Rozdział 35
Następnego dnia..
*Pov.Janek*
Spałem twarzą do ściany. Ledwo co się rozbudziłem, kiedy uświadomiłem sobie, co i jak. Obok mnie, dokładnie za moimi plecami leżała moja najukochańsza osoba na świecie.
Zaśmiałem się cicho sam do siebie. Mając wciąż zamknięte oczy, przeciągnąłem się lekko, a następnie odwróciłem do brunetki. Starałem się być w miarę cicho, żeby jej nie obudzić. Przecież miała ciężką noc, zasnęła jakieś parę godzin temu.
Z uśmiechem na ustach wyciągnąłem rękę ku miejscu, na którym leżała. Chciałem odgarnąć jej włosy i pocałować delikatnie w policzek albo w skroń. Tak też zrobiłem.
Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy moja ręka, zamiast spotkać się z miękkimi włosami brunetki i ciepłym policzkiem dziewczyny, spotkała się z zimną poduszką.
Momentalnie otworzyłem szeroko oczy.
Nie było jej.
Nie było Anastazji.
Zerwałem się z łóżka jak poparzony. Zacząłem rozglądać się po pokoju, jakbym chciał ją znaleźć. Tak, jakby była gdzie tu ukryta. Jakby bawiła się ze mną w chowanego. Tyle że jej nie znalazłem i to było w tym wszystkim najgorsze.
Nagle spostrzegłem na fotelu, na którym przedtem leżały jej ubrania, piżamę pożyczoną od Duśki. Była ułożona w równą kostkę, tak jak to zawsze robiła Anastazja.
Była swego rodzaju perfekcjonistką. Mimo tego jej lekko szalonego charakteru, jej niezdarności i nieuważności lubiła mieć porządek, lubiła, kiedy wszystko było, jak należy.
Szybko złapałem owy materiał w dłonie. Wciąż pachniała nią, ale była zimna.
Zimna, co tym samym znaczyło, że leżała tu już jakiś czas, a co za tym idzie, Anka wyszła jakiś czas temu.
Sam nie wiedziałem, co czułem. Gniew? Skądże, jak mogłem być zły, skoro nawet nie wiedziałem, co się stało. Smutek? Może trochę, w końcu wyszła, bez jakichkolwiek wyjaśnień. Strach? I tu tkwi sedno. To jest strzał w dziesiątkę.
Cholernie się bałem. Bałem się, co ona znowu wyprawia, co ona znowu wymyśliła. Bałem się, że sobie coś zrobi, przecież to, co stało się ostatnio w jej życiu, na pewno nie było powodem do radości.
Ubrałem się, jak najszybciej tylko mogłem i wybiegłem z pokoju. Usłyszałem rozmowy w salonie. Miałem nadzieję, że jest też tam Anka, ale można się było domyśleć od początku, że jej nie było.
Rodzicie spojrzeli na mnie zdziwieni. Byłem rozczochrany, ubrany byle by tylko coś mieć na sobie, wzrok miałem zaspany. Ale mnie to nie obchodziło, mnie teraz obchodziła tylko młoda Zawadzka i to gdzie się podziewa.
- Gdzie ona jest? - zapytałem, stojąc w drzwiach.
Mama spojrzała niepewnie na tatę, tata na nią. Duśka spuściła wzrok na podłogę. Milczeli.
- Gdzie jest Anastazja? - spytałem ponownie.
Nie chciałem się kłócić czy krzyczeć. Byłoby to bezcelowe. Mi były potrzebne tylko informacje i jak najszybsze odpowiedzi.
- Wyszła.. - westchnęła lekko mama.
- Jak to wyszła?! - zawołałem. - Jak mogliście ją wypuścić? Nie widzieliście, w jakim ona jest stanie?
Zacząłem krążyć po pokoju. Przetarłem dłońmi twarz, następnie przeczesałem nimi włosy, aż w końcu zjechałem na kark.
- Nie chcieliśmy, żeby wychodziła sama, Duśka chciała z nią iść. - powiedział tata.
- Więc dlaczego nie poszła?
- Anastazja nalegała. Mówiliśmy, prosiliśmy, żeby nie szła, ale uparła się i prosiła. - dodała mama. - Powiedziała, że musi się przejść, przewietrzyć się..
- Gdzie poszła? - zapytałem.
- Nie mamy pojęcia. - oznajmiła Duśka.
- Cholera. - odparłem tylko szybko.
Wszedłem do przedpokoju, wziąłem kenkartę i złapałem za klamkę.
- Janek.. - powiedziała siostra, łapiąc mnie za ramię. - Zostaw ją.. Ona musi to wszystko przemyśleć, poukładać w głowie. Sama.
- Nie zostawię jej. - odparłem szybko i wyszedłem z mieszkania.
Zszedłem szybko po schodach, następnie wybiegłem z kamienicy. Rozejrzałem się po ulicy, ale na marne, bo nigdzie nie widziałem Anastazji. Nie miałem pojęcia, gdzie mam iść. Przecież ona mogła być wszędzie. Mogła iść do Anieli, Maćka, Basi, Heńka, a nawet do tego cholernego Edka. Mogła iść do piekarni porozmawiać z mamą, mogła też pójść do domu, choć to było mało prawdopodobne. Mogła być dosłownie wszędzie i to było w tym wszystkim najgorsze.
Jako że nie chciałem się nikomu narzucać o tak wczesnej porze, pomyślałem, że pójdę do parku. W końcu Anka lubiła tam chodzić. Łono natury - mogła, by tam spokojnie pomyśleć.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Szedłem w miarę szybko, nie chciałem biec, biorąc pod uwagę patrole na ulicy. Nie chciałem, żeby któryś mnie zatrzymał, bo biegłem. Mogli, by mnie zacząć podejrzewać dosłownie o wszystko.
W po paru minutach dotarłem na miejsce. Wszedłem do parku i zacząłem się rozglądać. Same nieznane twarze. Poszedłem, więc w głąb parku. Zaczynałem tracić nadzieję, widząc tylko twarze Niemców i Niemek, Polek i Polaków, którzy nie byli ową brunetką.
Aż w końcu ją dostrzegłem. Stała na mostku, rękami opierała się o balustradę, głowę miała podpartą o ręce, wzrok wkuty w wodę.
Ucieszyłem się tak, jakbym właśnie rozwiązał największą zagadkę świata. W sumie rozwiązałem zagadkę świata. Mojego świata. Mojego świata zwanego Anastazją.
Szybko podbiegłem do dziewczyny. Nawet mnie nie zauważyła, wciąż tempo wpatrywała się w wodę. Objąłem ją mocno od tyłu, a Anka odwdzięczyła mi się porządnym uderzeniem z łokcia w żebra. Momentalnie ją puściłem i zgiąłem się w pół, czując ból. Niby taka drobna, ale siły to ta kruszyna ma za dwóch.
- Dzień dobry, słońce. - wypaliłem, wciąż zwijając się z bólu.
- Mój Boże! Janek, przepraszam! - zawołała Anka i szybko do mnie podeszła. - Nic ci nie jest?
- Już w porządku. - powiedziałem, prostując się. - Będę miał porządnego siniaka. Mogłabyś mi zostawiać inne pamiątki. - zaśmiałem się lekko.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam.. - westchnęła, łapiąc się za głowę.
- Przecież nic mi nie jest, żyje. - zaśmiałem się. - Za to ty mnie nieźle nastraszyłaś. Mogłaś mi chociaż powiedzieć, że gdzieś wychodzisz, wiesz? - powiedziałem już z pełną powagą.
Dziewczyna spojrzała na mnie. Podeszła bliżej, objęła mnie i położyła głowę na mojej klatce piersiowej. Westchnąłem cicho i odwzajemniłam jej gest, po czym położyłem moją głowę na jej.
- Musiałam się przejść. Nie chciałam cię budzić. - oznajmiła.
Zacząłem lekko gładzić jej plecy moją dłonią, przez co ona wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.
- Bałem się, że coś ci się stanie. - powiedziałem. - Mogłaś mi powiedzieć, poszedłbym z tobą.
- Mogłam, ale nie chciałam. Chciałam się przejść sama. - odparła szybko. - Musiałam to przemyśleć. Sama.
- I co? Wymyśliłaś coś?
- Nie wiem.. - westchnęła. - Ale wiem jedno. - powiedziała, podnosząc głowę, aby móc na mnie spojrzeć.
- Co takiego? - zapytałem, również na nią patrząc.
- Kocham cię.
Anastazja stanęła na placach i pocałowała mnie delikatnie w usta, co ja odwzajemniłem.
Posmakowałem jej ust dopiero wczoraj, a już byłem od nich niemalże uzależniony. Nie potrafiłem sobie wyobrazić niespróbowania ich. To chyba była najpiękniejsza rzecz w moim życiu - spróbowanie jej malinowych ust. Choćby delikatne ich muśnięcie, a było dla mnie na wagę złota. Kocham tę dziewczynę całym sobą, teraz mogłem to okazywać. My mogliśmy to okazywać.
- Też cię kocham. - uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna się odsunęła.
*Pov.Anastazja*
- Przepraszam, że nic ci nie powiedziałam. Nie chciałam, żebyś się martwił. - powiedziałam, łapiąc go za rękę.
- Nie szkodzi, ważne, że cię znalazłem. - zaśmiał się lekko.
- I przepraszam za to uderzenie. - zaśmiałam się również - Wystraszyłeś mnie!
- Nie wierzę! Ciebie się da przestraszyć? - zakpił, uśmiechając się.
