Rozdział 31
Minął tydzień od nocowania z dziewczynami.
Właśnie wstałam. Od dnia w którym zaprowadziłam Anielę do mieszkania, nie widziałam się z nią ani razu. Nie widział jej nikt z nas. Nie wiemy, co się z nią dzieje. Nie była też na akcji wybijania szyb. Orsza ją podobno usprawiedliwił.
Tadeusz wciąż z nią pokłócony, nie mógł jeszcze bardzj pojąć, jak jego zdaniem "durne zaręczyny mogą być ważniejsze od walki o Polskę?". Rozumiałam jego frustracje. Tym bardziej, że nie był nieświadomy tego, jak to wygląda. Nie miał pojęcia, że te zaręczyny nie są wolą blondynki.
Tadeusz ani razu nie wspominał o Anieli, o ich kłótni. Ale widać było, że nadal był tym rozdrażniony.
Ja natomiast postanowiłam się dziś wysztkiego dowiedzieć. Po prostu bez zapowiedzi pójdę do panienki, chociaż czy w obecnej sytuacji należy mówić panienki? Mniejsza.. Pójdę do panienki Miller i dowiem się wszystkiego. A przynajmniej mam nadzieję, że się dowiem.
Zdeterminowana zerwałam się z łóżka i szybko podeszłam do szafy. Wyjęłam koszulę i spódniczkę, po czym wyszłam z pokoju i pokierowałem się do łazienki. Odświeżyłam się, uczesałam i ubrałam. Zostawiłam włosy rozpuszczone i wyszłam z łazienki.
Mama była już w piekarni, natomiast Tadeusz siedział w kuchni i jadł śniadanie.
Weszłam do kuchni. Miałam wrażenie, że nawet mnie nie zauważył. Nie odezwał się ani słowem. Siedział przy stole wpatrzony w jeden punkt.
Zmarszczyłam lekko czoło i westchnęłam.
- Dzień dobry.. - powiedziałam.
- Tak, dobry.. - mruknął, jakby ocknął się ze snu.
- Wyspałeś się? - zapytałam siadając koło niego z moim talerzykiem z kanapką.
- W miarę. - odłożył talerzyk do zlewu i zaczął wychodzić z kuchni.
- Gdzie idziesz? - zapytałam.
- Do siebie. - odparł szybko i zniknął.
Westchenęłam.
Miałam wrażenie, że od czasu tej ich kłótni nie był sobą. Jakby zamknął się w sobie. Dusił wszystkie emocje gdzieś w środku. Odpowiadał krótko, dużo myślał, zastanawiał się. Myślami był w innym świecie. Uśmiechu na jego twarzy nie widziałam od dawna. Czasami tylko się zaśmiała albo uśmiechnął, jak Janek albo Maciek palneli coś głupiego. To nie był ten sam Taduesz..
Westchenęłam lekko ponownie. Nie miałam już pojęcia, co robić. Oni ranili siebie nawzajem. Tadeusz źle się czuł przez Aniele, Aniela źle się czuła przez Tadeusza. Najgorsza w tym wszystkim jest ta niewiedza. To, że nikt z nas poza Anielą nie zna prawdy. Nie wie, o co tak naprawdę chodzi. I właśnie to zgubiło tę dwójkę.
Tajemnice, niewiedza, nieporozumienia..
Aniela wiedziała wszystko, nic nie mówiła, a Tadeusz nie wiedział nic i przez swoje wymysły, mówił za dużo.
Oni muszą się, jak najszybciej pogodzić..
Tak jak postanowiłam na początku, idę do tej blondynki i dowiem się wszystkiego. Może w ten sposób uda mi się im pomóc. A jeżeli nie, to może chociaż dam do zrozumienia Tadkowi, że to nie jest tak, jak myśli.
Ruszyłam zdeterminowanym krokiem w stronę drzwi wejściowych. Włożyłam buty i już miałam otworzyć drzwi, kiedy cofnęłam ten krok.
- Wychodzę! - zawołałam, tak aby słyszał mnie w swoim pokoju.
- Gdzie? - zapytał wyłaniając się zza drzwi.
- Do mamy, pomogę jej trochę. - uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze.. - mruknął. - Uważaj na siebie.
- Zawsze uważam. - przewróciłam oczami.
- Uważaj. - powiedział dobitniej.
Podszedł do mnie, objął moją twarz oburącz i pocałował w czoło.
- Nie chcę się stracić. - powiedział opierając się czołem o moje czoło.
Spojrzałam na jego twarz.
Zmęczona, niewyspana, ponura..
Sama nie wiedziałam, czy są to już skutki tej kłótni czy wojny..
Wojna niszczyła ludzi nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Stawali się przestraszeni, bojaźliwi, smutni, szarzy..
Kiedyś radosne uśmiechy, zamieniały się w poważny grymas.
Głośny śmiech, zmieniał się w straszliwy lamen.
Słodkie łzy śmiechu, zamieniały się w gorzkie łzy rozpaczy.
Wojna niszczyła nie tylko świat. Ona niszczyła też ludzi.
- Będę uważać. - objęłam go mocno, co on odwzajemnił. - Obiecuję.
- Masz kenkartę? - zapytał puszczając mnie.
- Mam.
Wyjęłam owy dokument z kieszeni spódnicy i pokazałam mu go.
- Dobrze. - mruknął. - Idź już.
- Zaraz wrócę. - uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak w odpowiedzi kiwął tylko lekko głową i ponownie zaszył się w swoim pokoju. Ja złapałam z klamkę i szybko wyszłam z mieszkania. Czułam już jak robi mi się duszno od tego wszystkiego.
Wyszłam szybko z mieszkania i zaczęłam iść chodnikiem w stronę kamienicy Anieli. Spoglądałam co jakiś czas na przechodniów, którzy byli sprawdzani przez Niemców.
Miałam wrażenie, że od jakiegoś czasu częściej sprawdzają wszystkich.
- Halt. (Stój.)
Spojrzałam przestraszonym wzrokiem na mężczyznę obok. Mężczyzna w niemieckim mundurze stał na wprost mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Papieren. (Dokumenty.) - mruknął.
Spojrzał na mnie srogo i wyciągnął do mnie rękę w oczekiwaniu na moją kenkartę.
Skądś kojarzyłam tego Niemca. Już wiedziałam! To był niejaki Fritz. Ten pijany Niemiec, który myślał, że ja i Aniela to Niemki, dzięki temu, że kiedyś byłyśmy z Heńkiem w restauracji dla Niemców. Ten sam pijany Fritz, któremu niejaki Carl kazał nas przeprosić. Ten sam, który ledwo zataczał się do Niemki Ingrid w recepcji.
Musiał mnie nie poznać. Był wtedy tak pijany, że zapewne mnie nawet nie pamięta. Tym lepiej. Wtedy byłam jako Niemka, obecnie stoję przed nim jako Polka z polskimi dokumentami. Mam ogromne szczęście, że był wtedy pijany. Przecież gdyby był w pełni trzeźwy, rozpoznałby mnie. Zobaczyłby, że wcale nie jestem Niemką, a Polką i skończyło by się to dla mnie strasznie.
Chociaż raz w życiu dopisało mi szczęście.
- Papieren! Sind Sie taub?! (Dokumenty! Głucha jesteś?!) - zawołał patrząc na mnie złowrogo.
- Jetzt, jetzt, warten Sie. (Już, już, proszę poczekać.) - powiedziałam pośpiesznie.
