Rozdział 30

Cześć Kochani!

Chciałabym, abyście najpierw przeczytali notatkę na dole (jeżeli nie chcecie, nie musicie, miłego czytania rozdziału ^^) tam są wyjaśnienia odnośnie tego czemu tak długo nie wstawiłam rozdziału.

————————————————————————

Kwiecień 1940

Mamy początek kwietnia! I tak jak kiedyś wspominałam, na początku kwietnia mieliśmy pisać matury, więc tak też się stało.

Pobliska szkoła udzieliła nam sali, dzięki temu, że nasz dyrektor znał się z tamtym dyrektorem. Wszystko poszło gładko. Zazwyczaj jest niechęć do pisania jakichkolwiek testów, nieprawdaż? Ale nie tym razem. Wszyscy byliśmy zmotywowani do napisania matury. Jednak w tym wszystkim było coś co przybiło wszystkich zebranych.. Osoby, które powinny pisać maturę, a nie pisały. Nie dlatego, że nie chciały.. Dlatego, że ich już z nami nie było..

Młodzi ludzi w moim wieku, młodzi chłopcy i dziewczęta, których już nigdy nie zobaczę, ani ja, ani nikt inny. Mieli całe życie przed sobą.. Albo zginęli w łapance, albo ich wywieziono do obozu, albo rozstrzelano tak po prostu, albo zmarli z wycieńczenia na przesłuchaniach..

To było najgorsze tego dnia. Siedzenie w ławkach, kiedy nauczyciel wyczytywał listę obecności. Nie usłyszeliśmy prawie połowy osób mówiących "Obecna!" czy "Obecny!". Już nigdy nie będą obecni..

Prawie połowy! Prawie połowy ludzi w moim wieku, którzy oddali życie za kogoś innego albo za Polskę. Za wolną Polskę, której nie dane im było doczekać. Czyż to się straszne?

Wojna jest straszna..

Jednak mimo tego, nam udało się bezproblemowo napisać maturę. Tak samo jak bezproblemowo poszła akcja gazowania kina, która odbyła się kilka godzin potem.

Dziś mamy zaplanowane kolejne gazowanie kina. Orsza nas chwalił, że dobrze nam to idzie. Rana Anody zagoiła się bardzo szybko, nie ma już po niej prawie śladu.

Wstałam i trzymając głowę oparta o kolana wpatrywałam się w okno. Było już coś po godzinie dziewiątej, a na ulicach był zaskakujący spokój.

Ale nie taki spokój spowodowany niemieckimi patrolami. Zwykły i przyjemny spokój. Ludzie szli normalnie, nigdzie się nie śpieszyli. Dzieci radośnie podskakiwały idąc z rodzicem za rękę. Zakochani obejmowali się i śmiali co jakiś czas. Grupki przyjaciół spacerowały co chwilę wybuchając śmiechem.

Wojna jest dziwna..

Jednego dnia jest straszna, krwawa. Ludzie boją się wyjść z domu, są ciągle strzały, bombardowania.

Drugiego natomiast jest przyjemnie i cicho. Tak jakby wojny nie było. Ludzie są radośni, spokojni. Na dworze słychać tylko gwar ludzi i naturę.

Wojna jest naprawdę dziwna..

Westchnęłam lekko i pokręcilam głową, próbując przegonić te filozoficzne myśli.

Na dworze świeciło słońce i widać było po ubiorze Warszawiaków, że musiało być ciepło.

Wstałam, więc z łóżka i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej koszulę z krótkim rękawem i spódniczkę, po czym wyszłam z pokoju. Od razu weszłam do łazienki, która na moje szczęście była wolna. Szybko się odświeżyłam, ubrałam i zaplotłam warkocza. Następnie pokierowałam się do kuchni.

- Dzień dobry! - powiedział Tadeusz.
- Cześć! - uśmiechnęłam się. - Co na śniadanie?
- Nic. - wzruszył ramionami.
- Jak to nic? - zapytałam zdziwiona.
- Jak pójdziesz do piekarni to coś zrobię. - uśmiechnął się chytrze.
- Ah tak? - zapytałam. - Panu Zawadzkiemu nie chce się iść po chleb? - uniosłam jedną brew.
- Muszę skończyć planować akcje. - mruknął. - Idźże dobrze ci to zrobi! - zaśmiał się.
- Tak, tak. - mruknęłam śmiejąc się pod nosem. - Ty leniu śmierdzący! - zaśmiałam się.
- Ja? Leń? W takim razie sama sobie rób śniadanie! - rzucił we mnie ścierką i założył ręce na klatkę piersiową.
- I tak bym musiała sama robić. - pokazałam mu język. - Oj Zosieńko nie denerwuj się, bo ci zmarszczki wyjdą! - poczochrałam mu dłonią włosy.
- Żeby tobie nie wyszły! - zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać.
- Dobra! Dość! - zaczęłam krzyczeć nie mogąc złapać oddechu. - Daj mi iść po ten chleb, bo umrzemy z głodu!

Chłopak puścił mnie, zlustrował mnie wzrokiem i wybuchnął śmiechem.
Szybko pobiegłam do łazienki, żeby się przejrzeć.

Mój Boże.. Wyglądam jakbym miała gniazdo na głowie!

- TADEUSZ! - zawołałam wściekła.
- Ups! - zaśmiał się głośno.
- Ty.. Ty.. Ty kretynie do potęgi setnej! - zawołałam wychodząc z łazienki.
- Ty wiedźmo z gniazdem na głowie. - zaśmiał się.

Westchnęłam głośno, po czym oboje wybuchneliśmy śmiechem. Potem spojrzałam na niego, był uśmiechnięty.

Tak, jak za dawnych lat. Przed wojną.. Kiedy zawsze mi dokuczał i potem zawsze się tak uśmiechał. Niby zwyczajnie, a jednak było w tym coś innego. Coś niepowtarzalnego.

- Idę po ten chleb. - powiedziałam wychodząc z łazienki z nowo zaplecionym warkoczem. - Ej.. - zaczęłam stojąc na środku salonu. - A o której jest akcja?
- Dziś na pierwszym seansie. - oznajmił. - Gdzieś o jedenastej.
- Może zaprosimy tu na wieczór wszystkich? W sensie Anielę, Janka i Maćka z Basią? - zapytałam. - Wy byście sobie pograli, a ja z dziewczynami pogadały.
- Da się zrobić. - uśmiechnął się. - Ustalimy wszystko po akcji.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się również. - Dobra idę. - podeszłam do drzwi.
- Uważaj na siebie. - powiedział podchodząc do mnie.

Dał mi szybkiego buziaka w czoło i dał pieniądze. Poprosił, żebym wzięła też jakąś drożdżówkę.

Wyszłam szybko z kamienicy. Pogoda była naprawdę bardzo ładna. Świeciło cieplutkie słońce, nie wiało. Było po prostu ładnie!

Całkiem sprawnie znalazłam się w piekarni. Mama była trochę zdziwona, że przyszłam, bo myślała, że jest jeszcze chleb. Dała mi świeży bochenek i jeszcze ciepłą drożdżówkę, po czym wyszłam z piekarni.

- Panienka zgłodniała? - zapytał mężczyzna idąc teraz obok mnie.
- Chyba mnie pan z kimś pomylił. - mruknęłam przyśpieszając lekko kroku.
- Aneczka mnie nie poznała? - zaśmiał się łapiąc mnie za rękę.

Spojrzałam na jego twarz.

- Heniek.. - odetchnęłam z ulgą.

Postanowiłam sobie, że nie będę zawierać znajomości z każdą osobą spotkaną na ulicy. Głównie dlatego nawet nie spojrzałam na niego.

- No, a kto? - zaśmiał się lekko. - Masz chwilę?
- Nie za bardzo. - pokazałam mu reklamówkę z prowiantem. - Poza tym zaraz mamy akcje. - powiedziałam szeptem.
- Właśnie o tym chcę porozmawiać. - powiedział poważnie.
- Jak to? - zapytałam zdziwona.
- Odwołana. - oznajmił marszcząc lekko czoło.
- Ale jak to?! - zawołałam.
- Drzyj się głośniej. - mruknął.
- Jak to odwołana? - zapytałam szeptem.
- Ruszmy się. - powiedział rozglądając się i podjąc mi ramię.

Zaczęliśmy iść powoli.

- Wczoraj po policyjnej dowiedziałem się, że zmieniły się patrole. Dziś są koło kina. Nie możecie robić akcji. - oznajmił.
- Czemu nie powiedziałeś wcześniej? - zapytałam marszcząc lekko czoło.
- Jak? - zapytał, jakby było to najgłupsze pytanie na świecie. - Po policyjnej z pewnością podsłuchują rozmowy. Poza tym nawet nie miałem takiej możliwości. - westchnął lekko. - Mama źle się czuła. Nie spałem całą noc, siedziałam w przy niej. Dawno nie była taka osłabiona.
- Ale nic jej nie jest? Coś się stało? - zapytałam zmartwiona.
- Rano był u nas lekarz. Powiedział, że wszystko w porządku i nie ma się czym przejmować. - oznajmił.
- Może ja zajrzę do was?
- Anka, nie ma potrzeby. - zaśmiał się.
- W końcu to moja niedoszła teściowa! - zaśmiałam się.

