Rozdział 42
W ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴢɴᴀᴊᴅᴜᴊᴇ sɪᴇ̨ ᴘɪᴏsᴇɴᴋᴀ Kᴡɪᴀᴛ Jᴀʙʟᴏɴɪ - "Mᴏɢʟᴏ ʙʏᴄ́ ɴɪᴄ", ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴘᴀsᴏᴡᴀʟᴀ ᴍɪ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ! Rᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ ᴊᴇsᴛ ᴅʟᴜɢɪ, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴍᴏᴢ̇ᴇ ɢᴏ ᴘʀᴢʏᴄɪᴀᴄ́. Jᴀᴋ ᴢᴀᴡsᴢᴇ ᴋᴏɴᴄᴢʏ sɪᴇ ɴᴏᴛᴀᴛᴋᴀ!
____________________________________________
Październik 1940r.
Jak na razie kwitnący związek mój i Janka miał się bardzo dobrze. Trwał już równiutki miesiąc i dotychczas nie spotkaliśmy się z żadnymi przykrościami, co nie mało nas zaskoczyło. Może wreszcie los się do mnie uśmiechnął? Może, do cholery, wreszcie będę mieć szczęście w życiu? Czy nie mało się już nacierpiałam?
Jedliśmy właśnie we trójkę śniadanie. Od kilku dni oboje z Tadeuszem przeczuwaliśmy, że mama ma nam coś do powiedzenia, ale póki co milczała. Jednak dziś nie odezwała się jeszcze ani słowem, więc oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to właśnie tego dnia powie nam, co jest na rzeczy.
– Mamo, możesz nam wreszcie powiedzieć? – zaczął Tadek, patrząc na mnie ukratkiem.
– Słucham? – zapytała wyrwana z zamyślenia. – Możesz powtórzyć, Tadeuszu, ja..
– Nie słuchałaś, wiemy. – zaśmiałam się lekko.
– To nie jest śmieszne robić sobie żarty ze starej matki. – zaczęła udawać oburzenie.
– A jakaś ty stara, mamo? – zakpiłam.
– Dobrze, to co mówiłeś? – zaśmiała się.
– Powiesz nam wreszcie, co ci tam ostatnio chodzi po głowie? – zapytał.
Mama wstała od stołu i zebrała talerze, wkładając je następnie do zlewu.
– Od dawna planuję się wybrać na kilka dni do Brwinowa. – oznajmiła. – Kasia przecież za niedługo urodzi, chciałabym ją trochę obciążyć, a przecież Janinka i Ignacy sami wszystkim się nie zajmą.
– Faktycznie! – zawołałam. – Kasia powinna jakoś za miesiąc rodzić.
– A kiedy chcesz jechać? – zapytał Tadek.
– Mam wszystko gotowe na jutro. – powiedziała.
– Jutro?! – zawołaliśmy oboje.
Razem z Tadeuszem spojrzeliśmy po sobie, a w końcu nasz zdziwiony wzrok spoczął na rodzicielce.
– Ale, mamo, przemyślałaś to chociaż, czy postanowiłaś to tak z dnia na dzień? – zapytał Tadeusz.
– Dziecko drogie, chyba nie mam osiemnastu lat, prawda? – powiedziała, przewracając oczami.
– To mnie trochę obraża. – mruknęłam.
– Ty wymyśliłaś sobie wyjazd z Edkiem z dnia na dzień, więc pasuje. – odgryzł się Zośka.
– Dzieci.. – mruknęła mama, widząc mój nienawistny wzrok skierowany na Tadka.
I oto pod tym madczynym wzrokiem umilkliśmy jak szczeniaki pod groźnym wzrokiem matki. Chwilę tak na nas patrzyła, po czym uśmiechnęła się ciepło i zaśmiała cicho.
– Jadę z mamą Heńka. – oznajmiła.
– Że co? – zapytałam zdziwiona. – Jak to?
– Spotkałam ostatnio Jadzię, zgadałyśmy się. – wzruszyła ramionami. – Okazało się, że jedzie na tydzień do rodziny i to akurat po drodze. A ja pomyślałam, że to wreszcie najwyższy czas odwiedzić Brwinów.
– Jesteś pewna, że to bezpieczne? – zapytałam. – Nie boisz się?
– Kochanie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jak to mawiają. – zaśmiała się. – Nie mogę siedzieć całe życie w Warszawie, tym bardziej teraz, gdy mój dzień wygląda tylko jak dom, piekarnia, dom, piekarnia. – powiedziała, wzdychając ciężko. – Nie mogę być zamknięta jak w klatce. Tydzień dobrze mi zrobi.
– Tydzień?! – zawołał Tadeusz.
– Tak, kochanie, wtedy wrócę na spokojnie z Jadzią. – oznajmiła. – Nie będę musiała szukać żadnych transportów.
– A wytłumacz mi jedno, mamo.. – powiedział Tadeusz, łapiąc się za nasadę nosa. – Czym wy chcecie jechać z panią Jadzią?
– Jadźka ma samochód. – zaśmiała się z jego zdziwionej miny. – I prawo jazdy. Niemieckie na dodatek. Uwierz, kochanie, nigdy nie będę bardziej bezpieczna niż z nią w drodze. – zakpiła.
– Wyjeżdżacie z samego rana? – zapytałam, widząc, że Tadka już w zupełności zatkało i sam już nie wiedział, co mówić.
– Jakoś o dziesiątej. – odparła.
Nastała cisza. Mama patrzyła to na mnie, to na Tadeusza, który wydawał się bardzo zbity z tropu. Byłam niemalże pewna, że nie chciał wyjazdu mamy.
I to nie dlatego, że się bał o nią czy bał się, że nie poradzi sobie sam w domu. Miał całkowitą pewność, że z nią będzie dobrze i że w domu sobie jakoś poradzić, przecież nie pierwszy raz by zostawał sam. On się bał bardziej o siebie. Był zbyt do niej przywiązany. Na każdym etapie swojego życia źle znosił rozłąki z rodzicielką. Nawet te krótkie. Musiała być zawsze przy nim, tak po prostu. Tadek musiał mieć pewność, że w każdej chwili może do niej przybiec i wypłakać się w madczyną sukienkę. Że gdy będzie się bał, znowu będzie mógł miąc skrawek jej spódnicy, tak jak za dzieciaka.
– Zbieram się na komplety. – powiedziałam, wstając od stołu.
– Proszę, przyjdź od razu do piekarni. – odparła mama. – Pokażę ci, co gdzie jest, bo jutro nie zdążę.
Kiwnęłam głową na zgodę i poszłam do swojego pokoju, żeby spakować torbę.
– Tadziu, dasz sobie sam radę, wiesz o tym. – szepnęła Leonka, obejmując rękami twarz syna. – Nie jesteś tym małym Tadzikiem. – uśmiechnęła się. – Jesteś dużym Tadkiem.
– Mamo.. – westchnął z uśmiechem i wtulił się w madczyną pierś.
Tak jakby z powrotem był tym beztroskim siedmiolatkiem, który nawet nie znał słowa wojna. Jakby czas się zatrzymał. Co więcej, cofnął o dobre kilkanaście lat wstecz.
Leona głaskała go po głowie i kołysała lekko, jakby chciała utulić dziecko do snu. Jedynym problemem było to, że owe "dziecko" było wyższe od niej i miało już dobre dziewiętnaście lat, prawie dwadzieścia.
Szybko doprowadziłam się do ładu i spakowałam torbę. Ostatni raz poprawiłam warkocza w lustrze i wyszłam z pokoju.
– Ja już wychodzę! – zawołałam, zakładając płaszcz.
– Nie zapomnij przyjść do piekarni! – odparła mama z kuchni.
– Jasne! Serwus! – zaśmiałam się, otwierając drzwi.
– Uważaj na siebie. – powiedział Tadek.
To zdanie było już jego codziennością. Wypowiadał je kilka, żeby nie powiedzieć kilkadziesiąt razy dziennie za każdym razem gdy ktoś, czy to ja, czy mama, czy inni wychodzili. Mam wrażenie, że to zdanie "Uważaj na siebie" było już codziennością nie tylko Tadka. Było codziennością wszystkich Polaków, wszystkich ludzi, którzy mieli teraz kontakt z wojną. I to było w tym przerażające.
Szłam powoli chodnikiem. Miałam dziś zamiar pojechać na komplety tramwajem, chciałam jak najszybciej pojawić się już w ciepłym mieszkaniu. Na dworze było dziś dość chłodno i wietrznie. Nie chciałam zachorować, nie było mi to na nic potrzebne.
Gdy tylko tramwaj się zjawił, moim oczom rzucił mi się tłok, jaki w nim panował. Nie było nawet mowy o tym, żebym weszła do środka. Już na zewnątrz było pełno ludzi, którzy trzymali się rurek. Westchnęłam ciężko i ruszyłam w jego kierunku.
– Panienka pozwoli? – powiedział chłopak, wyciągając do mnie rękę.
– Słucham?
Spojrzałam na twarz młodziana, a moim oczom ukazał się Adam, syn pana Mirka. Ten sam Adam z kompletów.
– O! Cześć Adam. – wydukałam. – Dziękuję, ale dam sobie radę.
– Nie był bym tego taki pewien, ale zgoda. – zaśmiał się.
Próbowałam wejść, jednak ograniczona powierzchnia utrudniała mi to bardzo, tak samo jak tłok. Co więcej, tramwaj szykował się do odjazdu.
– Dobra, pomóż mi. – westchnęłam.
– Na to liczyłem. – zaśmiał się.
Wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałam, a następnie praktycznie wciągnął mnie na "pokład" tramwaju.
Było ciasno, ledwo się mieściłam. Staliśmy, raczej wisieliśmy na tych rurkach jeden na drugim. Jednym plusem było to, że było nam przynajmniej ciepło, wręcz duszno. Jakby tego było mało, ledwo sięgałam rurki, nie dość, że była ona wysoko, to jeszcze była śliska i oblężona innymi rękami, przez co powierzchnia też była ograniczona i nie było gdzie złapać.
Trzymałam ją praktycznie czubkami palców i wyślizgiwała mi się ona praktycznie co chwilę. W duchu się modliłam, żeby droga minęła jak najszybciej. Poza tym karciłam się w myślach, że akurat dziś zachciało mi się jechać tramwajem.
– Wiesz, Anka, mogę cię przytrzymać. – zaproponował Adam. – Jestem niemalże pewien, że tak będzie bezpieczniej jak i wygodniej.
– Nie, dziękuję, poradzę sobie. – mruknęłam, odwracając wzork.
– Jak sobie panienka życzy. – wzruszył ramionami.
Sama nie wiem, czy to los tak chciał, czy po prostu zadziałało tu moje życiowe szczęście, ale właśnie w tym momencie tramwaj zahamował. Oczywiście ręką, którą i tak ledwo trzymałam tą cholerną rurkę puściłam ją, a właściwie to rurka mi się z niej wyślizgnęła i zaczęłam lecieć praktycznie na jezdnię.
I właśnie w tamtym momencie nagle się zatrzymałam. A właściwie zatrzymała mnie ręka Adama, którą obejmował mnie w pasie.
– Widzę, że naprawdę świetnie sobie radzisz. – zakpił, przyciągając mnie bliżej.
– Dziękuję. – burknęłam pod nosem.
– Nadal nie chcesz pomocy?
– Ja.. – westchnęłam, przymykając oczy. – Możesz mnie trzymać, ale i tak mimo wszystko będę trzymać się rurki.
– Przezorny zawsze ubezpieczony. – zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Jego ręka pozostała na moim pasie, a sami byliśmy ze sobą praktycznie ściśnięci. W połowie drogi miałam ochotę już zabrać rękę z rurki. Miałam świadomość tego, że jest ona tam zbędna i tego, że zaczęła mi już drętwieć, ale nie mogłam tego zrobić.
Nie mogłam mu dać satysfakcji i sama nie mogłam uledz pokusie. Czy to by nie wyglądało nieodpowiednio? Już teraz tak wyglądało, gdy trzymał mnie w pasie, a ja się trzymałam rurki, co by było gdybym się tej rurki nie trzymała i polegała tylko na Adamie? Nawet nie mogłam dopuścić do siebie takich myśli. Nie chciałam sobie wyobrażać, jak by to wyglądało.
Jak na złość droga mi się niemiłosiernie dłużyła. Oboje patrzyliśmy w przeciwne storny, a między nami była głucha, równie niemiłosierna, niezręczna cisza.Tramwaj co i raz gwałtownie hamował i wtedy w duchu dziękowałam, że mimo wszystko Adam mnie trzymał, bo moja ręka trzymała tą rurkę już tylko po to, żeby było widać, że ją faktycznie trzymam. Już jej praktycznie nie czułam.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu z pomocą Adama zeszłam z tramwaju. Nawet nie odezwał się słowem, po prostu zniknął gdzieś w przeciwnym kierunku. Byłam niemalże pewna, że pojawi się jak zawsze spóźniony.
Tyle że mnie to już nie obchodziło. Podziękowałam w myślach Bogu, za to, że dotrwałam do końca tej okropnej podróży i ruszyłam do odpowiedniej kamienicy.
Kiedy dotarłam do mieszkania od razu otoczyło mnie przyjemne ciepło. Widziałam, że Marysia już była, więc od razu do niej poszłam. Tak jak przypuszczałam, Adam przyszedł spóźniony, gdy pan Mirek zaczął już omawiać temat. Jak zawsze nie powiedział ani słowa, tylko w ciszy zajął miejsce przy stole, otwarł książki i siedział w milczeniu, a jego ojciec nawet nie zwracał na niego uwagi.
***
Była już przerwa po pierwszej lekcji. Siedziałysmy z Marysią na naszych miejscach przy stole i rozmawiałyśmy. Pozostali byli rozproszeni po całym mieszkaniu.
– Adam ma dziewczynę? – wypaliłam, spoglądając na zdziwioną Marię.
– Odpowiedziałbym ci, gdyby nie fakt, że ty masz chłopaka. – powiedziała, zakładając ręce na piersi.
– Maryśka.. – przewróciłam oczami.
– A co cię to interesuje, co? – zaśmiała się.
– Tak.. po prostu. – wzruszyłam ramionami.
– Oj Anka. – zaśmiała się, kręcąc głową. – Z tego co mi wiadomo, to nie ma. – odparła. – Ale ciebie to nie powinno w ogóle interesować, masz swojego Janka.
– A ty może byś się zajęła wreszcie Stefanem, co? – powiedziałam, uśmiechając się chytrze.
– Ja.. – zawahała się. – Stefan jest.. moim najlepszym przyjacielem. Jest jak brat. Nie mogłabym z nim być.
– Dzięki, Maryśka.
Nagle obie gwałtownie się odwróciliśmy i zobaczyłyśmy Stefana. Chłopak odwrócił się i szybkim, zdenerwowany krokiem wyszedł z mieszkania.
– Stefan! – zawołała brunetka.
– Stefan, lekcje się jeszcze nie skończyły! – zawołała pani Krystyna, wychodząc za nim z mieszkania.
– Anka.. – powiedziała Marysia, w której oczach widziałam smutek i przerażenie.
– Ja do niego pójdę. – powiedziałam, gładząc jej ramię.
Podeszłam szybko do wieszaka, narzuciłam płaszcz i wyszłam z mieszkania.
– Anastazja! – zawołała ponownie pani Krysia.
– Ona wróci, proszę pani. – powiedziała dziewczyna, wymuszając uśmiech.
Założyłam ręce na piersi i szybkim krokiem schodziłam po schodach. Gdy znalazłam się już na parterze, widziałam Stefana siedzącego na schodach przed drzwiami do kamienicy.
Otwarłam drzwi, na co chłopak nawet nie zareagował i usiadłam obok niego. Palił powoli papierosa.
– Chcesz jednego? – zapytał, spoglądając na mnie.
– Emm.. – zastanowiłam się chwilę. – Możesz dać.
Stefan wyciągnął paczkę papierosów i dał mi jednego, po czym podpalił go zapalniczką.
– Maryśka nie chciała. – powiedziałam.
– Ta, nie chciała. – zakpił, wypuszczając dym z ust. – Maryśka zawsze wali prosto z mostu. Skoro tak powiedziała, to tak jest.