Zaczęłam nerwowo szukać po kieszeniach kenkarty. Czułam, jakby te kilka sekund szukania dłużyło mi się niemiłosiernie. Niby kilka sekund, a wydawało się, że trwa godzinę.
- Bitte. (Proszę.) - powiedziałam podając mu moje dokumenty.
- Dumme polnische Frauen. (Głupie Polki.) - warknął wyrywają mi z ręki kenkartę.
Zaczął ją dokładnie przeglądać. Spoglądał to na dokumenty, to na mnie.
- Irena. - powiedział łamaną polszczyzną.
- Małyszewska. - dokończyłam.
- Ich kann lesen! (Umiem czytać!) - zawołał łapiąc mnie boleśnie za przedramię.
- Gratulacje. - powiedziałam z chamskim uśmiechem.
Fritz wkurzył się i było to widać. Twarz zrobiła się czerwona, a na szyi pojawiła się pulsująca żyła. Wypuścił z ręki kenkartę i uderzył mnie w twarz, tym samym pchając drugą ręką na ziemię w skutek czego upadłam.
Leżąc na ziemi złapałam łapczywie powietrze uświadamiając sobie co miało miejsce. Dotknęłam delikatnie policzka i syknęłam, kiedy moje palce dotknęły obolałego miejsca.
Jednak to nie był koniec.
Niemiec wyciągnął pistolet, naładował go i zaczął mierzyć we mnie. Już powoli naciskał spust i miał już zakończyć mój żywot, ale widocznie, ktoś nade mną czuwał. Nie wiem czy był to Bóg, czy może ojciec..
Wiem jedno. Uratowało mi to życie.
- Fritz! Was treibst du da?! (Fritz! Co ty wyprawiasz?!)
Nie miałam odwagi otworzyć oczu, a co dopiero spojrzeć, kto wypowiedział te słowa. Jednak otworzyłam je, żeby zobaczyć, jak długo dane mi będzie jeszcze żyć.
Fritz opuścił broń i mocno zacisnął na niej dłoń.
- Sie haben nichts zu tun?! (Nie masz nic do roboty?!)
Znałam ten głos..
- Aber ich habe nur ihre Papiere überprüft. (Ależ ja tylko sprawdzałem jej dokumenty.) - powiedział Fritz chowając broń.
- Was geht mich das an?! Anstatt sich mit ernsten Dingen zu befassen, gehen Sie herum und überprüfen die Dokumente einer Polin, die nichts bedeutet! (Co mnie to obchodzi?! Zamiast zajmować się poważnymi sprawami, kręcisz się wokół sprawdzając dokumenty Polki, która nic nie znaczy!)
- Aber.. (Ale..)
- Halt's Maul! (Stul pysk!) - zawołał. - Ich werde meinem Vater sagen, er soll Sie an die Front versetzen! Vielleicht sind Sie dort für etwas nützlich! (Powiem ojcu, żeby przeniósł cię na front! może tam się na coś przydasz!)
- Nein, bitte! (Nie, proszę!) - zawołał błagalnie.
Dla nich zesłanie na front było czymś strasznym. Tu mieli życie idealne!
Nikt im nie podskoczył, żyli jak królowie. Przesłuchiwali kilku ludzi, szli na obiad do restauracji, pośmiali się z Polaków, zabawili się z jakąś kobietą, potem wracali do cieplutkiego domu.
A na froncie?
Nie widzieli czy dożyją następnego dnia. Brud, smród, krew, martwe ciała, gruzowiska, ogień, bombardowanie. Nikt nie chciał by tego przeżyć.
- Bitte, Heinrich! (Błagam, Heinrich!) - zawołał składając ręce.
Już wiedziałam. Moim wybawcą był Heniek. Odetchnęłam z ulgą mając świadomość, że ratuje mnie zaufana osoba. Że nie muszę się obawiać, kto właśnie uratował mi życie.
- Verschwinden Sie, verdammt! (Spieprzaj stąd!) - zawołał Heniek. - Und dass ich Sie hier nicht mehr sehen würde! (I żebym cię tu więcej nie widział!)
- Vielen Dank, Heinrich! Ich danke Ihnen!
(Dziękuje Heinrich! Dziękuję!) - zawołał Fritz łapiąc Heńka za ręce.
- Verpiss dich! (Spierdalaj!) - krzyknął wyrywając ręce.
Niemiec szybko pobiegł do innej uliczki. Zostaliśmy sami.
Heniek podszedł do mnie i przykucnął.
- Nic ci nie jest..? - zapytał gładząc moje ramię. - To ja, nie bój się.
- Dziękuje. - powiedziałam i szybko rzuciłam mu się w ramiona.
Objęłam go mocno, czułam, jak powoli w moich oczach pojawiają się łzy. Chłopak odwzajemnił szybko gest. Gładził mnie ręką po plecach, próbując mnie tym samym uspokoić.
- Już po wszystkim.. - powiedział po cichu.
Siedzieliśmy tak na ziemi wtuleni w siebie. Przechodnie mijali nas niezwracając uwagi na to co robimy.
- Zabiorę cię na razie do mnie. - powiedział puszczając mnie.
Uczyniłam to samo i spojrzałam na niego zapłakanymi oczami. Chłopak wstał, otrzepał z kurzu ubranie i wyciągnął w moją stronę rękę. Podałam mu ją i wstałam. Zgarnęłam szybko z ziemi kenkartę i schowałam ponownie do spódnicy.
- Pokaż to. - warknął spoglądając na mój policzek.
Złapał lekko mój podbródek i obrócił, aby przyjrzeć się miejsce w które zostałam uderzona.
- Mam plastry w domu. To nic poważnego. - powiedział puszczając moją twarz.
- Jeszcze raz dziękuję.. - powiedziałam po cichu.
- Nie ma za co. Chodź. - rozejrzał się po ulicy i podał mi ramię, które przyjęłam.
Szliśmy w ciszy. Przyjemnej ciszy. Cieszyłam się, że nie zadaje żadnych pytań. Jednak miałam świadomość tego, że jak będziemy na miejscu będę musiała mu powiedzieć, jak do tego doszło.
Po kilku minutach odszliśmy na miejsce. Choć w tej niemieckiej dzielnicy byłam już kilka razy, za każdym razem robiła na mnie takie samo wrażenie. Była inna, taka luksusowa.
Weszliśmy szybko do mieszkania. Pani Jadwiga zdziwiła się na mój widok. Heniek zaprowadził mnie do salonu, kazał usiąść i zaczekać.
- Aneczka? - zapytała kobieta wchodząc do pomieszczenia.
Pani Wierzbowska miała spięte włosy w solidnego koka. Długą sukienkę przysłaniał zawiązany na biodrach biały fartuch. Twarz i ręce były lekko przybrudzone mąką.
- Dzień dobry pani Jadwigo.
- Mamo, możesz nas zostawić? - zapytał Heniek wchodząc ponownie do pokoju.
W ręce trzymał apteczkę.
- Dobrze synku. Ale czy coś się stało? - zapytała
- Nic się nie stało, proszę pani. - uśmiechnęłam się lekko.
Kobieta wyszła i zostawiła nas samych.
Heniek podszedł do mnie, uklęknął przy mnie i otworzył apteczkę.
- Przeczyszczę ci to spirytusem, dobrze? - zapytał.
- Spirytusem? - zakpiłam.
- Tak.. - powiedziała zmieszany. - Siedź i nie gadaj. - zaśmiał.
- Będziesz coś chciał! - zaśmiałam się.
Syknęłam lekko, kiedy wacik nasiąknięty spirytusem dotknął mojego policzka.
