Rozdział 19
Dziś 23 grudnia. Nie potrafię określić atmosfery tego dnia..
Wstałam dość wcześnie. Na zegarze wybiła godzina siódma. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego jaki dziś dzień. Usiadłam na łóżku i opierając głowę o kolana spojrzałam w okno.
Zaśnieżone ulice mieniły się pod wpływem promieni słońca. Małe sopelki lodu zwisały z lamp. Dzieci radośnie rzucały się śnieżkami. Wyczekiwały tego dnia. Jutrzejszego dnia. Wigilii..
Spojrzałam na niebo. Bezchmurne, piękne, błękitne niebo..
Właśnie rok temu, tego dnia, w identyczny dzień jak ten zmarł nasz ojciec..
Tata w czasie pierwszej wojny światowej służył w wojsku polskim. Był gotów oddać życie za ojczyznę. I tak też zrobił. Pod wpływem jakiegoś ataku został postrzelony. Rana choć z pozoru niegroźna, spowodowała dużą szkodę w jego organizmie. Był ciężko chory. Nikomu z nas się z tego nie zwierzył. Każdy z nas wiedział tylko, że jest chory i z dnia na dzień mamy coraz mniej czasu z nim. Nic nie mówił, bo chciał żyć jakby choroby nie było. Chciał żyć pełnią życia, nie ograniczać się i żyć jak każdy zdrowy człowiek.
Tego pamiętnego dnia 23 grudnia, wiedzieliśmy, że jest już źle.
Tata cały dzień przeleżał w łóżku. Po południu zawołał do siebie mamę. Ta siedziała z nim w pokoju, rozmawiając o czymś przez ponad dwie godziny. Kiedy wyszła z pokoju, na twarzy rysował się jej delikatny uśmiech, a oczy miała czerwone od płaczu. Jedyne co wtedy powiedziała to było:
- Tadeuszku, tata cię prosi do siebie. - powiedziała, po czym zaszyła się w łazience.
Tadeusz wszedł do pokoju. Ja siedziałam na kanapie wyczekując, aż nadejdzie moja kolej. Z łazienki słyszałam cichy szloch mamy.
Czego mam się spodziewać?
To jedno pytanie pochłonęło mnie doszczętnie.
Kolejne dwie godziny minęły. Tadeusz wyszedł z pokoju również z czerwonymi oczami.
- Anastazja.. Możesz już wejść.. - powiedział przytrzymując drzwi.
Przełknęłam ciężko ślinę. Bałam się tam wejść, jak gdybym miała iść do piekła. W końcu weszłam i zamknęłam za sobą drzwi.
Tata leżał na łóżku. Głowę miał opartą na dużej poduszce. Uśmiechał się lekko.
- Córcia.. - powiedział wyciągając do mnie rękę.
- Tatku.. - powiedziałam podchodząc do niego.
Złapałam jego dłoń i usiadłam na krześle obok łóżka.
- Odkąd pamiętam, byłaś moim oczkiem w głowie. Pamiętam jak dziś, kiedy po twoich narodzinach, Tadeusz płakał, a twoja mama kazała mi go przewinąć. Ja siedziałem wtedy przy tobie i wpatrywałem się w śniacą ciebie jak zahipnotyzowany. Co chwila poprawiałem ci kołdrę, gdy ty przypadkiem odgarnywałaś ją swoją nóżka. Pamiętam jak Leona się w końcu zdenerwowała i sama poszła przewinąć Tadeusza. A ja niewzruszony patrzyłem na ciebie. Chciałem cię ochronić przed całym światem. Mojego małego aniołka. Nie chciałem, żeby ktokolwiek cię zranił, ktokolwiek cię skrzywdził.
- Tatku.. - powiedziałam czując jak łza spływa mi po policzku.
Tata położył na nim swoją dłoń, a ja położyłam moją dłoń na jego dłoni.
- Moje serce, mam ci tak dużo do powiedzenia.. - westchnął i przymknął na chwilę oczy. - Najpierw chce zakończyć jedną sprawę.
- Jaką? - zapytałam zdziwiona.
- Proszę wybacz Heńkowi. - spojrzał na mnie z żalem. - Wiem, że wyrządził ci on wielką krzywdę. Sam cierpiałem razem z tobą. Wiem, że udajesz, że zapomniałaś, ale wciąż chowasz urazę w swoim sercu. Wciąż pamiętasz. - ścisnął mocniej moją dłoń i spojrzał mi w oczy. - Nie mam już dużo czasu, a nie chce zabierać ze sobą do grobu niezakończonych spraw. Ja w tej oto chwili wybaczam Henrykowi wszystkie winy. Wybaczam mu wszystego. Chciałbym, abyś uczyniła to samo. Teraz..
- Ale tato.. Ja.. - jego słowa bardzo mnie zdziwiły.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Zwyczajnie mnie zatkało.
- Po prostu mu wybacz, skarbie.. - uśmiechnął się lekko.
- Wybaczam mu. - westchnęłam.