– Bardzo ci na niej zależy, prawda? – spojrzałam na niego, a sama w sercu czułam ten jego ból.
– Cholernie. – odparł, patrząc na mnie.
Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wiedziałam, że to słowo, ta deklaracja była prawdziwa. Najprawdziwsza na świecie.
– Dla niej tu jestem. – powiedział. – Nie dla siebie, nie dla rodziny, dla niej. W życiu nie chciałem być lekarzem, co mnie obchodzi, jak się nazywa jaka kość. – zakpił. – Przecież ja, do cholery, nawet nigdy nie byłem dobry z biologii!
– Bardzo się dla niej poświęciłeś. – odparłam, wypuszczając dym z ust.
– I co z tego, jak ona tego nie widzi? – zakpił. – Nie słyszałaś, co ona powiedziała? Jestem jej najlepszym przyjacielem. Prawie bratem. Ba! Przecież wyraźnie powiedziała, że nie mogła by być ze mną!
– Myślę, że ona się po prostu boi.. – westchnęłam.
– Maryśka? Bać? – zakpił. – Chyba nie słyszysz, co mówisz.
– Można być nieustraszonym przez całe życie, ale być boidupą w sprawach sercowych. – odparłam niewzruszona, zaciągając się papierosem.
– Nazwała mnie przyjacielem.
– I co z tego? – zakpiłam. – Dobre parę miesięcy temu pewna osoba nazwała mnie najlepszą przyjaciółką.. Ja.. Było mi bardzo przykro. – powiedziałam. – Gdy jest się zakochanym, pragnie się by ta osoba też nas kochała i nie doceniamy tego, że jesteśmy przynajmniej tym przyjacielem. Równie dobrze mogłabym być koleżanką, prawda? A to bolało by o stokroć bardziej.
– Do czego zmierzasz, Anka?
– Powoli, spokojnie, daj mi tu opowiadać moje mądrości życiowe. – zaśmiałam się.
– Nie doceniłam tego, że byłam przyjaciółką, nie doceniłam tego, że był przy mnie. Ale to już inna historia. Chodzi i to, że gdybym w tamtym momencie wyczuła, że to było kłamstwo. Że słowo "przyjaciółka" miało być tylko przykrywką, miało zakamuflować prawdziwe uczucie, byłabym z nim w związku o wiele, wiele wcześniej. Chodzi mi o to, że.. – zacięłam się. – Niekoniecznie to, co powiedziała Marysia musi być prawdą. Mogła po prostu ukryć uczucia, może nie chce się sama sobie przyznać, że jej na tobie zależy.
– Czyli.. Chodzi ci o to, że Maryśka po prostu skłamała?
– Nie do końca, ale.. Tak. – kiwnęłam głową. – Powiedziała prawdę, ale jakby nie całą. Nie możesz się poddać, bo jestem niemalże w stu procentach pewna, że Maryśka kłamała.
– Mam nadzieję, że będzie rzadziej kłamać. – zaśmiał się Stefan.
– Także wniosek jest jeden. – powiedziałam, wstając. – Walcz, chłopie, bo masz o co. – poklepałam go po ramieniu. – Idziesz?
– Jeszcze chwilę zostanę.
Kiwnęłam głową na zgodę i weszłam z powrotem do kamienicy. Odetchnęłam z ulgą. Byłam zadowolona sama z siebie. Czułam gdzieś w środku, że udało mi się pomóc. Że moja rada była dobra.
Weszłam z powrotem do mieszkania, lekcja właśnie się zaczęła. Gdy pan Mirek zapytał, czy Stefan wróci, odparłam, że powinien za niedługo być.
Maryśka siedziała cicho, co nie było do niej podobne. Udawała, że pisze notatki, jednak w praktyce kreśliła coś po zeszycie, bez jakiegokolwiek celu. Głowę miała w chmurach i to nie tych pięknych białych obłokach, a szarych burzowych chmurskach.
Stefan wrócił po upływie połowy lekcji, zasiadł jak gdyby nigdy nic i zaczął słuchać nauczyciela. Brunetka spojrzała na niego z nadzieją w oczach, widziałam to. Gdy ten w odpowiedzi uśmiechnął się, dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem i szturchnęła mnie łokciem.
– Nie wiem, co mu za pierdoły nagadałaś, ale dzięki. – zaśmiała się.
– Zawsze do usług. – również się zaśmiałam.
– Maryśka, skoro ci tak wesoło, to co będzie w czwartym zadaniu? – zapytał pan Mirek, jednak nie złośliwie, a bardzo ciepło i życzliwie.
– Niemcy, profesorze, niemcy. – odparła z chytrym uśmiechem.
– Słucham? – zaśmiał się.
– Bo wie pan, Niemcy są wszędzie. – zaśmiała się, a razem z nią wszyscy pozostali.
***
– Jeszcze raz ci bardzo dziękuję. – powiedziała Maryśka, gdy obie wyszłyśmy z kamienicy.
– Przecież mówię ci, że to nic takiego. – zaśmiałam się. – Wracacie razem?
– Właśnie nie wiem.. – westchnęła. – Normalnie bym tu na niego czekała, ale w obecnej sytuacji..
– Zaczekaj. – puściłam jej oczko. – Jak coś to wrócisz sama. – wzruszyłam ramionami. – Przynajmniej nie stracisz okazji.
– Serwus, Anka! – kiwnęła głową, gdy ja odchodziłam tyłem.
Pomachałam jej i odwróciłam się już normalnie. Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza i szybkim krokiem podążyłam ku mojemu kolejnemu celu – piekarni.
Kiedy po kilkunastu minutach znalazłam się na miejscu okazało się, że piekarnia była zamknięta. Zdziwiona szarpnęłam kilka razy za klamkę, ale to nic nie dawało. Zaczęłam pukać w szybę, rozglądając się tym samym po piekarni. W końcu zobaczyłam mamę, która wyszła z zaplecza. Podniosła ręce ku górze, jakby chciała powiedzieć „Matko Boska, zapomniałam!” i ruszuła do drzwi. Już po chwili je otwarła.
– Piekarnia była dziś nieczynna? – zapytałam, odwieszając płaszcz na zapleczu.
– Tak, musiałam sobie tu wszystko uporządkować. – odparła, rozglądając się. – Dobrze, może zacznijmy.
– Nie zapytasz się, co tam u mnie, jak mi minęły komplety czy coś? – zapytałam, unosząc brew.
– Kochanie, nie mamy czasu. – zaśmiała się. – Będziesz mi opowiadać w trakcie.
Przewróciłam oczami i jęknęłam, czując, że to będzie długie popołudnie. Najpierw poszłyśmy obie na zaplecze. Rodzicielka zaczęła mi tłumaczyć, ile czego jest, ile powinnam wystawić jakiego dnia, co zostawiła specjalnie dla kogoś i takie tam. Miałam ochotę wyciągnąć z torby zeszyt i zacząć to wszystko notować.
***
– Wyjdź sobie teraz na taboret i zbierz te bułki stamtąd. – powiedziała, wskazując na jedną z półek.
– Gdzie taboret? – zapytałam.
– Na zapleczu, dziecko, na zapleczu. – zakpiła.
Wróciłam ponownie z taboretem w rękach i postawiłam go. Powoli na niego weszłam i zaczęłam zbierać bułki. Wtedy usłyszałam, jak otwarły się drzwi.
– Dzień dobry pani Leonko!
Odwróciłam się i z uśmiechem na twarzy spojrzałam na Maćka i Janka.
– Cześć Janek! Cześć Maciek! – zaśmiałam się.
– Dzień dobry Maciusiu, dzień dobry Janeczku. – uśmiechnęła się szeroko Zawadzka.
– Dzień dobry pani. – uśmiechnął się Janek.
– A co tu się dzieje? – zapytał Maciek. – Co tak pusto?
– Dziś zamknięte. – zaśmiała się mama. – Anka się szkoli.
Janek odszedł od mojej mamy i Dawidowskiego, a następnie przyszedł do mnie.
– A więc się szkolisz, tak? – zaśmiał się.
– Owszem, nie widać? – zakpiłam.
– Na razie to ja nie widzę nic, oprócz twoich nóg. – zaśmiał się pod nosem. – Nie za wysoko dla ciebie? – zaczął palcami jeździć po mojej łydece.
– W sam raz, Janeczku. – odparłam. – A jak tam u ciebie, na dole?
– Osz ty mał- – zawołał.
I w tym momencie mnie kilkukrotnie uszczypnął. Kopnęłam go zdenerwowana piętą w bark, a ten zaśmiał się tylko głośnej.
– Chcesz żebym spadła, durniu? – zawołałam zdenerwowana.
– Oj nie złość się, przecież bym cię złapał, złotko. – zaśmiał się, ręką masując obolałe miejsce.
– To bolało! – zawołałam.
– Wiesz, twój kopniak też. – odparł.
– No, jak dzieci pani Leonko, jak dzieci - pokręcił niedowierzająco głową Alek.
– Zgadzam się z tobą, Alusiu - poparła go starsza Zawadzka.
– On mnie uszczypnął! – zawołałam na swoją obronę.
– Ona mnie kopnęła! – zawołał Janek.
– Jak dzieci. – powtórzyli równocześnie pani Leona i Maciek, patrząc na sobie.
Wszyscy się zaśmialiśmy, a Maciek to się prawie popłakał. Uśmiechnęłam się pod nosem, pokręciłam głową i zaczęłam schodzić z taboretu.
– Pomóc ci? – zakpił Bytnar.
– Teraz to idź w pierony. – mruknęłam, schodząc.
Wzięłam taboret z powrotem do ręki i zaniosłam go na zaplecze. Janek niczym pies stróżujący poszedł za mną. Podszedł do mnie blisko i objął mnie w talii. Uśmiechnął się szeroko, a ja nie mogąc się dłużej złościć, uległam jego urokowi i zaczęłam kciukami gładzić jego policzki.
– Przepraszam noo. – zaśmiał się.
– Nie ma za co. – odparłam.
– Też powinnaś przeprosić, wiesz? – odgryzł się.
– Niby za co? Za obronę własną? – zakpiłam.
– To ja cię mam bronić, sama się nie musisz. – powiedział, stykając się ze mną nosem.
Przewracając oczami musnęłam ustami jego usta, a chłopak nie pozostał mi dłużny i przedłużył tą krótką chwilę przyjemności.
– Ej! Co wy tam robicie? – zawołał Dawidowski. – Bo pani Leonka, nie wie czy ma dzwonić po Tadka, czy od razu do księdza!
– Do księdza! – zawołał Jasiek.
– Kretyn! – zaśmiałam się, a ten nie miał zamiaru mnie puścić.
– Ale twój. – dodał, dając mi buziaka w policzek.
Następnie puścił mnie i oboje wyszliśmy z zaplecza. Maciek jadł drożdżówkę, a mama patrzyła na niego z uśmiechem i próbowała się nie śmiać.
– Skąd wyście się tu w ogóle wzieli, co? – zapytałam. – Skąd wiedzieliście, że jestem w piekarni?
– Nie wiedzieliśmy. – wzruszył ramionami Janek. – Alek cię zauważył i powiedział, że musimy wejść. Normalnie pewnie byśmy przeszli i nie wchodzili.
– Janek, ty pajacu! – zawołał Maciek z dezaprobatą. – Pani Leonko, oczywiście, że byśmy weszli, gdyby Anki nie było.
– Maciek, ty kawalarzu. – zaśmiała się pani Leonka. – Nie musisz wspierać naszego biznesu.
– Ależ właśnie muszę! – zawołał. – Te wypieki to niebo w gębie!
– Przynieść ci mleka?
– Bardzo bym prosił. – uśmiechnął się szeroko.
Wszyscy się zaśmialiśmy, a mama poszła na tył piekarni po mleko.
– Alek, pij to szybko i idziemy. – Janek kiwnął głową w stronę drzwi.
– Gdzie idziecie? – zapytałam.
– Do was. – zaśmiał się. – Nie jestem pewien, czy miałaś o tym wiedzieć.
– To poczekajcie na mnie, już skończyłam.
– Jesteś tego pewna, złotko? – zapytała mama.
Oparła się o futrynę i założyła ręce na piersi. Patrzyła na mnie z uniesioną brwią.
– Mamoo.. – mruknęłam, śmiejąc się.
– Dobrze, tylko, żebyś późnej nie dzwoniła, że nie wiesz, gdzie coś jest. – zaśmiała się, grożąc mi palcem.
– Wtedy to ja jej z przyjemnością pomogę. – powiedział Janek, uśmiechając się chytrze i objął mnie ramieniem.
– Ja też! – zawołał Maciek z pełną buzią, przez co wszyscy się zaśmialiśmy. – Idźcie już, ja was dogonię. – powiedział, ale widząc nasze kwaśne miny odezwał się ponownie. – No idźcie!
Wzruszyliśmy oboje ramionami, patrząc na siebie i zaśmialiśmy się pod nosem. Poszłam szybko po płaszcz na zaplecze i wróciłam ubrana. Złapałam Janka za rękę i wyszlismy z piekarni.
– A co będziecie robić? – zapytałam.
– Pewnie to co zawsze, grać w karty. – wzruszył ramionami. – Tyle, że jutro akcja, więc same karty. – dodał, kładąc nacisk na słowo "same".
– Będzie ktoś jeszcze?
– Ja ci nie wystarczam? – zakpił, zatrzymując się. – A kogo byś chciała?
Objęłam go i patrzyłam na niego z dołu z uśmiechem. Staliśmy tak wtuleni w siebie na środku chodnika przez dobre kilka chwil.
– Tylko ciebie bym chciała. – uśmiechnęłam się szeroko i wtiliłam się w niego jeszcze bardziej.
Chłopak pocałował mnie w czubek głowy, po czym również mnie mocno przytulił i zaczęliśmy się razem kołysać.
– Idziemy? – zapytał.
– Chodźm-
– Janek?
Zdziwiony Bytnar spojrzał na mnie, a następnie odwrócił się. Ja oderwałam się od niego, by spojrzeć, skąd dobiegał ten głos. Kobiecy głos.
– Boże, jak dobrze! – zawołała dziewczyna. – Jasiek spadłeś mi jak z nieba!
Widziałam jak próbował ukryć frustrację tudzież zniechęcenie, i dobrze mu to szło, bo pokazywał delikatny uśmiech. Trzymał nasze ręce kurczowo splecione, a ja stałam w ciszy, chcąc się dowiedzieć, o co tu, do licha, chodzi.
– Matko, nie przedstawiłam się! – zaśmiała się szatynka. – Władysława. – odparła podjąc mi dłoń, którą lekko uścisnęłam. – Wystarczy Władza.
– Anastazja. – powiedziałam, uśmiechając się.
– Władzia jest moją sąsiadką od dwóch dni. – wyjaśnił Rudy.
– Dość.. ciekawy okres jak na przeprowadzkę. – skomentowałam.
– Tak. – zaśmiała się. – Jestem z Poznania, potem przeprowadziliśmy się z rodzicami do Krakowa, a teraz do Warszawy. Rodziców ciągnie do dużych miast.
– Chciałaś czegoś? – zapytał Janek.
– Tak! – zawołała. – Od pół godziny szukam jakiegoś sklepu spożywczego. Jak cię zobaczyłam, byłam w siódmym niebie. Jesteś jedyną osobą, którą tu znam. Mógłbyś mi pomóc?
– Ja.. – zaczął Janek.
– Jasne, że Janek ci pomoże. – odezwał się Maciek, który nagle się pojawił. – My z Anastazją pójdziemy, a ty dołączysz. Znasz drogę.
– Dobrze. – westchnął zmieszany.
– Mam nadzieję, że zostaniesz w Warszawie na długo. – powiedziałam na odchodne uśmiechając się, a dziewczyna podziękowała.
Nie dając żadnemu z nas dojść do głosu, Maciek wziął mnie pod ramię i poszliśmy do przodu. Tak samo uczynili Janek i Władzia, tyle że poszli w przeciwną stronę.
– Mogliśmy iść z nimi. – powiedziałam zdziwiona zachowaniem Maćka.
– Nie, nie mogliśmy. – powiedział, zatrzymując się nagle. – Zazdrość aż od ciebie kipi.
– Że co przepraszam? – zaśmiałam się. – Jaka zazdrość? Alek, czy ty siebie słyszysz?
