Rozdział 36

W ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴊᴇsᴛ ᴘɪᴏsᴇɴᴋᴀ, ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴘᴀsᴜᴊᴇ ᴍɪ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌᴜ. W ɴᴀsᴛᴇ̨ᴘɴʏᴄʜ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌᴀᴄʜ ᴛᴇᴢ̇ ʙᴇ̨ᴅᴇ̨ ᴅᴀᴡᴀᴄ́ ᴘɪᴏsᴇɴᴋɪ, ᴋᴛᴏ́ʀᴇ ʙᴇ̨ᴅᴀ̨ ᴘᴀsᴏᴡᴀᴄ́ ᴛᴇᴍᴀᴛʏᴄᴢɴɪᴇ ^^ Mɪᴌᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ!
_________________________________________

Tydzień temu pogodziłam się z Tadeuszem. Cały tydzień był w miarę spokojny, staraliśmy się go spędzić w miarę możliwości jak najbardziej rodzinne. Z Jankiem widziałam się tylko raz w tym tygodniu, kiedy byłam w piekarni i zastępowałam mamę. Nie chciał się narzucać, wiedział, że sprawa z Tadkiem jest nadal świeża. A każdy wie, że czasami jak zdrapie się małego strupka to potrafi polecieć dużo krwi.

Właśnie wstałam. Leżałam przykryta kołdrą i wpatrywałam się w sufit. Dłonie miałam ułożone na klatce piersiowej i bawiłam się delikatnie palcami.

Wszystko zaczęło się układać. Nareszcie..

Jestem szczęśliwa, bo Janek odwzajemnia moje uczucia.

Tadeusz uszanował mój wybór, zrozumiał, że nie może decydować za mnie i będzie mnie wspierał w moich wyborach.

Czy tak będzie już zawsze? Czy wojna tego nie zepsuje? I najważniejsze.. Jak długo potrwa to szczęście..?

- Anastazja, wstawaj. - powiedział Tadeusz, wchodząc do mojego pokoju.
- Co jest? - zapytałam, zrywając się z łóżka.
- Reszta przyszła, ubierz się i chodź do nas. - oznajmił szybko.
- Ale.. - zaczęłam. - Niech cię diabli. - mruknęłam, kiedy zamknął drzwi.

Usiadłam na łóżku, przymknęłam na chwilę oczy, zmarszczyłam lekko czoło i westchenęłam. Po chwili namysłu, wstałam i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej ciemno zieloną sukienkę z krótkim rękawem, rozkloszowaną od dołu. Szybko się w nią przebrałam, a następnie rozczesałam włosy i zapletłam je w warkocza.

- Już! - zawołam, kiedy wyszłam z pokoju.

Aniela siedziała na kanapie razem z Jankiem, a Tadeusz i Maciej na fotelach. Dziewczyna popijała kawę z filiżanki, chłopaki natomiast żwawo o czymś dyskutowali.

- Dzień dobry. - zaśmiałam się.
- Dobry, dobry. - powiedziała Aniela. - Siadaj. - zaśmiała się i poklepała ręką miejsce obok siebie na sofie.

Wzruszyłam ramionami i usiadłam w wyznaczonym miejscu. Ledwo usiadłam, a już poczułam jak chłopak siedzący obok mnie, szczelnie i w miarę możliwości dyskretnie obejmuje mnie ręką w talii. Spojrzałam na niego unosząc jedną brew, a on tylko uśmiechnął się zawadiacko i dał mi buziaka w policzek.

- Nie jesteś głodna? - zapytała Aniela.
- Pasowało by mi iść zrobić sobie coś na śniadanie. - zaśmiałam się.
- No to idź. - zaśmiała się również. - Przecież my ci nie uciekniemy.

Wygramoliłam się jakoś z uścisku Janka, z czego ten nie był zbytnio zadowolony, a następnie weszłam do kuchni. Jakoś nie miałam ochoty na typowe śniadanie, więc pomyślałam, że zjem ciasto, które wczoraj piekła mama. Ukroiłam sobie parę kawałków szarlotki, a potem nawet nie siadając, zaczęłam ją jeść przy blacie kuchennym. Jedno jest pewne - mam robi wspaniałą szarlotkę, nie ma sobie równych.

- Czyżby panienka zgłodniała? - zaśmiał się Janek, wchodząc do kuchni.
- Śledzisz mnie? - powiedziałam z pełną buzią.
- Przełknij. - zaśmiał się, stając naprzeciwko mnie.
- Dobra, już. - zaśmiałam się. - A więc? Śledzisz mnie?
- Oczywiście, że tak. Jeszcze ktoś mi cię zabierze i co ja zrobię? - oznajmił z udanym przejęciem. - Anka, ty nawet zjeść nie umiesz. - zakpił.
- Słucham? - zdziwiłam się.
- Cała twarz masz w cieście. A szczególnie usta. - powiedział uśmiechając się cwanie.

Przybliżył się jeszcze bardziej. Przejechał delikatnie kciukiem po mojej brodzie, po czym zatrzymał go na środku mojej dolnej wargi.

- Oh, naprawdę? A pokażesz mi, w którym miejscu? - zakpiłam.
- Z przyjemnością panience pomogę.

Pochylił się lekko i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Jedną dłonią wciąż trzymał mój podbródek, a drugą trzymał na moim biodrze.

- Chryste, zginęliście? Osz choler-

Oderwaliśmy się od siebie z Jankiem, ale chłopak nadal trzymał mój podbródek. Oboje spojrzeliśmy na blondynkę w drzwiach.

- Tak, Anielo? Co chciałaś? - zapytał Janek.
- Chodźcie już. - mruknęła.
- Aniela? - powiedziałam.
- Co? - zapytała, zanim wyszła.
- Cii - powiedziałam, przykładając palec do ust.
- Dobra, ale chodźcie już. - zaśmiała się i wyszła.
- O co ci chodzi? - zapytał Janek, spoglądając na mnie.
- Żeby nie mówiła tamtym. - zaśmiałam się.
- Yhym - mruknął. - A o czym ma im nie mówić? Przypomnisz mi? - uśmiechnął się, przybliżając się tak, że nasze nosy się stykały.

Zaśmiałam się lekko i dałam mu szybkiego buziaka w usta, po czym odsunęłam się.