Zaśmiałam się i przewróciłam oczami lekko z poirytowania. Czasami nawet nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, więc wolałam po prostu nic nie mówić.
- Chodźmy. - powiedziałam, łapiąc go za rękę i ruszając.
- Poczekaj. - zaśmiał się lekko.
Stał w miejscu jak słup, przez co. kiedy go pociągnęłam do przodu, on pociągnął mnie ponownie do tyłu, przez co prawie upadłam.
- Co? - zapytałam zdziwiona.
Janek nic nie odpowiedział, zaśmiał się tylko pod nosem. Nagle złapał mnie, podniósł i posadził na balustradzie mostku. Przestraszona tym, że zaraz wpadnę do wody, złapałam się kurczowo jego ramion.
- Janek! Zwariowałaś?! - zawołałam oburzona.
Chłopak trzymał swoje ręce na moich biodrach, tym samym przygważdżając mnie do balustrady.
Zaśmiał się głośno z mojej reakcji, a moje zbulwersowanie rosło jeszcze bardziej.
- Z czego się śmiejesz?! Zaraz wpadnę do wody!
- Nie wpadniesz, trzymam cię. - powiedział, uśmiechając się ciepło. - Puść mnie.
- Nie puszczę cię, nie ma mowy. - odparłam szybko.
- Puść.
- Nie!
Jasiek westchnął głośno, złapał moje ręce i po prostu oderwał od siebie. Trzymał mnie za dłonie i patrzył na mnie, a ja na niego.
- Nie ufasz mi. - powiedział, patrząc mi w oczy.
- Ufam ci. - odparłam szybko.
- Nie, nie ufasz. - uśmiechnął się lekko. - Boisz się, że wpadniesz do wody, że cię puszczę. Co tym samym znaczy, że mi nie ufasz.
- Od kiedy jesteś filozofem? - zakpiłam.
- Zaufaj mi.
- Przecież ci ufam! - zawołałam już wkurzona tym wszystkim.
Ile można? Przecież mu ufam. Ja się tylko boje, że coś pójdzie nie tak, nagle się przechyle do tyłu i wpadnę do wody, że nagle Janek mnie puści przez nieuwagę. Czy.. Czy to znaczy, że mu nie ufam..?
- A więc puść mnie. - powiedział z powagą.
Może Janek bawił się w psychologa, ale tak tylko troszeczkę. Chciał, aby Anka mu ufała, a żeby mu ufała, musiał sobie to zaufanie wyrobić. Musiała wiedzieć, że nic mu przy nim nie grozi i Janek to doskonale wiedział. Chciał jej właśnie pokazać, że przy nim nie musi się niczego bać.
Spojrzałam na niego niepewnie. Bałam się jak cholera. Zacisnęłam usta w wąską linię i tak patrzyłam, to na nasze ręce, które były tym samym moją gwarancją, że nie wpadnę do tej przeklętej wody, to na Janka, który bawił się ze mną w jakieś filozoficzne szachy. Czekał na mój ruch. Musiałam go wykonać dobrze, tak żeby odnieść sukces i niczego nie spieprzyć.
Westchnęłam lekko, zamknęłam oczy i powoli puściłam ręce chłopaka.
- I co? Żyjesz? - zaśmiał się lekko.
Zdziwiona otwarłam szybko oczy i ruszyłam się, przez co właśnie pochyliłam się do tyłu.
- Powoli! - zaśmiał się Janek, łapiąc mnie jedną ręką za plecy, drugą za rękę.
- Wpadłabym! - zawołam.
- Gdybyś się nie ruszyła, to byś nie wpadła. Poza tym widzisz? Nic ci się nie stało, złapałem cię. Tak samo, jak mnie puściłaś, nic ci się nie stało. - oznajmił z triumfalnym uśmiechem.
- No, można tak powiedzieć.. - mruknęłam, śmiejąc się.
- Teraz mi ufasz? Wiesz już, że nic ci przy mnie nie grozi? - zapytał, mając nadzieję, że otrzyma pozytywną odpowiedź.
- Chyba tak. - zaśmiałam się.
- Chyba? - oddał mi tym samym.
- Na pewno, kretynie! - zaśmiałam się i objęłam go mocno. - Ale proszę, weź mnie już stąd, bo zejdę na zawał.
- Spokojnie. - zaśmiał się, ściągając mnie z balustradki.
- Jak na wojnie. - dodałam.
Złapałam go za rękę i szliśmy do wyjścia z parku. Wyszliśmy z niego i powoli szliśmy po chodniku.
- A przemyślałaś to wszystko? - zaczął Janek wpatrując się przed siebie. - Co masz zamiar zrobić?
- Prawdę mówiąc, to nie mam pojęcia. - westchnęłam. - Nie wiem kompletnie nic.
- A gdzie masz zamiar teraz iść? - zapytał, zatrzymując się.
Razem z nim zatrzymałam się też ja. Stanął przede mną i patrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi.
- Chce iść do Heńka. - odparłam.
To była jedyna rzecz, jaką wymyślałam podczas pobytu w parku. Potrzebowałam rozmowy z tym blondynem jak jeszcze nigdy w życiu.
- Do Heńka? - spytał zdziwiony. - Po co?
- Chce z nim porozmawiać. - oznajmiłam. - Wybacz, że chce rozmawiać z nim, a nie z tobą, ale muszę z nim. - powiedziałam, patrząc mu w oczy. - On mnie zna bardziej.. W takim sensie.. Eh.. Jak mam to powiedzieć.. - wydukałam, zasłaniając dłonią twarz.
- Masz na myśli to, że lepiej wie, co ci siedzi w głowie? - zapytał, unosząc jedną brew.
- Coś w tym stylu. Jest dla mnie jak brat, przez te wszystkie lata, te, kiedy byłam z nim i te, kiedy się po prostu przyjaźniliśmy, poznaliśmy się na wylot. - oznajmiłam. - Potrzebuje rozmowy z nim.
- Rozumiem.
- Na pewno? - zapytałam, chcąc się upewnić.
- Tak. - zaśmiał się lekko. - Już chcesz tak iść?
- Jak najszybciej. Nie wytrzymam dłużej czekać.
- Czyli.. Już? - zaśmiał się ponownie.
- Tak. - pokręciłam lekko głową w rozbawieniu.
- Uważaj na siebie. - powiedział i pocałował mnie w policzek. - Proszę.
- Będę, nie martw się. - uśmiechnęłam się lekko.
- A kiedy cię zobaczę? - zaśmiał się, kiedy już miałam odchodzić.
- Kiedyś na pewno. - zaśmiałam się, a widząc jego niezadowoloną minę, przewróciłam oczami. - Jak wszystko naprawie. - wzruszyłam ramionami. - Albo przynajmniej po rozmowie z Heńkiem.
- Do zobaczenia. - zaśmiał się i pocałował w usta na odchodne.
- Do zobaczenia. - uśmiechnęłam się i poszłam w kierunku niemieckiej dzielnicy.
Ledwo ruszyłam w jej stronę, a mina od razu mi zrzedła. Spoważniałam tym samym próbując uporządkować wszystko w głowie. A robiłam to już od dobrych paru godzin. Niestety rezultatów nadal nie uzyskiwałam.
Jedyne szczęście, jakie mnie spotkało to posiadanie przy sobie niemieckich papierów od Heńka. Dał mi je wczoraj, jak tańczyliśmy, tak żeby nikt nie widział, a ja ukryłam je w kieszeni sukienki. Na szczęście nie miałam okazji ich nigdzie odłożyć.
Dawały mi one gwarancję tego, że wejdę do niemieckiej dzielnicy prawie legalnie. Prawie, bo nadal były to sfałszowane dokumenty, a nie prawdziwe. Ale na pewno bardziej legalnie, niż kiedy tych papierów nie miałam.
Były też gwarancją lepszego bezpieczeństwa. Czułam się z nimi bezpieczniej. Na pewno byłoby bezpieczniej, gdyby złapali mnie z niemieckimi papierami, niż gdyby złapali mnie z polskimi czy bez.
Jedno było pewne, dawały mi one więcej możliwości.
Weszłam do dzielnicy, miałam nadzieję, że ponownie nikt nie zwróci na mnie uwagi, ale co za dużo to niezdrowo. Zatrzymał mnie jeden Niemiec tuż przy wejściu do dzielnicy. Musiałam mu pokazać dokumenty, ale gdy zobaczył, że są niemieckie, puścił mnie bez zbędnych pytań.
Weszłam do kamienicy Wierzbowskiego i szybko odnalazłam drzwi do jego mieszkania. Zapukałam i czekałam, aż ktoś otworzy mi drzwi.
- Guten Morgen! (Dzień dobry) - powiedziałam, kiedy Henryk otworzył drzwi.
Zdziwił się na mój widok i można było to dostrzec. Otworzył szerzej oczy i rozwarł lekko usta.
- Wie geht es Ihrer Mutter? (Jak się czuje pana matka?) - zapytałam, chcąc zrobić jakąś scenkę.
Wciąż byliśmy w niemieckiej dzielnicy. Miałam wrażenie, że czasami jest tu bardziej niebezpiecznie niż w polskich dzielnicach. Wszędzie szemrane Szkopy, które lubią wciskać nos w nie swoje sprawy.
- Gut.. Das ist besser.. (Dobrze.. Już lepiej..) - powiedział lekko zmieszany.
