Rozdział 46
Dᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌᴜ ᴍᴏᴢ̇ᴇᴄɪᴇ ᴘᴏsʟᴜᴄʜᴀᴄ́ ᴘɪᴏsᴇɴᴋɪ „Hᴇᴀᴛʜᴇʀ". Mɪᴌᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ!
____________________________________________
Luty 1941r
Końcówka lutego. Od dawna nie spotkałam się z tak dziwnymi roztopami w lutym. Na ulicach ani gdziekolwiek indziej nie było obecnie żadnego śladu po śniegu. Wszędzie były tylko kałuże, woda, brud i smród. Nikt już nie wiedział, czy bardziej śmierdzi tak zwanym mokrym psem, czy ciałami rozstrzelanych ludzi, które zaczynały wytwarzać naprawdę nieprzyjemny zapach podczas opadów deszczu. Sącząca się krew i wolno rozkładające się ciała w połączeniu z deszczem nie były niczym przyjemnych.
Choć szczerze byłam zadowolona z faktu, że śnieg już zniknął, a wraz z nim mróz to perspektywa ciągłego deszczu nie była niczym lepszym. Mimo wszystko starsi ludzie zapowiadali, że w marcu, a nawet kwietniu śnieg jeszcze uraczy nas swoją obecnością.
Było popołudnie. Właśnie przemoknięci do suchej nitki ja i Rudy wracaliśmy z akcji sabotażowej. Miałam na sobie dosłownie przemoknięte spodnie i jakąś starą koszulę i płaszcz. Włosy splecione w warkocz obecnie bardziej przypominały mysi ogon niż moje prawdziwe włosy.
Janek w spodniach, koszuli, swetrze i kurtce wyglądał może na mniej mokrego niż ja, ale to za sprawą grubszych ubrań i tego, że stał na czatach. Jego fryzura natomiast bardzo mi się podobała. Pod wpływem deszczu na czole poprzyklejały mu się poszczególne kosmyki, które obecnie stały się małymi loczkami. Wyglądał w ten sposób naprawdę bardzo uroczo i ciężko mi było powstrzymać uśmiech, gdy tak mu się przyglądałam.
W ubłoconych butach dotarliśmy do miejsca, w którym czekali już pozostali. Próbowałam nie parsknąć śmiechem, gdy zobaczyłam oburzoną Nike z założonymi na piersi rękami. Z jej blond pukli ledwo co zostało i wyglądała teraz dosłownie jak mokra kura. Jestem pewna, że nie umknęło to też Alkowi, który nie powstydziłby się jej tego powiedzieć w twarz, przez co chcąc temu zapobiec, Zośka odsunął go teraz jak najdalej od blondyny.
– Żyjecie? – zapytał Zawadzki. – Nie utopiliście się?
– Naprawdę, żart na poziomie. – prychnęłam, wyciskając wodę z pozostałości warkocza.
– Humor ci chyba dopisuje. – zaśmiał się Janek. – U nas bez szwanku.
– Świetnie. – zakpił. – Anka, podejdź do Czarnego Jasia, kazał cię zawołać.
– Coś pilnego? – zdziwiłam się.
– Biegli razem ze Słoniem w ten deszcz, bo ich Szkopy goniły. – oznajmił. – Podobno zaliczył spotkanie z chodnikiem.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i pokierowana przez Anielę poszłam w kierunku chłopaków pod sosną. Wokół siedzącego Czarnego Jasia, oprócz Słonia byli też Paweł i Anoda.
– Co tam, chłopaki? – zapytałam, zdejmując torbę z ramienia.
– Zośka ci chyba mówił. – powiedział Anoda. – Sprawdź go, bo przecież wstyd mu powiedzieć po ludzku, co go boli. – mruknął.
– Chłopaki.. – mruknęłam pod nosem, przewracając oczami.
Widziałam wyraźną niechęć u kolegi do przyznania się, że cokolwiek go boli, ale już po kilku dotknięciach syczał z bólu. Miał mocno zdarte kolano, obite delikatnie żebro i bolała go szczęka. Jedyne co mogłam zrobić to odkazić kolano i owinąć je lekko bandażem.
– Powinieneś mieć jakąś maść w domu, dobrze by było użyć trochę na żebro. – oznajmiłam. – Co do szczęki.. Powinna trochę poboleć, ale przejdzie samo. – wzruszyłam ramionami. – No ale nie baw się nią tak, do cholery, bo pogorszysz. – warknęłam, uderzając chłopaka w rękę, która zaczął ruszać szczęką. – Pilnujcie kolegi. – uśmiechnęłam się do Pawła i Anody. – Serwus! - pomachałam, odchodząc od nich.
Schowałam apteczkę do torby, która swoją drogą też była przemoczona i założyłam ją na ramię. Wróciłam do reszty, która nawet nie ruszyła się z miejsca. Najwyraźniej byli tak mokrzy, że było im to już obojętne, że nadal stoją na deszczu.
– Chodź tu. – mruknął Janek, przyciągając mnie w swoją stronę. – Poczekaj.
Bytnar podał mi do podtrzymania swoją kurtkę, po czym zdjął sweter, zostając tym samym w samej koszuli. Odebrał ode mnie kurtkę i uśmiechnął się zawadiacko.
– Masz, ubierz, bo będziesz chora. – powiedział, podając mi sweter.
– Z nas dwojga to ty tu jesteś bardziej chorowity. – zakpiłam. – Ostatnio miałeś dwutygodniowy katar, po tym, jak rzucaliśmy się śnieżkami.
– Ale z nas dwojga to ja tu powinienem wykazać się manierami wobec damy. – umknął, wciskając mi go w dłonie.
– Ale z nas dwojga nikt tu nie jest damą. – zauważyłam.
– Do cholery, jak żadne z was nie chce tego swetra, to mi go kurwa oddajcie. – warknęła przemoknięta Aniela, która lekko drżała z zimna, a nawet jej tusz do rzęs zaczął powoli spływać po policzkach.
– Aniela! – zawołał oburzony jej przekleństwem Zawadzki.
– Oj daj spokój, widzisz, jak ja wyglądam? – skrzywiła się. – Mam dość dzisiejszego dnia, a ledwo się zaczął.
– Zakładaj. – powiedział Bytnar, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Przewróciłam oczami, ale po chwili z uśmiechem na ustach, jaki mimowolnie wykwitły na mojej twarzy włożyłam go na siebie. Był na mnie o wiele za duży i tonęłam w nim, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wtuliłam się w niego delikatnie i zaciągnęłam się jego zapachem.
Pachniał pięknie. Pachniał nim.
Czułam, jak robię się czerwona na twarzy. Gdy spojrzałam w górę na Janka, ten odwrócił szybko wzrok, udając, że wcale na mnie nie patrzył.
– Moje ubrania wyglądają na tobie lepiej niż na mnie. – zaśmiał się, kiedy wygładziłam sweter dłonią. – Ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza. – uśmiechnął się chytrze.
Zdjął z siebie swoją kurtkę i rozciągnął nad sobą i nade mną robiąc nam tym samym prowizoryczny parasol tudzież daszek. Oboje dziękowaliśmy niebiosom, że materiał kurtki był dosyć śliski, dzięki czemu deszcz nie wsiąkał, a zwyczajnie spływał po niej.
Czekaliśmy na wszystkich chłopaków, którzy mieli wrócić z akcji i na to aż Czarny Jaś będzie czuł się na tyle dobrze, żeby w asyście Pawła i Anody wrócić do domu. Kiedy ten moment nastał, powoli naszą standardową piątką ruszyliśmy. Janek nadal trzymał nad nami kurtkę, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna, bo czułam, że jest mi coraz zimniej. Pomijając fakt, że prawie straciłam czucie w stopach, a ręce już od dobrych paru minut trzęsły się bez reszty.
Tadeusz, który szedł za nami, oddał wyraźnie wkurzonej blondynce swoją kurtkę, czego może nie skomentowała nawet słowem, ale każdy wiedział, że była mu wdzięczna. Po jej minie można było wywnioskować, że nie ma ochoty na żadne interakcje międzyludzkie, więc nikt nie miał jej tego za złe. Tym też sposobem ja z Rudym szliśmy na przodzie, Zośka z Alkiem w środku, a Nika na końcu.
Z mojej twarzy do tej pory ani razu nie zniknął uśmiech, który wywołał ten mały gest podarowania mi swetra. Chłopak wyraźnie to zauważył, bo co jakiś czas uśmiechał się jakby dumny pod nosem.
– Idziemy do was, prawda? – zapytał, patrząc na mnie z góry.
– Zgaduję, że tak. – wzruszyłam ramionami.
– Jest pani Leonka?
– Chyba nie, a przynajmniej nie powinno. – odparłam.
– Rudy, nie mów, że się pani Leonki boisz. – prychnął Dawidowski, klepiąc go z tyłu po plecach.
– Czemu miałbym się niby bać, baranie? - zakpił, unosząc dumnie głowę do góry. – Pani Leonka traktuje mnie jak drugiego syna.
– Jasiek, nie rozpędzaj się. – zaśmiał się Tadeusz, kręcąc niedowierzająco głową.
– Ale ty jednak głupi jesteś, Janek. – zaśmiał się Alek, łapiąc się za głowę. – Jak to mnie przecież kocha bardziej niż ciebie.
– Szczerze wam powiem, że z was dwóch to najbardziej kocha Tadeusza. – prychnęłam, po czym wybuchnęłam śmiechem z bratem.
– Z matmy to ty jednak słaba jesteś, Anka. – zakpił dryblas, zakładając ręce na klatkę piersiową i udając obrażonego. – Idę do Anieli, ona mnie docenia. Mamy w tym momencie taki sam stan psychiczny. – oznajmił, próbując narzucić blondynce ręce na barki.
– Spróbuj mnie tylko dotknąć, a cię Baśka nie pozna, Maciek gwarantuje ci to. – ostrzegła, unosząc ku niemu oczy pełne grozy.
Chłopakowi jakby przeszedł humor na żarty czy nawet na sztuczne i teatralne obrażanie się i pędem wrócił na swoje miejsce koło Tadka. Ten natomiast mimo tego, że sytuacja bardzo go rozbawiła, to był coraz bardziej zaniepokojony tym dziwnym wszechobecnym dziś rozdrażnieniem Miller.
Weszliśmy szybko do kamienicy. Udało nam się uciec przed ulewą, która rozpętała się właśnie na dobre. Razem z Zośką nawet nie pytając, popędziliśmy do kuchni zaparzyć wszystkim gorącej herbaty. Gdy wróciliśmy do salonu, wszyscy się rozsiedli i starali nie przemoczyć całych mebli.
– Przecież wyschną. – machnęłam ręką. – Ważne, żeby nam nic nie było po tym deszczu. Jakby tego było mało.
– Już tak nie dramatyzuj, Anastazja. – mruknął Zawadzki.
– Siadaj na kolana. – uśmiechnął się do mnie Bytnar.
– Masz mokre spodnie, ja też. – oznajmiłam. – Raczej to nie będzie przyjemne. – zaśmiałam się.
Nim jednak zdążyłam odejść, żeby usiąść na kanapie koło Maćka, Janek pociągnął mnie za nadgarstek, co tym samym sprawiło, że znalazłam się na fotelu na jego kolanach.
– Pachniesz deszczem. – oznajmił, wąchając moje włosy.
– Nie no coś ty, nie spodziewałam się. – przewróciłam oczami. – Ty za to mokrym psem.
– Próbowałem być miły. – prychnął.
– Próbowałeś. – zaznaczyłam. – Oj już się nie bocz. – zaśmiałam się, łapiąc jego twarz w dłonie i składając na jego ustach drobny pocałunek.
Nie wiem, jaki był jego zamiar, ale on jakby tylko na to czekał. Złapał mnie mocniej i przycisnął do siebie tak, że prawie przewróciliśmy się razem z fotelem. Zaśmiałam się głośno razem z nim, po czym Jasiek pocałował mnie w nos i poprawił nas, żebyśmy wygodnie siedzieli.
Nie było mi ani przyjemnie, ani wygonie. Ale było mi dobrze. Na sercu. Na duszy. Wreszcie.
– Idziemy stąd? – mruknął mi do ucha, kiedy Maciek i Tadeusz zaczęli rozmawiać o ostatniej akcji. – Gadają jedno i to samo.
– Powinieneś słuchać, jak twój dowódca mówi. – prychnęłam, uśmiechając się złośliwie.
– Poza zbiórkami nie jest moim dowódcą. – zaśmiał się.
– Dowódcą jest się przez całe życie. – przewróciłam oczami.
– Myślę, że fakt, iż chodzę z najukochańszą siostrą mojego dowódcy, daje mi pewne przywileje. – zakończył, uśmiechając się chytrze.
Nic już nie mówiąc, zwyczajnie złapał mnie pod kolanami i początkowo z lekkim trudem wstał z fotela ze mną na rękach. Sprawiło to, że chłopaki zamilkli, ale Janek tylko mentalnie wzruszył na to ramionami i dalej bez słowa wszedł ze mną do mojego pokoju.
Zamknął drzwi i odstawił mnie na ziemię, po czym sam poszedł prosto w stronę łóżka i opadł na nie jak na swoje. Przymknął oczy i głęboko oddychał, a ja patrząc na tę scenę, nie mogłam się już powstrzymać i zaśmiałam się.
– Co jest Neli? – zapytał, nadal nie otwierając oczu.
Westchnęłam i poszłam w jego kierunku. Usiadłam na łóżku, oparłam się o ścianę, a jego nogi położyłam sobie na kolanach.
– Nie mam pojęcia. – odparłam. – Myślę, że to przez pogodę, nigdy nie lubiła deszczu.
– Ma okres? – zapytał bezpośrednio.
– Janek! – zawołałam oburzona. – Zastanów się czasem, zanim coś palniesz.
– Zachowujesz się tak, jakbym miał pięć lat. – prychnął. – Spytałem, bo była to logiczna opcja.
– Od kiedy posługujesz się logiką? – zakpiłam, na co otworzył oczy.
Nic nie odpowiedział, w ogóle nic nie mówił. Tylko wlepił we mnie swoje oczy i tak nie spuszczał ze mnie wzorku. Na początku uśmiechnięta, pod wpływem tego spojrzenia czułam się coraz bardziej speszona i spięta, a uśmiech powoli zanikał.
– Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytałam, nie mogąc dłużej znieść tego spojrzenia i ciszy.
– Tak po prostu. – westchnął. – Zawsze lubiłem ci się przyglądać.
– Nie zauważyłam. – pokręciłam delikatnie głową i się zaśmiałam.
Janek jednak się nie zaśmiał, tylko ponownie przymknął oczy. Swoją dłonią odnalazł moją i niespodziewanie ją złapał. Trzymał ją tak i gładził kciukiem, co było naprawdę przyjemne.
Spojrzałam na siebie i sweter Rudego, który nadal miałam na sobie. Nie mogąc się powstrzymać, znowu go powąchałam i znowu nie mogłam uwierzyć w to, jak dobrze czułam tam zapach Jana Bytnara.
Każdy człowiek miał unikalną dla siebie mieszankę zapachów. Każdy człowiek tak jak dom pachniał inaczej. Każdy zapach charakterystyczny dla kogoś innego.
Następnie wtuliłam się w ów sweter i sama przymknęłam oczy. Znalazłam się w błogiej ciszy w niezwykle przyjemnym momencie. Kciuk Janka dalej jeździł po mojej dłoni, co delikatnie mnie łaskotało, a jego nogi dalej spoczywały na moich. Trwaliśmy tak w harmonii, aż przerwał ją jego głos.
– Mój sweter przestaje być powoli mój. – zaśmiał się, na co leniwie otworzyłam oczy.
– Zaraz ci go oddam. – odparłam szybko.
– Zwariowałaś? - prychnął, podnosząc się na łokciach. – Przecież nie powiedziałem tego złośliwie. Możesz go trochę przetrzymać. – uśmiechnął się.
– Naprawdę? – uśmiechnęłam się z nadzieją.
– Oczywiście, tylko oddaj go jutro. – zaśmiał się, widząc wyraźną radość na mojej twarzy. – Mama miała go zacerować w jednym miejscu.
– Jesteś świadom tego, że ja będę w nim spać? Albo z nim? – zakpiłam.
– Wolałbym, żebyś spała ze mną, a nie z moim swetrem. – zaśmiał się głośno. – Ale to już zawsze coś. – wzruszył ramionami.
Nie mogłam już wytrzymać i odstawiłam jego nogi, tym samym rzucając się na niego z poduszką, na co zaśmiał się jeszcze głośniej. Widząc, że moje okładanie go nic nie daje, poddałam się i położyłam mu poduszkę pod głową. Sama natomiast położyłam się przy nim, głową na jego ręce.
– Dawno nie cieszyłam się z niczego od ciebie, jak z tego swetra. – wyznałam, patrząc na jego profil.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pod nosem.
– A ze spodni? – prychnął.
– Muszę przyznać, że ta radość jest równa z tą podczas podarowania mi spodni. – zakpiłam. – Dziękuję. – pocałowałam go w policzek. – Nadal jesteśmy mokrzy.
– Już nawet przestałem to odczuwać. – zaśmiał się.
Złapał za mój mokry warkocz i jego końcówkę, po czym zaczął nią sobie jeździć po twarzy, zostawiając na niej delikatne mokre ślady.
– Co ty wyprawiasz? – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– To bardzo przyjemne. – odparł jakby urażony. – Chcesz? – spojrzał na mnie z nadzieją.
Prychnęłam pod nosem, pokręciłam ponownie głową i opadłam na jego rękę. Patrzyłam ponownie z boku na jego profil i na to, jak dalej bawił się moimi włosami.
Błogi spokój. Błoga cisza. Błoga atmosfera. Błoga chwila.
– Będziesz chora. – powiedział, na co podniosłam powieki. – Widzę, jak się trzęsiesz z zimna. – mruknął, zerkając na mnie. – Powinnaś się od razu przebrać, a nie leżeć w przemokniętych ubraniach.
– Ty tak samo. – odparłam, przejeżdżając mu dłonią po czole i biorąc przyklejone do czoła włosy do tyłu. – Kocham cię. – powiedziałam, patrząc na niego uważnie z góry.
Spojrzał na nią. Uważnie badał jej oczy, jakby próbował tam coś znaleźć. Odpowiedź? Możliwe. Wszystko jest możliwe.
Czy się zdziwił? Nie, na pewno nie. W końcu dobrze wiedział, że Anka go kocha, nie było w tym nic dziwnego. Jednak był zdecydowanie zaskoczony. To zazwyczaj on był tym, który musiał to powiedzieć pierwszy, żeby ona mogła dodać „Ja ciebie też". Co nie oznaczało, że mniej go kocha. Doskonale wiedział, że Anastazja nie lubi nadużywać tych dwóch wartościowych słów. Jej zdaniem traciły wtedy na wartości, co znowu zdaniem Janka było dość niezrozumiałe. Jednak w pełni to szanował, bo zadeklarowała mu to już dawno temu i nie miał jej tego w żadnym wypadku za złe.
Bardziej dziwił go fakt, że powiedziała to tak po prostu. Zazwyczaj musiało się coś stać, żeby mu to zadeklarowała. Jakaś specjalna okazja czy zwykły impuls wewnątrz jej, który nakazywał jej to zrobić. W ciągu ich związku zdążył to już zauważyć.
Teraz winił się, że kazał jej tak długo czekać na odpowiedź. Zauważył w jej spojrzeniu zasiany przez niego samego niepokój. Miał sobie też za złe, że szukał drugiego dnia w ciepłym „Kocham cię", które wypowiedziała jego dziewczyna.
A z pewnością to nie on powinien doszukiwać się jakiegoś drugiego dna.
– Wiem. – uśmiechnął się zawadiacko. – Ja ciebie też. – dodał po chwili.