– Co jak co Anka, ale ja to widzę. – założył ręce na klatkę piersiową. – Na zewnątrz jesteś opanowana i nie dajesz nic po sobie poznać, a w środku się gotujesz.
– Mam nadzieję, że zostaniesz w Warszawie na długo. – powiedziałam na odchodne uśmiechając się, a dziewczyna podziękowała.
– Mam nadzieję, że wyjedziesz stąd tak szybko jak tu przyjechałaś. – pomyślałam, lustrując ją ukratkiem.
– Maciek, pleciesz głupo-
– Czuje to samo za każdym razem, gdy Basia obsługuje jakiegoś mężczyznę, nie kłóć się. – powiedział stanowczo i ponownie ruszyl.
Chwilę stałam w milczeniu, po czym się ocknęłam z zamyślenia i pobiegłam za nim.
– Pytanie czysto teoretyczne. – spojrzałam na niego do góry, a ten tylko uśmiechnął się pod nosem. – Sądzisz, że mam powód do zazdrości?
– Szczerze.. i tak i nie. – wzruszył ramionami.
– Maciek! – zawołałam oburzona.
– To że czujesz zazdrość świadczy tylko i wyłącznie o tym, że ci zależy, młoda. – uśmiechnął się szeroko. – A to akurat bardzo dobrze. Wracając do twojego pytania..
– Czysto teoretycznego pytania. – powtórzyłam.
– Janek cię kocha i w życiu by cię nie zranił. Jednak to nie on tu może zawinić. – spojrzał na mnie z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Ta.. Jak jej tam?
– Władysława.
– Władka, z tego co mi wiadomo jest z roku Rudego. – oznajmił. – Co za tym idzie jest starsza, mądrzejsza, sprytniejsza i bardziej chytra niż ty, aniołku. A no i chcąc nie chcąc, jest atrakcyjna na swój sposób. Ma nietypowy typ urody.
– Mam się bać? – przełknęłam ślinę.
– Bać nie. – odparł. – Strach cię zniszy. Masz się mieć na baczności i uważać. A ukrywanie zazdrości, muszę ci to przyznać, masz opanowane na poziomie mistrzowskim.
– Nie wiem czy to dobrze. – zakpiłam. – Zaraz.. Skąd wiesz, że Władzia jest z roku Jaśka? – zatrzymałam się. – Mówił cię o niej!
– Tylko wspomniał, że ma nową sąsiadkę.
– Pogadam z nim o tym. – mruknęłam.
– Tylko, Anka, dyskretnie. – powiedział, akcentując ostatnie słowo. – A nie, że wyskoczysz z tym w najmniej odpowiednim momencie, jak to masz w zwyczaju.
– Dobra, dobra, już mnie nie pouczaj. – prychnęłam. – Bo powiem Basi, że jesteś zazdrosny o klientów w kawiarni. – zaśmiałam się.
– Uwierz mi, żałowała byś tego do końca życia. – powiedział śmiertelnie poważnie. – Zniszczyła byś swoją ulubioną parę.
– Skąd wiesz, że jesteście moją ulubioną parą? – zaśmiałam się.
– A masz w naszym towarzystwie inną parę, prócz wreszcie, po miesiącach walki was? – zapytał ironicznie, unosząc jedną brew.
– Fakt..
Z uśmiechem na ustach weszliśmy wreszcie do kamienicy, aby wraz z wybuchem śmiechu wejść do mieszkania.
– A co wam tak wesoło, co? – zaśmiał się Tadek.
– To Maciek. – powiedziałam. – Ty się dziwisz, że jest wesoło?
– Prawda, niepotrzebnie pytałem. – zakpił.
– Czuję się tu jak przedmiot. – powiedział, udając smutnego. – To bardzo przykre.
– Ależ Maciusiu mój kochany, najdroższy! – zawołał Tadeusz, przytulając się do niego.
– Dobra, pfe, Zośka, przestań! – zawołał Dawidowski, chcąc się od niego uwolnić. – Weź, bo jeszcze Baśka przyjdzie. – dodał, śmiejąc się.
– Weź się dryblasie wreszcie do roboty, bo nie masz nawet siły mnie odepchnąć. – prychnął Zawadzki, poprawiając ułożenie włosów.
– Proszę cię! Ja bym cię małym palcem odepchnął, tyle że ci przykrości nie chciałem robić. – prychnął. – Czułości ci brakuje, to co poradzę?
– Tak? To dawaj, no, odepchnij mnie!
– Ej, dość! – zawołałam, śmiejąc się. – Bo zaraz przylecicie do mnie, żeby wam zadrapanie opatrzyć.
– Oj jak małe chłopczyki. – zaśmiał się Janek, który właśnie wszedł do mieszkania. – Jakbyście nie wiedzieli, że to ja jestem ten najsilniejszy, najmądrzejszy i najprzystojniejszy dodatkowo, prawda najdroższa?
– Nie mogę zaprzeczyć. – prychnęłam.
– Ty, narcyz, a ty widziałeś siebie w lustrze? – zaśmiał się Tadek.
– Uczesał byś się może, co? – odezwał się Maciek. – Jak to tak, do damy serca, taki nieogarnięty przychodzisz.
– Zamknę ją w pokoju i tyle z odwiedzin. – zaśmiali się oboje.
Janek spojrzał na mnie z miną „Weź im coś powiedz, bo to z siebie pojaców robią, a nie ze mnie”. Natomiast ja w kuchni próbowałam tylko nie wybuchnąć nagle śmkechem.
– Chłopaki, wy tam się nie rozpędzacie za bardzo? – zapytałam. – Woda sodowa wam już do głowy uderzyła. Ciekawe czy jak zadzwonię po Anielę to dalej będziesz taki mądry.
W tym momencie w salonie było słychać tylko, jak wszyscy nabrali dużo powietrza i wtedy wydobyły się śmiech Janka i Maćka.
– Dobra, to koniec. – powiedział Tadek, unosząc ręce w geście poddania się. – Ja już z wami w żadne dyskusje nie wchodzę. Do wiedzenia, możecie iść.
– Oj już przestań, panie obrażalski. – mruknęłam, idąc w stronę Janka. – Chcecie coś do picia?
– Nie trzeba. – odparł Maciek i zasiadł na kanapie, zakładając ręce na głowę i prostując nogi.
– Odprowadziłeś pannę Władzie? – zapytałam, podchodząc do niego i obejmując rękoma jego kark.
– Tak. – odparł zrezygnowany. – Straszna gaduła z niej. – zaśmiał się.
Chłopak zauważył, że mu się bacznie przyglądam, więc zmarszczył delikatnie brwi i spojrzał na mnie.
– Ej, co jest?
– Masz resztki szminki na policzku. – odchrząknęłam, zamierające ręce. – Idź zmyj, bo jak zaschnie całkiem to będzie ciężko.
– Co? – zapytał zdziwiony.
Otwarł szybko drzwi do łazienki, oparł się rękoma o umywalkę i zaczął oglądać twarz. W końcu spojrzał na lewy policzek.
– Cholera. – mruknął.
Chłopak zaczął trzeć policzek. Szminka wreszcie puściła i wrócił do mnie czysty.
– Przepraszam cię za to bardzo, nie bądź zła. – powiedział, łapiąc mnie za ręce, na co ja się uśmiechnęłam delikatnie.
– Janek..
– To niechcący, jak pomogłem jej znaleźć ten sklep to w podzięce dała mi buziaka. – kontynuował.
– Janek. – powiedziałam głośniej, przerwacając oczami.
– Co jej miałem powiedzieć? Przecież wiesz, że tak się robi na porządku dzienny-
– Janek! – zawołałam, a ten wreszcie umilkł. – Przecież ja nie jestem zła. – zaśmiałam się. – Czy ja jestem taka straszna, że aż się boisz?
– Nie, ale.. nie chciałem, żebyś sobie coś źle pomyślała.
– Słuchaj, każdy z nas jest człowiekiem, każdy popełnia błędy. – ugryzłam się w język, nic chcąc zaczynać niepotrzebnej dyskusji. – Chodzi mi o to, że nie musisz mi się spowiadać. Rozumiem, to normalne, że chciała ci jakoś podziękować. – wzruszyłam ramionami.
– Anka.. – westchnął. – Ja po prostu potrzebowałem ci to powiedzieć.
– Rozumiem. – zaśmiałam się. – Szczerość to podstawa. Nawet chyba mi schlebia to, że się mnie boisz. – zakpiłam.
– Nieustraszony Jan Bytnar, boi się kruszyny takiej jak Anastazja. – zaśmiał się głośno Maciek. – Weź się, stary, nawet nie przyznawaj, bo cię chłopaki na zbiórkach wyśmieją.
– Goń się, Alek. – warknął Bytnar, śmiejąc się tym samym. – Idę sobie herbaty zaparzyć, bo nie mogę na ciebie patrzeć. – powiedział, a Dawidowski pokazał mu tylko język w odpowiedzi.
Opadłam na kanapę obok dryblasa, a ten objął mnie ramieniem.
– Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. – szepnął mi go ucha.
– Alek, przesadzasz. – mruknęłam. – Nie doszukuj się wszędzie zazdrości. To się robi denerwujące.
– Nie ucz chłopa, jak się dzieci robi. – prychnął, a ja się tylko zaśmiałam i przewróciłam oczami. – Te, kelnerka! – zawołał. – Mi też zrób!
***
– Grasz jeszcze rundkę? – zapytał mnie Tadek. – Tym razem wygra któryś z nas, przecież to jest niemożliwe.
– Ona kantuje, przecież tego się nie da wytłumaczyć. – przetarł twarz dłońmi najwyższy.
– Anka, nie chcesz może grać ze mną w jednej drużynie? – zaśmiał się Janek.
– Z chęcią, ale nie tym razem. – uśmiechnęłam się, mierzwiąc mu dłonią włosy. – Muszę się zbierać.
– Gdzie ty się wybierasz? – zapytał zdziwiony Rudy.
– Idę się spotkać z Heńkiem. – powiedziałam, podchodząc do wieszaka. – Wrócę za jakieś około dwie, trzy godziny. – dodałam, poprawiając płaszcz. – Serwus.
– Ej! – zawołali Janek i Tadeusz w tym samym momencie, przez co spojrzeli na siebie zdziwieni.
– Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał Zawadzki.
Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko. Podeszłam do Tadka i dałam mu buziaka w policzek, następnie uczyniłam to samo z Bytnarem.
– To ja też chcę. – zakpił Dawidowski.
Podeszłam również do niego i dałam mu długiego buziaka w policzek. Następnie zgranęłam z komody dokumenty i wyszłam z mieszkania.
Szłam powoli ulicą, kiedy to po przeciwnej stronie ukazała mi się jedna sylwetka. Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam rozbawiona głową. Co jak co, ale dla mnie łatwo było go odnaleźć. Znając go wiele lat, potrafiłam dostrzec akcenty, które wyróżniały go z tłumu.
Stał oparty o ścianę, tak jak kilkoro innych mężczyzn i czytał gazetę. Na głowie miał kapelusz, który ostatnimi czasy bardzo lubił, co za tym idzie był charakterystycznie przechylony na prawą stronę. Tupał delikatnie prawą nogą i co i raz unosił wzrok z nad kartki by zobaczyć, co się dzieje wokół.
Przeszłam obok niego, lekko piętą szturchnęłam jego wysuniętą do przodu stopę i poszłam dalej. Byliśmy umówieni w kawiarni, więc tam też się udałam. Już po chwili, kiedy ja siedziałam przy stoliku, chłopak wszedł i przysiadł się.
– Bardzo inteligentne posunięcie. – powiedział. – Myślałem, że jak zwykle rzucisz głośnym „Cześć!" na środku ulicy i zaczniesz opowiadać połowę swojego dnia. – zaśmiał się.
– Wiesz, zrobiłabym tak. – zaśmiałam się. – Ale dobrze widziałam ten patrol na ulicy. – odparłam. – Czasami zdarza mi się też myśleć.
– Co nowego u ciebie i Janka? – zapytał, gestem ręki przywołując kelnerkę.
– Nic nowego, a co ma być? – zapytałam zdziwiona.
– Myślałem, za planujesz coś z okazji miesięcznicy. – wzruszył ramionami. – Wiesz, chcąc nie chcąc wszyscy na to długo czekaliśmy. – zaśmiał się.
Na chwilę zawiesiłam swój wzrok na nim, po czym zamrugałam kilkukrotnie oczami.
– Miesięcznica! – zawołam. – Jak mogłam zapomnieć tak ważnego dnia..
– Nie wierzę. – zakpił Heniek. – Chociaż w sumie można się było tego spodziewać.
– Może wymyślę coś do jutra.. – westchnęłam. – Mama i tak wyjeżdża, nie będzie jej w domu, może coś zrobię.
– A właśnie, co do wyjazdu. – odezwał się. – Nie wiesz może, o której nasze rodzicielki mają zamiar wyjechać?
– Nie mam pojęcia, mama mówiła, że gdzieś rano, a co?
– Muszę pomóc mamie zapakować bagaże do auta i pokazać jej, co i jak z autem, gdyby coś się stało po drodze. – westchnął. – Mam nadzieję, że sprawnie dojadą.
– Będzie dobrze. – uśmiechnęłam się. – Bardzo się martwisz?
– Mama dawno nigdzie nie wyjeżdżała. – wzruszył ramionami. – Tym bardziej sama. Po prostu boję się, że coś jej się stanie. Niemieckie papiery nie są jak bilet na życie. – westchnął. – Są jak przepusta, ale nie dają ci pewności tego, że będzie miejsce na spektaklu.
– To co ja mam powiedzieć? – zakpiłam. – Trzeba tylko wierzyć, że dojadą w spokoju.
– Tak..
***
– I Aniela do mnie, że ona nie będzie tego sprzątać, skoro to Maćkowi zachciało się jeść, to niech on to sprząta. – zaśmiałam się, gdy razem z Wierzbowskim wychodziliśmy z kawiarni.
– Że mnie tam nie było! – zaśmiał się również.
Wyszliśmy na ulicę, a ja od razu poczułam chłód, który panował na dworze. Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza i zaczęliśmy iść.
– Mam pytanie, nie chciałem pytać w kawiarni, bo to mało dyskretne. – oznajmił.
– Słucham uważnie, Henryku. – odparłam, uśmiechając się.
– Kiedy ostatnio byłaś Betty tu, w Warszawie? – zapytał. – Kiedyś widziałem się z Carlem, pytał, czy nie wiem, czy nic ci się nie stało, bo dawno cię nigdzie nie spotkał.
– Kilka miesięcy temu. – odparłam, spuszczając głowę na dół.
– Anastazja.. – westchnął.
– Ale dobrze wiesz, jaki miałam okres w życiu przez te miesiące. – próbowałam się usprawiedliwić.
– Ja wiem, rozumiem. – odparł. – Ale pamiętaj, że Betty to nie jest rola jak w teatrze, którą możesz grać, kiedy chcesz. Ty masz nią być, nie grać.
– Ja wiem..
– Teraz nagle po tylu miesiącach wyskoczysz jako Betty Kopf, a jak ktoś cię zapyta, gdzie byłaś, to co powiesz?
– Że byłam u rodziny w Niemczech. – powiedziałam, uśmiechając się głupio.
– Dobrze wiesz, że takie sprawy muszą być dobrze przemyślane i sprawdzone. – jego wyraz twarzy nadal był poważny.
– Postaram się coś wymyślć. – westchnęłam. – I najpierw skonsultuję to z tobą. – dodałam widząc, że chciał już zabrać głos.
– Carl coś ostatnio wspominał, że Fritz oberwał na froncie. – oznajmił. – Jego stan był dość poważny.
– Nie żyje? – zapytałam, patrząc na niego.
– Nie wiem, nie mam aktualnej informacji. – wzruszył ramionami. – Ale po rozmowie z Carlem wnioskuję, że miał bardzo mało szans na przeżycie.
– Nie lubię życzyć śmierci, ale akurat jemu się należało. – odparłam, marszcząc lekko czoło.
– Był paskudny. – warknął chłopak. – Pomyślałem, że warto ci powiedzieć, w końcu to po części twoja zasługa. To dzięki tobie trafił na front.
– Nie dzięki mnie. – poprawiłam go. – Dzięki Carlowi. To on wysłał go na front, a wcale nie musiał.