Chłopak był jeszcze trochę zaspany, z pewnością dopiero co wstał. Poza tym był po urodzinach swojej przyjaciółki, co wiązało się z lekkim kacem. Ale tylko lekkim, Heniek nie był typem mężczyzny lubiącego dużo pić. A nawet jeśli, to miał mocną głowę do alkoholu. Na pewno mocniejszą od Dawidowskiego, który pewnie teraz jak zawsze przeklina się i obiecuje sobie, że już nigdy nie wypije tyle tego świństwa. Ale powiedzmy sobie prawdę.. Tej obietnicy akurat Maciek dotrzymać nie potrafi.
Do Heńka powoli dotarło, co Anka stara się zrobić, więc postanowił brnąć w to razem z nią.
- Könnte ich Sie sehen? (Czy mogłabym ją zobaczyć?) - uśmiechnęłam się i spojrzał na niego znacząco.
- Ja, natürlich, bitte kommen Sie herein. (Tak, oczywiście. Proszę wejść.) - powiedział i otworzył szerzej drzwi.
Kiedy weszłam, chłopak odetchnął lekko i zamknął drzwi.
- Przepraszam, że tak znienacka. - westchnęłam, zdejmując buty.
- Przyzwyczaiłem się. - zaśmiał się lekko.
- Spałeś? - zapytałam.
- Wstałem jakieś pół godziny temu. - uśmiechnął się. - Wiem, że wyglądam jak strach na wróble, nie musisz mi tego mówić. - zaśmiał się, a ja razem z nim.
- Pani Jadwiga jest? - zapytałam.
- Jeszcze śpi, a przynajmniej chyba śpi. - oznajmił. - Chodź do mnie.
Przytaknęłam głową na znak zgody i podążyliśmy do pokoju blondyna. Usiadł na fotelu, ja na drugim obok i siedzieliśmy tak w ciszy.
- Wiesz? - zapytałam, patrząc na ścianę przede mną.
- Wiem. - odparł krótko ściszając głos.
- Skąd? - spytałam, przełykając ciężko ślinę.
- Aniela mi powiedziała. Zadzwoniła do mnie, jak wróciła do siebie. - oznajmił. - Martwiła się, że nie wie, gdzie jesteś, ale zapewniłem ją, że skoro poszłaś z Rudym, to na pewno jesteś bezpieczna.
- Wiesz, co z moją mamą? - zapytałam.
Czułam, jak powoli do moich oczu napływają łzy. Samo wspomnienie wydarzeń ze wczoraj powodowało u mnie dreszcz i chęć rozpłakania się na dobre. A myśl, że ktoś oprócz mnie też przez to cierpi, bo nie wie, co ze mną, nie zaprzestawała temu.
- Aniela mówiła, że od razu jak przyszli z Tadeuszem to pytała, co się stało. Jak Tadek poszedł do siebie, powiedziała wszystko twojej mamie, Maćkowi i Basi. - spojrzał na mnie niepewnie.
Heniek nie wiedział, czy miał używać imienia młodego Zawadzkiego. Nie wiedział, jak Anastazja na nie zareaguję. Nie chciał sprawiać jej przykrości, ale też doskonale wiedział, że przyszła tu właśnie po to, aby o tym porozmawiać.
- Ktoś jeszcze wie?
- Nie, tylko ja i oni. - odparł szybko. - A ty? Jak się czujesz?
- Ja? - zaśmiałam się. - Sama nie wiem. Z jednej strony jestem szczęśliwa jak nigdy, z drugiej całkiem zdruzgotana.
- Co zamierzasz? - powiedział, kładąc dłoń na mojej ręce.
- Nie chcę, żeby to tak wyglądało. - westchnęłam lekko. - Nie chcę dłużej sprawiać przykrości sobie i wszystkim, którzy są wokół mnie. Myślę, że pora to zakończyć. Raz na zawsze.
- Jak to "zakończyć"? - zdziwił się.
- Chce się pogodzić.
Heńka aż zatkało. Anka chciała się pogodzić. Nie, żeby to było jakieś dziwne, Anastazja nigdy nie miała z kimś konfliktu na dłuższą metę, ale bądźmy szczerzy. Po pierwsze pokłócili się wczoraj. Po drugie była to najpoważniejsza kłótnia z Tadkiem w jej życiu. Po trzecie mierzył do niej i Janka z broni, późnej uderzył ją w twarz. Myślał, że spór ten będzie ciągnął się o wiele, wiele dłużej. Ba! Był tego pewien! Wszyscy byli tego pewni. W końcu głupia kłótnia z Jankiem potrafiła trwać jakiś tydzień, a tak poważna wymiana zdań miała być tylko konfliktem na niecały dzień? Jedno było pewne. Wyjdzie to wszystkim na dobre.
Heniek nie mówił Anastazji o Tadeuszu, bo nie pytała się o niego, a do tego Heniek nie chciał jej o nim mówić, bo nie chciał, żeby poczuła się źle czy coś. Nie chciał po prostu jej mieszkać w głowie, skoro i tak miała tam już porządny harmider.
Tadeusz był jakby niszczony. Rozpadnięty. Potłuczony jak jakiś wazon. Załamany.. Całą noc nie spał. Nie odezwał się ani słowem. A co tam robił? Siedział na łóżku i zalany łzami patrzył w okno. To nawet zabawne, bo widać tu jego podobieństwo do Anki. Ale on w porównaniu do niej przeżywał to o stokroć bardziej. W końcu to wszystko przez niego. To przez niego się pokłócili. To on do nich strzelał, a właściwie nad nich. To on uderzył Anastazję i ją zwyzywał. Czuł się jak największe gówno na świecie. A, prawdę mówiąc, to nawet tak wyglądał. Podpuchnięte oczy od płaczu. Zaczerwienione białka. Włosy w nieładzie, jakiego ten świat nie wiedział. Pognieciona koszula, której nie ściągnął po powrocie do domu. Oczy piekły go już od samego mrugania. Teraz nawet już nie potrafił płakać. Tak, jakby mu zabrakło łez przez całą noc. Jakby opróżnił zbiornik łez w swoim organizmie. Jakby się odwodnił. Możliwie też, że był odwodniony. Mało wypił, a biorąc pod uwagę, ile wypłakał to z pewnością był odwodniony. Ale była dla niego nadzieja. A tą nadzieją była Anastazja. Anastazja i to, że chciała się pogodzić.
- Tak.. Po prostu? - zapytał zdziwiony.
Wciąż nie dowierzał w to, co słyszał.
- Tak. Nie chcę ranić siebie ani nikogo wokół. Chcę być szczęśliwa. Jeżeli Tadek nie uszanuje tego, to mam to głęboko gdzieś, musi to uszanować. - oznajmiłam. - I tak go nie posłucham, jeżeli mi zabroni. Ale chcę się pogodzić. Mimo wszystko jest moim bratem i kocham go. Nawet biorąc pod uwagę to, co powiedział i zrobił. Sama nie była lepsza.. Jest mi strasznie głupio przez to, co mu powiedziałam..
- Nie przejmuj się już tym. - powiedział, chcąc mnie pospieszyć. - Co się stało, to się nie odstanie. Ważne, że chcesz się pogodzić. Nie myśl o tej kłótni.
- Masz rację.. - westchnęłam. - Czy mógłbyś mi zrobić herbaty? Proszę.
- Jasne, zaraz przyniosę. - powiedział i wstał z fotela.
Blondyn zniknął za drzwiami, a ja patrzyłam w jakiś obraz na ścianie. Po paru minutach Heniek wrócił z tacką. A właśnie on i jego mama. Pani Jadwiga niosła tackę z dwiema filiżankami, Heniek szedł za nią z talerzykiem, na którym było ciasto.
- Miło cię widzieć, Aneczko. - uśmiechnęła się ciepło kobieta. - Wszystkiego dobrego.
- Dziękuje bardzo. - uśmiechnęłam się. - Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.
- Nic nie szkodzi, zawsze jesteś tu mile widziana, dziecinko.
- Mamo, czy możesz nas zostawić samych? - zapytał Heniek.
- Synku.. - mruknęła.
- Proszę. - dodał, patrząc na rodzicielkę.
- Dobrze. - odparła. - Jak będziesz wychodzić, to zaczekaj, dam ci ciasto dla Leony.
Pokiwałam głową na zgodę, a pani Wierzbowska wyszła z pokoju blondyna.
- Czemu się tak denerwujesz? - zaśmiałam się lekko.
- Bardzo cię lubi, chciałaby móc z tobą więcej rozmawiać. - powiedział, słodząc herbatę. - A ja jej to uniemożliwiam.
- To normalne, że chce wiedzieć, o czym rozmawiamy. - zaśmiałam się. - Nie sądzisz, że to dziwne, kiedy chłopak i dziewczyna, którzy kiedyś byli w związku, chcą rozmawiać sami w pokoju?
- Czasami z takiej perspektywy to jest znacznie bardziej skomplikowane niż w rzeczywistości. - zaśmiał się. - Słuchaj, mam coś dla ciebie.
- Naprawdę? Co? - zapytałam zdziwiona.
Heniek podszedł do szafy i wyjął z niej paczuszkę. Podszedł do mnie z nią, a na jego ustach malował się uśmiech.
- Nie przyjmę nic od ciebie, nie ma mowy. - powiedziałam stanowczo. - Wystarczą mi dokumenty.
- Bierz i nie gadaj. - zaśmiał się. - To nie na urodziny.
- To tym bardziej. - mruknęłam i wzięłam paczkę do ręki, którą natarczywie mi do nich wpychał.