I wtedy naprawdę mu wybaczyłam. Czułam jak z mojego serca spada wielki ciężar. Czułam, że mogę teraz oddychać pełną piersią.
- Dziękuje ci kochanie. - westchnął - Zawsze mi przypominałaś młodego mnie. Sprytna i czujna. Stara się pomóc każdemu jak tylko potrafi. Ale nie zawsze to wychodzi. Poza tym potrafi być szalona i najzwyczajniej w świecie niezdarna. Jesteś mną kochanie w młodszej wersji. Całe życie powtarzali mi, że jesteś podobna do mnie. I sam doskonale to czułem. Pewnie to dlatego, to ty byłaś moim oczkiem w głowie. Tadeusz jest mieszanką moją i twojej drogiej mamy. Ty jesteś kropla w krople mną.
Dłonią przejechał po moich włosach, a ja uśmiechnęłam się do niego. Po policzkach co jakiś czas spływały mi łzy. Każde jego słowo zapisywane było w mojej pamięci niczym najważniejszy tekst.
- Mam coś dla ciebie. Tam na najwyższej półce w szafie. - wskazał palcem na szafę. - Wyjmij, proszę.
Podeszłam szybko do szafy. Otwarłam ją i na palcach zdjęłam pudełko z najwyższej półki. Zamknęłam szafę i podeszłam z powrotem do taty z nietkniętym pakunkiem. Pudełko położyłam obok niego na łóżku.
- Otwórz - powiedział.
Powoli zdjęłam wieko pudełka. Odwinęłam starannie materiał, a moim oczom ukazał się pistolet i parę naboi.
- Tato.. - powiedziałam spoglądając to na niego, to na broń.
- Mój, jeszcze z wojska. Niezawodna machina. Drugiego takiego nie znajdziesz.
- Ale czemu dajesz go mi, a nie Tadkowi? - zapytałam zdziwiona.
- To ty jesteś moim oczkiem, kochana. Tadeusz dostał mój stary karabin, jeszcze po dziadku. - uśmiechnął się.
- Czemu mi go dajesz? - zapytałam biorąc broń do ręki.
- Sprzyda ci się kiedyś. Znaczy wolałbym, żeby jednak się nie sprzydał, ale w razie potrzeby jest. Wolę dać ci go, niż żeby został zapomniany w tej szafie.
- Dziękuje tato.
Odłożyłam broń z powrotem do pudełka i starannie zapakowałam, tak jak był zapakowany na początku. Pudełko odłożyłam na bok i ponownie złapałam dłoń taty.
- Dobrze. Wciąż mam ci jeszcze sporo do powiedzenia. - uśmiechnął się. - Wiem, że Heniek był twoją pierwszą poważną miłością. Jednak pierwsza miłość nie zawsze musi być tą ostateczną. Heniek to przeszłość. Musisz zająć się przyszłością.
- Wiem tato..
- Kochanie wiem, że po zdradzie jest się bardzo nieufnym. Jest trudniej zawrzeć związek. Człowiek obawia się, że znowu zostanie zraniony.
- Czy ty byłeś kiedyś zdradzony? - zapytałam słuchając dokładnie jego słów. - To chyba nie mama, prawda?
- Nie, kochanie. Byłem wtedy bardzo młody. Były to gdzieś na samym początku wojny. Pamiętam jak dziś. Niczym grecka Afrodyta, a przynajmniej wtedy taką się wydawała. Matka Polka, ojciec niemiecki oficer. Intrygantka jakich mało. Była świetna w swoim fachu.
- Kim była? - zapytałam zaciekawiona historią.
- Szpiegowała nas, polskich żołnierzy. Udawała jedną z sanitariuszek, a tym czasem zbierała informacje dla swojego ojca. Kochałem ją. Miała piękne, zielone oczy i długie, kręcone włosy w kolorze ciemnego blondu. Piękny szeroki i szczery, naprawdę szczery biały uśmiech. Na imię miała Joanna. Wielu żołnierzy się za nią uganiało. A to akurat mnie wybrała. Zwykłego, prostego Warszawiaka. Kochała się w prostocie.. - westchnął. - Żyło mi się z nią świetnie. Oboje kochaliśmy się nawzajem. Sama zwierzyła mi się z tego co robiła dla ojca. Powiedziała, że miłość ją zmieniła. Że już tego nie robi. Że kłamie ojcu. Uwierzyłem..
- Okłamała cię?
- Pamiętam jak dziś. Wiosna. Razem z chłopakami szliśmy przez las. Mieliśmy się spotkać na polanie i zjeść śniadanie. Joanna miała tam być z nami. W końcu dotarliśmy. Usłyszałem cichy i miły dla ucha chichot Joanny. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że za parę chwil ujrzę damę mego serca. I owszem była tam. Jednak z innym żołnierzem. Razem leżąc na polanie. Ona w samej bieliźnie okryta tylko jego marynarką. On w spodniach od munduru. Złamała mi serce.. - westchnął ciężko. - Jak się później okazało, okłamała mnie. Zwierzała się ojcu. Jednak jedyne, co było prawdą to to, że miłość naprawdę ją zmieniła. Naprawdę zaczęła kłamać ojcu, zaczęła się zmieniać. Jednak, kiedy ten zagroził jej śmiercią, ta ponownie robiła to, co miała robić.