Wtedy nagle usłyszeliśmy strzały. Zatrzymaliśmy się zdziwnieni z delikatnym przerażeniem w oczach próbowaliśmy zobaczyć, co się dzieje. Wyszliśmy z wąskiej uliczki na jedną z głównych ulic, dzięki czemu zobaczyliśmy co się rozgrywa. Ludzie uciekali i próbowali się ukryć, gdzie popadnie.
Niemcy zaczęli łapankę.
Zostaliśmy w uliczce i oboje przycisnęliśmy się mocno do ściany kamienicy. Około sześciu mężczyzn złapanych w łapance stało przy murach, odwróconych do nas przodem z uniesionymi rękoma. Trochę więcej osób zostało załadowanych do ciężarówki, która właśnie odjeżdżała.
Zaczęłam przyglądać się mężczyzną przy murze Dobrze znałam tą jedną twarz. Zapisała się w mojej pamięci z łatwością i nie trudno było mi ją rozpoznać.
– Heniek..
– Cicho, Anka. – skarcił mnie. – Bo nas zobaczą.
– Heniek, tam jest mój kolega. – kontynuowałam. – Z kompletów.
– I co ja mam niby z tym zrobić? – zapytał.
– Oboje doskonale wiemy, że możesz więcej niż ja. – powiedziałam.
– Ram stoi też pięciu innych mężczyzn. – odparł. – Ojcowie, mężowie, bracia. Z jakiej racji to tylko on ma przeżyć? Wszyscy zasługują na życie.
– Heniek, lepiej uratować jedno mniej znaczne życie, niż nie uratować żadnego. – powiedziałam stanowczo. – Proszę, zrób to. Błagam. – czułam, jak zaczyna robić mi się zimno, a moje ręce zaczęły się trząść z emocji. – Błagam..
– Zostań tu i się nie ruszaj.
Chłopak poprawił kapelusz, włożył ręce do kieszeni i spokojnym krokiem ruszył ku dwóm Niemcom, którzy stali przed jeńcami.
– Was machst du hier? Wollst du eine Kugel in den Kopf? Raus hier, verdammt (Co tu robisz? Chcesz kulkę w łeb? Wypierdalaj!) – zawołał jeden z Niemców, który był wyraźnie nadpobudliwy i porywczy.
– Schießst du, und glaubst du mir, Ihre eigene Mutter wird du nicht erkennen. (Strzel, a uwierz mi, że własna matka cię nie pozna.) – odparł Heniek, wkładając do ust papierosa.
– Du verdammter Hund! (Ty pieprzony psie!) – warknął, chcąc się rzucić na Wierzbowskiego, ale został zatrzymany przez swojego kolegę.
– Wer ist derjenige? (Coś za jeden?) – zapytał drugi, wyraźnie spokojniejszy i bardziej inteligentny Niemiec.
– Ihr sollt mit dieser Frage beginnen. (Od tego pytania powinniście zacząć.) – prychnął, zapalając papierosa.
Wierzbowski wyjął swoje papiery i niewzruszony pokazał je żołnierzowi. Wyraźnie widział jak jeden szturchnął łokciem drugiego w geście "popatrz, to on"
– Was willst du hier? (Czego tu chcesz?) – zapytał ten bardziej rozumny, oddając mu dokumenty.
– Ihr hab meinen Mann hier. (Macie tu mojego człowieka.)
– Der Scheiß interessiert uns nicht. (Gówno nas to pochodzi.) – odparł ten narwany. – Du werdst einen neuen Polen finden. (Znajdziesz sobie nowego Polaka.) – wzruszył ramionami, jakby mówił o samochodzie, który można sobie tak po prostu wymienić.
– Ich brauche eine, nicht noch eine. (Mi jest potrzebny ten, a nie inny.) – odparł poddenerwowany Wierzba. – Ist das für du so schwer zu verstehst? (Tak trudno ci to zrozumieć?)
– Was zeichnet diesen hier aus, hm? (A czym ten się wyróżnia, co?) – zapytał ten spokojny, starał się zachować powagę, ale kpiący uśmiech cisnął mu się na usta.
– Höhere Intelligenz als Ihre. (Inteligencją wyższą niż twoja.) – prychnął. – Wenn du mit meinem Vater in der Armee wärst, würdst du dort keinen einzigen Tag überleben. (Gdybyś był w armii z moim ojcem nie wytrzymał byś tam dnia.)
– Deshalb frage ich mich, warum du nicht da bist. (Więc zastanawiam się, dlaczego ciebie tam nie ma.) – odgryzł się, unosząc brew.
– Weil ich von den Deutschen in Polen gebraucht werde. (Bo jestem potrzebny Niemcom w Polsce.) – prychnął. – Gebt mir meinen Mann zurück. (Oddajcie mi człowieka.) – powiedział stanowczo.
Ten wyraźnie mądrzejszy Niemiec powiedział parę słów do drugiego, po czym kiwnął głową. Drugi podszedł do chłopaka, uderzył go karabinem w brzuch, przez co chłopak zgiął się w pół, po czym szarpnął go za ramię i poprowadził do przodu.
– Bist du verrückt?! (Posrało cię?!) – zawołał Heniek.
– Nehmst du sie. (Bierz do sobie.) – warknął, po czym pchnął ocalałego na blondyna.
– Glaubst du mir, ich sehe du hier besser nie wieder. (Uwierz, lepiej żebym nigdy więcej cię tu nie zobaczył.) – warknął, po czym plunął mu na buty. – Und du... Ich sorge dafür, dass du ein paar Boni bekommst .(A ty.. Dopilnuję, żebyś dostał jakąś premie.) – skłamał.
Następnie wziął chłopaka za ramię i zaczął go pchać do przodu. Miał ochotę wziąść go pod ramię i zacząć prowadzić, ale dobrze wiedział, że nie mógł wyjść z roli. Musiał grać pełnoprawnego, niewzruszonego Niemca. Dopiero gdy dotarł do uliczki i zobaczył bladą jak śnieg Ankę odetchnął i pomógł młodzieńcowi.
– Chryste, co tak długo! – powiedziałam, załamując ręce.
Po tych słowach usłyszeliśmy strzały, co świadczyło o tym, że mężczyźni pod murem odeszli już do lepszego miejsca.
– Adam, nic ci nie jest? – zapytałam, tym samym pomagając mu dojść do ściany, by mógł się oprzeć.
– Dostał od jednego porządne uderzenie karabinem w brzuch. – oznajmił Heniek. – Pluł krwią.
Adam nadal co i raz krwią pluł, ale nie w tak nadmiernej ilości jak po uderzeniu. Krew spływała mu z kącików ust i z łuku brwiowego.
– Ważne, że żyjesz. – odetchnęłam.
– Do kiedy to panienka brata się z Niemcami? – zapytał chłopak.
– Słucham? – zapytałam zdziwiona. – Nie, to.. A z resztą, nie muszę ci się tłumaczyć. – powiedziałam, wiedząc, że im mniej wie tym lepiej.
– Za szwabską pomoc to ja podziękuję. – odparł, podnosząc się lekko.
– Adam, mogłeś zginąć! – zawołałam.
– Wolabym zginąć z rąk oprawcy, niż być nimi ratowany. – burknął na koniec i zaczął powoli się oddalać.
– Adam! – zawołałam ponownie.
Chłopak nawet się nie odwroicl, nawet nie mruknął słowa, po prostu zniknął za zakrętem.
– Bardzo mądrze z twojej storny, że się nie tłumaczyłaś. – powiedział Wierzbowski, po kilku minutach ciszy.
– I co mi z tego przyszło, skoro nie usłyszałam nawet głupiego „dziękuję”? – zapytałam, patrząc na niego srogim wzrokiem. – Narobiłam ci tylko problemów.
– Sądzę, że on jeszcze ci podziękuje. – wzruszył ramionami. – Z pewnością był teraz w porządnym szoku. A co do mnie.. – westchnął. – Nie martw się. Ten Niemiec, który tak się ze mną kłócił to Günter. Zauważyłem u niego niejednokrotnie bardzo drastyczne działania wobec na cywili. Mam go na oku od jakiegoś czasu.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– Pasuje się go pozbyć tak samo łatwo jak Fritza. – odparł.
– Ja.. To był zwykły przypadek. – powiedziałam, marszcząc brwi. – Jednak spróbuję coś zrobić.
– Sądzę, że nie powinienem cię teraz odprowadzać. – powiedział, rozglądając się po ulicy.
– Też tak sądzę. – odparłam. – Naprawdę jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
– Nie ma sprawy. – uśmiechnął się. – Serwus.
– Serwus! – zawołałam odchodząc. – Uważaj na siebie!
Chłopak w odpowiedzi tylko mi pomachał i uśmiechnął się szerzej. Zaczęłam iść w miarę szybko, było mi dość zimno od stania w miejscu. Po głowie latały mi słowa Adama i jego powiedziałabym niegrzeczne, choć to może i za mało powiedziane, zachowanie. Heniek uratował mu życie, a ten nie dość, że na nas nakrzyczał to nawet nie pisnął prostego "Dzięki".
Odetchnęłam z ulgą, wchodząc do pustego mieszkania. Myślałam, że nikogo nie ma, bo w salonie było pusto i była cisza. Jednak się pomyliłam, chłopaki siedzieli w kuchni i jedli.
– Wróciłaś? – zapytał Tadek, wychylając głowę.
– Tak.. – westchnęłam.
– Chodź, zjesz coś. – zawołał Maciek.
– Nie jestem głodna. – powiedziałam, wchodząc powoli do kuchni.
– Stało się coś? – zapytał Janek.
– Nie, jestem po prostu zmęczona. – uśmiechnęłam się.
Chciałam się już położyć spać, a przynajmniej się zdrzemnąć, ale przypomniałam sobie o tym, że chciałam porozmawiać z Rudym i nie mogłam tego przekładać na inny dzień.
– Idę do siebie. – oznajmiłam. – Idziesz ze mną? – zapytałam, patrząc na Bytnara.
– W zasadzie miałem już iść, czekałem na ciebie, żeby się pożegnać, ale chyba mogę jeszcze chwilę zostać. – zaśmiał się.
Poszliśmy oboje w stronę mojego pokoju, ja zgarnęłam jeszcze z salonu torebkę i weszłam, a za mną chłopak.
– Jak myślisz, co tym razem nabroił? – zapytał Tadeusz, bawiąc się widelcem.
– Myślę, że to zależy od tego jak potoczy się ta rozmowa. – zakpił Dawidowski.
– Co masz za myśli? – zdziwił się młodszy.
– Nic, tak tylko mówię. – wzruszył ramionami.
– Szujo, nie chesz mi powiedzieć! – zawołał Tadek.
– Oj nie zachowuj się jak baba. – prychnął chłopak.
Janek usiadł na łóżku i uważnie śledził moje ruchy. Ja natomiast wyjmowałam rzeczy z torebki i chowałam je w odpowiednie miejsca.
– Chciałaś o czymś pogadać? – zapytał Janek, nie bardzo wiedząc, co ma robić.
– Tak naprawdę chciałam tylko zapytać od jak dawna Wiesia jest w Warszawie. – oznajmiłam. – Nie chciałam pytać przy nich, bo by musieli się wtrącić jak zawsze.
– Czemu chcesz wiedzieć?
– Jakoś tak napomknęłam o niej Heńkowi i chciał zapytać, bo wydało mu się dziwne tak samo jak mi z resztą, że przeprowadziła się w tak.. nietypowych czasach. – skłamałam, zerkając na Janka.
– Moją sąsiadką jest od jakiś dwóch dni. – wzruszył ramionami. – Zdziwiłem się kiedyś, że sąsiedzi nie wzięli mleka z pod drzwi, więc zapukałem. A jeszcze bardziej zdziwiłem się, widząc młodą dziewczynę w drzwiach.
– Nie mówiła nic o tym, czemu tak często się przeprowadzali?
– Mówiła, że jej rodziców ciągnie do dużych miast. – westchnął.
– Ile ma lat? – kontynuowałam.
– Anka, o to Heniek też pytał?
– Tak. – odparłam.
Chłopak westchnął ciężko, ale nie przestał odpowiadać.
– Ma dziewiętnaście lat, więc jest starsza od ciebie o rok. – powiedział. – Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
– Chyba nie, tyle wystarczy. – powiedziałam, siadając koło niego.
– Co u Wierzby? – zapytał.
– Po staremu. – wzruszyłam ramionami. – Boi się trochę tego wyjazdu naszych mam.
– Będzie dobrze. – uśmiechnął się. – Pani Leonka i pani Jadzia to twarde kobitki. – zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się i położyłam swoją głowę na jego ramieniu. Siedzieliśmy w ciszy, keidy w końcu przerwał milczenie.
– Poza tym co może pójść nie tak? – prychnął. – Po kiego grzyba Niemiec miałby zatrzymywać dwie starsze panie? W sensie nie, że twoja mama jest starszą panią! – zawołał. – Ale wiesz o co mi chodzi, prawda? Prawda..?
Anka miała zamknięte oczy i jakoś nie wyrażała chęci kontynuowania rozmowy z Jankiem. Chłopak przetarł dłonią twarz u ponownie spojrzał na dziewczynę.
– Anka? – powiedział zdziwiony. – No nie, no chyba sobie żartujesz! – westchnął ciężko. – Nie mam serca cię budzić, ale naprawdę nie mogłaś się normalnie położyć?
– Też cię kocham. – zaśmiałam się, otwierając oczy i całując go w policzek.
Zdziwiony chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym się uśmiechnął.
– A spałaś naprawdę? – zaśmiał się.
– Powoli przysypiam. – odparłam.
– Jesteś zmęczona, widać to po torbie. – powiedział.
– To był ciężki dzień. – powiedziałam, przeciągając się.
Kiedy prostowałam ręce, Janek wbił mi palec między żebra, a kiedy zgięłam się w pół, zaczął się głośno śmiać.
– Ciebie to chyba pokręciło do reszty. – powiedziałam, kręcąc głową.
– To z miłości. – uśmiechnął się uroczo.
– Ta, z pewnością. – prychnęłam.
Bytnar spojrzał na zegarek i wstał z łóżka.
– Zbieram się już. – oznajmił. – Zobaczymy się jutro. Wyśpij się. – zaśmiał się.
– Postaram się. – zakpiłam, uśmiechając się. – Do zobaczenia.
Już miał wyjść z pokoju, kiedy się zatrzymał i szybko podszedł do mnie. Dał mi buziaka w usta i zanim zdążyłam zobaczyć, co się tak właściwie stało, jego już nie było.
Westchnęłam ciężko, ruszając się z łóżka. Maciek już szykował się do wyjścia, kiedy ja wchodziłam do łazienki, żeby się w spokoju umyć i przebrać. Gdy to uczyniłam, nawet nie mówiąc ani słowa do Tadka, który pilnie siedział nad planem miasta i robił ostateczne poprawki w planie jutrzejszej akcji, ani do mamy, która jak gdyby nigdy nic w spokoju czytała jakąś książkę i popijała herbatę, weszłam do swojego pokoju. Ledwo zdążyłam położyć się na łóżku, a moje oczy momentalnie się zamknęły.
I nawet w śnie nie mogłam odgonić się od różnorakich myśli. Czasami coś potrafi nas dręczy nawet w śnie, kiedy to właśnie mamy nadzieję się od tego odciąć. Sama już nie wiedziałam, czy bardziej dręczyła mnie sprawa panny Władysławy czy Adama. A może bardziej martwiłam się wyjazdem mamy..? Albo tym czy poradzę sobie sama z piekarnią, z domem, z nauką, z akcjami. A może martwiłam się o Marysię i Stefana..?
Jednego byłam pewna – to była kumulacja wszystkich tych myśli. Jedynym pozytywem było to, że nie śniły mi się one. Wtedy byłabym już w stu procentach pewna, że zwariowałam.
Następnego dnia...
Obudziłam się dość wcześnie, w pół do siódmej rano. Jednakże nie obudziłam się sama z siebie, a uczyniły to wszelkie szmery i głosy, rozlegające się w mieszkaniu. I kiedy już miałam w myślach przeklinać Tadeusza przypomniałam sobie, że mama dziś wyjeżdża.
