Rozdział 23
Dziś mija równy tydzień od spotkania Heńka i pogodzenia się z Jankiem. Jest połowa stycznia i brak jakiejkolwiek wieści od Orszy i Zeusa. Z tego co nam wiadomo wrócili już z tego ich "wyjazdu".
Kilka dni temu spotkałam Heńka i poprosiłam go o jego adres, bo chciałabym odwiedzić go i jego mamę. Wierzbowski śmiało mi go podał, ale mimo wszystko umówiliśmy się dziś pod piekarnią mojej mamy. Będzie na mnie czekał i oboje pójdziemy do jego mieszkania.
Właśnie się obudziłam. Opierając głowę na kolanach wpatrywałam się w ośnieżone uliczki miasta.
Jest dopiero połowa stycznia.. Ostatnio czas mi się niemiłosiernie dłuży.. Może to przez to wszystko co ostatnio się działo? Przecież w ciągu niecałych dwóch tygodni wydarzyło się więcej, niż czasami w cały miesiąc..
Odbył się nasz wspólny Sylwester.
Janek zaatakował Edka.
Pokłóciłam się z Bytnarem.
Mogłam zginąć w łapance.
Edward mnie pocałował.
Jeszcze mocniej skłóciłam się z Rudym.
Zabiłam Niemca.
Chciałam popełnić samobójstwo.
Wyjaśniliśmy sobie wszystko z Jankiem i pogodziliśmy się.
Spotkałam Heńka po ponad dwóch latach.
Poznałam prawdę.
Cała kamienica zginęła po części z mojej winy.
I to wszystko w dużym skrócie wydarzyło się w ciągu niepełnych dwóch tygodni. Dużo się tego nazbierało, nieprawdaż?
Z nieba zaczęły spadywać małe płatki śniegu. Pewna kobieta szła z dzieckiem za rękę. Szli spokojnie chodnikiem, po czym zatrzymał ich jeden z niemieckich żołnierzy. Z gestów Niemca wyczytałam, że prosi kobietę o kenkarty. Kobieta przykucneła przy dziecku i wskazując na górkę śniegu, zapewne każe mu na chwilę odejść. Mężczyzna krzywo na nią spogląda, ale widać, że bardziej zależy mu na sprawdzeniu kobiety. Widziałam, jak kobieta jest przestraszona przez co trzęsą jej się ręce i ruchy są mniej sprawne. Zaczeła nerwowo szperać w torbie, potem w płaszczu. Po chwili wyciągnęła dokumenty. Mężczyzna wziął je od niej i chwilę się im przyglądał.
Wiem, że nie powinnam tego robić, bo to nie moja sprawa, ale.. To wszystko dzieje się pod moim oknem..
Uchyliłam lekko okno, aby usłyszeć o czym rozmawiają.
- Hältst du mich für blöd?! (Myślisz, że jestem głupi?!) - wrzasnął Niemiec.
- Nein, nein.. Es tut mir so leid! Aber das Kind ist erst drei Jahre alt, und ich habe noch keine Papiere für ihn. (Nie, nie.. Bardzo przepraszam! Ale dziecko ma dopiero trzy lata, ja nie mam jeszcze dla niego dokumentów..) - kobieta już bardzo bliska płaczu zaczęła się tłumaczyć.
Mężczyzna zdzielił ją w twarz. Kobieta upadła na ziemię pod wpływem uderzenia. Słyszałam jak zaczęła płakać.
- Diesmal lasse ich Sie in Ruhe, Hure.
(Tym razem ci daruję suko.) - powiedział rzucając w nią dokumentami.
Dziecko podbiegło do swojej rodzicielki, jednak nie na długo. Mężczyzna odsunął je od niej. Dał kobiecie kopniaka w brzuch, przez co ta zwiła się z bólu.
Sama mimowolnie złapałam się za brzuch, czując ten ból na sobie.
- Merk dir das. (Zapamiętaj to sobie.) - wycedził przez zęby i odszedł śmiejąc się szyderczo.
Chłopczyk ponownie podbiegł do matki. Kobieta będąc wciąż na ziemi objęła je mocno. Zaczęła głaskać je po głowie i oboje szlochali w swoich objęciach.
Szybko zerwałam się z łóżka. Podeszłam do szafy, wyjęłam z niej pierwszą lepszą sukienkę, w tym wypadku fioletową z białym kołnierzykiem. Nawet nie wiążąc włosów wybiegłam z pokoju. Szybko narzuciłam płaszcz i założyłam buty. Wybiegłam z kamienicy i podążyłam do miejsca, w którym powinna znajdować się owa kobieta.
Nie myliłam się. Matka z dzieckiem nadal siedzieli na ziemi. Podeszłam do nich ostrzożnie.
- Przepraszam..? - zapytałam po cichu dotykając ramienia kobiety.
- Nic nie zrobiłam! Proszę mnie zostawić! - zawołała przez łzy zabierając moją rękę.
- Bardzo przepraszam, ale widziałam zaistniałą sytuację.. - powiedział lekko spuszczając głowę. - Jestem pielęgniarką.. Chciałabym panią opatrzyć..
Kobieta spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
- Słucham? A co pani do tego? Nie mam nic w zamian. - powiedziała, a synek przytulił się do niej mocniej.
- Proszę pani, ja nie chcę nic w zamian.
- A więc czemu pani chce mi pomóc? - zapytała trochę zdezorientowana.
- Z dobroci, proszę panią. W dzisiejszych czasach tylko wzajemna dobroć, szacunek i zaufanie może nam pomóc. - powiedziałam lekko się uśmiechając. - Proszę niech pani pójdzie ze mną. Opatrzę panią, a synkowi zrobię śniadanie.
- Ale..
- Bardzo proszę. - powiedziałam.
Kobieta kiwnęła głową. Powiedziała coś do chłopaka, a ten odkleił się od niej. Pomogłam kobiecie wstać, zarzuciłam jej rękę na moje ramiona i w ten sposób powoli się przemieszczałyśmy. Trzymała się z brzuch wolną ręką, zapewne musiał ją boleć. Chłopiec trzymał mnie za róg płaszcza, żeby się nie zgubić.