- Ej! - zawołał oburzony.
- Chodź żesz. - mruknęłam i wyszłam z pomieszczenia.

- Najedzona? - zapytał Tadek.
- Tak. - uśmiechnąłem się szeroko.
- No to zbierajmy się. - powiedział wstając. - Wstawaj, leniu. - zaśmiał się do Maćka.

Najwyższy tylko uśmiechnął się pod nosem, przewrócił oczami i wstał.

- Ale o co chodzi? - zapytałam zdezorientowana.
- No trzeba iść na zbiórkę. - oznajmił Tadeusz.
- Mój Boże! Na śmierć zapomniałam, że mamy dziś akcje! - zawołam, łapiąc się dłonią za kark.
- No to my z chłopakami pójdziemy, a Aniela zostanie z tobą i przyjdziecie zaraz. - zaproponował Dawidowski. - Pewnie się nie spakowałaś.
- No nie.. - mruknęłam.
- No, no to Aniela zostanie z tobą, żebyś nie musiała iść sama i przyjdziecie zaraz. - poparł Maćka Janek.
- A wy też nie możecie zaczekać? - zapytałam.
- Siostrzyczko, jestem dowódcą, powinienem być na zbiórce jako pierwszy. - zaśmiał się Tadek.
- Aniela też jest. - zakpiłam.
- Ale ona jest dziewczyną, pomoże ci się spakować.
- Janek też by mi-
- Gdyby Janek z tobą został, to w życiu byśmy się was nie doczekali na zbiórce. - zaśmiał się Maciek. - Chodźmy. - kiwnął głową w stronę drzwi.
- Przyjdzie zaraz. - uśmiechnął się Janek.
- Nie martwcie się. - przewróciła oczami Aniela, poganiając mnie bym weszła do pokoju, co też uczyniłam.

A kiedy Anastazja zniknęła w swoim pokoju, Aniela na chwilę przed dołączeniem do niej, spojrzała na Tadka. Kiwnęli do siebie porozumiewawczo głowami, a następnie trójka chłopców wyszła z mieszkania.

***

- A co my będziemy dziś robić? - zapytałam, kiedy razem z blondynką wchodziłyśmy do lasu.
- Gdybyś spytała o to wcześniej to bym ci powiedziała. - zaśmiała się. - A teraz to się już nie opłaca, zaraz będziemy omawiać cały plan.
- Znalazła się mądrala. - zakpiłam.
- Uważaj na słowa, bo tym razem będziesz robić pompki! - zakpiła, szturchając mnie w ramię.

Obie zaśmiałyśmy się głośno, przez co chłopcy spojrzli na nas, na co my wybuchnęłyśmy śmiechem jeszcze bardziej.

- Nareszcie! - zawołał Zośka. - Ile można czekać?
- To wyobraź sobie, że to i tak było szybko. - zaśmiała się dziewczyna.
- Dobra, nie ważne. - pokrecił głową. - Plan jest taki.

Zawadzki i panna Miller zaczęli objaśniać plan.

Naszym dzisiejszym zadaniem było wybijanie szyb. Dobrano mnie w parę z Pawłem, Rudy był z Zośką, a Nika z Alkiem. Po przydzieleniu każdemu z nas pary i miejsca akcji, dostaliśmy kilka minut na obmyślanie wszystkiego i krótkie pogadanki przed pójściem.
Staliśmy pod drzewem - ja, Rudy, Alek i Wierzba.

- Cóż się stało, że jesteś na akcji? - zapytałam Wierzbowskiego.
- Wiesz, żeby się uwiarygodnić pasowało by wziąść udział w jakiejkolwiek akcji, nie sądzisz? - zaśmiał się.
- Naturalnie, ale nie myślisz, że ktoś sobie może pomyśleć, że dziwne jest to iż wszyscy są w parach, a ty jesteś z Niką i Alkiem?
- Oj, daj spokój Anka. - mruknął Alek. - Czepiasz się o szczegóły.
- Ale to właśnie te szczegóły są najważniejsze. - fuknęłam, zakładając ręce na piersi.
- Ważne, że Wierzba bierze udział w akcji i tyle. - dodał Rudy.
- Dobra ferajna, brać się do roboty! - zawołała młoda Miller.

Wszyscy od razu ruszyliśmy. Musieliśmy jak zawsze wyjść w miarę pojedynczo, żeby nie wzbudzić podejrzeń.

- Ej, zaczekaj chwilę. - zasmiał się Janek, ciągnąć mnie za rękę.
- Co jest? - zapytałam zdezorientowana.

Rudy zaśmiał się pod nosem i pocałował mnie w policzek.

- A co to było? - uśmiechnęłam się cwanie.
- A to tylko taki mały szczegół. - zakpił. - A podobno szczegóły są najważniejsze. - puścił mi oczko.
- Obracasz mojej słowa przeciwko mnie. - zaśmiałam się grożąc mu palcem.
- Anka, do diabła! - zawołał zniecierpliwiony Zośka.
- Mówiłam! - zawołam. - Później ci jeszcze dopiekę.
- Już się boje. - zakpił i uśmiechnął się, na co ja przewróciłam oczami.

Podeszliśmy do Zośki, który tylko pokrecił zrezygnowany głową. On i Rudy wyszli, a ja z Pawłem zaraz za nimi.

- Stresujesz się? - zapytał Pawelski, kiedy byliśmy w drodze na wyznaczone miejsce.
- Trochę, tak jak zawsze. - oznajmiłam, wzruszając ramionami. - Nie da się tak bez stresu.
- Fakt. - zaśmiał się. - Ale wszystko będzie dobrze, spokojnie.
- Jak na wojnie. - uśmiechnęłam się, co on odwzajemnił.

***

Byliśmy już na miejscu. Staliśmy narazie obok jednej z kamienic. Obserwowaliśmy narazie nasz cel. Czekaliśmy, aż będzie tam mniej ludzi.

- Gotowa? - zapytał Paweł, tym samym patrząc na mnie z kamienną twarzą.

Kiwnęłam jedynie głową twierdząco i przełknęłam ciężko ślinę.

Chcąc, nie chcąc na każdej akcji, nawet najmniejszej, towarzyszył mi stres, ale to chyba normalne, prawda? Nie uwierzę, że ktoś z nas nie stresował się ani razu na jakiejkolwiek akcji. Można to świetnie kamuflować, ukrywać to głęboko w środku, ale zawsze jest, choćby w najmniejszym procencie.