- Bardzo mi przykro.. - powiedziałam.
- Nie powinno. Kilka lat później spotkałem najwspanialszą kobietę na ziemi. Moją cudowną Leonkę. Wtedy poczułem, czym jest prawdziwa miłość. I to ze zdwojoną siłą. Zapamiętaj, że najważniejsza jest miłość. Prawdziwa miłość. Bo dzięki miłość możesz założyć rodzinę, a to drugi największy dar.
- Rozumiem tatku, ale dlaczego.. - jednak nie dane mi było dokończyć.
- Posłuchaj do czego zmierzam, słonko. Miłość potrafi pojawić się niespodziewanie. Wtedy, kiedy sądzimy, że jej nie potrzebujemy. Zamiesza ci w głowie, ale dzięki temu zapominasz o złych wydarzeniach z przeszłości. Miłość jest niczym lek. Kochanie.. - złapał mocniej moją dłoń. - Chcę, abyś była szcześliwa. Chcę, abyś była zakochana. Prawdziwie zakochana. Chcę, abyś założyła rodzinę, którą będziesz kochać. Studia, studiami. Wiem, że tak czy siak je ukończysz, bo jesteś uparta jak ja. Ale nigdy nie myśl o tym, że najpierw sobie uporządkujesz życie, a miłość potem. To tak nie działa.
- Tato, ale..
- Nie żadne ale, moje serce. To tak nie działa, rozumiesz? Nikt nie może sobie zaplanować, kiedy się zakocha. Czasami przychodzi ona, naszym zdaniem w najmniej odpowiednim momencie, ale Bóg wie, kiedy podarować nam miłość. W najgorszych chwilach to miłość nam pomaga.
- Rozumiem.. - uśmiechnęłam się lekko.
Nie rozumiałam. Wtedy nie rozumiałam. Czy teraz rozumiem? Na pewno bardziej niż wtedy. Teraz sama byłam zakochana.
Ojciec podniósił się lekko i poprosił, żebym się nachyliła. Pocałował mnie delikatnie w czoło, a następnie ponownie się położył.
- Teraz ostatnie. - zakaszlał. - Chciałbym, aby ten dzień nie był dniem lamentu, smutku i płaczu. Chce, aby nie był tak zapamiętany.
- Ale o czym ty mówisz..? - zapytałam bardzo cicho.
Łzy spływały mi po policzkach, a gardło miałam coraz bardziej zaciśnięte.
- To mój ostatni dzień Anastazja. Dlatego chcę porozmawiać z wami o wszystkim o czym nie miałem czasu.
- Jak to ostatni..? - wtedy łzy zaczęły mi spływać niczym wodospad.
Czułam jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca, rzucił nim o ziemię, zdeptał, następnie przejechał tramwajem i rzucił psom na pożarcie. Czułam straszliwy ból.
- Dziś odejdę, moje serce. Czuje to i wiem. Cieszę się, że było mi dane spędzić z wami tyle dobrych chwil. Choroba wygrała, słoneczko. Każdy dzień był dla mniej cięższy. Jednak w waszym towarzyskie czułem się lepiej. Ty, Tadeusz i moja Leonka działaliście na mnie jak leki przeciwbólowe. Wciąż działacie.
- Tato, ja mogę zadzwonić po lekarza... Ja..
- Nie, moje serce. Chce odejść. Czuje, że to mój czas. Chciałbym, aby jedyne łzy zostały wysłane dziś i na mym pogrzebie. Nigdy więcej. Zapamiętaj ten dzień jako dzień w którym poczułem ulgę. Przestanę cierpieć. Przestanę odczuwać ból.
Przyłożyłam jego dłoń do swojego policzka. Nie chciałam tego. Chciałam, żeby był ze mną, widział jak dorastamy, zakładamy rodziny. Chciałam, żeby zobaczył swoje wnuki.
- Kochanie, ja zawsze będę przy tobie. Ilekroć spojrzysz w niebo, ja będę z niego na ciebie patrzył. Będę patrzył cały czas. Będę czuwał nad tobą jak anioł stróż. I jeśli myślisz, że chciałbym zobaczyć jak dorastacie, zakładacie rodzinę.. Ja to wszystko będę widział. Będę śmiał się razem z wami. Przeżywał każde wydarzenie jakie wy przeżywacie. Proszę, rozmawiaj czasem ze mną. Spójrz w niebo i po prostu mów jakbym tam był, bo będę. Mów wszystko co ci leży na sercu. Wszystko co cię męczy. Po prostu mów. Będę tam zawsze i wysłucham cię do ostatniego słowa.
Pogładził swoją dłonią mój policzek i patrzył na mnie uśmiechnięty. Ja natomiast nie potrafiłam się uśmiechnąć.