Szybko wygramoliłam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Walizka mamy już stała zwarta i gotowa, a ona sama latała po całym domu jak z piórem.
– Tadeusz, nie wiesz gdzie jest mój kapelusz? – zapytała Leona, szukając go to w salonie, to w sypialni.
– Mamo, przecież masz go na głowie. – zaśmiałam się.
Wtedy nastała cisza, a mama sięgnęła głową po kapelusz, który faktycznie znajdował się na jej głowie.
– O! Dziękuję, słoneczko! – uśmiechnęła się. – Wyspałaś się?
– W miarę możliwości. – uśmiechnęłam się. – Już się szykujesz?
– Wyjeżdżamy o siódmej. – oznajmiła. – Jadzia ma zaparkować niedaleko.
– Zaraz wrócę, tylko się przebiorę. – powiedziałam, po czym weszłam z powrotem do pokoju.
Wyjęłam z szafy białą koszulę oraz długą ciemno zieloną spódnice z brązowym paskiem. Ubrałam się, a następnie rozczesałam włosy. Zostawiłam je rozpuszczone, niektóre spięłam tylko na górze.
– Mamo, nie zapomniałaś niczego? – zapytałam, widząc jak się nad czymś zastanawia.
– Chyba nie.. Mam nadzieję, że nie. – westchnęła. – Dobrze, zbierajmy sie. Tadzik idzie mnie odprowadzić.
– A ja nie mogę? – zapytałam urażona.
– Nie może być nas za dużo, bo będzie podejrzanie. – oznajmiła.
Podeszła do mnie i przytuliła mocno, co odwzajemniam niemal od razu.
– Pamiętaj o piekarni. – powiedziała. – Uważaj na siebie, córciu.
– Ty też mamo. – uśmiechnęłam się. – Pozdrów Kasię!
– Dobrze, kocham cię! – zawołała, wychodząc z mieszkania.
– Ja ciebie też! – odparłam, ale nie byłam pewna czy usłyszała.
Podbiegłam szybko do okna, żeby móc zobaczyć, jak idzie chodnikiem. Trzymała Tadka elegancko za ramię, jak prawdziwa dama, a on niósł jej walizkę. W pewnym momencie odwróciła się w stronę okna i mnie zauważyła. Uśmiechnęła się, pomachała i posłała mi buziaka w powietrzu.
Byłam ciekawa, ile zajmie im podróż. Czy przebiegnie im w spokoju. Czy samochód przypadkiem się nie zepsuje. Czy żaden Niemiec nie będzie chciał od nich czegoś. Czy spędzą ten tydzień spokojnie. Czy droga powrotna będzie bezpieczna. Czy wrócą całe i zdrowe.
– Anka, nie dramatyzuj. – mruknęłam sama do siebie. – Umiesz wymyślać tylko czarne scenariusze.
Byłam też bardzo ciekawa co w Brwinowie. Jak się czuje Kasia, czy ciąża nie sprawia żadnych problemów, czy w ogóle przebiega prawidłowo. Byłam też ciekawa, czy ma jakieś wieści od Florka. Czy odwiedził ją ostatnimi czasy albo wysłał jakiś list. Miałam też nadzieję, że wojenna sytuacja się trochę opanowała i sceny, które widziałam podczas mojego pobytu z Edkiem na wsi nie są już tak częste jak wtedy. A przynajmniej mam nadzieję, że ani Kasia, ani ciocia czy wujek nie byli ich świadkami, a broń Boże uczestnikami.
Chciałam poczekać, aż wróci Tadek, żeby dowiedzieć się, czy mama mówiła coś jeszcze, po czym planowałam udać się do piekarni. Umówiłam się z rodzicielką, że będę tam od ósmej do trzynastej, a potem mogę wrócić do domu.
Zawadzki wrócił, jak na zawołanie, kiedy to ja już się powoli zbierałam. Wszedł do mieszkania, a ja widziałam ten delikatny smutek w jego oczach. Wiedziałam, że przez kilka najbliższych godzin będzie się musiał jakoś swego rodzaju przyzwyczaić do tej krótkiej, ale jednak, nieobecności mamy. Ja nie miałam z tym problemu, ale on, ten mały Zośka, który kochał ją ponad wszystko, który nie potrafił zasnąć bez jej buziaka na dobranoc, który potrzebował poczuć jej zapach, żeby uspokoić łzy miał z tym większą trudność. A ja w pełni to rozumiałam.
Nie chciałam nic mówić na ten temat, wiedziałam doskonale, że jest on dla niego drażliwy i nie lubi o tym rozmawiać. Sam musi to przetrawić, rozumiałam to.
– Mama coś mówiła? – zapytałam, sprawdzając czy schowałam wszystko do torby.
– Nic czego byś nie usłyszała wcześniej. – wzruszył ramionami. – Powiedziała tylko, że zadzwoni, jak wrócisz z pracy i że ściska cię mocno. – uśmiechnął się.
Już miałam wychodzić, kiedy to Zośka niespodziewanie mnie zatrzymał.
– Anka..?
– Co? – zapytałam zdziwina, odwracając się w jego stronę.
Chłopak objął mnie mocno, a ja otwarłam usta ze zdziwienia. Chwilę stałam tak jak kamień, po czym objęłam go również.
– Co jest..? – spytałam, gładząc delikatnie dłonią jego plecy.
– Mam ostatnio ciężkie noce. – oznjamil. – Śnią mi się.. Śnią mi się straszne rzeczy. – westchnął.
Ugryzłam się w język, kiedy na myśl nasunęło mi się zdanie „Oj przestań nie jesteś już małym chłopcem”, ale sama doskonale wiedziałam, że taki żart w obecnej sytuacji był jeszcze bardziej niż nieodpowiedni.
– Ja potrzebowałem wiedzieć, że jesteś.. – zaczął się tłumaczyć, odsuwając się od mnie i patrząc mi w oczy. – Tak po prostu.
– Oczywiście, że jestem. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – Gdzie mam być, jak nie z tobą? – zaśmiałam się. – Nie ma Anki bez Tadka i Tadka bez Anki
– Takich obietnic się nie łamie. – powiedzieliśmy oboje równo, po czym zaśmialiśmy się.
Bo nie ma Anki bez Tadka..
Nikt nie pamiętał, który to był rok. Anka była małą dziewczynką, gdzieś w czwartej klasie, Tadeusz w piątej.
Podstawówka to jednej z najspokojniejszych etapów ludzkiego życia i ludzkiej edukacji. Dlatego też pod koniec maja dzieciaki bawiły się na dworze i korzystały z pogody. Nauczyciele prawie wystawili już oceny, więc tak, to był ten czas. Czas beztroskiej sielanki, kiedy szkoła już nie była miejscem nauki, a miejscem spotykania się z ludźmi i miejscem zabawy.
Chłopcy z równoległej klasy małej Zawadzkiej grali zażarcie w piłkę na trawie niedaleko. Ta mała brunetka natomiast zbierała kwiatki z koleżankami, by potem pleść z nich wianki i wymieniać się nimi.
W pewnym momencie piłka znalazła się pod nogami dziewczynki. Uniosła wzrok z piłki na chłopców, którzy patrzyli na nią zniecierpliwieni.
– No podaj! – zawołał ten, który ową piłkę wykopał.
Nie zastanawiając się dłużej, wzięła ją w ręce i rzuciła prosto do chłopaka. Ale przecież to Anastazja. To nie mogło pójść dobrze, nawet ten mały, nic nie znaczący rzut. Już od małego z szczęściem Anki było coś nie tak.
Piłka owszem, doleciała do chłopaka, ale co lepsze trafiła go centralnie w nos. Jakby tego było mało, dziewczyna naprawdę włożyła dużo siły w też rzut, by chłopcy nie śmiali się, że jest słaba i nie ma siły. O ironio.
I nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób chłopak znalazł się tak szybkie w jej pobliżu Zawadzkiej. Jego nos był wyraźnie czerwony i lekko opuchnięty.
– Czy ty zawsze musisz być taką pokraką?! – wykrzyczał jej prosto w twarz.
On chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo Anka była już wtedy pokraką, a co dopiero te kilka, kilkanaście lat później.
– Przecież ci podałam.. – brunetka chciała się choć trochę usprawiedliwić, ale nie wychodziło jej to dobrze.
Bała się. Strasznie się biała. Nigdy nie przepadała za tym chłopcem, a on nigdy nie przepadał za nią. Czuła, jak jej małe dłonie robią się lodowate, a po plecach przebiegają dreszcze.
– Jeszcze masz czelność pyskować?! – zawołał, a następnie kopnął dziewczynkę w piszczel, przez co odruchowo stanęła na jednej nodze, trzymając się za obolałe miejsce.
– A ty masz jakiś problem z opanowaniem złości?
Anka nadal masowała delikatnie piszczel, ale mimowolnie na jej usta wkradł się nieśmiały triumfalny uśmiech. Słysząc ten głos, miała pewność, że jest bezpieczna jak nigdy. Bo każdy cwaniak boi się starszków.
– Masz ją przeprosić. – powiedział stanowczo Tadek.
– Pff – fuknął – A ty co, nie umiesz się sama obronić? – zakpił w stornę Zawadzkiej, która stała że spuszczoną głową.
– Masz ją przeprosić i zostawić w spokoju. – powtórzył chłopak. – Jeśli postąpisz inaczej, musisz mieć świadomość tego, że nie skończy się to przyjaźnie. – Tadzik zetknął ukratkiem na Maćka, Janka i Kazika, któryż trochę dalej obserwowali całe zajście.
W razie potrzeby mieli być pomocą Tadeusza. Mieli być takim jego planem B. Bo przecież on zawsze miał plan na każdą okazję.
Chłopak spojrzał kpiąco na Tadka, ale gdy zobaczył też trzech pozostałych chłopców, mina mu zrzedła. Przełknął głośno ślinę i spojrzał ponownie na dziewczynkę. Nikt nie chciał mieć porachunków ze starszakami. Zwłaszcza w czasach, kiedy było się małym gówniarzem, który cwaniakował i popisywał się przy byle okazji.
– Przepraszam. – wybąkał i uciekł do pozostałych kolegów.
Chwilę rozmawiali, po czym wzięli piłkę pod pachę i odeszli grać dalej. O wiele dalej.
– Dziękuję Tadeusz. – powiedziała Anastazja, przytulając się mocno do brata.
To właśnie w tamtej chwili Tadek po raz pierwszy poważnie zasłużył na miano wybawiciela. To właśnie w tej chwili stał się tym Tadkiem, bez którego nie ma Anki. Musieli być razem, by chronić siebie nawzajem. Musieli być razem by prawidłowo funkcjonować.
Ani Tadka bez Anki...
Byli sobie spokojną młodzieżą z dziwnymi pomysłami. Piętnastoletnia Anka i szesnastoletni Tadek siedzili na kanapie, słuchając jakiś dziwnych wykładów Anieli Miller.
To był ten dziwny okres jej życia. Ten którego i ona, i Anka z Tadkiem i cała reszta nie chciałaby pamiętać. To był okres w życiu Anieli, kiedy wpadała na najbardziej pokręcone pomysły, nie zważała na nic kompletnie, a jej humor potrafił się zmienić z euforii po wściekłość w zaledwie minutę. Nikt wtedy nie wiedział, czemu tak było, każdy próbował się przyzwyczaić do jej zachowania.
Siedzili tak i słuchali jej opowieści, kiedy nagle wypaliła, coś co potem stworzyło ciąg wydarzeń, których nie spodziewał się nikt.
– Zagrajmy w „prawda czy wyzwanie”! – zawołała uradowana.
Anka i Tadek spojrzeli na siebie zdekoncentrowani. Nie chcieli, oboje nie lubili tej gry, która akurat w ich wieku była dość popularna. Jednak oboje też doskonale wiedzieli, że lepiej uledz. Aniela w tamtym okresie jej życia była dość.. nieobliczalna.
Oczywiście jak na złość Aniela i Anka często trafiały na Tadka, który jak to on wybierał za każdym razem "prawdę", jednak gdy po wielu rundach szyjka butelki zakręconej przez blondynkę ponownie wskazała na Zawadzkiego, ten westchnął ciężko.
Nie chciał wyjść na mięczaka, więc tym razem powiedział krótko, że wybiera "wyzwanie". W tamtej chwili oczy Anieli się zaszkliły. To był też ten okres, kiedy blondynka zaczęła bardziej interesować się chłopcami, a oni nią. Nie, wtedy jeszcze nie podobał jej się Tadek, ale to nie przeszkadzało jej w wypowiedzeniu tego jednego cholernego zdania. Tego cholernego wyzwania.
– Daj mi buziaka. – powiedziała, uśmiechając się triumfalnie.
Natomiast Tadeusz nie czuł się jak wygrany. On się czuł przegrany. Była jego przyjaciółką, a całowanie, nawet dawanie buziaka przyjaciółce nie było w jego mniemaniu zbyt.. odpowiednie. W ogóle jakiekolwiek sprawy związane z płcią przeciwną w jego wieku były jego zdaniem niezbyt mądre i odpowiednie.
Tadek nie był tchórzmem. Mógł to zrobić i mieć spokój, ale wtedy złamałby zasady, które sam sobie układał. Sprzeciwił by się swoim własnym regułą, swoim własnym myślą. Chciał być uczciwy wobec samego siebie. Chciał jak zawsze mieć wszystko pod kontrolą. Ale teraz kontrolę musiał przejąć ktoś inny.
– Aniela, skonczmy już. – powiedziała Anka, która doskonale wiedziała, a co siedzi w głowie brata.
– Nie skończyliśmy.
– Aniela koniec. Mamy jutro sprawdzian, muszę się jeszcze pouczyć, a Tadek miał mi pomóc. – skłamała, chcąc jak najszybciej skończyć te niedorzeczną grę.
– Już dobrze. – przewróciła oczami.
– Widzimy się w szkole. – mruknęła Anka, gdy tamta wychodziła, a ona tylko jej pomachała.
Kiedy drzwi się za zamknęły, stała jeszcze w miejscu wgapiając się w drewniane drzwi. Tadeusz siedział na fotelu, a pusty wzrok był wbity w dywan.
– Nie musiałaś. – szepnął.
– Obydwoje dobrze wiemy, że musiałam. – odparła chardo, odwracając się w jego stronę.
Chłopak wstał i objął ją mocno, a Anka po prostu uczyniła to samo. Nie potrzebowali słów, żeby się rozumieć. Tadek nie był mięczakiem, on po prostu znał Anielę. Jej wybuchowy, zmienny charakter w tamtych latach niejednokrotnie dał mu się we znaki. Nienawidził grać w „prawda czy wyzwanie”, nienawidził grać w butelkę. Nie miał wpływu na to, co przyniesie los, gdy ktoś go wylosuje i to go drażniło. A Anka o tym wiedziała i pomagała mu w każdej takiej sytuacji.
Bo gdy on jej pomagał fizycznie, ona pomagała mu psychicznie. Bo byli rodzeństwem. Zżytym rodzeństwem. Jedno nie istniało bez drugiego.
A peniego dnia przysięgli sobie nawzajem, że choćby niebo runęło na ziemię, oni będą sobie pomagać. I nie ważne, że się kłócą, czasem bardzo poważnie, nie ważne, że sobie dokuczają, oni przysięgli, że będą nierozłączni. Bo nie ma Anki bez Tadka, ani Tadka bez Anki. Tak po prostu, na wieki wieków.
– Dobra puść mnie już, muszę iść do piekarni. – zaśmiałam się.
– Tak, właśnie. – odchrząknął. – Powodzenia i uważaj.
– Dzięki i nawzajem. – uśmiechnęłam się i wyszłam z mieszkania.
Schodziłam dość szybko ze schodów słuchając, jak lekkie obcasy delikatnie tupią. Nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał to też ten dźwięk odbijał się echem, a mi to odpowiadało, bo całkiem lubiłam ten dźwięk. A przynajmniej w tych spokojnych sytuacjach, a nie gdy czekało się w szkole na jakiś ważny test, nauczycielka się spóźniała i ten tupot obcasów po pustym korytarzu, na którym została tylko twoja klasa zwiastował z każdym kolejnym krokiem, że jesteśmy bliżej godziny śmierci. Tak.. Ale w każdym razie lubiłam go. W tych dobrych sytuacjach!
