nie wygrał. Prawda?
- Wiesz co? Tak było. - powiedział zupełnie szczerze. - Tak było do czasu, gdy poznałem co to szczęście. - zaczęło się. Zaczął zadawać ciosy. Czyżby koniec gry miał nastąpić szybciej, niż myślałam? Czyżby wynik wcale nie był taki, jaki sobie wymarzyłam? - I możesz być pewna, że nie ty mi to pokazałaś. Może ty też kiedyś poznasz co to szczęście. I miłość przy okazji.
- Wynoś się. Wynoś się, do cholery! - wrzeszczałam na całe gardło, bo nie potrafiłam dłużej wytrzymać.
Czułam, jakby ktoś trzymał mi nóż przy gardle. Nie mogłam dłużej. Nie mogłam dłużej słuchać, jak mówi. Za bardzo bolało. Byłam w stanie obciąć sobie uszy byle by nie słyszeć jego głosu. Byłam w stanie wydłubać sobie oczy byle nie widzieć, jak porusza wargami.
Wyszedł z jakimś cieniem uśmiechu na ustach. Trzasnął drzwiami i miałam wrażenie, że jakiś domek z kart runął. Czyżby mój? Ale przecież ja nie układałam żadnego domku z kart.. My mamy w ogóle karty?
- Nienawidzę cię!
Krzyk i dźwięk tłuczonego szkła słyszał na pewno. Kieliszek rozpadł się na miliony kawałeczków, a resztki wina, które w nim były spływały wolno po ścianie. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Nie mogłam już nic więcej. Nie miałam siły. Miałam dość.
Janek, gdy tylko usłyszał trzask, zatrzymał się. Był w połowie schodów. Odwrócił się w tamtą stronę. Chciał biec, ale nogi trzymały go w miejscu. Nie mógł się ruszyć, jakby ważył tonę.
Jeżeli coś jej się stało, będziesz mieć ją na sumieniu. Do końca.
I mimo tych myśli nadal się nie ruszył. Głucha cisza zadawała mu kolejne bolesne rany. W końcu odwrócił się znowu i powoli zszedł po schodach. Później wyszedł na zewnątrz i kierował się w kierunku lasu na zbiórkę.
A Anka walczyła z demonami. Walczyła ze sobą. Walczyła z myślami.
Toczyła walkę o swoją własną Troję. Czy jej Troja też miała upaść? Czy Janek był koniem trojańskim? Tylko Odyseusz mógł go tu sprowadzić. Tylko diabeł.
***
- Mama dzwoniła. - oznajmił Tadeusz, odstawiając słuchawkę.
- Co słychać? - podpytałam, a Maciej spojrzał na mnie, uśmiechając się pod nosem.
- Mówi, że Piotruś to wspaniałe dziecko. - zaśmiał się. - Nie sprawia problemów, jest cichy i grzeczny.
- Na pewno nie po rodzicach chrzestn-
Szybkie spojrzenie nas obojga zmroziło mu krew w żyłach na tyle, że nie odważył się dokończyć zdania. Mój wzrok nadal nie potrafił do końca skupić się w jednym miejscu, ale było zdecydowanie lepiej.
- Kasia mówiła, że przesypia prawie całą noc. Tylko zawsze raz się budzi i musi go przytulić, żeby się uspokoił. - zamyślił się. - Tłumaczy sobie to tak, że Piotrek czuje nieobecność Florka. Mama mówiła, że to raczej głód czy tym podobne, ale stwierdza, że może to lepiej, że Kasia tak mówi. Zmniejsza tęsknotę. - wzruszył ramionami.
Oboje pokiwaliśmy głowami. Ciężko było mi sobie wyobrazić, jak musiała się czuć Kasia sama z małym dzieciątkiem. Oczywiście było z nią wujostwo, ale czym oni są, kiedy nie ma przy niej prawie męża i ojca dziecka?