Powoli wyszliśmy po schodach. W końcu weszliśmy do mieszkania.
- Gdzie ty poszłaś? Wybiegłaś z mieszkania jak strzała! - zawołała Tadeusz z kuchni, zapewne słysząc otwierane drzwi.
- Mógłbyś nie gadać tyle i mi pomóc? - zapytałam z wyrzutem przewracając oczami.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, zapewne przez nasz dialog.
- W czym mam ci niby.. - Tadeusz wszedł do salonu i spostrzegł nas. - ...pomóc.
Spojrzałam na niego zarówno przepraszającym, jaki i błagalnym spojrzeniem.
Z jednej strony przepraszam go za to, że przyprowadzam nieznajomych ludzi do mieszkania. Jest to strasznie nie odpowiedzialne skoro jesteśmy w organizacji.. No w sumie prawie jesteśmy, ale mniejsza. Tadeusz jest dowódcą, więc powinniśmy być jeszcze bardziej czujni.
Z drugiej strony błagam go, żeby nie robił mi wykładów i po prostu dał mi pomóc tej kobiecie. Widział doskonale w jakim stanie ona jest. I dobrze też wiedział, że przecież nie wyrzucę jej teraz z mieszkania, bo on na to nie pozwala. Poza tym nawet, gdyby mi tak kazał, to nie posłuchała bym..
- Zajmij się chłopcem, dobrze? - powiedziałam sadzając kobietę na sofie. - Jadłeś już? - zwróciłam się do chłopca, który stał za mną. Pokiwał przecząco głową. - Tadeusz zrób śniadanie dla.. - zakłopotana spojrzałam na jego matkę.
- Mateusz. - uśmiechnęła się.
- Dla Mateusza. - dokończyłam.
Przykucnełam przy chłopcu i wytłumaczyłam, że ten pan za nami to mój brat i nic mu nie zrobi. Poprosiłam, aby poszedł z nim do kuchni i powiedział na co ma ochotę. Chłopiec uśmiechnął się i poszedł do Tadka. W tym czasie ja mogłam zająć się kobietą.
- Niech pani poczeka, pójdę po apteczkę. - powiedziałam odwieszając mój płaszcz.
- Niech panienka nie mówi mi na pani.. Iwona jestem. - uśmiechnęła się.
Chwilę zastanawiał się jako kto się przedstawić.. Jako Anastazja Zawadzka czy może Irena Małyszewska?
Z jednej strony widziałam, że kobieta nie jest w najlepszych stosunkach z Niemcami, z drugiej zna mój adres zamieszkania i może nas wsypać.
Iwona chyba zauważyła moją zakłopotana minę.
- Nie musi panienka mówić. - spojrzała na mnie ze zrozumieniem w oczach.
- Mówi mi chociaż na ty. - oznajmiłam i poszłam do pokoju po apteczkę.
Tadeusz będący w kuchni z małym Mateuszem przysłuchiwał się rozmowie siostry z Iwoną. Uśmiechnął się sam do siebie na słowa matki małego chłopca. To dobrze, że wciąż są bezinteresowne osoby, które rozumieją, że czasami lepiej dla dobra innych nie wiedzieć wszystkiego. Z zamyślenia wyrwał go chłopiec ciągnący go za rękaw koszuli.
Weszłam szybko do pokoju. Wyjęłam apteczkę z szafy. Wróciłam spowrotem do salonu i podeszłam do kobiety.
- Bardzo cię boli? - zapytałam odpinając jej koszulę.
Musiałam odpiąć ją do połowy i lekko podwinąć, aby ujrzeć jej brzuch. Kobieta miała zsiniaczony brzuch już lekko zachodzący krwią. Poza tym miała przecięty policzek. Postanowiłam, że najpierw mimo wszystko zajmę się policzkiem, bo leciała z niego krew.
- Nie, boli tylko, gdy dotknę albo gdy muszę się zgiąć. - oznajmiła.
Wyjęłam z apteczki wodę utlenioną i wacik. Następnie przetarłam nim ranę na policzku. Iwona lekko syknęła po styknieciu rany z wodą utlenioną. Z małej ranki przestała już lecieć krew, więc zajęłam się brzuchem kobiety.
Tu nie miałam zbytnio pomysłu co mogę zrobić. Dotknełam lekko miejsca urazu i poczułam jak bardzo gorące ono jest. Wtedy wpadłam na jeden pomysł. Wydaje mi się, że nie mogłam zrobić nic więcej.
- Może trochę głupio zabrzmi.. - zaczęłam. - Ale czy mogłabym użyczyć twojej koszuli? Chciałabym ją potargać i przyłożyć do rany, bo na niej znajdują się jakby twoje bakterie. Nie chce dawać ci nic innego, żeby nie pogorszyć sytuacji. Dam ci swoją, nie martw się.
- Dobrze.. - powiedziała. - Ale po co ci ta koszula? - zapytała powoli ją rozpinając.
- Poczekaj chwilę. - chciałam, aby narazie nie ściągała koszuli.
Iwona kiwnęła głową. Szybko poszłam do swojego pokoju i wyjęłam z szafy pierwsza lepszą koszulę. Następnie wróciłam do kobiety. Poprosiłam, aby teraz zdjęła swoją koszulę, założyła moją i zapieła na wysokości biustu. Po czym podwięłam jej koszule mniej więcej pod biustem, aby widzieć ranę w okazałości.
- Zaraz przyjdę. - powiedziałam.
Weszłam do kuchni. Mały Mateusz i Tadek siedzieli przy stole i jedli jajecznicę.
- Smacznego. - uśmiechnęłam się do małego chłopca.
- Co z moją mamą? - zapytał patrząc na mnie.
- Wszystko dobrze. - powiedziałam wyjmując miskę z szafki. - Za chwilę będziecie mogli wrócić do domu.