- Oj będę! - zaśmiał się również.
Po chwili przykleił plaster. Zaniósł apteczkę i wrócił z powrotem.
- Heniek mogę zadzwonić do Tadeusza? - zapytałam. - Miałam przyjść za chwilę.
- Jasne, znasz numer?
- Tak.
Podeszłam do kredensu i wybrałam numer. Po chwili usłyszałam głos w słuchawce.
- Tak, słucham? - zapytał głos mojego brata.
- To ja, Anka. Przyjdę późnej, zostanę jeszcze chwilę w piekarni.
- Dobrze.. - mruknął. - Uważaj na siebie.
- Jasne. Do zobaczenia. - pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę.
- W piekarni? - zapytał.
Chłopak stał w drzwiach balkonowych. Między palcami trzymał papierosa z którego ulatniał się lekko dym. Lekki wiaterek wnosił do pokoju ciepłe wiosenne powietrze.
To już połowa kwietnia.
- Tak. - wzruszyłam ramionami. - Czy musi wiedzieć o wszystkim?
- On nie. - powiedział wyrzucając papierosa. - Ale ja tak. - spojrzał na mnie znacząco.
Westchenęłam lekko. Wiedziałam, że tego nie uniknę. Będę musiał mu wytłumaczyć, jak do tego doszło.
Blondyn usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie. Westchnęłam ponownie i usiadłam w wyznaczonym miejscu.
- Co tam się stało? - zapytał z powagą.
Odpowiedziałam mu, jak wyglądała cała sytuacja.
- Czy ty do reszty zwariowałaś?! - zawołał zrywając się z kanapy.
- Może.. - mruknęłam.
- Czy ty wiesz, jakby to się skończyło gdyby mnie tam nie było?
- Wiem..
- Wiesz?! No chyba właśnie nie wiesz! On by cię zabił Anastazja! Zastrzelił i zostawił twoje martwe ciało na pastwę losu. Nikt nawet by nie wiedział, co się z tobą stało! - zawołał gestykulując rękoma.
- Ale żyję.
- Gdyby mnie tam nie było już byś nie żyła.
Chodził nerwowym krokiem po pokoju od jednej ściany do drugiej. Przeczesał dłonią włosy, westchenął ciężko i spojrzał na mnie. Podparł się rękoma o stolik za nim.
- Wiesz, że to była ogromna głupota z twojej strony? - zapytał uspokajając emocje.
- Wiem.. - mruknęłam.
- To tak nie może wyglądać.. - ponownie zaczął krążyć po pokoju.
- Co masz na myśli? - zapytałam zdziwiona.
- Musicie się mieć czym bronić. - spojrzał na mnie z powagą. - Musicie. Po prostu musicie.
Otwarłam lekko usta ze zdziwienia. Tyle razy o tym mówiłam i nikt mnie nie słuchał. Ale.. Może jeśli zaproponuje to Henryk, ktoś go posłucha?
- Mówisz serio? - zapytałam wstając.
- Tak. - westchnął. - Musicie mieć możliwość obrony. To nie może tak być, że będą was poniewierać. W każdej chwili, ktoś może wam coś zrobić.
- Jak to "wam"? A co z tobą? - zapytałam unosząc brew. - Ty masz broń?
- Anka myślisz, że przy takiej roli jaką odgrywam nie miał bym broni? - zaśmiał się lekko.
- Czyli masz? - zapytałam, a w oczach pojawiły się małe iskierki.
- Jasne, że mam. Słuchaj.. - powiedział łapiąc mnie za rękę. - Porozmawiam z Orszą, żeby coś zrobił w tej sprawie..
- Heniek, nie! To nic nie da. Tyle razy rozmawialiśmy z Orszą na ten temat i nic! Jego zdaniem musimy zasłużyć. - oznajmiłam.
- To macie stracić życie, bo musicie zasłużyć?
- Ja sądzę, że my powinniśmy to sami..
- Chcesz robić samowolkę? - zapytał zdziwiony.
- Mamy inny wybór? - spojrzałam na niego kpiąco.
- Postaram się czegoś dowiedzieć. - oznajmił uśmiechnąc się chytrze.
- Widziałam, że można na ciebie liczyć! - zawołam.
- Postaram się dać ci odpowiedz jak najszybciej. Jak tylko się czegoś dowiem od razu zadzwonię.
- Wspaniale. - objęłam go mocno. - Dziękuje ci za wszytko.
Chłopak ozdwajemnil uścisk.
- Uważaj na siebie. Nie rób głupot.
- Wiem.. Ale nie mogłam się powstrzymać. - uśmiechnęłam się lekko.
- To panuj nad sobą. - zaśmiał się. - Dopóki nie załatwimy tej broni miej się na baczności i staraj się nie wychodzić przed szereg.
- Jasne, panie kapitanie! - zaśmiałam się salutując.
- Idź już. - uśmiechnął się. - Uważaj.
- Dobrze. Serwus! - pomachałam mu i wyszłam z salonu. - Do widzenia pani Jadwigo! - zawołałam zagladając do kuchni.
- Już idziesz dziecko? - zapytała podchodząc do mnie. - Nie zostaniesz? Właśnie włożyłam ciasto do piekarnika..
- Może następnym razem pani Jadziu. Ale bardzo dziękuję. Smacznego! - uśmiechnęłam się.
- Do widzenia Aneczko. - powiedziała uśmiechnąć się.
Wyszłam szybko z kamienicy i jak najszybciej mogłam ulotniłam się też z dzielnicy dla Niemców. Teraz brakowało mi tylko tego, żeby jeszcze mnie złapali w dzielnicy do której Polacy nie mają wstępu.
Postanowiłam, że już nie będę iść do Anieli. Muszę teraz porozmawiać z Tadeuszem o tym, co wymyśliliśmy z Heńkiem. Poza tym jeżeli Heniek szybko coś znajdzie, to i tak spotkam ją za kilka dni na akcji. Może wtedy się czegoś dowiem?
Szybko znalazłam się już pod moją kamienicą. Weszłam żwawym krokiem do mieszkania.
- Tadeusz! - zawołałam zdejmując buty.
- Już jesteś? - zapytał wyłaniając się z pokoju.
- Już? - zaśmiałam się.
- Co ci się stało? - spoważniał widząc plaster na moim policzku.
- Wypadek przy pracy. Nic takiego. - wzruszyłam lekko ramionami.
*Pov.Aniela*
Była jakoś godzina jedenasta. Siedziałam u siebie w pokoju zastanawiając się nad sensem mojego życia. Nad sensem tego wszystkiego. Nas sensem wojny, sensem tych cholernych zaręczyn..
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nawet się tym jakoś nie przejęłam. Doskonale wiedziałam, kto przyszedł.
- Dzień dobry pani Hanno! - zawołał męski głos w salonie.
- Oh dzień dobry, dzień dobry! - zawołała rozradowana mama.
- Panienka Aniela jest u siebie? - zapytał.
- Tak. - mruknęła. - A co wy tak ciągle na "pan" i "pani"? Tyle już tu przychodzisz, że już dawno powinniście mówić sobie na ty!
- Zobaczę co da się zrobić, proszę pani. - uśmiechnął się sztucznie.
Chwilę potem usłyszałam pukanie do moich drzwi.
- Proszę! - zawołałam.
Kajetan wszedł do pokoju zamykając za sobą dokładnie drzwi, tak jak zawsze.
Przychodził codziennie przez cały tydzień, od czasu tej pierwszej kolacji.