Od czasu felernego Sylwestra, a może znacznie dłużej, może już od początku naszego związku bałam się jakiegokolwiek małego zawahania w jego głosie. Nic nie działało na mnie tak przytłaczająco, jak dłuższa chwila ciszy w jego wypowiedzi, jak niesłyszalne dla reszty załamanie jego głosu czy dłuższe niż zawsze myślenie nad tym, co powiedzieć.
A owa chwila zastanowienia, chwila ciszy przed wypowiedzeniem „Ja ciebie też" dla mnie trwała wieki.
– Będę musiał się zbierać. – oznajmił, zerkając na zegar na ścianie.
Pogładził mnie po plecach dłonią i uśmiechnął się ciepło. Odwzajemniłam uśmiech i odsunęłam się od niego, tak żeby mógł wstać. Poprawił ubrania, po czym podszedł do drzwi. Zatrzymał się na chwilę i odwrócił do mnie.
– Jesteś wyjątkowa, Anastazja. - powiedział. – Jeszcze nigdy nikomu nie pożyczyłem swetra. Zwłaszcza dziewczynie. – zaśmiał się.
– Więc zapiszę ten dzień w kalendarzu. – prychnęłam.
Zaśmiał się jeszcze głośno na odchodne i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą. Chwilę jeszcze patrzyłam na drzwi, a potem wtuliłam się w sweter i zamknęłam oczy. Byłam padnięta po akcji, cała pogoda też źle na mnie wpływała. Stan wilgoci, jaki dziś osiągnęłam, powodował, że moim największym marzeniem stało się okrycie ciepłą kołdrą. Jako że marzenie to chciałam spełnić, to już nie zważając na nic, naciągnęłam na siebie kołdrę i zasnęłam.
***
– Maciek dawno poszedł? – zapytałam, wchodząc do pokoju Zośki, w którym co mnie mocno zdziwiło, była też Aniela.
Prawda była taka, że nic nadzwyczajnego w tym nie było, że dziewczyna mojego brata spędzała czas z nim w jego pokoju. Bardziej zdziwiła mnie ta scena, biorąc pod uwagę fakt, że jej dzisiejszy humor wskazywał na to, że jedyną rzeczą, na jaką miała ochotę po akcji, było zamknięcie się we własnym pokoju i niewychodzenie stamtąd co najmniej przez miesiąc.
– Razem z Rudym. – odparł. – Czyli jakoś niecałe trzy godziny temu. – zaśmiał się cicho. – Wyspałaś się?
– Tak. – uśmiechnęłam się. – Aniela, chcesz iść do mnie? – zapytałam, odwracając się do niej.
Blondynka spojrzała na mnie, następnie na Zawadzkiego. Uśmiechnęła się pod nosem i wstała z fotela, na którym dotychczas siedziała. Nic nie mówiąc, wyszła z pokoju, zostawiając otwarte drzwi.
– Coś się stało? – zapytałam szeptem.
– Rozmawialiśmy normalnie. – wzruszył ramionami.
Zmarszczyłam lekko brwi i dalej przyglądałam się starszemu bratu, do czasu, gdy usłyszałam głośne „Anka, idziesz?". Posłałam chłopakowi ostatnie spojrzenie i wyszłam z jego pokoju. Od razu poszłam do swojego, gdzie Miller już się rozgościła. Była tu już nawet nie gościem, a prawie że lokatorką. W praktyce można było tak samo powiedzieć o Bytnarze, Dawidowskim czy Sapińskiej, a nawet i Wierzbowskim.
Blondynka siedziała na moim łóżku oparta plecami o ścianę. Spojrzała na mnie, kiedy weszłam. Usiadłam sobie na fotelu, na którym zazwyczaj siedzi Tadek, podkuliłam nogi, żeby było mi wygodnie i patrzyłam na dziewczynę. Widziałam, jak wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.
– Mogę, nie? – zerknęła na mnie, wkładając papierosa do ust. – Chcesz?
– Przecież wiesz, że-
– Tak się tylko droczę. – prychnęła, pakując paczkę z powrotem do kieszeni. – Swoją drogą dobrze ci idzie. Szkoda, że Heniek wcześniej cię tak nie podpuścił.
– Nawet nie wiesz, o co poszło. – prychnęłam.
– Bo nie chcesz mi powiedzieć, wymigując się argumentem, iż to sprawa między tobą a nim. – zakpiła, wypuszczając delikatny dym.
– Taka jest prawda. – pokręciłam głową. – Z resztą ciebie też mógłby tak podpuścić. - zaśmiałam się.
– Mnie nie ma czym szantażować. – uśmiechnęła się chytrze.
Dopiero po chwili ten chytry uśmieszek zniknął z jej twarzy, a ona sama zaczęła niespodziewanie kaszleć. Uspokoiła się dopiero, jak Anka wstała przestraszona nagłą reakcja Anieli. Wszystko to było spowodowane tym, że Miller uświadomiła sobie, że jakby Wierzbowski chciał, to miałby ją czym szantażować. A ona sama nigdy czysta nie była i raczej nie będzie.
– Jesteś pewna, że wszystko dobrze? – zapytałam, gdy przyjaciółka wycierała ręką łzy, które wręcz lały się z jej oczu podczas ataku kaszlu.
– Tak, tak, za bardzo się zaciągnęłam. – zaśmiała się.
– Aniela.. – westchnęłam. – Powiesz mi, czemu dziś jesteś taka.. Bez humoru? Zwłaszcza po akcji było to widać, jak wracaliśmy do domu.
– Po prostu przemokłam. – wzruszyła ramionami. – Wiesz, że nie lubię deszczu, mokrych włosów i wilgotnych ubrań.
– Dobrze wiesz, że nie mówię o tym. – zwęziłam brwi. – Za długo cię znam.
Blondynka bawiła się papierosem w swoich dłoniach. Długo milczała i dopiero po chwili spojrzała na mnie.
Czy widziałam lekkie zawahanie się? Widziałam, każdy by je zauważył. Ale nie tylko to tam było. Widziałam jakiś strach, co nie często widziałam w jej oczach. Może nie tyle strach, ile samą obawę, która już sama w sobie była niepokojąca. Przeszedł mnie dreszcz, gdy w mojej głowie zaczęło tworzyć się miliony różnych scenariuszy, które mogłyby wyjaśnić to dziwne coś w jej oczach.
– Powiem ci, ale ani słowa Tadeuszowi. – powiedziała z powagą. – Najlepiej nikomu.
– To coś poważnego? – zapytałam ciszej.
– Nie. – pokręciła głową. – Po prostu nie chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli, kiedy jeszcze nic nie jest pewne.
– Każde twoje słowo przeraża mnie coraz bardziej, Aniela. – oznajmiłam, na co prychnęłam pod nosem.
– Przestań, bo mi tu na zawał zejdziesz. – pokręciła głową niedowierzająco. – Zachowujesz się tak, jakbym ci miała wyjawić tajemnice co najmniej wagi państwowej.
– Łatwo ci mówić, bo wiesz, o co chodzi! – zawołałam oburzona. – Powiedz wreszcie!
Widziałam ten mały uśmieszek pod nosem. Przepełniała ją satysfakcja, bo udało się jej mnie zdenerwować i zniecierpliwić równocześnie.
– Chcę iść na studia. – oznajmiła, wyczekując mojej reakcji.
– Chryste, Aniela, ja prawie dostałam zawału! – zawołałam oburzona. – Nie mogłaś tego powiedzieć normalnie, nie robiąc mi mętliku w głowie?
– Tak zawsze jest ciekawiej. – wzruszyła ramionami, śmiejąc się.
– Na co chcesz iść? – zapytałam.
– Na pedagogikę.
– No to o co chodzi? – zdziwiłam się.
– Problem tkwi właśnie w tym, że chcę iść na studia. – fuknęła. – Rozmawiałam o tym z tatą jakiś dobry miesiąc. Chyba nigdy z nim niczego tak długo nie negocjowałam.
– Jest niezadowolony?
– Nie o to chodzi. – pokręciła głową. – On po prostu nie pozwolił mi iść na żadną uczelnię. – westchnęła bezradnie. – Powiedział, że nie pozwoli, żebym sama chodziła na uczelnię, kiedy ledwo co mogłam stracić życie przez jednego Niemca, a takich kręci się tu od groma. Poza tym w końcu jest wojna, mogą mnie złapać w każdej pierwszej lepszej łapance, czy po prostu rozstrzelać na ulicy, a ja nie chcę się niepotrzebnie narażać.
Słuchałam uważnie w ciszy, jak słowa niczym rzeka wypływały z jej ust nieustannie. Zawsze była gadułą. Może nie taka nieznośną, ale lubiła dużo mówić. Mimo tego zawsze przyjemnie się jej słuchało i ona sama lubiła kogoś angażować w rozmowę, bo w pewnym momencie zawsze się peszyła, zdając sobie sprawę, że mówi bez przerwy tylko ona od dobrych kilkunastu minut. Teraz było podobnie.
– Rozumiem. – kiwnęłam głową. – Dlatego jesteś zła?
– Nie, już nawet nie chodzi o to. – machnęła lekceważąco ręką. – Bardziej chodzi mi o to, że.. On mi odmówił. – spojrzała na mnie. – Mojej matce nigdy w życiu niczego nie odmówił. Nigdy. – dodała dobitniej. – A mi odmówił. Czy to znaczy, że jestem gorsza od niej? Że jestem gorsza od tej podłej kobiety, jaka była Hanna Miller? – zapytała głośniej. – Czy jestem od niej gorsza?!
– Nie jesteś, Aniela. – powiedziałam, przesiadają się z fotela na łóżko i siadając koło niej. – Nie jesteś i nigdy nie będziesz. Wiesz o tym.
– To dlaczego on mi odmówił? – prychnęła.
– Bo wie, że ty zrozumiesz jego decyzje. – odparłam, łapiąc ją za rękę. – Twoja matka nie dałaby mu żyć, gdyby jej odmówił, wiesz to. Ty jesteś inna niż ona. Wie, że jesteś lepsza i potrafisz zrozumieć pewne sprawy, spojrzeć na nie inaczej.
– Chciałam poczuć się jak prawdziwa studentka.. – westchnęła. – Wyrwać się z domu nie tylko po to, żeby iść na akcje, do sklepu czy do was. Chciałabym wreszcie mieć jakieś swoje życie.
– Przecież je masz. – zaśmiałam się. – I to lepsze niż ktokolwiek inny. – przewróciłam oczami. – Wracając, znaleźliście jakieś rozwiązanie? Czy po prostu nigdzie nie pójdziesz?
– Zaproponował mi, że zapłaci niektórym profesorom z uczelni, głównie tym od najważniejszych zajęć, żeby przychodzili do nas do mieszkania i mnie uczyli. – oznajmiła. – Takie domowe nauczanie.
– I co? Zgodziłaś się?
– Jeszcze nie, powiedziałam, że się zastanowię. – westchnęła. – Nie patrz tak na mnie. – rzuciła. – Nie zmieni to faktu, że będę jeszcze bardziej uwięziona w mieszkaniu.
– Ale będziesz studiować, Aniela. – powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Ojciec daje ci możliwość studiowania, co więcej, bezpiecznego studiowania, a ty będziesz się zastanawiać? – zapytałam, nie oczekując od niej odpowiedzi. – Powinnaś była od razu się zgodzić.
– Byłam za bardzo roztrzęsiona. – wzruszyła ramionami. – Ale chyba się zgodzę. – zaśmiała się pod nosem i przewróciła oczami, widząc moje srogie spojrzenie. – Na pewno się zgodzę. – prychnęła, opadając na mnie.
Siedziałyśmy tak obok siebie w zupełnej ciszy. Każda z nas pogrążona we własnych myślach. Dopiero po chwili, poczułam na sobie wzrok Miller, więc również na nią spojrzałam.
– Nowy sweter? – uśmiechnęła się chytrze.
Ona dobrze wiedziała, skąd ów sweter mam. Poczułam się w tym momencie jak kilkanaście dobrych miesięcy temu, kiedy to na wszystkie możliwe sposoby zaprzeczałam moim uczuciom do Janka, a wszyscy specjalnie mi dogryzali, bo nie chciałam się przyznać. Nie miałam pojęcia, czemu takie uczucie powróciło, ale było nawet dziwnie przyjemne.
W ogóle tamten okres naszej relacji był bardzo przyjemny. Ja przeklinałam każdego, kto tylko sobie ubzdurał, że zakochałam się w Rudym, on natomiast na wszystkie możliwe sposoby chciał się do mnie zbliżyć. Cały czas wywoływało to u mnie pewną ekscytację, której nie sposób nawet teraz opisać. Zawsze byłam ciekawa, jak to się dalej pociągnie, zawsze lubiłam się pobawić w te jego gierki, czasem wyprzedzić jego przekonania, a czasem odganiać się od niego jak od natrętnej muchy. To było po prostu.. Ciekawe, magiczne, elektryzujące i pociągające.
Nawet teraz widziałam na twarzy Anieli podobny uśmiech do tego, jaki miała zawsze, gdy próbowała mi dopiec, wmawiając mi, że nie umiem udawać, że widzi, że Bytnar mi się podoba.
– Cóż, skoro sama nie zgadłaś, to ja ci nie powiem. – zakpiłam, wzruszając ramionami.
– Ta, znalazła się. – prychnęła. – Widzę, jak ci się oczy śmieją, jak tylko spojrzysz na ten sweter. – zaśmiała się.
– Czuję się w nim dobrze, naprawdę. – westchnęłam. – Mam cały czas cząstkę jego przy sobie.
Dziewczyna spoważniała i złapała mnie za rękę, co sprawiło, że przeniosłam wzrok z sufitu na nią.
– Wiem, że te wydarzenia z Sylwestra nadal siedzą ci w głowie i prawdopodobnie jeszcze długo będą tam zajmować szczególne miejsce.. – westchnęła. – ...ale nie możesz żyć tak, jakby to zmieniło coś w waszej relacji. Oboje cały czas mocno się kochacie, każdy to widzi. Nic się nie zmieniło.
– Przecież ja to wiem, Aniela. – pokręciłam głową.
– No nie byłabym tego taka pewna. – prychnęła. – Powinnam już iść. Zasiedziałam się.
– Proszę, porozmawiaj z ojcem o tych studiach. – powiedziałam, wstając razem z nią z łóżka. – Wiem, że ostateczna decyzja należy do ciebie i nie zmienię jej, ale mówię ci to, bo chcę, żebyś miała jak najlepiej. – uśmiechnęłam się.
– Anka, przestań już, bo się rozkleję. – zaśmiała się, szturchając mnie łokciem. – Do zobaczenia.
– Serwus. – odparłam, zamykając za nią drzwi do mieszkania.
Odwróciłam się plecami do drzwi i zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie chcę zrobić. Spojrzałam na siebie i od razu wiedziałam, że pierwszym, co powinnam zrobić była zmiana ubrania. Szybko przebrałam się w spódnice i bluzkę na guziki. Warkocza nawet nie tykałam, bo wiedziałam, że nic z nim nie zrobię.
Chwilę szwendałam się po pokoju, zastanawiając się, czym się zająć. Nie miałam nic specjalnego zaplanowanego, więc pomysł, który zawitał mi w głowie, nawet mi się spodobał.
Wstałam z łóżka i podążyłam ku pokojowi mego brata. Siedział przy biurku z rozłożonym planem Warszawy i uważnie mu się przyglądał.
– Planujesz jakąś akcję? – zapytałam, na co się wzdrygnął.
– Wiesz, że się puka? – fuknął, prostując się i odwracając się do mnie.
– Pierwsza zapytałam. – zakpiłam, na co on przewrócił oczami.
– Sprawdzam coś tylko. – wzruszył ramionami. – Chciałaś coś?
– Wychodzę. – oznajmiłam. – Wrócę jakoś.. – spojrzałam na zegarek na ścianie. – Może za godzinę.
– Gdzie idziesz? – zapytał.
– Do Maryśki do sklepu. – mruknęłam. – Nie mogę sobie znaleźć tu miejsca.
– Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – przyjrzał mi się uważnie.
– W należytym. – zaśmiałam się. – Po prostu jestem ciekawa, jak było na dyżurze w szpitalu, na który udało jej się załapać.
– Mama niedługo wróci, postaraj się nie spóźnić. – oznajmił. – Wiesz, że nie najlepiej się czuję, gdy łazimy po Warszawie po ciemku.
– Wiem, Tadeusz, wiem. – fuknęłam lekko urażona.
Kiwnął tylko głową w ciszy, co dla mnie oznaczało, że powinnam już iść. Zamknęłam drzwi do jego pokoju, narzuciłam płaszcz, wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania.
Droga do sklepu minęła mi dość szybko. Ku mojej uciesze deszcz teraz nie padł, ale nadal było pochmurno. Małe dzieci bawiły się w kałużach i dopiero niemiecki patrol sprawiał, że mroziło im krew w żyłach i znikały, gdzie pieprz rośnie, biegnąc do swoich mieszkań. Po ostatnim rozstrzeliwaniu, gdzie naprawdę dużo dzieci jak dotychczas zginęło, sprawiło, że rodzice a głównie matki drżały i swoje dzieci bardziej niż na samym początku wojny. Ciężko było spotkać dziecko w pojedynkę, jak już to zazwyczaj wychodziły w większej ilości. Może dodawało im to otuchy, a może nawet było bardziej autentyczne.
Choć prawa była taka, że nikt teraz nie był autentyczny. Idąc w pojedynkę, sprawiało się wrażenie szpiega, idąc w grupie, osób, które planują najczęściej jakąś strzelaninę. Teraz nikt nigdy nie mógł czuć się bezpieczny. Można się było przyczepić zawsze do każdego.
Pchnęłam drzwi i pierwsze co rzuciło mi się, jak zawsze w oczy przychodząc, tu to była wszechobecna ciemnica. Światło wpadało tu minimalne, dzięki szparom między zastawionym deskami szybach.
– Zamknięte! Proszę wyjść! – odezwał się krzyk z zaplecza.
Nie byłam jednak do końca pewna, czy ów głos należał do Marysi Stasik, więc podeszłam bliżej lady sklepowej i zapukałam w nią.
– Zamknięte!! – krzyk nasilił się i już bez wątpienia mogłam stwierdzić, że należała on do mojej ukochanej brunetki.
Marysia jednak nie była tak samo ucieszona tym faktem. Samo to, że ktoś właśnie zawitał do sklepu, było dla niej okropne. W dodatku ten ktoś nie rozumiał słowa „zamknięte". Nie dawało jej to się ponownie rozluźnić, jak to miało miejsce kilka minut temu. Już nie czuła tego przyjemnego dreszczu na całym ciele ani jakiejś kolejnej ochoty na coś więcej.
Stali oboje w małej kanciapie na zapleczu. Ledwo było tu coś widać, ale oni widzieli się doskonale. Ściśnięci przy sobie, oboje napierali na swoje ciała. Maryśka ledwo mogła oddychać, bo unoszenie klatki piersiowej było problematyczne, dlatego oddychali na zmianę.
Stefan jednak nie przekreślił wszystkiego grubą linią, jak to zrobiła jego towarzyszka. Złapał ponownie jej twarz w dłonie i zaczął całować dość natarczywie i energicznie, co nawet ponownie zapaliło w Marysi ekscytację. Znowu jak kilka chwil przedtem, gdy mieli całkowita pewność, że są sami, chłopa zjechał pocałunkami na jej szyję, a ona wplotła mu palce w jego delikatnie loki, ponownie je burząc.
Widać było, że chłopak miał już dość ciasnoty i tego, że ledwie się poruszają, więc nie czekając na jakiś odruch partnerki, złapał ją za uda i podniósł, trochę mocnej przytwierdzając do ściany, żeby nie opadła. Dotyk jego dużych, męskich dłoni na jej już od dawna nagich udach, co było spowodowane pozbyciem się sukienki już na początku, z resztą tak jak koszuli Stefana, sprawił, że znowu zapomniała o bożym świecie. Zatraciła się w namiętnych pocałunkach, jakie wymieniała z chłopakiem, choć to ona teraz tam dominowała, bo chłopak bardziej skupiał się na tym, żeby jej nie upuścić.