- Dobrze - uśmiechnął się mały.
Tadeusz spojrzał na mnie z uśmiechem, kiwnął głową i dalej dyskutował z młodzieńcem.
Ja natomiast odkręciłem kran i zaczęłam nalewać do miski zimnej wody. Kiedy miałam jej już tyle, ile było mi potrzebne, zaniosłam ją do salonu. Położyłam ją koło sofy, uklękłam przy niej i zaczęłam robić to co miałam zamiar. Wzięłam koszulę i potargałam ją, urywając dół. Następnie urwany skrawek zamoczyłam w wodzie. Kolejno wycisnęłam z niego nadmiar wody, złożyłam w mały czworokąt i przyłożyłam do brzucha Iwony. Kobieta odetchnęła z ulgą.
- To powinno zmniejszyć obrzęk. Przed wyjściem namoczę ją jeszcze raz, przyłożę do rany i owinę bandażem, żebyś mogła w spokoju dojść do domu.
- Bardzo ci dziękuję. - powiedziała uśmiechając się.
- Nie ma za co. - powiedziałam i przekręciłam okład na drugą stronę.
Po kilku minutach postanowiłam ponownie namoczyć koszulę. Zdjęłam ją z rany i włożyłam do miski. Ponownie wycisnęłam z niej nadmiar wody i przyłożyłam do rany. Wyjęłam z apteczki bandaż i owinełam go wokół rany tak, aby podtrzymał okład. Kiedy skończyłam poprosiłam, aby Iwona wstała, żebym mogła zobaczyć czy wszystko się trzyma.
- Wszystko jest w porządku. Nic więcej nie mogę zrobić.. - powiedziałam.
- To dla mnie i tak bardzo dużo. - uśmiechnęła się i odwinęła koszulę.
Powoli doprowadziła się do ładu, a ja zawołałam chłopaków.
- Już ci lepiej? - zapytał chłopiec podchodząc do Iwony.
- Tak, kochanie nie martw się. - pogładziła go po głowie.
- Pani nie jest głodna? - zapytał Tadeusz.
- Nie, nie. Ja jadłam. - uśmiechnęła się.
Podałam kobiecie jej płaszcz, a następnie wyprowadziłam z mieszkania.
- Dasz radę dojść do domu? - zapytałam stojąc na korytarzu.
- Tak, nie martw się. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- Proszę uważajcie na siebie. - uśmiechnęłam sie i pomachałam Mateuszowi.
Kobieta odeszła razem z dzieckiem, a ja wróciłam do mieszkania.
- To bardzo szlachetne z twojej strony, że jej pomogłaś, ale nie za mądre jest przyprowadzanie tu przypadkowych ludzi. - powiedział Tadeusz opierając się o fotel.
- Wiem, ale widziałam pod oknem jak Niemiec na nią krzyczy i zaczyna bić. Musiałam coś zrobić.. - powiedziałam podchodząc bliżej.
- Nic się się stało. - pomierzwił mnie po włosach.
Uśmiechnęłam się na ten gest. Następnie poszłam do siebie do pokoju i rozczesałam włosy. Zaplotłam warkocza i narzuciłam brązowy sweter, bo moja sukienka miała krótki rękaw.
Potem wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni w celu zjedzenia śniadania.
- Zostawiliśmy ci trochę. - powiedział podając mi talerz z jajecznicą.
- Dziękuję. - odparłam i usiadłam przy stole.
Tadeusz zasiadł niedaleko mnie i widziałam, że zastanawiał się nad czymś.
- O czym myślisz? - zapytałam.
- Postanowiłem, że zajmiemy się wyrobem marmolady. - oznajmił.
- Że co? - zapytałam śmiejąc się.
Nie wierzyłam, że mówi to na serio. Jednak na jego twarzy była wyrysowaną pełna powaga.
- Ty tak na poważnie? - zapytałam lekko oszołomiona.
- Tak. Jest to całkiem łatwe zajęcie, a możemy na tym zarobić. Kiedy zrobimy kilkanaście słoików, pójdę na bazar i będę się starał je sprzedać.
- Na bazar? A to nie jest trochę.. - zastanawiałam się nad doborem idealnego słowa. - Nie odpowiednie? W końcu to taka sprzedaż na lewo.
- I co w związku z tym? Na bazarze mnóstwo ludzi sprzedaje coś po kryjomu. W tych czasach trzeba umieć sobie poradzić.
- Rozumiem, ale jak ty chcesz robić tę marmoladę? Nie mamy owoców, ani..
- Mamy wszystko. Poprosiłem mamę, żeby jak będzie w piekarni to, żeby kupiła trochę malin i żelatynę.
- Myślisz, że poradzimy sobie we trójkę? Właściwie to w dwójkę, nie licząc mamy.
- W dwójkę? - zaśmiał się. - Dziewczyno my to będziemy robić w piątkę!
- W piątkę? - zapytałam bardziej siebie samą niż jego.
- W piątkę. Oni już wszystko wiedzą, powiedziałem im wczoraj.
- O której przyjdą?
- O piętnastej.
- Jest dziewiątą..
- Tak, a z tego co pamiętam masz za pół godziny spotkać się z Henrykiem. - powiedział wstając od stołu i zabierając mój talerz.
- Od kiedy tak bardzo interesujesz się Heńkiem? Myślałam, że go nie lubisz. - powiedziałam zakładając ręce na piersi.
Tadeusz zawsze bardzo lubił Heńka, miałam wrażenie, że traktuje go jak brata. Jednak od tamtej pory dażył go dużą nienawiścią. Sądzę, że malała ona w ciągu lat, jednak nie wiem, co mu teraz siedzi w głowie. Nie mam pojęcia czy wciąż go nienawidzi, czy może mu wybaczył, ale chowa w sobie urazę do niego.
- Od kiedy wiem, że choćbym zabronił ci się z nim widzieć to i tak byś to robiła. Więc, wolę wiedzieć co robisz, niż potem szukać cię nie wiadomo gdzie.