Heniek wybuchłął śmiechem.

- Dobra muszę iść. - oznajmiłam. - Muszę szybko powiedzieć o tym Tadkowi, potem dać znać jeszcze reszcie.
- Orsza wie jak coś.
- Dobra, dzięki Heniek. - uśmiechnęłam się. - Zdrowia dla mamy! Pozdrów ją!
- Przekażę. - uśmiechnął się. - Do zobaczenia. - pocałował wierzch mojej dłoni.
- Na razie! - zawołałam i szybkim krokiem podążyłam w stronę kamienicy.

Szybko weszłam do mieszkania.

- Tadeusz! - zawołałam widząc, że nie ma go w kuchni.

Chłopak wyszedł szybko ze swojego pokoju.

- Stało się coś? - zapytał podchodząc do mnie.
- Akacja odwołana! - zawołałam. - Widziałam się z Heńkiem. Niemcy zmienili patrole koło kina. - oznajmiłam lekko dysząc.

Tadeusz złapał się jedną ręką za głowę, po czym nerwowo przeczesał ręką włosy.

- Zadzwonię szybko do reszty, ty zrób śniadanie. - powiedział podchodząc do telefonu.
- Orsza już wie. - dodałam szybko.
- Dobra. - mruknął i zaczął wykręcać numer w telefonie.

Weszłam do kuchni i zaczęłam coś przygotowywać.

Szczerze, tak jak Tadeusz nie byłam zbytnio zadowolona z faktu odwołania akcji. Jednak mimo wszystko czeka się na tą akcję, przygotowuje się, ekscytuje i nagle klapa. Trzeba przekładać zbiórki, całą akcję, zmieniać plan i tym podobne. Trzeba prawie wszystko robić od nowa..

- Dobrze, że dowiedziałam się w porę. - pomyślałam.

***

- Dobra została tylko Aniela, Janek i Maciek. - westchnął.
- To może powiedz im od razu, żeby dziś przyszli? Nie wiem.. Może na siedemnastą? - zaproponowałam.
- Tyle osób nie powinno zostawać na noc.
- Czy ja mówię, że wszyscy mają zostać na noc? - zaśmiałam się. - Tylko Aniela i Basia. - usmiechnęłam się. - No proszę! Tak dawno nie miałyśmy żadnego babskiego spotkania, a dziś jest ku temu okazja! Nie daj się prosić!
- Już dobrze - zaśmiał się. - Zapytam.
- Dziękuje! - zawołałam uradowana i dałam mu buziaka w policzek w podzience.

*Pov.Aniela*

- Dobrze, postaram się przyjść. Dzięki. Do zobaczenia! - odłożyłam słuchawkę.

Westchnęłam lekko puszczając słuchawkę na której przed chwilą mocno zacisnęłam dłoń. Weszłam do kuchni w której była mama.

- Kto dzwonił? - zapytała nawet się do mnie nie odwracając.
- Anastazja. - skłamałam. - Przełożyła spotkanie.
- Chociaż jedna z was jest mądra. - wytarła dłonie w ścierkę i podeszła do mnie.
- Przełożyła na późnej. - mruknęłam. - Na siedemnastą. Chciała abym u niej nocowała.

Matka spojrzała na mnie, jakbym powiedziała najgłupszą rzecz na świecie.

- Ty się zajmij nauką dziecko! - zawołała.
- Jestem już po maturach. - oznajmiłam próbując zachować zimną krew.
- Z tego co wiem, twoja edukacja się jeszcze nie zakończyła. - spojrzała na mnie złowrogo. - Ty to sobie w życiu w ogóle nie umiesz poradzić. - machnęła lekceważąco ręką. - Kto to widział? Nauczyciela polskiego!

Za plecami zacisnęłam dłoń w pięść i nerwowo wyciągałam i wydychałam powietrze do płuc.

- Mogłabyś być chociaż nauczycielką niemieckiego! Taka jest przyszłość Polski! Po wojnie nikt nie będzie nawet znał polskiego!
- Nie mów tak! - zawołam.
- A co? - zapytała kpiąco.
- Polska wygra tę wojnę! - zawołałam czując lekkie łzy w oczach.
- A kto ci tak powiedział? - zakpiła. - Ten twój marny żołnierzyk?
- Jaki żołnierzyk? - zapytałam osłupiała.
- Co? Głupią będziesz zgrywać? Myślisz, że nie wiedzę jak się koło Zawadzkiego kręcisz?
- Nie jest żołnierzem. - powiedziałam cicho.
- Harcerzem jest to i pewnie z karabinem biega! Anastazja jedyna potrafi sobie jakoś życie ułożyć. Na lekarza idzie! A to to takie nie wychowane! - zaczęła. - Bez ojca, to nie ma kto go porządku nauczyć. A matka cały czas pracuje, to tym bardziej.
- Nie mów tak!
- Bo co? Nie będziesz się zadawać z jakimś marnym żołnierzykiem! - zawołała i uderzyła mnie w policzek.

Dotknełam go lekko ręką, ale to nie był koniec wykładów.

- Sama sobie nie umiesz życia ułożyć to ja się tym zajmę! - krzyknęła. - W tym wieku to ty już dawno powinnaś męża mieć.
- S-słucham?
- Dziś tu przyjedzie małżeństwo z synem. Moi dobrzy przyjaciele. - powiedziała uśmiechając się tryumfalnie. - Bogaci. Syn jest rok starszy od ciebie. Wyuczony, inteligenty. Jest lekarzem.
- Po co przyjeżdżają? - zapytałam nie wiedząc, czy ponownie nie dostanę w twarz.
- Jak po co?! Taka głupia jesteś, czy tylko udajesz?! Życia sobie nie potrafisz ułożyć, to zrobię to za ciebie! - krzyknęła. - Zaręczymy cię z nim.

I wtedy coś we mnie pękło.

Zaręczyć?

Ale przecież ja nawet nie wiem, kim on jest! Poza tym.. Przecież ja kocham Tadeusza..

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

- Wesele? Teraz?! Jest wojna! - krzyknęłam.
- Głupia.. - zakpiła. - To najlepszy czas! Gdyby tak zginął na tej wojnie cały majątek będzie twój! Dziecko myśl trochę!

Patrzyłam ze zdziwieniem na własną rodzicielkę. Zawsze tylko o majątku. Wcale mnie nie zdziwi, jeżeli wyszła za ojca tylko dla majątku i dostatku.

- A teraz masz się zrobić na bóstwo! - mruknęła. - On ma cię zechcieć.
- K-kiedy tu przyjadą? - zapytałam, kiedy się odwróciła.
- Za niecałe dwie godziny. - mruknęła. - I nie kombinuj. Wiem, co dla ciebie dobre. Nie będzie mi się córka z pierwszym lepszym chłopakiem zadawać. - spojrzała na mnie. - Rozumiesz?!

Nie odpowiedziałam tylko wlepiłam w nią wzrok.

- Mam tu Zawadzkiego nie widzieć! - krzyknęła.
- Przecież sama mówiłaś, że to pożądana rodzina! Sama kazałaś mi się z nimi zaprzyjaźnić! A teraz mówisz, że są źli?! - zawołałam nie mogąc już wytrzymać.
- Oczywiście, pochodzą z porządnej i dobrej rodziny. - wlepiła we mnie złowrogi i kpiący wzrok. - Ale oni powinni ci wystarczyć jako towarzystwo. Nie chcę słyszeć o tym, że szlajasz się z Zawadzkim! To nie kandydat na męża! Zwykły ubogi, przeciętny Warszawiak. - zakpiła i ponownie zaczęła szykować coś w kuchni. - Idź się wyszukuj! Ten chłopak ma cię pokochać! A nie przestraszyć się ciebie!

Wpadłam szybko do pokoju i zamknęłam się na klucz. Osunęłam się na ziemię i zalałam łzami.

- To małżeństwo to twoja przyszłość Aniela! - zawołała za drzwiami. - Nie zaprzepaść tego, bo mnie popamiętasz!

Wstałam i szybko złapałam za paczkę papierosów. Nerowo zapaliłam jednego i włożyłam do ust.

Małżeństwo..

Jakie kurwa małżeństwo! Jest wojna, a ona myśli o małżeństwie! Nawet nie znam tego gościa! Kto to w ogóle jest?!

A Tadeusz..? Przecież on.. Przecież ja..

Zalałam się łzami. Płynęły one po moich policzkach jak rzeka. To była istna powódź.