- Otwórz.
Przewróciłam oczami i zaczęłam odwiązywać wstążkę. Po chwili odwinęłam papier, a moim oczom ukazało się ubranie. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on tylko ruchem głowy zachęcił mnie do sprawdzenia, co to jest.
Wzięłam więc ubranie do ręki. Był to żakiet w gołębim kolorze i dopasowana spódnica do kompletu oraz beżowa koszula z krótkim rękawem. Na samym dole był równie gołębi kapelusz.
- Heniek.. - wydukałam.
Patrzyłam to na ubrania, to na blondyna. Nie wiedziałam, o co chodzi.
- Tak się noszą Niemki. Będziesz to wkładać co jakiś czas, wtedy kiedy będziesz chciała użyć niemieckich papierów. - oznajmił. - Na przykład, jak będziesz chciała tu przyjść.
- Wyjąłeś to z szafy swojej mamy? - zaśmiałam się, przyglądając się ubraniu.
- Nie moja wina, że Niemki się tak stroją. - zakpił.
- Nawet gust mają paskudny.. - mruknęłam. - Ale kapelusz fajny.
- Spódniczka też niczego sobie, nie narzekaj.
- Ale żakiet jest paskudny, przyznaj. - zaśmiałam się.
- Jest. - zaśmiał się również.
- Anka.. - westchnął. - Może to nie na miejscu, ale.. Chciałabym, abyś wypróbowała ten strój jeszcze dziś.
- W sensie.. Mam poudawać Niemkę? - zapytałam.
- Tak.. Sądzę, że nawet ci to wyjdzie na dobre. Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego, zajmiesz na chwilę głowę czymś innym. A potem do głowy napłyną ci świeże myśli.
- Masz dużo racji.. - westchnęłam. - I tak nie mam nic do stracenia. Poza tym nie jestem jeszcze na siłach, żeby od razu iść do domu, więc mogę ten czas wykorzystać pożytecznie.
- Cieszę się. - uśmiechnął się.
- Ja też. - oddałam mu tym samym.
- Możesz się przebrać. Ja wyjdę. - oznajmił i wstał z fotela.
- W porządku.
Po chwili chłopak wyszedł, a ja przebrałam się w strój. Postanowiłam też zmienić fryzurę. Kiedy rozpłatałam warkocz, Heniek wszedł do środka.
- Pomóc ci? - zaśmiał się.
- Nie, ale wiem, kto może. - zaśmiałam się.
- Żartujesz.. - powiedział, marszcząc czoło.
- No zawołaj ją, akurat pogadamy trochę. - zakpiłam.
- To nie ty tego będziesz żałować, tylko ja. - zaśmiał się. - Znowu będę słuchać cały dzień o tym, jak to Anastazja potrafi sobie ułożyć życie, jaka to Anka jest dobra i tym podobne. - zaśmiał się, wymachując rękami.
- No wiesz.. Ideałem się nie stajesz, ideałem się jest. - uśmiechnęłam się triumfalnie i zarzuciłam włosy na plecy.
- Pffff - zaśmiał się. - Mamo! Możesz przyjść na chwilę?
Chłopak praktycznie co zawołał, a jego rodzicielka już stała w drzwiach. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Była tak pogodną i radosną duszą, tak energiczną, że można by było powiedzieć, że jest w naszym wieku. Starsza ciałem, ale młoda duchem.
- Tak? Coś się stało? - zapytała.
- Mogłaby mnie pani uczesać? - zapytałam. - Pamiętam, jak pani zawsze ładnie czesała.
- Jasne, skarbeńku. - uśmiechnęła się.
Podeszła do krzesła, na którym siedziałam i kazała mi się obrócić tyłem.
- Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu czesałam cię prawie codziennie. - zaśmiała się.
- Bardzo lubiłam, jak pani mnie czesała. - zaśmiałam się również. - Moja mama zawsze później była zdziwiona, czemu jestem inaczej uczesana.
Rozmawiałyśmy tak dłuższą chwilę. Heniek nie przerwał nam, siedział w ciszy i tylko słuchał naszej rozmowy z uśmiechem na ustach. Mógł tak siedzieć godzinami. Lubił wspominać ich stare dzieje. Kiedy jeszcze byli ze sobą tak blisko, jak obecnie jest z Jankiem. Pamiętał, jaka jego matka była szczęśliwa, kiedy oznajmił jej, że jest właśnie z Anastazją. Tym samym pamiętał, jaka była zrozpaczona i smutna, kiedy oznajmił, że Anka nie chce go znać. Miał wrażenie, że dla jego rodzicielki Anastazja była jak córka, a czasami jak najlepsza przyjaciółka. Kochała ją prawie tak samo, jak jego. I tak było od najmłodszych lat. Heniek doskonale pamiętał, jak matka namawiała Ankę do pójścia na medycynę, kiedy jeszcze byli w podstawówce i brunetka nie była pewna, co do szkoły średniej. Miał czasami wrażenie, że jego matka bardziej lubiła ją, niż jego. Co nie było do końca prawdą, bo to on był jej jedynym synem. Ale z pewnością łatwiej się z nią dogadywała, gdyż była dziewczyną. Może też dlatego miała z nią taką więź. Bo pani Jadwiga całe życie miała syna, a z pewnością chciałaby też mieć córkę. Może Anka była dla niej swego rodzaju córką? W końcu z pewniej strony byłaby nią, gdyby wciąż była w związku z Heńkiem. Ale to stare dzieje. Nie ma co rozgrzebywać zakopanych spraw. Byli szczęśliwi ze sobą, są tak samo szczęśliwi bez siebie. I choć nie są już razem, to nadal grają w swoim życiu ważne role. I to jest piękne.
Mama blondyna spięła mi lekko włosy z tyłu, a reszta opadała mi na ramiona.
- Śliczne. - uśmiechnęłam się. - Bardzo pani dziękuję.
- Całą przyjemność po mojej stronie, złotko. - uśmiechnęła się ciepło kobieta i pogłaskała mnie po głowie.
- Mamo, czy mogłabyś dać nam jeszcze chwilę porozmawiać? - zapytał Heniek.
Tym razem nie był już taki szorstki. Teraz była to zwykła prośba. Zauważył, że dużo radości sprawia jego mamie przebywanie w ich towarzystwie i nie chciał jej tego uniemożliwiać. Jednak mimo wszystko musiał doinformować Ankę jeszcze w paru sprawach, a nie chciał, żeby matka do słyszała. Nie chciał jej mieszać w sprawy związane z konspiracją i tym podobne. Chociaż wiedział, że ona by chciała być w to wmieszana. W końcu jej mąż walczył w pierwszej wojnie, teraz walczy na drugiej i jest cennym polskim szpiegiem, więc czemu ona miałaby być nikim? No, ale on się po prostu o nią martwił i bał.
- Proszę..? - dodał, patrząc na nią niepewnie.
Pani Jadwiga lekko westchnęła i przymknęła na chwilę oczy.
- Dobrze. - odparła. - Przynieść wam coś?
- Nie, nie trzeba. - odpowiedziałam.
Kobieta kiwnęła głową na znak zgody i zniknęła za drzwiami.
- Jest jej przykro, że tak ją odcinasz od wszystkiego.. - powiedziałam, patrząc na niego.
- Wiem.. Ale myślisz, że ja to robię specjalnie? - zapytał, przeczesując ręką włosy. - Ja się po prostu o nią martwię. Nie chcę, żeby się w to mieszała. Jeżeli by mnie złapali.. - powiedział, wlepiając wzrok w podłogę. - Jeżeli by mnie złapali, wolę, żeby nie wiedziała nic. Wtedy nic im nie powie. Nie narazi ani siebie, ani mnie, ani was.
- Ale nie złapią. Ani ciebie, ani mnie, ani nas. - powiedziałam, poważnie kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nigdy. Zapamiętaj to sobie.
Chłopak uśmiechnął się lekko i położył dłoń na mojej dłoni, która spoczywała na jego ramieniu. Chwilę tak staliśmy w ciszy. Chyba oboje właśnie analizowaliśmy to zdanie. "Nie złapią. Nigdy" - mogliśmy sobie tak tylko mówić. Robić siebie nadzieję. Wierzyć w to. Ale czy ktoś z nas był tego pewien? Oczywiście, że nie. Nie mogliśmy być tego pewni. Ale gdybyśmy od razu byli zdania, że nas złapią, to nigdy nie bylibyśmy w konspiracji.
- Dobra, co chciałeś mi powiedzieć? - zapytałam, zabierając rękę.
- Carl ma patrol na Ujazdowskiej.
- I mam tam iść? - zapytałam, unosząc brew.
- Tak. Wiesz wyjdziecie do kawiarni czy gdzieś. - wzruszył ramionami. - Masz tylko wyrobić sobie niemiecką rolę. Jakby dać żyć Betty Kopf. - zaśmiał się.
- Taaak. - zaśmiałam się, przewracając oczami. - Dobra, wypróbujemy to wdzianko.
- Tylko pamiętaj, udawaj tak jak dotąd, tyle że teraz masz papiery. Możecie się już sobie bezkarnie przedstawić. - oznajmił.
- Heniek, nie ucz mnie, jak się dzieci rodzi. - zaśmiałam się.
- Chcesz mi coś zakomunikować? - zaśmiał się, unosząc brew.
- Co?! Nie! - zawołałam oburzona. - Nie o to mi chodziło!
Blondyn prawie pęknął ze śmiechu. Natomiast mnie aż piekły policzki. Pokrywał je soczysty rumieniec, a ja miałam ochotę najlepiej zapaść się pod ziemię.