- W każdym razie zawsze będę tu. - wskazał na serce. - Zawsze. Ciałem będę w ziemi, duszą w niebie, ale pamięcią tu. I to mi wystarczy. Jestem dumny, że mam takie dzieci. Że mam taką córkę. Jestem dumny, że mogę odejść teraz, kiedy powidziałem już wszystko. Pamiętaj kochanie, zawsze, kiedy spojrzysz w niebo, ja będę patrzeć na ciebie. - pogładził moje włosy, następnie położył swoją dłoń na klatce piersiowej. - Kocham cię córciu. Kocham, kochałem i zawsze będę kochał.
Wtedy zamknął oczy. Zerwałam się jak poparzona. Sprawdziłam puls - nic. Oddech - nic. Serce.. - nic..
Odszedł na moich oczach. Objęłam go mocno.. Był cały zimny. Wyrwał się ze mnie niewyobrażalny krzyk. Usłyszała go cała kamienica, a może nawet pół Warszawy. Łzy spływały jak szalone.
Do pokoju wparowali Tadeusz i mama. Zobaczyli tę scenę i pękli. Mama zaczęła płakać i podeszła do mnie szybko. Co chwilę obejmowała twarz taty i całowała ją. Tadeusz stał za mną. Nic nie mówił, nic nie robił. Tylko płakał. Pierwszy raz widziałam, żeby płakał tak jak dziś.
Kilka dni później, 26 grudnia odbył się pogrzeb. Było na nim mnóstwo ludzi, niczym na pogrzebie jakiegoś ważnego oficera. Byli tam jego znajomi z wojska, ubrani w mundury i odznaczenia. Cała rodzina, znajomi i przypadkowi Warszawiacy, którzy chcieli oddać hołd komuś kto walczył za ojczyznę. Umarł za ojczyznę. Może nie bezpośrednio, ale gdyby nie wojna, nie umarł by. Więc oddał życie za Polskę.
Otrząsnęłam się. Spojrzałam ponownie w okno. Po moim policzku spływała samotna łza. Mimo to byłam uśmiechnięta. Obiecałam, że ten dzień nie będzie dniem lamentu. Tata wtedy przestał cierpieć. Spojrzałam na błękitne niebo.
- Dzień dobry tatku. - powiedziałam i uśmiechnąłem się szerzej.
Poczułam ciepło w sercu. Tak, jakby tata był przy mnie nadal.
Miałam dziś zaplanowane iść na cmentarz, usiąść przy jego grobie i rozmawiać. Następnie zrobić szybkie zakupy na święta.
Wstałam i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej czarną sukienkę z długimi rękawami. Wyszłam z pokoju i podążyłam w stronę łazienki.
- Dzień dobry Tadeuszu! - powiedziałam widząc, że ktoś się krząta w kuchni.
- Dzień dobry siostra! - powiedział.
Nikt z nas nigdy nie zwierzył się sobie nawzajem z tego, co powiedział nam tata przed śmiercią. Jedyne co ja powiedziałam to to, że prosił abyśmy nie traktowali tego dnia jako dzień smutny.
Nigdy się nie dowiedziałam, co mówił Tadeuszowi czy mamie.
Weszłam do łazienki i odświerzyłam się. Następnie się ubrałam i uczesałam. Rozpuściłam włosy. Kolejno pokierowałam się do kuchni.
Tadeusz jadł kanapkę z marmoladą. Widziałam też talerz przygotowany dla mnie.
- Tobie też zrobiłem. - uśmiechnął się i wziął gryza swojej kanapki.
- Dzięki - usiadłam przy stole niedaleko niego.
- Kiedy idziesz na cmentarz? - zapytał.
- Za chwilę, jak zjem, a co? - zapytałam biorąc gryzą kanapki.
- No jak ty idziesz teraz, to ja pójdę później. - rzekł i odłożył talerz do zlewu.
- Nie ma sprawy. - powiedziałam i uczyniłam to samo.
Szybko zmyłam naczynia. Następnie wzięłam szybko torebkę. Założyłam czarny płaszcz i kozaki, a następnie wyszłam z mieszkania.
Szłam powoli ulicami Warszawy. Nigdzie mi się nie śpieszyło. Wstąpiłam na szybko do kwiaciarni i kupiłam bukiet kwiatów. Różowe tulipany. Tata lubił tulipany..
Szłam z wielkim bukietem, a ludzie patrzyli na mnie, po czym na ich twarzach pojawiał się uśmiech. Pewnie myśleli, że bukiet otrzymałam od kochanka. Nic bardziej mylnego.
Kiedy dotarłam na cmentarz, do grobu taty przeżegnałam się i włożyłam kwiaty do wazonu. Na grobie było dużo zapalonych zniczy i świeżych bukietów. Chusteczką lekko przetarłam zdjęcie taty. Usiadłam na ławce i najzwyczajniej w świecie zaczęłam z nim rozmawiać.