- Hanno, czemu krzyczałaś? - zapytał ojciec.
- Mówiłam Anieli, że przyjeżdżają Wyszetropowie. - oznajmiła.
- Hanna, czy to jest konieczne? - zapytał. - Przecież jest wojna. Poza tym, jak jej się nie spodoba?
- Kogo to obchodzi! Tyle małżeństw było aranżowanych i ludzie żyli szczęśliwie! Nie ona pierwsza i nie ostatnia! - oburzyła się. - Ja wiem, co dla niej najlepsze.
- A co jeżeli ona się mu nie spodoba?
- Ile razy mam ci to powtarzać? To, co oni czują nikogo nie interesuje. Ważne, że Rozalia i Ludwik zgodzili się na to małżeństwo. Gdybym nie ja, to dziecko wyszło by za byle kogo. Tak to przynajmniej będzie miała dogodne życie.
- Nic cię nie przekona? - zapytał.
- Nie kochanie. Uwierz mi wyjdzie jej to na dobre.

- Boże.. Dlaczego mi to robisz? - pomyślałam.

- Ubieraj się szybciej! Masz mi pomóc nakryć do stołu! - zawołała.

Westchenęłam ciężko i wstałam. Zaczęłam szybko przeglądać ubrania w szafie. Miałam świadomość tego, że jeżeli to spieprzę, to będę miała jeszcze większe piekło.

Plan był prosty. Dobrze się wyszykować, pokazać się dobrze w śród rodziny, ale późnej będąc samemu pokazać się od złej strony, tak, żeby sam się do mnie zniechęcił. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić..

- Aniela otwieraj! - zawołała mama pukając.
- Już mamo! - zawołam wycierając łzy.

Otwarłam drzwi i rodzicielka weszła do środka.

- Masz tu sukienkę, ubierz się w nią, potem się trochę pomaluj, żebyś wyglądała jak człowiek. - powiedziała dając mi ubranie. - Zakryj to. - warknęła wskazując na mój policzek.

To był swieży ślad z uderzenia, którym mnie dziś obdarowała.

- Trzeba było nie bić, to nie byłoby co zakrywać. - pomyślałam.

- Jak się wyszykujesz to cię uczeszę. - powiedziała wychodząc.
- Mogę się sama uczesać. - powiedziałam.
- Ale uczesze cię ja. - dodała i zamknęła drzwi.

Zaczęłam się przebierać. Sukienka była naprawdę ładna. Długa do połowy łydki, ładnie podkreślała talię. Jedyne co, to miała bardzo widoczny dekolt, jak i ramiona, gdyż falbana opadała na przedramię. Następnie wzięłam się za malowanie. Podkreśliłam rzęsy i tradycyjnie pomalowałam usta czerwoną szminką. Trochę też udało mi się zakryć ślad na policzku. Potem wyszłam z pokoju i weszłam do salonu, gdzie czekała mama.

- Usiądź. - wskazała na fotel.

Zrobiłam, więc co kazała, a ona stanęła za mną z szczotką do włosów. O dziwo robiła wszystko bardzo delikatnie. Najpierw rozczesała włosy, potem zaczęła coś przy nich majstrować. Kiedy skończyła powiedziała, że mogę się przejrzeć. Poszłam, więc od łazienki i byłam mile zaskoczona. Większość włosów było spięte w ładnego koka, a kilka blond pukli opadało mi na ramiona.

- Podoba mi się. - uśmiechnęłam się. - Dziękuje. 
- Starałam się. - uśmiechnęła się.

Dawno nie widziałam takiego jej uśmiechu. Był zwykły, szczery. Taki normalny, a tak dawno nie widziany na jej twarzy.

- Aniela robię to dla ciebie, nie dla siebie. - zaczęła.

Westchenęłam lekko. Znowu zaczyna? Nie mam zamiaru o tym słuchać!

- Dla mnie? - zakpiłam.
- Tak. Chcę, żebyś miała dogodne życie. Żebyś wyszła za bogatego i porządnego mężczyznę, a nie za byle kogo. - spojrzała na mnie. - Gdyby mnie to nie obchodziło wydała bym cię już dawno za jakiegoś byle kupca.
- Tylko majątek się liczy? - zapytałam ciszej.
- A co ty myślałaś? W tych czasach nic się innego nie liczy! A z resztą, nigdy się nic innego nie liczyło. Tylko to może dać szczęście. - uśmiechnęła się triumfalnie.
- Kim on jest? - zapytałam próbując skończyć temat.

Nie wierzę, że mojej własnej matce zależy tylko na majątku, bogactwie, pieniądzach.. Nie zdziwię się jeżeli się okaże, że wcale nie kocha ojca, a jego majątek.

- Młody lekarz. Przystojny. Kajetan ma na imię. - uśmiechnęła się. - Gdybym była na twoim miejscu, zaręczyła bym się z nim od razu! Za takim to się pewnie setki panien oglądają! Powinnaś być dumna, że to tobie jest dane zostać jego żoną! - zawołała i poszła do kuchni. - Masz tego nie zaprzepaścić, słyszysz? - zapytała wyłaniając się na moment z kuchni.

Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem.

- Wiesz, może jest  inteligentniejszy niż pozostali młodzieńcy z którymi się zadajesz - zakpiła. - ale chłop to chłop. Rozumiesz? Tu zakręć biodrem, tu pokaż coś więcej..

Wytrzeszczyłam oczy słuchając, co mówi. Nie mogłam uwierzyć, że mówi to na prawdę.

- Ja cię chyba nie muszę uczyć, jak się chłopu przypodobać? - zaśmiała się. - Musisz to wiedzieć, skoro Zawadzkiemu się spodobałaś.

- Tadeusz.. - pomyślałam. - Wybacz mi błagam!

Następne kilkanaście minut spędziłyśmy obie na nakrywaniu do stołu. Oczywiście, nie obyło się bez jakże cennych instrukcji tego, jak mam się zachowywać.

W końcu po dłuższej chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi.

- Stanisław chodź tu! - zawołała.

Tata wyszedł szybko z gabinetu i stanął koło nas. Widziałam, że chyba jak i ja nie był zadowolony z tego spotkania.

Mama otwarła drzwi, a naszym oczom ukazała się trójka ludzi.

Kobieta była gdzieś w wieku mamy. Długa, bogato zdobiona suknia wskazywała z pewnością na ich status majątkowy. Kasztanowe włosy były spięte w wyszukanego koka, a szyję jej zdobiła kolia.

Starszy mężczyzna ubrany w elegancką koszulę, miał ciemne włosy i wąs, a na nosie okulary.

Natomiast młodszy, był zapewne owym kandydatem na męża. Co prawda, to prawda, był przystojny.

Ale ja miałam innego kandydata na męża..

Miał brązowe włosy, zielone oczy. Ubrany w białą koszulę i brązową kamizelkę.

- Proszę wejdzie, nie stójcie tak. - zaprosiła ich mama uśmiechając się przy tym.

Cała trójka weszła i po chwili byliśmy w salonie.

- Aniela - zaczęła moja rodzicielka. - To pani Rozalia Wyszetrop, moja dobra przyjaciółka. - wskazała na ową kobietę.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i podała mi dłoń.

- Miło mi poznać córkę mojej drogiej Hanny.
- Mi też miło panią poznać. - uśmiechnęłam się sztucznie.
- To jest pan Ludwik Wyszetrop. - wskazała na męża pani Rozalii.

Mężczyzna uścisnął moją dłoń i pocałował jej wierzch.

- A to pan Kajetan Wyszetrop. - uśmiechnęła się szeroko wskazując na bruneta.
- Miło mi panienkę poznać. Dużo o pani słyszałem. - uśmiechnął się i pocałował wierzch mojej dłoni.

- Naprawdę? A ja o panu nic. - pomyślałam.

- Cóż za ironia.. - mruknęłam po cichu.
- Aniela! - szepnęła mi do ucha matka.
- Mi równiez panie Kajetanie. - uśmiechnęłam się.

- Mam mu mówić na "pan" chociaż jest ode mnie starszy o rok? Świetnie! - pomyślałam.

- Może usiądźmy? - zaproponował tata.

Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami. Mama usiadła obok pani Rozalii, tata obok pana Ludwika. A ja? Oczywiście obok Kajetana.

Nasi rodzice zaczęli żwawo dyskutować, a my siedzieliśmy w bardzo niezręcznej ciszy.

- Może się przejdziemy? Co panienka o tym sądzi? - zapytał uśmiechając się.
- Tak, to dobry pomysł.

Chciałam się stąd ulotnić, jak najszybciej, ale bez zbędnego towarzystwa. Jednak lepsze to, niż nic.

- My się przejdziemy, wrócimy zaraz. - powiadomił Kajetan.
- Tylko uważajcie na siebie. Pamiętajcie, że jest wojna. - powiedział pan Wyszetrop.

Wyszliśmy szybko z kamienicy i szliśmy ulicą. W palnie mieliśmy pójść do parku.