Kiedy brunet ponownie zaczął siłować się z mocnym, jak stwierdził już kilka minut temu, stanikiem Stasik, głos odezwał się ponownie. Oboje byli już niemalże pewni, że przybysz zrezygnował i wyszedł, jednak najwidoczniej był wytrwalszy.
– Marysia?! – zawołał kobiecy głos.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka delikatnie z góry, z powodu tego, że nadal ją trzymała, a on spojrzał na nią.
– Kto mówi? – krzyknęła Maryśka, a na twarzy Stefana odruchowo pojawił się grymas, bo byli ze sobą twarzą w twarz, a ona musiała krzyknąć na tyle głośno, żeby było ją słuchać przy wejściu.
– Anastazja!
– Poczekaj chwilę! – oznajmiła.
Ciche westchnienie przepełnione jakimś ogromnym żalem, spowodowanym tym, że nie doszło do tego, na co oboje wyczekiwali i czego pragnęli, wydobyło się z jej ust, gdy Stefan po raz ostatni składał krótkie, ale przyjemne pocałunki na jej nadal nagim dekolcie i szyi.
Pogładziła go po policzku i lekko wyczuwalnym zaroście, po czym pocałowała go delikatnie, dziewczęco, z jakąś dziwną lekkością tak bardzo niepodobnej do niej w usta. Odstawił ją na ziemię. Zgarnął z podłogi jej sukienkę i swoją koszulę i zaczęli się ubierać, mimo że ledwo udało im się ruszyć.
– Następnym razem, obiecuję. – szepnęła, łapiąc go za rękę.
Nadal stali naprzeciwko siebie. Oboje patrzyli na siebie z miłością. Widać było, że bardzo się kochali. Stefan może był lekko zawiedziony, tak samo z resztą, jak Maria, ale nie okazywał tego, bo samo spędzenie z nią czasu dawało mu przeogromną radość.
– Następnym razem znowu powiesz, że krwawisz. – zaśmiał się.
– To następnym razem po następnym razie. – wzruszyła ramionami, uśmiechając się figlarnie.
Chłopak położył dłoń na jej policzku, na co odruchowo zamknęła oczy. Delikatnie go pogładził, a potem przysunął jej twarz do niego i pocałował w czubek głowy.
– Kocham cię. – szepnął, chowając twarz w jej włosach.
– Ja ciebie też. – odpadła, nadal mając zamknięte oczy. – A ten początek naszego aktu był chyba najpiękniejszym, najciekawszym i najbardziej ekscytującym w moim życiu. – uśmiechnęła się zawadiacko.
– Bo był ze mną. – prychnął, otwierając drzwi.
Pierwsze co to oślepiło ich światło. Nadal było tu ciemno, ale nie tak jak w kantorku. Marysia poszła pierwsza, za nią Stefan.
– Serwus! – zawołałam uradowana. – Cześć Stefan! – zdziwiłam się na jego widok.
– Cześć, Anka. – uśmiechnął się, siadając na taborecie obok lady, za którą stanęła Stasik.
– Przeszkodziłam w czymś? – zapytałam lekko zakłopotana.
– Nie, właśnie nie. – uśmiechnęła się Marysia, odwracając się do chłopaka. – Chyba nawet dałaś mi powód do sądzenia, że powstało jedno z moich najpiękniejszych wspomnień. – zaśmiała się, na co widać było od razu, że Stefan się trochę zawstydził.
– Mogę iść, naprawdę. – zapewniłam.
– Zaraz zacznę twierdzić, że przyszłaś tu tylko powiedzieć, że nie chcesz przeszkadzać. – mruknęła. – Mówię ci, że jest dobrze.
Maryśka chwilę milczała i rozglądała się po sklepie. Po chwili podeszła do jednej z drewnianych skrzynek, podniosła ją, uprzednio siarczyście klnąc pod nosem i postawiła ją obok mnie.
– Siadaj. – kiwnęła głową na skrzynkę.
Pokręciłam głową i zaśmiałam się pod nosem, po czym usiadłam. Dziewczyna zrobiła tak samo z drugą skrzynką i usiadła na niej. Stefan coś mruczał, że mogła od razu powiedzieć, przecież by jej ustąpił taboretu, ale ta zaczęła się na niego wydzierać, że jak siedzi wygodnie, to niech siedzi dalej, bo zaraz to może stąd jedynie wyjść. Kiedy więc oboje się już uspokoili, brunetka zaczęła:
– Więc, co cię sprowadza w moje jakże skromne progi? – zapytała z wyczuwalną kpiną w głosie. Nienawidziła tego miejsca całą sobą.
– Nie miałam za bardzo nic ciekawego do zrobienia w domu, więc postanowiłam zajrzeć. – wzruszyłam ramionami. – Chciałabym bardzo usłyszeć relacje z pierwszej ręki o twoim dyżurze w szpitalu.
Widać było, że dziewczyna się spięła. Może oczekiwała jakieś luźniej pogawędki, a rozmowa do razu zeszła na tory, na które nie za bardzo chciała wjeżdżać. Jednak cóż mogła zrobić? Westchnęła ciężko i przymknęła na chwilę oczy.
– Wszystko dobrze? – zapytałam, uważnie na nią patrząc.
Stefan już poderwał się z miejsca, ale Marysia uspokoiła go poprzez podniesienie ręki. Usiadł ponownie, założył ręce na klatkę piersiową i słuchał.
– Tak, już mówię. – uśmiechnęła się. – Wszystko szło gładko, jak po maśle, nie było dużo nowych ludzi, a ja sama chorych do doglądania też miałam niewiele. Więcej miałam tych zdrowiejących i niektórych nawet mogłam odsyłać do domów. – zaśmiała się, co wskazywało na to, że wspomnienia te były dla niej naprawdę miłe. – Ale jak się zrobiło późno, to już wcale tak dobrze nie było. – spuściła wzrok na swoje dłonie. – Wzięli nas tam do piwnic, gdzie ukrywają głównie żołnierzy czy ludzi z konspiracji. – kiwnęłam głową, dając jej znak, że wiem, o które miejsce w szpitalu chodzi. – Złapałam się za głowę. Nawet chciało mi się płakać. Byli prawie wszędzie. Najwięcej było chyba żołnierzy i tych, których udało się uratować z Pawiaka. Albo byli to zwykli uciekinierzy. – wzruszyła ramionami. – Smród potu, krwi i wilgoć... Jakim prawem nasi rodacy, którzy walczą o ten kraj, muszą wytrzymywać w najcięższych chwilach swojego życia w takich warunkach, a lekko ranni niemieccy oficerowie mają albo prywatną opiekę w swoich domach, albo prywatne sale w szpitalu. – zdenerwowała się. – Przywieźli młodą dziewczynę, może w naszym wieku. – pokręciła głową. – Chłopcy, którzy ją nam oddali mówili, że jest po rozstrzelaniu, leżała wśród trupów, cudem udało jej się tam przeżyć, widać żołnierze nie bardzo przejęli się tym, czy wszyscy od razu zginęli. – westchnęła. – Jak nie od razu to za kilka minut. – prychnęła. – Jedna kula w piersi, druga w udzie. Obie utknęły głęboko. Nie dało się nic zrobić, umarła na stole. – Maryśka ukryła twarz w dłoniach. – Kazali mi... Kazali mi stwierdzić zgon. - jej głos coraz bardziej się załamywał. – Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, myślałam, że tego nie przetrwam. Oddali jej ciało tym chłopcom, a oni rozkleili się jak małe dzieci. A ja z nimi...
– Chryste Panie, Marysiu.. – powiedziałam i podeszłam szybko do płaczącej dziewczyny.
Przytuliłam ją do siebie, a ona szybko ukryła twarz w moim ciele. Głaskałam ją po włosach i plecach. Spoglądałam czasem na bezradnego Stefka, który tylko przyglądał się Marii z bólem w oczach.
Takie historie bolały bardzo, nawet tylko opowiadane z czyiś ust. Najgorsze było to, że nikt ich nie zmyślał. Nikt ich nie koloryzował. Tak wyglądała rzeczywistość. Wojenna rzeczywistość. Mnóstwo ludzi umierało i mnóstwo ludzi musiało na tę śmierć patrzeć.
Czemu śmierć tamtej młodej dziewczyny wzbudziła w silnej Marysi takie emocje? Może była to jakaś jej kuzynka? Może sąsiadka? Może stała klientka? Może koleżanka ze szkoły albo z podwórka? A może zwykła dziewczyna? Może to fakt, że Maria musiała właśnie na niej pierwszy raz w życiu stwierdzić zgon, tak bardzo ją poruszył?
Tego już nikt nigdy się nie dowiedział. Marysia później nikomu już nie wspominała o tej sytuacji, a temat owej dziewczyny zniknął, jakby nigdy go nie było. Nikomu nigdy nie powiedziała, kim była ta młoda kobieta.
– Dawno nie lało tak jak dziś. – stwierdziła Stasik, upijając łyk herbaty, którą nam niedawno zaparzyła. – Ciekawe, czy będą jeszcze mrozy.
– Dam sobie rękę uciąć, że tak. – prychnął Stefek, jakby dziewczyna plotła głupoty.
– Przemokłam dziś do suchej nitki, wolałbym już piękne letnie słońce. – zaśmiałam się.
W tamtym momencie drzwi do sklepu się otworzyły, a po moich plecach przeleciał zimny lutowy wiatr. Dopiero po chwili dowiedziałam się, kto przyszedł.
– A ty Maryśka, jak zawsze się obijasz. – zakpił chłopak. – Cześć, Anastazja.
– Serwus, Adam. – uśmiechnęłam się, odwracając się do niego.
– Co cię tu sprowadza? – zapytała brunetka, zakładając nogę na nogę. – Zgaduję, że raczej nie chcesz tu robić zakupów, a jak już, to najpierw zmierzę ci gorączkę.
– W ten sposób na pewno nie zachęcisz nikogo do zakupów. – prychnęłam.
– Nie będę nikogo z bliskich mi osób truć tym czymś. – fuknęła z pogardą. – No mówże.
– Twoja matka kazała sprawdzić, jak ci idzie w sklepie. – oznajmił.
– Ale naprawdę, czy robisz mnie teraz w balona? – zapytała poważnie, odstawiając filiżankę.
– Proszę cię, Maryśka, widziałem was w oknie, to zajrzałem. – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Myślisz, że twoja matka by się do mnie odezwała. – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Może się bimbru napijesz, jak już jesteś? – zapytała brunetka, a Stefan wyraźnie spojrzał na nią z jakąś pogardą.
– O czym tu mówisz? – zdziwił się Adam, a następnie przeniósł wzrok na Stefka, po czym już wszystko wiedział. – Pędzicie tu nielegalnie bimber. – stwierdził. – Myślałem, że jesteś mądrzejsza. – pokręcił głową. – Wiesz, co ci się może stać, jak cię złapią?
– Jak zawsze od razu mnie wszyscy mają łapać. – fuknęła. – Mogłam ci nie mówić, ale uważałam, że jesteś prawie jak brat, więc możesz wiedzieć.
– Ukryty chociaż porządnie? – zapytał, całkiem pomijając jej poprzednią wypowiedź.
– W kantorku za tą ścianą dobudowaną. – oznajmił chłopak na taborecie. – Jest dość gruba, nie da się wystukać.
– I do tego zasłonięta regałami, łatwo się nie da wejść. – wzruszyła ramionami.
– Jak Niemcy będą chcieli, to wszystko przetrząsną. – mruknął. – Wiedziałaś? – zapytał, patrząc na mnie.
– Dowiedziałam się teraz. – mruknęłam. – Myślę, że nie powinniście się bawić w takie rzeczy. To naprawdę jest niebezpieczne.
– Przestańcie już, na litość boską. – powiedziała Maryśka, machając rękami i wstając ze skrzynki. – Mów czego chcesz, karpiu, bo mam cię już powoli dość.
Adam wiedział, że w tym momencie powinien, a nawet musi przejść do rzeczy. Przezwisk „śledziu" i „karpiu" używali obaj z młodszym bratem, jednak większość jego znajomych o nich wiedziała, a zdarzało się nawet, że czasem ich używali. Z doświadczenia wiedział, że Maria Stasik korzystała z przezwiska „karpiu" wobec niego tylko i wyłącznie wtedy, gdy zaczynał ją irytować.
– Słyszałem, że Konrad wrócił. – oznajmił, a w sklepie zapadła cisza.
Spojrzałam zaciekawiona na ich oboje, a nawet na Stefana, ale ten akurat wydawał się równie zszokowany i ciekawy jak ja. Tamta dwójka natomiast wlepiła w siebie wzrok. Maryśka ciężko odetchnęła.
– Tak, to prawda. – odparła. – Kondzik wrócił parę dni temu. – wzruszyła ramionami. – Nie mówiłam wam, bo nie było takiej potrzeby.
– Jak nie było? - prychnął Stefan, który dotychczas się nie odzywał. – Cały tydzień latałaś jak z piórem, byłaś roztrzęsiona i nie miałaś na nic czasu, a teraz mówisz, że nie było potrzeby. – chłopak wyraźnie się zdenerwował. – Zaczęliśmy się nawet martwić.
Brunetka przymknęła oczy. Wiedziała, że wiecznie niedomówienia wobec bliskich są dużym błędem i zazwyczaj źle się kończą, ale nie potrafiła inaczej. Jakoś tak się nauczyła od małego. Nie lubiła się skupiać na sobie i swoim życiu, które nie należało do kolorowych.
– Konrad to mój starszy brat, Anastazja. – oznajmiła, patrząc na mnie. – Chyba ci mówiłam, że mam dwóch braci. Konrad to ten młodszy. – przerzuciła wzrok z powrotem na Adama. – Kondzik został ranny jakiś niecały miesiąc temu i cały ten czas spędził w szpitalu polowym. Nie od razu odzyskał przytomność. Niedawno powiedzieli, że jest zdolny już poradzić sobie samemu i go wypuścili. – westchnęła. – Nie pozwolili mu jeszcze wracać do broni, za to nakazali mu wrócić do domu. Na wojnę, jak to ujął, będzie mógł wrócić dopiero, jak dostanie list. – wzruszyła ramionami.
– Co mu jest? – zapytał syn profesora.
– Miał pokiereszowane ramię, ale odratowali je i jest dobrze. – oznajmiła. – Nie będę już nic mówić, temat skończony.
– Będę się zbierać. – powiedziałam, wstając z miejsca. – Do zobaczenia.
– Myślałam, że jeszcze zostaniesz. – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie, naprawdę, muszę iść. – uśmiechnęłam się. – Miłego dnia.
Stefan pomachał mi z delikatnym uśmiechem, a Adam po prostu kiwnął głową. Wyszłam ze sklepu czym prędzej i odetchnęłam świeżym powietrzem.
Nie chciałam tam spędzać więcej czasu, bo już od chwili, gdy Adam oznajmił, że wie, że brat Marysi wrócił, atmosfera jakoś zgęstniała. A już po samej opowieści Stasik, nie miałam ochoty na żadne pogaduchy.
Było mi jakoś przykro. Mimo że nigdy owego Konrada nie poznałam, widziałam, że mówienie o nim sprawiło samej brunetce przykrość. Dziewczyna była bardzo przywiązana do braci, wychowała się z nimi, zastępowali jej w pewnym sensie ojca. Jego widok w drzwiach z zabandażowanym ramieniem musiał być dla niej niezwykle szokujący.
Szłam szybko do domu. Prawda była taka, że nie miałam tam nic ważnego do zrobienia, ale chciałam po prostu usiąść już w spokoju w fotelu w salonie i może coś przeczytać albo chociaż puścić jakąś muzykę i się nią napawać.
Skręciłam w następną ulicę i weszłam na chodnik, kiedy poczułam, że ktoś nagle idzie obok mnie. Nie zdziwiłam się tym bardzo, bo chodnik tu był dość wąski i niejednokrotnie trzeba było się tu z kimś mijać. Jednak ta osoba wcale nie miała zamiaru mnie wyminąć, wręcz przeciwnie. Szła ze mną ramię w ramię.
– A gdzie panienka tak pędzi? – odezwał się męski głos tuż obok mnie.
Dopiero teraz spojrzałam na twarz człowieka obok. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, więc jeszcze bardziej mnie to przeraziło. Wtedy poczułam szarpnięcie za rękę i nagłe zatrzymanie.
– Gdzie Żydówki jak ty tak biegną? – warknął, przyglądając się uważniej mojej twarzy.
Momentalnie poczułam na plecach zimny pot. Zaczęłam się nawet trząść ze strachu, który z każdą kolejną sekundą się potęgował.
Choćby najmniejsze wspomnienie o Żydach było niebezpieczne. Jeszcze gorzej było, gdy ktoś dopatrzył się w tobie jakiegokolwiek podobieństwa do semickich rys. Miano Żydówki sprawiło, że nie skupiałam uwagi już na niczym innym, tylko na tym, czy w pobliżu nie na żadnych żołnierzy.
Najciekawsze w tym było to, że mimo pełnej świadomości tego, że nie jestem nawet w jednym procencie Żydówką ani nie mam nikogo takiego w rodzinie, to naprawdę zaczęłam się bać. Nikt by nie powiedział „Ach to tylko nieporozumienie, nie jestem Żydem".
Co kogo to obchodzi? Wyglądasz jak Żyd? Zachowujesz się jak Żyd? Jesteś Żydem. Więc czeka cię taki sam los jak wszystkich Żydów w tych okrutnych czasach. Więc umrzesz jak Żyd.
– Jesteś nawet niczego sobie, jak dasz mi co nieco, to ci odpuszczę. – oblizał usta i uśmiechnął się krzywo.
– Proszę mnie puści. – odezwałam się po raz pierwszy.
– Już tak od razu puścić. – zaśmiał się. – Jak dasz, to puszczę. Jak nie dasz to puszczę dopiero, jak przy twojej główce będzie już lufa niemieckiego karabinu.
– Powiedziała, że masz puścić.
Kolejny nowy głos wcale nie sprawił, że odetchnęłam. Wręcz przeciwnie. Im więcej ludzi przy takiej scenie, tym gorzej. Mogło wyniknąć zamieszanie i Szkopy mogli się zainteresować tym, co się dzieje.
– Do kurwy, powiedziałem, że masz ją puścić, Pars. – warknął głośniej.
Otworzyłam oczy i dopiero wtedy spojrzałam na mężczyznę, który wypowiedział te słowa. Moje zdziwienie już nie miało granic.
– O a któż to? – zaśmiał się. – Wielki Adam, pogromca najstraszniejszych, obrońca uciśnionych. – zakpił.
Adam nie wytrzymał i uderzył mężczyznę pięścią prosto w twarz. Dzięki temu puścił moje ramię, a brunet od razu wskazał ręką, że mam się za nim ukryć.
Mężczyzna, który opierał się o ścianę, wytarł krew z ust i zamachnął się, ale chłopak szybko kopnął go w brzuch, co powaliło go na ziemię.
Tym samym szybko odwrócił się do mnie i złapał mnie za przedramię. Ruszył do przodu, ani razu nie odwracając się za siebie.
– Ty zajebany psie! – rozbrzmiało tylko za nami.
Szliśmy szybko, nie zwracając uwagi na innych przechodniów. Dopiero w pewnym momencie zwolniliśmy, a uścisk Adama lekko się rozluźnił.
– Adam, o co do cholery chodzi? – tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić.
Chłopak zatrzymał się, co też zrobiłam. Staliśmy naprzeciwko siebie i dopiero wtedy mnie puścił.
– Skąd się wziąłeś? – zapytałam.
– Wyszedłem do Maryśki i musiałem pójść tą samą drogą. Wtedy cię zauważyłem. – oznajmił, nadal jeszcze szybko oddychając.
– Znał cię i ty jego też. Więc kto to? – spojrzałam na niego uważnie.
