Rozdział 33
Maj 1940r.
Jakiś niecały tydzień temu wróciliśmy z Brwinowa z powrotem do Warszawy. Nie wyobrażacie sobie, jak wspaniałym obrazem dla moich oczu był widok uśmiechniętej Anielii i Tadeusza rozmawiających ze sobą normalnie, tak jak dawniej.
Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni z tego, że się wreszcie pogodzili. Staraliśmy się nie naciskać i nie dopytywać o to, jak się pogodzili i tym podobne. Choć ja się tego dowiem - prędzej czy później.
W Warszawie przywitała nas dość niespodziewana informacja. Zostaliśmy od razu zwołani na zbiórkę w lesie i to z rozkazu Orszy. Jak się okazało miało to po części związek z naszą samowolką. Oznajmił wszystkim co wyczynialiśmy i jak to poskutkowało. Dowiedzieliśmy się też, że kazał Heńkowi oddać całą naszą zdobycz, czyli około dwadzieścia pistoletów i całkiem sporo amunicji. Teraz broń jest pod opieką jego i Zausa.
Kolejna ważną informacją była nowa akcja. W końcu zbliżał się 3 maja - Święto Konstytucji 3 maja. Tamtego dnia wszystko zaplanowaliśmy.
Natomiast dziś jest owy 3 maj. Byliśmy właśnie na zbiórce, a Nika i Zośka już podzieleni nas w pary, tak jak zawsze. Rudy i Nika, Paweł i Alek, Zośka i ja oraz pozostali.
No właśnie, Zośka i ja..
Byłam bardzo przeciwna dobraniu mnie w parę z bratem. Jednak o dziwo, on bardzo nalegał i nie dawał się przekonać. Byłam przeciwna, bo miałam świadomość tego, jak to się skończy.
Znając życie nie pozwoli mi nic robić, bo mogę ściągnąć na siebie, a co gorsza na nas nieszczęście. Najlepiej to by było, jakbym w ogóle nic nie robiła, a jeszcze lepiej, jakbym po prostu zrezygnowała z Szarych Szeregów.
Jednak mimo tego, akcja doszła do skutku w niezmienionych składach.
- Każdy wie co ma robić? - zapytał Zośka.
- Tak! - zawołaliśmy chórem.
- No to powodzenia! - dodał.
- I spokojnie! - zawołała Nika zarzucając torbę na ramię.
- Jak na wojnie! - zawołaliśmy.
Również zarzuciłam torbę na ramię i zdeterminowana ruszyłam.
- Poczekaj, nie będziemy wychodzić wszyscy. - mruknął Zośka łapiąc mnie za przedramię.
- Przecież i tak każdy idzie w inną stronę. - powiedziałam.
- Powinnaś mieć się na baczności. A nóż widelec.. - zaczął mnie pouczać.
- Dobra, nie kończ. - mruknęłam zrezygnowana.
No, bo ile razy w kółko można słuchać tego samego? Może w końcu mu się to znudzi, nie?
Kiedy większość już się rozeszła, ruszyliśmy i my. Rudy z Niką mieli za zadanie rozwieszać flagi, Alek i Paweł mieli malować na murach flagi polski, a my? Naszym dzisiejszym zadaniem było malowanie znaku Polski Walczącej.
- Masz tą farbę? - zapytałam, choć przecież chyba tysiąc razy sprawdziliśmy czy mamy wszystko.
- Mam. - dodał już zmęczony tym ciągłym pytaniem.
Ale nie miał mi się co dziwić. Jeszcze ani razu nie malowałam nic na murach, ani flag, ani innych znaków, więc było to dla mnie nowe doświadczenie.
Stresowałam się jak cholera, bo jednak zajmowało to dłużej niż takie wieszanie plakatów czy rozdawanie ulotek.
- Najpierw idziemy tam. - wskazał palcem na ścianę jednej ze starszych kamienic.
Kojarzyłam ją. Była to obecnie opuszczona kamienica, tylko kilka mieszkań było zamieszkanych przez nowo wprowadzone rodziny. Była to ta kamienica, której mieszkańcy stracili życie za zabicie niemieckiego żołnierza.
Tego samego żołnierza, którego zabiłam ja..
Przeglądam ciężko ślinę patrząc na owy budynek.
- Uspokój się, stres ci nie pomoże. - powiedział patrząc na mnie. - Gotowa?
- Chyba tak..
- Anka nie ma "chyba"! Jesteś na akcji, nie na klasówce z przyrody! - warknął z powagą.
Nic nie dopowiedziałam, westchenęłam tylko lekko, aby spróbować opanować emocje.
Zośka rozejrzał się wokół, aby upewnić się czy na pewno nie idzie żaden niezapowiedzny niemiecki patrol.
- Idziemy. - powiedział.
Kiwnęłam lekko głową na znak gotowości i ruszyliśmy.
Szybko podbiegliśmy do kamienicy, chłopak zaczął szybko wyjmować farbę, a ja pędzle. Dałam mu jeden, drugi zostawiłam dla siebie. Zamoczyliśmy pędzle w czarnej cieczy i zaczęliśmy. Szybko i dość sprawnie narysowaliśmy dwie kotwice na ścianie kamienicy. Równie szybko wrzuciliśmy narzędzia do toreb i uciekliśmy dopóki nikt nas nie zobaczył. Zośka biegł pierwszy, aby tym samym pokazywać mi, gdzie mam biec. Trafiliśmy do jakiejś uliczki, w której nigdy wcześniej nie byłam.
- Dobrze poszło. - powiedział opierając się plecami o ścianę budynku.
- Tak.. - powiedziałam ciężko łapiąc oddech.
Nie jestem Dawidowskim, nie dla mnie maratony do przebiegnięcia.
- Jak trafimy do lasu? - zapytałam normując oddech.
- Tędy. - powiedział pewny siebie.
Podszedł do desek na wprost nas i zabrał je na bok. Moim oczom ukazało się jakieś przejście na polane.
- Mam tam iść? - zapytałam niepewnie.
- Właź zanim się Szkopy zlecą. - warknął przewracając oczami.
Zgarbiłam się lekko, aby zmieścić się w otworze i stanęłam na trawie. Zośka wszedł za mną i zakrył ponownie przejście.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam.
- W lesie. - zaśmiał się pokazując na las przede mną. - Chodźmy. - powiedział i ruszył.
Ja zamrugałam kilka razy próbując uporządkować sobie wszystko w głowie, a potem zerwałam się, aby go dogonić.
Parę minut później byliśmy się już na miejscu zbiórki.
- Jesteście! - zawołała Nika podchodząc do nas.
- Tak, wszystko poszło dobrze, a u was? - zapytał.
- Nikomu nic nie jest? - zapytałam, zanim Nika odpowiedziała, bo wiem, że gdyby teraz zaczęli opowiadać o przebiegu akcji, to nigdy bym nie doszła do słowa.
Blondynka miała już coś powiedzieć, ale nie zdążyła.
- Anka! Tutaj! - zawołał Rudy.
Chłopak leżał pod drzewem i wymachiwał ręką, żeby zwrócić moją uwagę. Alek siedział obok niego i patrzył na chłopaka.
Anastazja pobladła. Gdyby miała coś teraz w dłoni, na pewno by to wypuściła. Poczuła ukłucie w sercu. Co się stało Jankowi? Nie wybaczy sobie, jeżeli ktoś go postrzelił. Jednak nie mogła o tym teraz myśleć. Musiała teraz jak najszybciej mu pomóc.
Zerwałam się szybko i pobiegłam w jego stronę. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Szybko rzuciłam torbę i uklękłam przy chłopaku. Złapałam jego twarz w dłonie i zaczęłam skanować każdy milimetr jego ciała. Problem w tym, że nic nie widziałam.
- Boże, Rudy co ci jest? - zapytałam przejęta.
Jeżeli to jakiś uraz wewnętrzny wnioskujac po tym, że nie widzę nic na jego ciele, to nie będę mogła mu pomóc..