Przewróciłam oczami i poszłam do salonu. Zdjęłam z wieszaka płaszcz i założyłam go.
- Słuchaj.. - zaczęłam, kiedy już miałam złapać za klamkę.
- Tak? - zapytał wychodząc z kuchni.
- Czy gdyby Heniek się zgodził.. To mogę go tu zaprosić? Pomógłby nam też przy tej marmoladzie.. - wpatrywałam się w podłogę czując lekkie zakłopotanie.
- Wierzysz mu? - usłyszałam głos blisko mnie.
Tadek trzymał dłoń na moim ramieniu.
- Tak. Znam go i wierzę mu. - powiedziałam patrząc na niego pewnie.
- To najważniejsze. Jeżeli mu wierzysz.. - westchnął. - Jak się zgodzi to go zaproś. Co prawda Heniek zawsze był skory do pomocy. - uśmiechnął się. - A każda para rąk się sprzyda. - zaśmiał się.
- Miałam na myśli to, abyś mógł się z nim spotkać. Żebyście mogli sobie porozmawiać. Chcę, żeby było jak dawnej. Chciałabym, abyśmy zapomnieli o tym co było.
- Wiem, że tego chcesz. Ale zrozum, że mi może zająć to trochę więcej czasu niż tobie. Nie wybaczę sobie jeżeli znowu by cię zranił. - powiedział całując mnie w głowę.
- Jesteśmy przyjaciółmi i nie mam zamiaru tego zmieniać. Chcę abyście i wy ponownie nimi byli.
- Dobra, idź już, bo się spóźnisz.- powiedział odchodząc ode mnie.
- Pa! - powiedziałam wychodząc z mieszkania.
***
Dochodziłam juz do piekarni, kiedy moim oczom ukazała się męska sylwetka stojąca niedaleko niej. Rozpoznałam w niej sylwetkę mojego przyjaciela, więc postanowiłam zajść go od tyłu. Po cichu podeszłam i zasłoniłam mu dłońmi oczy.
- Hitler? - zapytał.
Oburzyłam się trochę na te słowa, ale miałam pełną świadomość, że mówi to tylko i wyłącznie dla żartów, więc ponownie na moje usta wkradł się uśmiech.
- Zgaduj dalej. - powidziałam próbując zmienić barwę swojego głosu.
- Stalin?
- Nie! - powiedziałam.
- Aniela?
- No tego już wystarczy! - zaśmiałam się i zabrał mu dłonie z oczu.
- Anka? Nie poznałem cię. - powidział śmiejąc się.
- Tak, z pewnością. - powiedziałam przeracjąc oczami. - Ale Aniele byś poznał? - zapytałam unosząc brew.
- Co? Nieee. - spojrzał w niebo.
Oboje nagle wybuchneliśmy śmiechem.
- Oczywiście, że wiedziałem, że to ty. Nikt inny nie miał się tu ze mną spotkać, a poza tym żadna przypadkowa osoba nie przywitała by się ze mną w ten sposób. - zaśmiał się.
- Przecież wiem. - powidziałam z uśmiechem przewracając oczami. - To co? Zaprowadzisz mnie do siebie? Jestem bardzo ciekawa jak tam u pani Jadwigii.
Chłopak podał mi ramię, które od razu przyjęłam i zaczęliśmy iść.
- Mama też nie może się doczekać, żeby się z tobą spotkać. Cały dzień biegała po mieszkaniu jak poparzona. - zaśmiał się.
- Wiesz jakie są mamy.
- Kobiety chciałaś powiedzieć. - dodał.
- Ah tak? - powiedziałam zatrzymując się gwałtownie. - Co masz na myśli?
- Ja? Nic - powiedział śmiejąc się.
Również się zaśmiałam i ponownie szliśmy ulicami Warszawy.
Po kilku minutach doszliśmy do niemieckiej dzielnicy. Na budynkach były zawieszone flagi Rzeszy, na chodnikach zaparkowane drogie samochody, po ulicach szli elegancko ubrani niemieccy oficerowie i Niemki. Koło wejść do budynków znajdowali się niemieccy żołnierze, którzy sprawdzali ludzi chcących wejść do środka.
- Niemiecka dzielnica? - zapytałam szeptem, zanim podeszliśmy do żołnierza.
- Później ci powiem. - wyszeptał.
- Guten Morgen, Herr Heinrich.
(Dzień dobry panie Heinrich.) - powiedział żołnierz ściągając swoją czapkę i kłaniając się.
- Guten Morgen. (Dzień dobry.) - powiedział niewzruszony Heniek.
Ruszył w stronę wejścia, a ja zanim, jednak chyba nie było mi to dane.
- Halt! Papiere. (Stój! Dokumenty.) - odezwał się Niemiec ciągnąc mnie za przedramię.
Już miałam sięgać do wewnętrznej kieszeni płaszcza, kiedy odezwał się Wierzbowski.
- Sie ist bei mir. (Ona jest ze mną.) - odparł zabierając moją dłoń z płaszcza.
- Seit wann hat Herr Heinrich Huren eingeladen? (Od kiedy to pan Heinrich zaprasza dziwki?) - zakpił Niemiec i uśmiechnął się szyderczo.
Czułam jak się we mnie gotuje. Zacisnęłam dłonie w pięści, już miałam coś powiedzieć, ale Heniek złapała mnie za dłoń próbując przekazać, żebym zachowała spokój.
- Seit wann stellen Sie unnötige und unangemessene Fragen? (Od kiedy to pan zadaje niepotrzebne i niestosowne pytania?) - powiedział Heniek unosząc brew.
Podał mi ramię i podeszliśmy do drzwi. Przepuścił mnie w drzwiach, ale zanim sam je przekroczył rzekł do zniesmaczonego takim obrotem spraw Niemca.
- Das Reich bezahlt Sie nicht fürs Reden, oder? (Rzesza chyba nie płaci panu za gadanie.) - rzekł lekceważąco i zamknął mocno drzwi.