Mogłam śmiało powiedzieć, że jest on wspaniałym mężczyzną. Świetnie się z nim rozmawia, potrafi słuchać. Ale mimo wszystko był dla mnie tylko przyjacielem. I nikim więcej. Mam wrażenie, że nie tylko ja tak myślę.
- Cześć. - uśmiechnął się.
- Serwus. Co tam? - powiedziałam wstając z łóżka.
- Nic ciekawego. - wzruszył ramionami. - Twoja matka właśnie mnie zapytała, czemu nie mówimy sobie na ty. - zaśmiał się.
- Za chwilę poprosi, żebyś mówił do niej mamo, a ona do ciebie synu. - zakpiłam.
- Nie każ mi się na to zgadzać. - zaśmiał się.
- A broń Boże! - zaśmiałam się.
Wyszliśmy oboje na balkon, jak to mieliśmy w zwyczaju. Bardzo dobrze nam się tam rozmawiało. Oparliśmy się rękoma o balustrady i patrzyliśmy na Warszawę.
- Chcesz jednego? - zapytałam podsuwając w jego stronę paczkę papierosów.
- Tylko jednego. - uśmiechnął się lekko i wyciągnął owego papierosa.
- Zawsze tak mówisz - pokręcilam kpiąco głową.
Wyciągnęłam zapalniczkę i zapaliłam jego papierosa, a potem mojego.
W ten sposób oboje stojąc na balkonie, paląc papierosa zaczęliśmy rozmowę.
Kleiła się jak zawsze. Ale tym razem chciałam się czegoś dowiedzieć. Dowiedzieć się, jakie on ma zdanie o tym wszystkim.
- Kajetan.. - westchnęłam lekko. - Czy ty chcesz tych zaręczyn? - zapytałam prosto z mostu.
Spojrzałam na jego twarz, która momentalnie spoważniała. Z jego twarzy znikł uśmiech, oczy jakby zgasły. Zmarszczył lekko czoło i spojrzał na mnie.
- Nie. - odparł szybko. - Nie chcę.
Serce zaczęło mi szybciej bić. Szczerze mówiąc przedtem mogłam się tylko domyślać takiej odpowiedzi, a teraz dostałam ją, jak na tacy. Powiedział mi to wprost bez owijana w bawełnę.
- Więc po co mamy żyć nieszczęśliwi? - zapytałam, jakby samą siebie. - Nie kochasz mnie, prawda? - spojrzałam na niego.
- Jesteś dla mnie przyjaciółką, prawie siostrą. Ale nie będziesz nikim więcej. - oznajmił patrząc daleko w dal.
Czułam, jak robi mi się trochę lżej na sercu.
- Kochasz inną, prawda? - uśmiechnęłam się lekko.
- Słucham? - zapytał spoglądając na mnie.
- Masz jakąś ukochaną. - uśmiechnęłam się bardziej. - Widać to.
Na twarzy Kajetana ponownie zawitał uśmiech. Poraz pierwszy na tej twarzy dostrzegłam znikomy rumieniec.
- Opowiesz mi o niej? - zapytałam szczerząc się jak głupi do sera.
- Ma na imię Zofia. - uśmiechnął się. - Ma długie, falowane włosy w kolorze ciemnego blondu. Ciemne oczy, wręcz czarne jak węgielki. Zawsze, jak się śmieje to widać w nich takie małe iskierki.
Poraz pierwszy widziałam, jak opowiada o czymś z takim uśmiechem, z taką radością.
- Jest pielęgniarką w szpitalu w którym pracuje. Właśnie tak ją poznałem. Pochodzi z dość dobrej rodzinny, całkiem nieźle ustatkowanej. Jest sierotą..
- Skoro pochodzi z zamożnej rodziny.. To czemu nie ożenisz się z nią? Czy twoim rodzicom nie zależy właśnie na tym, żebyś ożenił się z zamożną kobietą? - zapytałam zdziwiona.
- Jest Żydówka.. - westchnął.
Otwarłam lekko usta ze zdziwienia. Nie mogłam uwierzyć w to co powiedział. Aż dziwne, że skoro ta dziewczyna jest Żydówką, nie znalazła się w gettcie.
- Jej rodzina umarła w gettcie. Jej udało się tego uniknąć, dzięki dość nietypowej dla Żydówki urody. - odszedł od balustrady i usiadł na krześle.
- Nikt nie wie, że jest Żydówką? - zapytałam.
- Tylko ja..
- Więc w czym problem?
- Rodzice nie chcieli by mieć w rodzinie sieroty. Myślisz, że zgodzili by się żebym ożenił się z sierotą?
- Czy to aż takie ważne? Myślałam, że im zależy na majątku.
- Bo tak jest. - mruknął. - Nie wiem co mam zrobić..
- Kajetan.. - powiedziałam siadając obok niego. - Kochasz ją?
- Kocham..
- A ona o tym wie?
- Wie, już od dawna..
- Więc powiedz rodzicom, że chcesz się z nią ożenić. Powiedz, że ma dogodny majątek to im powinno wystarczyć. Walcz o swoją miłość! A to, że jest Żydówką zostawcie między sobą. Nikt nie musi wiedzieć.
- Tak sądzisz?
- Ja to wiem Kajtek. - uśmiechnęłam się.
- A ty?
- Co ja? - zapytałam zdziwiona.
- Przecież wiem, że mnie nie kochasz. - zaśmiał się. - Widać to, że jesteś zakochana w kimś innym.
- Ma na imię Tadeusz. - uśmiechnęłam się lekko. - To brat mojej najlepszej przyjaciółki.
- Kochasz go?
- Kocham.. - westchenęłam. - Ale on mnie już chyba nie..
- Jak to? Dlaczego? - spytał zdezorientowany.
- Dowiedział się o zaręczynach.
Czułam, jak powoli w moich oczach pojawiają się łzy.
- On myśli, że ja się zgodziłam na te zaręczyny. Że ja cię kocham. Że się nim tylko bawiłam i nigdy go nie kochałam..
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
To tak cholernie boli.. Myślałam, że po tygodniu to trochę osłabnie, ale mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej.
Każdego dnia, rano i w nocy po prostu siedzę i płacze. Myślę, jak to się mogło potoczyć, gdybym już dawno powiedziała mu prawdę.. Może wtedy by uwierzył, że wcale nie chce tych zaręczyn? Może teraz nie byłabym z nim pokłócona? Może w tej chwili siedziałabym tu z nim, a nie z Kajetanem..
- On mi nie wierzy.. - wyszlochałam. - Powiedział, że żałuję, że kiedykolwiek mnie pokochał..
Widziałam, że Kajetan był zdziwiony, jak i po części przybity. W końcu on też jest częścią tego konfliktu, nieprawdaż?
Brunet wstał z krzesła, podszedł do mnie i mnie objął. Odwzajemniłam jego gest i teraz wypłakiwałam się w jego ramię.
- Jest mi cholernie głupio.. - powiedział po cichu.
- To nie twoja wina..
- Aniela, ja wiem co zrobić. - oznajmił.
Zdziwiona odsunęłam się od niego i spojrzałam na niego. Nie wiedziałam o czym mówi, o co mu chodzi.
- Nie możemy tak żyć. Oboje będziemy nieszczęśliwi. A najbardziej ty. Małżeństwo bez miłości to jak kwiatek bez wody. Bez wody nie urośnie i nie rozkwitnie. - zmarszczył lekko czoło i westchnął. - Ja się wszystkim zajmę.