- Przecież wiem, co miałaś na myśli. - zakpił.
- Mam nadzieję. - mruknęłam.
- Chodź. - kiwnął na drzwi i oboje wyszliśmy z pokoju.
- Aneczko, już idziesz? - zapytała posmutniała pani Jadwiga.
- Tak, proszę pani. Ale może w niedalekiej przyszłości znowu was odwiedzę. - zaśmiałam się i złapałam klamkę. - Uważajcie na siebie.
- Ty też, złotko. - powiedziała.
- Auf Wiedersehen! (Do widzenia!) - zawołałam i wyszłam.
- Auf Wiedersehen! (Do wiedznia!) - odpowiedzieli Heniek i jego matka.
Wyszłam z kamienicy Heńka. Czułam się tak jakoś.. pewna siebie? Nie potrafię tego określić. Czułam się, jakbym przed chwilą wygrała milion w kasynie. Szłam zdecydowanym krokiem przed siebie, z dumnie uniesioną głową. Może to ten strój tak na mnie działał? A może to jednak myśl, że właśnie udaje Niemkę, a tym samym mam o wiele, wiele więcej przywilejów niż Anastazja Zawadzka. Kto by pomyślał, że przyjdę tu jako Anka Zawadzka, a wyjdę już jako Betty Kopf. Szybko skierowałam się w stronę ulicy Ujazdowskiej. Wyszłam z niemieckiej dzielnicy i podążałam chodnikiem.
- Sie Miststück. (Ty szmato.)
Nagle ktoś szarpnął mnie za przedramię. Zdziwiona i z lekka zdenerwowana chciałam wyrwać ramię, ale nie mogłam. Paznokcie mojego oprawcy wbijały mi się tak w ciało, że czułam, jak powoli drętwieje mi ręka. Długie paznokcie, co tym samym oznaczało, że to kobieta.
Spojrzałam na ową postać. Nie wiedziałam, czy bardziej czułam złość, odrazę czy znudzenie.
Ingrid.
Ta sama Ingrid z restauracji, do której zabrał mnie i Anielę Henryk.
- Was wollen Sie von mir? (Czego ode mnie chcesz?) - warknęłam, wyrywając wreszcie ramię.
- Verpiss dich von Heinrich. (Odpiepsz się od Heinricha.) - warknęła.
Ubrana była w ciemnoczerwoną dopasowana sukienkę. Na głowie miała kapelusz w tym samym kolorze. Na szyi widniały białe perły, a na ramionach miała futro. Wiecie, z kim kojarzył się taki ubiór? Z prostytutkami. Czyli tym, kim była Ingrid.
- Warum? (Bo co?) - zakpiłam.
- Das geht dich gar nichts an. (Nic ci do tego.) - warknęła. - Glauben Sie, er will etwas wie Sie? Speichern Sie sie. (Myślisz, że zechce takie coś jak ty? Daruj sobie.)
- Und ich glaube, ich habe eine bessere Chance als Sie. (A mi się wydaje, że mam większe szanse niż ty.) - uśmiechnęłam się chytrze.
- Ja? (Tak?) - zakpiła. - Warum sollten Sie das tun (A niby czemu?)
- Denn im Gegensatz zu Ihnen bin ich keine Hure. (Bo ja w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem dziwką.) - warknęłam i ruszyłam przed siebie.
- Ich bin noch nicht fertig! (Nie skończyłam!) - krzyknęła i szarpnęła mnie ponownie. - Verpiss dich, ich rate dir. Weil Sie es bereuen werden. (Odpieprz się od niego, dobrze ci radzę. Bo pożałujesz.)
- Haben Sie genug von Fritz? Sie sind hinter Heinrich her? (Już ci się znudził Fritz? Bierzesz się za Heinricha?) - zaśmiałam się.
- Sie waren es Huren, die Fritz verdammt noch mal an die Front geschickt haben.
(To przez ciebie, kurwo, Fritz został wysłany na front.)
- One (Ojej..) - powiedziałam, udając załamaną. - Was? Haben Sie keinen Sponsor? (Co? Nie masz sponsora?)
- Du wirst es bereuen, Schlampe. (Pożałujesz, suko.) - wycedziła przez zęby.
- Lass mich gehen und mich verpissen. (Puść mnie i spieprzaj.) - warknęłam. -
Suchen Sie sich jemanden, Się sind lebenshungrig. (Znajdź sobie kogoś, jakaś niewyżyta jesteś.)
- Du Hure.. (Ty kurwo..)
- Auf Wiedersehen, Ingrid. (Do widzenia, Ingrid.) - pomachałam jej z uśmiechem na ustach i odeszłam.
Miałam chyba milion różnych pytań w głowie. Fritz został wysłany na front. Był jej głównym klientem. Czy przez to teraz bierze się za Heńka? Możliwe.. Ale przecież przyprawiała się do niego już wtedy, jak byliśmy w restauracji.. To było pytanie, na którego odpowiedź musiałam zaczekać.
Czasami śmiać mi się chciało z tych wszystkich prostytutek. Kochały się z Niemcami, głównie z niemieckimi oficerami, tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, byli dobrymi sponsorami. Mieli dużo pieniędzy, nie mogły narzekać na złe warunki. Żyły praktycznie jak w raju.
Drugi, był trochę bardziej głupi, z mojego punktu widzenia. Wierzyły w to, że daje im to gwarancje bezpieczeństwa. Że kiedy, ktoś je złapie, każe zabić czy tym podobne, to oni je obronią. Nic bardzej mylnego. One były dla nich tylko zabawką na jedną noc. Niczym więcej. Nie były im do niczego potrzebne, tylko do zaspokojenia potrzeb. Jedna mniej czy więcej, co za różnica. Prawda, zdarzało się, że może i taki Niemiec uratował jakąś dziwkę. Ale był to jeden przypadek na milion. Czasami nie mogłam uwierzyć, że one naprawdę chcą w taki sposób przetrwać wojnę.
Tym razem już bez żadnych niemiłych incydentów dotarłam na miejsce. A przynajmniej, tak myślałam. Jednak, jak się można domyśleć myliłam się. To nie był koniec przykrości tego dnia. Byłam już na ulicy.. Słyszałam niemieckie krzyki, więc byłam pewna, że jest tu przynajmniej jakiś patrol. Zostało mi tylko sprawdzić, czy jest tam też Carl i po prostu zacząć z nim rozmawiać.
Szłam za krzykami. Jak to się mówi "im dalej w las, tym więcej drzew." tak było i tym razem. Im dalej szłam, tym wyraźniej słyszałam słowa, jakie krzyczeli Niemcy. Prawdę mówiąc, chyba wolałabym ich nie słyszeć, a tym bardziej nie rozumieć. Kiedy dotarłam na miejsce, żałowałam, że w ogóle zdecydowałem się tu przyjść.
- Feuer! (Ognia!) - zawołał jeden z żołnierzy i machnął ręką.
Wtem rozległy się strzały, a ludzie stojący pod ścianą, padli na ziemię. Podziurawione od kul ciała, mogły by się teraz równać z serem żółtym. Ciemnoczerwona krew na ścianie, jak i ziemi była od teraz oznaką i tym samym pamiątką, tego okrótnego ludobujsta, które właśnie wydarzyło się w tym miejscu.
Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy. Niewinni ludzie.. Starsi i Młodsi.. Kobiety i mężczyźni.. Dorośli i dzieci.. I mimo tego, że buzowały we mnie emocje, nie mogłam wypaść z roli. Nie mogłam teraz zacząć tu krzyczeć i wyzywać Szkopów. Nie mogłam teraz zaklinać cały świat, że pomszczę tych ludzi. Musiałam udawać Niemkę.
Jednak mimo wszystko pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez. Nie uwierzę, że wszystkie Niemki nie mają uczuć. A nawet, jeśli tak jest, to ja nie muszę być jak wszystkie, prawda?
Stałam nieruchomo jeżdżąc wzrokiem to po martwych ciałach, to po żołnierzach. Nagle Niemiec, który wydał polecenie rozstrzelania, odwrócił się w moją stronę. I wtedy go poznałam.
Carl.
Był wyraźnie zdziwiony moją obecnością. Mruknął tylko coś niezrozumiałego dla mnie do reszty żołnierzy i podbiegł do mnie.
- Verzeihen Sie mir, dass ich mir das ansehen muss. (Niech panienka mi wybaczy, że musiała na to patrzeć.) - powiedział wyraźnie załamany.
Widziałam w jego twarzy smutek i żal, jak i przygnębienie. Teraz tylko zostawało pytanie.. Dlaczego był przynęniony? Dlatego, że to widziałam, a nie chciał tego, czy dlatego, że sam nie chciał tego widzieć, a co za tym idzie zabijać tych ludzi?
Na te pytania odpowiedzi jeszcze nie znałam. Ale pamiętajmy, że na imię mi Anastazja, a ja takich rzeczy dowiaduję, się czy tego chcą czy nie. Dlatego trzeba podkreślić słowo JESZCZE.
- Ich.. Sie.. Warum..? (Ja.. Pan.. Dlaczego..?) - wydukałam.
Złapałam go za rękę, bo poczułam się słabo. Musiałam stąd iść jak najszybciej. Czułam się, jakby teraz duszę tych zabitych ludzi wisiały nade mną i przeklinały mnie za to, że zadaje się z Niemcem, który przed chwilą pozbawił ich życia.