– Wkurwiający volksdeutsch, który z każdym razem prosi się o dostanie w mordę. – powiedział, bez jakiegokolwiek pohamowania. Emocje nadal w nim buzowały. – To nie pierwszy raz, gdy znajduje sobie jakąś, mówiąc jej, że wygląda jak Żydówka, a po prostu chce coś innego. A one chcą żyć. Więc coś za coś.
– Jezus Maria.. – przymknęłam oczy. – Naprawdę ci dziękuję, Adam. Gdyby nie ty..
– Nic ci nie zrobił? – zapytał, pomijając moją wypowiedź.
– Nie, wszystko w porządku. – kiwnęłam głową.
– Odprowadzę cię. – powiedział i kiwnął głową w stronę ulicy.
Oboje ruszyliśmy średnim tempem. Nikt nic nie mówił, każdy był pogrążony w swoich myślach. Dopiero w połowie drogi coś sobie przypomniałam.
– Powiedz mi jeszcze, o co mu chodziło z tym „pogromca najstraszniejszych, obrońca uciśnionych"? – zapytałam, patrząc na niego do góry.
Jakiś nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy równie szybko, jak zniknął. Chłopak prychnął pod nosem i spojrzał.
– Może dlatego, że uratowałem już niejedną taką niby Żydówkę. – wzruszył ramionami. – Szczerze to nie ma pojęcia. A i tobie nie radzę się w to jakoś wtajemniczać.
Nie uwierzyłam mu ani na słowo i on też dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Ale jako że znałam naturę tego człowieka, postanowiłam nie drążyć tematu.
Miałam jakąś nikłą nadzieję, że kiedyś wyjaśni mi, o co chodziło, ale wiedziałam też, że z pewnością była to jakaś bardzo mocno sprawa prywatna i to jego własna prywatna i mało osób o niej wiedziało.
Rozeszliśmy się pod moją kamienicą bez większych głębszych słów. Odetchnęłam z prawdziwą ulgą dopiero na klatce schodowej. To wszystko było.. Popaprane!
Otworzyłam szybko mieszkanie i nie patrząc na nic, rzuciłam się zmęczona na fotel. Zamknęłam oczy i leżałam, powoli normując przyspieszony jeszcze trochę oddech.
– Ciężki dzień?
Wzdrygnęłam się przestraszona i otworzyłam oczy. Mama usiadła na drugim fotelu z filiżanką herbaty, książką i kocem.
– Mama? – zdziwiłam się. – Już wróciłaś?
– Postanowiłam skończyć wcześniej. – wzruszyła ramionami. – Poza tym przez najbliższy tydzień chcę pozostawić piekarnię zamkniętą. – oznajmiła ze stoickim spokojem. – Ostatnio kupują prawie sami Niemcy. W teorii nie atakują tych, u których się zaopatrują, ale wrogów wśród swoich wolę sobie nie robić.
– Dobrze postępujesz, mamuś. – uśmiechnęłam się. – Przy okazji sobie trochę odpoczniesz. Posiedzisz w domu. Na pewno wyjdzie ci to na zdrowie.
– Mówisz tak, jakbym była na coś chora! – zaśmiała się głośno. – Kochanie, wiem, że jestem stara, ale jeszcze sprawna.
– Wiesz, że nie to miałam na myśli. – przewróciłam oczami z uśmiechem. – Był ktoś, jak mnie nie było?
– Chyba nie, przynajmniej nic o tym nie wiem. – powiedziała, otwierając książkę. – Wiem, że nie było przez chwilę Tadzika, ale nie wiem, gdzie był. Mówił coś o Maćku.
Zajrzałam do kuchni, żeby na szybko coś przekąsić na kolację. Zjadłam w samotności, po czym zamknęłam się w łazience i zajęłam się sobą. Chyba pół godziny zajęło mi samo wgapianie się w swoje odbicie w lustrze i bezsensowne próby wyczytania czegoś z niego. Wyszłam stamtąd już w koszuli nocnej.
– W razie potrzeby jestem u siebie. – oznajmiłam.
Jestem jednak pewna, że mama nie usłyszała ani jednego słowa. Podeszłam do niej, wyjęłam jej z rąk książkę i odłożyłam na ławę. Następnie przykrywam bardziej kocem, żeby nie zmarzła i się uśmiechnęłam. Zaniosłam do kuchni pustą filiżankę po herbacie i umyłam ją. Dopiero po tym zaszyłam się w swoim pokoju.
Usiadłam po turecku na środku łóżka i sięgnęłam po jeden z wielkich zeszytów na biurku. Powoli kartkowałam nowe notatki, żeby zobaczyć, czy coś z tego w ogóle wiem. Pod koniec mój wzrok jakoś tak mimowolnie podążył w kierunku krzesła, na którym to przewieszony był sweter Janka.
Pokręciłam niedowierzająco głową, rozbawiona i zdumiona swoją własną głupotą. Odłożyłam zeszyt na miejsce, z którego go wzięłam i złapałam za sweter. Opadłam plecami na łóżko, przyciskając do piersi ten cudowny sweter. Ponownie poczułam ten niepowtarzalny zapach, przez co przeszedł mnie dreszcz po kręgosłupie, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka.
– Ale ty jesteś głupia, Anka.. – westchnęłam, podnosząc nad siebie tę część garderoby. – Zachowujesz się jak stuknięta nastolatka. – prychnęłam. – Chociaż w sumie.. Bardzo się od niej nie różnisz.
W końcu, gdy przymknęłam oczy, czułam, że morzy mnie sen. Rozpięłam więc luźno włosy do snu i wskoczyłam pod kołdrę. Jednak nie mogłam się powstrzymać przed przytuleniem do siebie swetra niczym dziecko przytulające ukochanego misia.
Pierwszy raz od dawna zasnęłam z tak wielkim uśmiechem na ustach, z tak ogromną radością w sercu i tak niezwykłym spokojem na duszy.
***
Następnego dnia...
– Mamo, muszę iść na komplety, nie mogę się spóźnić. – westchnęłam, stojąc w salonie z rozłożonymi rękoma.
– Minuta cię nie zbawi. – fuknęła. – Zaraz się pogubię i będziesz tu stać jeszcze dłużej.
– Mamo, jak się spóźni, to będzie ci to wypominać cały miesiąc. – zakpił Tadeusz, kończąc śniadanie w kuchni.
Rodzicielka przeszła do mojej talii i owinęła ją metrem krawieckim. Westchnęłam ciężko, kiedy co chwilę dodawała, to odejmowała parę centymetrów, patrząc, czy gdyby tak trochę poluzowała, czy sukienka nie będzie wisieć.
– Mamo, no błagam cię! – zawołałam męczeńsko.
– Jak Boga kocham, żeby ci się tak do sprzątania spieszyło. – mruknęła, zwijając metr. – Raz marudzisz, że chciałabyś nową sukienkę, a teraz nie pozwalasz mi zdjąć miary.
– Mogłaś to zrobić wieczorem! – zawołałam oburzona. – Że też cię teraz wzięło na nagłe szycie, to nie moja wina!
– Już idź, nie miaucz mi tu, dopiero co ci się spieszyło. – burknęła.
Nie miałam ochoty się kłócić ani tłumaczyć dłużej, więc zagarnęłam torbę z fotela i narzuciłam płaszcz, po czym szybko wyszłam z mieszkania.
Jedno było pewne - wygranie kłótni czy nawet małej sprzeczki z Leoną Zawadzką było niewykonalne. Nikt tego jeszcze nie dokonał. Wiedziałam też, że jej zdenerwowanie bywa dość łagodne i ulotne, ale i tak wywoływało dreszcze. Głównym powodem tego było to, że ciężko było wyprowadzić tę kobietę z równowagi, więc też zła Leona była niecodziennym widokiem.
Wierzyłam i miałam nadzieję na to, że tym razem też przejdzie jej szybko. Byłam przekonana, że w tym momencie wybiera już materiały do sukienki i sprawdza, którego jej wystarczy.
Zachciało mi się śmiać, gdy przypomniałam sobie, że powiedziała, iż to ja marudziłam, że chciałam sukienkę. Owszem, tak było, mówiłam, że muszę się wkrótce wybrać na jakiś bazar i coś kupić, bo moje są albo stare, albo już w niewłaściwym stanie. Jednak to ona, gdy tylko wstałam dziś rano, zaproponowała, ba, zadeklarowała, że sama uszyje mi sukienkę. A to dlatego, że będzie się nudzić teraz całymi dniami w domu bez piekarni, a dzięki temu będzie miała zajęcie.
Nie spodziewałam się jednak, że tak bardzo się tym podekscytuje i jeszcze tego samego ranka będzie chciała zdjąć ze mnie miarę.
Szybko mijałam ludzi na ulicy, chciałam nawet wziąć rykszę, ale jak na złość żadna nie była wolna. Dopiero po chwili pomyślałam, że może to nawet wcale nie tak źle.
Kilka metrów przede mną, przed małym skupiskiem przechodniów szli, jak zaobserwowałam Maciek Dawidowski i Basia Sapińska. Utwierdziłam się w tym przekonaniu jeszcze bardziej, gdy dostrzegłam skórzaną kurtkę Maćka na ramionach blondynki.
Zaczynał pokrapywać deszcz. Dryblas był dżentelmenem, zapewne nie chciał, żeby jego dziewczynie zamókł choć jeden włos. Poza tym każdy pretekst był dobry, żeby pochwalić się, już może nie nową, ale nadal skórzaną kurtką.
– Alek! – zawołałam, machając ręką, żeby przynajmniej się odwrócili.
Nie usłyszeli, nie zareagowali. Podbiegłam trochę bliżej, ale tłum ludzi przede mną nie pozwolił mi się przecisnąć.
– Alek! – zawołałam ponownie.
Chłopak rozejrzał się na boki. Dopiero po chwili odwrócił się do tyłu, więc pomachałam. Powiedział coś do Basi i zatrzymali się, uśmiechając się do mnie i machając delikatnie.
Odetchnęłam z ulgą i starłam się wyminąć przerzedzający się tłum. W końcu przepchałam się na koniec, gdzie za rękę od razu złapała mnie przyjaciółka.
– Anastazja! – zawołała ucieszona, przytulając mnie. – Co ty tu robisz?
– Idę na komplety. – oddychałam jeszcze chwilę ciężko, żeby odzyskać równy oddech. – Zobaczyłam was z daleka i pomyślałam, że możemy iść razem.
– Na komplety? – zaśmiał się Maciek. – Wątpię, że nas wpuszczą. Moja wiedza z biologii kończy się jedynie na tych przydatnych sprawach. – zakpił, łapiąc Sapińską za bok i próbując pocałować ją w szyję.
– Jak zawsze tylko pstro w głowie. – przewróciłam oczami. – Chodźmy, bo się spóźnię.
Dawidowski podał nam obu ręce i szliśmy tak trójką, zajmując niemal cały chodnik. Niektórzy ludzie dziwnie na nas patrzyli, ale nie zwracaliśmy na to uwagi.
– Gdzie idziecie? – zapytałam.
– Ja idę do pracy, Maciek chciał mnie odprowadzić. – oznajmiła Basia. – Poza tym ma po drodze coś załatwić.
– Muszę przekazać Jankowi, co ma dziś zrobić. – zaśmiał się. – Za dużo czasu z tobą spędza i jakiś taki niesubordynowany się zrobił.
– Już byś chciał. – prychnęłam. – To prędzej przez ciebie! – uderzyłam go łokciem, a ten się zaśmiał pod nosem. – A o co chodzi?
– Pewnie się dowiesz później, bo ci wszystko wyśpiewa, to co ja będę tu język strzępić. – zakpił.
– Maciek, już mnie zaczynasz drażnić. – mruknęłam.
– Tadek albo Janek ci potem powiedzom, za dużo tu ludzi. – odparł już całkiem poważnie. – O idzie jak na zawołanie!
Obie po chwili dostrzegłyśmy idącego z naprzeciwka Bytnara. Uśmiechnął się trochę bardziej na nasz widok i przyspieszył. Od razu uścisnął rękę Dawidowskiemu, przywitał się z Basią, a następnie pocałował mnie w policzek na przywitanie.
Najstarszy mruknął coś do dziewczyny na ucho, po czym ona puściła jego ramię i od razu złapała mnie. Poszłyśmy we dwie kilka kroków przed nimi, a oni rozmawiali o czymś cicho za nami.
– Ja też nic nie wiem, nie przejmuj się. – zaśmiała się Sapińska. - Wojna powoduje tyle tajemnic.. – westchnęła zamyślona. – Ale z tego, co wiem, to nic poważnego, chyba coś związanego z następną akcją. – wzruszyła ramionami. – Maciek pewnie zaraz mi wszystko wyśpiewa, więc jeżeli gdzieś cię jeszcze dziś spotkam i nikt nie zdąży cię do tej pory doinformować, to możesz liczyć na mnie.
Uśmiechnęła się szeroko i mocniej przyciągnęła moje ramię, wtulając się we mnie, co też zrobiłam. Basia była nieco niższa ode mnie, nieznacznie, ale dostrzegałam różnice, choćby w tym, że teraz jej głową przytulała bardziej mój bark, gdzie normalnie z Anielą stykałybyśmy się prawie głowami.
Fakt też sprawił, że zaśmiałam się pod nosem. Sama byłam niższa od Maćka chyba o dwie głowy, więc fakt, że Basia jest ode mnie jeszcze niższa, sprawiał, że miałam przed oczami, jak ta para się przytula. Przecież zawsze wyglądało to uroczo, jednak nikt nie mógł zaprzeczyć, że było to też niebywale zabawne. Dawidowski zawsze zachowywał się tak, jakby zaraz miał zrobić krzywdę tej maleńkiej istotce, jaka była dla niego blondyneczka.
– Basiu, pozwól, że porwę na chwilę moją lubą. – zaśmiał się Janek, wpychając się pomiędzy nas.
– A może luba tego nie chce. – zakpiłam, unosząc brew.
– Luba ma mało do gadania. – prychnął.
Pociągnął mnie do przodu, rozdzielając tym samym z przyjaciółką, która już po chwili przylgnęła z powrotem do ramienia swojego chłopaka.
– Odprowadzę cię na komplety. – bardziej oznajmił, niż zaproponował. – I tak idziemy z Maciejem w tę samą stronę.
– Faktycznie nie mam nic do gadania. – zaśmiałam się, a on razem ze mną. – Dopóki pamiętam.. – mruknęłam, puszczając go na chwilę, żeby wygrzebać coś w torbie. – ... oddaję cały i zdrowy. – prychnęłam.
Janek spojrzała na sweter, który trzymałam w rękach, ułożony równiutko w kostkę. Uśmiechnął się do mnie i wziął go. Następnie przystawił do nosa i zaciągnął się jego zapachem.
– Janek, na ulicy to wygląda dziwnie. – zaśmiał się, zasłaniając usta ręką.
– Niby mój, ale pachnie tobą. – uśmiechnął się, całując mnie w czubek głowy.
– Mówiłam ci, że będę z nim spać. – wzruszyłam ramionami. – Ja i tak czuję tam ciebie.
– Wielofunkcyjny. – skwitował, a ja wybuchnęłam śmiechem, na co sam się zaśmiał. – Chyba już należy do ciebie. Nieodwołalnie nadaję mu ciebie, jako współwłaścicielkę.
– Jesteś popaprany, Rudy. – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– I myślę, że to był jeden z elementów mojej cudownej osoby, który cię oczarował. – westchnął teatralnie, łapiąc mnie w pasie i przysuwając do siebie.
– Jestem pewna, że narcyzmu nie było na tej liście. – zakpiłam.
Bytnar już odtworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, jakoś mi dogryźć, ale w tym samym momencie po mojej drugiej stronie znalazł się Maciej. Podał mi ramię, które przyjęłam, śmiejąc się z lekko naburmuszonej miny chłopaka po prawej.
– Basia mi już uciekła do kawiarni. – mruknął. – Ale przynajmniej ty mi zostałaś! – zaśmiał się. – Zobacz, już dawno nie szłaś z takimi kawalerami.
– Z was tacy kawalerzy jak ze mnie Szkop. – zakpiłam i poczułam nawet, jak Janek delikatnie się spiął, pod wpływem tych słów. – Ale faktycznie z taką obstawą nic mi nie grozi.
– No a jak! – zawołał. – Rudy, co ty taki cichy jesteś? – prychnął. – Jak nie ty.
– Zepsułeś mi sielankę, to co mam latać cały w skowronkach? – zaśmiał się, puszczając mi oczko.
– No ja nawet jak tylko stoję koło Basieńki, to jestem cały w skowronkach. – odparł Dawidowski całkiem poważnie. – Jak tobie skowronki latają tylko przy flirtach z Anką, to ciężko macie. – zaśmiał się, obracając wszystko w żart, ale nikogo poza nim on nie rozśmieszył.
Mimo że dryblas niczego nie zauważył, to Janek z pewnością, z resztą tak jak i ja, odczuł, że atmosfera lekko zgęstniała. Niby głupi żart, głupia docinka, które przecież Alek lubi stosować w naszą stronę i w nasz związek, ale ta jakoś szczególnie źle zabrzmiała.
Dziecinne i zwyczajnie głupie było zastanawianie się nad tym, ale byłam pewna, że oboje z Rudym to poczuliśmy. A on w szczególności, bo to jego osoby dotyczył ten nieśmieszny żart.
Czy jego skowronki zniknęły na zawsze w mojej obecności? A może po prostu przysiadły na pobliskiej gałązce na jakiś czas, żeby sobie chwilę odpocząć?
Głupi, dziecinny, nieśmieszny żart.
– Jezu, z wami to ostatnio nawet się pogadać nie da. – jęknął najwyższy. – Co wy macie takie grobowe miny?
– Zbiera się na deszcz, Maciek. – odparł Janek. – Taka pogoda nigdy nie jest za wesoła.
– Jak tam chcecie. – fuknął. – Anastazja, a Tadeusz coś mówił, że pani Leonka zamknęła na jakiś czas piekarnie. – zmienił temat. – Co się stało?
– Nie, to nic. – pokręciłam głową. – Mówiła, że ostatnio większość klientów to Niemcy i woli na jakiś czas zamknąć niż nabawić się nieprzyjemnej opinii i narazić się Polakom.
– Wypieki twojej mamy widać bardzo przypadły do gustu nawet Szkopom. – zaśmiał się Rudy, głaszcząc moją dłoń.
Byliśmy już pod kamienicą, w której zawsze odbywały się komplety, więc się zatrzymaliśmy. Pożegnałam się z Maćkiem, a następnie mrugnęłam do niego, co on od razu zrozumiał. Chciałam, żeby na chwilę odszedł na bok, dając mi tym samym jeszcze chwilę z Jankiem.
– Co się tak patrzysz, mały skrzacie? – zaśmiał się, trzymając ręce w kieszeni i patrząc mi prosto w oczy z góry.
Przytuliłam go mocno, zamykając oczy i chowając twarz w jego klatce piersiowej. Ten, na początku zaskoczony, po chwili odwzajemnił mój gest i gładził rękami moje plecy. Położył policzek na mojej głowie i powoli oddychał.
– Jesteś ostatnio jakiś spięty. – powiedziałam cicho. – Co myślisz o tym, żebyś jak przyjdziesz po mnie po kompletach, jeżeli oczywiście to zrobisz, to wpadł do nas na chwilę? – zapytałam, podnosząc głowę i patrząc mu w oczy. – Nie mogę ci zbyt wiele obiecać, ale może chociaż posiedzimy sobie razem w ciszy. – uśmiechnęłam się.
– Więcej, jak na razie od ciebie nie wymagam. – zaśmiał się, całując mnie krótko w usta. – Na razie. – uśmiechnął się chytrze.
– Więc jak? – zapytałam ponownie. – Przygotować i tak nic nie przygotuję, ale może wymyślę, co będziemy robić. – zaśmiałam się.