- Mów teraz coś po niemiecku. - wyszeptał mi do ucha.
Na klatce bylo parę Niemców, których śmiechy rozbrzmiewały w budynku.
- Heute ist schönes Wetter, nicht wahr?
(Piękna pogodę dziś mamy prawda?) - zapytał uśmiechając się sztucznie.
- Ja, Sie haben Recht. Es ist schön, die Sonne um diese Jahreszeit zu kennen.
(Tak, tak ma pan rację. To miłe wiedzieć słońce o tej porze roku.) - również uśmiechnęłam się sztucznie.
Po paru minutach i sztucznych scenkach rozmowy dotarliśmy do drzwi mieszkania Heńka. Chłopak zapukał delikatnie i po chwili usłyszeliśmy głos otwieranych drzwi.
- Wchodźcie dzieci! - powiedziała pani Jadwiga pośpieszając nas ruchem ręki.
Na moje usta wkradł się szeroki uśmiech. Pani Jadwiga zawsze była niezwykle energiczną i pogodną kobietą.
Zabrała ode mnie płaszcz i zaprowadziła do salonu.
- Oj dziecinko jak ja cię dawno nie widziałam! - zawołała obejmując mnie mocno.
- Ja też pani Jadziu. - uśmiechnęłam się.
- Aleś ty wyrosła! - powiedziała łapiąc mnie za przedramiona. - Taka dziewczynka była z ciebie, a teraz to już panna do wydania!
- Mamo! - zawołał Heniek przewracając oczami.
Wszedł właśnie do pokoju z tacą na której znajdowała się herbata i ciastka.
- A cóż ja powiedziałam? Przecież prawdę mówię! - powiedziała patrząc na syna. - Jakaś ty piękna Aneczko! - zwróciła się do mnie.
- Bardzo dziękuje. - uśmiechnełam się trochę nieswojo.
Kobieta puściła mnie, a ja usiadłam obok Heńka na sofie.
- Opowiadaj jak tam u ciebie? Masz jakiegoś kawalera? - zapytała siadając na przeciwko mnie na fotelu.
- Mamo! - zawołał już wyraźnie niezadowolony chłopak. - Anastazja ma swoje życie. Nie powinnaś pytać o takie rzeczy.
- Oj już dobrze Heniuś. - machnęła lekceważąco ręką na syna.
Czułam się jak w klatce. Dawno nie czułam się tak nieswojo.
- Mamo proszę daj nam chwilę pogadać. - odpowiedział spoglądając na mnie, a ja kiwnełam głową.
- Ale..
- Mamo, potem jeszcze chwilę pogadacie. - odprał Heniek.
- Już dobrze, dobrze. - powiedziała wstając z fotela i wyszła z salonu.
- Przepraszam za mamę..
- Nic się nie stało. - zaśmiałam się. - A więc.. - wzięłam łyk herbaty. - Niemiecka dzielnica? - zapytałam unosząc brew.
- To nie tak. Niemcy myślą, że tata dla nich pracuje. Z tej racji my, jako jego rodzina dostaliśmy mocne niemieckie papiery i to oto mieszkanie w dzielnicy przeznaczonej dla Niemców. Oni myślą, że my, jak i tata jesteśmy Niemcami.
- Przynajmniej żyje wam się dobrze.. - westchenęłam.
- Dobrze, nie dobrze. - powiedział patrząc w okno. - Wolałbym żyć na ulicy, ale jako Polak, niż w pałacu prezydenckim jako Niemiec.
- Nie mów tak. - przewróciłam oczami. - To szansa od losu. Dzięki tym przywileją masz więcej możliwości niż my.
- Co prawda to prawda. - westchnął. - Jesteś w jakiejś organizacji? - zapytał patrząc na mnie.
Zamurowało mnie. Czułam jak wbijam się w sofę.
- Powiedzieć? Nie powiedzieć? - pomyślałam.
- Nie chcesz mówić, nie musisz. Wiedz tylko, że znam cię na tyle, że śmię twierdzić iż w takowej jesteś. - zaśmiał się. - Mnie nie oszukasz.
- Jestem w harcerstwie, a przynajmniej jak na razie. - odwróciłam wzrok.
Nie będę go okłamywać. On jest ze mną w stu procentach szczery, więc ja też będę.
- Wiedziałem, że zrobisz wszystko, żeby walczyć. - zaśmiał się. - Jednak niektórzy ludzie się nie zmieniają.
- Niektórzy nie mają po co się zmieniać. - spojrzałam na niego i wziąłem łyk herbaty.
- I właśnie ty nie musisz. Bądź sobą przez całą wojnę, a przeżyjesz ją z pewnością.
- Tak sądzisz? - zapytałam uśmiechając się szeroko.
- Ja to wiem. - powidział.
***
- Pani Jadziu, a Heniek chodził do niemieckiej szkoły? - zapytałam, kiedy kobieta usiadła obok mnie.
Spojrzałam ukradkiem na Heńka stojącego obok, który posłał mi spojrzenie mówiące: "Naprawdę chcesz to wiedzieć?"
- Tak, choć obojgu nam to nie pasowało. Strasznie sztuczne środowisko. - powiedziała z odrazą. - Z resztą, tak jak Niemcy tutaj. - przewróciła oczami.
- A ty? - zapytał Heniek siadając na fotelu. - Co u przyszłej pani doktor? - uśmiechnął się cwanie, bo wiedział, że właśnie władował mnie w takie samo bagno, jak ja go przed chwilą.
- Oj! Właśnie Aneczko! - podskoczyła pani Jadwiga.
- No.. - zaczęłam zmieszana. - Moja matura jest zagrożona. Moją szkołę zamknęli na początku wojny, a ja sama nie mam ochoty uczęszczać do żadnej zgermanizowanej. - rzekłam stanowczo. - Mamy jednak od dyrektora informacje, żebyśmy się nie martwili, że zrobi wszystko, żebyśmy napisali matury. Czasami jak jestem sama w domu to czytam sobie moje podręczniki, ale tak to nic więcej.