- No i co? Minął rok, tatku.. - powiedziałam i uśmiechnełam się lekko. - Cały długi rok. Wiesz, nawet cieszę się, że odeszłeś rok temu. Gdybyś żył dłużej zdążyłbyś jeszcze dożyć rozpoczęcia kolejnej wojny. Teraz są straszliwie czasy.. Dobrze, że nie jesteś tu teraz. Ten terror na ulicach jest dla mnie strasznie niezrozumiały. Bo co zawiniły małe dzieci i ich matki? Co zawinili przypadkowi przechodnie? - zaczęłam rozmawiać, tak jakby stał przede mną żywy.
Po długim monologu westchnęłam cieżko.
- A wiesz co jest najgorsze? Ja czuję, że to dopiero początek..
Chwilę wpatrywałam się w każdy pojedynczy znicz i bukiet.
- Znasz Janka. Pamiętasz jak przychodził do Tadeusza. - uśmiechnęłam się. - Teraz.. Teraz stał się też moim dobrym przyjacielem. Powiedziałabym nawet.. Czymś więcej niż przyjacielem. - położyłam jedną dłoń na grobie i spojrzałam w niebo - A z resztą! Przecież ty wiesz, co się u mnie dzieje! - zaśmiałam się. - Wiesz tyle co ja sama, a może nawet i więcej. Doskonale wiesz, co czuje i widzisz jak zachowuje się przy nim. - spojrzałam na zdjęcie taty i uśmiechnełam się jeszcze bardziej. - Chciałabym, abyś mógł mi teraz doradzić. Pewnie masz już całą epopeję rad dla mnie, po tym jak widzisz jakie głupoty przy nim wyczyniam. Pewnie nie raz się zaśmiałeś. - sama się zaśmiałam lekko. - Jest dla mnie ważny. - westchnęłam cieżko i wstałam z ławki. - Dobrze tato... Idę już. Muszę zrobić zakupy, a poza tym Tadeusz też chciał do ciebie przyjść. Z resztą ty i tak wiesz, wszystko co się dzieje. - przewróciłam oczami. - Miłego dnia, tatku.
Pomachałam ręką na pożegnanie i odeszłam.
Cała droga powrotna była dla mnie niezwykle miła. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. W końcu prawie minęłam sklep. Weszłam do niego, a ciepło z pomieszczenia szybko zstąpiło też na mnie. W sklepie spędziłam bardzo dużo czasu. Zakupów miałam cztery pełne reklamówki.
- Proszę resztę. - powiedziała sprzedawczyni.
Odłożyłam torby obok na ziemie i zwróciłam wzrok ku sprzedawczyni. Szybko schowałam resztę.
- Dziękuje bardzo. Wesołych świąt! - odparłam.
- Wesołych świat! - odpowiedziała uśmiechnięta sprzedawczyni.
Schyliłam się, aby wziąć torby. Nagle przy reklamówkach spostrzegłam cztery ręce, zamiast dwóch. Chcąc się podnieść razem z ową nieznaną mi postacią zderzyliśmy się nawzajem czołami.
- To moja wina. - powiedzieliśmy równocześnie.
Zaczęłam delikatnie masować ręką bolące miejsce. Podniosłam oczy na sylwetkę. Moim oczom ukazał się Bytnar.
- Janek? Co ty tu robisz? - zapytałam zabierając dłoń z czoła.
- Widziałem cię w witrynie. Zauważyłem, że masz spore zakupy i postanowiłem ci pomóc.
- O dziękuje. - powidziałam uśmiechając się. - Szedłeś gdzieś?
- Właściwie nie. Razem z Duśką byliśmy na cmentarzu u twojego taty.. - spojrzał na mnie niepewnie. - Kiedy wracaliśmy Duśka udała się do Basi, a ja zmierzałem do domu.
- Nie musiałeś.. Ja sama bym.. - powiedziałam zmieszana całą sytuacją.
- Daj spokój! - przewrócił oczami. - Daj sobie pomóc choć raz. - uśmiechnął się szeroko, a placem wskazującym dodotknął czubek mojego nosa. Zaśmiałam się lekko.
- Dobrze, już dobrze! - uśmiechnęłam się. - Weź te dwie, ja wezmę te. - wskazałam palcem na wybrane torby.
Chłopak bez większego wysiłku wziął obie torby i patrzył na mnie wyczekująco. Ja z zapałem podniesłam obie torby. Jednak mimo wszytko ciążyły mi strasznie. Chciałam ukryć to, ile siły muszę włożyć w podniesienie ich. Janek spojrzał na mnie i zaczął się śmiać.
- Daj jedną. - powiedział wyciągając do mnie rękę.
- Co takiego? - zapytałam oburzona.
- Po prostu daj. - przewrócił oczami i zaśmiał się ponownie.
Dałam mu jedną reklamówkę. Poczułam jak wielki ciężar znika z mojej dłoni. Wyszliśmy ze sklepu i powoli kroczyliśmy chodnikiem w stronę mojej kamienicy.