- Was ist passiert? Fühlen Sie sich schlecht? (Coś się stało? Źle się czujesz?) - zapytał łapiąc mnie pod ramię. - Sie blass werden. (Zbladłaś.)
- Bitte, holen Sie mich hier raus. (Proszę, zabierz mnie stąd.) - powiedziałam po cichu.
Carl posłuchał i po chwili byliśmy już z daleka od miejsca zdarzenia. Na moje szczęście.
- Geht es Ihnen gut, Miss? (Nic panience nie jest?) - zapytał widząc, że już mi lepiej.
- Nein, ich bin nur ein bisschen schwach geworden... (Nie, po prostu zrobiło mi się trochę słabo..) - oznajmiłam, wysilając się na delikatny uśmiech.
- Kann ich das irgendwie wieder gutmachen? Lass uns ins Café gehen. Wir werden dort reden. (Mogę panience to jakoś wynagrodzić? Codzmy do kawiarni. Tam porozmawiamy.) - zaproponował. - Natürlich, wenn Sie Zeit haben. (Oczywiście, jeżeli ma panienka czas.)
- Gut, gehen (Dobrze, chodźmy.) - odpowiedziałam. - Kaffee wird mir gut tun. (Kawa dobrze mi zrobi.)
Carl podał mi ramię, które przyjęłam i poszliśmy do wyznaczonej przez niego kawiarni.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu i siedzieliśmy już przy stoliku. Kelnerka przyjęła od nas zamówienie, a my siedzieliśmy w ciszy.
- Tut mir leid, dass Sie das sehen mussten. (Przepraszam, że panienka musiała to widzieć.) - westchnął lekko.
- Betty. - powiedziałam, wyciągając dłoń do niego. - Betty Kopf.
Chłopak był wyraźnie zdziwiony moim gestem. On mnie tu przeprasza, a ja nagle mu się przedstawiam. To nie ma ładu ani składu. A jednak ma. To jeden z lepszych momentów.
- Schön, Sie kennenzulernen. (Miło mi.) - powiedział, całując wierzch mojej dłoni. - Carl Raffel.
- Nun, jetzt, wo wir bei "Ihnen" sind... Sie müssen sich nicht bei mir entschuldigen. Das ist die Zeit. (No więc skoro już jesteśmy na "ty".. Nie musisz mnie przepraszać.. Takie mamy czasy.) - westchnęłam.
Prawdę mówiąc, właśnie w środku kłuciłam się sama ze sobą. On mnie tu powinien teraz wręcz błagać o wybaczenie. Błagać o wybaczenie cały naród Polski. Jednak, w końcu moja rola Niemki też jest swoją drogą jakąś formą konspiracji i działa na rzecz Polski. A czego się nie robi dla Polski, nieprawdaż?
- Ich möchte mich Ihnen noch erklären.. (Mimo wszystko, chciałbym ci się wytłumaczyć..) - westchnął.
- Also reden Sie. Um die Wahrheit zu sagen, würde ich gerne herausfinden, was Sie dazu gebracht hat, diese Menschen zu töten. (Więc mów. Prawdę mówiąc, z chęcią dowiem się, co sprawiło, że zabiłeś tych ludzi.) - powiedziałam, popijając kawę z filiżanki, którą przed chwilą przyniosła kelnerka.
- Zunächst einmal war nicht ich es, der sie getötet hat. (Po pierwsze, to nie ja ich zabiłem.)
- Aber Sie gaben den Befehl, sie zu töten, also trugen Sie zu ihrem Tod bei. (Ale ty wydałeś rozkaz ich zabicia, więc przyczyniłeś się do ich śmierci.) - odpowiedziałam z lekką frustracją.
- Ich erhielt vom Kommandanten den Befehl, sie zu erschießen. Ich hatte nichts, worüber ich sprechen konnte. (Dostałem rozkaz od dowódcy na ich rozstrzelanie. Nie miałem nic do gadania.) - wyjaśnił.
- Nein. Sie sind ein hochrangiger Soldat, Sie hätten etwas tun können, aber Sie wollten es einfach nicht tun. (Nie. Jesteś wysoko postawionym żołnierzem, mogłeś coś zdziałać, ale po prostu nie chciałeś.) - powiedziałam, zakładając nogę na nogę.
- Absolut nicht! (Wcale nie!) - krzyknął, uderzając dłonią w stół, na co podskoczyłam przestraszona. - Ich.. Entschuldigung.. (Ja.. Przepraszam..) - westchnął, marszcząc czoło. - Wir dürfen dem Kommandeur nicht widersprechen. (Nie wolno nam sprzeciwiać się dowódcy.)
- Warum? (Niby czemu?) - zakpiłam.
- Sie haben uns am Haken. Ich wollte diese Menschen nicht töten. Zumal ihnen nichts vorgeworfen wurde, sie waren völlig unschuldig. (Oni mają na nas haczyki. Ja nie chciałem zabijać tych ludzi. Tym bardziej, że nie byli o nic oskarżeni, byli całkowicie niewinni.)
- Aber..? (Ale..?) - powiedziałam, chcąc nakłonić go do dokończenia.
- Und ich erhob Einspruch gegen ihn. Aber er hat auch bei mir einen Haken. (I sprzeciwiłem się mu. Ale on ma haczyk też na mnie.) - oznajmił, wbijając wzrok w filiżankę kawy. - Er sagte, er könne meine Schwester nehmen und sie töten, einfach so. Wenn ich nicht töten will, werden sie.. (Powiedział, że może zabrać moją siostrę i zabić ją, tak po prostu. Skoro ja nie chcę zabić, to oni to zrobią..)
Prawdę mówiąc, zrobiło mi się go żal. Widziałam, że jest przybity tym wszystkim. Nie chciał być mordercą, nie chciał mieć krwi na rękach. Ale zagrozili jego siostrze, jego rodzinie. Musiał wybiera między jednym a drugim.
- Du hast eine Schwester? (M-masz siostrę..?) - zapytałam, czując rosnącą gule w gardle.
- Ja. (Tak.) - zaśmiał się lekko. - Sie ist 14 Jahre alt. (Ma 14 lat.) - uśmiechnął się. - Ich liebe sie über alles. Ich werde nicht zulassen, dass ihr etwas passiert. (Kocham ją nad życie. Nie pozwolę, żeby jej się coś stało.)
I wtedy poczułam ukłucie w sercu. Carl miał młodsza siostrę. Martwił się o nią, kochał ją, chciał dla niej jak najlepiej, nie chciał, aby coś jej się stało.
A wiecie, kto też tak robił?
Tadeusz - mój brat. Tak samo chciał, abym była szczęśliwa, martwił się o mnie bardziej niż o siebie. I właśnie w tej chwili chyba zrozumiałam Tadka. Zrozumiałam wszystko, co robił dotychczas i to, co zrobił wczoraj. On był po prostu dobrym bratem. Tym najlepszym. Zwyczajnie chciał dla mnie jak najlepiej. Chciał mnie chronić, aby nikt nie wyrządził mi żadnej krzywdy.
I kto by pomyślał, że uświadomi mi to dopiero jakiś Niemiec?
- Sehen Sie, ich hatte keine Wahl. Ich möchte nicht, dass Sie mich für einen Mörder halten. (Zrozum, nie miałem wyboru. Nie chcę, żebyś myślała o mnie jak o zabójcy.) - powiedział, łapiąc moją dłoń.
- Ich denke nicht so über Sie. Oder zumindest jetzt. (Nie myślę tak o tobie. A przynajmniej teraz.) - zaśmiałam się lekko. - Ich verstehe, dass Sie das tun mussten. Wie ich sehe, geht es Ihnen innerlich gut. Nicht wie die anderen. (Rozumiem, że musiałeś tak postąpić. Widzę, że w środku jesteś dobry. Nie to co reszta.) - powiedziałam, rozglądając się po sali.
Niemcy siedzili przy każdym stoliku. Jedni w towarzystwie innych oficerów, inni w towarzystwie panienek na jedną noc.
- Sie sind auch nicht wie die anderen. (Ty też nie jesteś jak reszta.) - zaśmiał się. -
Gewöhnlich interessiert die Deutschen das Schicksal der Polen nicht. Es ist ihnen egal, ob die Deutschen sie töten. Und Sie sorgen sich, sogar Sie waren bewegt, ich habe es gesehen. (Zazwyczaj Niemek nie obchodzą losy Polaków. Nie obchodzi ich to, że Niemcy ich zabijają. A ciebie obchodzi, nawet cię to poruszyło, widziałem.)
- Ich bin nicht aus Stein. (Nie jestem z kamienia.) - zaśmiałam się lekko.
- Ich meine, andere deutsche Frauen schenken dem nicht einmal Beachtung. Für sie spielt es keine Rolle, ob Polen am Leben sind oder nicht. (Mam na myśli to, że inne Niemki nawet nie zwracają na to uwagi. Dla nich to bez znaczenia czy Polacy żyją czy nie.) - oznajmił.
- Ich bin nicht wie andere deutsche Frauen. (Ja nie jestem jak inne Niemki.) - odparłam, uśmiechnąc się dumnie. - Und Sie sind nicht wie andere Deutsche. (A ty nie jesteś jak inni Niemcy.)
Carl tylko zśmiał się pod nosem i pokrecił niedowierzająco głową.
