Rozdział 17
Grudzień 1939
Dziś jest 10 grudnia. Jakieś dwa tygodnie temu Janek wrzucił mnie i Edwarda do fontanny. Przez tydzień byłam chora. Gorączka nie dawała się zwyciężyć. Tydzień bezradnego leżenia w łóżku. Jak długo można nic nie robić?
Gorączki pozbyłam się dopiero tydzień temu co oznacza, że walczyłam z nią calutki tydzień. Katar zniknął w połowie tego tygodnia.
Co jakiś czas odwiedzał mnie Janek, Aniela i Maciek, a nawet Edek.
Mama i Tadeusz martwili się tym, że gorączka długo mnie nie opuszcza i zaprosili nawet lekarza. Jednak powiedział im to co sama wiedziałam od początku. Muszę to po prostu przeleżeć.
Janek długo obwiniał się za mój stan zdrowia, choć przecież wybaczyłam mu już pierwszego dnia. Powiedziałam mamie o tym, że był wtedy u mnie, jednak Tadeusz dalej o tym nie wie. Kolejne nasze spotkania odbywały się już w obecności Tadeusza. Janek i on pogodzili sie już w miarę, ale tak jak i ja z Zośką, tak Rudy z nim, nie rozmawiają na razie na temat poprzednie kłótni.
Od tygodnia jestem zdrowa jak ryba. A przynajmniej prawie, bo nadal jestem lekko osłabiona po chorobie.
Obudziłam się o ósmej minut osiemnaście. Wstałam szybko z łóżka i zrobiłam to co stało się już moją poranną rutyną. Spojrzałam w okno.
W nocy spadł pierwszey śnieg. Ośnieżone ulice pięknie świeciły się za sprawą lekkich promieni słońca. Wszystko bialutkie. Widziałam kilkoro dzieci rzucających się śnieżkami. Tacy beztroscy.. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w miejscu gdzie rankiem się beztrosko bawią, nocą dzieje się straszliwy horror. Starsza pani ubrana w wełnianą czapkę rzucała na chodnik ziarenka, którymi zajadały się wróble i gołębie. Małe dziecko podeszło do niej prosząc o kilka ziarenek. Starsza pani uśmiechała się, wysypała mu ich kilka na rękę, a uradowane dziecko pobiegło do swoich kolegów i razem zaczęli również karmić wygłodniałe ptaki.
Poczułam jak robi mi się ciepło na sercu. Ta pani z pewnością pamięta jeszcze pierwszą wojnę światową.. Teraz ponowienie przeżywa to wydarzenie. A mimo wszystko uśmiecha się i żyje jak gdyby nigdy nic. Chciałabym żyć tak jak ona.. Zapomnieć o tym horrorze. Zapomnieć o wojnie.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy po chwili patrzenia na tę scenę zobaczyłam swoje odbicie w szybie.
Czemu to my musieliśmy trafić na ten scenariusz? Czemu to akurat nasze pokolenie? Te dzieciaki, ta starsza pani.. Nie patrząc na wiek, na to co przeżyli, a co jeszcze przed nimi.. Każde z nich może zginą w jednej chwili. Wystarczy jeden nieodpowiedni ruch, nieodpowiednie słowo..
Pokreciłam głową próbując rozproszyć negatywne myśli. Chciałam zachować tylko te piękna scenkę.
Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Jednak spoglądając w zamknięta szafę westchnęłam głęboko. Odwróciłam głowę w stronę lusterka wiszącego nad komodą. Podeszłam do niego przybliżyłam taboret, który od niedawna tam stał. Usiadłam na nim, oparłam brodę o ręce i zaczęłam patrzeć na siebie w lustrze.
Coś mi nie pasowało.. Zaczęłam uważnie przyglądać się każdemu centymetrowi lustra.
- Co to? - zapytałam samą siebie.
Z lewego górnego rogu lustra wystawał jakiś papierek. Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Wyjęłam zza ramy złożoną kartkę papieru.