– Ty się ucz, a nie myśl, co będziesz robić ze swoim chłopakiem w pokoju. – zakpił, ponownie cmokając mnie w usta. – Od takich myśli to chyba prędzej jestem ja.
– Jesteś kretynem, wiesz? – zakpiłam, kręcąc głową.
– Kiedyś coś wspominałaś. – wzruszył ramionami. – Zobaczę, czy będę mieć czas. – odparł poważnie. – Jak nie będę miał nic do zrobienia, to nie ma szans, żebym nie wykorzystał takiej okazji.
– Zaraz chyba odwołam tę propozycję. – zaśmiałam się.
Ostatni raz pocałowałam go trochę dłużej w usta i wyswobodziłam się z uścisku. Pomachałam jeszcze chłopakom przed drzwiami i w podskokach dotarłam pod odpowiednie mieszkanie. Otworzyła mi jak zawsze pani Krysia.
W mieszkaniu była większość. Standardowo nie było Adama, którego obecności jakoś bardzo nie wyczekiwałam. Nie wiedziałam do końca jak się zachowywać przy nim po wczorajszym. Teoretycznie nie powinnam się nad tym zastanawiać. Po prostu należy się zachowywać tak, jak wcześniej, nic nie przecież nie stało. A jednak nadal coś mnie gryzło. Lecz akurat tym czymś była chyba tylko wrodzona ciekawość.
– Serwus, Stefan! – przywitałam się, wskakując na miejsce obok niego na sofie.
– Cześć, Anastazja. – uśmiechnął się. – Nie mijałaś nigdzie Maryśki, prawda?
– Nie, niestety. – odparłam. – A coś się stało?
– Nie, tak po prostu. – wzruszył ramionami. – Nic mi nie mówiła, że się spóźni.
Widziałam, jak Stefek nerwowo na mnie patrzył i cały czas śmiesznie wyginał palce u lewej ręki. Zbierał się, żeby coś powiedzieć, w zakamarkach umysłu szukał jakiś odpowiednich słów. A moja ciekawość rosła i rosła, oczekując choć jednego słowa, które wreszcie wydobędzie się spomiędzy jego ust.
– Muszę ci coś powiedzieć. – westchnął.
Widziałam, że mu wyraźnie ulżyło. Musiałam się mocno powstrzymywać, żeby nie wykrzyknąć głośnego „Wreszcie!".
– Chcę dziś zaprosić Marię na jakąś randkę. – oznajmił. – Jeszcze się zastanawiam gdzie dokładnie. Jeżeli później będzie ładna pogoda, to chciałbym zabrać ją do parku do naszego miejsca koło rzeki. – uśmiechnął się na przywołane wspomnienie. – Ale jeżeli będzie jak teraz, to chyba musimy iść do Wedla.
– To jakaś specjalna okazja? – nie mogłam powstrzymać ogromnego uśmiechu, który cisnął mi się na usta.
– Zależy, w jakiej jesteśmy sytuacji. – zakpił. – Chciałbym ją oficjalnie zapytać, czy zostanie moją dziewczyną, bo nie mam bladego pojęcia czy my jesteśmy w jakimś związku, czy się spotykamy tak o, bez zobowiązań. – prychnął.
– Skądś to znam. – zakpiłam, klepiąc go po ramieniu.
– Ale co o tym myślisz, Anka?
– Myślę, że to bardzo klawo, że się tak starasz. – uśmiechnęłam się. – I gwarantuję ci, że jak Maryśka się nie zgodzi, w co nie wierzę, to sama się z nią rozprawię.
– No ja myślę! – zawołał, obejmując mnie mocno ramieniem.
– Ty co robisz?
Oboje nagle się odwróciliśmy do stojącej obok brunetki z założonymi na piersi rękami i brwią uniesioną wysoko do góry.
– Myślę. – prychnął chłopak. – Mi się zdarza w przeciwieństwie do ciebie.
– Śmiem wątpić i mogłabym się nawet kłócić, gdyby nie fakt, że zaraz zaczyna się lekcja. – zakpiła Stasik. – Poza tym, komu by się chciało z tobą kłócić, skoro nie potrafisz nawet podać jednego sensownego argumentu.
– Maryśka, grabisz sobie! – warknął Stefek, grożąc jej palcem.
– I tak mi nic nie zrobisz, a tego palca to sobie możesz najwyżej w cztery litery wsadzić. – zaśmiała się, a ja nie mogłam już wytrzymać i wybuchnęłam głośnym śmiechem.
Chłopak spojrzał na nią spojrzeniem przesiąkniętym wręcz wściekłością. Gdybym była na miejscu Maryśki pewnie dawno czułabym wywierconą w czaszce dziurę na wylot pod wpływem tego spojrzenia, natomiast dziewczyna wydawała się tym w ogóle nie przejmować.
– No co się tak gapisz? – prychnęła. – Cieszę się, że nie powiedziałam w dupę.
– Maryśka! – zawołał pan Mirek, który właśnie znalazł się w salonie.
– No akurat teraz musiał pan wejść do salonu. – westchnęła, przewracając oczami. – Ciekawe czemu pan tak szybko nie reaguje, kiedy ten tu mnie obraża.
– Bo znam was od dziecka, moja droga, i wiem już z przyzwyczajenia, że nie ma co sobie na to psuć nerwów. – oznajmił, zakładając okulary i zamazując tablicę. – Anastazja chyba też się już przyzwyczaiła. – zaśmiał się.
– Owszem. – przytaknęłam. – Ciężko się z panem nie zgodzić.
– Mogłabyś być po naszej stronie, Anka. – prychnęła brunetka.
– Zaliczenie jest ważniejsze. – zakpiłam, a pan Mirek wybuchnął śmiechem.
***
– Szkoda, że nie zostałaś wczoraj dłużej. – mruknęła Maryśka, kiedy mieliśmy przerwę przed ostatnimi zajęciami. – Może przy tobie Adam by tak nie ględził.
– A co się stało? – zaśmiałam się.
– Nie udawaj głupiej. – przewróciła oczami. – Słuchanie jego kazań zdecydowanie nie jest na mojej liście ulubionych czynności. – prychnęła. – Z resztą, produkował się na marne.
– Może faktycznie powinnaś się go posłuchać. – spojrzałam na nią uważnie. – Niby to zwykły bimber, ale nawet taka głupota może ci nieźle wkopać.
– Anka, błagam cię, wystarczy, że wczoraj już mi uszy więdły. – westchnęła. – Poza tym nie mi powinnaś o tym mówić. To wspólny interes, Stefan mi pomaga. – wzruszyła ramionami. – Z resztą pomysłodawczynią była kochanka ojca.
– Przybrana matka..? – zapytałam, żeby się upewnić.
– Kochanka. – odparła. – Nie znoszę słowa "macocha", "przybrana matka" czy najwspanialszego "matka". Tak czy siak, nie nadaje się na nic lepszego niż kochankę. – zakpiła. – Mówmy jej po imieniu, Bogumiła. Cóż za ironia..
– Gdzie się podział Stefek? – zapytałam, chcąc odejść od drażliwego tematu przyszywanej matki.
– Polazł gdzieś z Adaśkiem, pewnie na papierosa. – wzruszyła ramionami. – O patrz, idą.
Chłopaki odwiesili kurtki, z których skapywały poszczególne, drobne krople deszczu, a ich włosy były delikatnie zroszone.
– Gdzie byliście? – zapytała dziewczyna, gdy tylko weszli do salonu.
– Na zewnątrz, zapalić. – wyjaśnił Adam. – Przestało padać.
– Czemu nas nie wzięliście? – zdziwiła się.
– Mówiliśmy ci, ale ty jesteś głucha. – prychnął Stefek. – Trzeba było raz zwrócić na nas uwagę, a nie trajkotać z Ulką.
– Znalazł się zrzęda. – przewróciła oczami. – Starzejesz się czy co? Weź się rozluźnij, bo takiego sztywniaka to żadna by nie chciała.
– Nie wiem, czy bardziej obraziłaś teraz mnie, czy siebie.
Razem z Adamem wytrzeszczyliśmy oczy, a ja musiałam powstrzymać nagły napad kaszlu, który próbował mnie rozsadzić od środka.
Maryśka natychmiast poczerwieniała na twarzy jak jeszcze nigdy w życiu. Gdyby było to możliwe, śmiało mogłabym stwierdzić, że para szła jej uszami. Spojrzała tylko po nas i energicznym krokiem wyszła z salonu, a dalej było tylko słuchać trzaśnięcie drzwiami.
Szatyn spojrzał na Stefka, poklepał go po plecach i poszedł w ślad za dziewczyną. Echem odbijały się jego szybkie i mocne kroki na korytarzu.
My dalej staliśmy w salonie na wprost siebie, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
– Myślę, że jeżeli chciałeś ją zaprosić to raczej nie w taki sposób. – westchnęłam, podnosząc głowę.
– Samo tak wyszło. – mruknął, wzruszając ramionami. – Maryśka zachowuje się jak dziecko, jak głupia małolata. Zawsze musi dopiec, zawsze musi dodać coś od siebie, zawsze to jej musi być ostatnie słowo. – wyrzucił, siadając na kanapę. – Tak się nie da. Wkurzyła się, bo powiedziałem prawdę. Nie myśli co mówi. Zdaje sobie sprawę z tego, co jest między nami, ale dalej zachowuje się, jakbyśmy byli tylko kolegami z podwórka. – warknął. – Sama siebie obraziła, mówiąc, że żadna mnie nie chciała. No cóż o ironio ona zechciała, więc połasiła się na najgorsze, co mogła. – prychnął. – Może ona naprawdę tak myśli?
– Stefan przestań. – mruknęłam, siadając koło niego. – Sam zauważyłeś, że nie wie, co mówi. Zwyczajnie nie pomyślała.
– Więc na kogo się obraziła? – zakpił. – Na siebie czy na mnie, bo ją uświadomiłem?
– Nie dowiemy się, co siedziało jej w głowie. – westchnęłam. – Zagotowało się w niej, ale przecież zaraz ochłonie.
– Ja nie wiem, czy faktycznie powinienem robić ten krok. – mruknął, bawiąc się palcami. – Może lepiej jest, jak jest.
– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. – wzruszyłam ramionami. – Adam też jej przemówi do rozumu.
– W to akurat nie wątpię. – prychnął, więc uśmiechnęłam się do niego ciepło, na co ten przymknął oczy, mówiąc ciche i nieme „dziękuję".
Po kilku minutach wrócili Stasik i Adam. Brunetka nie odezwała się słowem, od razu zasiadła na swoim drewnianym krześle po prawej stronie stołu i zaczęła coś gryzmolić w notatkach.
Spojrzeliśmy we trójkę po sobie, po czym wzrok mój i Stefana spoczął na chłopaku. Ten cicho westchnął i wzruszył delikatnie ramionami. Jednak widząc i czując świdrujący, wręcz wypalający wnętrzności wzrok Stefka na sobie wreszcie się ugiął.
– Nie wiem, co będzie. – odparł. – Może być albo lepiej, albo gorzej. Nic pomiędzy.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem. – zakpił drugi.
Najwidoczniej szatyn nie miał nic takiego już do powiedzenia, bo zamilkł, spojrzał ostatni raz na przyjaciela i poszedł w ślady Marysi. Usiadł na swoim miejscu przy stole naprzeciwko mnie, oparł się wygodnie i wyciągnął nogi przed siebie.
Po chwili do salonu ponownie przyszedł pan Mirek, więc reszta towarzystwa również zajęła już swoje miejsca.
Ciężko było skupić się na ostatniej godzinie, kiedy wokół czuć było ciężką atmosferę. Każda kolejna minuta bez choć jednego słowa Maryśki wydawała się dwa razy dłuższa niż normalnie. Bez jej żartów, jakichś wtrąceń, czy zwykłego przeszkadzania i gadulstwa było po prostu.. Inaczej. Nudno. Cicho. Dziwnie.
– Panno Mario, wszystko dobrze? – zapytał w połowie lekcji profesor. – Jesteś tak niezwykle cicha.
– Nie wiem, o co panu chodzi. – prychnęła. – Ja po prostu słucham na lekcji.
– Wszystko dobrze? – ponowił pytanie, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Chyba nawet Maryśkę przerosła ta sytuacja, bo sama nie mogła wytrzymać i zaczęła się śmiać. Miałam wtedy wrażenie, że Stefanowi trochę ulżyło, jakby odzyskał pewność, że to jest nadal ta sama Marysia i nikt jej nie podmienił.
Szybko skończyliśmy temat i zaczęliśmy się pakować. Pan Mirek wspomniał tylko, że jutro robimy jedną lekcję i idziemy na zajęcia do szpitala. Gdy spojrzeliśmy na Adama, ten tylko wzruszył ramionami, z resztą jak zwykle.
Stasik energicznie pakowała wszystkie rzeczy, następnie wzięła płaszcz, zarzuciła szybko torbę na ramię i miała wychodzić, gdy podszedł do niej Stefan.
– Odprowadzę cię. – powiedział, łapiąc ją za nadgarstek.
Razem z Adamem wpatrywaliśmy się w tę dwójkę. Nasz wzrok zatrzymał się na twarzy dziewczyny. Spojrzała na Stefka, uniosła delikatnie kącik ust na zaledwie parę sekund, po czym zdjęła drugą ręką dłoń chłopaka z nadgarstka.
– Nie chcę. – odparła. – Muszę przejść się sama.
– Ale.. – zająknął się, miał kontynuować, ale brunetka mu nie pozwoliła.
– Muszę. – zaznaczyła stanowczym i mocnym tonem.
Ostatnie szybkie spojrzenie wbiła w naszą dwójkę, po czym odwróciła się do drzwi i wyszła, zostawiając chłopaka samego. Stefan stał w miejscu przez dobrą minutę, po czym odwrócił się do nas. Wziął swoją kurtkę i również wyszedł.
– Pójdę z nim. – rzucił szybko Adam. – Serwus.
– Do zobaczenia. – uśmiechnęłam się.
Zgarnął z wieszaka swoją kurtkę i poszedł za przyjacielem. Jeszcze chwilę wgapiałam się w pusty korytarz, po czym wróciłam do świata rzeczywistego. Schowałam do torby swoje rzeczy, pożegnałam się z gospodarzami i resztą uczniów, po czym ubrana już w płaszcz opuściłam mieszkanie.
Zamknęłam za sobą drzwi kamienicy i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fakt, że nie padało. Większe i mniejsze kałuże wyglądały jak nie załatane dziury w drodze, a krople ciągle spadające z dachu na moją głowę, co chwilę doprowadzały mnie do stanu, w którym musiałam przymknąć oczy i głośniej odetchnąć, żeby przypadkiem nie rozszarpać osoby przechodzącej obok.
Poprawiłam poły płaszcza i zarzuciłam warkocza na plecy, po czym ruszyłam przed siebie. W tym samym czasie przy moim lewym boku znalazła się pewna sylwetka, łapiąca mnie bez słowa za rękę. Uśmiechnęłam się pod nosem, przewracając lekko oczami. Dopiero po chwili rzuciłam okiem na chłopaka obok.
– Ładna pogoda, prawda? – zapytał, rozglądając się wokół.
Pokręciłam głową z rozbawieniem, po czym spojrzałam na jego twarz wpatrzoną nadal w niebo, na którym obecnie było parę równiej wielkości chmur.
– Naprawdę będziemy rozmawiać o pogodzie? – odezwałam się, nie odrywając od niego wzorku.
– Jeden z lepszych talentów w dzisiejszych czasach. – wzruszył ramionami, patrząc na mnie.
Uśmiechnął się delikatnie, głaszcząc kciukiem wierzch mojej dłoni, która była spleciona z tą jego.
– Muszę ci coś powiedzieć. – westchnął, a ja poczułam, że trochę mocnej zaczął trzymać moją dłoń.
– Janek, wszystko w porządku? – zapytałam, ponieważ sama zaczęłam się już stresować. – Jesteś spięty. Chodzi o coś poważnego?
– Nie, co ty. – zaśmiał się niemrawo. – Ale chciałem ci to powiedzieć, bo czuję, że powinienem. – wzruszył ramionami. – Z resztą nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
– Chryste, Janek, nie trzymaj mnie tak długo w napięciu! – zawołałam rozgorączkowana.
– Pożyczyłem dziś Władzi sweter, który mi oddałaś rano. – oznajmił na jednym oddechu. – Strasznie padało, nie chciałem, żeby zmokła. Ale nie martw się, oddała mi go niemal do razu.
– Jesteś wyjątkowa, Anastazja. – powiedział. – Jeszcze nigdy nikomu nie pożyczyłem swetra. Zwłaszcza dziewczynie. – zaśmiał się.
– Nie chciałem, żebyś sobie coś pomyślała. – westchnął.
– Jezus Maria, Rudy, czy ty jesteś normalny? – zapytałam oburzona. – Myślałam, że naprawdę coś się stało! – spojrzałam na niego wściekła. – Przecież nie jestem głupia. Lepiej, że dałeś jej ten sweter, niż by miała się nabawić jakiegoś choróbska. Ta pogoda jest zdradziecka.
– Aż mu ulżyło, Anka. – uśmiechnął się.
Naprawdę Maciek miał rację! Umiesz kłamać jak z nut, Anka, byle by nie wyszło na jaw, jak bardzo zazdrosna jesteś. Ale nie zapominaj, że kłamstwo ma krótkie nogi...
Ledwo zdążyłam powiedzieć o chorobie, kiedy nagle słychać było tylko głośne kichnięcie. Bytnar aż się wzdrygnął zaskoczony, a ja przez parę następnych sekund próbowałam nie kichnąć ponownie, bo czułam się, jakby miało mi rozerwać nos, tak mnie w nim kręciło.
– Oho, już widzę, jak ci wyszła ta wczorajsza akcja. – mruknął chłopak. – A to ja jestem ten chorowity.
– Przestań, proszę. – odparłam. – Jak raz człowiek kichnie, to nie znaczy, że od razu coś mu jest.
Później było całkiem miło. Temat zszedł na Anielę i Tadka, a potem na samą Anielę. Janek dopytywał, czy czegoś się dowiedziałam, o dziwnym zachowaniu blondynki, a ja sama nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Koniec końców wzruszyłam tylko ramionami i powiedziałam się, że wszyscy dowiemy się tego w odpowiednim czasie. Nie drążył tematu, za co byłam mu wdzięczna.
Oprócz tego mijaliśmy ludzi i jeden niemiecki patrol. Dziwnie zwolnili, mijając nas, więc Janek, chcąc, szczerze nie wiem, co chciał, również spowolnił nasze ruchy. Położył mi wolną rękę na policzku i przysunął moją twarz, całując mnie.
Dwaj Niemcy zaczęli się śmiać pod nosem i nawzajem szturchać. Potem kiwnęli na Rudego głową z kpiącymi uśmiechami i odeszli dalej, przyglądając się poszczególnym przechodnią.
Dalsza droga minęła bez żadnych podobnych incydentów. Na szczęście na naszej trasie nie było żadnej łapanki, bo gdybyśmy zdecydowali się iść na dłuższy spacer i zajrzeć do parku to trafilibyśmy na łapankę, o której teraz głośno rozprawiali mężczyźni przy zakładzie fotograficznym.
Wreszcie znaleźliśmy się pod moją kamienicą. Jak zawsze zatrzymał się ze mną przy jej drzwiach i stanął na wprost mnie.
Trzymał mnie jeszcze za obie ręce, śmiejąc się do mnie niczym niemowlę. Sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wykwitał na moich ustach, ilekroć na niego spojrzałam.
– Wchodzisz? – zapytałam, kiwając na moje miejsce zamieszkania.
– Z przyjemnością, ale kiedy indziej. – oznajmił. – Teraz nie mogę.
– Dlaczego? – zdziwiłam się. – To ma jakiś związek z Maćkiem i tym z rana?
Chłopak tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się głupio. Widząc moją niezadowoloną minę, roześmiał się w głos.