- Ma panienka jakieś.. - nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Proszę, czy możemy mówić sobie na ty? - zapytałam.

Naprawdę strasznie źle się z tym czułam.

- Jasne. - zaśmiał się.
- Dziękuje. - powiedziałam, po czym się zaśmiałam.
- Więc.. Masz jakieś plany na przyszłość?
- Możemy o tym nie rozmawiać? - zapytałam zniechęcona. - Nie lubię tego tematu..
- Przepraszam..
- Nie twoja wina. Zapytam prosto z mostu o to, co mnie intryguje od samego początku. - zaczęłam.

Chłopak zaśmiał się.

- Co cię śmieszy? - zapytałam.
- Znam cię od dwudziestu minut, a już widzę, że lubisz stawiać na swoim. - uśmiechnął się.
- Cóż, na to się już nic nie da poradzić. - zaśmiałam się. - Wiedziałeś o tych zaręczynach? - westchnęłam.

Widziałam, że Kajetan spoważniał. Jego twarz przybrała surowego wyrazu, a radosne oczy, jakby zgasły.

- Nie. - powiedział poważnie. -Dowiedziałem się raptem tydzień temu. A ty? - spojrzał na mnie.
- Ja dziś. - zakpiłam. - A.. Co o tym sądzisz?
- Ja? Nie mam pojęcia.. Z jednej strony jest to moim zdaniem strasznie jakby.. Przestarzałe? A z drugiej.. Nie chce zawieść rodziców. - spojrzał daleko przed siebie.
- Moim zdaniem to strasznie idiotyczne. - wpatrywałam się w czubki butów. - Po co kazać komuś kochać kogoś na siłę?
- Prawda.. - westchnął.

Przechadzaliśmy się już po parku. Co jakiś czas zaczynaliśmy nową rozmowę. Przyznam się, że rozmawiało nam się całkiem dobrze. Byliśmy zgodni w wielu sprawach.

Kajetan, jako lekarz często pomagał zranionym żołnierzom i harcerzom. Wielu z nich udało mu się uratować, ale też wielu już się nie dało..

- Może wracajmy? - zapytał, kiedy zataczaliśmy już któreś z kolei kółko.
- To chyba dobry pomysł. - zaśmiałam się. - Która godzina?
- Piętnasta. - oznajmił zdziwiony.
- Już?! - zawołałam.
- Chodźmy. - powiedział stanowczo.

Szybko wróciliśmy ponownie do mieszkania. Rodzice moi, jak i Kajetana widać było, że byli poddenerwowani naszą długą nieobecnością.

- Nareszcie! - zawołała pani Rozalia. - Gdzieście się podziewali?
- Byliśmy w parku, proszę pani. - uśmiechnęłam się lekko. - Tak dobrze nam się rozmawiało, że straciliśmy rachubę czasu.
- To bardzo dobrze. - uśmiechnęła się mama. - Państwo Wyszetrop mają zamiar już wracać.
- Tak szybko? - zapytałam próbując udawać zdziwienie.

W głębi serca cieszyłam się niezmiernie, że to już koniec tego cyrku.

- Tak panienko, musimy. - uśmiechnął się pan Ludwik.
- Na pewno się jeszcze kiedyś spotkamy! - zawołała uradowana mama. - Ustaliliśmy, że pan Kajetan będzie mógł przychodzić, kiedy tylko będzie chciał.

Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, ale zauważyłam, że nie tylko ja, bo brunet również.

- Ależ, czy to nie problem? - wydusił.
- Nie, skądże! - zawoła moja rodzicielka.
- Pomyśleliśmy, że to bardzo dobry pomysł. Będziecie mogli się lepiej poznać. - uśmiechnęła się pani Wyszetrop.

Miałam wrażenie, że to moja matka i ona są głównymi inicjatorkami tego cyrku. Że to im najbardziej zależy na tych, jakże niedorzecznych zaręczynach i jeszcze bardziej niedorzecznym ślubie.

Pan Ludwik udzielał się na ten temat bardzo mało, prawie w ogóle. A ojciec nawet nie odezwał się słowem na ten temat.

- Tak.. - westchenęłam po cichu.
- Więc my się zbieramy. - powiedział pan Ludwik.
- Do widzenia państwu. - powiedziałam. - Do zobaczenia panie Kajetanie.
- Do zobaczenia panienko. - uśmiechnął się i pocałował wierzch mojej dłoni.

Postanowiliśmy przynajmniej przy nich mówić sobie na "pan" i "pani".

Rodzina Wyszetrop opuściła nasze mieszkanie, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Wyszłaś całkiem dobrze. - powiedziała mama w kuchni. - Mam nadzieję, że na tym spacerze udało ci się trochę przypodobać Kajetanowi.
- Próbowałam. - uśmiechnęłam się i poszłam do pokoju się przebrać.

Proszę, żeby tylko skończyć ten cyrk jak najszybciej. Po rozmowie z Kajetanem mogłam spokojnie wywnioskować, że jemu też nie podobał się pomysł tych całych zaręczyn. Zwłaszcza w czasie wojny.

Przebrałam się szybko i myślałam, jakby tu teraz wyjść do Anastazji.

Postanowiłam, że pójdę do taty. On z pewnością się zgodzi.

Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Zapukałam delikatnie do gabinetu, a gdy usłyszałam głośne "proszę" weszłam.

- Cześć tatku. - uśmiechnęłam się.
- Co tam Aniela? - zapytał uśmiechając się ciepło.
- Przyszłam do ciebie, żeby się zapytać czy mogę iść do Anastazji. Chciała, żebym dziś u niej nocowała. - oznajmiłam.

Czułam, jak spinają się wszystkie moje mięśnie w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Jasne, możesz iść. - uśmiechnął się. - Powiem mamie, że ci pozwoliłem.
- Dziękuje ci bardzo. - przytuliłam go, a on odwzajemnił mój gest.

Już miałam wychodzić, ale mnie zatrzymał.

- Aniela? - zapytał nieco ciszej.
- Tak?
- Nie przejmuj się tymi zaręczynami. Nie jestem ich zwolennikiem. - zmarszczył lekko czoło. - Powinnaś móc decydować samemu z kim chcesz dzielić życie.
- Też tak sądzę. - mruknęłam.
- Postaram się jeszcze przekonać mamę, żeby zmieniła zdanie, ale nie obiecuję, że to coś zdziała.
- Jak to nic nie da, to uwierz mi tato, że sama dam radę. - uśmiechnęłam się szeroko.
- W to nie wątpię. - zaśmiał się. - Idź już.
- Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia.
- Uważaj na siebie!
- Dobrze tatku!

Wyszłam z gabinetu, zabrałam z pokoju wcześniej naszykowaną torbę i wyszłam z mieszkania.

*Pov.Anastazja*

Zaparzyłam właśnie herbatę, a Tadeusz siedział w salonie tasując z nudów karty. Mama była u siebie i czytała książkę. Czekaliśmy już na przyjaciół, bo była już za pięć siedemnasta. Położyłam tace z filiżankami herbaty na stoliku i nim się obejrzałam po mieszkaniu rozniosło się pukanie do drzwi.

- Ja otworzę. - powiedziałam, a Tadeusz kiwnął głową na znak zgody.

- Dobry wieczór. - uśmiechnął się w drzwiach Janek.
- Cześć. - uśmiechnęłam się. - Wchodź, nie stój tak. - mruknęłam poganiając go.
- Kto przyszedł? - zawołał Tadek z kuchni.
- Rudy rydz! - zawołałam.
- Że jak? - zaśmiali się obaj.
- No Rudy rydz. - zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami rozbawiona.
- Anka ma dziś jakiś dzień przezywania wszystkich. - oznajmił Taduesz siadając na fotelu.
- Ah tak? - zaśmiał się.
- Nazwała mnie dziś cytuje - poprawił się na fotelu i próbował mnie naśladować. - Leniem śmierdzącym i kretynem do potęgi setnej. - zaśmiał się.
- Ja wcale tak nie mówię! - zawołałam siadając obok Janka.
- Odezwała się pani mądralińska? - zakpił piegowaty.
- Janek, przezwiska powinny być chodź trochę obraźliwe. - zaśmiał się Taduesz i przewrócił oczami.
- Ależ ja cię nie potrafię obrazić. - uśmiechnął się do mnie szarmancko.
- Ah tak? - zakpiłam.
- No bo, jak cię obrazę, to ty się obrazisz na mnie, a ja nie przeżyję, jeżeli nie będziesz się do mnie odzywać.
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się chytrze.
- Nie podpuszczaj jej, bo specjalnie się nie odezwie. - zakpił Tadeusz.
- Nie rób tego! - spojrzał na mnie.
- Nie ma nic za darmo. - uśmiechnęłam się.
- Czy ty coś sugerujesz? - zaśmiał się Janek.
- Może tak, może nie. - wzruszyłam ramionami.
- Ej, zamiast tu gadać o pierdołach lepiej zagrajmy, zanim reszta przyjdzie. - powiedział Tadeusz.