- Co do jesnej cholery.. - mruknęłam.
Zaczęłam rozkładać kartkę papieru. Moim oczom ukazała się zapisana czarnym długopisem kartka papieru.
Zaczęłam czytać po cichu.
Dzien dobry księżniczko!
- Janek.. - powiedziałam przewracając oczami.
Nie mogę powiedzieć, że nie lubiłam gdy mnie tak nazywał, wręcz przeciwnie. To bardzo urocze z jego strony.
Dla twojej świadomości zostawiłem tę kartkę tu w pierwszy dzień twojej choroby, czyli wtedy kiedy zastałem Cię śpiącą. Skoro to czytasz znaczy, że jesteś już na tyle zdrowa, że twoje czujne oczy spostrzegły tę kartkę.
Pewnie usłyszysz to z moich ust jeszcze wiele razy, ale nie mogę sobie tego wybaczyć. Bardzo cię przepraszam. Nie wiem czy mi już wybaczyłaś czy nie, bo przypominam ci, że kiedy to pisze, widzę Cię tu śpiącą. Nie potrawie Ci powiedzieć jak bardzo źle się poczułem widząc Cię w tej lodowatej wodzie. Bałem się, że zamarzniesz.. Że zginiesz na moich oczach. Jeszcze gorzej się poczułem... Co ja mówię.. Strasznie się wkurzyłem, kiedy uświadomiłem siebie, że to ja mogłem Cię uratować, a zrobił to Edek. Jego reakcja była szybsza.. Ja nie potrafiłem nawet się ruszyć myśląc o skutkach mojej głupoty. Edek cię uratował i dziękuje mu za to. Nie dziwię się, że nazwał mnie idiotą.. Jestem skończonym idiotą, dupkiem i kretynem. Mogłaś przeze mnie zginąć! A teraz leżysz tu, chora.. Na szczęście tylko chora.. Nie przyszedłem od razu, bo poczułem się jak śmieć. Wiedziałem, że gdyby Tadeusz dowiedział się, że to ja do tego doprowadziłem, był by to ostateczny koniec naszej przyjaźni. Wiedziałem też, że gdybym nawet przyszedł to Edward rzuciłby się na mnie z pięściami. Nie bałem się tego, a nawet sądzę, że należało mi się to. Nie przyszedłem, bo wiedziałem, że musiałaś odpocząć. Musiałaś nabrać sił. Czułem się jak śmieć, kiedy siedziałem bezczynnie w mieszkaniu. Nie wiedziełem co sie z Tobą dzieje. Po godzinie policyjnej zadzwoniła do mnie Aniela i powiedziała, że nic Ci nie jest. Poczułem jak kamień spadł mi z serca. Powiedziała mi też o waszym planie, dzieki któremu tutaj dziś jestem. Anastazja.. Szczerze wolałbym skończyć już ten list i siedzieć przy torbie, aż się obudzisz, ale czuję, że muszę tu wszystko wyjaśnić. Pewnie po zakończeniu listu i tak będę przy tobie siedzieć. Naprawdę bardzo się bałem. Moja glupota.. Cholerna głupota mogła mi Cię odebrać.. Nam Cię odebrać.. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś Ci się stało.. Gdyby coś Ci się stało przeze mnie. Przepraszam Cię z całego serca.
Ps: Wyglądasz pięknie gdy śpisz.
PPs: Proszę nie zrób mi krzywdy, gdy się obudzisz. Wiem, że zasłużyłem, ale jesteś osłabiona i nie powinnaś się przemęczać.
Ich liebe dich
Janek Bytnar
Czułam jak łzy spływają mi po policzkach. Przytuliłam list do piersi i zamknęłam oczy. Słone łzy skapywały na moje uda.
Janek.. Przecież ja nawet nie byłam zła.. Ty cholerny kretynie! Czy ty zawsze musisz mnie doprowadzić do łez!
Jak ja teraz wyglądam!