- Kajetan, o czym ty mówisz? - zapytałam niepewnie.
- Porozmawiam z rodzicami o tych zaręczynach. Postaram się zrobić wszystko, żeby je zerwać. Nie pozwolę, żebyś straciła bliskie ci osoby przez wymysły naszych rodziców.
- A-ale jak ty to chcesz zrobić..?
- Powiem im, że cię nie kocham. Powiem prawdę o Zofii. Powiem, że albo wyjdę za nią albo będę kawalerem do końca życia. Zrobię im jakiś przekonujący wykład o tym, jak to w małżeństwie trzeba być szczęśliwym. - zaśmiał się. - Ale taka jest prawda.. Jeżeli oboje mamy być w tym małżeństwie nieszczęśliwi to w końcu wszystko zacznie się rozpadać.. Powoli zaczniemy nienawidzić siebie nawzajem, potem zdradzać.. Myślisz, że gdyby pojawiło się dziecko, to było by szczęśliwe? W takiej rodzinie? Pseudo rodzinie?
- Oczywiście, że nie.. Ale ty myślisz, że twoi rodzice się zgodzą..?
- Myślę, że trochę mi to zajmie, ale dam radę. Poza tym mój ojciec nie jest zbytnio za typ wymysłem matki. Myślę, że mój brat też mnie poprze, bo..
- Bo?
Chłopak podrapał się zakłopotany po karku.
- Bo raz mnie widział w szpitalu z Zosią..
- Naprawdę? - zaśmiałam się.
- Do niczego nie doszło! Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele! - zawołał zakłopotany.
- Więc myślisz, że się zgodzą? Że zerwią te zaręczyny?
- Jest taka możliwość. I postaram się zrobić wszystko, żeby tak się stało. - uśmiechnął się szeroko.
- Kajetan dziękuje ci! - zawołam rzucając mu się na szyję. - Nawet nie wiesz, ile dla mnie robisz! Dla nas!
- Powinniśmy mieć prawo do szczęścia.
W końcu go puściłam i spojrzałam na niego.
- Powiesz im, że jest Żydówką?
- Nie ma takiej możliwości. Będziemy żyć, jakby była zwykłą Polką. Wystarczy, że ja znam prawdę.
- Zaprosisz mnie na ślub? - uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne. A ty mnie? - zaśmiał się.
- Najpierw muszę wszytko naprawić.. - westchnęłam.
- Jestem pewnien, że dasz radę. - położył mi dłoń na ramieniu. - Kto inny jak nie ty? Wszystko się ułoży, potrzeba czasu.
- Kajetan jest wojna! Ja nie mam czasu!
- Wojna i miłość idą w parze. Gdyby nie wojna, Zosia nie pracowała by w szpitali, a tym samym nigdy bym jej nie poznał. - oznajmił.
- Jeszcze raz ci niezmiernie dziękuje. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!
- Wiem. Widzę to po tych iskierkach w twoich oczach. - uśmiechnął się. - Jeżeli wszystko się uda to powadomię cię jak najszybciej.
- A nie boisz się konsekwencji? Że pokłócisz się z rodzicami?
- Dam sobie radę, nie martw się. - uśmiechnął się. - Powodzenia z Tadeuszem.
- Przyda się..
- Wierzę w ciebie. Dasz sobie świetnie radę. - powiedział. - Na pewno zrozumie.
- Mam nadzieję..
- Muszę już iść. - powiedział patrząc na zegarek. - Do zobaczenia.
- Na razie! - zawołałam, kiedy wychodził.
Weszłam razem z nim do pokoju, a kiedy zamknął drzwi podeszłam do nich, aby posłuchać, co mówi mama.
- Do widzenia pani Hanno.
- Kajetan już idziesz? Tak szybko? - zapytała zdziwiona.
- Niestety.. - powiedział udając smutnego. - Muszę iść do szpitala.
- Oh tak, tak praca najważniejsza! - uśmiechnęła się sztucznie.
- Nie tak praca jak ludzie, proszę pani. Codziennie przyprowadzają do nas nowych rannych, trzeba im pomagać.
- Gdyby nie latali niepotrzebnie z bronią, nie trzeba by było im pomagać. - zakpiła.
- Przecież oni walczą o nasz kraj. - powiedział niezadowolony.
- A co nie ma do tego armii? - zaśmiała się.
- Ma pani strasznie złe podejście do tego wszystkiego. - oznajmił. - Do widzenia.
Usłyszałam szybkie kroki i dźwięk zamykanych drzwi wejściowych.
- Parszywy kundel. - mruknęła mama. - Będzie mnie pouczać.
Zaśmiałam się cicho sama do siebie. Wreszcie ktoś jej dopiekł.
Pobiegłam szybko ponownie na balkon. Złapałam rękoma o balustrady i spojrzałam w dół.
- Dzięki Kajetan! - zaśmiałam się.
- Nie ma za co! - zaśmiał się również i zasalutował. - Dam ci znać, jak tylko będę coś wiedział.
- Nie ma sprawy!
Weszłam ponownie do pokoju. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w jeden punkt.
Jeżeli Kajetanowi się uda to będzie koniec tego cyrku.. Będziemy oboje wolni. Będziemy mogli być szczęśliwi. Będę mogła powiedzieć Tadeuszowi całą prawdę. Tylko czy to coś da? Czy on mi wybaczy? Czy mi uwierzy? A może on nawet nie chce mnie już znać?
Tak wiele pytań i brak jakiejkolwiek odpowiedzi..
*Pov.Anastazja*
Była już jakoś godzina siedemnasta. Siedziałam w salonie, jak na szpilkach. Nie dość, że wyczekiwałam jakiejkolwiek informacji od Henryka, to jeszcze czekałam na mamę. Musiałam jej opowiedzieć o tym kłamstwie, że byłam w piekarni, tak żeby w razie czego mnie kryła iż tam byłam. Nie chcę, żeby Tadeusz się dowiedział, że go okłamałam.
- Jestem! - zawołała uśmiechnięta wchodząc do mieszkania.
Podbiegłam do niej szybko i zakryłam dłonią usta.
- Ciii - wyszeptałam.
Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Pamiętaj, że jestem twoją matką. - mruknęła niewyraźnie.
Zabrałam z jej twarzy moją dłoń, a ona popatrzyła na mnie oczekując jakichkolwiek słów, które mogłyby wyjaśnić moje zachowanie.
- O co chodzi? - zapytała.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale bądź cicho, żeby Tadek nie słyszał. - wyszeptałam.
- Dziecko, czy wy jesteście w podstawówce? - zaśmiała się lekko. - Nie możemy żyć jak cywilizowani ludzie? I to we własnym mieszkaniu?
- No proszę! - powiedzialam błagalnie.
- Chodź do kuchni. - kiwnęła głową na wymienione pomieszczenie.
Weszłyśmy do niej, mama oparła się o blat, założyła ręce na piersi i oczekiwała wyjaśnień.
- Powiedziałam Tadeuszowi, że byłam dziś w piekarni pomóc ci trochę. - oznajmiłam.
- A gdzie byłaś naprawdę? - zapytała uśmiechając się lekko.
- Miałam iść do Anieli, ale nie poszłam..
- Ponieważ..?
- Złapał mnie jakiś Niemiec. Zaczął sprawdzać, potem oberwałam, prawie mnie zastrzelił, ale w samą porę pojawiło się Heniek. - wytłumaczyłam bardzo chaotycznie.
- Dziecko zapanuj nad myślami. - zaśmiała się. - Nie mów tak chaotycznie. - Streściłam ci wszystko.