– Zakładam, że braciszek ci powie. – puścił mi oczko. – Dobra, zbieram się. Do zobaczenia.
Puścił moje dłonie i odwrócił się na pięcie, po czym wolnym krokiem z rękami w kieszeniach zaczął iść przed siebie.
Patrzyłam na niego, jak z sekundy na sekundę się oddala. Coś mnie zakuło. Normalnie pewnie bym mu nie zwróciła uwagi, było to chyba zbyt dziecinne. Ale jakiś silny impuls w środku mnie, wręcz krzyczał, żebym to zrobiła.
– Janek! – zawołałam, a ten od razu się odwrócił, kiwając głową. – Nie pocałowałeś mnie.
To już było jak rytuał. Zawsze, ale to zawsze, gdy odprowadzał mnie po kompletach, zamienialiśmy kilka słów i na pożegnanie dawał mi buziaka. Nie ważne gdzie - w usta, w nos, w czoło – i nieważne jaki – namiętny, szybki, odwzajemniony – był nieodłącznym elementem tej odprowadzki.
– Ah tak, zapomniałem! – zaśmiał się, odwracając się i wracając do mnie.
– Nie, nie zapomniałeś. – pokręciłam głową, wbijając w niego swój wzrok i zatrzymując jego rękę, która wędrowała do góry. – Nawet jakbyś zapomniał, co ci się zdarzało, to byś się wrócił tak jak zawsze. Ty nie miałeś zamiaru się wrócić. – patrzyłam mu prosto w oczy, a jego wzrok skakał po całej mojej twarzy. – Ty.. Ty celowo tego nie zrobiłeś.
– Anastazja, co ty sobie znowu ubzdurałaś. – zakpił, marszcząc brwi.
Spuściłam na chwilę wzrok, latając oczami po każdym możliwym kamyczku na chodniku. Czułam, jak ręce delikatnie mi się trzęsą, ale opanowałam to.
Ponownie spojrzałam na niego. On wręcz przeciwnie, nie potrafił się opanować. Wzrok wciąż mu latał, a oddech przyśpieszył.
– Dlaczego miałbyś mnie pocałować? – żachnęłam się.
Pierwszy raz od dobrych pięciu minut rozbrzmiał mój głos. Sprawiło to tym samym, że wzrok Janka ustabilizował się stale na moich oczach. Już otwierał usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk, bo kontynuowałam.
– Dałeś jej swój sweter. – uśmiechnęłam się gorzko. – Przecież to tylko sweter. – zakpiłam. – Tak bardzo ogłupiłeś mnie głupim swetrem!
– Anastazja, błagam cię, przestań się tak zachowywać! – warknął, łapiąc mnie za nadgarstek, czego się nie spodziewałam, po jego wcześniejszym zachowaniu. – Uspokój się, do cholery. Wyobrażasz sobie idiotyczne rzeczy. Wróć do domu i ochłoń.
– Janek, to chyba ty, powinieneś się uspokoić. – wbiłam w niego swój wzrok. – Puść mnie. – mruknęłam. – Puść mnie, bo ludzie się patrzą.
Wyślizgnęłam swoją rękę spod jego palców i zaczęłam delikatnie masować nadgarstek, który poczerwieniał. Chłopak dalej patrzył na mnie tym przerażającym wzorkiem.
– Nie mam czasu na twoje głupie wymysły. – mruknął. – Mam coś ważnego do zrobienia. Serwus.
Odwrócił się i poszedł przed siebie. Przypomniał mi tę chwilę kiedyś po akcji, gdy byliśmy po kłótni i wracał z chłopakami. Tak samo miał ręce w kieszeni, tak samo szedł lekko przygarbiony i zły na cały świat. Zły na mnie.
Spojrzałam w niebo. Zaczęło się chmurzyć. Jeden szary obłok jak na zawołanie pojawił się nade mną, doskonale tak jakby wiedział, co to się przed chwilą działo.
Westchnęłam ciężko, poprawiłam torbę i powolnym, wręcz leniwym krokiem weszłam do kamienicy. Minęłam drzwi do mieszkania pani Dębowskiej i zatrzymałam się dosłownie na sekundę. Musiała niedawno wchodzić do mieszkania, bo przy drzwiach nadal czuć było delikatny zapach jej perfum. Co prawda pachniały... Jak staruszka, ale nadal były z tych raczej ładnych.
W końcu otworzyłam drzwi do swojego mieszkania, rzuciłam torbę gdzieś koło fotela, a sama nie ściągając płaszcza, rozpłaszczyłam się na kanapie.
W tym samym momencie z łazienki wyszedł Tadeusz. Spojrzał na mnie, marszcząc czoło, czego nie mogłam widzieć, bo siedziałam z zamkniętymi oczami, chcąc poukładać sobie w głowie wydarzenia z kilku minionych minut.
– Gdzie mama? – zapytałam, nadal nie otwierając oczu.
– U siebie. – odparł. – Majstruje coś przy tej twojej sukience. – zakpił.
– Jeszcze sobie nie dała spokoju? – prychnęłam.
– Siedzi nad nią od rana. – wzruszył ramionami. – Może to i lepiej, ma co robić.
Brat usiadł obok mnie, bo poczułam, jak sofa delikatnie się zapada. Otworzyłam, więc oczy patrząc na jego twarz, ale on natomiast patrzył gdzieś daleko przed siebie. Dopiero po paru dłuższych chwilach spojrzał na mnie i nasze spojrzenia się spotkały.
– Coś się stało, wiem to. – oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi.
– Czemu tak myślisz? – mruknęłam, odwracając wzrok.
– Bo praktycznie zawsze zaraz po powrocie z kompletów bez Janka zaczynasz jak wygłodniały wilk szukać choćby najmniejszego okruszka w kuchni. – zaśmiał się. – A teraz jak widzę, nie masz nawet siły zdjąć płaszcza.
– W punkt. – podsumowałam.
Tadeusz poprawił się na kanapie i odwrócił się bardziej do mnie, żeby przez całą rozmowę móc mnie widzieć.
– Czy to normalne, że zrobiłam Rudemu awanturę o to, że nie zrobił czegoś, co robił zawsze i mimo iż wiedziałam, że nawet jakby tego nie zrobił, to znaczy, że zapomniał, ale teraz tego nie zrobił, bo jestem pewna, że celowo nie chciał tego robić? – wypaliłam na jednym tchu.
Zawadzki popatrzył na mnie jak na skończoną kretonkę. Ze swego rodzaju bezsilności przetarł dłonią twarz i westchnął.
– Anka, co? – zapytał, a ja schowałam twarz w dłoniach.
– Jestem idiotką.. - warknęłam. – Chciałabym go przeprosić.
– Czemu od razu tego nie zrobiłaś? – prychnął, choć nadal nie rozumiał, o co w ogóle poszło.
– Powiedział, że się spieszy i nie ma czasu. – wzruszyłam ramionami. – Ma coś ważnego do zrobienia?
– Teraz raczej nie, a przynajmniej nic służbowego. – mruknął, patrząc na zegarek. – Ma się spotkać gdzieś z Pawłem, żeby ten dał mu dwie puszki farby u nowe pędzle, ale to dopiero za ponad godzinę.
– Czyli teraz powinien być w domu? – dopytałam.
– Powinien. – powtórzył. – Może go nie być, ale to już nie ma żadnego związku z konspiracją.
Kiwnęłam głową na znak zgody. Jeszcze chwilę patrzyłam przed siebie, aż w końcu poderwałam się z miejsca, poprawiłam płaszcz, wzięłam torbę, uprzednio wyjmując z niej zeszyty i rzucając je na ławę, zarzuciłam ją na ramię i wyszłam czym prędzej z mieszkania.
Próbowałam ułożyć sobie w głowie jakiś scenariusz. Co ja mam mu w ogóle powiedzieć? Przepraszam, zrobiłam awanturę, sama nie wiem o co? Mogłeś się tego domyśleć, w końcu jestem tylko rozhisteryzowaną dziewiętnastolatką? Śmiech na sali. Sama zakpiłabym z osoby, która by mi coś takiego powiedziała.
Jednak jakby głębiej się na tym skupić, to ja naprawdę nie miałam mu co powiedzieć. Każda odpowiedź była idiotyczna i to głównie dlatego, że była prawdziwa. Miałam głęboką nadzieję, że nie był tak zły, na jakiego wyglądał i uda mu się jakoś szybko wybaczyć mi mój kolejny.. Wybryk.
– Anka!
Kobiecy głos wyrwał mnie z mocnego zamyślenia. Spojrzałam przed siebie i za siebie, ale nikogo tam nie zobaczyłam. Dopiero kiedy odwróciłam głowę w prawo, zobaczyłam dziewczynę.
– Anka, jak to miło zobaczyć w tłumie znajomą twarz!
– Anastazja. – poprawiłam, próbując z całych sił nie przewrócić oczami.
Władzia zdawała sobie nie robić nic z mojego upomnienia i dalej uśmiechała się do mnie szeroko tymi jej śnieżnobiałymi prostymi zębami, które jeszcze bardziej uwydatniała czerwona szminka.
– Przepraszam, ale nie mam czasu. – westchnęłam, próbując, chociaż udawać jakikolwiek żal. – Mam coś do załatwienia.
– A dokąd idziesz? – zapytała.
Odetchnęłam głęboko w duchu. Starałam się nie rozszarpać jej na strzępy przez tą jej wręcz wścibską ciekawość. A może tylko według mnie była ona wścibska?
– Do Janka. – uśmiechnęłam się, chcąc wreszcie ruszyć.
– Do Janka? – zdziwiła się lekko. – Ah, pewnie zabrać swoje rzeczy. – pokiwała głową.
– Słucham?
Zatrzymałam się i cofnęłam dwa kroki, żeby ponownie być na wprost niej. Spojrzałam na nią i zmarszczyłam brwi. Jej wyraz twarzy zdawał się ukazywać wszelkie możliwe uczucia, ale i wszystkie wydawały się sztuczne. Sama nie wiem, co było wymalowane na jej twarzy. Czy zaskoczenie, czy ciekawość, czy coś innego.
– Nawet jeżeli bym miała tam jakieś rzeczy, to czemu miałabym je zabierać? – zapytałam, wbijając w nią ostre spojrzenie. – Jestem jego dziewczyną, to nie powinno być nic dziwnego.
Dziewczyną w jednej chwili zmieniła wyraz twarzy na całkiem zakłopotany. Zasłoniła dłonią usta i nie potrafiłam powiedzieć, czy to moja wyobraźnia dorysował jej za tą dłonią kpiący uśmiech, czy faktycznie się on tam znajdował.
– Oh, to ty jeszcze nic nie wiesz? – szepnęła, jakby mówiła coś bardzo tajnego.
– O czym tu mówisz? – zdziwiłam się coraz bardziej poirytowana.
– To Janek powinien ci powiedzieć nie ja. · pokręciła głową. – Tak będzie właściwie.
Zaśmiałam się pod nosem, pokręciłam głową i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie. Właściwie to prawie ruszyłam, bo Władzia zdążyła złapać mnie za rękę.
– Poczekaj chwilę. – mruknęła. – Skoro do niego idziesz, czy mogłabyś mu to oddać? – zapytała, podając mi zawiniątko. – Podziękuj mu ode mnie.
Pomachała mi na pożegnanie, a ja spojrzałam na rzecz w rękach. Patrzyłam długo. Zbyt długo.
To był sweter. Jego sweter. Ten sam, który dał najpierw mi. Ten sam, który dał późnej jej.
– Pożyczyłem dziś Władzi sweter, który mi oddałaś rano. – oznajmił na jednym oddechu. – Strasznie padało, nie chciałem, żeby zmokła. Ale nie martw się, oddała mi go niemal do razu.
– Oddała niemal od razu. – zakpiłam w myślach, idąc, wręcz biegnąc w stronę kamienicy Bytnarów.
Buzowało we mnie. Buzowało wszystko coś możliwe. Od gniewu, przez rozgoryczenie, po żal. Przeogromny żal.
Myśli w mojej głowie kotłowały się jak nigdy wcześniej. Wszystko się mieszało, ale zamiast tworzyć mętlik, układało się w spójną całość.
Trzęsącą się ręką zapukałam do mieszkania. Raz. Dwa. Trzy. Słyszałam, jak przekręca się zamek w drzwiach, a za chwilę pojawia się w nich uśmiechnięta Duśka.
– Anastazja! – uśmiechnęła się wyraźnie szczęśliwa.
– Jest Janek? – zapytałam, bez zbędnych ceregieli.
– Tak, jest. – odparła szybko. – Wchodź. – zaprosiła mnie, otwierając szerzej drzwi.
– Nie ma potrzeby. – oznajmiłam szorstko. – Czy mogłabyś go zawołać, proszę?
– Anastazja, czy wszystko w porządku? – Bytnarowa przyjrzała mi się uważniej z grymasem na twarzy.
– Mogłabyś? – zapytałam ponownie, patrząc jej prosto w oczy.
Danuta kiwnęła głową i zniknęła. Słyszałam tylko jak woła brata, a potem gdy przechodziła korytarzem do swojego pokoju, ostatni raz na mnie spojrzała z jakimś smutkiem w oczach.
Janek szedł powoli w pogniecionej koszuli. Zlustrowałam go wzrokiem od stóp do głów i zauważyłam, że się uśmiechał.
– Anka, jak dobrze, chciałem z tobą poroz-
– Proszę. – warknęłam, rzucając mu sweter, który zdziwiony złapał. – Kazała podziękować.
Dopiero w tym momencie przerażony na mnie spojrzał. Nie było tam żadnego zdziwienia. Był strach.
Ja wiedziałam. On wiedział, że wiedziałam.
– Anastazja, j-ja.. Ja naprawdę..
– Pewnego razu w tych drzwiach nazwałam cię mianem, przed którym cię broniłam. Tyle że wtedy się pomyliłam. – zaśmiałam się kpiąco. – Teraz.. Teraz cię tak nie nazwę, ale nieodwracalnie w moich myślach będziesz tym, kim nazwałam cię wtedy. Z tą różnicą, że teraz się nie mylę.
- Anka, błagam cię... – bezradność w jego oczach grała na jego niekorzyść.
– Jestem ciekawa, ile razy spojrzałeś mi prosto w oczy i kłamałeś. – czułam, jak powoli napływają mi łzy do oczu i wiedziałam, że pora kończyć. – Jesteś.. Jesteś chyba najgorszym, co mnie spotkało.
Janek ciężko przełykał ślinę, a ręce mu się trzęsły. Bał się, cholernie się bał. Sweter od dawna leżał pod jego nogami, bo spadł już po pierwszych słowach wymienionych przeze mnie.
– Proszę cię, nie mów tak! – zawołał.
– Co tu się dzieje? – zdziwiła się pani Zdzisława, wychodząc na korytarz. – O co chodzi? – zapytała, widząc nas w progu.
Pierwszy raz od dobrych pięciu minut mój wzrok przeniósł się na kogoś innego niż Rudy. Spojrzałam pani Bytnar prosto w oczy, a ona aż się wzdrygnęła, czując ich chłód.
– Niech się pani zapyta syna. – odparłam, a po chwili pojawiła się też Duśka. – Chociaż nie wiem, czy potrafiłby się przyznać do zdrady. – ostatnie słowo brzmiało w moich ustach tak gorzko, że aż przeszedł mnie dreszcz. – Do widzenia.
Poderwałam z ziemi torbę, która runęła na ziemię, gdy rzuciłam sweter. Potem była słychać już tylko jak stukot moich obcasów odbija się echem po pustym korytarzu.
– Anastazja! – zawołała Duśka, wychodząc z mieszkania na korytarz, jednak brunetki już tam nie było. – Janek biegnij za nią.
– Synku, idź. – powiedziała pani Zdzisława. – Powiedz jej, że to nie prawda. – potrząsnęła ramieniem syna. – No biegnij! – zawołała.
– Tylko że to prawda, mamo. – odparł chłopak, który do tej pory tępo wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała Zawadzka.
Jasiek trzasnął drzwiami do swojego pokoju, a obie kobiety zostały na swoim miejscu. Córka spojrzał ogłupiała na matkę, a ta patrzyła na nią zdumiona.
– Rozumiesz to? – zapytała Dusia.
– Wolałabym nie. – westchnęła kobieta, łapiąc się za głowę.
Dopiero gdy drzwi kamienicy głośno się za mną zatrzasnęły, dotarło do mnie wszystko, co miało miejsce zaledwie chwilę temu. Oparłam się ręką o ścianę, a druga zakryłam usta. Już nie powstrzymałam łez, które mieszały się z padającym na nowo deszczem.
Patrzyłam rozmazanym wzrokiem na ludzi, którzy mnie mijali. Jedni mijali mnie bez większej żadnej interakcji, drudzy spoglądali na mnie ze współczuciem. W końcu płaczącej dziewczynie należy współczuć. Pewnie właśnie umarł ktoś z jej rodziny.
Pewnie właśnie ktoś złamał jej serce.
Wytarłam policzki dłońmi, zamrugałam parę razy i postanowiłam wreszcie iść. Nie szło mi to najlepiej, bo nogi miałam jak z waty i miałam ogromną ochotę upaść na chodnik i tak siedzieć na tym deszczu, mając nadzieję, że zmyje on ze mnie cały ból.
Wokół mnie nie było nikogo, kiedy po prostu zatrzymałam się na środku, rozłożyłam ręce i spojrzałam prosto w niebo. Ja nie łkałam, ja nie płakałam. Ja ryczałam jak pięciolatek, gdy nie widzi swojej mamy.
Wszystko mnie bolało. Nawet nie potrafię określić dlaczego, ale czułam się jak połamana. Oczy mnie szczypały, włosy przykleiły się do ciała. Ubrania miałam jeszcze bardziej przemoknięte niż po wczorajszej akcji.
Stałabym tak do końca świata i jeden dzień dłużej, gdyby nie mocne szarpnięcie ręki, które poczułam, gdy miałam zamknięte oczy. Przerażona spojrzałam na sprawcę.
– Dziewczyno, życie ci niemiłe?!
W tym momencie bardzo. Chciałam tak nawet odpowiedzieć tej kobiecie, ale wtedy zauważyłam w jej oczach autentyczny zwierzęcy strach i wiedziałam, że coś się dzieje.
– Rusz się, na litość boską! – krzyknęła. – Łapanka!
W jednej chwili poczułam, jak krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć, a serce bić o wiele, wiele mocnej. Kiwnęłam kobiecie głową na znak wdzięczności i zaczęłam się rozglądać za najszybszą kryjówką. Pobiegłam czym prędzej w jedno ze skrzyżowań i ukryłam się za jednym z budynków. Odetchnęłam, gdy zobaczyłam, że nikogo tam nie ma. Zauważyłam skrzynki przy ścianie, więc postawiłam jedną i usiadłam na niej.
Oparłam się łokciami na kolanach i schowałam twarz w dłoniach. Znowu płakałam. Już nie wiedziałam, czy ze strachu przed łapanką, czy powróciły tamte emocje.
Parę lat temu, gdy moja relacja z Janem Bytnarem weszła na całkiem nowe tory, mogłam śmiało przy wszystkich nazwać go kobieciarzem. Potem broniłam go przed tą łątką jak rycerze twierdzy.
Teraz te parę lat później, mimo że słowo to nie potrafili mi przejść przez usta, to wiedziałam, że jest jak najbardziej adekwatne.
Wierzyłam, myślałam, że Janek się zmienił. Że ja go zmieniłam. Myślałam, że jestem teraz tą jedyną w jego życiu, że już nie znajdzie innej. Myślałam, że był szczęśliwy. Najwidoczniej nie wystarczająco.
Najbardziej bolał mnie chyba fakt, że tą, która to sprawiła była Władzia. Od początku czułam do niej wyraźną niechęć, nie bardzo się z tym kryłam. Janek to wiedział, wszyscy wiedzieli. Chciałam zaśmiać się jej w twarz za każdym razem, gdy patrzyła na mnie, jak szłam z Rudym.