Moim zadaniem było osłanianie Kazika i tym samym stanie na czatach. On miał rozbić szybę i zerwać zdjęcia.

Ruszyliśmy w stronę fotografa, Paweł pierwszy, z rękami w kieszeni, szedł jakby nigdy nic, a ja parę metrów za nim, próbowałam wyglądać naturalnie, ale pomimo tego w dłoni ściskałam lekko materiał sukienki, tak jakbym chciała się w ten sposób odstresować. Nie powiem, trochę działało.

Kiedy okularnik był przy celu rozejrzał się ostatni raz i wyjął kamienie z torby, po czym rzucił nimi w szybę, tym samym zasłaniając jedną ręką twarz. Ja przybliżyłam się do ściany, opierając się o nią lekko i obserwowałam, czy nie idzie żaden Szkop. Co jakiś czas zerkałam w stronę Pawła. Chłopak powoli, pojedyńczo zrywał każde zdjęcie, zupełnie tak, jakby nigdzie mu się nie śpieszyło.

- Paweł sprężaj się! - pomyślałam.

Miałam już to wykrzyczeć, ale opanowałam się, gryząc się tym samym w język. Zaczęłam lekko z nerwów tupać jedną nogą. Odwróciłam się do chłopaka, a on spojrzał na mnie z uśmiechem i pomachał mi jednym ze zdjęć. Na witrynie zostały jeszcze bodajże dwa takowe.

- Halt! (Stać!)

Odwróciłam się z szeroko otwartymi oczami w stronę, z której dochodził owy głos. Serce zabiło mi dwa razy szybciej, kiedy zobaczyłam niemieckiego żołnierza biegnącego w naszą stronę.

Paweł momentalnie przyśpieszył, kiedy tylko ujrzał, kto biegnie w ich stronę. Przecież miało tu nie być patrolu. Ani tu, ani nigdzie w okolicy. Skąd więc wziął się tu ten pieprzony Szkop!? Teraz to nie ma znaczenia, teraz muszą jak najszybciej uciekać.

- Anka, spadamy! - zawołał chłopak.

Jednak to było już daremne. Niemiec był już prawie przy nas, a nie mieli jak uciec, bo był to ślepy zaułek.

Zauważyłam, że mężczyzna już coś majstruje koło swojego pasa, przy którym była broń, więc ja nie pozostałam mu dłużną. Wyjełam szybko pistolet i zaczęłam mierzyć w Niemca, który zbliżał się coraz bardziej.

Wymierzyłam w jego stronę i patrzyłam tak, trzymając palec na spuście.

- Anka.. A.. A jak ty się czujesz z tym, że go.. - nie potrafiła wyrazić tego słowami, nie chciała mnie w żaden sposób urazić.

Niemiec widząc, że mierzę do niego zatrzymał się na chwilę.

- Po zabiciu tego Niemca poczułam się okropnie. Do końca życia będę miała krew na rękach..
- Uwierz mi, że pewnie jeszcze nie raz zdarzy nam się kogoś zabić..

Ręce i nogi trzęsły mi się niemiłosiernie. Nagle mężczyzna szybko wymierzył do mnie z broni.

- Strzelaj! - zawołał Paweł.

Nagle wydobył się strzał z mojego pistoletu, przez co przymknęłam mocno oczy. Poczułam szarpnięcie za ramię i zaczęłam z Kazikiem biec. Jednak Niemiec nie zaczął się wykrwawiać, a przynajmniej nie tak, jak tego oczekiwaliśmy.

Cały mój stres, strach, stawił, że trafiłam go zaledwie w ramię. Na co ten oparł się szybko o ścianę, trzymając jedną ręką postrzelone miejsce, drugą nadal mierząc w nas.

Co innego jest strzelać w nieruchomą kukłę, w towarzystwie przyjaciół, na beztroskiej polanie, a co innego do wroga, który ciągle się rusza, podczas gdy towarzyszy ci strach i stres, podczas akcji sabotażu.

Co z tego, że potrafię strzelać, jeszcze trzeba nauczyć się panować nad emocjami i zachować zimną krew.

No bo, czy każdy doświadczony, światowej sławy malarz zawsze maluje same arcydzieła? Czy nigdy nie zdarzyło mu się naszkicować jednego obraz dziesiątki razy, tylko po to, aby po kilku godzinach wyrzucić wszystkie szkice do kosza, bo tak, bo są złe?

Czy doświadczony kucharz, nigdy nie spotkał się z opinią, że jego danie komuś nie smakuje?

Czy najwspanialsza aktorka, nigdy nie spotkała się z twierdzeniem, iż nie nadaje się do jakiejś roli?

Dlatego też nawet doświadczonemu strzelcu zdarzy się chybić, gdy towarzyszy mu stres i strach.

Ledwo zebraliśmy się do ucieczki, gdy nagle rozległ się drugi strzał. Ale tym razem nie nasz.

Poczułam przeraźliwy ból w nodze i nagle upadłam. Paweł przerażony spojrzał na mnie i szybko wziął mnie pod ramię, po czym zaczęliśmy biec, jeżeli można to nazwać biegiem. Krwawa plama ukazywała się na materiale mojej spódnicy. Jednak mimo tego, adrenalina wciąż buzowała w moich żyłach, dzięki czemu ból był mniejszy niż od razu po postrzale. Starałam się zachować trzeźwość umysłu, tym samym próbując wymyśleć jak opatrzyć ranę, jak może ona wyglądać i tym podobne.

Nim się obejrzałam Kazik doprowadził mnie do lasu.

- Naresz- - przerwała Nika, widząc nas.

Wytrzeszczyła oczy i szybko do nas podbiegła.

- Szybko! Pomocy! - zawołała, próbując pomóc mi stać, a tym samym zabierając mnie od Pawła.
- Nic mi nie jest. - wymamrotałam.
- Nie wcale, tylko cię postrzelili. - warknęła.

Widziałam, jak jej oczy lekko się zaszkliły. Mój wzrok jednak poszybował dalej, dzięki czemu ujrzałam jak cała banda chłopaków z Zośką, Rudym i Alkiem na czele biegnie w naszą stronę.