- Czyli to po tym Niemcu, tak? - zapytała dotykając mojego policzka.
- Tak. Ale powiedziałam Tadeuszowi, że to wypadek przy pracy. - wyjaśniłam. - Wymyślisz coś?
- Jasne. - uśmiechnęła się zwycięsko. - Coś jeszcze?
- Rozmawiałem z Heńkiem o broni.. Powiedział, że zajmie się tym.
- Jak to? - zapytała zdziwona.
- No, powiedział, że powinniśmy się mieć czym bronić, a ja się z nim w pełni zgadzam. Orsza mówi, że musimy zasłużyć, więc..
- Samowolka? - zapytała unosząc brew.
- Tak.. - westchnęłam.
- Może wam się to przydać, nie powiem, ale na pewno będą jakieś tego konsekwencje. - pogroziła mi palcem.
- Wiem, ale my potrzebujemy tej broni.
- Tadek wie?
- Nie.. Powiem mu, jak Henryk coś znajdzie.
- Oj Anastazja.. - westchenęła wychodząc z kuchni.
- Ale będziesz mnie kryć? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Będę. - zaśmiała się.
Jedną sprawę miałam załatwioną, tą lżejsza.. Teraz zostało mi tylko wyczekiwać telefony Henryka, potem jeżeli coś wymyślił, porozmawiać o tym z Tadeuszem..
***
- Dobre te pączki! - zawołał Tadeusz z pełną buzią.
- Weź, bo wszystko ci z buzi leci. - zaśmiałam się.
- Cieszę się, że ci smakują synu. - uśmiechnęła się. - Idę do siebie.
- Już? - zapytałam.
- Tak, jestem zmęczona. - uśmiechnęła się lekko. - Poczytam jeszcze książkę, a potem się położę. Dobranoc kochani.
- Dobranoc. - powiedzieliśmy oboje.
Podeszła kolejno do każdego z nas i pocałowała nas w czoło. Następnie zaszyła się w swoim pokoju, jak to miała w zwyczaju.
Nagle po mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu.
Podskoczyłam z miejsca i wciąż przeżuwając pączka pobiegłam do telefonu potykając się prawie o własne nogi. Miałam świadomość tego, że o tej porze może dzwonić tylko Heniek. Nie chciałam, żeby to Tadeusz odebrał telefon, więc musiałam zrobić wszystko, żeby tego uniknąć.
- Tak słucham? - zapytałam przełykając.
- Mam! Anka mam! - zawołał uradowany.
- To świetnie! Tłumacz wszytko.
- Coś ty! Idę do ciebie. Nie będę ci podawał takich informacji przez telefon. - oburzył się.
- Ale Tadeusz jeszcze nic nie wie. - powiedziałam zciszając głos.
- To się dowie. Zadzwoń do reszty.
- Po co? - zapytałam zdziwiona.
- Mamy mało czasu, trzeba wszytko dziś zaplanować. Tylko Aniela, Janek i Maciek.
- Jasne, już dzwonię. Mam rozumieć, że zostajecie wszyscy na noc?
- Wątpię, że wyrobimy się przed policyjną, więc tak. - oznajmił.
- Jasne, do zobaczenia. - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
- Kto dzwonił? - zapytał opierając się o framugę drzwi.
- Heniek.
- Co chciał?
- Dowiesz się wszystkiego, jak przyjdzie. Teraz muszę zadzwonić po resztę. - oznajmiłam łapiąc za telefon.
- Resztę? - zapytał podchodząc bliżej.
- Po Janka, Maćka i An..
- Ona też musi tu być? - zapytał wyraźnie niezadowolony.
- Tak musi. - odparłam szybko. - Zajmij się czymś i mi nie przeszkadzaj. - warknęłam.
Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam, aż ktoś odbierze.
***
Obdzwoniłam już wszystkich, teraz pozostało nam tylko czekać.
- Powiesz mi o co chodzi? - zapytał.
- Powiem, jak będą wszyscy, nie będę powtarzać dwadzieścia razy. - mruknęłam.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Podeszłam do nich szybko i wpuściłam do środka całą gromadę. Była to cała czwórka.
- Wchodźcie, szybko. - pogoniłam ich.
- A jakieś "dzień dobry"? Miło was widzieć, stęskniłam się za wami, a zwłaszcza za tym przystojnym młodzieńcem o imieniu Janek? - powiedział chłopak.
- Stęskniłam się za wami, a zwłaszcza za tym młodzieńcem o imieniu Maciek. - powtórzyłam.
Maciek razem z Heńkiem wybuchnęli śmiechem, a Janek się oburzył.
Wszyscy weszli i usiedliśmy na kanapie.
- Jesteś niemiła, masz tego świadomość? - zapytał siedzący obok mnie Janek.
- Ja? Niemiła? Skądże! - zaśmiałam się.
- Zawsze byłaś dla mnie nie miła. - mruknął.
- Ty też. - nie pozostałym mu dłużną.
- Wy dwoje zawsze żyliście ze sobą, jak pies z kotem. - zaśmiał się Tadeusz.
Była to święta prawda. Ta dwójka od zarania dziejów pałała do siebie czystą nienawiścią.
Wakacje 1935r.
Piękne wakacyjne słońce świeciło nad Bałtykiem. Dwie zaprzyjaźnione rodziny właśnie były na wakacjach nad tym pięknym polskim morzem. Jako, że chłopcy byli największymi przyjaciółmi nie trudno było się domyśleć, że chcieli spędzać ze sobą wszystkie chwile. Tylko była tam też dziewczynka..
Janek z Tadeuszem mieli coś około 14 lat, natomiast Anastazja miała coś około 13.
Trójka dzieci właśnie stała na rozgrzanym piasku. Przyszli tu za zgodą rodziców, aby się pobawić.
- Szkoda, że Maciek też nie mógł jechać. - mruknęła mała brunetka.
- Za niedługo wrócimy i się z nim zobaczymy. - pocieszył ją brat.
- A co ty się tak o niego martwisz? - zakpił Jasiek. - Może ty się w nim zabujałaś?
- Janek.. - mruknął Tadeusz wiedząc, jak to się zaraz skończy.
- Odezwał się! - zakpiła - Kurdupel się odezwał! - zawołała zdenerwowana.
Co prawda, to prawda. W obecnym czasie Anastazja była wyższa od Tadeusza, jak i od Janka. Tylko Maciek był wyższy od niej. Co poradzisz? Podobnież dziewczynki szybciej dorastają..
- Tadeusz, jak ty możesz wytrzymać z taką smarkulą?! - zawołał równie zdenerwowany Janek. - Może ją jeszcze przyjmą do sierocińca?
- Żeby ciebie zaraz do szpitala nie musieli przyjąć! - krzyknęła mocno zdenerwowana dziewczyna.
- Anastazja! - zawołał Tadek łapiąc ją, aby nie zrobiła krzywdy jego przyjacielowi, ani sobie.
- I co mi teraz zrobisz? - zaśmiał się chłopiec i pokazał jej język.
- Niski kretyn! - krzyknęła dziewczynka próbując wydostać się z uścisku brata.
- Niezdarna smarkula! - krzyknął chłopiec.
- Dość! - zawołał Tadeusz. - Czy możecie być choć raz dla siebie mili?
- Nie! - zawołali oboje odwracając się do siebie plecami.
Ta dwójka od dziecka pałała do siebie niespotykaną nienawiścią. Nikt nie kłócił się, nikt nie wyzywał siebie nawzajem tak, jak oni. Niejednokrotnie dochodziło do rękoczynów.