Była osiemnasta. Tadeusz, Alek i Henryk wrócili z akcji, jak mieli w zwyczaju, ale już bez Janka. Zastali mnie śpiąca w fotelu otoczoną szkłem i butelkami. Po skali furii, jaka nastąpiła we mnie po wymianie zdań z Jankiem, nie miałam sił i jedynie sen dawał ukojenie.
Stwierdzili, że wyglądam źle i śmierdzi ode mnie jak od Szkopa z knajpy, przez co kazali mi iść do pokoju i spać. Nie protestowałam, było mi to jak najbardziej na rękę. Lepsze to niż tłumaczenie jak do tego doszło.
Heniek tłumaczył się jak przy spowiedzi, że alkohol zorganizował mi on. Ale chłopaki nie mieli mu tego za złe. Może się tego spodziewali? Może to była normalna kolej rzeczy? Tak działa życie?
Wierzbowski zniknął szybko. Pomógł trochę przyjaciołom, ale głównie zajął się mną, kiedy reszta sprzątała w salonie. Potem się pożegnał. Chyba też miał dość na dziś.
A teraz, po rozmowie telefonicznej z panią Leoną, Alek i Zośka patrzyli na mnie w zastanowieniu. Wymieniali się spojrzeniami, myśleli nad czymś. Ja na razie byłam skłonna wyznać im moją dozgonną wdzięczność za to, że Zośka nie pisnął słowem mamie. Przecież ona była zdolna jeszcze dziś wrócić do domu.
- Doszliśmy z Tadkiem do wniosku, że dopóki nie ma policyjnej i na dworze nie jest bardzo zimno, to powinnaś się przewietrzyć. - oznajmił Dawidowski. - Trochę cię to orzeźwi.
- Chcecie się mnie pozbyć? - zakpiłam. - Zdążyłam wytrzeźwieć, nie musicie się tak bać.
- Nie wytrzeźwiałaś do końca, więc nie dyskutuj. - burknął mój brat. - Albo idziesz się przejść sama po dobroci, albo idziemy z tobą.
- Jesteśmy pewni, że nie tylko dobrze podziała to na twój organizm, ale też na twój umysł. - uśmiechnął się lekko dryblas, kładąc mi rękę na ramieniu. Czyżby wiedział?
- Dobrze. - westchnęłam.
Włożyłam płaszcz, założyłam rękawiczki i szaliki. Nie wkładam nic na głowę, nie chciałam. Zgarnęłam pierwszą lepszą torebkę, do której schowałam drugą parę rękawiczek, dokumenty i inne bzdety. Potem wyszłam, rzucając chłopakom ostatnie spojrzenie.
Gdy tylko przekroczyłam próg, orzeźwiający mróz otoczył moją twarz. Kichnęłam niemal od razu. Odetchnęłam głęboko tym zimnym powietrzem i uśmiechnęłam się sama do siebie. Było tak przyjemnie.
Szłam z rękami w kieszeni wzdłuż chodnika pod czujnym okiem światła rzucanego przez latarnie. Nie do końca wiedziałam, jaki jest cel mojej wyprawy. Dokąd mam dotrzeć? Nie widziało mi się odwiedzać parku po ciemku w samotności. Postanowiłam się więc przejść w jedną i drugą stronę, może skręcić gdzieś ukradkiem w inną ulicę i zajrzeć do sklepu Marysi. Dawno mnie tam nie było.
Przechodziłam koło kawiarni, która powoli pustoszała, patrząc na porę dnia jaka nastała. Światło się w niej świeciło, a wielu ludzi zdawało się nie mieć jeszcze chęci na opuszczenie przytulnego miejsca. Uśmiechnęłam się do siebie samej i miałam już odejść, gdyby nie to, że ktoś mnie zaczepił.
- Anastazja! - zawołał dźwięczny głos.
Kurwa. Pierwsze słowo, jakie wypowiedziałam w myślach. Nie mogłam znaleźć innego. Cholera nie oddała wszystkich emocji, jakie mi towarzyszyły w tamtym momencie.