Westchenęłam niezadowolona.

Zawsze to samo. Kiedy tylko z Jankiem jesteśmy blisko jakiegoś kontaktu fizycznego w pobliżu Zośki, temu jakby włącza się jakiś radar. Od razu wkracza do akcji i robi cokolwiek, żeby do niczego nie doszło. Przez pewien czas miałam wrażenie, że odpuścił, że uszanował moja decyzję. Ale chyba się myliłam.

- Anka grasz? - zapytał Janek wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nie, popatrzę. - uśmiechnęłam się lekko.

Chłopaki wzruszyli ramionami i zaczęli grać. Po dwóch rundach ponownie tego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Oboje spojrzeli na mnie z wymalowaną na twarzy prośbą "Otworzysz? Bo ja gram.". Zaśmiałam się tylko cicho i podeszłam do drzwi.

- Cześć Basiu! - zawołałam witając Basię i Macka w drzwiach.

Podeszłam do dziewczyny i dałam jej buziaka w policzek na przywitanie, a ona odwzajemniła gest.

- To ja powinienem dostawać buziaki. - zaśmiał się Maciek.
- Dostajesz cały czas. - mruknęła Basia.
- Nie chcemy znać szczegółów! - zaśmiał się Janek, a my wszyscy wraz z nim.

Weszliśmy do salonu i usiedliśmy wszyscy wygodnie.

- To czekamy tylko na Anielę? - zapytał Tadek składając karty.
- Tak - powiedziałam.
- Może zagramy jedną rundkę dopóki czekamy? - zaproponował Maciek.
- Czemu nie. - wzruszył ramionami Janek. - Ale wiedz, że ze mną nie wygracie! - uniósł dumnie głowę.
- Czyżby? - zaśmiałam się unosząc brew.
- Jeszcze nie grałeś z Anastazją, chłopie. - zaśmiał się Maciek kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie przegram z panienką. - zakpił Janek.
- Zakład? - zapytałam podjąć mu dłoń.
- Janek, pożałujesz tego. - zaśmiał się Tadek.
- Dobra, zakład. - Janek uścisnął moją dłoń.
- Podobno czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. - zaczął Maciek. - Nasz Jasiek chyba się nie nauczył, że z Anastazją się nie zakłada.

Uśmiechnęłam się triumfalnie, a Bytnar przełknął ciężko ślinę.

- Nie mów na mnie Jasiek. - oburzył się.- Moja mama tak zawsze na mnie mówi. - zaśmiał się.
- Oo mówi na ciebie Jasiu? - zaśmiała się Basia.
- To urocze. - zaśmiałam się lekko.
- Tak sądzisz? - uśmiechnął się do mnie.
- Mówię o tym, że to urocze, że tak na ciebie mówi, nie o tym, że ty jesteś uroczy. - zakpiłam.
- A ja myślę co innego. - uśmiechnął się chytrze.
- To o co się zakładacie? - zapytała Basia.
- No jak to o co? - zaśmiał się Janek. - O buziaka!
- Dobrze, a jeśli ja wygram?
- No to też. - zaśmiał się.
- Zgoda - westchenęłam. - Nie będę złośliwa. - wzruszyłam ramionami. - I tak nie mam pomysłu, co byś mógł zrobić.
- O Janeczku, ale ci się udało! - zaśmiał się Maciek.
- Wykorzystaj to, że Anka jest dziś łaskawa, bo mogła ci zgotować nieźle piekło. - zaśmiał się Tadek.
- Najpierw by musiała wygrać. - dodał Bytnar.
- Ja zawsze wygrywam. - uśmiechnęłam się chytrze. - A więc? Umowa stoi?
- Taka umowa to przyjemność, moja droga.
- Przetnij ktoś! - zawołałam.

I w tym momencie wcieliliśmy zakład w życie.

- Rozdawaj Tadeusz. - powiedziała rozbawiona Basia.

Tadeusz zaczął rozdawać nam wszystkim karty. Zaczęliśmy grać. Chyba zakończenie tej gry jest proste, prawda?

- I co kochanieńki? - zaśmiałam się. - Kto wygrał?
- Ja wiedziałem, że tak będzie. - zaśmiał się Tadek.
- Wszyscy to wiedzieliśmy, ale Janek się uparł. - dodała Basia.
- Miałaś po prostu szczęście. - wzruszył ramionami nie zawolony z przegranej.

Miałam już coś powiedzieć, ale przerwało mi pukanie do drzwi. 

- Otworzę. - powiedziałam i wstałam z kanapy.

Podeszłam do drzwi, otwarłam je, a moim oczom ukazała się uśmiechnęła Aniela z torbą.

- Zostajesz na noc, nie na rok. - zaśmiałam się widząc jej załadowaną po brzegi torbę.
- A skąd wiesz? - zaśmiała się i weszła do środka.

Dała mi buziaka na przywitanie, a potem poszła do reszty. Zamknęłam drzwi na klucz, ponieważ już nikogo się nie spodziewaliśmy i dołączyłam do reszty.

- Czemu się spóźniłaś? - zapytał Anielę Tadeusz.
- Musiałam pomóc mamie. - uśmiechnęła się.
- To ja może przyniosę ciastka. - uśmiechnęłam się lekko.

Spojrzałam wymownie na Janka i starałam się mu zakomunikować, żeby szedł ze mną. Początkowo nie zrozumiał, ale potem chyba wpadł na pomysł, o co mi chodzi.

Weszłam do kuchni i zaczęłam szukać ciastek w szafce. W końcu musiałam mieć dowód, że po nie poszłam, nie?

Chwilę później przyszedł Janek.

- Co chciałaś? - zapytał szeptem.
- Oczekuje mojej nagrody. - uśmiechnęłam się chytrze.
- Ah tak? - przybliżył się do mnie i objął w pasie. - Mogłaś to jakoś lepiej zakomunikować.
- Nie moja wina, że nie zrozumiałeś. - mruknęłam. - Tu poproszę. - wskazałam palcem wskazującym na policzek.
- Jak sobie panienka życzy. - uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie delikatnie w policzek.
- Dziękuje bardzo. Dobrze się z panem robi interesy, panie Janie.
- Ależ nie ma za co. Z panią również, panienko Anastazjo. - zaśmiał się. - Mógłbym je robić częściej. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Co za dużo to nie zdrowo. - puściłam mu oczko i wyszłam z talerzykiem ciastek.
- To co? Może rewanż? - zaśmiał się Janek wchodząc do salonu.
- I tak znowu przegrasz. - zaśmiał się Taduesz.
- Nie, nie, nie. - pokiwałam głową w rozbawieniu. - My idziemy do mnie i balujemy do rana! - zaśmiałam się łapiąc dziewczyny za dłonie.
- Ale, że już? - zapytał Maciek. - Nie dajesz mi się nacieszyć Basieńką!
- Masz ją na co dzień! - pokazałam mu język, a Basia się zaśmiała.
- Ale ja ciebie nie mam na co dzień! - zawołał oburzony Janek.
- Wystarczy, że ja mam. - zaśmiał się Tadek. - Ale Aniela dopiero co przyszła.
- Daj spokój. - mruknęłam przewracając oczami. - Chodźmy dziewczęta. - powiedziałam i weszłyśmy do mojego pokoju.

Szybko zamknęłam drzwi do niego na klucz, aby nie mieć nieproszonych gości.

- Na klucz? - zapytała rozbawiona Aniela.
- A tak, żeby nam nie przeszkadzali. - wzruszyłam ramionami.
- Nie boisz się, że oni sobie tam sami krzywdę zrobią? - zaśmiała się Basia.
- Ee tam! - machnęłam lekceważąco ręką. - Dziś liczymy się tylko my! - zawołałam.

Podeszłam do szafy, otwarłam ją i wyjęłam butelkę wódki.

- Patrzcie co mam! - zaśmiałam się machając butelką.
- A cóż to za okazja? - zapytała Basia.
- A tak! Nie wiadomo, kiedy znowu przyjdzie nam nocować. - powiedziałam siadając po turecku obok nich na podłodze.
- Czy ty coś sugerujesz? - zapytała Aniela.
- Nic nie sugeruje. - westchnęłam.- Dziewczyny jestem wojna. Nie wiadomo co będzie, jak będzie.. Chcę spędzać czas z wami, kiedy jest taka okazja.
- Rozumiemy. - Basia uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Mama mi przyniosła. Chłopaki nic nie wiedzą. - zaśmiałam się po cichu ponownie biorąc butelkę do ręki.
- No to co? Otwieraj! - zawołała Aniela.
- Ty otwórz, a ja dam kieliszki. - powiedziałam ponownie wstając. - Przemyciłam je tu zanim się wszyscy zlecieli.