- Co się stało, do cholery?! - zawołał Zośka.
- Nika, daj mi ją. - powiedział stanowczo Rudy, po czym znalazłam się w jego ramionach.
- Weź ją tam, pod drzewo. - powiedział Alek.
- Niemiec do niej strzelił. - powiedział Paweł, łapiąc się za głowę.
- Kurwa! - zawołał Tadek, kopiąc jakiś kamyk.
- Taduesz! - warknęła Aniela.

Mimo wszystko był dowódcą i powinien dawać przykład, nawet jeżeli chodzi o słownictwo.

- Jak do tego doszło? - zapytał Janek, kładąc mnie na ziemi.
- Długa historia. - mruknęłam. - Przynieś mi apteczkę.

Chłopak jednak nie posłuchał i zaczął delikatnie odklejać materiały sukienki, który przykleił się już do rany, po czym podwinął ją, tak aby widzieć ranę w okazałości.

- Rana wylotowa. - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
- Przynieś mi tą cholerną apteczkę, zajmę się tym. - warknęłam.
- Ty? Zwariowałaś?! - zakpił. - Anoda, apteczka! - zawołał.
- I co? - zapytał Zośka, podchodząc do nas razem z Niką, Alkiem, Wierzbą i Pawłem.
- Masz. - powiedział Anoda, podając apteczkę Jankowi.
- Kula przeszła na wylot. Anka ma szczęście, że trafił w bardzo nieszkodliwe miejsce. Daleko od kości i nie uszkodził raczej żadnego mięśnia. - wyjaśnił.
- Ja tu jestem od medycyny czy ty? - prychnęłam.
- Anka, przestań. - mruknął Wierzba. - Chyba masz już gorączkę.
- Możliwe. - poparł go Maciek.
- Dobra przeczyszcze to szybko, jest całkiem łatwe do zszycia, więc zrobię to od razu. - powiedział Rudy, wyjmując z apteczki sodę oczyszczoną.
- Zostawić was? - spytała Nika.
- Maciek niech zostanie, jak coś to ją przeniesiemy. - oznajmił ,przykaładając wacik przesiąknięty sodą do mojej rany, na co syknęłam z bólu. - Wy zajmijcie się podsumowaniem dzisiejszej akcji.

Aniela i Tadeusz spojrzeli po sobie, po czym kiwnęli zgodnie głowami i odeszli. Wierzba zamienił kilka słów z Alkiem, po czym również odszedł.

Jakieś ponad pół godziny później wszystko było gotowe. Obie rany były zszyte i owinięte bandażem.

- Gotowe. - westchnął Janek. - Dobrze wiesz, że będziesz trochę kuleć, ale przeżyjesz. Nie nadwyrężaj jej dziś.
- Wiem. - zaśmiałam się.

Janek spojrzał ukradkiem na Maćka, co ten od razu spostrzegł. Wstał szybko, otrzepał spodnie z ziemi i przed odejściem położył rękę na ramieniu niższego chłopaka.

Rudy położył swoją rękę na moim czole, po czym przejechał nią po moim policzku.

- Gorączkujesz. - westchenął.
- Janek, to normalne po postrzale. - uśmiechnęłam się lekko.
- Gdybym ja był z tobą na akcji.. - powiedział, wbijając wzrok w ziemię.
- Ej. - zaśmiałam się, łapiąc go za rękę, przez co spojrzał na mnie. - To nie twoja wina, że dobrali mnie z Pawłem. Poza tym, to i tak moja wina, bo źle strzeliłam do tego Niemca. Wiesz, nikt nie jest idealny.

Chłopak uśmiechnął się lekko, usniósł moją dłoń i pocałował ją delikatnie.

- Zaraz wrócę, poczekaj. - oznajmił, wstając z ziemi.
- Nigdzie się stąd nie ruszam. - zakpiłam.

Siedziałam teraz sama pod drzewem. Czułam, jak powoli adrenalina opada, a co za tym idzie coraz bardziej mogłam poczuć ból. Nie był nie do wytrzymania, całkiem znośny, biorąc pod uwagę to, że rana, a właściwie dwie rany, bo jest to rana wylotowa, były już doskonale zszyte i zabandażowane mocno, by je dobrze ucisnąć. Czułam, jak robi mi się gorąco, bo chcąc nie chcąc gorączkowałam i zapewne, minie to dopiero jutro.

Janek zachował zmianą krew, nie dał się ponieść emocją. Nie to co ja, kiedy myślałam, że coś mu się stało. Popłakałam się, byłam załamana i zdenerwowana, a potem do tego okazało się, że nic mu nie jest. A on teraz zachował się bardzo odpowiedzialnie. Był odpowiedzialny. Odpowiedzialny, inteligentny i potrafił zachować zimną krew, kiedy sytuacja tego potrzebowała. A mimo tego był zabawny, ciepły, wrażliwy i kochany. Tak wiele różnych cech w jednym ciele.

Po paru minutach Rudy wrócił razem z Zośką. Stanęli sobie nade mną i tak patrzyli to na mnie, to na siebie, jakby nie za bardzo wiedzieli, co mają ze sobą począć.

- Będziecie tak stać jak słupy? - zapytałam. - O co chodzi?
- Pora się zbierać. - oznajmił Tadek.
- Nareszcie! - zawołałam, wzdychając głośno.

Jedną ręką podparłam się o drzewo i chciałam powoli wstać. Drugą trzymałam się za nogę, która pobolewała w czasie próby podniesienia się. Nic dziwnego, rana, zaszyta czy nie, nadal była świeża.

- Powariowałaś do reszty? - spytał zbulwersowany Janek.

Nim się obejrzałam wziął mnie na ręce, uważając tym samym na nogę.

- Zaniosę cię, nie możesz nadwyrężać nogi. - oznajmił. - A przynajmniej nie dziś. - dodał, wiedząc, że i tak długo nie usiedzę w miejscu.
- Pójdziecie bardziej obrzeżną drogą. - zaczął Tadeusz. - Tam będzie mniejszy ruch. Tędy byście zwracali na siebie zbyt dużo uwagi, a tego nam nie trzeba. Możliwe, że droga zajmie wam trochę dłużej, ale to bez znaczenia.
- Rozumiem. - kiwnęłam głową. - A ty idziesz normalnie?
- Tak, ja i reszta wracamy normalnie. - potwierdził. - Będę na was czekał w mieszkaniu, mama pewnie już będzie, więc wszystko jej wyjaśnię.
- Dobrze, no to chodźmy.
- Uważajcie na siebie, naprawdę nie potrzeba nam dziś więcej kłopotów. - westchnął najwyższy z naszej obecnej tu trójki.
- Nie martw się. - uśmiechnęłam się lekko.
- W twoim wypadku to nawet martwienie się nic nie daje. - zakpił i pogłaskał mnie po głowie. - Idźcie już.