Jan Bytnar i Władysława, oficjalna szczęśliwa para stała przede mną. Rękę miała owiniętą wokół jego ramienia, a na twarzy malował się szeroki uśmiech. Janek chyba nie podzielał jej entuzjazmu. Krzywy grymas na jego twarzy w żadnym stopniu nie przypominał uśmiechu. Czyżby to dlatego nie zajrzał do nas po akcji? A może tylko szukam wytłumaczenia..?
Wyszli z tej kawiarni, a ja nawet ich nie zauważyłam. Szczerze miałam ochotę odejść dalej, udając, że nie słyszałam, jak mnie zawołała, ale nie mogłam tego teraz zrobić. Odwróciłam się. Patrzyliśmy na siebie.
- Cześć. - najbardziej szorstkie słowo, jakie wypowiedziałam w ciągu ostatnich kilku godzin.
- Miło cię wreszcie widzieć. - odparła. - Jasiu mówił, że byłaś chora.
- Owszem, byłam. - jakoś nie potrafiłam wysilić się na głębszą rozmowę z nią.
- Mam nadzieję, że ten żartowniś nie zapomniał ci wspomnieć, że od jakiegoś czasu jesteśmy szczęśliwą parą. - powiedziała, patrząc na Rudego, który przymknął oczy jakby z bólu. - Ostatnio jak się widziałyśmy, chciałam ci coś o tym powiedzieć, ale tak szybko zniknęłaś...
Boże, czemu mnie tak karzesz? Czy właśnie tak na wyglądać moja pokuta? Czy naprawdę muszę tego wysłuchiwać? Nie masz litości?
Skręcało mnie, słysząc kolejne słowa z jej ust. Przecież za każdym razem, gdy miałam okazję z nią rozmawiać, wydawała się taka inteligentna, dojrzalsza. Jasna sprawa była starsza, ale sam sposób jej wysławiania się, to ciepło jej głosu i uspokajający ton sprawił, że chciało się rozmawiać. A teraz? Wydawała się taka.. Głupiutka.
Nie wiedziałam, czy ona teraz specjalnie mówi w taki sposób, czy próbuje mnie tym jakoś upokorzyć, sprawiając, żebym poczuła się jeszcze gorzej?
- Anastazja, mam cię! - wołanie rozległo się za moimi plecami.
Wszyscy od razu spojrzeliśmy w tamtą stronę. Ciężko było rozpoznać kto to, widząc tylko czarną sylwetkę.
- Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. - oznajmił chłopak, udając zdyszanego.
Szybko wziął moją rękę pod ramię i się wyprostował. Uśmiechnął się w stronę Władzi i Janka, po czym spojrzał na mnie.
- Chyba muszę wam podziękować, że ją zagadaliście, bo w życiu bym jej nie znalazł. - zaśmiał się. - A teraz musicie nam wybaczyć, śpieszymy się.
Adam kiwnął głową na Janka, a Władzia tylko uśmiechnęła się lekko. Oboje byli dość.. Zdziwieni. W sumie nie bardziej niż ja. Chłopak próbował mnie jak najbardziej naturalnie odciągnąć dalej.
- Co to do cholery za przedstawienie? - oburzyłam się, patrząc na niego.
- Ratuje cię z opresji, powinnaś dziękować. - prychnął. - Nie byłaś w stanie sama stamtąd uciec. Widziałam, że trzęsiesz się jak osika.
Przyznałam mu rację. Zwolniliśmy tępa. Powiedział mi, że poszli w przeciwnym kierunku do nas, ale nadal są w naszym polu widzenia.
Chciałam się odwrócić. Aj, Boże, tak bardzo! I już miałam to uczynić, ale syn profesora szybko zareagował.
- Nie odwracaj się. Nie pokazuj słabości. - szepnął. - Nie daj im tego, czego chcą.
Posłuchałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale posłuchałam. Ale Janek już nie słyszał tej rady. Odwrócił się w naszą stronę na dosłownie chwilę.