- Nie wierze, za taka mała kruszynka jak ty, chciała wziąć te wszystkie cztery torby. - powiedział.
Chłopak zaczął się śmiać z mojej naburmuszonej miny. Ja nie zastanawiając się dłużej uderzyłam go w tył głowy.
- Ej! - zawołał.
Puścił torby na ziemię i nie czekając dłużej rzucił się na mnie. Doskonale wiedział co robi, bo oboje wpadliśmy do wielkiej zaspy śniegu.
- Mówiłem, że będzie rewanż. - uśmiechnął się cwanie.
Leżałam na plecach w śniegu, a chłopak na mnie, głową na wysokości mojej klatki piersiowej. Nagle położył głowę na niej i wsłuchiwał się w bicie mojego serca. Czułam jak się rumienie. Delikatnie odgarnełam mu włosy z czoła. Mimo tego, że leżeliśmy w zaspie śniegu, nie odczuwam ani trochę zimna. Było mi wręcz gorąco. Jeden niesforny kosmyk nie dawał za wygraną. Zaśmiałam się lekko, a następnie pocałowałam Janka w czoło. Chłopak nagle jakby się ocknął, podniósł swoją głowę i spojrzał na mnie.
- Nie wygodnie mi. - zaśmiałam się.
- A mi wręcz przeciwnie. - uśmiechnął się łobuzersko.
Przewróciłam oczami i próbowałam wstać. Jednak na marne. Chłopak widząc moje próby wstał, otrzepał się ze śniegu i wyciągnął do mnie rękę. Złapałam ją pewnie, a Janek przyciągnął mnie do siebie. Objął mnie mocno w talii i wpatrywał się w moją twarz. Ja zdziwiona całą zaistniałą sytuacją patrzyła się w niego. Kiedy chłopak zaczął się przybliżać, wzięłam kawałek śniegu z płaszcza i wtarłam go w twarz Bytnara. Janek otworzył szeroko oczy. Nadal byłam w jego objęciach, więc jakakolwiek ucieczka była niemożliwa.
- Pożałujesz młoda! - zaśmiał się.
Złapał mnie mocniej, podniósł i przerzucił przez ramię.
- To nie sprawiedliwe! - warknełam niezadowolona.
Mimo wszystko śmiałam się cały czas.
- Bierz reklamówkę i nie gadaj. - powiedział.
Sam przykucnął i wziął trzy swoje. Szliśmy w ten sposób, aż do końca.
Warszawiacy wpatrywali się w nas zdziwonym spojrzeniem. Małe dzieci idące z rodzicami wskazywały na nas palcem. Rodzic wtedy również na nas spoglądał i uśmiechając się do nas ciepło, zaczynał tłumaczyć coś swojemu dziecku.
Nim się obejrzałam, byliśmy już pod drzwiami.
- Możesz mnie puścić? - mruknęłam.
Włosy miałam już całe rozrzucone na prawo i lewo. Poza tym nadal byłam w śniegu.
- A dostanę coś w zamian? - zaśmiał się.
- Nie - powiedziałam pewnie.
- No to nie. - zaczął majstrować coś przy drzwiach.
- No dobrze! - zawołałam. - Zastanowię się.. - mruknęła niezadowolona.
Chłopak odstawił mnie na ziemię, jednak nie wypuścił z objęć. Nie spodziewałam się, że wciąż będzie mnie trzymał. Miałam zamiar wyślizgnąć się, gdy tylko będę na ziemi, jednak w takich okolicznościach było to niemożliwe.
- Czekam - powiedział.
Wpatrywał się we mnie, a ja w niego. W głowie obmyślałam plan działania. Co miałam zrobić? Jasne, że chciałam go pocałować! Ale nie tak. Nie za jakąś głupotę.
Wpatrzona w niego spoglądałam to w jego oczy, to na jego usta. Przygryzłam lekko dolną wargę. Janek przyglądał się mi jak zaczarowany. W końcu zbliżyłam się do jego ust. A następnie najzwyczajniej w świecie uniosłam trochę głowę i pocałowałam go w czubek nosa. Następnie uśmiechnęłam się cwanie, a Bytnar przyglądał mi się oszołomiony.
- Taka jesteś cwana, co? - zapytał i przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że nie mogłam się ruszać.
- Czego jeszcze chcesz? - przewróciłam oczami. - Dostałeś nagrodę. - zachichotałam.
Chłopak pocałował mnie delikatnie w czoło i wypuścił.
- Nie wierze, że uległem. - przewrócił oczami.
- To się nazywa urok osobisty, słonko. - uśmiechnełam się powabnie.
Chłopak uśmiechnął się jeszcze bardziej, wziął reklamówki i ruszył do mieszkania. Rzecz w tym, że drzwi były nadal zamknięte. Janek wszedł w drzwi. Zamknięte drzwi.
Zaczęłam śmiać się w niebogłosy. To było bezcenne.