Wzięłam kieliszki z komody i ponownie usiadłam. Położyłam po jednym kieliszku koło każdej i czekałyśmy, aż blondynka otworzy butelkę.

- Gotowe! - zawołała uradowana.

Zaczęła nalewać nam wszystkim po pełnym kieliszku.

- No to za co pijemy? - zaśmiała się blondynka.
- Jak to za co? - zaśmiała się Basia. - Za nas!
- Za nas! - zawołałyśmy obie z Anielą i stuknełyśmy się kieliszkami z Basią, po czym wypiłyśmy zawartość kieliszków.

***

Kilka kieliszków później..

- Basiu! - zawołał głos za drzwiami.

Razem z Anielą przewróciłyśmy oczami.
Ah ten Maciej..

- Tak? - zapytała Basia podchodząc do drzwi.
- My się już zbieramy, kochanie. - oznajmił. - Dobranoc.
- Dobranoc Maciek. Uważaj na siebie. - dodała i odsunęła się od drzwi.

Chwilę później usłyszałyśmy, jak zamykają się drzwi wejściowe.

- Ja idę do siebie! - zawołał Tadeusz.
- Dobra! - zawołałam w odpowiedzi.

- Ej Anka? - zapytała Basia. - Pokaż ty mi tu jakie masz kreacje.
- A po co ci to? - zaśmiała się Aniela.
- Mam randkę z Maćkiem. - wzruszyła ramionami uśmiechnięta.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się.

Wstałam i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do szafy. Wyjęłam się niej wszystkie sukienki i położyłam na łóżku.

No cóż.. Pomysły to my miałyśmy teraz bardzo interesujące. Wypiłyśmy całą butelkę, a alkohol zaczął na nas nieźle działać.

- Masz obejrzyj sobie. - powiedziałam.
- Żartujesz? - zaśmiała się. - Przymierzaj! Chce zobaczyć, jak wyglądają na ciele. Potem ja też przymierzę, nie martw się.
- Skoro tego chcesz. - zaśmiałam się.

Wszyskie trzy byłyśmy już w piżamach, a że pod nimi miałyśmy bieliznę to w przebieraniu nie było nic trudnego.
Zapytałam tylko jaką sukienkę mam przymierzyć, Basia mi ją wskazała i po prostu się w nią przebrałam. Po kilku sukienkach, Basi wreszcie się jedna spodobała i postanowiła się w nią przebrać.

- Basia, a ty na pewno się tak stroisz na randkę? - zaśmiała się Aniela. - Może na wesele?

Obie z dziewczyną zaśmiałyśmy się.

- Może kiedyś. - zaśmiała się Basieńka.
- A ty Aniela? - zaśmiałam się również. - Kiedy twoje?

Nagle dziewczyna jakby spoważniała. Lekko pobladła, a jej uśmiech jakby zanikł.

- Powiedziałam coś nie tak? - zapytałam zdziwiona.
- Nie, nie wszystko w porządku. - uśmiechnęła się lekko.
- Basia zdecydowałaś się? - zapytałam.
- Tak, biorę tą. Dziękuje. - uśmiechnęła się.
- No to przebierzmy się.

Aniela podeszła do okna. Otwarła je na oścież i wyjrzała przez nie.

- Ej Romeo! - zawołała nagle. - Takie rzeczy to po ślubie!

Spojrzałyśmy z Basią po sobie i już w pełni ubrane podeszłyśmy do okna. Basia podeszła pierwsza i stanęła obok Anieli. Nagle usłyszałam gromki śmiech obu dziewczyn.

- Julio! Julio! - zawołała Basia spoglądając na mnie.

Dziewczyna złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie.

- Coś wam chyba zaszkodziło. - zaśmiałam się, po czym spojrzałam na zewnątrz. - Janek?!

Dziewczyny wybuchły śmiechem, a Janek spuścił lekko głowę.

- Czy wy nie poszliście jakieś pół godziny temu?! - zawołałam zbulwersowana.

Moja cała twarz była pokryta krwistym rumieńcem. Natomiast dziewczyny zwijały się ze śmiechu.

- Tak, tak. - powiedział. - Ja właśnie szedłem do siebie..
- Pół godziny?! - zawołałam wkurzona.
- Nie słuchaj go Anka! - zawołała rozbawiona Aniela. - Przecież on tu stał i podglądał! Jak otworzyłam okno to widziałam!
- Wcale nie! - zawołał chłopak.
- Dobranoc Janek! - zawołałam zła i zamknęłam szybko okno.
- A ja wiem czemu on tu stał.. - zaśmiała się Basia.
- Ja też. - uśmiechnęła się Aniela i uniosła dumnie głowę.

Dziewczyna zaczęła do mnie podchodzić.

- Bo nasza Aneczka przebierała się centralnie koło okna.

Rzuciła się ze mną na łóżko. Czułam, jak moje policzki wręcz płoną przez całą tę sytuację.

- Muszę się nauczyć używac zasłon. - zaśmiałam się.
- Masz, zakryj się. - powiedziała Aniela i przyłożyła mi poduszkę do twarzy.

Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać. To była długa noc, przepełniona śmiechem i rozmowami.

***

Następnego dnia..

Wszystkie wstałyśmy całkiem wcześnie, gdzieś o siódmej. Trochę pobolewały nas głowy, ale to nic wielkiego. Jakieś pół godziny później dziewczyny już wyszły, a ja wróciłam do łóżka. Przespałam się jeszcze jakąś godzinę. Później postanowiłam już wstać, więc wzięłam ubranie z szafy i poszłam do łazienki, gdzie się odświeżyłam, ubrałam i uczesałam. Dziś zostawiłam włosy rozpuszczone. Następnie wyszłam i poszłam do kuchni, gdzie była mama.

- Dzień dobry słoneczko. - uśmiechnęła się promiennie. - Wyspałaś się?
- Tak, a ty? - zapytałam podchodząc do niej.

Na stole leżała siatka z zakupami, więc postanowiłam pomóc jej je rozpakowywać.

- Słuchaj.. Byłam w sklepie i spotkałam tam Hannę. - zaczęła.

Jej uśmiech znikł i pojawił się poważny wyraz twarzy.

- Mamę Anieli? - zapytałam chcąc się upewnić.
- Tak. Była bardzo radosna.. - westchnęła. - Kiedy zapytałam się, skąd taka pogoda ducha, ona powiedziała coś o zaręczynach..

*Pov.Tadeusz*

Niedawno się obudziłem, byłem już ubrany, ale siedziałem na łóżku chcąc się zdrzemnąć. Długo nie mogłem wczoraj zasnąć, bo słyszałem ciągły śmiech dziewczyn za ścianą. Jednak, gdy wywnioskowałem, że z tego nici, postanowiłem wstać i iść zjeść śniadanie.

Byłem ciekawy, czy Anka już wstała.

Wyszedłem z pokoju, ale moją uwagę przykuła rozmowa Anastazji i mamy w kuchni. Rozmawiały szeptem..

Postanowiłem, więc dowiedzieć się o co chodzi i podeszłem po cichu bliżej.

- Była bardzo radosna.. - westchnęła mama - Kiedy zapytałam się, skąd taka pogoda ducha, ona powiedziała coś o zaręczynach..

- Jakich zaręczynach do cholery? - pomyślałem.

- Zaręczynach? - zakpiła Anka. - Jakich zaręczynach?
- Zapytałam o to samo.. Powiedziała, że chodzi o zaręczyny Anieli. - spojrzała z powagą na Anastazję. - Rzecz w tym, że jeżeli były by to zaręczyny z Tadeuszem, to chyba bym o nich wiedziała, nie sądzisz?

Wtedy Anastazję zamurowało. Mała układanka zaczęła układać się w całość. Wczoraj, kiedy to wspomniały o weselu, Aniela spoważniała. Coś było już wtedy na rzeczy.

Zdziwiłem się strasznie słowami mamy. Podeszłem jeszcze trochę bliżej.

- Ale.. - zajaknęła się Anastazja. - W takim razie.. Z kim te zaręczyny?

Anastazja z wrażenia aż usiadła. Czuła, jak robi jej się słabo. Ręce jej się trzęsły. Coś było nie tak..

- Zapytałam więc z kim. Powiedziała, że wczoraj byli u nich jacyś państwo, przyjaciele Hanny. - mama zmarszczyła lekko czoło. - Jakiś młodzieniec z bogatej rodziny..
- Ale.. Ty myślisz, że to prawda?

Brunetka nie wiedziała już co jest jawą, a co snem. Przecież jej przyjaciółka kochała jej brata, czyż nie? Dlaczego więc nagle od mamy dowiaduje się o jej rzekomych zaręczynach? Dlaczego nie powiedziała jej o tym wczoraj? Dlaczego nie wspomniała choćby jednym słowem?