Później spędziliśmy trochę czasu na zwykłej rozmowie. Kiedy wypiliśmy nasze kawy i zjedliśmy ciasto, postanowiliśmy się rozejść. Odprowadził mnie pod park, tak jak poprosiłam. Potem się pożegnaliśmy, a on poszedł w swoją stronę. Natomiast ja poczekam chwilę, aż zniknie i dopiero ruszyłam.
*Pov.Aniela*
Była jakoś godzina jedenasta. Postanowiłam zajrzeć do Zawadzkich.
Nie miałam żadnej informacji o tym, czy Anka wróciła. Poza tym chciałam wiedzieć, jak się czuje Tadeusz. Mam wrażenie, że wczorajszy dzień bardziej odbił się na nim niż na Anastazji.
Mamy akurat nie było, więc poinformowałam tatę, że wychodzę i tym samym wyszłam z kamienicy.
Miałam wielką nadzieję na to, że Anka była u Janka. On przynajmniej zajął się nią jak należy. Miała opiekę. Nie wiadomo, co by jej strzeliło do głowy, gdyby była sama.
Nie miałam wieści dosłownie od nikogo. Tak, jakby wszyscy rozpłynęli się w powietrzu. Nie wiedziałam czy Anka jest u Janka, czy może już w domu, a może u Maćka i narzeka na cały świat. Nie wiedziałam dosłownie nic. Sama nie byłam w najlepszym nastroju. Wczorajsze wydarzenia odbiły się również na mnie. Widok tak zmarnionego, pogrążonego w smutku, wręcz bezsilnego Tadeusza, dosłownie kroił moje serce na ćwiartki. Jeszcze to, co Anka mu powiedziała.. Co prawda, to prawda Tadek nie był bez winy. I to nie on był tu ofiarą, a przynajmniej nie powinien być. Jednak to Anastazja zadała ostateczny, najboleśniejszy cios. To ona wbiła mu sztylet w serce. Wspomniała o ich ojcu, co było ciężkie dla niego, jak i dla niej. Mimo tego, że nie okazywali tego na co dzień, to gdzieś tam w środku zawsze myśleli o ojcu. Był dla nich największym autorytetem, dlatego każda negatywna wzmianka o nim ich bulwersowała. A co dopiero słowa "ciekawe czy byłby z ciebie dumny". Tadeusz zawsze starał się być najlepszy, jak tylko potrafił. Miał wszystko dopracowane, był spokojny i opanowany, ale nie był obojętny. Tego wszystkiego nauczył się od ojca. Zawsze chciał być jak on. Dlatego to, co powiedziała mu Anka, musiało go zaboleć bardzej niż cokolwiek innego. Oczywiście Anastazja też dużo wycierpiała. Tyle miesięcy.. Każdy z nas miał już nadzieję, za Tadkowi przeszło, że odpuścił. A on zrobił coś takiego.. Mam wrażenie, że jest aż nadopiekuńczy w stosunku do Anastazji. Chcę ją chronić przed całym światem, choć wie, że to niemożliwe, bo to przecież Anka. Jednak, on przecież doskonale wie, bo niejednokrotnie mu to mówiliśmy, że to jest jej życie, że to ona podejmuje decyzję i wszystko, co robi powinna robić zgodnie ze swoją wolą, powinna robić to, co podpowiada jej serce. A ten jak na złość, nie potrafi chyba tego zrozumieć. Ah.. Co z nich wyrośnie? Gruszki na wierzbie czy śliwki na sośnie?
Stałam przed drzwiami mieszkania Zawadzkich, czekałam, aż ktoś mi otworzy.
- Kto tam? - zapytał kobiecy głos.
- Miller. - odpowiedziałam.
Choć w sercu wciąż paliła mi się iskierka nadzieji, że może to Anastazja, to i tak wiedziałam, że to niemożliwe. To pani Leona zawsze przed otwarciem drzwi pyta "kto tam?". Robi to, gdy nie ma tamtej dwójki w domu lub gdy nikogo się nie spodziewa. Co wcale nie jest dziwne. W obecnych czasach, nie dziwne, że pyta się kto przyszedł. Nigdy nie wiadomo czy za drzwiami stoi sąsiadka z makowcem czy gestapo z granatami.
- Wejdź, Anielko. - powiedziała kobieta, otwierając szerzej drzwi.
- Dziękuje. - uśmiechnęłam się słabo.
Pani Leona nie wyglądała najlepiej. Widać było, że martwiła się o swoje dzieci. O Anastazję, bo nie było od niej żadnych wieści i o Tadka, z którym co prawda też nie było kontaktu, bo nie wychodził z pokoju.
- Siadaj, słońce, zaparzę ci herbaty. - powiedziała.
- Nie, nie trzeba. - odparłam szybko.
- Ależ proszę. Posiedź tu ze mną trochę. - westchnęła lekko.
- No, dobrze. - uśmiechnęłam się delikatnie.
Pani Zawadzka miała trochę zmęczony wyraz twarzy, co świadczyło o tym, że nie spała najlepiej, w sumie jak my wszyscy. Miała też lekko podpuchnięte oczy, co oznaczało, że musiała płakać.
- Proszę bardzo. - powiedziała, kładąc przede mną filiżankę herbaty, po czym usiadła obok mnie na sofie.
- Przepraszam, że tak od razu wejdę na temat.. - powiedziałam, biorąc łyk herbaty. - Ale.. Ma pani jakieś wieści od Anastazji?
Kobieta lekko zmarszczyła czoło i westchnęła ciężko.
- Mówiłaś o tym, że Anastazja poszła z Jankiem, więc miałam tę pewność, że Janeczek się nią zajmie i jest w dobrych rękach. - oznajmiła. - A wczoraj już nie chciałam dzwonić do Bytnarów. Ale dziś zadzwoniłam z rana.
- I co? - zapytałam.
- Zdzisława powiedziała mi, że Janek powiedział im po krótce, co sie stało, ale to mniejsza o to. Jak przyszli, to od razu poszli do pokoju. Janek kilka razy wychodził, po jakieś rzeczy dla Anastazji, a ją tyle wiedzieli, co jak weszła do domu. - wyjaśniła. - A wcześnie rano Anka wyszła na spacer.
- Sama? - zapytałam zdziwiona.
- Chciała sama, ale Jasiek później za nią poszedł. I tyle wiem. - westchnęła lekko. - Nie wiem, kiedy wróci, ani nawet czy ma zamiar wrócić. - kobieta wbiła wzorki w filiżankę.
- Wróci, na pewno. - uśmiechnęłam się lekko i położyłam dłoń na dłoni pani Zawadzkiej.
Chciałam dodać jej otuchy, dodać nadzieji, co jest śmieszne, bo sama prawdę mówiąc, nie byłam pewna tego, co mówię. Nie miałam bladego pojęcia, co mogła teraz wymyśleć Anastazja. Po głowie mogło jej chodzi dosłownie wszystko. Dlatego też cieszyłam się, że Janek jest w jej pobliżu, bo to uniemożliwiało jej wykonanie tego "wszystkiego". Jednak, wciąż nikt z nas nie wiedział, kiedy Anka wróci, czy ma zamiar wrócić i co w ogóle planuje.
- A co z Tadueszem? - zapytałam lekko zciszając głos.
- Nie mam pojęcia. - westchnęła. - Od kiedy wczoraj go przyprowadziłaś do tej pory nie wyszedł ani razu z pokoju. Chciałam tam kilka razy wejść, ale doszłam do wniosku, że chyba lepiej nie..
- No nie wiem, proszę pani. - powiedziałam. - Może to prawda, że pewnie chce być teraz sam, ale.. Ale jest pani jego matką. Tadeusz jest bardzo do pani przywiązany, sama pani to często potwierdzała w jakiś historiach z jego dzieciństwa. - oznajmiłam. - Może ja się nie znam, co jest prawdopodobne, ale myślę, że powinna pani tam wejść. I może nawet się nie odzywać, ale po prostu go przytulić czy cokolwiek. Żeby mu pokazać, że jest pani przy nim.
- Chyba masz rację, kochanie. - uśmiechnęła się lekko.
- Proszę iść, ja zaczęłam. - uśmiechnęłam się delikatnie i kiwnęłam głową na drzwi pokoju Tadka.
Kobieta wstała, pogładziła mnie ręką po głowie i poszła w kierunku pokoju Zawadzkiego. Widziałam, że chciała zapukać, ale w końcu zrezygnowała i weszła tak po prostu, zamykając za sobą drzwi.
*Pov.Tadeusz*
Leżałem na łóżku i tępo wpatrywałem się w sufit, kiedy ktoś wszedł do pokoju. Nawet się nie ruszając, zwróciłem wzrok ku osobie w drzwiach i zobaczyłem mamę.
- Mogę..? - zapytała.
Nic nie powiedziałem, po prostu ponownie zacząłem gapić się w sufit. Słyszałem lekkie westchnięcie mamy. Następnie kroki, a po chwili materac ugiął się lekko. Moja rodzicielka właśnie siedziała obok mnie. Złapała mnie za dłoń i zaczęła jeździć po niej kciukiem.
- Gdybyś się zastanawiał, to Anastazji nic nie jest. Jest u Bytnarów.. - powiedziała.
Ponownie nic nie odpowiedziałem, ale przyniosłem wzrok na mamę.
- Synku, ona też bardzo cierpi.. - westchnęła. - Wszyscy cierpimy..
- To moja wina.. - powiedziałem, czując jak rośnie mi gula w gardle.
- Wina stoi po stronie was obu, nikt nie jest bez winy. Każdy z nas popełnia błędy. - powiedziała. - Ale pamiętaj. Co byście nie zrobili, ja zawsze będę was kochać.