- Widzę, że przeze mnie nie potrafisz odróżnić co jest jawą, co snem. - powiedziałam wycierając łzę. - Przebywanie ze mną chyba ci szkodzi. Moja niezdarność ci się udziela. - zaśmiałam się i zaczęłam otwierać drzwi.
- Przy tobie dużo rzeczy mi się udziela. - puścił mi oczko. - Jesteś moja muzą, moją przystanią, moją.. - zaczął mówić poetycko
- Przestań - zaśmiałam się.
Moje policzki oblały się rumieńcami, czułam się coraz bardziej zawstydzona jego słowami.
- Mam przestać mówić prawdę? - zapytał unosząc brew.
Wziął reklamówki w ręce i wniósł do mieszkania. Położył je na blacie w kuchni, a ja zamknęłam drzwi.
- Napijesz się może herbaty? - zapytałam.
- Poproszę. - usiadł na fotelu. - Może przerobimy dziś niemiecki? Dawno nie mieliśmy lekcji, a w tym tygodniu pewnie tym bardziej nie będzie okazji.
- Jasne. Poczekaj przyniosę mój zeszyt, a wtedy zrobię herbatę. - oznajmiłam.
Weszłam szybko do pokoju i zaczęłam szukać po szafkach zeszytu. Kiedy wreszcie go znalazłam przypomniałam sobie istotną rzecz. Otwarłam go na ostatniej kartce na której widniała "nasza rozmowa". Od kiedy to napisałam nie miałam okazji "pokazać" mu tego. A dziś jest ku temu idealny moment.
Wyszłam z pokoju z długopisem i zeszytem. Położyłam go jakoś niezdarnie na stoliku tak, że jak po mojej myśli otwarł się na ostatniej stronie. Szybkim krokiem podążyłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę.
- Anka..? - usłyszałam niepewny głos Janka z salonu.
Wyjrzałam ukradkiem i zobaczyłam go przyglądającego się owej kartce.
- Słucham? - zapytałam próbując udawać zadziwioną.
Jednak w głębi duszy rozpierała mnie radość i rozbawienie.
- Już nic, nic.. - mruknął trochę ciszej.
Woda się zagotowała, a ja zabrałam się za robienie herbaty.
*Pov. Aniela*
Szłam w kierunku cmentarza. Chciałam zanieść na grób pana Józefa kwiaty.
Szłam chodnikiem, kiedy mój wzrok przykuło ciekawe wydarzenie. Jakaś młoda para leżała w zaspie śniegu i śmiała się na całą Warszawę.
Przyjrzałam się bliżej, a moim oczom ukazał się Janek i Anastazja. Pokręciłam głową z uśmiechem na twarzy. Przyśpieszyłam trochę kroku, aby zniknąć z ich pola widzenia niezauważona.
- Ah ta miłość - zaśmiałam się idąc w stronę cmentarza.
Kiedy byłam już na miejscu, powolnym krokiem szłam w kierunku grób pana Zawadzkiego. Jednak, kiedy zjawiłam się na miejscu moim oczom ukazał się Tadeuszu siedzący na ławce.
Podeszłam bliżej trochę niepewnie. Nie chciałam mu przeszkadzać.
Wtedy Tadeusz wstał i kiedy obrócił się w stronę wyjścia zobaczył mnie. Podeszłam bliżej.
- Dzień dobry - uśmiechnełam się lekko.
Podeszłam do grobu i położyłam na nim bukiet, a następnie odwróciłam się w stronę Zawadzkiego.
- Dzień dobry Anielo.
Wtedy zobaczyłam lekko podpuchnięte oczy i samotną łzę na jego policzku. Nieobecny wzrok dawał mi znak co robić.
Podeszłam bliżej i otwarłam ramiona. On nie zastanawiając się po prostu je przyjął. Wtulił się we mnie, a głowę oparł na mojej klatce piersiowej.
- Tak cholernie mi go brakuje.. - powiedział.
Czułam się strasznie. Tadeusz i Anka stracili swojego tatę rok temu. Był ona dla nich niezwykle ważny. Dla wszystkich był ważny. Kochał nas wszystkich jak własne dzieci. Mnie, Janka, Maćka, Edka, Pawła.. Był jak ten wuj, którego każdy lubi. Był niepowtarzalny.
Pogładziłam lekko plecy Tadka i pocałowałam jego włosy. Tak bardzo było mi go żal. Cierpiałam widząc go smutnego, zapłakanego.. Pokochałam uśmiechniętego Tadeusza, który zawsze motywował każdego.
- Spokojnie.. - powidziałam.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Cieszę się, że tu przyszłaś, akurat w tej chwili. - uśmiechnął się lekko.
Objęłam go jeszcze mocniej. Czułam, że się czerwienie.
- Dziekuje Aniela. - oderwał się ode mnie i stał patrząc na mnie.
Złapał delikatnie mą dłoń, a ja ocknęłam się jak ze snu.
- Choć proszę ze mną.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się.
Nasze palce splotły się i szliśmy tak razem całą drogę.