Teraz jedyną osobą, która się mogła śmiać, była właśnie ona.
Wytarłam twarz dłonią, gdy usłyszałam kroki. Chciałam wstać, ale nie miałam siły. Przykleiłam się plecami jak najbliżej ściany, choć widziałam, że nic mi to nie da.
Widok chłopaka, który właśnie pojawił się przede mną, z pewnością zwaliłyby mnie z nóg, gdybym tylko stała. W tym wszystkim brakowało tylko Adama.
– Kogo ja tu widzę. – zaśmiał się. – Co ty tu robisz? – zapytał, przyglądając się mojej zalanej łzami twarzy i przekrwionymi oczom. – Płakałaś? – zdziwił się. – Ah, niech zgadnę! Widziałaś z daleka łapankę? Może jacyś Niemcy cię sprawdzali? Albo wiem! Słyszałaś o jakimś rozstrzelaniu?
– Chłopak mnie zdradził.
Adam wyraźnie porządnie się zdziwił. Wytrzeszczył oczy i zakaszlał lekko, po czym przeczesał palcami włosy.
– Teraz to mnie zaskoczyłaś. – westchnął. – Więc co tu robisz?
– Była łapanka, musiałam się gdzieś ukryć. – wzruszyłam ramionami. – Dopiero co wyszłam z kamienicy.
– Łapanka ta na rogu? – zapytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową. – To ja też.
Kichnęłam dwa razy z rzędu i zaczęłam szukać w torbie chustki, żeby się wysmarkać. Poszukiwania trochę zajęły.
– Przeziębisz się. – mruknął. – Jest luty, Anastazja.
Zdjął z siebie swoją ulubioną skórzaną kurtkę i podszedł do mnie. Narzucił mi ją na ramiona, po czym usiadł obok.
– Dziękuję. – uśmiechnęłam się przez łzy. – Nie patrz na mnie, to zdecydowanie nie mój dzień.
– Papierosa? – zapytał, wyciągając paczkę w moim kierunku.
Popatrzyłam na niego, potem na papierosy w jego ręku i ponownie na niego. Wdech, wydech, wdech, wydech. Miliony myśli krążyły po mojej głowie, ale ta jedna rozbrzmiewała teraz nad innymi.
– Adam. – zwróciłam się do niego, a ten spojrzał na mnie. – Dasz mi całą paczkę, proszę? – zapytałam. – Oddam ci, jak tylko będę mogła, przysięgam.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, potem na papierosy. Zamknął pudełko i podał mi je do ręki.
– Nie śpiesz się. – westchnął. – Bardzo mi przykro, Anka.
Kiwnęłam głową na znak, że chyba dziękuję i znowu zaczęłam zalewać się łzami. To mnie tak cholernie bolało! Tyle razem przeżyliśmy, nawet nie chodzi mi o te miesiące związku. Przeżyliśmy razem kilka lat, które naprawdę dobrze wspominam. Przeżyłam z nim najpiękniejsze chwile w moim życiu. Planowałam wspólną przyszłość. Wszystko razem z nim.
Nawet w najstraszniejszych koszmarach nie wyobrażałam sobie, że sprawy mogłyby się tak potoczyć.
Od pewnego czasu myślałam, że jeżeli już coś się między nami stanie to będzie to moja wina. Że się wyłamię, że nie dam już rady. Nie chodziło o to, że bałam się, że go zdradzę! Taka myśl nawet nie przyszłaby mi do głowy. Byłam mu wierna jak pies właścicielowi, byłam z nim zbyt zżyta, za bardzo go kochałam. Ba! Nadal to robię.
Myślałam po prostu, że to jak się między nami ostatnio układało, mnie wykończy. Myślałam, że już nie dam rady psychicznie i może dla własnego dobra kiedyś to skończę, jeśli nie będzie lepiej. Choć nie wiem, czy bez Janka mogłoby mi być lepiej.
Teraz siedziałam na skrzynce, przy jakiejś nieznanej mi kamienicy, cała przemoknięta, w kurtce Adama, trzęsąca się jak osika, z pełną paczką papierosów, w towarzystwie Adama, ale nic nie potrafiło zrekompensować tego, że w chwili pojawienia się Jana Bytnara w drzwiach moje serce pękło na miliardy drobnych kawałeczków.
Bolało mnie nie tylko serce. Bolały mnie wszystkie wnętrzności. Bolał mnie brzuch, bolała głowa. Czułam się, jakbym miała zaraz zwymiotować. Wszystko to z nerwów.
Adam cały czas nieustannie milczał, w czasie kiedy moja głowa prawie eksplodowała od nadmiaru myśli. Sam wyglądał na załamanego. Może udzielił mu się mój nastrój?
Ponownie wytarłam twarz dłońmi, zaciągnęłam nosem, ogarnęłam włosy z buzi i gwałtownie się podniosłam. Był to zdecydowanie błąd, bo runęłam na ziemię tak szybko, jak wcześniej się podniosłam.
Bezsilność. Chora bezsilność. Cholerna bezsilność.
Wszystko mnie bolało. Denerwował mnie fakt, że nie potrafiłam zapanować nad własnym ciałem, które kategorycznie odmawiało mi posłuszeństwa.
Sama nie wiem, kiedy znowu zaczęłam płakać. Już nie kontrolowałam łez, które mieszały się z kroplami deszczu, spływały po moich policzkach non stop.
Chłopak ciężko westchnął i podniósł się ze skrzynki. Złapał mnie za ramię i pociągnął do góry. Potem wziął pod rękę i mocno trzymał, żebym ponownie nie upadła.
– Nie masz siły nawet wstać. – stwierdził. – Odprowadzę cię do domu, tylko tyle mogę zrobić.
– Nie trzeba, naprawdę. – wyszeptałam, bo głos mi się łamał jak nigdy. – Adam, nie trzeba...
– Przestań, bo zostawię cię na pastwę losu. – mruknął. – Wypłacz się, ale nic nie mów, bo nie potrafię tego słuchać.
Patrzyłam jeszcze przez parę chwil na jego kamienną twarz, po czym spuściłam wzrok na własne nogi. W którymś momencie aż oderwałam się od rzeczywistości, bo kompletnie nie pamiętałam momentu, w którym znaleźliśmy się pod moją kamienicą, ani całej pokonanej drogi.
Rozejrzałam się jakbym była w tym miejscu pierwszy raz z w życiu. Ten sam chodnik. Ta sama ulica. Ta sama, już trochę podupadła kamienica. Te same drzwi. Wszystko było takie samo, jak wtedy gdy parę godzin temu opuszczałam to miejsce. Natomiast ja nie byłam już taka sama. Moje życie nie było już takie samo.
– Mam nadzieję, że dasz radę sama dotrzeć do mieszkania. – westchnął.
Spojrzałam na niego i chyba widziałam, jak lekko się wzdrygnął. Przestraszył się. Przestraszył się tego pustego spojrzenia. Tych przekrwionych oczu. Tej podpuchniętej twarzy. Przestraszył się mnie, która teraz wyglądała jak zjawa z najgorszych koszmarów.
– Dam radę. – odparłam. – Dziękuję za wszystko. – powiedziałam, zachrypniętym głosem.
– Wiem, że byłem szorstki, ale naprawdę mi przykro. – chyba czuł, że musi wyjaśnić swoje zachowanie.
To była kolejna rzecz, która tego dnia mnie zdziwiła. Adam po prostu jak gdyby nigdy nic mocno mnie objął. Odwzajemniłam ten naprawdę ciepły uścisk i zaczęłam płakać jeszcze mocnej. On chyba poczuł, że jeżeli rozkleję się bardziej, to nie będę w stanie wejść do kamienicy, więc odsunął się i kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć „Wszystko będzie dobrze".
– Nie śpiesz się z oddaniem kurtki. – powiedział. – Wracaj szybko do domu, przemarzłaś.
– Dziękuję. – wyszeptałam cicho, ale on już mnie nie słyszał.
Włożył ręce do kieszeni spodni i szedł szybko w swoją stronę. Jego biała koszula była cała mokra, więc było widać jego klatkę piersiową, która przebijała się przez delikatny materiał.
Powolnym, leniwym, jakby bolesnym krokiem pokonałam schody i zapukałam do mieszkania, bo nie byłam w stanie szukać kluczy w torbie.
Spojrzenie Tadka, chyba w życiu nie wymaże się z mojej pamięci. Był przerażony. Byłam niemal pewna, że w jego głowie tworzył się scenariusz, jak to uciekałam przez pół Warszawy przed dziesiątką niemieckich żołnierzy, jestem postrzelona w trzech miejscach, a na dodatek Gestapo już tu jedzie, ale musiałam go zmartwić, bo mój stan nie miał z tym nic wspólnego.
– Anastazja, co ci jest do cholery?! – krzyknął, wciągając mnie do środka.
Z sofy poderwał się na równe nogi Maciek, któremu chyba zachwiały się nogi, kiedy mnie zobaczył. Cieszyłam się, że nie spotkałam mamy, która z tego, co słyszałam, była w kuchni.
– Ja chcę iść tylko do mojego pokoju. – załkałam, omijając brata.
– Anastazja!
Trzasnęłam drzwiami i zamknęłam je na klucz. Oparłam się o nie plecami i zjechałam na podłogę. Odchyliłam głowę do tyłu i wpatrywałam się w sufit.
– Czemu mi to robisz? – zapytałam ledwo słyszalny szeptem. – Czy zawsze muszę cierpieć?
– Anastazja, wpuść mnie, do cholery jasnej! – Tadeusz zaczął uderzać w drzwi.
– Nic mi nie jest, zostaw mnie.
Wstałam, zdjęłam z siebie kurtkę i rzuciłam ją na fotel. Usiadłam na podłodze, koło komody, oparłam się o ścianę i wyjęłam z torby wreszcie to, co chciałam zobaczyć w swoich dłoniach od kilku godzin.
Pełna paczka papierów wręcz śmiała się szyderczo w moją stronę. Zapraszała mnie do jakiejś piekielnej gry, a ja dawno nie grałam. A byłam bardzo chętna.
***
Pov.Aniela
– Daj mi tę parasolkę, bo jeździsz mi nią po włosach. – burknął chłopak.
- Jezu, znalazł się, laluś jeden. – zakpiłam. – Trzeba było przyjść, jak nie padało.
– Trzeba było zadzwonić. – spojrzał na mnie jak na idiotkę.
Faktycznie o tym akurat nie pomyśleliśmy. Naprawdę byliśmy głupi! Jeden telefon i by było z głowy, a nie tyle zachodu.
Na dworze było już całkiem ciemno, chociaż nie było wcale bardzo późno. Ciemne chmury kłębiły się nad miastem i to sprawiło, że noc nastała szybciej. Padało nieustannie od paru godzin, ale przynajmniej nie był to silny deszcz.
Chłopak trzymał nad nami czarną parasolkę, która przez całą drogę skutecznie chroniła nas przed opadami. Szliśmy pod rękę w stronę kamienicy Zawadzkich, co jakiś czas mijając jakichś przechodniów. Ludzi na ulicy było mało, może to za sprawą paskudnej pory, a może przez późną porę.
– Po co właściwie wam jestem potrzebny? – zapytał w końcu Wierzbowski.
– A bo ja wiem? – prychnęłam. – Zapytali, czy po ciebie pójdę, to się zgodziłam. – wzruszyłam ramionami. – Z resztą pewnie po prostu się nudzą oboje, więc przyda się im jeszcze jakiś mężczyzna do towarzystwa. – przewróciła oczami. – Najwidoczniej ja nie wystarczam.
– A Anastazja? - zdziwił się.
– Tadeusz powiedział, że mówiła mu o jakiejś kłótni z Jankiem. – oznajmiłam. – Potem wypytała go o kilka rzeczy i wybiegła. Pewnie pobiegła do Bytnarów. – stwierdziłam. – Nie ma jej już od kilku godzin, ale znając życie, pewnie się miziają. – zakpiłam, a Heniek się zaśmiał. – Zgaduję, że masz Alkowi i Zośce zastąpić dziś przyjaciela.
– Czy ja wyglądam jak zastępca Janka? – zatrzymam się i wskazał na siebie.
– Nie. – prychnęłam. – Ale wyglądasz jak ktoś, kogo zastąpił Janek.
Henryk wytrzeszczył oczy, a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. Naprawdę nie mogłam się uspokoić. Łzy napłynęły mi do oczu, natomiast Wierzbie nie było do śmiechu. Byłam świadoma, że bardzo, ale to bardzo chciał teraz złożyć parasolkę i mi nią wpieprzyć, ale powstrzymywały go maniery.
– Jeny, Heniek, wybacz mi to, błagam. – poprosiłam, nadal zanosząc się śmiechem. – To naprawdę było silniejsze ode mnie! – oznajmiłam.
– Zauważyłem. – prychnął pod nosem. – Gdyby nie fakt, że trochę zabolało, to nawet bym się nieźle zaśmiał. – zakpił. – Za drugim razem będzie mnie bawić do łez.
– Ja nie wiem, czy ty teraz ze mnie kpisz, czy mówisz poważnie. – mruknęła. – Naprawdę przepraszam, ale tak mnie to śmieszyło. – zaśmiałam się. – Nie możesz powiedzieć, że to było słabe.
– Bo nie było. – zaśmiał się. – Aż mi w pięty poszło. – uśmiechnął się. – Ale przyznać ci muszę rację, że było śmieszne.
– Widziałam. – przymknęłam oczy, uśmiechając się zwycięsko.
Weszliśmy do kamienicy, więc blondyn złożył parasolkę. Powoli wychodziliśmy po schodach, ja na początku, on za mną. Potem zapukał do drzwi, a kiedy otworzył nam Tadeusz, oboje zamarliśmy na sekundę.
Dziwne, duże jakby zszokowane oczy patrzyły na nas z jakimś strachem. Wpuścił nas, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Spojrzałam na Heńka, a on na mnie. Nie tylko ja to zauważyłam.
Gdy weszliśmy, Dawidowski od razu poderwał się na równe nogi, a pani Leonka uniosła głowę. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam go i wzięłam się pod boki.
– Co się tu, do cholery jasnej, wyprawia? – żachnęłam się, przepraszając wzrokiem Leonę za przekleństwo.
Maciek opadł ponownie na fotel. Widać spodziewał się, że któreś z nas zna odpowiedź na to samo pytanie, które zadałam. Gospodyni ukryła twarz w dłoniach. Tadek podszedł do mnie i objął mnie od tyłu, a ja coraz bardziej zaczęłam się czuć jak w przedziwnym śnie.
– Przestańcie się tak zachowywać. – powiedział stanowczo Heniek. – Co się stało?
– Anastazja wbiegła do domu cała przemoczona i zapłakana, wpadła bez słowa do swojego pokoju i zamknęła się na klucz. – oznajmił Zawadzki zachrypniętym głosem.
Cała trójka nie odezwała się ani słowem, od kiedy brunetka wróciła do domu. Oczywiście nie licząc tylko stukania w drzwi i próby nawiązania kontaktu z dziewczyną.
– Ale.. Nic nie wiecie? – zdziwiłam się. – Nic nie powiedziała?
– Mówię ci, że bez słowa zamknęła się w pokoju. – powtórzył, marszcząc brwi.
– Ktoś próbował z nią porozmawiać? – zapytałam, przelatując wszystkich widokiem. – Dowiedzieć się czegoś?
– Każdy próbował. – westchnęła pani Zawadzka. – Ale w ogóle się nie odzywa albo powie jedno, dwa słowa.
Westchnęłam ciężko, wyswobodziłam się z uścisku Zośki i przetarłam twarz dłonią. Podeszłam do drzwi pokoju przyjaciółki i zapukałam do nich.
– Anastazja, to ja, Aniela. – powiedziałam.
– Dobranoc, Aniela. – mruknęła ledwo słyszalnie. Musiała być daleko od drzwi.
– Powiedz nam, co się dzieje. – poprosiłam, patrząc na pozostałych. – Wszyscy się martwimy. Wpuść mnie.
– Nie macie czym, nic mi nie jest. – odparła. – Zostawcie mnie w spokoju, proszę.
Oparłam się czołem o drzwi i westchnęłam, spojrzałam ukradkiem na Tadeusza kręcącego się po pokoju z rękami założonymi na klatkę piersiową. Byłam nawet trochę zdziwiona, że jeszcze nie próbował skontaktować się z Rudym, bo on być może wiedział, co się stało.
– Co my teraz zrobimy? – zapytał Maciek.
– A cóż my możemy, Aleczku? – odparła pani Leona, wstając z miejsca i kierując się do kuchni. – Musimy dalej próbować, nic innego nie możemy.
– Przecież każdy z nas słyszał jak przeraźliwie kaszle. – oburzył się, rozglądając się po wszystkich. – A jak jej się coś stało? Może ktoś ją postrzelił?
– Gdyby ją postrzelili, i to nie byłaby na tyle głupia i nie zamykałaby się w pokoju. – odparł Zawadzki. – Chyba nic więcej nie możemy niż do tej pory.
– Wy może nie możecie, ale ja.. – powiedział zamyślony Heniek.
Wzrok wszystkich zebranych spoczął na poważnym blondynie. Tadeusz aż pochylił głowę lekko w prawo, jakby nie rozumiał, co powiedział Wierzbowski.
– Co masz na myśli, Heniek? – zapytaliśmy w tym samym czasie z Zośką.
– Wiem, że doskonale znacie Anastazję i z pewnością lepiej niż ja wiecie, że może faktycznie lepiej odczekać. – zaczął. – Ale wy znacie ją jako córkę, siostrę i przyjaciółkę. – oznajmił, patrząc na każdego po kolei. – Za to ja znam ją... Znam ją po prostu inaczej, bo spędziłem z nią kilka lat w innej roli niż wy. Myślę, że mógłbym z nią porozmawiać, jakoś do niej dotrzeć. – westchnął. – Bo nie wiem jak wam, ale mi ta sprawa śmierdzi czymś związanym z Jankiem.
– Co ty bredzisz, Wierzba? – prychnął Dawidowski. – Przecież pobiegła go przeprosić po kłótni.
– Gdyby wszystko poszło, jak należy, nie wpadłaby do domu jak strzała, cała zalana łzami i nie zamknęłaby się w pokoju. – stwierdziłam. – Może.. Może Wierzba ma rację? W końcu wszystko jest możliwe.
– Jeżeli to sprawi, że otworzy drzwi, to należy spróbować. – poparł Tadeusz.
Henryk kiwnął głową i podszedł do drzwi. Ostatni raz na nas spojrzał i zaczął coś mówić.
– Anastazja, tu Heniek. – powiedział. – Chyba nie chcesz nikogo widzieć, ale proszę, porozmawiaj ze mną.
Pov.Anastazja
Zgasiłam papierosa w popielniczce i ponownie zaniosłam się kaszlem. Ogarnęłam mokre kosmyki włosów z twarzy i zrobiłam parę wdechów i wydechów.
– Anka, proszę. – odezwał się ponownie głos Wierzby. – Tylko ja, obiecuję.
Zawsze i na zawsze moją najlepszą przyjaciółką była Aniela. Ta szalona blondynka zawsze wiedziała ode mnie o wszystkim, zawsze znała moje sekrety i rozmawiałam z nią o wszystkim. Za najlepszego przyjaciela uważałam własnego brata i Maćka razem z Jankiem.
Heniek. Heniek był mi kimś drogim, kto po zostawieniu mnie na skraju przepaści zniknął na lata bez słowa. Gdy się pojawił, cała moja sympatia do jego osoby wróciła ze zdwojoną siłą. Nie był dla mnie bratem, zdecydowanie nie. Nie zasługiwał też na miano najlepszego przyjaciela, bo był czymś ponadto. Z pewnością był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam.