- Nie mam pojęcia.. Ale czemu miałaby kłamać? - zapytała i również usiadła.
- Ani słowa Tadeuszowi. - powiedziała z powagą Anka. - Najpierw ja się muszę wszystkiego dowiedzieć.

I wtedy już się wkurzyłem. Szybko ruszyłem ku drzwiom, a mama z Anastazją zerwały się nagle. Nie myśląc już o niczym wybiegłem z mieszkania.

- Tadeusz! - zawołała Anastazja.

Włożyłem ręce do kieszeni i żwawym krokiem podążyłem do kamienicy blondynki.

Chciałem się dowiedzieć wszystkiego teraz, nie czekać. Czułem, jak głowa wręcz pulsuje mi od przemyśleń. Przez moją głowę przepływało kiełka set myśli na minutę. Cały się gotowałem w środku. Czułem żal, gniew, smutek.. Byłem istną tykającą bombą. Emocjonalną bombą..

Wparowałem do jej kamienicy, szybko znalazłem się pod jej drzwiami. Zapukałem próbując zrobić to delikatnie, ale nie potrafię powiedzieć, czy się udało.

- Otworzę! - zawołał melodyjny głos blondynki.

W drzwiach stanęła uśmiechnięta dziewczyna, ale jak mnie spostrzegła nagle spoważniała.

- Taduesz? - zapytała szeptem. - Co ty tu robisz?

Wyszła lekko na korytarz zamykając dokładnie drzwi.

- Musimy porozmawiać. - wydusiłem. - Teraz.
- Poczekaj. - zamarszyła lekko czoło i weszła ponownie do mieszkania.
- Aniela, kto to? - zawołała jej matka.
- To tyko Anastazja, zaraz przyjdę! - zawołała.

Ubrała buty i szybko wyszła z mieszkania.

- O co chodzi? - uśmiechnela się do mnie. - Albo nie.. Nie rozmawiajmy tu. Chodźmy do parku.

Nie odezwałem się tylko ruszyłem za blondynką. Całą drogę układałem w głowie, jak ma przebiec ta rozmowa, co powiedzieć, o co zapytać..

Aniela szła, jak na szpilkach. Serce chciało się jej prawie wyrwać z klatki piersiowej. Nie dla tego, że szła ze swoją miłostką do parku. Dlatego, że ta miłostka chciała porozmawiać. I blondynka czuła, że to nie będzie rozmowa, jak każda inna. Widziała, że Taduesz jest o coś zły, nie wiedziała tylko o co. Wiedziała, że będzie to jakiegoś rodzaju poważna rozmowa. Właśnie tego się obawiała. Tego o czym Tadek chce rozmawiać..

Dwójka nie odezwała się do siebie przez całą drogę ani słowem. Obydwoje byli pogrążeni we własnych myślach. Wreszcie po paru minutach doszli na miejsce. Postanowili, że przejdą się koło Wisły.

- A więc? O czym chciałeś porozmawiać? - Aniela ciężko przełknęła ślinę.

Dziewczyna nerwowo bawiła się palcami.

- To prawda? - zapytałem nie mogąc się już powstrzymać.

Przecież myślałem nad tym, jak łagodnie zacząć rozmowę! Ale nie mogłem. Chciałem od razu dowiedzieć się tego, co najbardziej mnie bolało. Chciałem od razu przejść do sedna.

Dziewczyna przystanęła, co ja również uczyniłem. Uniosła jedną brew i ze zdziwieniem wpatrywała się we mnie.

- Czy to prawda?! - czułem, jak emocje biorą nade mną górę.
- Tadeusz o czym ty mówisz?
- O zaręczynach!

Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, pobladła, a jej już wtedy znikomy uśmiech, zniknął z jej twarzy na dobre.

- S-skąd o tym wiesz? - zapytała.
- Czyli to prawda?!
- Skąd o tym wiesz?! - krzyknęła patrząc na mnie.
- Twoja matka się chwaliła, że się zaręczyłaś!

Aniela złapała się jedną ręką za głowę i nerwowo wciągała powietrze do płuc.

To nie tak miało być.. Wszytko idzie nie po jej myśli.. Nie tak, jak tego chciała..

- Z kim? - zapytałem opanowując trochę emocje.

Dziewczyna milczała.

- Z kim?! - krzyknąłem głośniej.
- Tadeusz, to nie tak.. - zaczęła.
- A jak?! Ja głupi myślałem, że mnie kochasz! Starałem się, chciałem, rozmawiałem, robiłem wszystko! - wybuchnąłem.
- Tadeusz! - zawołała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Robiłaś mi nadzieję! Bawiłaś się mną! Co znudziłem ci się już?! Znudziłem się i wyrzucisz mnie do kosza, jak zepsutą zabawkę?!
- To nie tak!
- Daj spokój! Nigdy mnie nie kochałaś! A ja się łudziłem, robiłem sobie nadzieję! Po prostu się mną bawiłaś!
- Nie prawda! Daj mi skończyć!
- Tu nie ma czego kończyć! Wiecznie nic nie mówiłaś, a ja się starałem! Nigdy mnie nie kochałaś!
- Tadeusz proszę! - złapała mnie za przedramiona, ale szybko rzuciłem z siebie jej ręce.
- Żałuję dnia w którym się w tobie zakochałem! - krzyknąłem.

W tym momencie, zamiast mi ulżyć, zrobiło mi się jeszcze gorzej. Czułem jeszcze większą złość i żal.

Włożyłem ręce do kieszeni spodni i szybkim krokiem wyszłem z parku zostawiając dziewczynę samą.

Kochałem ją.. Nadal ją kocham.. A ona się mną perfidnie bawiła. Nic nie mówiła, miała same tajemnice. Nigdy mnie nie kochała!

*Pov.Aniela*

- Tadeusz! - krzyknęłam, kiedy odchodził, ale było to daremne.

Upadłam na kolana zalana łzami.

- Tadeusz! - krzyknęłam ostatni raz.

Dalej już nie mogłam krzyczeć. Łzy spływały po mojej twarzy, a ja nie mogłam ich zachamować.

Nie kontrolowałam tego. Gardło miałam zaciśnięte, oddychałam nerwowo, serce dudniło mi w piersi.

Skuliłam się na ziemi nadal płacząc.

Wszystko spieprzyłam! Nic nie było tak, jak chciałam! Wszystko poszło źle! Dlaczego świat tak mnie nienawidzi?!

Nawet nie zauważyłam, kiedy wszystko zniknęło..

Basia z Maciejem właśnie przechadzali się po parku. Wracali już z pikniku, który urządził Maciek w ramach wczoraj wspomnianej randki. Chłopak będąc cały w skowronkach obejmował dziewczynę ramieniem. W drugiej ręce natomiast trzymał kosz piknikowy. Basia uradowana, była lekko wtulona w dryblasa. Ubrana w wczoraj wybraną z pomocą Anki sukienkę, wręcz promieniała ze szczęścia.

- Maciek.. - przystanęła nagle.

Chłopakowi z wrażenia koszyk wypadł z ręki. Nie wiedział, co ma zrobić.
Dziewczyna szybko podbiegła do znanej jej sylwetki.

- Przecież to Aniela! - zawołała spoglądając na Maćka.

Dawidowski szybko wziął blondynkę na ręce i położył na ławce niedaleko. Basia nerwowo poruszała Anielą, która była nieprzytomna.

- Maciek wody! - zawołała.
- Przecież z nad Wisły nie doniosę! - odpowiedział poddenerwowany.

Nie wiedział, co ma robić. Bał się o przyjaciółkę. Jeszcze bardziej bał się reakcji Tadeusza, gdyby Anieli coś się stało.

- Maciek do cholery! Otrząśnij się! Jest w koszyku! - zawołała zbulwersowana Basieńka.

Starała się zachować zimną krew, ale i ona bała się o przyjaciółkę.

Maciek szybko złapał za koszyk i zaczął w nim szukać butelki z wodą.

- Daj mi tę wodę i idź zadzwoń do Anastazji. - powiedziała stanowczo.

Dawidowski podał szybko butelkę dziewczynie. Ta otwarła ją i chlusnęła wodą na twarz Anieli.

Chłopak szybko pobiegł albo do najbliższej budki telefonicznej, albo do najbliższego sklepu.

Niestety lub też stety, Maciej wiedział w której kamienicy mieszka Aniela, ale nie znał dokładnego numeru mieszkania. A zawżywszy na to, że jest wojna i po ulicach czasami kręcą się szemrani ludzie, wolał nie pytać każdego "W którym mieszkaniu mieszka Aniela Miller?". Musiał być czujny, nie mógł tak po prostu ujawnić tożsamości zastępcy dowódcy.

Natomiast Basia nigdy nie była u Anieli, przez co nie wiedziała gdzie mieszka.

Dlatego pierwszym pomysłem była Anastazja. Ona będzie wiedzieć co i jak. Zaprowadzi ją do domu i wszystko będzie dobrze, czyż nie?

Nagle blondynka się ocknęła i szybko wstała.