Czułam, jak pojedyncze łzy spływają po moich policzkach.
- Me serce krwawi, bo cię długo nie widziałem. - powiedział uśmiechając się lekko.
Momentalnie puściłam jego twarz. Miałam ochotę kopnąć go w krocze tylko po to, żeby pouczył taki sam ból, jak ja przed chwilą, myśląc, że coś mu się stało.
Wstałam szybko z kolan, wytarlam łzy rękawem i zgarnęłam pośpiesznie torbę z ziemi.
- To było bardzo nie na miejscu. - powiedziałam zawiedziona.
- Anka.. - powiedział wstając z ziemi.
- Nie odzywaj się do mnie. - powiedziałam i odwróciłam się chcąc iść do Zośki i Niki.
- Poczekaj. - powiedział łapiąc mnie za rękę.
Odwróciłam się do niego. Mimo wszystko chciałam się dowiedzieć co miał mi do powiedzenia. Gdyby nie to, że naprawdę wystraszyłam się, że coś mu się stało to samo to co powiedział było naprawdę urocze.
- Przepraszam. - powiedział całując wierzch mojej dłoni. - Nie chciałem cię przestraszyć.
- Proszę, nie rób tak nigdy więcej. - powiedziałam uśmiechając się lekko.
Janek zrobił krok do przodu. Następnie objął dłońmi moją twarz i pocałował w czoło. Uśmiechnęłam się na ten mały, ale tak bardzo czuły gest.
- Nigdy więcej, obiecuję. - popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
Nie zastanawiając się po prostu objęłam go mocno i położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
- Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało, a ja nie mogła bym ci pomóc.. - powiedziałam przymykając oczy.
Chłopak był zaskoczony i czułam to. Najchętniej stałabym tam cały dzień, byle by on tu był ze mną i mnie przytulał.
- Nic mi się nie stanie, obiecuję. - powiedział obejmują mnie delikatnie.
W końcu go puściłam i stanęłam na wprost niego.
- Wiesz, że to było strasznie nieodpowiedzialne? - zapytałam.
- Ja mu od razu mówiłem, że to był zły pomysł! Ale nieee! - zawołał oburzony Alek.
- Siedź cicho! - mruknął Rudy i kopnął go.
- Rudy, co ty znowu wymyśliłeś? - zapytała Nika podchodząc do nas z Zośką.
- Nie ważne. - zaśmiał się.
- Ja jestem ciekaw, jak wy sobie poradziliście z zakładaniem tych flag. - zakpił Alek. - Z tym kurduplem to wam to godzinę musiało zająć! - zaśmiał się patrząc na Rudego.
- Teraz do się doigrałeś, flądro! - zawołał Rudy i rzucił się na leżącego Alka.
Zaczęli się przewracać i kopać nawzajem. To była ta typowa przyjacielska bójka.
- Jak dzieci.. - zaśmiała się blondynka kręcąc przy tym kpiąco głową.
- ZOŚKAAA! - zawołali obydwoje.
Wszyscy zaśmialiśmy się głośno.
- Jak zawsze.. - westchnął Tadeusz i podszedł do chłopaków, aby ich rozdzielić.
Oni natomiast spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się chytrze. Zośka podszedł do nich, aby ich rozdzielić, a ci szybko go złapali i pociągnęli, przez co upadł na nich.
- Idioci! - zawołał.
Obie z Anielą zaczełyśmy się śmiać, tak samo jak trójka chłopaków leżących na ziemi.
Nie dało by się teraz wyobrazić ich osobno. Nie było jednego - byli oni. Wszyscy.
Najpierw trzej muszkieterowie, nierozłączni Janek, Tadeusz i Maciek, a teraz, kiedy zaczęli się przyjaźnić z tymi dwiema szalonymi dziewczętami, nastąpił chaos w ich trójcy i tym samym zostali wspaniałą nierozłączną piątką, która zawsze była, gdy jedno z nich ich potrzebowało. Byli teraz jeszcze bliżej. W czasach tej cholernej wojny, potrafili się śmiać i bawić, tak jakby jej nie było. Byli normalnymi ludźmi, wspaniałymi przyjaciółmi, czasami czymś wiecej, a nawet świetną rodziną. Unikatową rodziną. Jedyna w swoim rodzaju. Po prostu byli sobą i to wystarczyło.
Tadeusz pamiętał jak dziś, jak się poznał z tymi dwoma kretynami.
Była końcówka wakacji. Tadeusz miał iść od września do klasy trzeciej podstawówki. Jednak zamknięto jego szkołę i teraz miał iść do nowej.
Musiał zaaklimatyzować się w nowym miejscu, poznać nowych ludzi.. A to nie było dla niego łatwe. Ten chłopiec był inny od pozostałych. Chłopcy w jego wieku grali w piłkę, robili jakieś głupoty, wspinali się po drzewach i takie tam. A on wolał usiąść gdzieś na trawie na przerwie i czytać w spokoju książkę, tak aby nikt mu nie przeszkadzał. Właśnie dlatego nowe znajomości i przystosowanie się do nowego miejsca niezbyt przypadło mu do gustu.
Chłopiec siedział w swoim pokoju i bazgrolił coś w swoim notatniku. Jak na tak małego chłopca miał bardzo dorosłe myśli i postrzegał świat bardzo dojrzale, nie to co jego siostra w tym wieku. Ona praktycznie całe dnie spędzała z tatą, słuchając jego niezwykłych opowieści albo chodziła z nim do parku, aby ona i Aniela mogły na świętym powietrzu pobawić się w piknik, albo pobawić się lalkami.
- Tadzik.. - powiedziała mama wchodząc do pokoju.
Nie była pewna, co robi jej syn i czy w ogóle jest w pokoju, więc niepewnie weszła.
- Tak mamo? - zapytało dziecko, zaprzestając poprzedniej czynności.
- Byłam dziś w sklepie. - zaczęła siadając na łóżku syna. - Poznałam tam pewną panią. Jakoś tak się zagadałyśmy i dowiedziałam się, że ma syna w twoim wieku. Chodzi do tej samej szkoły do której ty pójdziesz w tym roku. - uśmiechnęła się lekko.
Chłopak patrzył na rodzicielkę i słuchał jej uważnie.
- Zaprosiła mnie i ciebie dziś do nich do domu. Pomyślałyśmy, że może się zaprzyjaźnicie.
- Muszę tam iść? - zapytał Tadeusz z nutką niechęci w głosie.
- Bardzo chciałabym, żebyś ze mną poszedł. Pobawisz się z tym chłopcem, pogadasz.. Dobrze ci to zrobi. - zachęcała go matka.
- No dobrze.. - westchnął lekko.
- Cieszę się, że się zgodziłeś. - zaśmiała się pani Leona. - Przecież się, synku. - pocałowała go we włosy i następnie pogładziła.
Kilka godzin później byli już przed mieszkaniem owej kobiety.
- Dzień dobry! - zawołała uśmiechnięta kobieta. - Proszę, wejdźcie. - zaprosiła ich do mieszkania.
- Bardzo Pani dziękujemy za gościnę. - uśmiechnęła się pani Leona.
- Dzień dobry. - powiedział Tadeusz trzymając lekko sukienkę matki.
Jakoś zostało mu to od małego. Kiedy czuł się nieswojo trzymał w rączce ten materiał byle by czuć tylko, że jego ukochana matka jest obok i ochroni go w razie potrzeby.
Weszli do salonu razem z panią tego domu i usiedli na sofie.
- Jasiek zaprosił swojego przyjaciela, ale mam nadzieję, że to nie problem. - oznajmiła niepewnie pani Bytnar.
- Nie, skądże. - uśmiechnęła się lekko mama Tadzia.
- Jasiu jest u siebie, pierwsze drzwi po prawej skarbeńku, dasz radę? - zapytała kobieta.
Miała w planie właśnie zrobić kawy lub herbaty dla jej gościa, a młodzieniec wydawał jej się całkiem bystry, więc sądziła, że da sobie radę sam.