- Może pójdziesz do mnie na herbatę? - zapytał uśmiechając się.
Był z powrotem tym starym Tadeuszem. Widziałam, że cały smutek znikł w niepamięć.
- Z miłą chęcia. - uśmiechnełam się.
Każda chwila z nim była dla mnie niezapomnianą. Bardzo lubiłam jego towarzystwo. Czułam się bezpiecznie przy nim.
Szliśmy powoli do kamienicy. Kiedy byliśmy na korytarzu, a Tadeusz szukał kluczy usłyszeliśmy śmiechy wydobywający się z niego.
- Anka wróciła? - zapytał, jakby sam do siebie.
- Zapewne nie sama. - zaśmiałam się lekko, przypominając sobie scenę w śniegu.
Weszliśmy do mieszkania. Janek siedział na kanapie naburmuszony, a mimo to jednak szczęśliwy, a Anka na fotelu trzymała się za brzuch i głośno się śmiała.
Tadeusz rysował kciukiem kółka na mojej dłoni, którą wciąż trzymał.
- Wróciłeś! - zawołała brunetka zrywają się z fotela. - O cześć Aniela! - pocałowała mnie w policzek.
- A ja to co? - zapytał Janek widząc ten gest ze strony Anki.
- Siedz cicho! - mruknęła Anka śmiejąc się i zabijając go wzrokiem.
Tadeusz zaśmiał się lekko. Puścił moją dłoń i podszedł do Janka się przywitać.
- Nie myśl, że nie widziałam. - powiedziała Anastazja ściszonym głosem.
- Mogłabym powiedzieć to samo. - zaśmiałam się cicho.
Ta spojrzała na mnie zdziwiona i lustrowała mnie od stóp do głów.
- Wielu Warszawiaków was widziało. - zaśmiałam się - Ale, żeby tak przy ludziach miziać się w śniegu? Oj nie ładnie. - powiedziałam jej do ucha, a następnie odeszłam.
Ta zrobiła się cała czerwona. Dłonią zakryła twarz, a mimo zawstydzenia jakie z pewnością czuła zachichotała lekko.
Usiadłam na fotelu na wprost Tadeusza. Anka po chwili do nas dołączyła. Usiadła obok Janka i przybliżyła się do jego ucha. Chwilę później Janek spojrzał na mnie trochę zdezorientowanym wzrokiem. Domyśliłam się, że Anastazja mu powiedziała iż ich widziałam. Puściłam mu tylko oczko i ponownie kontynuowałam dialog z Tadeuszem.
*Pov.Anastazja*
Czułam się zawstydzona tym, że Aniela nas widziała. Zauważyłam, że Bytnar też się troche speszył.
- Wezmę to. - powiedziałam i zabrałam ze stolika zeszyt do niemieckiego.
Zauważyłam na twarzy Janka uśmiech. Poszłam do swojego pokoju i niemogąc dłużej czekać otwarłam zeszyt na ostatniej kartce.
Ich liebe dich
Nie rozumiem..
Nie ważne, ważne, że ja rozumiem ♥
- Pfff - zaśmiałam się lekko.
Położyłam zeszyt na biurku.
Dopisze tam coś później, na razie nie mam pomysłu.
Wyszłam z pokoju i dołączyłam do przyjaciół. Rozmawiali o czymś zażarcie. Nie chciałam się wtrącać do dyskusji na temat, na którym się nie znałam, więc zaczęłam bawić się swoimi palcami.
- Może dołączyła byś do rozmowy? - powiedział Janek łapiąc mnie za dłonie.
- Nie znam się na alkoholach.. - mruknęłam.
Rozmawiali o tym co kupić na sylwestra, którego planujemy. Chcemy zaprosić harcerzy i trochę potańczyć, pobawić się jak za dawnych lat.
- Nie szkodzi. - uśmiechnął się Tadeusz. - Przecież możesz wyrazić swoje zdanie.
- Mi wystarczy szampan. - mruknęłam niepewnie.
Czułam jak wpatrują się we mnie.
- Jesteś pewna? Znaczy, szampana też kupimy, ale.. - zaczęła Aniela.
- Może kieliszek czy dwa się napije.. Ale nie więcej. - powiedziałam cicho spoglądając na przyjaciółkę.
Nie przepadałam za alkoholem. Najzwyczajnej w świecie nie był mi on potrzebny do życia.
- Pani doktor nie będzie psuć wątroby. - zaśmiał się Tadek.
Spojrzałam na niego zawstydzona. Nie lubiłam rozmawiać na takie tematy.
- Dajmy sobie z tym na razie spokój. - odezwał się Rudy.
Na pewno czuł moje zakłopotanie. Byłam mu dozgonnie wdzięczna, że zakończył ten temat.
Aniela i Jan posiedzieli u nas jeszcze jakiś czas, a następnie poszli. Kiedy wyszli ja zajęłam się rozpakowywaniem zakupów, a Tadeusz mi pomagał.
~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba! Miłego czytania!
Przepraszam za wszelkie literówki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top