Pomachałam ręką w stronę reszty, a następnie Janek poprosił, abym wzięła torbę i zaczęliśmy iść. Musieliśmy wyjść z innej storny lasu, szliśmy prawie tą samą drogą, jak kiedyś ja z Tadeuszem. Czekała nas długa droga.

***

Dotarliśmy do mieszkania po jakiś czterdziestu minutach drogi. Janek posiedział chwilę, a następnie poszedł. Mama już o wszystkim wiedziała, tak jak Tadek mówił, o wszystkim ją poinformował.

- Oj dziecko, dziecko. - westchenęła rodzicielka, kręcąc przy tym niedowierzająco głową.
- Przecież nic mi nie jest. - mruknęłam. - Mogło być gorzej.
- Już przestań. - warknął Tadek, wychodząc z kuchni.
- Kochanie, powinnaś się położyć. - powiedziała mama kładąc dłoń na moim czole. - Prześpisz się, może gorączka spadnie.
- Zrobiłem ci okład. To dobry pomysł, położysz się, a ja ci to położę. - dodał Tadeusz. - Mamo weź to, ja ją przeniosę.
- Nie mogę sama? - mruknęłam, wzdychając głośno.
- Sama to będziesz mogła próbować chodzić jutro, ale nie dziś. - powiedział stanowczo chłopak.

Westchnęłam z dezaprobatą, tak czy siak, wiedziałam, że nie wygram. Poza tym, nie miałam siły na kłótnie, byłam zmęczona i potrzebowałam odpoczynku.

Brat wziął mnie na ręce i z pomocą mamy, podczas otwierania drzwi, zaniósł mnie do pokoju, po czym położył na łóżku. Przykrył mnie kołdrą, a mama położyła mi mokrą hustkę na czole.

- A teraz śpij, kochanie. - powiedziała mama, głaszcząc mnie po policzku.
- Zajrzymy później. - uśmiechnął się delikatnie Zośka, a następnie oboje zniknęli za drzwiami.

Chyba pierwszy raz w życiu zasnęłam tak szybko. Nawet nie mam pojęcia, kiedy. Ból stopniowo malał, a gorączka spadała.

Następnego dnia

Obudziłam się dość szybko. Gwałtownie poderwałam się z łóżka i chciałam wstać. Jednak szybko, zorientowałam się, że to nie takie proste, kiedy poczułam ból w nodze.

- Dobrze, powoli. - powiedziałam sama do siebie.

Najpierw stanęłam na podłodze zdrową nogą, a następnie drugą. Powoli wstałam, chwiejąc się lekko na początku.

- Hej, nie jest najgorzej. - zaśmiałam się, podpierając ręce na biodrach. - Myślałam, że będzie gorzej.

Jednak nie mów hop przed zachodem słońca. Po zrobieniu zaledwie jednego kroku, zrozumiałam, że zajmie mi trochę nauczenie się "jak chodzić". Plusem było to, że noga nie bolała jakoś mocno, tylko czasami, ale znośnie.

- Dobra, rozchodzę to i będzie dobrze. - stwierdziłam.

Idąc za tym tokiem myślenia wyszłam z pokoju. Powędrowałam do kuchni, co zajęło mi dłużej niż normalnie, bo chcąc nie chcąc kulałam lekko, a do tego musiałam nauczyć się, jak się poruszać. Choć nie powiem, nawet łatwo mi to szło.

- Anka! - zawołał Tadek, widząc mnie w futrynie kuchni.

Młodzieniec momentalnie poderwał się z miejsca i podszedł do mnie, chcąc pomóc mi iść.

- Daj spokój. - fuknęłam, odtrącając jego ręce. - Trochę poćwiczę i zaraz będę śmigać. - zaśmiałam się.
- Nie przeceniają się. - powiedział Tadeusz, marszcząc lekko czoło.
- Najdroższy braciszku.. - zaczęłam. - ..rana jest niewielka, niegroźna, świetnie zszyta i zabezpieczona. Ból praktycznie znikomy. Nauka chodzenia zajmie mi max godzinę i będę sprawna jak nigdy.
- Wiemy, kochanie. - uśmiechnęła się mama. - Lepiej mów, jak się czujesz. Gorączka spadała?
- Tak, jest lepiej. - uśmiechnęłam się. - No nie patrzcie na mnie, jak na kalekę.
- Oj Anastazja.. - zaśmiała się pod nosem mama, tym samym kręcąc rozbawiona głową.

Mama przygotowała kanapki z dżemem, które wspólnie zjedliśmy. Oczywiście, nieobyyło się bez masy pouczeń na temat tego, że nie powinnam nadwyrężać nogi i tym podobne.

Natomiast ja myślałam o niebieskich migdałach. Miałam dość ambitne plany na ten dzień. Możliwe, że nawet zbyt ambitne patrząc na mój obecny stan. Ale jak to się mówi - raz kozie śmierć.

Jakąś godzinę później nasza rodzicielka wyszła do piekarni, przez co zostaliśmy sami w domu. Aby wprowadzić mój plan w życie, musiałam zaproście do nas "ekipę". Podeszłam więc do telefonu i wykręciłam numer Anieli, następnie Maćka, którego poprosiłam, aby przyszedł z Basią i Duśki.

- Po co ci są wszyscy potrzebni? - zapytał Tadek, kiedy odłożyłam już na dobre telefon. - I czemu pośród tych osób nie było Janka?
- Dowiesz się, jak wszyscy przyjdą.

***

- Dobra, to powiesz nam, co się stało? - zapytała Aniela, popijając herbatę z filiżanki.
- I czemu nie ma Janka? - dodał Dawidowski.
- Jezus, co wy macie z tym Jankiem? - zapytałam poirytowana. - Zaraz się wszystkiego dowiecie, spokojnie.
- Jak na wojnie. - prychnął Tadek.
- Czy wszyscy siedzą wygodnie? - zapytałam poprawiając się na fotelu.
- Tak. - odparli zgodnie.
- Ale na pewno?
- Tak!
- Ale jesteście pewn-
- Mów! - zawołali poddenerwowani, na co ja się zaśmiałam.
- Chciałabym dziś zapytać Janka, czy zostanie moim chłopakiem.. - westchenęłam lekko. - A wy mi w tym pomożecie. - uśmiechnęłam się cwanie.