Spojrzał na oddalającą się parę - Adama i Ankę. Dziwnie się z tym czuł. Nawet trajkotanie Władzi jakoś mniej go irytowało teraz niż te kilka minut wcześniej, gdy rozmawiała z Zawadzką. Bardziej oni go irytowali.
- Skąd wiedziałeś, że potrzebuję ratunku? - zapytałam, gdy szliśmy w stronę mojej kamienicy.
- Bo samemu byłem w podobnej sytuacji. - wzruszył ramionami.
- Możesz nie mówić mi wielu rzeczy, ale to chcę wiedzieć. - zadeklarowałam. - Nie ma odwrotu, musisz.
- Jak byliśmy młodymi nastolatkami, mnie i Maryśkę wiązało coś więcej niż przyjaźń. - spojrzał na mnie ukradkiem z góry. - Zawsze czułem, że jej spojrzenie jest bardziej maślane, gdy patrzy na mnie, niż gdy patrzy na innych. - zaśmiał się. - Sam czułem się jakoś inaczej w jej obecności. Ale że byliśmy dziećmi, to nie mieliśmy odwagi o tym powiedzieć. W końcu cóż mogą wiedzieć o miłości dzieci w takim wieku?
Zwolniliśmy kroku. Patrzyłam na niego uważnie. Na to, jak po każdym słowie zmienia się wyraz jego twarzy. Jak dłużej zastanawia się w pewnych miejscach, chcąc jak najlepiej zobrazować dany moment.
- Więc zaczęło przemijać. - wzruszył ramionami. - Wszystko przemija z czasem.
- Czujesz coś dalej?
- Coś ty. - prychnął. - Ona i Stefan są dla siebie stworzeni. Nikt z nich nie byłby bardziej szczęśliwy osobno. - uśmiechnął się. - Ale wiem, co czujesz, bo przez jakiś czas też to czułem.
- Nie jestem tego pewna.. - mruknęłam.
- Ale ja tak. - odparł szybko. - To dziwne patrzeć na to, jak ktoś, kto wcześniej kochał cię na zabój, teraz kocha kogoś innego, prawda?
Prawda. Spojrzałam przed siebie, myśląc nad jego słowami. To dziwne. Cholernie dziwne.
____________________________________________
Witam serdecznie kochani czytelnicy! <3
Dotarliście do końca!
I jak po rozdziale? Podobał się? Czekam na opinie!
Jest to najdłuższy rozdział w historii, bo bez notatki ma ponad 22tys słów.
A teraz trochę o nim. Szczerze? Jest to z pewnością rozdział, z którego jestem najbardziej dumna (a przynajmniej obecnie). Mam świadomość tego, że jest on nudy, bo nic się tu nie dzieję. Głównie mamy tu Ankę, jej myśli, jej problemy, monologi. Rozdział jest monotonny, nie ma akcji. Ale wiecie co?
Nie chciałam, żebyście czytali puste słowa, które układają się w głupie zdania. Chciałam, żebyście czytali emocje. Żebyście czytając czyli wszystko, co czuła Anka. Chciałam pobawić się słowami, chciałam stworzyć coś, co będzie chwytać za serce. Co będzie skłaniać do refleksji, do myślenia, co będzie zapadało w pamięć. Nie wiem, czy udało mi się uzyskać taki efekt, ale starałam się bardzo.
A pisanie pijackich myśli Anki, sprawiło mi tyle radości, że nie potraficie sobie tego wyobrazić! Mam nadzieję, że was też rozbawiły!
Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział, bo ciężko mi samej stwierdzić, co w nim będzie xD Będę musiała nad tym dłużej posiedzieć. Ale nie martwcie się, jak będzie to będzie. Nie zostawię was bez informacji.
Zapraszam was też serdecznie do zostawienia follow, bo nie dużo brakuje do pełnej liczby <3 oraz do komentowania oczywiście.
Przepraszam za wszystkie literówki.
dodany - 10 października 2021
słowa - 22 188
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top