Chłopczyk potrząsnął głową na tak i poszedł w wyznaczone miejsce. Otwarł drzwi, a jego oczom ukazał się niski chłopiec.
- O! To pewnie ty! - odezwał się niski brunet. - Wchodź, co tak stoisz? - zaśmiał się.
Tadeusz wszedł do pokoju nieznajomego i zamknął za sobą drzwi, tak jak został nauczony.
- Janek jestem, Jan Bytnar. - powiedział chłopiec uśmiechając się szeroko i wyciągnął drobną rączkę w stronę wyższego. - Dla przyjaciół Rudy.
Chłopak patrzył na niego jak zaczarowany. Stał tu raptem minutę, a już poczuł to ciepło i empatię bijącą od tego małego gagadka. Wpatrywał się w jego dłoń, która tak wisiała w powietrzu czekając na jego ruch.
- Tadeuszu Zawadzki. - powiedział uściskając jego dłoń. - Mówią też Zośka.
Co miał powiedzieć? Że dla przyjaciół? Przecież Tadek nie miał przyjaciół.. Miał dobrych kolegów, ale przyjaciół nie. Wolał być sam i nie przeszkadzało mu to, że nie miał tego swojego jedynego przyjaciele od serca. Jedyną jego przyjaciółką, jeżeli tak ją można w ogóle nazwać, dotychczas była tylko Anastazja.
Jasiek ochoczo potrząsnął ręką Tadeusza, tak, że chłopak aż poczuł jak boli go ręką.
- Dobrze żeś się ruszył, bo ręka mi cierpła. - zaśmiał się chłopak i puścił rękę drugiego. - Nie wyglądasz jak dziewczyna. - zakpił lustrując go od góry do dołu.
- A ty nie wyglądasz na rudzielca. - prychnął Tadzik.
Znał Jaśka parę minut, a już czuł się dobrze w jego towarzystwie, a to się nie zdarzało często. Czy to jakieś przeznaczenie?
- Masz mnie. - zaśmiał się Janek. - Alek wyłaź z tej szafy! Mówiłem ci, że nie bawimy się w chowanego, bo Duśka się obraziła! - zawołał chłopak odwracaj się do szafy.
Tadeusz nie miał pojęcia o co chodzi. Kim był Alek i kim była Duśka?
Nagle szafa otwarła się od środka i wyszedł z niej wysoki chłopak. Był o stokroć wyższy od Jaśka oraz wyższy od samego Tadka, co nie zdarzyło się często wśród jego rówieśników.
- Czemu nie mówiłeś wcześniej! - zawołał zbulwersowany, zapewne nijaki Alek. - Tylko siedzę w tej szafie piętnaście minut jak jakiś pajac!
- Mówiłem! - zawołał Janek. - Tyle, że cicho.. - zakipł.
- A idź w pierony! - zawołał. - O! Cześć! - zawołał spostrzegając Tadzika, który przyglądał się im próbując ułożyć w głowie, co się dzieje. - Jestem Maciej Aleksy Dawidowski. Możesz też mówić Alek.
- A to jest Zośka! - zawołał Jasiek i objął chłopaka ramieniem.
- Przecież jest chłopcem. - zaśmiał się wysoki.
- Tadeusz Zawadzki. - powiedział średni z towarzystwa. - Mówią też Zośka.
- Miło poznać. - uśmiechnął się chłopak. - A tobie się oberwie! - zawołał i podbiegł do Jaśka.
Rzucił się na niego i zaczął się z nim szarpać jak typowe dzieciaki. Zośka przyglądał się temu z uśmiechem na twarzy. Czuł, że jest tu gdzie powinien i w dodatku z odpowiednimi ludzmi. Tak po prostu to czuł.
- Zośka! - zawołali chłopcy z ziemi.
Tadzik spojrzał się na nich. Zaśmiał się i podszedł do nich. Chłopcy spojrzeli na siebie i pociągnęli go za ręce do siebie, przez co chłopiec upadł na nich. Teraz cała trójka leżała na ziemi i śmiała się w niebo głosy.
- Jesteście niemożliwi. - zaśmiał się Tadek.
- Przyzwyczaisz się! - zaśmiał się Janek.
Zośka wstał wreszcie z ziemi i otrzepał ubranie z trawy. Pomógł wstać pozostałym dwóm chłopakom.
- Chodźmy. Spisaliśmy się na dziś. - powiedziała Aniela.
- Zbierajmy się! Świetnie sobie dziś poradziliście! Czuwaj! - zawołał Tadeusz i odpowiedziało mu gromkie "Czuwaj!".
Zaczęliśmy się zbierać, wzięliśmy wszystko i wyszliśmy z lasu. Później rozeszliśmy się przy swoich kamieniach i każdy z nas wrócił do domu.
Trzy dni później...
Wstałam ochoczo z łóżka i spojrzałam przez okno. Doskonale wiedziałam, co dziś za dzień. Dziś był 6 maja.
Czemuż to była tak ważna data?
To urodziny Janka. Mojego Janka..
Miałam plan na ten dzień. Nie wiedziałam co na to Bytnar, ale miałam zamiar iść do niego i po prostu spędzić z nim ten dzień.. Może pójść na spacer? Wyjść od kina? Albo do kawiarni? Cokolwiek.. Ale chciałam ten dzień spędzić z nim..
Podeszłam szybko do szafy i wyjęłam z niej błękitną rozkloszowaną sukienkę. Następnie poszłam szybko do łazienki, a tam dokonałam mojej codziennej rutyny. Potem poszłam do kuchni w której była mama.
- Co robisz? - zapytałam zaglądając jej przez ramię.
Rozpierała mnie dziś energia. Taka dobra energia.
- Ależ ty dziś radosna. - zaśmiała się mama i położyła przede mną talerz z kanapką z serem żółtym. - Mogę poznać przyczynę tej radości?
- Janek ma dziś urodziny.. - uśmiechnęłam się niepewnie i wzięłam kosmyk włosów za ucho.
Mama tylko spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Toż to naprawdę wielki dzień. - zaśmiała się.
- Mamo.. - mruknęłam przerzuwając kanapkę.
- Co planujesz? - zapytała siadając obok.
- Po prostu pójdę do niego. - wzruszyłam ramionami. - Ale najpierw pójdę do sklepu. Kupię czekoladę.
- Uuu czekoladę?
- Tak. Jego ulubioną. Ostatnio mówił, że nie pamięta, kiedy ją jadł albo w ogóle, kiedy ostatnio jadł czekoladę. - zaśmiałam się lekko.
- No to idź już! - zawołała mama i zabrała mi pusty już talerz.
Zamśmiałyśmy się obie, a potem ja wyszłam z kuchni. Wzięłam szybko torebkę, w której miałam kenakrte i pieniądze i wyszłam z mieszkania. Skocznym krokiem wyszłam z kamienicy, a potem podążałam chodnikiem.
Radość rozpierała mnie od środka i emanowała na wszystko wokół.
I szłam tak do sklepu dopóki nie zatrzymał mnie Niemiec w mundurze.
Przeklnęłam w myślach.
Ja to mam cholerne szczęście! Żeby dwa razy zostać sprawdzanym w tak krótkim odstępie czasowym, to jakaś kpina jest!
- Papieren (Dokumenty.) - mruknął Niemiec nawet na mnie nie patrząc.
Ale ja wiedziałam, kto to jest. To był Fritz. Wiedziałam, że jeżeli tylko na mnie spojrzy i mnie rozpozna to po mnie. Kaputt. Koniec żywota Anastazji Zawadzkiej. Po prostu koniec. Już wtedy chciał mnie zastrzelić, teraz zrobił by to bez zawahania.
Bez słowa wyjęłam szybko kenkartę i podałam mu ją mając nadzieję, że jakimś cudem dostał amnezji i nie będzie pamiętał kim była nijaka Irena Malyszewska. Albo najlepiej, że jakimś cudem zapomniał jak się czyta. A najlepiej to by było jakby po prostu oślepł. Tak, to ostatnie rozwiązanie było by najlepsze.