I wtedy coś mnie ruszyło. Nie wiedziałem nawet, czy moje serce zaczęło się kroić, czy zabiło mocniej. Nie mam pojęcia. Po prostu podniosłem się i objąłem ją tak mocno, jak tylko potrafiłem. Potrzebowałem jej, chyba jak nigdy wcześniej. Potrzebowałem jej bliskości, jej dotyku. Potrzebowałem mamy, jak nigdy wcześniej.
Pani Leona zdziwiła się lekko. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że Tadeusz jakkolwiek zareaguje, a już z pewnością nie spodziewała, się że ją obejmie. Kobieta odetchnęła po cichu z ulgą, przymknęła oczy i również objęła syna.
Zastygneliśmy w tej pozycji na dobre parę chwil. Żadne z nas się nie odzywało, co stworzyło przyjemną atmosferę.
- Kocham cię, synku, pamiętaj o tym. - powiedziała, tym samym gładząc mnie po głowie.
- Dziękuje ci, że jesteś. - wydukałem.
Po kilku chwilach puściłem ją i zacząłem się tempo wpatrywać w okno.
- Aniela przyszła.. Martwiła się o ciebie i Ankę.. - oznajmiła, patrząc na mnie niepewnie.
- Niepotrzebnie, nic mi się przecież nie stało. - odparłem. - Przekaż jej, żeby się nie martwiła..
- A może chciałbyś z nią sam porozmawiać? - spytała.
- Mamo, nie teraz. Nie mam ochoty na towarzystwo. - westchnąłem lekko.
- Jak chcesz, synku. - dodała, wstając z łóżka. - Jakbyś zmienił zdanie to wystarczy zawołać.
- Dobrze, mamo. - odparłem. - Pozdrów ją ode mnie.
- Kochanie, ona jest za drzwiami. - zaśmiała się lekko.
- No to ją przytul ode mnie, nie wiem. - wzruszyłem ramionami. - Cokolwiek, byle by nie myślała, że mam jej coś za złe i nie chce jej widzieć.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się ciepło i wyszła z pokoju.
Odprowadziłem ją wzrokiem, potem patrzyłem chwilę w zamknięte drzwi. Nie było niczym nowy dla mnie siedzenie samemu w pokoju. Przecież praktycznie całe życie byłem sam. Za dzieciaka praktycznie nie miałem przyjaciół, nie spotykałem się z nikim, ledwo co z kimś rozmawiałem. Dopiero Janek, Maciek i Kazik to odmienili. Ale przed nimi był ktoś, kto to wszystko zapoczątkował. Ktoś, kto od najmłodszych lat był dla mnie najlepszym towarzystwem. Tym kimś była Anastazja. Od małego potrafiła przesiadywać w moim pokoju razem ze mną calutki dzień, mimo tego, że sobie tego nie życzyłem. Potrafiła za mną łazić krok w krok. I nie powiem, na początku było to strasznie uciążliwe. Ale z biegiem lat znaczynałem to doceniać. Ona przesiadywała u mnie, ja u niej i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Tak po prostu. Mimo, że byliśmy prawie jak ogień i woda, to paradoksalnie byliśmy jak Jung Yang. Dopełnialiśmy siebie nawzajem, nie potrafimy bez siebie funkcjonowaniać. Kiedy jednego zabrakło, to oboje odczuwaliśmy pustkę w środku, czegoś nam brakowało. Z każdą kłótnią oboje czuliśmy się okropnie, bo wtedy raniliśmy siebie nawzajem, a przecież jeżeli byliśmy "połączeni" to oboje odczuwaliśmy ból, czyż nie? Podobno u bliźniąt działa coś takiego, że kiedy jednemu z nich zadaje się ból, to drugie potrafi go poczuć również. U nas to tak działało, tylko nie podczas zadawania bólu fizycznego, a tego słownego. Prościej mówiąc, ból zadawany każdą kłótnią i wymianą zdań, która zachodziła podczas niej. Właśnie dlatego po wczorajszej kłótni cierpieliśmy tak bardzo. Oboje zadaliśmy sobie straszne cierpienie, a sam widok czy wieści o cierpieniu drugiego z nas, sprawiały, że cierpieliśmy jeszcze bardziej. Byliśmy po prostu rozdarci. Ta kłótnia w życiu nie powinna dojść do skutku. Nigdy nie powinna się tak skończyć. Ale w nas obojgu buzowały emocje i to nie miałe emocje. Nam obojgu puściły nerwy, co spowodowało, że długo spoczywającą w środku nas ława, wreszcie wypłynęła na wierzch powodując katastrofalne straty..
Siedziałem tak już dobre kilkanaście minut. Wciąż tempo wpatrywałem się w zamknięte drzwi. Czułem się, jak dawno niepodlewana roślina - zaczynałem usychać.
Nagle drzwi do pokoju się otwarły. Wyrwany z transu spojrzałem, kto wszedł. Otwarłam szerzej oczy i rozwarlem lekko usta. Podniosłem się z łóżka i stałem tak, jak słup.
- Anastazja.. - szepnąłem.
*Pov.Anastazja*
Nim zdążyłam coś powiedzieć, Tadeusz mocno mnie objął. Oszołomiona, chwilę nie wiedziałam, co ma miejsce, ale po chwili wszytsko sobie uświadomiłam. Westchnęłam lekko z ulgą i odwzajemniłam jego uścisk.
- Przepraszam.. Przepraszam za wszystko.. - wyszlochał.
- To ja przepraszam.. - wydukałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach.
- Kocham cię, kocham cię z całego serca.
- Też cię kocham, braciszku. - zaśmiałam się przez łzy.
Odsunął się lekko, żeby widzieć moją twarz, ale nadal mnie obejmował. Oboje płakaliśmy z przyczyn niewiadomych.
- Przepraszam cię za wszystko. - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
- Wybaczysz mi? - zapytał.
- A ty mi? - dodałam.
- Oczywiście. - odparł szybko.
- A więc zgoda. - oznajmiłam i objęłam go mocno.
- Nie kłóćmy się nigdy więcej. - dodał.
- A pozwolisz mi samej decydować o swoim życiu? - zapytałam po cichu.
- Oczywiście, że tak. To twoje życie, a ja nie powinienem ci mówić, jak masz postępowaniać. Mogę ci tylko doradzać, ale nie kazać robić czegoś, tak jak ja chce. - oznajmił.
- Nareszcie zrozumiałeś. - zaśmiałam się.
- A ty mam nadzieję, zrozumiałaś, że robiłem to tylko dla tego, że się martwiłem. Po prostu boje się o ciebie i tego nie zmienisz. - dodał, obejmując dłońmi moją twarz.
- Wiem. Chyba oboje wiemy, co robiliśmy źle i jak mamy teraz postępować.
- I zapamiętajmy to do końca życia. - powiedział i pocałował mnie w czoło. - Byłaś u Janka?
- A gdzie miałam być? - zaśmiałam się, wycierając rakawami żakietu łzy.
- Ważne, że byłaś bezpieczna. - oddał. - Ja.. Mam nadzieję, że Janek nie jest na mnie zły..
- Janek? Coś ty. - powiedziałam.
- Dobrze że wróciłaś.
- Dobrze, że ty wróciłeś.
- A skąd masz takie wdzianko? - zaśmiał sie.
- Od Heńka, byłam tam przed przyjściem tutaj, tak żeby porozmawiać. - oznajmiłam. - Jego mama kupiła mi na urodziny.
- Aniela jest ciągle? - zapytał.
- Mijałam ją, jak wchodziłam po shodachm - oznajmiłam.
- Rozumiem. - odparł. - Chodź do mamy.
Oboje wyszliśmy z pokoju. Mama siedziała na sofie i patrzyła na nas znad filiżanki.
- Już dobrze? - zaśmiała się.
- Tak. - odpowiedzieliśmy razem.
- Szczerze mówiąc, myślalam, że będzie to trwać dłużej. - dodała, pochodząc do nas. - Ale cieszę się, że sobie wszystko wyjaśniliście. - objęła nas mocno.
- My też. - dodał Tadek.
- Wreszcie w tym domu zapanuje spokój. - powiedziała uśmiechnięta mama.
- Zobaczymy na jak długo. - zaśmiał się lekko chłopak.
- Miejmy nadzieję, że jak najdłużej. - dodałam.
Resztę dnia spędziliśmy razem całą trójką. Potrzebowalismy tego. Potrzebowalismy siebie. Każdy z nas powiedział, co mu chodziło po głowie od wczoraj, jak się czuł. Okazało się, że każdy z nas bardzo cierpiał. Każdy z nas nie mógł zasnąć. Jednak, najważniejsze, że wszystko wreszcie było dobrze. Tylko na jak długo?
----------------------------------------------
Przepraszam, ze musieliście tak długo czekać na rozdział, ale już jest! Całkiem długi wyszedł, bo ma ok. 9 tys słów!
Koniecznie napiszcie jak wam się podobał!
Chciałam napisać tzw. wyciskacza łez, ale uświadomiłam sobie, że nie potrafię pisać wzruszających scen XD
A tak w ogóle, to zauważyliście, że w tym rozdziale jest bardzo dużo takich "opisów"? Nwm jak to nazwać. Ale tak jakoś dobrze mi się te "opisy" pisało. Napiszcie czy przypadły wam do gustu.
No i to chyba tyle, do następnego i buźka! ♡
Przepraszam za wszelkie literówki!
dodany ~ 27 maja 2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top