Wyszłam z kamienicy i momentalnie buchnęło we mnie zimne powietrze. Westchnęłam ciężko, przymykając oczy. Co było nie tak z październikiem tego roku, że było taki chłodny? Miałam nadzieję, że to tylko chwilowe zjawisko i w kolejnym tygodniu pogoda się poprawi. Już nie miałam na myśli jakiś dwudziestu stopni Celsjusza, ale chociaż w miarę możliwości ciepłe jesienne dni.
Szłam w kierunku piekarni, przyglądając się co i raz przechodniom. Trójka dzieciaków szła, podskakując wesoło i głośno gawędząc, a warkocze jednej dziewczynki podskakiwały równie uroczo co ona. Jakiś dwóch chłopaków szło szybko z rękoma w kieszeni i chodź praktycznie szeptali między sobą, mogłam się domyśleć, że zażarcie o czymś dyskutowali, żeby nie powiedzieć, że się kłócili, patrząc na ich mimikę. Starsza kobieta szła wraz z młodszą, zgaduję, że wnuczką i nie odzywały się do siebie. Młoda niosła siatki z zakupami, a po jej minie wnioskowałam, że była czymś wyraźnie zfrustrowana, a babka równie wyraźnie znudzona i poważna. No i ostatnia, kobieta w średnim wieku, która szła szybko, próbując nie wpaść na nikogo. W ręce trzymała chusteczkę, była wyraźnie zdruzgotana, a po jej policzkach lały się łzy.
I to były te cztery typy ludzi jakie można było ostatnimi czasy spotkać na ulicy.
Pierwszy – weseli, beztroscy, nie bardzo zdający sobie sprawę, co się dzieje wokół, cieszący się życiem.
Drudzy – podejrzliwi, poddenerwowani, widzący wszędzie wrogów i szpiegów, ludzie, którzy chcieliby odpocząć od wojny.
Trzeci – ci zdesperowani, którzy chcieli działać, ale nie mogli. Ci którzy nie mogli już bezczynnie siedzieć i patrzeć na to, co się dzieje
W końcu czwarci – ci których wojna dotknęła najmocniej, załamani, na skraju wyczerpania emocjonalnego, ci którzy stracili przez wojnę bliskie osoby i gdzieś zaginął ich sens życia.
A każdy z nich był na swój sposób najgorszy. Bo co było gorsze? Zdawanie sobie sprawy z powagi sytuacji czy beztroskość? Chęć działania czy doznanie, ile to działanie może zabrać? Wszystkie te typy kontrastowały ze sobą.
I mimo tych kontrastów potrafiły się połączyć w całość. A takim połączeniem tych typów.. byłam ja. I śmię twierdzić, że właśnie ten typ, który był połączeniem wszystkich czterech poprzednich był najgorszy.
Gdy dotarłam do piekarni otworzyłam ją zgrabnie, a następnie weszłam do środka zmieniając tabliczkę na napis "Otwarte" i pod spodem z napisem "Öffne"
Poszłam na zaplecze zostawić tam rzeczy, ubrałam fartuch i sprawdziłam, czy wyłożyłam wszytko, co wyłożyć miałam. Byłam zadowolona z tego, że wszystko zdawało się być w porządku i byłam prawie pewna, że mama była by ze mnie dumna. A przynajmniej prawie.
– Dzień dobry, Leonko! – zawołała jakaś kobieta, wchodząc do pomieszczenia.
– Dzień dobry. – odparłam, uśmiechając się.
– Nie jesteś Leoną.. – zdziwiła się, posyłając mi podejrzliwe spojrzenie.
– Czy to jakiś problem? – zdziwiłam się również. – Do piekarni przychodzi się dla wypieków nie dla ludzi, nieprawdaż? – uniosłam brew.
Co ty robisz Anka? Mama powierzyła ci w ręce piekarnię. Twoim jedynym zadaniem było przyciąganie klientów, a nie ich odstraszanie. Brawo! Jedna rzecz i nawet tego nie potrafisz zrobić dobrze.
– Stało się coś, że jej nie ma? – zapytała.
– Przykro mi, ale sądzę, że takie pytania w obecnych czasach nie są zbyt.. – zacięłam się. – ..odpowiednie.
Ale to akurat była prawda. Moim zdaniem pytania, które w jakiś sposób były osobiste nie były odpowiednie, a jeszcze bardziej nieodpowiednie było odpowiadanie na nie, gdy osoby się nie zna. Nigdy nie wiadomo było, kto tak naprawdę przed tobą stoi.
– Rozumiem. – zaśmiała się cicho kobieta. – Chleb i dwie drożdżówki.
– Już daje. – uśmiechnęłam się serdecznie i poszłam po wypieki.
***
Kiedy tylko znalazłam się w mieszkaniu odetchnęłam głośno, opierając się plecami o zamknięte drzwi. Byłam zmęczona. Odłożyłam torebkę i klucze na kredens, zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku.
Dobrze wiedziałam, że w mieszkaniu nikogo nie ma. Było jakoś dwadzieścia minut po trzynastej, a Tadeusz zarządził o w pół do zbiórkę, stąd też wiedziałam, że znając go wyszedł jeszcze przed trzynastą. Sama w owej zbiórce uczestniczyć nie mogłam, jak i w dzisiejszej akcji, ale na temat, co było tego powodem wolałam się nie rozgadywać, bo chciałam, aby to wspomnienie jak najszybciej opuściło moją głowę. Ludzka głupota nie zna granic.
A zwłaszcza moja.
Pokręciłam głową, prychając pod nosem, po czym udałam się do swojego pokoju. Zdjęłam na chwilę buty, w których cały dzień nieustannie biegałam po piekarni. Delikatnie przemasowalam lewą stopę, stojąc na jednej nodze. Buty mnie strasznie optarły. To był zły pomysł zakładać je do pracy, kiedy wiedziałam, że będę dużo chodzić. Westchnęłam, przymykając oczy, po czym dłużej nie myśląc poszłam prosto na łóżko, a następnie opadłam na nie, twarzą na poduszkę. I wbrew pozorom było mi naprawdę wygodnie i czułam jak moje mięśnie się rozluźniają. Moje powieki momentalnie stały się ciężkie i już po chwili przysnęłam.
Ocknęłam się nagle, bo obudziło mnie pukanie do drzwi. Właściwie było to już walenie, bo pukanie było jakieś trzy minuty temu, kiedy nie chciałam nawet podnieść jednej powieki, usprawiedliwiając się tym, że na pewno mi się coś wydaje. Zfrustrowana tym, że ktoś mi przerwał naprawdę dobrą drzemkę, podniosłam się z łóżka. Było za piętnaście czternasta, więc chcąc nie chcąc nie spałam za długo. Ale byłam pewna, że owa drzemka była wspaniała i była by jeszcze bardziej, gdybym mogła ją kontynuować.
Poprawiłam nieco ubranie i wyszłam z pokoju. Następnie nadal boso podążyłam ku drzwiom wejściowym, by po chwili je otworzyć.
– Możesz być pewna, że z każdą kolejną minutą czekania byłem coraz bliżej zawału.
Zaśmiałam się, kręcąc rozbawiona głową, a Janek, któremu wcale do śmiechu nie było, wszedł po prostu do środka.
– Tak ciężko było ci otworzyć? – prychnął. – Jeżeli to był żart, to chyba dotychczas najsłabszy w twoim wykonaniu.
– Przepraszam, zasnęłam, nawet nie wiem kiedy. – powiedziałam, przecierając dłonią twarz. – Nie słyszałam jak pukałeś.
– Ciężko było? – zapytał, a ja wiedziałam, że cała ta jego niby złość już mu przeszła.
– Pierwszy dzień zawsze jest trudny. – wzruszyłam ramionami. – Teraz już będzie z górki.
Podeszłam do niego i przytuliłam się, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Bytnar po chwili objął mnie również, a swoj podbródek oparł na mojej głowie.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytałam nadal, trwając w tej pozycji.
– Z akcji. – odparł szybko.
– Przecież zbiórka była o wpół do drugiej, a jest za piętnaście. – zmarszczyłam lekko brwi. – Akcja się powinna dopiero za chwilę zacząć.
– A ty raz w życiu nie możesz powiedzieć „Janek, jak dobrze, że jesteś zawsze przy mnie i nie będę się pytać, skąd się tu wziąłeś, bo liczy się twoja obecność" – próbował naśladować mój głos, co wyszło mu bardzo marnie. – Tylko zawsze musisz być taka ciekawska?
– Tak. – mruknęłam. – A więc?
Rudy zaśmiał się pod nosem i pokręcił lekko głową. Dobrze wiedział, że nie dam za wygraną i prędzej czy później dowiem się, dlaczego jest tu o tej porze. A to czy dowiem się tego od niego, czy od innej osoby to już mniej ważna kwestia.
– Idę się położyć. – westchnęłam.
– Ej, ja tu nadal jestem. – odparł urażony.
– Możesz się położyć ze mną. – wzruszyłam ramionami, powstrzymując śmiech.
– Kusząca propozycja. – zaśmiał się, a ja pokręciłam niedowierzająco głową.
Staliśmy przy drzwiach mojego pokoju, a ja nadal go obejmowałam. Głowę miałam jednak zadartą do góry, by widzieć jego twarz. A on patrzył prosto w moje oczy z uśmiechem.
– To skąd się tu wziąłeś? – zapytałam ponownie. – I tak, nie przestanę dopóki nie uzyskam od ciebie odpowiedzi.
– Dziś mieliśmy mało roboty. – wzruszył ramionami. – Chciałem sobie z tobą posiedzieć, bo dobrze wiedziałem, że jesteś sama w domu. – uśmiechnął się. – Tak też powiedziałem Kazikowi, żeby namalował parę kotwic za mnie. I tak byłem sam, bez pary, bo komuś tu się-
– Nie kończ. – warknęłam, mrużąc oczy.
– No przepraszam bardzo, ale to nie ja się rzuciłem na cywila i zacząłem go okładać. – prychnął.
– Nie moja wina, że mnie zauważył i mógł donieść Niemom! – zawołałam obudzona.
– Najdroższa.. – powiedział z powagą, przymykając oczy. – Jestem niemalże pewien, że zapamiętał by cię gorzej, jak byłaś pięć metrów od niego, niż jak byłaś pięć centymetrów od niego.
– No.. Może byłam trochę zbyt pochopna. – przewróciłam oczami, kładąc nacisk na słowo "trochę".
Nie moja wina, że spanikowałam! Rozbijaliśmy szyby, a właściwie to już mieliśmy uciekać, kiedy jeden z fotografów wybiegł z budynku. Zaczął wrzeszczeć i był bardzo zdeterminowany, by zawiadomić służby. Widział mnie i dobrze o tym wiedziałam, bo zaczął mnie wyzywać. Przestraszyłam się, nie wiedziałam, co robić! Toteż zamiast jak najszybciej uciec z jego pola widzenia rzuciłam się na niego i zaczęłam go bić, choć nie wychodziło to najlepiej. W koncu Paweł mnie do niego zabrał i szybko zwialiśmy, a jeden z chłopców poszedł tam, po czym usłyszałam tylko strzał. Tadeusz był mną zawiedziony, nawet bardzo, myślał, że jestem trochę bardziej rozgarnięta i inteligentna. Ogólnie użył w moją stronę wiele niegarywnych przymiotników, po czym zawiesił mnie jakoś na ponad tydzień. Już się nawet nie opierałam, bo sama dobrze wiedziałam, że zasłużyłam.
– Od kiedy wykręcasz się innymi, co? – zaśmiałam się, a w jego oczach pojawiły się małe iskierki.
– Od kiedy moja dziewczyna jest sama w domu. – prychnął, dał mi buziaka w czoło i uśmiechnął się cwanie.
Następnie puścił mnie i weszliśmy do mojego pokoju. Chłopak jednak chyba nie miał zamiaru siadać czy tym podobne, bo stanął w miejscu i po prostu uśmiechał się nadal z lekko przymrużonymi oczami.
Prychnęłam lekko pod nosem, po czym w mojej głowie zapaliła się słaba lampka, której, prawdę mówiąc, od dawna tam już nie widziałam.
Stanęłam na wprost niego i uśmiechnęłam się delikatnie. Położyłam dłonie na jego szarej koszuli, po czym zatrzymałam wzrok w pewnym miejscu.
– Masz tu plamę. – powiedziałam, wskazując palcem na jego klatkę piersiową. – Daj koszule, to wypiorę od razu.
– Gdzie? – zapytał zdziwiony, kiedy ja zaczęłam powoli odpinać guziki jego koszuli.
Po chwili jednak spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy, a ja kończyłam odpinać guziki. Nie odezwał się ani słowem, tylko wlepił we mnie swoje ślepia.
– Możesz zdjąć. – powiedziałam, patrząc na niego chytrze.
I gdy już miał to uczynić w mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu. Westchnęłam ciężko, kładąc ręce na jego pół nagiej klatce piersiowej i przymknęłam na chwilę oczy.
– No idź. – prychnął, a ja widziałam, że ledwo się powstrzymywał, by nie wybuchnąć śmiechem.
Wyszłam szybko z pokoju, po czym podniosłam słuchawkę.
– Córciu! – zawołał głos mamy, a ja odetchnęłam lekko z ulgą. – Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że bezpiecznie dojechałyśmy.
– To świetnie, mamo. – uśmiechnęłam się. – Skąd dzwonisz?
– Na poczcie jest telefon. – odparła. – Swoją drogą długa kolejka, więc dopiero teraz udało mi się zadzownić.
– Chcesz powiedzieć coś jeszcze? – zapytałam.
– Tak, kochanie, kupiłam ostatnio cukier i zapomniałam ci powiedzieć. – oznajmiła. – Jest w szafce u góry.
– Dobrze, mamo. – powiedziałam. – Dzięki za wskazówkę, pozdrów resztę!
– Miłego dnia!
Pokręciłam rozbawiona głową, odwracając się w stronę mojego pokoju. Wychylona głowa Janka w sekundzie zniknęła, a ja zaśmiałam się jeszcze bardziej. Kiedy weszłam do pomieszczenia stał w tym samym miejscu, w którym był, gdy wychodziłam.
– Dobrze, a więc kontynuujmy. – zakpiłam.
Stanęłam przed nim i położyłam mu dłoń na policzku, a ten przymknął oczy, kładąc swoją dłoń na mojej. Palcem drugiej ręki przejechałam delikatnie po jego torsie, rysując bliżej nieokreślone znaki. I kiedy Janek już sam zaczął zdejmować koszulę, dźwięk telefonu ponownie rozległ się po mieszkaniu.
Rozchyliłam lekko usta i patrzyłam rozdrażniona na Bytnara, który już naprawdę był bliski wybuchowi głośnego śmiechu. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym ponownie ruszyłam ku telefonowi.
– Tak, słucham? – powiedziałam.
– Kochanie, ale nie w tej pierwszej szafce u góry tylko tej drugiej, bliżej okna. – zaczęła tłumaczyć mama.
– Dobrze mamo, wiem która. – odparłam, przymykając oczy. – Dziękuję, pa!
I kiedy mama się pożegnała odłożyłam telefon, stojąc tak chwilę z zaciśniętą na nim dłonią. Wróciłam po raz kolejny do Rudego, który już się nawet nie odzywał, bo oboje zdawaliśmy sobie sytuację z tego, jak bardzo absurdalna była to sytuacja.
Położyłam jedną dłoń na barku chłopaka, a kiedy stanęłam na palcach i zbliżyłam swoją twarz tak, że oddzielały nas od siebie zaledwie dwa centymetry, telefon już poraz trzeci zadzwonił.
– Nie wierzę! – zawołałam, wyrzucając ręce ku górze, by pokazać jak wielka była moja frustracja.
Tupiąc lekko weszłam do salonu i przystawiłam szybko telefon do ucha.
– Tak, mamo? – powiedziałam, wzdychając ciężko.
– Anka? – zapytał Heniek, a ja miałam ochotę uderzyć się teraz bardzo mocno w twarz. I żałuję, że tego nie zrobiłam.
– Heniek? – zdziwiłam się. – Co się stało?
– Moja mama dzwoniła i mówiła, że twoja się nie może do ciebie dodzwonić. – oznajmił. – Kupiła cukier..