Kiedy to się zmieniło?
Zaczęli dorastać.
Powoli z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok nienawiść malała.
Po prostu dorośli.
Kiedyś byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, kiedy mieli możliwość nie spotkania siebie nawzajem przez jeden dzień.
Dziś?
Dziś nie wyobrażają sobie siebie nie spotkać.. Ta nienawidząca się kiedyś dwójka, obecnie jest w sobie zakochana..
- I co? Nie zaprzeczysz? - zaśmiała się Aniela.
- Nie mam co zaprzeczać. - wzruszyłam ramionami. - Nigdy go nie lubiłam.
- Ty mnie od razu kochałaś. - zaśmiał się Janek próbując mnie przytulić.
- A idź ty! - zaśmiałam się.
- Dobra koniec tego. - powiedział Tadeusz. - Anastazja możesz nam wreszcie wytłumaczyć o co chodzi?
- Racja, Anka nie mamy czasu. - uśmiechnął się Heniek. - Potem się pomiziacie.
Maciek wybuchnął śmiechem wraz z blondynką. Tadeusz się nie odezwał. Janek, który przed chwilą chciał mnie objąć ramieniem wycofał rękę. Ja natomiast zrobiłam się czerwona jak piwonia. Byłam zażenowana tak samo, jak chłopak obok mnie.
- Powiesz nam czy nie? - zapytała Aniela. - Mogłaś od razu mówić, że chodzi tylko o Janka to byśmy ci go przyprowadzili, a nie ściągnęłaś tu wszystkich.
Maciek wręcz tarzał się po podłodze nie mogąc wytrzymać że śmiechu.
- Zaraz wam nic nie powiem! - krzyknęłam i założyłam ręce na piersi.
- No mów, myszko, mów. - zaśmiał się Janek.
- Odezwij się jeszcze raz, a uwierz mi, nie skończy się to dla ciebie dobrze. - pogroziłam mu wściekła.
- Złość piękności szkodzi. - posłał mi buziaka w powietrzu.
- Anka mam zacząć? - zapytał Heniek.
- Poczekaj! Ja chcę wiedzieć, jak akcja się potoczy! - zaśmiał się Dawidowski.
- Nie mamy czasu Maciek. - powiedziałam już poważnie. - Razem z Heńkiem doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy broni.
- Powiedz nam coś czego nie wiemy. - odezwała się Aniela.
- Anka i ja pomyśleliśmy, że broń jest wam potrzebna na już. Nie możecie czekać na to, aż na nią zasłużycie.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Tadeusz.
- Zdobędziemy tę broń. Sami. - oznajmiłam.
- Samowolka? - zawołał Maciek.
- Tak. To jedyny sposób. - dodał Heniek.
- Wiecie co za to grozi? - zakpił Tadek. - Wy chyba nie mówicie poważnie!
- Jak najbardziej. - powiedział Heniek.
- No dobrze, ale co wy chcecie zrobić? - zapytała Aniela.
- My chcemy. - uśmiechnęłam się i spojrzał na Heńka.
Dwa dni później..
Była już jakoś godzina siedemnasta. Powoli się ściemniało, bo dzień był dość pochmurny. Ale dla nas było to jeszcze lepiej. To właśnie dziś odbędzie się nasza "akcja broń".
Dwa dni temu wszystko zaplanowaliśmy. To będzie chyba najpoważniejsza akcja jaką dotychczas wykonaliśmy.
Za jakieś pół godziny na jednej z ulic będzie stał samochód do którego będzie ładowana broń. Dwaj Niemcy. Jeden kierowca, który będzie to wszystko ładował na samochód i drugi, który ma wszystkiego pilnować. Właśnie ta broń to nasz cel. W akcji uczestniczy nasza piątka, jak i Heniek.
Byłam już ubrana w kurtkę i spodnie, teraz tylko zaplątałam na szybko warkocza.
- Anka ruchy! Nie mamy czasu! - zawołał Tadeusz otwierając drzwi do pokoju.
Tadeusz nie był zbytnio przekonany do tego wszystkiego. Wiedział, że ciąży na nim odpowiedzialność większa niż kiedykolwiek, bo teraz to była akcja, którą dowodził tylko on, nikt z góry. Nasze losy leżały na jego barkach. On był najbardziej obciążony. On i Aniela.
- Już! - zawołałam.
Zerwałam się z krzesła, szybko wzięłam apteczkę i schowałam ją do torby do której potem schowamy zdobytą broń.
Tadeusz wyszedł z pokoju, a ja jeszcze zostałam. Szybko wyjęłam jedna deskę z podłogi. To właśnie tam były schowane trzy pistolety, które zdobyłam dawno temu od Niemca z kasyna.
Postanowiłam wziąść dwa. Spakowałam je do torby i wyszłam z pokoju.
Czemu dwa? Jest to banalnie proste. Nikt nie wie o pistolecie od ojca i na razie tak pozostanie. O tych też nie wie nikt, prócz Anieli. Zostawiłam jeden na zapas, tak gdyby zarekwirowali mi te dwa. Przezorny zawsze ubezpieczony, nie?
- Szybciej, Anka szybciej! - zawołał otwierając drzwi wejściowe.
- Mamy pół godziny! - zawołałam.
- Ważne pół godziny. Musimy jeszcze wszytko powtórzyć.
Szybko wyszliśmy z mieszkania i raz dwa znaleźliśmy się na miejscu zbiórki. Znajdowaliśmy się w miejscu łączenia jakiś dwóch kamienic, niedaleko od miejsca w którym ma się rozegrać akcja.
Pomysł akcji był prawdę mówiąc mój. Podsunęłam naszym dwóm dowódcą dość.. Fikuśny pomysł. Choć nie byli do niego zbytnio przekonani, zgodzili się i dodali swoje poprawki. Więcej tych poprawek dał natomiast Tadeusz, niż Aniela. On nadal jest na nią strasznie wkurzony.
- Dobrze, wszystko jasne? - zapytał Zośka.
- Zośka, a broń? - zapytał Wierzba.
- Broń.. No przecież ma być w samochodzie, tak? Sam tak mówiłeś.. - powiedział zakłopotany.
Był bardzo zestresowany. To była jego pierwsza poważna akcja, którą będzie dowodził samodzielnie. Oczywiście z pomocą Niki, ale obecnie to woli chyba nie korzystać z jej pomocy.. Nas też zżerał stres.
- Broń! - zawołał uświadamiając sobie o co chodzi. - Cholera! Nie, nie! Odwołujemy! Odwołujemy!
- Zośka, uspokuj się. - mruknęła Nika.
- Ja mam. - powiedział Wierzba wyjmując z kurtki pistolet.
- Ja też. - uśmiechnął się Rudy i również pokazał swoją broń.
- Nie tylko ty, Rudzielcu. - zaśmiał się Alek pokazując pistolet.
Zośka zmarszczył czoło i wyjął ze swojej kurtki broń.
- Masz broń? - zapytałam zdziwiona, a zarazem niezadowolona. - Czemu nie mówiłeś?!
- To nie jest teraz ważne Anka. - mruknął Wierzba. - Dziewczyny macie broń?
Nika spojrzał na mnie. Doskonale wiedziała, że ją mam.
Wyciągnęłam z kurtki oba pistolety, a chłopcy spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Anka! Skąd to masz?! - zawołał niezadowolony Zośka.
- Nie twoja sprawa. - mruknęłam. - Łap! - rzuciłam blondynce pistolet.