- Siedź! - mruknęła Basia.
- Co wy..? - zapytałam wycierając twarz.
- Co ty tu robiłaś? - zapytała zmartwiona.
- Nic, nie ważne. - mruknęłam.
- Anka już idze! - zawołał zdyszany Maciek.
- Co?! - zawołałam.
- Zadzwoniliśmy do Anastazji. Ona cię odprowadzi. - uśmiechnęła się lekko Basia i usiadła obok mnie.
- Przecież wiem, gdzie mieszkam! Sama pójdę! - krzyknęłam chcąc wstać.
- Siedź, jak siedzisz. - powiedział stanowczo Maciek łapiąc mnie za nadgarstek.

Usiadłam w milczeniu.

- Aniela zemdlałaś! Nie możesz iść sama do domu. - powiedziała Basia.
- Dziękuje. - mruknęłam pod nosem.
- Nie ma za co. - westchenęła lekko dziewczyna.

W oddali naszym oczom ukazała się sylwetka brunetki. Dziewczyna miała włosy rozczochrane we wszystkie strony, co oznaczało, że biegła.

- Aniela! - zawołała podbiegając do nas.
- Żyje. - zaśmiałam się lekko.

Anastazja przystanęła, oparła się rękoma o kolana i zaczęła ciężko dyszeć.

- Anka nic ci.. - zaczął Dawidowski.
- Kondycja już nie ta. - mruknęła.

Wyprostowała się i spojrzała na nas.

- Możecie już iść. Zajmę się nią. - spojrzała na Maćka.
- Jak chcesz. - chłopak wzruszył ramionami. - Chodź Basiu. - kiwnął na nią głową.

Dziewczyna wstała z ławki i podeszła do chłopaka.

- Serwus! - zawołali na odchodne.
- Na razie! - zawołała dziewczyna.

Para odeszła, a Anka spojrzała na mnie. Zmarszczyła lekko czoło i westchnęła. Ja wciąż siedząc na ławce, spuściłam głowę w dół.

- Chodź, powiesz mi w drodze. - powiedziała podjąc mi dłoń.

Przyjęłam ją i wstałam. Otrzepałam ubranie i ruszyłyśmy powoli.

*Pov.Anastazja*

- Wytłumaczysz mi to? - zapytałam patrząc przed siebie.
- Nie ma co tłumaczyć. - mruknęła.
- Tak sądzisz? - zakpiłam. - Gratuluję zaręczyn. - zatrzymałam się, a ona uczyniła to samo.

Blondynka spojrzała na mnie.

- Myślałaś, że nie wiem? - zapytałam wzdychając.
- Nie rozmawiajmy o tym. - mruknęła i ponownie ruszyła.
- Jak możemy o tym nie rozmawiać?! - zawołałam doganiając ją.
- Powiem ci, jak będzie czas.
- A kiedy twoim zdaniem będzie czas? - zapytałam.
- Po prostu nie dziś Anka. Proszę. - spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami.

Płakała..

Przymknęłam na chwilę oczy. Było mi jej strasznie żal. Serce podpowiadało mi, że te zaręczyny to z pewnością nie jej pomysł, ale przecież nie mam pewności.

Czy wszystko co mówi serce jest poprawne?

- Dobrze. - westchnęłam. - Ale wiedz, że prędzej czy później masz mi to wytłumaczyć. Koniec z tajemnicami.
- Postaram się. - uśmiechnęła się lekko.
- Wystraszyłaś mnie. - zaśmiałam się, wchodząc od jej kamienicy.
- Naprawdę? - zaśmiała się. - Przyznaj się lepiej, że myślałaś, że to Janek dzwoni. - zakpiła.
- Żartujesz sobie? - zaśmiałam się.
- Tak, tak. Pewnie się prawie zabiłaś byle by odebrać telefon.

Przewróciłam oczami i obie się zaśmiałyśmy. Stanełyśmy przed drzwiami. Aniela wyjęła z kieszeni spódnicy klucze i weszłyśmy do mieszkania.

- Nareszcie! Gdzie żeś się szlajała? - zapytała mama Anieli wchodząc do przedpokoju. - O Anastazja!
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze, że przyprowadziłaś Anielę, już się o was martwiłam.

- Z pewnością.. - pomyślałam.

- Usiądź, zrobię wam herbatę. - uśmiechnęła się i poszła do kuchni.

Aniela westchenęła lekko i obie weszłyśmy do salonu, po czym usiadłyśmy na sofie. Pani Miller po chwili do nas dołączyła.

- Słyszałaś już? - uśmiechnęła się szeroko. - Pewnie mama ci powiedziała o zareczynach Anieli.
- Tak.. - mruknęłam cicho.
- Kajetan jest świetnym człowiekiem! Idealna patria dla mojej Anieli! Dobrze żeśmy z Wyszetropami pomyśleli o tych zaręczynach. - uśmiechnęła się dumnie.

Czyli jednak.. Zaręczyny nie były inicjatywą Anieli. To wszystko było zaplanowane, zorganizowane.

- A ty Anastazja? Masz jakiegoś kawalera? - spojrzała na mnie.
- Ja..
- Wiesz, Kajetan ma brata, młodszego chyba o rok. Pochodzą z bogatej rodziny, inteligentnej. Na pewno dobrze by ci tam było. Też jest lekarzem.
- S-słucham?
- No co, kochana? Idealna patria! A nie jakieś marne chłopczyki.
- Pani chyba żartuje.. - zaśmiałam się.
- A cóż tu żartować dziecko? - zakpiła. - Trzeba się w porządną rodzinę wżenić! Żeby się dobrze żyło!
- Ja muszę już iść. - powiedziałam wstając szybko. - Do widzenia.
- Do widzenia, do widzenia!

Wyparowałam z mieszkania Millerów, jak strzała.

Ta kobieta chyba nie mówiła na poważnie, prawda? Bogaty! Inteligentny! A co mnie to obchodzi! Liczy się to jaki ktoś jest, a nie jaki ma majątek!

Zbulwersowana szłam do domu, myśląc nad tym wszystkim.

*Pov.Aniela*

- Powiedziałam coś nie tak? - zakpiła.
- Idę się położyć, źle się czuje. - powiedziałam wstając.
- Tak, jasne! Połóż się! A ja wszystko będę robić za ciebie!

Nie słuchając tej paplaniny weszłam do pokoju. Usiadłam na łóżku i oparłam się o ścianę. W głowie latały mi różne myśli, sceny, obrazy..

Ale jedno pytanie zastanawiało mnie najbardziej. Jedno pytanie, na które nie znałam odpowiedzi..

Co będzie dalej?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak oto kończy się nowy rozdział! Jeden z dłuższych jakie dotąd pisałam.

7699 słów

A tu moje wyjaśnienia:

Nie będę wam tu mówić, jak to nie miałam czasu na napisanie rozdziału. Zwyczajnie nie będę kłamać. Jest to nie prawda. Ostatnio czasu miałam, i to sporo. Był czas, pomysł. Gdybym się uparła, rozdział mógłby zostać napisany w góra dwa-trzy dni. Ale nie został.

Doskwierał mi jakiś straszny problem. A mianowicie, o ile rozdział mi się podobał na swój sposób to bałam się waszej opinii. Umówmy się, rozdział nie jest taki, jak pozostałe. Zastanawiałam się, jak go przyjmiecie, przez co kiedy zasiadłam do pisania miałam takie: A może znajdę inny pomysł? Może wymyślę coś innego?

Jednak zostałam przy pierwotnym pomyśle, z chęcią dowiem się, co o tym sądzicie.

Drugą sprawą były moje przemyślenia odnośnie całej książki. Przeczytałam wiele książek o tematyce kns i wojny.

Zaczęłam się zastanawiać.. Czy wam nie przeszkadza, że jest tu tak mało "akcji typowo wojennych"? Że jest tak mało łapanek, strzelanin.. Zauważyłam, że większość tego typu książek jest tym wręcz przepełniona.

Czy wam nie przeszkadza to, że tego jest tu tak mało? Że jest tu tak mało "wojny"?

Proszę napiszcie w komentarzu, bo chętnie poczytam.

Mam świadomość, że skoro notatka jest na tyle długa, to zapewne mała ilość ją przeczyta, jednak mam nadzieję, że choć kilkoro z was, Ci którzy wiernie czytają moją książkę ją przeczytacie.

Mam nadzieję, że będziecie ze mną "na dobre i na złe". ❤

Napisałam tu wszystko to, co jak to się mówi "co mi w duszy gra" przez ostatni czas.

Przepraszam, że tak długo czekaliście na rozdział..

Oczywiście nie zapomnijcie napisać, jak wam się podobał ten rozdział. Bardzo lubię czytać wasze komentarze! 💕

Więc już nie przedłużam i do następnego!

Przepraszam za wszelkie literówki!

dodany ~ 10 kwietnia 2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top