- Du bist es.. (To ty..) - warknął patrząc na mnie. - Du Miststück! (Ty suko!)
Już wyciągnął rękę, aby jak najszybciej uderzyć mnie w twarz, ale wtedy podszedł do niego drugi Niemiec, wyższy i młodszy.
- Fritz, was zum Teufel machst du da?! (Fritz co ty do cholery robisz?! ) - zawołał wyraźnie zbulwersowany.
- Es ist diese polnische Hündin, von der ich Ihnen erzählt habe. (To ta polska suka, o której ci mówiłem!) - zawołał wskazując na mnie.
Młody Niemiec spojrzał na mnie tak samo jak ja na niego. Pomiętałam go. To był Carl. Ten młodzieniec, który w kawiarni kazał Fritzowi przeprosić mnie i Anielę.
- Du verdammter Hund! (Ty pieprzony psie!) - zawołał do Fritza. - Wie können Sie so etwas zu dieser Dame sagen! (Jak możesz tak mówić do tej panienki!)
- Carl hat auf dich geschissen? (Carl posrało cię?)
- Rühmest! Sie sind nicht allein hier!
(Wysławiaj się! Nie jesteś tu sam!) - zawołał. - Dies ist einer von Heinrichs Freunden. (To jedna z przyjaciółek Heinrciha.)
- Sie ist eine lausige Polin! Carl, komm schon! (Przecież to parszywa Polka! Carl ogarnij się!)
Carl wyrwał mu z rąk papiery i oddał mi bez słowa.
- Ich hätte Ihnen erlauben sollen, an die Front geschickt zu werden! Nie nadajesz się do niczego! Du haltst unschuldige Menschen auf! Ich werde nicht mit Ihnen verhandeln! (Powinienem pozwolić na wysłanie cię na front! Do niczego się nie nadajesz! Zatrzymujesz niewinnych ludzi! Nie będę się z tobą użerać!) - zawołał wkurzony. - Morgen gehen Sie an die Front! Das garantiere ich Ihnen! (Jutro jedziesz na front! Gwarantuje ci to!)
- Carl! (Carl!) - zawołał wyraźnie załamany.
- Für Sie, Leutnant! (Dla ciebie poruczniku!) - powiedział tupią nogą. -
Abmarschieren! Raus, sagte ich! (Odmaszerować! Wynocha powiedziałem!)
Fitz posłał mi tylko wrogie spojrzenie i odszedł bez słowa. Miałam nadzieję, że już naprawdę pojedzie na ten front i nie spotkam go już nigdy w moim życiu.
- Es tut Ihnen sehr leid. (Bardzo panienkę przepraszam.) - powiedział łapiąc moją dłoń i całując jej wierzch.
- Sie haben nichts getan. Ich muss Ihnen sogar danken. (Pan nic nie zrobił. Wręcz muszę panu podziękować. - uśmiechęłam się lekko.
- Ich hoffe, Fritz wird Sie nie wieder belästigen. (Mam nadzieję, że Fritz już nigdy nie będzie pani niepokoić.) - powiedział spoglądając na drogę, którą przed chwilą szedł wspomniany Niemiec.
- Ich hoffe es auch. (Też mam taką nadzieję.) - zaśmiałam się lekko.
- Kann ich das nachholen? (Mogę to pani jakiś zrekompensować?)
- Nein, das müssen Sie nicht, wirklich.(Nie, nie trzeba, naprawdę.) - powiedziałam szybko.
Nie miałam zamiaru prosić o coś Niemca. Nawet miłego.
- Oder gehen Sie irgendwo hin? Darf ich Sie hinausbegleiten? Ich bestehe darauf.
(A może panienka dokądś idze? Mogę panią odprowadzić? Nalegam.) - powiedział podajc mi ramię.
- Dobrze. (Niech będzie.) - westchenęłam lekko i przyjelam jego ramię. - Ich war auf dem Weg zum Laden. (Szłam do sklepu.)
- Also los geht's. (Więc chodźmy.) - powiedział i ruszyliśmy.
Weszliśmy do sklepu do którego miałam zamiar iść. Carl był zdziwiony, że przyszliśmy do polskiego sklepu, zamiast wybrać jakiś dogodny niemiecki, ale szybko mruknęłam jakieś "Tu jest bardzo dobry towar." i zakończył temat.
Nie powiem, bezcennym widokiem były twarze klientów, jak i samych pracowników. Pierwszy raz w życiu poczułam tyle par oczu na sobie. Bądź co bądź, zawsze, kiedy wchodził jakiś Niemiec do sklepu, czy gdziekolwiek to każdy na niego spoglądał, nawet ja. Więc nie dziwnym było, że ludzie na nas patrzyli, tym bardziej, że żołnierz przyszedł z kobietą.
Serce waliło mi jak nigdy, kiedy próbowałam zlokalizować jakąkolwiek znajomą twarz, ale na moje szczęście nikogo nie było. Bo przecież wiecie jak by się to skończyło? Polka prowadząca się z jakimś niemieckim żołnierzem? Do tego udająca jakąś Niemkę z wyższych sfer? Nikt nie mógł mnie rozpoznać, a przynajmniej dopóki był tu ze mną Carl.
- Schokolade, bitte. (Poproszę czekoladę.) - powiedziałam po niemiecku do kasjerki.
Nie mogłam wyjść z roli. Zwłaszcza teraz, kiedy Carl stał przy drzwiach i czekał na mnie. Szlak by to wziął!
- Bitterschokolade? (Gorzką?) - zapytała młoda dziewczyna.
- Es gibt keine solche Option. Milchschokolade. Nur Milchschokolade. (Nie ma takiej opcji. Mleczna. Tylko mleczna.) - powiedziałam.
- Natürlich, ich bin dabei. Warten Sie eine Minute. (Oczywiście, już się robi. Proszę chwilę poczekać.)
Odetchnęłam z ulgą i przymknęłam na chwilę oczy, kiedy kasjerka odeszła.
Mleczna czekolada - ulubiona czekolada Jaśka. W sumie, tak jak i moja. Janek nie lubił gorzkiej, wiedziałam to doskonałe już od dzieciństwa. Pamiętam jak "poczęstował go", a bardziej kazano mi go poczęstować czekoladą, a kiedy on zapytał, jaka to, to odpowiedziałam mleczna, choć była to gorzka. Wtedy zjadł ją z uśmiechem, a następnie wypłuł i zaczął na mnie krzyczeć, że jestem najgorszą dziewuchą jaką kiedykolwiek przyszło mu poznać. Ah jakie to były piękne czasy..
Zaśmiałam się lekko na to wspomnienie.
Kto by pomyślał, że aż tak się zmienimy? Że aż tak zmienią się uczucia względem naszej dwójki? Że z nienawiści przejdziemy do.. No właśnie, do czego? Do zakochania? Przecież ja nawet nie wiem, czy on czuje to samo!
Anka wpieprzyłaś się w nieźle bagno.. Przecież jak on mnie nie kocha.. Co ja zrobię..?
- Przestań o tym myśleć! - krzyknęłam w myślach.
- Bitte. (Proszę.) - powiedziała uśmiechnięta podając mi czekoladę.
- Danke. (Dziękuje.)
Następnie zapłaciłam, schowałam czekoladę do torby i podeszłam to Carla.
Teraz pasowało by wyjść z tego bagna.
- Ist das alles? (To wszystko?) - zapytał Carl ponownie podjąc mi ramię.
- Ja, wir können gehen. (Tak, możemy iść.) - uśmiechnęłam się lekko i przyjęłam jego ramię.
Szliśmy powoli, aż pod park, bo powiedziałam mu, że mam się tu z kimś spotkać.
- Es tut mir leid, dass ich Ihnen nicht Gesellschaft leisten kann, aber ich muss gehen. (Przepraszam, że nie mogę panience dotrzymać towarzystwa, ale muszę już iść.) - powiedział lekko smutny.