Chwilę pogawędziliśmy, kiedy nagle zerwałam się z sofy.
- Która godzina? - zapytałam patrząc na Heńka.
- Dwunasta za pięć. - powiedział spoglądając na zegarek.
- Ale się zasiedziałam! - zawołałam. - Bardzo dziękuje za ugoszczenie mnie. - powiedziałam łapiąc panią Jadwigę za dłoń. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się spotkać. - uśmiechnęłam się.
- Mam nadzieje dziecinko. - powiedziała i wstała z sofy.
Wyszła z salonu i poszła do kuchni.
- Mam dla ciebie propozycję. - powiedziałam podchodząc do blondyna.
- Co masz na myśli? - uśmiechnął się głupio.
- Jak nie chcesz wiedzieć, to nie. - powiedziałam trochę zażenowana, wzruszyłam ramionami i odwróciłam się na pięcie.
- No mów. - złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
Przewróciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
- Tadeusz chce w czasie zimy zająć się wyrobem marmolady. Mamy się dziś spotkać o piętnastej całą naszą piątką.. Pomyślałam, że może zechciał bymś nam pomóc.. - wpatrywałam się w podłogę nerwowo kręcąc nogą.
- Z miłą chęcią wam pomogę. - uśmiechnął się. - Przy okazji będę miał okazję spotkać Tadeusza, Anielę i resztę.
- Naprawdę?! - powiedziałam i aż podskoczyłam.
- Tak. - zaśmiał się.
- Świetnie! To o piętnastej. - powiedziałam podchodząc do wieszaka. - Adres znasz. - zaśmiałam się.
Chłopak również się zaśmiał i opierając się o framugę drzwi przyglądał mi się.
- Anastazja poczekaj! - zawołał głos kobiety z kuchni.
Pani Jadwiga podeszła do mnie i dała mi do rąk jakieś zawiniątko.
- Tylko tyle mi zostało. Daj mamie, dobrze? - zapytała.
- Dobrze pani Jadziu, ale co to jest? - zaśmiałam się lekko widząc zażenowana minę Heńka.
- Trochę ciasta mi zostało, a Heniek zjadł go już tyle, że mu wystarczy. - powiedziała patrząc wrogim wzrokiem na syna.
- Dobrze pani Jadziu, dziękuje bardzo. - złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. - Do widzenia!
- Do wiedzenia dziecinko! - zawołała kobieta i zamknęła drzwi.
***
- Wróciłam! - zawołałam otwierając drzwi.
- Niech zgadnę.. - Tadeusz udał zamyślonego. - Trochę się zasiedziałaś?
- To nie jest śmieszne. - powiedziałam przeracjąc oczami. - Pani Jadzia dała mi ciasto.
- Świetnie! - zawołał zabierając mi je.
- To dla mamy! - zawołałam zdejmując płaszcz.
- Przecież nie zje wszystkiego sama. - mruknął.
Przewróciłam oczami i zmęczona opadłam na fotel.
- Heniek się zgodził.
- Co? - zapytał zdziwonay wchodząc do salonu.
- Zgodził się. Przyjdzie o piętnastej. - spojrzałam na niego.
- No niech ci będzie..
- A reszta też przyjdzie o piętnastej?
- Nie, przyjdą za chwilę.
- Jak to?! - zerwałam się z fotela.
- Tak to. Chcą nam pomóc przynieś produkty od mamy z piekarni.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam na nie, a potem na Tadeusza. Ten tylko się uśmiechnął i podszedł do drzwi, aby je otworzyć.
- Serwus! - zawołał Maciek wchodząc do środka.
Za nim weszli Aniela i Janek.
- Cześć - powiedziałam podchodząc w ich stronę.
- Może chodźmy od razu po te produkty? - powiedział Janek.
Aniela szturchnęła go łokciem i przewróciła oczami.
- Tak sobie myślimy. - spojrzała złowrogo na Janka. - Że może dobrze by było iść teraz po produkty, niż za godzinę czy dwie. Dopóki jeszcze nic nie zaczęliśmy robić. - spojrzała na Tadka.
- Nie ma sprawy. Chodźmy. - powiedział zabierając z wieszaka swoją kurtkę i rzucił mi mój płaszcz. - Zbieraj się. - zaśmiał się widząc moją zmęczoną mimikę twarzy.
Miałam nadzieję, że przyjdą za godzinę i w tym czasie będę mogła chwilę odpocząć. Myliłam się.
Wyszliśmy z mieszkania i podążaliśmy w kierunku piekarni.
- Wyglądasz jakby cię piorun trzasnął. - zaśmiał się Janek spoglądając na mnie.
- Aż tak źle wyglądam? - zapytałam poprawiając warkocza jak poparzona.
- Żartuje! - powiedział zabierając moją dłoń z włosów.
Zastanawiałam się co zrobi. Zabrał moją dłoń, patrzył mi w oczy, ale nie puścił jej.
- Wyglądasz pięknie. - powiedział spoglądając w przód. - Miałem na myśli, że wyglądasz na zmęczoną.
- Tak.. - powiedziałam ukradkiem spoglądając na nasze dłonie.
Delikatnie trzymał moją dłoń i kciukiem kreślił na niej małe kółeczka. Uśmiechnęłam się na ten gest.
- Dopiero co wróciłam od Heńka. Chciałam chwilę odpocząć. Myślałam, że przyjdziecie później. - zaśmiałam się.
- Aż tak ci przeszkadzamy? - zaśmiał się Maciek, który szedł obok mnie.
- Wy? Nigdy! - zaśmiałam się również.
- Co wam tak z tyłu wesoło? - zawołał Tadek.
Oboje, jak zawsze z Anielą szli przed nami i gawędzili sobie o czymś.
- Mogłabym was zapytać o to samo. - powiedziałam spoglądając na Anielę z szerokim uśmiechem na twarzy.