Zaśmiałam się przez łzy. Teraz byłam świadoma tego jak bardzo się o mnie bał. Miałam nawet na to pisemny dowód w swoich dłoniach.
- Ty mała cholero.. Widzisz co ze mną robisz? - pomyślałam.
Odłożyłam list na komodę. Chwilę wpatrywałam się w niego z zamyśleniem.
Wciąż mówi i pisze mi to cholernie niemieckie zdanie. Skąd mam wiedzieć co ono oznacza?! Może on sobie ze nie kpi w ten sposób? Może powinnam mu dać z liścia za każdym razem, kiedy mi to mówi? Jezu.. Kiedy on mi powie co to znaczy..
Wybrałam łzy nadgarstkiem. Złożyłam kartkę tak jak była złożona pierwotnie. Chwilę rozejrzałam się po pokoju szukając miejsca w którym mogłabym go schować. Mój wzrok zatrzymał się na szparze między deskami pod łóżkiem. Podeszłam do niej, a następnie przykucnełam. Rozejrzałam się po pokoju tak jakbym chciała się upewnić, że nikt mnie nie obserwuje. Wyjęłam deskę, a moim oczom ukazała się drewniana skrzynka. Wyjęłam ją i położyłam na kolanach. Delikatnie otwarłam wieko. W skrzynce miałam schowane pełno ważnych, a zarazem bardzo osobistych dla mnie rzeczy. Były tam głównie moje zdjęcia z tatą, listy do niego, które pisałam przed jego śmiercią, ale nigdy nie wyslalam, jak to te pisane po jego śmierci. Oprócz tego były tam perły od Heńka..
Wyjęłam je i rozłożyłam na dłoniach. Wpatrywałam się w nie jakbym czegoś szukała. Doskonale pamiętam, kiedy je dostałam..
To było prawie trzy lata temu.
Maj 1937.
Razem z Heńkiem mieliśmy rocznicę związku. Byliśmy ze sobą już cały rok! Taki piękny rok! Heniek przygotował piknik z tej okazji. Oboje poszliśmy do parku, pod tę samą lipę pod którą spotkałam się ostatnio z Edkem. Przekomarzaliśmy się całe popołudnie wspominając nasze wspólne chwile. Wtedy Heniek zszedł z tematu.
- Wiesz co? - zapytał.
Uniosłam brew zaskoczona jego pytaniem. Pragnełam dowiedzieć się, co mu chodzi po głowie, więc w milczeniu wpatrywałam się w jego zielone oczy.
- Chciałbym ci coś dać z tej okazji.
Zaczął szperać w koszyku piknikowym. Wyjął z niego małą granatowa sakiewkę.
- Proszę - powiedział podajc mi ją.
- Ale ja nic nie mam.. Ja..
- Po prostu otwórz. - powiedział uśmiechając się do mnie.
Jego uśmiech zawsze działał na mnie kojąco. Uspokajał mnie w najgorszych sytuacjach.
Otworzyłam delikatnie sakiewkę, a jej zawartość wysypałam na dłoń. Moim oczom ukazały się piękne perły.
- Heniek! Ale..Ja.. Dziękuje ci bardzo! - powiedziała rzucając mu się na szyję.
- Nie ma za co. - powiedział całując mnie w policzek. - Kiedyś.. Kiedyś kupię ci taki pierścionek do kompletu.
Zaczerwieniłam się na jego słowa. Poczułam się trochę zawstydzona. Mówił o pierścionku zaręczynowym.. Myślał już o wspólnej przyszłości.. Ja też o niej myślałam.. Nasi rodzice również o niej myśleli..
- Chciałbym abyś była najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Bardzo cię kocham. - powiedział złączając nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Ja też Heniek. - powiedziałam uśmiechając się.
Miesiąc później.. Dokładnie miesiąc później mnie zdradził. Dlatego perły, które nosiłam dzień w dzień leżały w tej skrzynce od ponad trzech lat.