Mimo tego, że był tym kim był, to wydawał się dobry.. A przynajmniej wydawał..
- Das ist in Ordnung, vielen Dank für alles. (Nic nie szkodzi, bardzo panu dziekuje za wszystko.)
- Ich hoffe, bis bald. (Mam nadzieję, do zobaczenia.) - powiedział kłaniając się i całując wierzch mojej dłoni.
- Auf Wiedersehen! (Do widzenia.) - powiedziałam uśmiechając się.
Czekałam, aż Carl zniknie wreszcie z mojego pola widzenia i ruszyłam w drogę. Jednak mimo wszystko nie szłam teraz do Janka. Musiałam jeszcze coś załatwić, coś co wpadło mi do głowy dosłownie przed chwilą.
Szybko pokierowałam się do dzielnicy dla Niemców. Choć raz na moje szczęście udało mi się przemknąć niezauważoną. Szybko weszłam do kamienicy Heńka i znalazłam jego mieszkanie. Zapukałam, a następnie otwarł mi sam Wierzbowski.
Spojrzał na mnie zdziwiony i zmarszczył lekko czoło uśmiechając się pod nosem.
- Ich bin froh, dass Sie zu mir gekommen sind. Bitte treten Sie ein. (Miło mi że pani mnie odwiedziła. Proszę wejść.) - powiedział przepuszczając mnie.
- Freut mich. (Mi również miło.) - uśmiechnęłam się i weszłam do środka, a Heniek zamknął drzwi. - Z takim ta
talentem aktorskim to ty powinieneś być gwiazdą kina! - zaśmiałam się.
- Ktoś mnie tego nauczył. - zaśmiał się i puścił mi oczko. - Po co przyszłaś? Tak bez zapowiedzi, to nie w twoim stylu..
- To prawda, to było dość spontaniczne. - zaśmiałam się lekko. - Mam prośbę.
- Znowu? Anka, ja już na żadną samowolkę się nie godzę! - zawołał.
- Nie, nie Heniek! Nie! - zawołałam wymachując rękoma. - A tak właściwie to wiesz, że jako przyjaciel powinieneś mi pomagać, nie? - zapytałam unosząc brew.
- Nie odwracaj kota ogonem! - zawołał oburzony.
Złapał się za nasadę nosa i przymknął na chwilę oczy. Zastanawiał się.
Wiedziałam to, przecież znałam go na wylot. Każdy jego ruch, jego zachowanie wszytko to znałam.
Po paru sekundach westchnął, spojrzał na mnie i założył ręce na klatkę piersiową.
- Coś ty znowu wymyśliła? - zapytał, a jego lewy kącik ust uniósł się ku górze.
Nie był zły, gdyby był po prostu wybił by mi to z głowy, a przynajmniej by próbował, a potem zacząłby się ze mną kłócić. Ale on spytał co wymyśliłam, czyli chciał mi pomóc.
- Potrzebuje niemieckich papierów. - powiedziałam szybko na jednym wdechu.
Henryk zamrugał kilka razy patrząc na mnie oszołomiony.
- CO?! - zawołał, jakby ocknął się ze snu.
- Proszę! Przydadzą mi się! - zawołałam błagalnie.
- Anastazja, ciebie naprawdę pogrzało! - zaczął chodzić w te i z powrotem trzymając się tym samym za głowę. - Po cholerę ci to?
- Dziś też zatrzymał mnie Fritz. - zaczęłam bawiąc się palcami.
Wierzbowski zatrzymał się i wpatrywał we mnie.
- Na cholerę? - zapytał nierozumiejąc.
Przecież ostatnio pogroził temu pieprzonemu Niemcowi, że każe wysłać go na front. Powinien się odczepić, zostawić Anastazję w pokoju. Ale ten przyczepił się jak rzep psiego ogona. Nie rozumiał czemu? Tak bardzo mu się spieszyło na ten front? A może myślał, że ujdzie mu to na sucho? Że piorun nigdy nie uderza w to samo miejsce i tym samym Heniek nie uratuje ponownie Zawadzkiej. A jednak.
- Sprawdzał mi papiery. Jak mnie zatrzymywał nie wiedział, że to ja. Potem zobaczył w dokumentach. - spojrzlam na niego, a ten uważnie słuchał z wymalowanym zamyśleniem na twarzy. - Potem przyszedł ten drugi, Carl. On mi pomógł. Poznał mnie.. No, tak jakby.
- W jakim sensie? - zapytał zdziwiony.
- Pamięta mnie, jako twoją przyjaciółkę, wtedy ze spotkania w kawiarni. Carl mnie bronił i zbeształ Fritza. Potem zagwarantował mu, że pojedzie na front. - wstechnrlam lekko, aby odetchnąć od ciągłego gadania. - Potem chciał jakoś mi to zrekompensować i przeszliśmy się. Cały czas gadaliśmy po niemiecku, ciągle udawałam Niemkę.
- I po to ci niemieckie dokumenty?
- Tak. Mówimy sobie ciągle na "pan" i "pani". Przydało by się jakieś imię, nie sądzisz? Poza tym.. Jakby.. Te papiery dużo by mi dały. Uwiarygodniły by mnie. Jakby jakiś Niemiec mnie zatrzymał to bym mu je pokazała.
- To nie takie proste.. - westchnął Heniek. - Poza tym, Carl nie jest tak głupi jak Fritz.
- Jakoś nabrał się na to, że jestem Niemką - zakpiłam. - Ale mniejsza. Skoro jest mądrzejszy, to w końcu pasuje mu się przedstawić, nie? A po to mi jest wiarygodne imię i nazwisko.
- Postaram się, ale nie oczekuj zbyt wiele. Nawet nie mam pojęcia, czy to jest wykonalne. - oznajmił.
- Dziękuje ci! - zawołam obejmując go mocno. - Zawsze można na ciebie liczyć!
Wierzbowski westchnął ciężko odwzajemniając gest brunetki. No to się wkopał i to porządnie. Skąd on jej wytrzaśnie te papiery? Znaczy jasne, są na to sposoby i na pewno Heniek ma większe możliwości zdobycia takowych dokumentów niż pozostali, ale mimo wszystko on nie jest jakimś oficerem. Nie może zdziałać cudów. Ale postara się zrobić co w jego mocy.
- Tylko proszę, niech to zostanie między nami. - powiedziałam odsuwając się od niego. - Nie mów innym.
- Jasne.. Czy ty wiecznie musisz mieć jakieś tajemnice?
- Ja to robię dla dobra własnego i dobra ogółu. - mruknęłam. - Do zobacznia. - powiedziałam biorąc torebkę.
- Nie zostaniesz? - zapyta zdziwiony.
- Nie mogę, mam plany. - uśmiechnęłam się. - Do zobacznia!
- Na razie! - powiedział, a brunetka zniknęła za drzwiami.
Wyszłam szybko z niemieckiej dzielnicy. Podążałam do kamienicy Bytnara, kiedy zatrzymałam się nagle. Uderzyłam się ręką w czoło.
Nie wzięłam głupiego papieru! Miałam go wziąść i zapakować te czekoladę znaim dam ją Jankowi, a ja zapomniałam go z domu. No przecież nie dam mu tego tak. Skoro już to tak zaplanowałam, to to tak zrobię.
Westchnęłam ciężko i szybko zmieniłam trasę na moją kamienice.
Po kilku minutach stałam już przed drzwiami i weszłam do mieszkania.
- Tak szybko? - zapytała mama.
Była dopiero ósma, mama nawet nie zdążyła wyjść do piekarni.
- Zapomniałam cholernego papieru. - warknęłam.
- Anastazja.. - mruknęła mama.
- No przepraszam, musiałam. - powiedziałam mając nadzieję ,że przymknie oko na to "cholera".
Mama westchnęła i pokreciła niedowierzająco głową.
Szybko wzięłam brązowy papier i zaczęłam pakować w niego czekoladę. Kiedy skończyłam zawiązałam pakunek wstążką i zrobiłam na czubku małą kokardę.