Po paru minutach byliśmy już w piekarni. Powiedziałam mamie, że pani Jadzia dała mi dla niej ciasto. Poprosiła, abym połowę dała nam do zjedzenia, kiedy zaczniemy "produkcję".
Sprawnie wzięliśmy wszyskietkie torby i z powrotem szliśmy do domu. Kiedy weszliśmy do mieszkania, zostawiliśmy torby w kuchni i poszliśmy do salonu.
- Chcę wam coś powiedzieć, bo ostatnio nie miałam czasu. - zaczęłam, kiedy wszyscy usiedli.
- To coś strasznego? - zapytała Aniela.
- Nie - mruknęłam przewracając oczami. - Chodzi mi o Heńka.
- O Heńka? - zapytał Janek.
- Tak. Dowiedziałam się bardzo cennej rzeczy. - oznajmiłam spoglądając na nich wszystkich. - Może nie powinnam, ale powiem wam. Tata Heńka został wysłany przed wojną na szkolenia do Niemiec. Kiedy wojna się zaczęła został tam i został przez nich wezwany do armii. Teraz walczy u boku Niemców.
- Serio przyjaźnisz z się z zdrajcą?! - zawołał Tadeusz wstajc z fotela.
- Tadeusz uspokój się! Daj jej dokończyć! - krzyknęła Aniela i kazała mu usiąść.
- A więc tak jak mówiłam walczy u boku Niemców, ale tylko formalnie. W praktyce jest polskim szpiegiem. Jest polską wtyką. Zdobywa bardzo cenne informacje.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Maciek.
- Powiedziałam mu, że jestem w harcerstwie, a przynajmniej jak na razie.
- Żartujesz?! - zawołał Tadek.
- Daj jej dojść do słowa Zośka! - zawołał Janek.
Tadeusz poprawił się na fotelu, założył ręce na klatkę piersiową i obrażony patrzył na mnie.
- Wierzę mu tak samo jak wam. Heniek nie należy do żadnej organizacji. Ma dobre niemieckie papiery. Jest prawie nietykalny.
- Chyba wiem do czego zmierzasz. - uśmiechnęła się lekko Aniela.
Spojrzałam na nią również z uśmiechem.
- Porszę, porozmawiaj o tym z Orszą. To może być niepowtarzalna szansa! Mieć kogoś takiego w swojej drużynie, to nie jest codzienność.
- Żartujesz, prawda? - zapytał oszołomiony.
- Nie. Heniek nadaje się do tego tak samo jak my. Tym bardziej, że może zapewnić nam wiarygodność i wiele innych. - spojrzałam na pozostałych.
- A co wy myślicie?
- Znam Heńka trochę krócej niż ty, ale nadal znam. - zaczęła Aniela - Wiem, że nada się do tego. - spojrzała lekko błagalnie na Tadeusza. - A ty powinieneś zostawić przeszłość za sobą, tak jak Anka. Żyj tym co jest i będzie, a nie tym co było.
- Myślę, że Heniek da radę. Sądzę, że taka argumentacja też przekona Orszę. - uśmiechnął się Maciek.
- Jesteś tego pewna? - powiedział po cichu Janek łapiąc mnie za dłoń.
- W stu procentach. - uśmiechnęłam się lekko spoglądając mu w oczy.
- Dobrze, spotkam się z Orszą i obgadam to. - powiedział Tadek, a na jego twarzy zarysował się delikatny mały uśmiech. - Pewnie zajmie to trochę i na przynajmniej jedno spotkanie będziesz musiała przyjść ty, bo znasz go najlepiej, ale szczerze mówiąc.. Też sądzę, że Orsza go przyjmie.
- Naprawdę?! Dziękuje! - zawołałam uradowana.
- Tylko nie mów mu na razie. - powiedział Maciek.
- Jak wszystko będzie już pewne, wtedy mu powiesz. Nie ma co mu robić nadzieji. - uśmiechnął się Janek.
***
- Ja otworzę. - powiedziałam wstając od miski owoców na środku salonu.
- To pewnie Heniek. - powiedziała Aniela wycierając ręce.
- Witam serdecznie! - zawołałam widząc Heńka w progu.
- Serwus! - powiedział wchodząc do środka.
Nim się obejrzałam za mną stała już cała czwórka i czekała na przywitanie z Heńkiem.
- Chyba pamiętasz wszystkich? - zapytałam, kiedy stanął obok mnie.
- Maciek - powiedział Dawidowski wyciągając do niego rękę.
- Ten sportowiec, prawda? - zaśmiał się uściskając jego rękę.
- Tak! Nie wiedziałem, że będziesz o tym pamiętał. - zaśmiał się Dryblas.
- Jak mógłbym zapomnieć. Zawsze jak się ścigaliśmy to wygrywałeś. - zaśmiał się.
- Pamiętam to! Kiedyś potknąłeś się o jakiś korzeń i złamałeś rękę. - powiedziałam.
- Aaa racja! - zawołał Maciek. - Kiedyś to było! - powiedział już bardziej do siebie, odchodząc na bok.
- A kogóż moje oczy widzą. W tym kraju nie ma drugiej takiej blondynki, więc nie da się ciebie z nikim pomylić. - uśmiechnął się i ucałował dłoń Anieli.
Spojrzałam ukradkiem na niezadowolonego Tadeusza, który w skupieniu przyglądał się zaistniałej scenie. Zaśmiałam się cicho.
- Nie śmiej się. Wiesz jak boli go ten widok. - powiedział Janek schylając się do mojego ucha.
- Gdyby powiedział jej co czuje, nie bał by się o to tak bardzo. - powiedziałam z powagą.
- Gdyby powiedział jej co czuje.. - powtórzył w głowie chłopak.
A może i on powinien powiedzieć? Może wtedy oboje zmieniliby nastawienie? Może nie bolał by go tak jej widok z kimś innym? Wtedy wiedział by, że go kocha i nie musi się martwić o to, że ktoś ją jemu zabierze. A co jeżeli ktoś mu ją zabierze zanim sam się do tego odważy?