Zacisnęłam dłoń w której trzymałam perły. Ileż one dla mnie znaczyły.. Ile sam Heniek dla mnie znaczyły.. Wciąż nie potrafię zrozumieć czemu to zrobił..
Szybko schowałam ponownie perły do skrzynki. Westchnęłam głęboko jakbym chciała zapomnieć o tej sytuacji. Spojrzałam na złożony list leżacy obok mnie. Wzięłam go do ręki i uśmiechnąlem się.
- Proszę Janek nie bądź drugim Heńkiem.. - powiedziałam szeptem.
Przybliżyłam liścik do ust, po czym złożyłam na nim pocałunek. Następnie położyłam go na samym wierzchu skrzyni. Zamknęłam ją dokładnie i położyłam w jej dawnym miejscu. Dokładnie zamontowałam deskę. Wstałam z podłogi i ponowienie przybliżyłam się do szafy. Otwarłam ją.
Wyjęłam granatową sukienkę z długim rękawem, rozkloszowaną od dołu. W pasie była czarna wstążką podkreślająca talię.
Wyszłam z pokoju i podąrzyłam w stronę łazienki. Na moje szczęście była wolna, więc szybko do niej weszłam. Odświeżyłam się, ubrałam i uczesałam. Włosy zaplotłam w warkocza, a na głowie zawiązałam wstążkę w kolorze sukienki. Następnie podąrzyłam w stronę kuchni.
- Słoneczko wyspałaś się? - zapytała mama smarząc jajecznicę.
- Tak mamo. - uśmiechnąlem się - A ty braciszku?
- Tak, tak - mruknął.
Czytał gazetę.
- Mówiłeś, że to propagandowe świństwo.
- Mówielm tak o radiu. - powiedział odrywając wzrok od gazety. - To jest polska prasa. - zwinął ją w rurkę po czym mi ją podał.
Wzięłam ją pewnie i rozwinęłam. Moim oczom ukazała się okładka Polski Kurier. Na okładce narysowany żołnierz w polskim mundurze.
- I to tak sprzedają na ulicach? - zapytałam zdziwona.
- Oczywiście, że nie! - powiedział jak do małego dziecka - To gazeta podziemia. Jako harcerze dostajemy ją.
- Rozumiem. - powiedziałam ponownie spoglądając na gazetę. - To jakiś nowy numer?
- Ten jest jeszcze z listopada. Zawsze wydają nową pod koniec miesiąca, gdy zbiorą z niego wszystkie informacje. Coś w stylu podsumowania całego miesiąca.
Kiwnełam głową na znak, że zrozumiałam.
Przewróciłam kartkę na kolejną stronę.
Harcerze w akcji!
Na warszawskich ulicach z początkiem listopada pojawiły się plakaty obradzajce Generalne Gubernatorstwo. Wszystko wskazuje na to, że harcerstwo wzięło się za sabotaż! Ośmieszjace kartki pojawiły się na każdym plakacie. Hasło brzmi: Marszałek Piłsudski powiedziałby: A my was wszyscy w d.. mamy. Warszawiacy z uśmiechem na twarzy czytają kartki. Harcerze spisali się doskonale.
- Ha! - zaśmiałam się. - Nie widziałam, że nasze kartki będą sławne.
Zaciekawiona tym co piszą dalej przewróciłam na kolejną stronę.
Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
Sabotaż w Święto Niepodległości dał Polakom wiele nadzieji. Na ulicach Warszawy, jak i nie tylko, pojawiły się plakaty mówiące o tym, że odzyskamy niepodległość, ośmieszajce Niemców i mówiące o sile narodu polskiego. Młodzi harcerze rozdawali także ulotki niepodległościowe. W centrum Warszawy zostały rozdawane małe flagi Polski, którymi polskie dzieci szczęśliwie machały. Choć był to niezwykły czyn młodzieży, za serce chwyta inny wyczyn. Z Zachęty zostały zerwane trzy flagi niemieckie i zastapione polskimi. Nikomu nie udało się schwytać śmiałka. Wiadomo tylko, że był to jeden młodzieniec. Niezwykły czyn napełnił dumą Polaków. Miejmy nadzieję, że nie będzie to ostatnia akcja dzielniej młodzieży i tajemniczego młodzieńca.