- Idealnie. - powiedziałam sama do siebie trzymajc prezent przed sobą. - Dobra idę, pa mamo! - zawołałam podchodząc do drzwi.
- Gdzie idziesz? - zapytał Tadeusz wychodząc z pokoju.
No szlak by to! A tak mało brakowało! No przecież nie powiem mu, że idę do Anielii, on nie jest ślepy ani głupi. Widzi ten prezent w mojej ręce i wie jaka dziś data.
- Do Janka.. Chce mu dać prezent na urodziny. - powiedziałam podnosząc lekko pakunek, który trzymałam w dłoni.
- A to się dobrze składa. Zaplanowaliśmy z resztą coś na dziś. - oznajmił uśmiechnięty.
Ale on nie był uśmiechnięty, bo znowu mi przeszkodził czy coś. Nie. On był po prostu szczęśliwy, pewnie z tego co zaplanował.
- A co to? - zapytałam.
- Dowiesz się na miejscu. - zaśmiał się.
- Tadek, to ma być niespodzianka dla Janka, nie dla mnie. - przewróciłam oczami.
Chłopak westchnął i również przewrócił oczami.
- Powiem ci, ale nie wszystko, żebyś też miała niespodziankę.
- Niech ci będzie. - mruknęłam.
- Orsza nam na coś pozwolił, więc to dziś zrobimy z resztą chłopców.
- Nie mów, że jakaś akcja! Nie dziś! - zawołałam.
- Nie, to nie żadna akcja. - zaśmiał się. - Powinno się wam spodobać. Nam wszystkim. - wzruszył ramionami.
- Dobra idę. - mrkenlem.
- Czekaj, idę z tobą. Reszta już pewnie czeka. Pójdziemy wszyscy do Rudego, chłopaki pewnie już czekają. - powiedział.
On żartuje, prawda? Powiedzcie, że to jakiś kiepski żart!
- Dobra możemy iść. - powiedział łapiąc za klamkę i przepuścił mnie.
Szliśmy szybko po schodach i byliśmy już prawie na końcu.
- Tadeusz.. - powiedziałam niepewnie.
- Co? - zapytał odwracając się do mnie.
- Czy ja mogę iść do niego sama? Proszę.. - zapytałam.
- Jasne. Wiem, że miałaś własne plany na ten dzień, a my ci weszliśmy w ten plan swoimi buciorami. Widzę też, że masz prezent. - zaśmiał się wskazując na paczuszkę w mojej ręce.
- Dziękuje. - zaśmiałam się lekko.
- Nie ma sprawy, chodź. - kiwnął na wyjście i ruszyliśmy ku niemu.
Kiedy byliśmy już na zewnątrz przed kamienicą zobaczyliśmy Maćka i Anielę.
- Serwus! - zawołała Aniela.
- Cześć. - przywitałam się z obojgiem, tak jak i Tadek, a następnie ruszyliśmy ku kamienicy naszego przyjaciela.
Kiedy byliśmy już na miejscu, Maciek zdeterminowanym krokiem ruszył do wejścia.
- No ruszcie te tyłki! - powiedział widząc, że stoimy.
- Maciek, Anka tam pójdzie. - zaśmiał się lekko Tadek.
- No brawo! Wszyscy przecież idziemy. - przewrócił oczami.
Aniela prawie udusiła się ze śmiechu słysząc tą pewność w słowach Maćka, który jest nieuświadomiony, że mam iść tam tylko ja.
- Idę tam tylko ja. Sama. - powiedziałam podkreślając ostatnie słowo.
Dawidowski zamrugał kilka razy wpatrując się to we mnie, to w Tadzika. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- A no to ja nie mam nic do gadania. - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. - Tylko wróć dzisiaj, nie będziemy tu czekać do jutra.
Zaśmiałam się cicho i weszłam do kamienicy.
- Tylko się pośpieszcie! - zawołała Aniela, a ja zaczęłam iść po schodach.
- To bardzo dobrze z twojej strony, że pozwoliłeś jej iść samej. - powiedział Maciek kładąc dłoń na ramieniu Zawadzkiego.
- Nie mogłem jej nie pozwolić. Nie mogę, aż tak jej kontrolować. - westchnął lekko chłopak.
- Nie powinieneś jej w ogóle kontrolować. To jej życie i doskonale o tym wiesz, Tadeusz. - powiedziała blondynka wkładając do ust papierosa.
- Wiem, ale wy wiecie, że to nie takie proste. Ja muszę i tyle.
- Dobra skończmy to i tak nic nie ugramy z tobą. - powiedział Dawidowski. - Ważne, że i tak na coś jej pozwalasz. - zakpił lekko.
Tadeusz się już nie odezwał. Wlepił wzrok w kamienice naprzeciwko i tak czekał pochłonięty swoimi myślami.
Szybko znalazłam się przed drzwiami mieszkania państwa Bytnarów. Stałam tak i zastanawiałam się co mam zrobić.
Zapukać? Mam coś powiedzieć? Co ma powiedzieć? Mam tak po prostu dać mu ten prezent? Mam wejść do mieszkania? A co jeśli go nie ma w domu?
Westchenęłam ciężko. Daj sobie spokój, Anka.
Zacisnęłam dłoń w małą piąstkę i zapukałam do drzwi.
Janek dopiero co się ocknął ze snu, a już ktoś puka do drzwi. Rodzice i Duśka pojechali gdzieś z samego rana, dzięki czemu chłopak mógł pospać ile dusza zapragnie, w końcu dziś miał urodziny, mógł robić co chciał! Właśnie się przebierał w normalne ubranie, ale słysząc pukanie do drzwi wyszedł z łazienki i podszedł do nich wkurzony, że ludzie już czegoś od niego chcą.
- Czego wy chcecie?! Pali si- powiedział otwierając gwałtownie drzwi Janek.
Patrzyłam na niego jak osłupiała, a Janek na mnie. Chłopak był w samych spodniach, nie miał żadnej koszulki, a włosy były w nieładzie. Na mojej twarzy zagościł czerwony rumieniec, ale nie tylko na mojej, bo na Janka też.
- Dzień dobry. - zaśmiałam się niemrawo.
- Eh tak, wejdź nie stój tak. - powiedział drapiąc się po karku.
- Ja chyba wolę poczekać. - powiedziałam spuszczając wzrok na podłogę i biorąc kosmyk włosów za ucho.
- Nie, wejdź porszę, ja się szybko ogarnę. - westchnął chłopak.
Weszłam bez słowa nadal patrząc na swoje buty. Janek natomiast zamknął drzwi karcąc się w myślach za to, że tak naskoczył na Ankę i za to, że sprawił, że się zawstydziła, ale on przecież też.
- To ja się pójdę ubrać. - powiedział wskazując na łazienkę.
- Należało by, nie sądzisz? - zaśmiałam się lekko spoglądając na niego.
Janek zauważył, że Anastazja już nie jest tak zawstydzona jak na samym początku. Więc i on przestał być.
- Aż tak ci się nie podobam? - zaśmiał się poruszając sugestywnie brwiami.
No i wtedy spaliłam buraka. Inaczej tego nie nazwę. Nie zarumieniłam się, ja po prostu spaliłam buraka.
- Nie, ja.. Znaczy.. Tak.. Znaczy nie! - zaczęłam próbując wybrnąć z sytuacji. - Idź się ubrać do cholery! - krzyknęłam.
Chłopak śmiał się głośno i poszedł do łazienki. Nabrałam powietrze do płuc i odetchnęłam z ulgą. Po chwili wyszedł w pełni ubrany.
- Już, teraz pasuje? - zaśmiał się.
- Tak. - odetchnęłam z ulgą. - Ja przepraszam, że tak z zaskoczenia, nie wiedziałam, że jeszcze spałeś.
- Właśnie wstałem. - zaśmiał się lekko. - Ale taką pobudką nie pogardzę.