Teraz też wiedziałam, że byłam w stanie tylko jemu pozwolić się oglądać w takim stanie. Nie chciałam, żeby zobaczyli mnie najdrożsi przyjaciele, ukochany brat, czy kobieta, która mnie urodziła. Chciałam, żeby zobaczył mniej tylko on. Ufałam mu bezgranicznie, bo on tak samo ufał mi. Wiedział o rzeczach, o których sama czasem nie wiedziałam. Pilnował mnie, uczył jak dobrze postępować, dbał jak nikt.
Z trudem podniosłam się z podłogi i krok za krokiem dotarłam do drzwi. Przekręciłam zamek i usiałam na moim poprzednim miejscu. O dziwo, nie pchali się do drzwi.
Wszyscy w salonie usłyszawszy, że zamek się przekręca, znieruchomieli. Wszystkie oczy zatrzymały się na Henryku, który aż wziął głębszy oddech. Po cichu, jakby bał się kogoś obudzić, podszedł do drzwi i otworzył je, czym prędzej je zamykając, jakby się bał, że moja dusza przez nie ucieknie.
Pierwsze co to głośno zakaszlał. Zaczął machać rękami przed twarzą i byłam pewna, że normalnie bym się zaśmiała.
– Tu jest tyle dymu, jakby było tu co najmniej trzech zawodowych palaczy. – oznajmił.
Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Zimne powietrze i powiew lutowego wiatru od razu odświeżyło pomieszczenie, ale sprawiło też, że od razu zrobiło się zimniej. Zwłaszcza mi. Wypuścił dym, tak, żeby cokolwiek dało się w pokoju zobaczyć i ponownie zamknął okno.
Poniżej stanął przede mną i spojrzał na mnie. A ja w tych oczach widziałam tylko żal, nic więcej. Odchylił głowę do tyłu, jakby chciał, żeby ledwo widoczne łzy wpłynęły z powrotem pod powieki. Potem usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
– Złamałam obietnicę. – załkałam. – Złamałam. – powtórzyłam zachrypniętym głosem i zamknęłam oczy. – Tak bardzo cię przepraszam, Heniek.
Przytuliłam się do niego, a ten jakby odetchnął z ulgą. Objął mnie i gładził po plecach. Nic nie mówił, oddychał spokojnie i tylko czasem pociągnął nosem.
– Tak bardzo cię przepraszam. – powtórzyłam. – Przepraszam, że znowu musiałeś na mnie spojrzeć.
– Przestań już, proszę. – odezwał się wreszcie.
– Zapewniam, że już nie mam. – oznajmiłam, puszczając go. – Wypaliłam całą paczkę, nic nie zostało.
– To dobrze. – westchnął. – Cała się trzęsiesz, Anka. – stwierdził.
Ogarnął mi włosy i położył dłoń na czole. Potem na policzkach i ponownie na czole. Skrzywił się, zmarszczył brwi i przyjrzał się moim oczom.
– Masz gorączkę. – powiedział.
Złapał mnie pod kolanami, a drugą rękę położył na plecach i podniósł. Ukryłam twarz w zagłębieniu jego szyi i płakałam. Z bezradności. Z cierpienia. Ze zwykłego przemęczenia, bo miałam już dość na dziś.
Położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył. Rozejrzał się po pokoju, ale nic nie zrobił. Spojrzał na mnie ponownie, a ja uciekłam wzrokiem, bo nie potrafiłam już spojrzeć mu w oczy. Czułabym się zbyt winna.
– Zanim zawołam resztę, powiedz, co się stało. – złapał mnie za rękę.
– Nie wołaj ich, proszę. – powiedziałam, wycierając ręką policzki.
– I tak to zrobię. – odparł. – Co się stało, Anastazja? – zapytał. – To coś związanego z Jankiem, prawda?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wybuchnęłam płaczem na samo jego imię. Czułam, że wszystko wypala mnie od środka, a na ironię, tak naprawdę było mi zimno, jak cholera przez gorączkę.
Heniek wyraźnie się spijał, a po całym ciele przeszedł go dreszcz. Więc zgadł, chodziło o Rudego. Jednak musiało się stać coś, o czym w życiu on ani pozostali by nie pomyśleli, skoro Anastazja znalazła się w takim stanie. Nie chodziło mu o sam płacz, ale może to dziwne, bardziej o złamanie obietnicy dotyczącej palenia. Wiedział, że wszelkie obietnice dla Anki są jak święte słowa i musiałoby się stać coś niewyobrażalnego, że je złamała. Tak jak teraz.
– On mnie.. – wychrypiałam. – On mnie zdradził.
Chłopakowi aż zaszumiało w uszach. Czuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Na chwilę wstrzymał oddech, zupełnie jakby nie pamiętał, jak się oddycha. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego.
– Jesteś tego pewna? – dopytał, nadal zszokowany, przypominając sobie sytuację z Monią.
– Jestem w zupełności. – przełknęłam ciężko ślinę. – Mam dowody. On sam jest dowodem, przyznał się.
Mocniej złapał mnie za rękę i po prostu siedział w ciszy. Później wstał, poprawił mi poduszkę pod głową i już podchodził do drzwi.
– Jest mi naprawdę ogromnie przykro, Anka. – odparł. – Zawołam pozostałych. Jesteś przeziębiona, muszą cię zobaczyć.
– Powiedz im ty, proszę. – powiedziałam, patrząc na niego. – Ja już nie dla rady.
Blondyn długo na mnie patrzył, po czym kiwnął głową na zgodę i wyszedł. Zamknął szybko drzwi, a po chwili słyszałam tylko, jak wszyscy zadawali mu pytania. Jednak z chwili na chwilę słyszałam coraz mniej. Oczy mi się zamykały, a ja traciłam coraz więcej siły. Musiałam odpocząć.
Obudziłam się zaledwie pół godziny później. Okazało się, że mama i Tadeusz zadzwonili czym prędzej po lekarza, jak tylko Heniek opowiedział im o moim stanie i po tym, jak sami próbowali postawić diagnozę.
Lekarz skończył mnie właśnie badać stetoskopem. Pozwolił mi się położyć i przykryć. Chwilę coś mówił pod nosem, powiesił stetoskop na szyi i odwrócił się do wszystkich stojących za nim.
– Tak jak przeczuwałem. – powiedział. – Zapalenie płuc.
– Mój Boże drogi. – załamała ręce pani Zawadzka, a Maciek stojący obok pogładził ją po ramieniu.
Mężczyzna, który był już delikatnie siwy, przygarbiony i z tego, co zauważyłam, kulał na lewą nogę, otworzył swoją torbę lekarską i schował do niej stetoskop. Wziął ją w ręce, zerknął na mnie po raz ostatni i odwrócił się do Tadeusza.
– Dziś nic więcej nie zrobię, jest późno. – stwierdził. – Zaraz godzina policyjna. – dodał jakby na usprawiedliwienie. – Przyjdę jutro z samego rana, postawimy bańki.
– Bańki? – zdziwiła się Aniela. – To konieczne?
– Nic nie jest konieczne. – odparł. – Ale banki mogą pomóc, póki nie jest najgorzej.
– Myśli pan, panie doktorze, że zapalenie może się rozwinąć? – zapytała mama.
– Nie mam pojęcia. – wzruszył ramionami. – Oby nie, ale wszystko jest możliwe. – westchnął. – Niestety pogoda jest paskudna i zdradliwa. To już mój któryś przypadek zapalenia płuc w tym tygodniu.
– Dobrze, bardzo dziękujemy panu. – zakończył Tadeusz, odprowadzać mężczyznę do salonu. – Ile jesteśmy panu winni?
– Rozliczymy się jutro. – uspokoił chłopaka. – Dobrej nocy i zdrowia.
– Dziękujemy. – uśmiechnął się słabo i zamknął drzwi.
Mama przysiadła się do mnie, na krześle specjalnie dostawionym do łóżka. Jedną ręką ujęła moją dłoń, a drugą położyła na czole.
– Może zrobimy okład. – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
– Nie trzeba. – odparłam.
– Idę zrobić. – wstała, zupełnie nie zważając na moje słowa.
Spojrzałam na nią, jak wychodziła, a potem mój wzrok spoczął na Anieli, Maćku i Heńku stojących w drzwiach z założonymi rękami.
– Porozmawiaj z nami. – powiedziała Aniela, podchodząc i siadając na skraju łóżka.
– Nie ma o czym rozmawiać. – dodałam z lekką chrypą.
Maciek usiadł na krześle, które wcześniej było zajęte przez mamę. Wierzbowski westchnął, spojrzał na nas, przetarł dłońmi twarz i usiadł na podłodze koło łóżka.
– Z Władzią, prawda? – zapytał bezpośrednio Alek, a blondynka skarciła go srogim spojrzeniem, na co ten tylko wzruszył ramionami.
– Tak, Maciek. – westchnęłam. – Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. – przymknęłam oczy i przełknęłam ślinę.
– Czuję się tak źle! – wyrzucił z siebie dryblas. – Tak bardzo na ciebie naciskałem, tak cię pouczałem, żebyś nie była zazdrosna, bo nie masz się czym martwić! – złapał się z głowę. – A ty od początku to czułaś w środku.. Tak bardzo cię przepraszam, Anka.
– Maciek, przestań. – spojrzałam na niego, ledwo go widząc, bo w pokoju było praktycznie ciemno, oprócz jednej świeczki na biurku. Nie chcieli, żeby światło męczyło moje oczy. - Jeżeli ktoś tu jest winny, to chyba jedynie ja. – stwierdziłam. – Może.. Może nie dawałam mu tego, czego chciał. Może nie czuł, że wystarczająco go kocham. Może po prostu Władzia jest lepsza. - czułam, jak rośnie mi gula w gardle. – Nie chcę dziś więcej o tym mówić. Źle się czuję.
– Zostawmy ją, niech się prześpi. – stwierdził Wierzba, który do tej pory się nie odzywał.
Chłopaki wstali. Maciek wyszedł pierwszy, widać było, że był bardzo przybity przez zaistniałą sytuację. Heniek stanął w drzwiach i spojrzał na Miller, która do tej pory nawet się nie ruszyła.
– Aniela chodź, daj jej odpocząć. – powiedział i wyszedł.
Nika nic nie powiedziała, po prostu przytuliła mnie, w praktyce kładąc się na mnie. Wtedy wszystko we mnie puściło. Rozpłakałam się jak małe dziecko, kiedy po raz pierwszy zostaje bez matki u boku. Ona też płakała, czułam to, słyszałam.
– Zostajecie tu na noc? – zapytałam, kiedy od kilku minut nie było słychać nic oprócz naszego płaczu.
Przyjaciółka podniosła się, pociągnęła nosem i uśmiechnęła się przez łzy. Chyba rozbawił ją fakt, że mimo tego, że właśnie obie płakaliśmy przez tę samą sprawę, to nawet o niej nie wspomniałam, tylko zmieniłam temat.
– Nie da się inaczej. – prychnęła. – Będziemy tu wszyscy nad tobą czuwać.
– Idź, zjedź coś. – odparłam. – Nie wołaj nikogo, chcę zostać sama.
Blondynka się zawahała, ale ustąpiła. Opuściła mój pokój, zostawiając mnie wreszcie samą. Nie wiedziałam, czego chciałam bardziej. Rozpłakać się, zasnąć, rozwalić pokój, czy krzyczeć na całe mieszkanie.
To wszystko mnie wyczerpało. Nie patrząc na to, ile spałam i czy w ogóle spałam. Czułam, że coś we mnie się poddało. Moja dusza była zmęczona. Ja byłam zmęczona.
***
Tadeusz siedział na "swoim" fotelu w pokoju siostry. Do połowy wypalona świeczka stała nadal na biurku, ale bliżej niego. Kreślił coś w swoim dzienniku, kiedy pozostali spali.
Anastazja spała tylko pozornie. W praktyce budziła się prawie co pół godziny, zlana potem z napadem kaszlu. Aniela, Maciek i Heniek spali na podłodze, na przygotowanych posłaniach, przykryci po uszy, bo od podłogi ciągnęło zimno.
A on pisał. Co pisał, tego nikt nie wiedział. Anka zerknęła na niego raptem dwa razy, bo nie miała siły więcej podnosić powiek. Pozostali spali, wyczerpani chyba wszystkim, co się działo.
Zośka przekartkował dziennik na ostatnią stronę. Wziął ołówek ponownie do ręki i zaczął go obracać w palcach. Jego czujny wzrok skupiony był na jednej z linijek.
Anastazja i Janek - 20.09.1940
Spojrzał na brunetkę na łóżku. Długo trzymał na niej swój wzrok. W końcu westchnął i grubą kreską przekreślił datę.
To był koniec jakiejś epoki. Koniec czegoś ważnego w życiu Anki. Czegoś ważnego w życiu ich wszystkich.
Naprawdę długo wgapiał się pustym wzrokiem w ten przekreślony napis. W pewnym momencie chciał wyrwać tę kartkę i napisać datę ponownie, ale wiedział, że na nic by się to zdało. Nie przywróci czegoś, co kategorycznie się skończyło.
Odłożył dziennik i wstał z fotela. Podszedł do miski z wodą, zamoczył w niej ścierkę. Potem ogarnął z czoła Zawadzkiej włosy i położył jej okład. Ocknęła się wtedy i resztami sił, które nabrała, w ciągu krótkiej drzemki uśmiechnęła się. Pocałował ją wtedy w czubek głowy i sam ułożył się wygodnie w fotelu i próbował zasnąć.
Jednak dla wszystkich była to ciężka noc. Bez wyjątku.
***
Czekaliśmy na lekarza, który z samego rana zadzwonił, że jednak nieco się spóźni. Byłam z Nelą w moim pokoju, próbowałyśmy rozmawiać o czymkolwiek, ale i tak rozmowa staczała się na jeden temat.
– A ty.. - nie wiedziała, co powiedzieć. – Co czujesz do niego, teraz kiedy.. No wiesz.. – dawno nie widziałam jej tak zakłopotanej.
– Jest mi przykro, mam żal. – westchnęłam. – Ale nie jestem zła. Nie nienawidzę go, nie potrafiłabym.
– Jesteś pewna? – zdziwiła się.
– Aniela, przecież ja go nadal kocham. – powiedziałam głośno, a moje oczy się zaszkliły. – Nie potrafię przestać tak po prostu.
– Wiesz, że nie możesz. – złapała mnie za rękę. – Będzie cię do męczyć.
– Może za jakiś czas mi przejdzie, może to osłabnie. – stwierdziłam. – Ale na pewno nie teraz.
Blondynka spojrzała w okno, potem na zegarek. Przez dłuższą chwilę jej wzrok zatrzymał się na pewnym zdjęciu, które dostałam na osiemnaste urodziny. Dobrze wiedziałam na którym, nie musiałam się przyglądać.
– Będę musiała zaraz iść. – oznajmiła. – Nie informowałam ojca, pewnie się martwi. – dodała. – Czy chcesz.. Chcesz, żebym powiedziała coś Jankowi, gdy go spotkam?
Poczułam dreszcz na ciele, gdy tylko wypowiedziała to imię. Spojrzałam na nią i czekałam, aż w mojej głowie pojawi się jakaś oślepiająca żarówka. Nie pojawiła się nawet jedna spalona.
– Ode mnie powiedz mu tylko, że chciałabym, aby nasze stosunki mimo wszystko zostały przyjacielskie. – westchnęłam. – Nie wiem, jak to wyjdzie. – dodałam ciszej. – Może nie być już dla mnie tym, kim bym chciała, ale nie przestał być dla mnie przyjacielem.
– Anastazja..
– Taka jest prawda, Aniela. – prychnęłam. – I bądź dla niego delikatna, gdy go spotkasz. – spojrzałam na nią surowo. – Nie zrównaj go z błotem, on nie jest winny.
– A kto? – zakpiła.
– On nie jest winny. – powtórzyłam. – Może będzie szczęśliwszy. – wzruszyłam ramionami. – Z resztą..
– Ja nie wiem, czy ja będę w stanie na niego spojrzeć, a ty karzesz mi być delikatna. – pokręciła głową, wstając z krzesła.
Przeszła się parę razy po pokoju, powzdychała, pomruczała pod nosem. W końcu zatrzymała się na wprost mnie.
– Ale jak spotkam gdzieś Władkę, to nie ręczę-
– Nic jej nie zrobisz, Nela. – prychnęłam. – Daj im żyć w spokoju. Zajmij się swoim życiem.
– Jesteś niemożliwa, Anastazja. – zakpiła. – Nie poznaje cię, rzeczywiście jesteś chora.
– Dobrze wiesz, jak mi jest ciężko. – ukryłam twarz w dłoniach. – Do tego to zapalenie. Nie mam siły nawet myśleć.
– No to ja akurat zauważyłam. – skrzywiła się. – Janek cię zdradził, co cholery jasnej!
– Aniela, dość! – krzyknął Tadeusz, wchodząc do pokoju.
Otworzył drzwi na oścież, a my zdębiałe patrzyłyśmy na niego. Blondynka już miała się coś odezwać, ale wyprzedził ją.
– Daj jej dziś spokój. – zarządził. – Zaraz przyjdzie lekarz. – dodał.
– Z każdym dniem będzie coraz gorzej, jeżeli będzie w sobie to dusić. – powiedziała, omijając go w drzwiach.
– Na razie najważniejsze jest to, żeby wyzdrowiała.
Dziewczyna włożyła swój płaszcz, wzięła torebkę i miała wychodzić, ale Zawadzki ją zatrzymał.
– Wiem, że się martwisz, ale jesteś zbyt wybuchowa. – stwierdził. – Ona potrzebuje czasu.
– Jak każdy. – przewróciła oczami. – Muszę iść.
– Kocham cię.
Anielę zmroziło. Zatrzymała się i powoli odwróciła. Chłopak patrzył na nią pewnym wzorkiem, a gdy zobaczył jej zszokowaną twarz, nawet uśmiechnął się zawadiacko.
Złapała go za policzki i pocałowała zachłannie, a Zośka ją objął. Gdy zabrakło jej tchu, przytuliła go mocno i wyszła bez słowa.
„Ja ciebie też" brzmiało w jego głowie. Bo właśnie te trzy słowa wystukało jej serce, gdy mocno go objęła.
Na przykładzie własnej siostry postanowił okazywać więcej uczuć, by nie musieć cierpieć tak jak ona. Tadek wiedział, że gdyby ta dziewczyna go opuściła, zwyczajnie by nie przeżył.
Tak samo do tej pory myśleli wszyscy o związku Anki i Janka. Byli niemalże pewni, że jeżeli któreś coś zrobi, to drugie nie przeżyje rozłąki.
Dziwnym więc trafem Anastazja jeszcze żyła. Chyba że tylko fizycznie. Może jej dusza już umarła.
____________________________________________
Witam kochane Iskierki!
Jak tam po rozdziale?
Czekam na wiele komentarzy, tych krótkich i (oczywiście) najbardziej wyczekuję tych długich! ❤️
Rozdział miał być trochę wcześniej, ale jak na złość akurat w te ostatnie dni miałam dużo na głowie. Nie wiem czy zauważyliście, ale rozdział ma ponad 20tys słów! Odczuliście to? 🤪
Ogółem pewnie nie wszyscy tu wiecie, ale ci co są na moim ig wiedzą, jaka sprawa związana po części z sjw mnie dręczyła, przez co też rozdział się opóźniał. Na szczęście dla mnie zakończyła się ona jako takim sukcesem, więc jest dobrze.
Ale jako kiczowata grafomanka (nawiązanie właśnie do ów sprawy) dodałam wam w tym rozdziale mnóstwo opisów! Więcej chyba nawet niż dialogów! Zauważyliście? Podobały wam się? ❤️
Dobra to już chyba na tyle, bo nie wiem co pisać. Planuje za jakiś czas oddać do sjw w pigułce talksy, więc wyczekujcie.
Miłego dnia! ❤️
Także trzymajcie się i do następnego! ❤️✨
przepraszam za wszystkie literówki!
dodany - 18 sierpnia 2021
słowa - 20688
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top