Aniela, Tadek, Maciek i Basia pobladli prawie w tym samym momencie. Przełknęli ciężko ślinę, po czym spojrzeli po sobie, nie wiedząc co zrobić.

- To ona nic nie w- - zaczęła Duśka.
- Jasne, że ci pomożemy! - zawołała Basia uśmiechając się sztucznie, a tym samym kładąc dłoń na ramieniu Bytnarowej i ściskając go lekko, przez co dziewczyna mruknęła coś pod nosem.
- Cieszę się niezmiernie. - uśmiechałam się triumfalnie. - A więc plan jest taki.

Zaczęłam powoli wyjaśniać, co zaplanowałam i ogółem, jak to ma wyglądać.

Jednak przyjaciele słuchali jej połowicznie. Jasne, starali się skupiać na tym, co tłumaczy brunetka, nie chcieli jej zawieść, tym bardziej, kiedy jest w dość nietypowej sytuacji, ale oni mieli inny problem. W głowie każdy z nich miał istny galimatias, misz-masz, czy inny kogel mogel.

***

Była godzina piętnasta. Właśnie przebrałam się w błękitna sukienkę z białym kołnierzykiem. Część włosów miałam upięte, a inną część rozpuszczoną, dzięki czemu delikatne fale opadały na moje ramiona.

- I jak? - zaśmiałam się, obracając się tym samym delikatnie, tak aby nie zaczęła mnie boleć noga.
- Bardzo ładnie, Anka. - uśmiechnął się Tadek. - A ty jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - zapytał zmieszany.
- Tak, Tadeusz. - złapałam go za ręce. - I to jak nigdy. - uśmiechnęłam się szeroko.
- No, dobrze. - westchnął delikatnie. - No to.. Um.. Powodzenia. - uśmiechnął się niemrawo.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, tym samym ukazując szereg białych zębów, po czym złapałam za klamkę i pomachałam mu przed wyjściem.
Zaczęłam iść powoli chodnikiem. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Moim pierwszym celem była kwiaciarnia. Dlatego też, gdy tylko znalazłam się przy niej, szybko do niej weszłam i zgarnęłam bukiet kwiatów, który tam na mnie czekał.

Basia miała go tam zamówić, dałam jej pieniądze, aby za nie go zapłaciła, a następnie miała poinformować sprzedawczynię, że przyjdzie tu po niego dziewczyna. Proste, żeby nie tracić czasu, podczas stania w kolejce, wyborze kwiatów, płacenia i tym podobne. A wygląd bukietu opisałam dokładnie Basieńce już w domu.

Owy bukiet był taki, jaki sobie wymarzyłam. Kilka czerwonych róż na około i biała róża w środku. Tak dla akcentu kolorystycznego, a co.

Kiedy wyszłam z kwiaciarni, podążałam powoli dalej. Następnym i zarazem ostatecznym celem było mieszkanie Bytnara.

Śmiać mi się chciało, kiedy widziałam zadowolone miny przechodniów, którzy spoglądali na mnie, co i raz uśmiechając się pod nosem. Zapewne myśleli, że ten piękny bukiet dostałam od mojego lubego. Cóż za ironia..

Po paru minutach znalazłam się pod kamienicą Janka. Stanęłam przed drzwiami i podniosłam lekko głowę, aby spojrzeć do góry.

Cóż to się dzieje, że dziewczyna musi prosić chłopaka o zostanie parą. Przecież to należy do obowiązków mężczyzny, to tak nie przystoi. Jednak ja nie mam zamiaru już dłużej czekać, naczekałam się już dość. Jeżeli Janek nie potrafi się tym zająć, to ja wezmę sprawy w swoje ręce, a co?

Tylko czy naprawdę Jasiek nie miał zamiaru jej zapytać o zostanie parą?

Wczoraj

- Dobra, wszystko jasne? - zapytał Janek.

On, Aniela, Maciek i Tadeusz siedzieli w salonie. Było dość wcześnie rano, Anastazja spała, a pani Leona wyszła wcześniej do piekarni.

- Czyli ja mam z nią zostać, tak? - dopytała Aniela, aby się upewnić.

Plan był zawiły i rozbudowany, a żadne z nich nie chciało nic popsuć.

- Tak. - odparł Jasiek.
- A co jeżeli będzie dopytywać, czemu ja zostaję, czemu wy idziecie i czemu nie zaczekacie? - dodała blondynka.

Anastazja była nieprzewidywalna, trzeba było uwzględnić wszystkie opcje, nawet te najmniej prawdopodobne.

- To zrobimy wszystko, aby wybić jej to z głowy. - powiedział Dawidowski.
- Dobra Tadeusz, możesz iść ją obudzić. - oznajmił najniższy z chłopców. - I pamiętaj, ani słowa o tym, że dziś akcja.
- Nie martw się, ja się nie wygadam. - zakpił Tadek, wstając z fotela. - Lepiej pilnuj Alka.
- Wypraszam sobie! - zawołał najwyższy i założył ręce na klatkę piersiową, tym samym udając obrażonego.

***

Aniela przed wejściem do pokoju brunetki kiwnęła głową do Tadeusza na znak zgody. Wszystko szło zgodnie z planem.

Chłopcy wyszli z kamienicy i żwawym krokiem podążali do lasu na zbiórkę – tą prawidzwą, jak i tą zorganizowaną przez Janka.

Kiedy znaleźli się na miejscu pozostali chłopcy czekali na nich. Byli wszyscy ci,
którzy być tu mieli. Nawet Wierzbowski, którego Rudy specjalnie zaprosił.