– ..i jest w szawce u góry. – dokończyłam za niego. – Ale nie w tej pierwszej szafce u góry tylko tej drugiej, bliżej okna.
Chłopak zaśmiał się i byłam pewna, że pokręcił niedowierzająco głową, choć tego nie widziałam.
– Bardzo się spóźniłem? – zakpił.
– Jakieś dwie minuty. – prychnęłam. – Na razie. – pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę.
Przestałam dłonią twarz i nie zastanawiając się, po prostu opadłam na kanapę.
– Mam dość! Poddaję się!
Janek wyszedł z mojego pokoju i zaczął się śmiać, gdy zobaczył, że całkiem opadłam z sił. Położyłam się na kanapie, prostując na niej nogi, a ten zapiął ponownie swoją koszulę i usiadł obok, po czym podniósł moją głowę i położył na swoich kolanach. Uśmiechnęłam się szeroko na ten gest, bo czułam się niebywale dobrze.
– Następnym razem chyba naprawdę muszę ubrudzić sobie koszulę. – zakpił, a ja prychnęłam pod nosem.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, podczas której wpatrywałam się w sufit, jakbym chciała znaleźć tam coś niezwykle ważnego, a Janek po prostu ręką głaskał mnie po głowie.
– Czasami chciałabym, żeby tata tu był i widział cię razem ze mną. – wypaliłam nagle, nie odwracając wzorku od sufitu, ale dobrze wiedziałam, że Rudy się nieco zdziwił moim nagłym wyznaniem.
– Też bym tego chciał, ale nie wiem, czy byłby zadowolony. – uśmiechnął się lekko.
– Niby czemu? Od zawsze cię lubił! – powiedziałam, przekręcając się w jego stronę.
– Lubił mnie jako przyjaciela twojego brata. – odparł, patrząc na mnie z góry.
– Jako mojego chłopaka też by cię lubił. – mruknęłam, śmiejąc się.
– Myślisz, że oddał by mi tak po prostu swoją ukochaną córeczkę? – zaśmiał się, a ja przymknęłam na chwilę oczy.
– Jestem pewna, że tak. – powiedziałam. – A zresztą on zawsze tu jest. Patrzy tu na nas z góry i pewnie śmieje się z moich nieudolnych prób flirtowania z tobą.– zakpiłam, gładząc go delikatnie po policzku.
– Flirtujesz ze mną? – zapytał zdziwiony.
– Zdarza mi się od czasu do czasu. W końcu jakoś musiałam cię poderwać. – wzruszyłam ramionami.
– Zaraz, zaraz. Bo ja już sam nie wiem. – pokręcił głową. – Ja poderwałem ciebie czy ty mnie?
– Wydaje mi się, że to drugie. – uśmiechnęłam się cwanie.
– Ah tak? A powiesz mi w jaki sposób udało ci się mnie poderwać? – zapytał, pochylając się nad moją twarzą.
– A z przyjemnością.
Podniosłam się szybko z jego kolan, po czym usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
– Wiesz.. – powiedziałam, palcami wodząc po jego brzuchu. – Po nitce do kłębka. – palcami jechałam coraz wyżej. – Najpierw cię nie lubiłam, potem unikałam, potem próbowałam być niedostępna, potem coraz bardziej uległam i zaczęłam bawić się w twoje gierki, zaczęłam ci dogryzać, powoli dawałam ci coraz więcej, aż trafiliśmy do miejsca, w którym jesteśmy obecnie. - powiedziałam, a moje palce znajdowały się już na żuchwie chłopaka.
Nie zastanawiając się dłużej przyciągnęłam dłonią jego twarz do mojej i pocałowałam go namiętnie. Chłopak w momencie zaczął odwzajemniać pocałunek.
– Kocham cię. – powiedziałam, drywając się od niego, nadal trzymając dłoń na jego żuchwie.
– Kocham cię bardziej. – odparł. – Teraz sądzę, że to naprawdę ty poderwałaś mnie.
– A co ty myślałeś? – prychnęłam, próbując się nie śmiać.
– Oj Anka.. Jesteś najbardziej zwariowaną kobietą jaką znam. – pokręcił z rozbawieniem głową.
– To nie znasz Anielii? – zakpiłam.
– Ale ty jesteś zwariowana na swój sposób. Taki inny, nietypowy. – wyjaśnił, a na jego ustach błąkał się głupi uśmiech.
– Co sugerujesz? – zapytałam, unosząc brew.
– Że trafiła mi się wyjątkowa dziewczyna – uśmiechnął się szeroko.
– Schlebiasz mi, aż za bardzo. – zaśmiałam się. – Coraz bardziej zaczynam sądzić, że to jednak ty poderwałeś mnie.
Chłopak jak na zawołanie pochylił się nade mną, a jego usta od mojego ucha dzieliły milimetry.
– też tak sądzę – szepnął, po czym się odsunął z triumfalnym uśmiechem na ustach.
– Ah tak? Przed chwilą mówiłeś coś innego. – oburzyłam się.
– Anka, dobrze wiemy, kto jest lepszy w te klocki. – prychnął, przewracając oczami
– Ty jesteś w tym niepowstrzymana, ale dopiero jak się rozkręcisz. – dodał.
– Denerwujesz mnie coraz bardziej. – mruknęłam.
– Lubię jak się denerwujesz. – uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
– Dobra, chodźmy już stąd, bo zaraz nie wytrzymam. – powiedziałam, wstając z kanapy i łapiąc go za rękę.
– Ale Anastazja, nooo! – zawołał, niechcąc się ruszać z sofy.
– Chodź. – mruknęłam, nie puszczając go, na co ten jęknął ciężko i wreszcie wstał.
Weszliśmy oboje do kuchni, gdzie chłopak oparł się tyłem o jedno z krzeseł, a ja podeszłam do blatu. Mój wzrok szybko przeniósł się na blachę do pieczenia, w której umieszczony był świeży jabłecznik. Pokręciłam niedowierzająco głową, nie sądziłam, że mama zdąży upiec jeszcze przed wyjazdem ciasto. Nie zastanawiając się dłużej, wzięłam dwa talerzyki i pokroiłam go. Następnie jedną porcję dałam Jankowi, drugą zostawiłam dla siebie. Zasiedliśmy i zaczęliśmy ciszy jeść, a ja widziałam jak bardzo chłopak był zadowolony. Kochał ten jabłecznik, tak samo jak bardzo kochał go..
– Serwus!
Szybko spojrzałam w stronę salonu, w którym znajdował się Maciek, Tadeusz, Aniela i Basia. No właśnie, Janek kochał ten jabłecznik tak samo, jak bardzo kochał go ten dryblas. A jego spojrzenie, gdy zauważył, co jedliśmy tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
– Chodź, ukroję ci. – zaśmiałam się, a ten z radością, niemal w podskokach znalazł się przy mnie. – Tylko trochę, bo braknie. – prychnęłam.
Już kilkanaście minut później wszyscy siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy.
– A tak w ogóle to po coście się tu tak wszyscy zebrali? – zapytałam, śmiejąc się.
– Jak to po co? – zdziwił się Dawidowski. – Dziś wasza miesięcznica! – zawołał. – Trzeba to jakość uczcić, nie sądzisz?
Już po chwili widziałam, jak wyciąga dwie butelki wódki i kładzie na stole. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie i ponownie nasz wzrok spoczął na Alku.
– Maciek.. – mruknęła Basia.
– Przecież nic nam nie będzie. – zapewnił ją. – Pamiętam, co ci obiecałem.
Widziałam jak dziewczyna lekko westchnęła, ale mimo wszystko na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Patrzcie! – zawołał nagle, szperając po kieszeniach. – Z tej okazji nawet zabrałem waszą umowę!
– Jaką umowę? – zapytał Zośka.
– Powiedziałem Jankowi, że mam mieć udokumentowany ich związek na piśmie. – oznajmił. – I mam! – zawołał dumny, pokazując wszystkim skrawek papieru.
– Czemu nam wcześniej tego nie pokazałeś? – zapytała Aniela, wyciągając rękę po "umowę".
– Sio! Moje! – zawołał, zabierając szybko kartkę. – A wam to dam jako prezent ślubny. – zwrócił się do mnie i Janka, a my tylko się zaśmialiśmy. – Śmiejcie się, śmiejcie. Jeszcze mi podziękujcie!
– W to nie wątpię. – zakpił Janek.
Gadaliśmy dobre kilkadziesiąt minut, a chłopaki otwarli alkohol i napili się po kieliszku. Trochę nam się nudziło, keidy zeszli na temat o jakiś broniach, więc spojrzałam na dziewczyny, a one na mnie i wstałyśmy jednocześnie.
– A wy gdzie? – zapytał Zawadzki.
– Do pokoju. – odparłam. – Pogadamy sobie chwilę, was się nie da przekrzyczeć. – zaśmiałam się.
– Ej to wasza miesięcznica, a ty się zmywasz. – prychnął Maciek.
– Ja tylko będę w drugim pokoju. – odparłam, biorąc się pod boki. – Poza tym chwilę sobie pogadamy i wrócimy.
Chwilę. Sama nie wierzyłam w to słowo. Nie wierzyłam, że będziemy rozmawiać chwilę, bo sama doskonale wiedziałam, że będziemy rozmawiać dobrą godzinę jak nie więcej. Zawsze tak było, chcąc nie chcąc.
Dziewczyny zsiadły wygodnie na łóżku, a ja razem z nimi. Chwilę siedziałyśmy w milczeniu, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Dobra mów, co się tam gryzie. – zagadnęła Basieńka.
– Ostatnio dowiedziałam się, że Janek ma nową sąsiadkę. – oznajmiłam. – Ostatnio, czyli wczoraj.
– Hm czyżby zazdrość? – zapytała blondyna, szturchając mnie ramieniem.
– Nie żadna zazdrość tylko ciekawość. – mruknęłam. – Jestem ciekawa, kim jest.
– Nie, Anka. – powiedziała prawie Dawidowska. – To zazdrość. Widać to.
– Jakim cudem to widać? – prychnęłam. – Przecież to ukry-
– No nie! – zawołała Basia, unosząc wzrok na sufit. – Żartujesz sobie?
– Słucham? – zadziwiłam się, a Aniela razem ze mną.
– Czy ty słuchałaś tych świetnych rad Maćka o tym, jak to dobrze jest ukrywać zazdrość i jak to on sam świetnie to robi? – zapytała, patrząc na nas z politowaniem.
– Skąd ty..? – jednak nie dane mi było dokończyć.
– On myśli, że ja jestem ślepa i nie widzę, jak morduje każdego z klientów płci męskiej. – zaśmiała się. – Co jak co, ale rady Alka o zazdrości do najlepszych nie należą.
– Czemu nie powiesz mu, że wiesz? – zaśmiała się Nika.
– A po co mam mu psuć pewność siebie? – zakpiła. – Jak myśli, że doskonale ukrywa zazdrość to niech tak sobie myśli. – wzruszyła ramionami. – Niech przynajmniej on myśli, że robi to dobrze. Nie musi wiedzieć, że wiem.
– A nie sądzisz, że powinnaś mu powiedzieć, że wiesz, że jest zazdrosny? – zapytałam. – Może wtedy by przestał być?
– Z Maćkiem jest jak z dzieckiem. – zaczęła. – Jak ma to, co chce mieć jest szczęśliwy, ale kiedy mu to zabierzesz jest płacz. – zaśmiała się cicho. – Niech myśli, że jest w tym dobry, mi to nie przeszkadza. – uśmiechnęła się. – Ale na litość boską, nie słuchaj jego rad w tym temacie, bo to stek bzdur.
Spojrzałyśmy na siebie z Miller, po czym obie wybuchnęłyśmy śmiechem, a Basia po chwili do nas dołączyła.
– Kocham go bardzo, ale czasami naprawdę jest kretynem. – zaśmiała się.
– Ale twoim kretynem. – dodała Aniela.
– Otóż to. – powiedziała przytakując.
Przez następne minuty Basia opowiadała o tym, jak się tak naprawdę dowiedziała o zazdrości Maćka. Kiedyś w kawiarni, gdy obsługiwała jakiegoś chłopaka, Dawidowski wszedł do środka, a gdy złapała z nim kontakt wzrokowy jego oczy płonęły żywym ogniem i wypalały dziury w tyle głowy chłopaka. I nawet nie musiała pytać czy się odzywać, żeby się domyślić. Potem chłopak udawał, że niby wszystko jest dobrze, ale cały czas był naburmuszony i jak na złość mówił, że wszystko jest w należytym porządku. A ona po prostu wiedziała, o co chodzi, ale nie chciała się rozgadywać i tak robi to do dziś.
– Nie wierzę, że minął już miesiąc. – powiedziała Aniela, która leżała obecnie na łóżku, wpatrując się w sufit.
– Uwierz mi, ja bardziej. – prychnęłam.
– To aż zaskakujące, że wytrzymaliście cały miesiąc bez sprzeczki. – zakpiła Basia, a my się zaśmiałyśmy.
– Uwierz mi, że było wiele powodów do zaczęcia takowej. – odparłam.
– Uważaj na tą jego sąsiadkę. – wypaliła nagle Miller.
Jako iż siedziałam na podłodze i opierałam się plecami o łóżko, na którym leżała, teraz szybko odwróciłam się w jej stronę.
– Co? – zapytałam. – Co masz na myśli?
– Może to głupie, patrząc na to, że wszyscy doskonale wiemy, jak się kochacie.. – westchnęła. – Ale wątpliwości będą zawsze, są nieodłączną częścią naszego życia. Po prostu..
– Prostu uważaj. – dokończyła Basia, zerkając na Anielę, a ta tylko skinęła głową. – Pilnuj tego, co twoje, bo chwila nieuwagi może cię wiele kosztować.
– Czy wy mi próbujecie zakomunikować, że Janek jest nie do końca wierny? – zapytałam coraz bardziej zszokowana i zdenerwowana, bo już sama nie wiedziałam, o co tu chodzi.
– Anka tu już nie chodzi tylko o Janka. – odrzekła poważnie Miller. – Minął spokojny miesiąc na wodach związku. Ale to dopiero miesiąc. – powiedziała z powagą. – Czeka was jeszcze wiele sztormów po drodze i musicie się pilnować, żeby żadna fala nie przewróciła tego statku.
– Nie żebyś myślała, że cię straszymy. – powiedziała Sapińska. – Po prostu musisz mieć świadomość, że nie zawsze będzie kolorowo. Musisz być gotowa na wszelkie wzloty i upadki, umieć panować nad emocjami, myśleć racjonalnie i co najważniejsze oboje musicie wiedzieć, że już nie jest Janek czy Anka. Teraz jest Janek i Anka.
– Teraz walczycie o was. – kontynuowała blondynka. – Przeżyliście łatwy miesiąc, ale znając was nadejdą też ciężkie miesiące. I je też musicie przeżyć, bo o to tu chodzi. – spojrzała na mnie z powagą. – Więc w skrócie nie róbcie głupot, myślcie, co robicie i po prostu pilnujcie się.– wzruszyła ramionami Aniela.
– Długo układałyście tę przemowę? – zakpiłam, gdy wreszcie skknczycky.
– Trochę. – zaśmiała się Basia. – Ale wiesz, że to dla waszego dobra! Oboje macie.. dość specyficzny charakter czasami.
– Tak wiem, co macie na myśli, skończmy to. – prychnęłam. – Wracamy do nich?
– Nie było nas tam prawie dwie godziny. – mruknęła Nika, patrząc na zegarek. – Boję się, co tam zobaczę. – zakpiła.
Wszystkie wstałyśmy z miejsc i już po chwili weszłyśmy z powrotem do salonu. Moim oczom ukazała się jedna opróżniona w całości butelka i zaczęta druga. Chłopaki rozmawiali, a ich włosy już lekko przykleiły się do czoła każdego z nich, bardziej lub mniej. Pokręciłam niedowierzająco głową. Zostawić ich na chwilę samych..
– Maciek! – zawołała Basia.
Ale to nie był krzyk zdenerwowania czy rozdrażnienia. Tam była jakaś nutka smutku i żalu. To był... Zawód. Ona się zawiodła.. Ale dlaczego?
Od razu zauważyłam, jak Dawidowski przymyka oczy i aż czułam to, jak właśnie mentalnie bije sie w głowę. Był zdenerwowany sam na siebie.