- Mam coś dla ciebie. - powiedziałam z uśmiechem.
- Ah tak? A co? - zapytał uśmiechając się cwanie i podchodząc jeszcze bliżej.
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, Janeczku. - prychnęłam.
Wyjęłam z torebki paczuszkę i podałam mu ją.
- Wszystkiego najlepszego. - uśmiechnęłam się.
- Nie musiałaś. - pokrecił głową z niedowierzaniem.
- Otwórz, proszę. - powiedziałam przewracając oczami.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i wziął prezent. Zaczął rozwiązywać wstążkę, a następnie odparowywać. W końcu dostał się do czekolady.
- Anka! - zawołał uradowany. - Ty mała cholero!
- Może być? - zaśmiałam się.
- Oczywiście!
Janek podszedł i przytulił mnie mocno.
- Dziękuje ci bardzo.
- Nie ma za co. - uśmiechnęłam się.
Po chwili mnie puścił i stanął przede mną. Stanęłam na palcach i dałam mu buziaka w policzek.
- A to tak gratis. - zaśmiałam się. - Sto lat!
- Masz więcej tych gratisów? - uśmiechnął się szeroko.
- Możliwe. - wzruszyłam ramionami. - A teraz chodź. - powiedziałam łapiąc go za rękę.
- Gdzie ty mnie prowadzisz? To jakiś kolejny gratis? - zakpił.
- Chciałbyś. - zśmiałam się. - Niespodzianka.
- Mogę zamknąć mieszkanie? - zapytał z uśmiechem.
- Byle szybko.
Zgarnął szybko klucze z komody i następnie wyszliśmy z mieszkania.
- Tadek, Aniela i Maciek to wymyślili, ja zbyt wiele nie wiem. - oznajmiłam, kiedy zamknął mieszkanie.
- Wolałbym zostac u mnie razem z tobą. - zaśmiał się i złapał mnie za rękę. - To były by dopiero niezapomniane urodziny.
- Marzyć nikt ci nie zabroni. - zakpiłam. - Chodź, bo będą się na mnie drżeć, że niewiadomo co robiliśmy.
- Chciałabym robić niewiadomo co z tobą. - zaśmiał się.
- Janek! - zawołam oburzona. - Ja tu na poważnie!
- Ja tym bardziej. - spojrzał na mnie. - Oj nie denerwuj się tak, bo w złości ci nie do twarzy.
- Ciekawe w czym tobie do twarzy. - mruknęłam.
- Patrząc na twoją relacje, to wnioskuje, że bez koszulki mi do twarzy. - zakpił.
- Tak, tego nie może zaprzeczyć. - powiedziałam nie spoglądając na niego i przyśpieszyłam kroku.
Janek uśmiechnął się szeroko i dorównał mi kroku.
- Przyznałaś się dobrowolnie. - śmiechnal się dumnie.
- Tylko teraz nie choć po całej Warszawie bez koszulki, bo się będą kolejki za tobą ustawiały. - prychnęłam.
- Nie, nie takie widoki to tylko dla ciebie, moja droga. - zaśmiał się.
Poczułam jak się lekko rumienie. Zatrzymałam się, a tym samym zatrzymał się też Jasiek i zaczęłam na niego patrzeć.
- Powiedziałem coś nie tak? - zapytał zdziwiony.
- Nie, nic.. - powiedziałam kręcąc głową. - Chodźmy.
Mocnej ścisnęłam dłoń Janka i wyszliśmy wreszcie z kamienicy.
- O! Nasz jubilat! - zawołał Maciek i przytulił mocno Janka. - Wszystkiego dobrego, stary!
- Maciek puść go, my też tu jesteśmy. - zaśmiała się blondynka.
- Aż się wzruszyłem. - powiedział wycerając udawaną łzę z oka.
- Wszystkiego najlepszego, Rudy. - powiedział Tadeusz przytulając po bratersku Jaśka.
- Sto lat! - zwołała uradowana Aniela i przytuliła się do Tadeusza i Janka. - No chodźcież! - powiedziała przywołując mnie i Dawidowskiego.
Spojrzeliśmy na siebie z Maćkiem, a potem przyłączyliśmy się do grupowego uścisku.
- Dobra, idziemy. - powiedział Taduesz.
Oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy iść.
- A powiecie mi, gdzie mnie uprowadzacie? - zaśmiał się Janek.
- Nie! - zawołała cała trójka.
Brunet spojrzał na mnie, a ja tylko wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
Po kilku minutach doszliśmy do lasu, co nie obeszło się bez zdziwneinia naszej dwójki.
- Co? Zbiórka niespodzianka? - zakpiłam, kiedy zaczęliśmy wchodzić do lasu.
- Zaplanowaliście jakiś biwak niespodziankę? - zaśmiał się Janek.
- Nie i nie. - powiedziała blondynka odwracając się od nas i idąc tym samym tyłem. - Wy toście się dobrali idealnie. Obydwoje tak samo niecierpliwi.
- I tak samo wnerwiajacy. - dodał Maciek.
- I kto to powiedział? - zakpiłam.
- Ja! Maciej Aleksy Dawidowski, czyli twój najlepszy przyjaciel pod słońcem! - uśmiechnął się szeroko.
Ja tylko przewróciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
Po jakiś kilku minutach przechadzki przez las trafiliśmy, o dziwo, na polanę na której wieki temu stworzyliśmy naszą strzelnice. Wciąż nieużywaną strzelnice.
- Ale po co my tu..? - zapytałam zdziwona.
- Niespodzianka! - zawołali chłopaki wyłaniając się zza drzew. - Sto lat Rudy!
- Dziękuje! - zaśmiał się uradowany Janek. - Ale co my tu robimy?
- Orsza pozwolił nam ćwiczyć. - oznajmiła uśmiechnięta Aniela.
- Pozwolił, żebyśmy rozdali wszystkim broń, którą zdobyliśmy. W ten sposób, każdy z nas będzie już miał ochronę. A, że nie potrafimy strzelać, to tu się nauczymy. - powiedział Zośka.
- Nareszcie! - zawołałam, a reszta się zaśmiała.
- Bierzcie! - zawołała Nika otwierając skrzynkę, w której była owa broń.
Każdy z nas wziął sobie po jednym pistolecie, na szczęście wystarczyło dla każdego.
- Będziemy sobie ćwiczyć celność, bo chyba każdy potrafi się obsłużyć pistoletem, prawda? - prychnęła Aniela.
Naszych kukieł z tarczami mieliśmy pięć, więc porobiły się do nich małe kolejki. Ci którzy czekali na swoją kolej po prostu strzelali w drzewo czy składali i rozkładali broń. Każdy miał dla siebie zajęcie.
W mojej kolejce nie było już praktycznie nikogo. Teraz strzał miał oddać Janek, następnie ja. Naszej grupki pilnowała Aniela, Tadeusz i Maciek pilnowali innych.
- Pokażę ci słoneczko, jak to się robi. - zaśmiał się Janek i naładował pistolet.
- Strzelaj, a nie popisuj się! - zawołała blondynka.
Chłopak wymierzył i po chwili oddał strzał. Aniela podbiegła do tarczy, aby zobaczyć w które miejsce trafił Janek.
- No całkiem nieźle Rudy! - zawołała.
Podeszła ponownie do nas i poklepała chłopaka po ramieniu.
- Ale pasuje poprawić cela. - dodała.
- Proszę, my lady. - zaśmiał się ustępując mi miejsca. - Zobaczymy, jak nasza Aneczka sobie poradzi. - zaśmiał się.
Miałam ochotę mu dopiec, jak jeszcze nigdy w życiu. Naładowałam pistolet i rozejrzałam się tylko czy nikt nie patrzy, po czym strzeliłam. Aniela szybko podbiegła do tarczy i równie szybko wróciła do nas.
- Sam środek. - powiedziała uśmiechając się szeroko.
- I co, Janeczku? - powiedziałam dumnie klepiąc po ramieniu osłupiałego Janka.