- Dzień dobry moi mili! - zawołał uradowany Jasiek. - Cieszę się, że jesteście wszyscy, a teraz słuchajcie, po co tu jesteście.
- Co żeś ty taki rozradowany, Rudy? - zaśmiał się Anoda.
- Rozradowany to ja dopiero będę, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem. - zaśmiał się chłopak. - Więc tak, wszystko ogarniemy po powrocie z akcji, ale tak aby nie było przy tym Anki.
- A jak chcesz to zrobić? - zakpił Kazik.
- Ty, mój drogi, będziesz właśnie kluczem do tego, ale po kolei. - zaśmiał się. - Nika pójdzie na akcje z Alkiem, bo uwiną się raz, dwa i będą tu z powrotem. Ja będę z Zośką i Wierzbą, bo we trójkę zrobimy to o wiele szybciej, a pamiętajcie, że chodzi o to, że mam być tu przed Anką. - zaśmiał się. - A ty Pawełku idziesz z Anastazją.
- Ja tam wiem, czy to dobry pomysł dobierać Pawła z Anką. - zakpił Anoda.
- Moim zdaniem poradzi sobie świetnie. - uśmiechnął się cwanie Janek. - Poza tym, twoje zadanie Kazik, jest najważniejsze. Bez tego nic nie wypali.
- Ja-Jak to? - zapytał lekko zestresowany.
- Ty będziesz rozbijał szybę, Anka będzie na czatach. - oznajmił. - Twoim zadaniem jest gra na czas. Musisz jak najdłużej przeciągać zrywanie zdjęć, tak, żebyśmy my mogli tu wszystko dokończyć.
- Rudy, ale to nie jest zbyt ryzykowne? - zapytał Czarny Jaś. - A jak tam będą Szkopy?
- Nie będzie ich. - uśmiechnął się zawadiacko Wierzba. - Tam, gdzie znajduje się ich cel, nie ma ani jednego patrolu. - oznajmił, deptając butem wypalonego papierosa. - Ponadto nie ma ani jednego patrolu w jego okolicy.
- Janek, długo nad tym siedziałeś? - zaśmiał się Dawidowski.
- Wystarczająco długo, przyjacielu, by mieć pewność, że wszystko pójdzie jak po maśle. - zaśmiał się Jasiek.
- No dobra, a co my mamy robić jak wrócimy z akcji? - zapytał Anoda.
- Tak jak mówiłem, Aniela i Maciek uwiną się raz, dwa na swojej akcji. Dlatego też zdążą pójść do kwiaciarni i wrócić tu, jeszcze przed Anką i Pawłem.
- A jaki bukiet sobie panicz życzy? - zakpił Dawidowski, mierzwiąc włosy Bytnara. - Jakiś wymyślny kolor? Zapach? A może jakiś nietypowy gatunek?
- Wystarczą czerwone róże, Alek. - odgryzł się niższy.
- Ja, Zośka i Wierzba we trójkę też uwiniemy się w miarę szybko, dzięki czemu wrócimy tu, a ja będę mógł się przebrać.
- Przebrać? W co? W garnitur? - zaśmiali się chłopcy.
- Janek, nie przesadzasz? - zaśmiał się Heniek. - Masz ją poprosić o zostanie parą, a nie jej się oświadczać.
- Na oświadczyny przyjdzie czas. - mruknął Rudy, uśmiechając się cwanie.

Tadeusz słysząc to zdanie spiął się lekko, nie był chyba na to jeszcze psychicznie przygotowany. Ale chyba kiedyś to nadejdzie, prawda?

- Będę musiał się przebrać w jakiś lepsze ubrania. Po akcji będę cały w szkle, kurzu i nie wiadomo w czym jeszcze. - wyjaśnił.
- Anka też. - dodał Paweł.
- Właśnie nie. - podkreślił Bytnar. - Dlatego jest na czatach. 
- Dobra, a my wszyscy tu po co? - zapytał Anoda.
- Dla towarzystwa, atmosfery i nastroju. - uśmiechnął się triumfalnie Janek. - No i ktoś musi klaskać, jak Anastazja się zgodzi.
- Skąd ty taki pewny jesteś, że się zgodzi? - zaśmiał się Wierzbowski, a Dawidowski wybuchnął śmiechem na jego słowa.
- Bo ja to po prostu wiem.
- Dobra, czy wszyscy wiedzą, co i jak? - zapytał Tadeusz. - Pamiętajcie, żeby całkiem szybko skończyć akcje, tak żebyście byli tu przed Anką i Pawłem.
- I pamiętajcie, żeby się nie wygadać! - zawołał Maciek.

***

- Wszystko świetnie! - zawołał rozradowany Janek. - Jak wyglądam? - zaśmiał się.
- Jak jakiś laluś. - zakpił Maciek.
- Mam nadzieję, że jednak mimo wszystko się zgodzi.. - powiedział chłopak, drapiąc się po karku.

Ubrany był w jakąś beżową koszulę, włosy miał uczesane – Aniela długo się z nimi mordowałą, żeby doprowadzić je do ładu. Wszystko było w należytym porządku, dopięte na ostatni guzik.

- Widzę, że kogoś tu dopadła niepewność. - zaśmiał się lekko Dawidowski, jednak młodszemu z ich nie było do śmiechu. - Ej no. Zgodzi się, czemu miałaby się nie zgodzić?
- No nie wiem.. Może to za sza szybko..?
- Za szybko? - zakpił wyższy. - Jedno jest pewne – na pewno nie jest za szybko. Stres będzie dopóki ci nie odpowie, ale to normalne.
- Znawca się znalazł. - zaśmiał się Janek, tym samym uśmiechając się lekko.
- Słuchaj, ja jestem w związku czy ty? - oddał mu tym samym. - Wszystko masz dopięte na ostatni guzik, będzie dobrze!
- Anka i Paweł idą! - powiedział po cichu Wierzba, podbiegając do nich.
- Co może pójść nie tak? - uśmiechnął się szeroko Dawidowski, a Bytnar razem z nim.

- Szybko! Pomocy! - zawołała Aniela.

Nagle serce stanęło im na parę sekund. Szybko podbiegł do nich Zośka, a widząc w oddali Pawła trzymającego razem z Niką Ankę, ruszyli czym prędzej w ich stronę.

Wszyscy już wtedy wiedzieli, że ze wspaniałego planu Janka nici.

- Życz mi powodzenia tato. - pomyślałam.

Następnie przymknęłam na chwilę oczy i westchnąłem lekko. Już czas.

Zdeterminowana, uśmiechnięta od ucha do ucha i z deczka zestresowana weszłam do kamienicy. Szybko wyszłam po schodach i stanęłam przed drzwiami mieszkania Bytnarów. Zapukałam delikatnie i czekałam, aby mój luby otwarł. Jednak – nie doczekałam się.