- Mnie się nie zapomina. - zaśmiała się Aniela.
Dziewczyna odeszła na bok, a Janek podszedł do Heńka.
- Janek, jeżeli się nie mylę? - powiedział blondyn.
- Tak. - uśmiechnął się Janek. - Fajnie, że wróciłeś.
- Tak, będę mógł nadrobić całe dwa lata. Szkoda, że w takich okolicznościach..
- Zawsze to coś. - uśmiechnął się piegowaty i odszedł na bok.
Teraz rozgrywała się przed nami najważniejsza scena. Tadeusz i Heniek. Heniek i Tadeusz.
- Czy Tadeusz posłucha tego co mu mówiliśmy? - pomyślałam.
- Nic się nie zmieniłeś. - powiedział Heniek.
- Nie miałem potrzeby. - uśmiechnął się. - Dobrze cię widzieć. - Tadeusz objął go typowo po bratersku.
Aniela aż podskoczyła na ten widok. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech, tak samo jak na mojej. Maciek i Janek wpatrywali się dumnie w Tadeusza. W końcu mu wybaczył.
- To co? Bierzmy się za tę marmoladę! - zawołałam klaszcząc w dłonie.
***
- Aniela podaj mi ten słoik. - powiedziałam.
Zrobiliśmy juz jakieś dwadzieścia słoików, z czego piętnaście było już gotowych do jedzenia.
Maciek co jakiś czas doglądał gotujących się słoików w kuchni. Aniela, Heniek i Tadeusz zakręcali słoiki. Ja i Janek ładowaliśmy marmoladę do słoików.
- Masz - powiedziała podając mi pusty słoik.
*Pov.Aniela*
Anastazja zaczęła ładować marmoladę do pustego słoika. Razem z Heńkiem wpatrywaliśmy się w Janka, który z zaciekawieniem i zamyśleniem patrzył na Ankę.
Nagle chłopak zamoczył rękę w misce z marmoladą. Nic nie podejrzewając dziewczyna nawet nie zwracała na niego uwagi. Janek nagle ubrudził marmoladą nos i policzek Anastazji.
Oszołomiona brunetka spojrzała złowrogo na Janka.
- Janek! - zawołała dziewczyna i rzuciła w niego ścierką.
- Teraz jesteś słodka jak marmolada. - uśmiechnął się cwanie.
- Pożałujesz! - zawołała i zaczęła wstawać.
Chłopak jednak zrozumiał co się świeci i szybko się podniósł. Anastazja pobiegła za nim umazana marmoladą.
Spojrzeliśmy z Henkeim na siebie i wybuchneliśmy śmiechem.
- Psują do siebie. - powiedział.
- Tak sadzisz? - zapytałam zdziwiona jego słowami.
- Przecież to widać. - zaśmiał się. - Wiem, że dużo mnie ominęło, ale mimo wszystko to ja z nią byłem i doskonale pamiętam jak wyglądała zakochana.
- To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. - powiedziałam wzdychając. - Chciałbym, żeby już nie bawili się w kotka i myszkę, ale to im zajmie jeszcze długo.
- Jest, aż tak źle? - zapytał śmiejąc się lekko.
- Mówisz tak, jakbyś nie znał Anki. Mam wrażenie, że od kiedy.. - spojrzałam na niego niepewnie nie chcąc go urazić.
- Nie przejmuj się, mów dalej.
- Od kiedy stało się to między wami, ona już nie jest taka otwarta na związek. Bardziej to wszystko analizuje. Ma dużo myśli na ten temat, nie śpi po nocach..
- Anka zawsze taka była. W prawdzie na pewno wpłynęło to trochę na to. Ona boi się, że znowu ją ktoś zrani. - powiedział trochę smutniej. - Ja pamiętam, chyba z rok musiałem się z nią bawić w podchody! - zaśmiał się.
- Miejmy nadzieję, że im to zajmie miej czasu. Wydaje mi się, że odbuduje ją to.
- Też tak sądzę. Będzie miała przy sobie kogoś, kto zawsze ją wesprze i po prostu będzie przy niej. Dajmy im czas, a sami dadzą sobie radę. - uśmiechnął się.
- A co to za pogaduszki? - zaśmiał się Tadeusz wchodząc do salonu.
*Pov.Anastazja*
- Janek dorwę cię! - zawołałam wbiegając do kuchni.
- Maciek ratuj! - wolał Janek.
- Trzeba było siedzieć spokojnie. - mruknął.
- Janek! - zawołałam tupiąc nogą. - Chodź tu!
Chłopak z uśmiechem podszedł do mnie. Widziałam, że nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Widząc to już sama nie wytrzymałam i oboje wybuchneliśmy śmiechem.
- To co marmoladko? - zaśmiał się.
- Nigdy więcej tak do mnie nie mów. - powiedziałam śmiejąc sie.
- Daj wytrę cię. - wziął ścierkę do ręki i zaczął nią wycierać mi twarz na której zostały resztki marmolady.
Delikatnie pocierał nią po mojej twarzy. Czułam jak się rumienie, ale Janek chyba nie zwracał na to uwagi. Delikatnie podtrzymywał moją twarz i dokładnie ją wycierał.
- Już. - powiedział odkładając ścierkę.
- Nie dało się tak od razu? - zapytałam unosząc brew.
- Nie - pokazał mi język.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w nos, po czym jak gdyby nigdy nic poszłam do salonu.
- No idź za nią! - zawołał Maciek widząc, że Janek stoi jak słup.
Janek ocknął się i cały w skowronkach podążył za brunetką.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
A więc tak! Trochę mi to zajęło, nie?
Mogę tylko dopowiedzieć, że potem nie wiedzieli już zbyt długo, wszyscy się zebrali, a zmęczeni Tadeusz i Anka poszli spać gdzieś o dwudziestej
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! Podzielcie się swoją opinią w komentarzu. Bardzo lubię czytać wasze komentarze! ❤😂
Przepraszam za wszelkie literówki!
dodany – 8 marca 2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top