Szeroki uśmiech zawitał na mojej twarzy. Odstawiłam gazetę.
- Przecież to o Rudym! - zawołałam patrząc na Tadeusza.
- Ten to umie zrobić z siebie gwiazdę. - zaśmiał się. - A nas wymienili jako ogół. - przewrócił oczami.
- Przestań! Jeszcze kiedyś będziemy na nagłówkach! - zaśmiałam się.
- Nadzieja umiera ostatnia. - powiedziała mama kładąc przed nami talerze z jajecznicą. - Smacznego patrioci.
- Nawzajem! - powiedzieliśmy równoczesnie.
Jedliśmy rozmawiając na temat planów na dzisiejszy dzień. Mama opowiedziała jaki wczoraj był ruch w piekarni. Było mnóstwo Polaków i ani jednego Niemca, co trochę ją zadziwiło. Może to dlatego, że w innych piekarniach podobno była spóźniona dostawa.
Wyszła dziś trochę później niż zwykle, bo przed dziewiątą. Zostaliśmy sami z Tadeuszem.
- Kiedy będziemy mieć jakiś nową akcje? - zapytałam jak typowe zniecierpliwione dziecko.
- Nie mam pojęcia.. - westchnął. - Szczerze mam dość wywieszania plakatów. Chciałbym wreszcie działać.
- Czemu Orsza tak z tym zwleka? -zapytałam jakby sama do siebie.
- Może sądzi, że nie jesteśmy jeszcze gotowi.. - powiedział z niedowierzaniem. - Tak czy siak. Orsza i Zeus to najlepsi doradcy. Doskonale wiedzą, kiedy będziemy gotowi działać. Pozostaje nam tylko czekać.
- Tylko, że to czekanie jest już nudne. - mruknrłam.
- Ciesz się, że chociaż plakaty rozwieszamy. - mruknął, po czym zatopił wzrok w gazecie.
Usiadłam na fotelu na wprost brata. Wpatrywałam się w niego, bo nie miałam nic lepszego do roboty. Obserwowałam uwarznie jego rysy twarzy, rozczochrane włosy, każdy centymetr jego twarzy.
- Czrmu się na mnie patrzysz? - zapytał unosząc wzrok z nad gazety.
- Skąd wiedziałeś? - zapytałam zdziwiona, a tym samym zaciekawiona.
- To się przecież czuje. - mruknął ponownie spoglądając na gazetę. - Nigdy nie czułaś czyjegoś wzroku na sobie? - zapytał przewracając na kolejną stronę.
Zaczęłam się chwilę zastanawiać nad jego pytaniem. Nagle szeroko otwarłam oczy.
Spódnica.
Taboret.
Drożdżówki.
Piekarnia.
JANEK.
- Eee.. Tak czułam. - wymamrotałam.
- A więc co to za pytania? - zaśmiał się lekko.
- Jesteś naprawdę czujny. - westchnęłam podpierając dłonią głowę.- Nic dziwnego, że jesteś dowódca.
Tadeusz położył w końcu gazetę na kolanach i spojrzała na mnie.
- Anka co ci jest? - powiedział lekko podirytowany.
Spojrzałam na niego zdziwona.
- Nie masz co robić? - mruknął.- Nudzi ci się? To idź się przejść.
- Nawet normalnie porozmawiać nie można. - przewróciłam oczami.
- Nie Anastazja. To nie jest normalna rozmowa. Mogę z tobą rozmawiać godzinami i wiesz o tym. Ale to jest wymuszona rozmowa. Sama nie myślisz nad tym co mówi. Pytasz i odpowiadasz tylko po to, aby zabić czas.