Zdziwiłam się, bo z tego co mówiła Danuta, Janek nie miał na dziś, żadnych planów i miał siedzieć cały dzień w domu.

Zapukałam więc ponownie – nadal nic.

Westchnąłem ciężko i zmarszczyłam czoło.

- Gdzie on do cholery jest? - powiedziałam po cichu.

I tak nie miałam nic do stracenia, więc złapałam za klamkę. O dziwo – mieszkanie było otwarte. Niezmiernie mnie to zdziwiło, zazwyczaj drzwi są zamknięte. Pomyślałam, że to nawet lepiej. Wejdę po cichu do mieszkania, po czym zakradnę się do jego pokoju i zrobię mi niespodziankę.

Otwarłam więc powoli i cichutko drzwi, a następnie weszłam do mieszkania. Zamknęłam je delikatnie i również po cichu podążyłam do pokoju Janka. Jednak w połowie korytarza, przed wejściem do salonu zatrzymałam się. Słyszałam jakąś niewyraźną rozmowę, co szczesze mówiąc, zdziwiło mnie jeszcze bardziej niż niezamknięte drzwi.

Janek miał być w domu sam – tak to przecież zaplanowaliśmy.

Duśka miała iść do Anieli, na co obie się zgodziły rano. Natomiast państwo Bytnar mieli być u Dawidowski, z powodu rzekomego zaproszenia na kawę. Czy coś poszło nie tak i któreś z nich jest w domu?

Zmarszczyłam lekko czoło i weszłam do salonu.

- Było gorąco, nie? - zaśmiał się Janek.

Chłopak stał i zapinał guziki od koszuli. Włosy miał w niezwykłym nieładzie, a na czole miał kropelki potu. Natomiast na sofie siedziała rozczochrana Monia.

Stanęłam w drzwiach jak wryta. Z dłoni wypadł mi bukiet, a dźwięk połamanych kwiatków rozniósł się po salonie.

- Anka! - zawołał Janek.
- Tadeusz miał rację! Jesteś cholernym kobieciarzem! - krzyknęłam, czując napływające do oczu łzy.

Zerwałam się szybko i wybiegłam z mieszkania. Nie zwarzałam nawet na ból nogi, który był coraz silniejszy. Łzy spływały mi po policzkach, a serce było w kawałkach. Czułam się taka rozdarta! Przecież ja mu uwierzyłam! Pokochałam! A on jest taki, jak mi go zawsze opisywano.. Tyle razy kłóciłam się z Tadeuszem o to, że nie jest kobieciarzem! Tyle razy go broniłam! Przecież on mnie kochał.. Ja go kochałam.. A on naprawdę był i jest kobieciarzem..

Wybiegłam czym prędzej z kamienicy. Chciałam najlepiej zapaść się pod ziemię. Czułam wstyd, gniew, żal i chyba setkę innych emocji. Nie zwracałam uwagi dosłownie na nic. Wybiegłam na ulicę, po której jechały auta. Jednak ból w nodze był już niewyobrażalny. Upadłam na ulicę. Zalana łzami, ze złamanym sercem, z piekielnym bólem nogi. Nagle w moją stronę zaczęło jechać auto. Zatrzymało się centralnie przede mną.

- Życie ci nie miłe, do cholery?! - zawołał zbulwersowany kierowca. - Anastazja!

Uniosłam wzrok by zobaczyć, kto to, po czym zobaczyłam Edwarda wybiegającego z samochodu.

- Anka, co ci się stało?! - zawołał, kucając przy mnie.

Spojrzałam na niego szklanymi oczami, a następnie położyłam moją dłoń na jego policzku.

Janek wybiegł z mieszkania zaraz po Anastazji. Nie miał pojęcia, że osoba, która została postrzelona w nogę, poprzedniego dnia może biec tak szybko! Wybiegł z kamienicy, po czym gwałtownie się zatrzymał, widząc Anastazję na drodze razem z Edwardem.

Bez namysłu złączyłam nasze usta, a po moich policzkach spłynęły kolejne łzy.

Edek był w istnym szoku i rozterce – co tu się do cholery wyprawia?

Po chwili momentalnie się od niego oderwałam.

- Zabierz mnie stąd.. Proszę.. - wyszlochałam po cichu.
- Już.

Wziął mnie delikatnie na ręce i zaczął iść w kierunku auta. Rozejrzał się jeszcze dookoła i ujrzał sylwetkę Bytnara przed kamienicą. Posłał mu tylko srogie spojrzenie, a Janek stał jak słup.

Edek nie był złośliwy, nie chciał ukazać mu swojego triumfu. Był po prostu wściekły na Bytnara, że doprowadził Anastazję do takiego stanu. Nawet on nie był tak bezduszny, żeby cieszyć się z tego.

Wilczyński położył mnie na tylnim siedzeniu, a następnie zasiadł przed kierownicą, po czym odpalił samochód i ruszyliśmy.

A Janek stał nadal w tym samym miejscu. Odprowadził wzrokiem auto Edka, po czym przymknął oczy. Spod jego powiek zaczęły wydobywać się łzy.

Właśnie stracił najważniejszą osobę w jego życiu..

_________________________________________

Dzień dobry! Stęskniliście się? ♡

Tak oto kończy się kolejny rozdział! Mam nadzieję, że wam się podobał! Podzielcie się opinią w komentarzu!

Przepraszam, ze musieliście czekać na rozdział te chyba ponad dwa tygodnie, ale po prostu miałam trudny tydzień pod względem osobistym i nie miałam nawet ochody tknąć notatnika.

Muszę wam też oznajmić, że kolejny rozdział pojawi się za jakieś 2/3 tygodnie! Wiem, że długo, ale mam ku temu powód.

W następnym tygodniu zdaje egzamin ósmoklasisty. Chciałabym się na nim skupić przez te ostatni dni, mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Będzie mi miło, jak będziecie trzymać za mnie kciuki, haha! ♡

Nawet mi schlebia to, że zostawiam was w tak wielkiej niewiadomej co do tego, co zaszło w rozdziale na tak długi czas xD Oj wiem, że jestem okrutna!

A teraz, do zobaczenia kochani! ♡

Przepraszam za wszelkie literówki!

dodany ~ 10 czerwca 2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top