- Jak wam idzie? - zapytał Maciek podchodząc do nas.
- Mi tak średnio, muszę poprawić cela. - powiedziałam.
- Anoda ci może pomóc, świetnej mu idzie. - powiedział rozglądając się. - O! Tam jest! Anoda!
Chłopak odwrócił się i zobaczył Maćka, na co ten go przywołał ręką.
- Co jest? - zapytał.
- Pomóż Ance. - powiedział kiwając na mnie głową.
- A z przyjemnością. - zaśmiał się. - Chodź.
Spojrzałam tylko ukradkiem na Anielę kręcącą z niedowierzaniem głową i uśmiechającą się pod nosem.
Po co ktoś miał wiedzieć, że potrafię strzelać? Wystarczy, że wiedziała o tym Aniela i teraz Janek. Gdyby się dowiedzieli, że dziewczyna, która teoretycznie nigdy nie miała styczności z bronią umie doskonale strzelać to było by nieciekawie, nie? Tym bardziej, gdyby dowiedział się Tadeusz. No bo, jak to? Skąd jego młodsza siostrzyczka potrafi się posługiwać bronią? Wtedy to już by mi w ogóle zabronił z niej korzystać. Musiała bym się spowiadać jak w kościele, a nie miałam zamiaru tego robić. Więc po prostu lepiej będzie udawać, że nie potrafię, nie? A przynajmniej na strzelnicy.
Ustawiliśmy się z Anodą w miejscu z którego każdy z nas strzelał. Chłopak stanął obok mnie i dał mi do ręki pistolet.
- Teraz wyceluj. - powiedział prostując moją dłoń.
Trzymał swoją dłoń na mojej dłoni tym samym pokazując, jak mam wszystko ustawić.
- Anoda, Paweł cię woła.
Obydwoje spojrzeliśmy na osobę, która wypowiedziała to zdanie a naszym oczom ukazała się Bytnar.
Przychnęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. To było bardziej niż pewne.
- Teraz? - zapytał zdziwiony.
- Tak teraz. Idź do niego, bo jeszcze sobie coś zrobi. - zaśmiał się Rudy. - Ja się zajmę Anką.
- Muszę iść, powodzenia. - uśmiechnął się Anoda i poszedł w stronę Pawła.
- Paweł go woła, powiadasz? - zaśmiałam się.
- Musisz poprawić cela, powiadasz? - oddał mi tym samym. - No to ja ci pomogę poprawić cela. - uśmiechnął się łobuzersko.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale wciąż uśmiechnięta. Byłam ciekawa, co też mu chodzi po głowie.
Podszedł do mnie, tak jak wcześniej Anoda, złapał mnie za rękę i wyprostował ją wciąż ją trzymając. Ale mimo wszystko nie robił tego jak Anoda. Robił to po swojemu.
Stał o stokroć bliżej niż tamten. Czułam wręcz jego oddech przy mojej szyi i ciepło bijące do niego.
Od jakiegoś tygodnia nie byłam tak blisko niego. Ostatni raz byliśmy tak blisko w drodze powrotnej do Warszawy, kiedy to ponownie zasnęłam na jego ramieniu, a on opierając głowę o moją głowę.
- A teraz.. - powiedział mi na ucho, a mnie przeszył dreszcz. - ..wyceluj.
Nacisnęłam razem z nim spust pistoletu i trafiliśmy w tarczę.
- Takie to było trudne? - zapytał patrząc na mnie.
- Z takim nauczycielem nic nie jest trudne. - powiedziałam uśmiechając się cwanie.
Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, więc postanowilismy się tych centymetrów pozbyć. Zaczęliśmy się powoli zbliżać do siebie.
- Nauczysz mnie czegoś jeszcze? - zaśmiałam się wciąż się zbliżajac.
- Czego zechcesz. - powiedział uśmiechając się cwanie.
- Sam środek! - zawołał Maciek, na co my się gwałtownie od siebie odsunęliśmy.
Dawidowski spojrzlam na nas rozumując co przerwał i podrapał się po karku.
- Doskonale, robisz postępy. - zaśmiał się Janek i objął mnie ramieniem.
- Zaraz będę strzelać lepiej niż ty. - zaśmiałam się kładąc głowę na jego ramieniu.
- Do tego raczej nie dojdzie. - zaśmiał się lekko.
- Nie mów nikomu. - wyszeptałam. - Zwłaszcza Tadkowi.
- Obiecuję. - pogładził mnie po ramieniu i pocałował w głowę, na co ja się uśmiechnęłam.
- To były moje najlepsze urodziny. - powiedział uśmiechając się, a ja podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć. - I to dzięki temu, że tu jesteś.
- Ty zawsze jesteś, więc ja też zawsze będę. - powiedziałam.
Następnie zawołała nas Aniela i poszliśmy, żeby podsumować nasze dzisiejsze strzelanie.
----------------------------------------------
Witam was serdecznie! Oto nowy rozdział!
Dziś rocznicę urodzin obchodzi Jan Bytnar, czyli nasz kochany Janeczek! Życzmy mu wszystkiego dobrego i miejmy nadzieję, że dobrze mu się żyje tam na górze. ♡
I choć w rozdziale jest mowa o urodzinach Janka, to nie jest to tak iż rozdział powstał specjalnie na tę okazję. Powstał, bo jest mi on potrzebny do ciągłość i do wprowadzenia was w pewnym sensie do kolejnego rozdziału, do kolejnych wydarzeń.
Mam nadzieję, że wam się podobał! Koniecznie napiszcie komentarz, bo one bardzo motywują! ♡
Bardzo lubię wam się tu wyżalać i pisać swoje przemyślenia, więc i dziś to zrobię. Jak ktoś chce poczytać to niech czyta, jak nie to nie, to nie jest obowiązkowe 😛
To jest pierwszy rozdział maja, już następny będzie TYM rozdziałem. Tym, na który ja osobiście bardzo czekam, bo będzie to jeden z najważniejszych prawdopodobnie rozdziałów jak dotychczas.
Ale nie o tym.
Ponownie sobie myślałam o książce. I podsumowałam w głowie wasze komentarze, o które kiedyś prosiłam, a mianowicie czy nie przeszkadza wam mało wojny. I w sumie bardzo się cieszę z waszej opinii. Sama zorientowałam się, że chce tu pokazać życie prywatne w czasie wojny, a nie życie na wojnie. Chcę wam przedstawić historię jaką przeżywa Anastazja i reszta, jak wygląda ich życie i wszytko to, jak wykreowane są te postacie. A historia samej Anastazji w mojej głowie jest niezwykle długa!
Tak samo zastanawiałam się na zakończeniem książki (nie nad tym, że chce ją kończyć, broń Boże!) w sensie jak będzie wyglądać to zakończenie i tym podobne. Bo szczesze mówią jeszcze może jakiś miesiąc temu miałam pomysł na ten ostatni rozdział, który tym samym był by początkiem drugiej części. Ale zrezygnowałam z tego. Zrezygnowałam z drugiej części, gdyż jakoś nie czułam tego czegoś, a aż wstyd się przyznać że miałam nawet już przygotowaną dla niej okładkę xD Za to mogę was zapewnić, że jak już nadejdzie kres sjw to pojawi się tu nowa książka, już nie o tematyce kns, ale również coś o wojnie, ale ponownie bardziej o życiu prywatnym, niżeli o walce na tej wojnie.
Tak samo myślałam, że no wiecie. Jakby mamy tu maj, będzie czerwiec, lipiec, sierpień i tak dalej. A historia Anki w mojej głowie jest niezwykle długa, co tym samym kazało by mi ponownie pisać o wrześniu kolejnego roku, grudniu itp. Czy wam by to nie przeszkadzało? Że były by ponownie te miesiące? Chcę wam przedstawić historię Anastazji tak jak wytworzyła się w mojej głowie, a zajmie to trochę xD
Ale już końce i nie gadam! Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! Buźka!
Przepraszam za wszelkie literówki!
dodany ~ 06.05.2020r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top