Dziewczyna go sprawnie złapała i uśmiechnęła się.
- Czyli wszyscy wszystko mają? - mruknął Zośka.
- Tak. - odezwała się Nika.
- Mamy pięć minut. - powiedział Alek. - Zbierajmy się.
- Damy radę, spokojnie. - uśmiechnął się Wierzba.
- Jak na wojnie! - zawołaliśmy.
Tak też uczyniliśmy. Rozeszliśmy się, tak jak to było planowane. Ja z Rudym mamy zajęć się Niemcem od pilnowania, pozostali kierowcą i bronią.
Kiedy pojawiliśmy się na miejscu wszystko było, tak jak zostało zaplanowane. Ciemna uliczka i ciemność ogólna spowodowana godziną ułatwiała nam wszystko.
Było idealne.
Stałam za jedną ścianą, Rudy za drugą. Pozostali czekali aż kierowca i drugi Niemiec wyjdą z samochodu.
- Schneller, schneller! (Szybciej, szybciej!) - zawołała jeden z nich.
Był to zapewne ten od pilnowania. Widać to po jego zachowaniu.
Drugi tylko mruknął coś pod nosem i zniknął w budynku w którym zapewne znajdowała się broń.
Nika, Wierzba, Alek i Zośka szybko prześlizgneli się za auto. Mieli się zająć owym kierowcą, a potem pakować do toreb broń.
Usłyszeliśmy strzał.
Już wiedzieliśmy co robić.
- Was zum Teufel ist das?! (Co to do cholery?!) - zawołał Niemiec po usłyszeniu strzału.
Ruszyłam.
Szybko znalazłam się za Niemcem i zaczęłam przedstawienie.
- „Siekiera, motyka, styczeń luty,
Niemiec z Włochem gubią buty." - zaśpiewałam i przystawiłam mu pistolet do tyłu głowy.
- Was?! (Co?!) - zawołał obracając się nerowowo.
- „Siekiera, motyka, linka, drut,
I pan malarz jest kaputt." - kontynuowałam.
Niemiec wyjął pistolet i naładował go.
- „Jak tu być i o czym śnić,
Hycle nam nie dają żyć." - zaśpiewał Rudy podchodząc do Niemca.
Przystawił mu pistolet do skroni.
- „Wszak kultura nie zabrania
Robić takie polowania." - dokończył.
- Hände hoch! (Ręce do góry!) - zawołałam.
Widać było, że był to typ tego słabego Niemca. On nie myślał, jak działać, po prostu trząsł portkami.
Mężczyzna podnióśł ręce, a pistolet upadł na ziemię.
- Pakujemy! - zawołała Nika na znak, że przyszli do drugiego etapu.
Spojrzałam na Rudego. Patrzył na mnie, jakby chciał zapytać o zgodę. Kiwnełam lekko głową, a on przełknął ciężko ślinę.
Strzelił.
Niemiec upadł na ziemię, a z jego ciała sączyła się krew, która pozostawiła na ziemi czerwoną plamę.
Wpatrywałam się w to nieruchome ciało.
Chłopak podszedł do mnie i objął.
- Przepraszam.. - wyszeptał.
- Nic się nie stało. - powiedziałam patrząc na niego. - Tak trzeba było.
Wydaje mi się, że to on potrzebował tego przytulenia bardziej niż ja.
Objął mnie mocnej chowając tym samym w szczelnym uścisku. Oparł swoją głowę lekko o moją.
- Jesteś dobrym człowiekiem. - powiedziałam gładząc jego plecy dłonią. - To nie twoja wina, że musimy to robić. Kiedyś wojna się kończy, a to będzie tylko przeszłość.
- Ich liebe dich. - powiedział puszczając mnie z uścisku.
- Pakujemy to. - kiwnęłam głową na samochód.
Szybko podbiegliśmy do przyjaciół i zaczęliśmy razem z nimi pakować broń do toreb.
- Co z ciałem? - zapytałam.
- Zostawiamy wszystko tu. - odpowiedziała Zośka. - Takie małe ostrzeżenie.
- Lepiej zrobić to tylko dziś. Następnym razem powinniśmy się zajmować ciałami. - oznajmił Wierzba.
- Pakujmy to zanim się zlecą. - powiedziała Nika.
Szybko zapakowaliśmy broń i ulotniliśmy się z miejsca zdarzenia. Byliśmy z siebie dumni jak pawie. Przeprowadziliśmy doskonałą akcje i to samodzielnie.
- Gdzie bierzemy to wszytko? - zapytał Alek.
- Sądzę, że do mnie. - powiedział Wierzba. - Wiecie, tam nikt nie sprawdza mieszkań.
- Racja. - potwierdził Zośka. - Zabierzesz to wszystko?
- Dam radę. - uśmiechnął się.
- Do zobaczenia! - pożegnałam go.
- Na razie! - zawołał i odszedł.
Szliśmy w ciszy. Postanowiliśmy się dziś rozejść, a nie schodzić u kogoś w domu.
- No akcja mistrzowska! - zaśmiał się Maciek.
- Bo myśmy ją przeprowadzili! - zaśmiał się Rudy.
- A to wszytko moja zasługa! Gdyby nie ja, nie było by akcji. - uśmiechnęłam się i uniosłam dumnie głowę.
- A ja się na nią zgodziłem. - zaśmiał się lekko Tadeusz.
- Ważne, że nikomu nic się nie stało. - uśmiechnęła się Aniela.
- I to, że mamy łupy! - zaśmiał się Maciek.
- Muszę iść. Serwus! - zawołała blondynka i się oddaliła.
- Ja też. Janek idziesz? - zapytał Dawidowski.
- Tak. - odpowiedział.
Przybliżył się do mnie i pocałował w policzek.
- Dziękuje. - powiedział po cichu.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam, bo nie potrafiłam zrobić nic innego. Moje policzki przyozdobiły się czerwonym rumieńcem.
- Do zobaczenia. - powiedział do Tadeusza.
- Do jutra. - zaśmiał się Tadek.
Chłopcy się oddalili, a my szliśmy do mieszkania. W końcu znaleźliśmy się w kamienicy.
- Mimo wszystko jestem pewnien, że będą konsekwencje. - mruknął otwierając mi drzwi do mieszkania.
- Bredzisz! - zaśmiałam się i weszłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam was serdecznie po całkiem sporej przerwie! Ale zanim do tego przejdę..
Ponownie jeden z dłuższych rozdziałów!
Mam wrażenie, że dłuższe przerwy sprawiają, że i rozdziały są dłuższe 😂
A teraz przejdźmy do sedna.
Rozdziału nie było całkiem długo, nie mogę zaprzeczyć. Ale doskwierał mi brak weny. Pomysł narodził się dawno, ale za każdym razem, jak zasiadałam do pisania od razu mi się odechciewało. Ale w końcu go napisałam!
Nie potrafię określić, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale mogę was zapewnić, że mam już pomysły na cały książkowy kwiecień, maj i czerwiec!
W ramach bonusu mogę wam powiedzieć, iż wyczekujcie książkowego maja. Będzie on (mam wrażenie) najważniejszym miesiącem dla tej książki. Naprawdę będzie się działo!
Co? Zrobiłam napięcie? 😂 Mam nadzieję.
Proszę napiszcie, co sądzicie o tym rozdziale i czy wam się podobał!
Przepraszam za wszelkie literówki!
Chyba wszystko napisałam, co miałam napisać 🤔
Do zobaczenia kochani!
dodany ~ 21 kwietnia 2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top