– Basiu, kochanie.. – powiedział, wyciągając do niej ręce, gdy ta usiadła na podłokietniku fotela, na którym siedział.
– Maciek.. – westchnęła, kręcąc głową i łapiąc w dłonie jego twarz. – No i jak ty wyglądasz?
– Ja wiem, ja przepraszam.. – widziałam, jak próbował ją objąć, ale ta nie pozwalała mu na to, nadal trzymając jego twarz.
– Mieliśmy iść do moich rodziców. – oznajmiała, a ja już wiedziałam, skąd u niej ten zawód. – Obiecałeś..
– Tak bardzo cię przepraszam.. – wyszeptał, łapiąc jej dłonie i całując je. – Tak bardzo mi głupio, nie wiesz jak strasznie się z tym czuję.
– Mówiłeś, że nie będziesz pić. – westchnęła ciężko, a ten nadal obsypywał jej delikatne, małe dłonie pocałunkami.
– Wiem, tak cholernie cię przepraszam. – szeptał, a ja słyszałam po jego głosie, że był nawet bliski płaczu.
Tak bardzo kochał tą dziewczynę. Tak mu na niej zależało. Widziałam, jak zawsze bardzo ją chronił. Nie pozwalał nikomu jej skrzywdzić i bolało go niemiłosiernie, gdy tylko spojrzała na niego jakimś innym wzrokiem. Nie tym szczęśliwym, ale jakiemś złym, smutnym czy bezradnym. Jego to bolało, a żal ściskał serce. Nienawidził, gdy to właśnie on był powodem jej zmartwień.
– Nie będę cię tak wlokła po ulicy. – powiedziała, uśmiechając się lekko, a wszyscy wiedzieliśmy, że wybaczyła.
Ona nie potrafiła się na niego gniewać dłużej niż minutę. Taki już był urok Alka. Obydwoje się kochali i nie potrafili wyrządzić sobie krzywdy. Wtedy oboje by cierpieli, a to było jeszcze gorsze.
– Tak bardzo cię przepraszam, najdroższa. – powiedział Dawidowski, przytulając się do dziewczyny, głowę kładąc na jej piersiach. – Przepraszam, że cię zawiodłem, ale wiesz, że to była ważna okazja. Z byle powodu bym nie pił..
– Wiem, Maciuś, wiem. – uśmiechnęła się, głaszcząc go po głowie.
– Możecie śmiało przenocować. – zaproponowałam. – To niebezpieczne, żebyście się szwedzali tym bardziej.. w takim stanie.
– Ale na pewno? – zapytała dziewczyna.
– Tak, nie ma problemu. – odparłam z uśmiechem.
– Mogę zadzownic? – spytała.
Gdy tylko kiwnęłam głową, oderwała od siebie Maćka i podeszła do telefonu. Chwilę czekała z słuchawką przy uchu, aż wreszcie się odezwała.
– Halo? Mamo? – zapytała. – Jednak nie przyjdziemy dziś z Maćkiem, przepraszam. Plany nam się zmieniły. Jesteśmy u Anastazji, zostaniemy na noc. Nie, wszytko w porządku. Tak, zgodziła się. – widziałam, jak delikatnie przewróciła oczami, na co się zaśmiałam. – Przyjdę jutro, jak zawsze. Dziękuję, do zobaczenia. Kocham cię!
Odetchnęła lekko, zaciskając dłoń na słuchawce. Po chwili odwróciła się w stornę Maćka, który patrzył na nią przepraszającym wzrokiem, a ta tylko uśmiechnęła się pod nosem. Podeszla ponownie do chłopaka i objęła go mocno. Zaczęli szeptać sobie coś do ucha, a ja mogłam śmiało stwierdzić, że on ją przepraszał, a ona mu tłumaczyła, że wybaczała. Tak jak zawsze.
Mój wzrok przeniosłam na Janka, siedzącego obok mnie. Przyglądał się tej scenie, a atmosfera w pokoju zrobiła się gęstsza, patrząc na to, że usłyszeliśmy tysiąc przeprosin dryblasa, ale do naszych uszu nie doszło żadne oficjalne "wybaczam", przez co nie widzieliśmy, jak się zachować. Mieliśmy świadomość tego, że teraz pewnie Basia mówi mu, że nic się nie stało, ale tego nie słyszeliśmy. Tylko oni wiedzieli, co mówili. Ich prywatna rozmowa mimo tego, że oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze cztery osoby. Niezwykłe.
– Anka.. – zaczął Janek, łapiąc mnie za dłoń.
Zdziwiona przeniosłam moje spojrzenie z pary na Janka. Spojrzałam na nasze dłonie, a następnie na kamienną twarz chłopaka. Jeszcze bardziej się zdziwiłam, a mój żołądek się lekko zacisnął.
– Co się stało? – zostałam niepewnie.
– Anastazja, zdradziłem cię. – powiedział, a jego twarz pozostała bez wyrazu.
Wtedy coś we mnie pękło. Moje wszystko właśnie legło w gruzach. Nasza miesięcznica. Powiedział to w naszą miesięcznicę. Poczułam ukłucie głęboko w sercu. Błądziłam wzrokiem po jego niewzruszonej twarzy. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam. Poczułam, jak robi mi się słabo, a z twarzy odpływają wszelkie kolory. Czułam, jak oczy napełniają się łzami. Jednak nie uroniłam ani jednej, chciałam być poważna. A przynajmniej próbowałam.
– Boże, Anka, nie! – zawołał przerażony, obejmując moją twarzy. – Ja żartowałem!
Spojrzałam na niego ponownie, a on był wystraszony jak nigdy. Zamrugałam parę razy, próbując przeanalizować wszystkie jego słowa. Czy on właśnie powiedział, że żartuje? Poczułam, jak robi mi się gorąco, a mała żyłka na czole się uwydatnia.
Anka nie krzycz, proszę cię, tylko nie krzycz. Zrób cokolwiek, ale nie krzycz. Jesteś ślina, przeżyłaś już dużo. Miałam ochotę właśnie wyrwać mu struny głosowe.
– Ja chciałem trochę rozluźnić atmosferę..– zaczął się tłumaczyć. – Nie wiedziałem, że tak zareagujesz!
– Z takich rzeczy się nie żartuje. – powiedziałam stanowczo, zabierając jego dłonie. – Co? Następnym razem zadzwonisz w nocy o północy i powiesz, że Niemcy zabrali cię na Pawiak, a po chwili zawołasz, że to żart? Ja.. ja bym tego nie przeżyła..
– Ja nie wiedziałem, że tak..
– A jak miałam zareagować? – zapytałam. – Myślałeś, że będę się śmiać? Proszę cię, nie tłumacz się w ten sposób.
Brawo Anka, jestem z ciebie dumna. Chyba wreszcie dorosłaś.
Nie krzyczałam, nie byłam zła. Było mi po prostu przykro, nie wiedziałam, że naprawdę pomyśli, że to będzie zabawne. Naprawdę chyba dorosłam, patrząc na to jak dyplomatycznie się zachowałam. Ale tylko chyba.
– Jesteś zła? – zapytał z miną zbitego psa.
– Nie jestem zła, jestem.. zawiedziona. – westchnęłam. – Kiedyś obiecałeś, że nie będziesz robić takich głupich żartów.
– Wiem, przepraszam, nigdy więcej. – powiedział, łapiąc moją rękę i całując jej wierzch. – Nie wiesz jak bardzo mi głupio.
– Domyślam się. – prychnęłam. – Widziałam to przerażenie w twoich oczach.
– Myślałem, że zaraz zemdlejesz! – zawołał. – Pierwszy raz widziałem w twoich oczach taką.. pustkę. – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Westchnęłam, uciekając wzrokiem. Emocje trochę już opadły, ucisk w żołądku zniknął, serce ponownie zaczęło bić normalnie, a łzy zniknęły nie ujrzawszy światła dziennego. Dorosłaś.
– Rudy, jesteś pijany. – powiedziałam, kładąc jego dłoń na policzku. – Pora się kłaść, reszta też ledwo żyje. – zaśmiałam się, patrząc na Tadka i Maćka.
– Gdzie mam spać? – zapytał.
– A kto ci powiedział, że zostajesz na noc? – zdziwiłam się.
– A nie zostaję?
Przewróciłam oczami i pokręciłam niedowierzająco głową. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
– Wiedziałem. – zakpił.
– Robię to dlatego, że jesteś pijany i jeszcze zaczął byś robić jakieś dziwne akcje na ulicy. – zaśmiałam się.
– Jedyną akcją jaką mógłbym zrobić to było by wykrzyczenie na środku ulicy słów „Ich liebe dich Anastazja!" – zawołał i przyciągnął mnie do siebie.
Pociągnął mnie za mocno, przez co praktycznie na niego wpadłam, a następnie oboje przewróciliśmy się na kanapie. On leżał, a ja na nim. Ani trochę nie było to wygodne.
– Nie o to mi chodziło, ale podoba mi się. – zaśmiał się, próbując dać mi buziaka.
– My tu nadal jesteśmy. – zakpiła Aniela, przypominając nam, że nie jesteśmy sami w pokoju.
– Janek, śmierdzi od ciebie wódką. – mruknęłam, podnosząc się z niego i siadając ponownie na sofie. – Co wyście pili?
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć.– westchnęła Basia.
Siedziała na fotelu na kolanach Maćka, a ten miał głowę schowaną w zagłębieniu jej szyi. Spał już dobre kilka minut.
– Pora szykować się do spania. – zaśmiałm się, patrząc na towarzyszyło płci męskiej, które już prawie spało. – Aniela zostajesz?
– Nie, obiecałam ojcu, że wrócę na noc. – wzruszyła ramionami. – Mogę zaprowadzić Tadeusza do pokoju, wy i tak tu macie.. – zacieła się. – Większy problem.
Pokiwałyśmy obie głowami i zajęłyśmy się Bytnarem i Dawidowskim.
*Pov.Aniela*
– Tadek. – powiedziałam podchodząc do śpiącego na fotelu chłopaka. – Tadek, wstawaj.
– Co jest? Która godzina? – zapytał zaspany.
– Dwudziesta pierwsza. – oznajmiłam. – Chodź, zaprowadzę cię do pokoju.
Zawadzki kiwnął głową i podniósł się z fotela o własnych siłach. Złapałam go za ramię i zaczęłam prowadzić, bo w takim tempie doszlibyśmy tam w Wielkanoc. Już po chwili byliśmy w jego pokoju. Chłopak usiadł na łóżku i siedział tak z zamkniętymi oczami.
– Tadeusz..? – zaczęłam, bawiąc się nerwowo palcami.
– Tak? – zapytał, otwierając delikatnie ocxy.
– Czy chciałbyś.. – zacięłam się. – Czy chciałbyś zostać moim chłopakiem?
Nastała chwila milczenia, w której czułam się tak niezręcznie. Miałam świadomość tego, że w jego krwi płynie alkohol i byłam ciekawa, co odpowie. Potrzebowałam odpowiedzi. Nawet od nietrzeźwego Tadeusza.
– Co? – zapytał, patrząc mi w oczy.
– Czy chciałbyś iść spać? – zapytałam, próbując ukryć mój stres.
Chłopak ponownie przymknął oczy, a po chwili na jego ustach pojawił się mały uśmiech.
– Tak, chciałbym nim zostać. – powiedział ponownie na mnie patrząc.
– Co..? – zapytałam zdziwina.
– Tak, chciałbym iść spać. – pokiwał głową.
Spojrzałam na niego uważnie, a moje kąciki ust uniosły się go góry. Zośka patrzył na mnie z uśmiechem i nic nie mówił.
– Mówiłem ci już dziś, że ładnie wyglądasz? – zapytał.
– Tak. – uśmiechnęłam się.
– To usłyszałaś? – zdziwił się i uśmiechnął się cwanie.
– Dobranoc, Tadeusz. – powiedziałam, łapiąc za klamkę i wychodząc z pokoju.
Ale oni zawarli właśnie nieoficjalną umowę. Obydwoje doskonale słyszeli, co mówili. Każde słowo w pełni rozumieli. Tadeusz był w pełni świadomy swoich słów, w końcu z całej trójki wypił najmniej.
*Pov.Anastazja*
Aniela wyszła z pokoju Tadka i podeszła do wieszaka.
– Idziesz już? – zapytałam.
– Tak. – uśmiechnęła się. – Powodzenia z nimi. – zaśmiała się, wskazując palcem na Maćka i Janka, opierających się o siebie nawzajem na kanapie.
Pożegnała się z nami szybko i zniknęła za drzwiami. Basia zmywała naczynia, choć prosiłam, żeby tego nie robiła, a ja poszłam do pokoju szykować posłanie.
– Gdzie będziemy spać? – zapytała Basia.
– Ty i ja u mnie na łóżku, chłopaki na podłodze. – oznajmiłam.
– Jesteś pewna? – zdziwiła się. – My możemy z Maćkiem spać w salonie, to nie problem.
– Nie, będziecie spać u mnie. – powiedziałam stanowczo. – Tadek już pewnie śpi, więc nie ma co ich tam pakować. Poza tym będzie ci wygodnie ze mną na łóżku, niż z pijanym Alkiem na kanapie. – zaśmiałam się.
Po kilkunastu minutach, gdy byliśmy już gotowi do spania, razem z Basią zaprowadziłyśmy chłopaków do mojego pokoju i ułożyłyśmy ich na kołdrach na podłodze. My natomiast wpakowałyśmy się do łóżka.
– Anka. – zaczął Janek, kiedy przykrywałam się.
– Co się stało? – zapytałam, schylając się nad nim.
Basia leżała od ściany, a Janek koło łóżka, więc miałam do niego szybki dostęp.
– Nie sądzisz, że w naszą miesięcznicę powinniśmy spać razem? – zapytał, unosząc brew.
– I by tak było, gdybyś nie pił. – zaśmiałam się. – A mogło być miło i przyjemnie.
– Jesteś okrutna. – mruknął.
– Wiem. – uśmiechnęłam się, kładąc dłoń na jego policzku. – Śpij dobrze. – pocałowałam go w czoło i ponownie ułożyłam się na łóżku.
Chwilę jeszcze gawędziłyśmy z Basią, aż w końcu obie postanowiłyśmy iść spać. Odwróciłyśmy się do siebie plecami, a ja patrzyłam jeszcze chwilę na spokojnie śpiącego Janka.
I o ile bardzo chciałam już zasnąć i dać odpocząć mojej głowie, tak nie mogłam. Cały czas krążyła mi po niej jedna myśl.
Słowa pijanego to myśli trzeźwego.
____________________________________________
Dzień dobry Iskierki! ✨
Długo się nie widzieliśmy, co? Mam nadzieję, że wynagrodzilam wam to tym dłuuugim rodziałem.
Ah jak wam się podobał rozdział? Koniecznie napiszcie w komentarzu! Pamiętajcie, że długie komentarze są mile widziane! ❤️
Śmieszy mnie liczba słów tego rozdziału, bo tak naprawdę, miał on być "zapychaczem" XD Nic ciekawego tu się nie miało wydarzyć, parę jakiś informacji i tyle. A wyszedł najdłuższy rozdział jak dotychczas!
Jako, że mamy grudzień chciałabym coś powiedzieć. Wiem, że pewnie wspomnę o tym, jeszcze 23 grudnia, ale wiem też, że w rozdziałe mam bardziej bezpośredni dostęp do was.
Spokojnie jak na wojnie 23 grudnia będzie miało rok!
Wow! Nie mogę w to uwierzyć! Jeden, długi, piękny rok! Tyle się działo, prawda? Chce wam bardzo podziękować za to, że wytrzymaliście rok i mam nadzieję, że wytrzymacie też następny! ❤️
Zapraszam was bardzo do "sjw w pigułce" i na Instagrama spokojnie_jak_na_wojnie
Chyba chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nie pamiętam co XD
Ci, którzy widzieli fan fact'y z sjw mogą tam napisać, czy doszukali się czegoś w tym rozdziale. Czy jakieś powiązania z piosenką czy tym podobne.
Tak, to chyba tyle xD Życzę wam wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! ✨❤️
Przepraszam za wszelkie literówki!
Dodany ~ 13 grudnia 2020
Słowa: 15200
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top