Rozgryzł mnie z łatwością. Co prawda to prawda. Rozmowa była wymuszona.. Chciałam po prostu pogadać, żeby zabić czas, a to, że nie było tematu do tego, nie było już moją winą.
- Mogłeś się lepiej zaangażować w rozmowę. - mruknęłam.
Tadeusz zaśmiał się lekko ponownie pochłaniając się w całości gazecie.
Wstałam z fotela. Rozejrzałam się po salonie, a mój wzrok zatrzymał się na fortepianie. Podeszłam do niego powoli i usiadłam na taborecie. otworzylam klapę i już miałam położyć palce na klawiszach.
- Nawet nie próbój. Nie chcę ogłuchnąć.
Poirytowana i znudzona opuściłam dłonie na klawisze, przez co rozległ się dźwięk losowych klawisz, które przycisneły moje dłonie. Siedziałam na taborecie, głowę miałam położoną na klawiszach, a właściwie to prawe ucho, dzięki czemu moja twarz była zwrócona do drzwi. Co jakiś czas wzdychałam głośno nie mając co ze sobą zrobić.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zerwałam się szybko na równe nogi, bo może nareszcie tego dnia stanie się coś ciekawego.
Tadeusz odłożył gazetę chowając ja za poduszkę na fotelu. Podszedł do drzwi i otwarł je delikatnie.
- Dzień dobry! - powiedział znany głos listonosza. - Mam list dla panienki Anastazji. - powiedział z uśmiechem.
Podał lisy Tadeuszowi. Po czym zobaczył mnie stojącą troche dalej i pomachał mi z uśmiechem na twarzy.
Listonosz był stosunkowo młody, gdzieś dwa lata starszy ode mnie, czyli w wieku Maćka.
- Dziekuje! Do widzenia! - powiedział Tadeusz zamykajac drzwi.
Podał mi list do ręki.
- Miałem lekką nadzieję, że to od Orszy.- powidział ponownie siadająć na fotelu.
Nadal stojąc na środku pokoju zaczęłam otwierać kopertę. Wyjęłam z niej zgiętą kartkę papieru. Rozłożyłam ją i zaczęłam czytać po cichu.
3
XXII 1339r.
Droga Anastazjo!
Pisze do Panieni z ważną informacją dotyczącą waszej edukacji.
Jak wiecie nasze liceum zostało, zamknięte ponieważ nie zgodziliśmy się na jego germanizację. Jednak mimo wszystko jestem dyrektorem tej tymczasowo zamkniętej placówki (nawet gdybym nim nie był to mało by to zmieniło), więc doskonale wiecie, że najważniejsza jest dla mnie wasza edukacja. Chce żebyście wyrośli na ludzi. Co więcej, jako klasa maturalna chce abyś w spokoju zdali maturę. Dlatego dnia 10 grudnia o godzinie trzynastej, chciałbym spotkać się z wami na dziedzińcu szkoły im. Juliusza Słowackiego. Tam opowiem wam jaki mam plan. Owa szkoła podlega germanizacji, ale to nie o to tu chodzi. Wszystego dowiecie się na spotkaniu.
Mam nadzieję, że bedzie was jak najwięcej!
Z poważaniem
Dyrektor Henryk Górski
- Korespondencja w tym kraju jest naprawdę krytyczna. - mruknęłam składając ponownie list.
- Czemu tak mówisz?
- List został nadany 3 grudnia, czyli ponad tydzień temu, a otrzymałam go dopiero dziś. - westchnęłam głęboko. - Mam szczęście, że dziś, a nie jutro. Przynajmniej nie spóźnię się na spotkanie.
- Spotkanie?
- Dyrektor ma jakiś plan co do matury.
- To dobrze. - uśmiechnął się lekko. - Ważne żebyście mimo wojny mogli ją zdać. Dyrektor Górski jest naprawdę szlachetnym człowiekirm.
- To prawda. - uśmiechnełam się.
- O której masz to spotkanie?
- O trzynastej.
- Masz jeszcze trzy godziny.. - westchnął - Mam nadzieję, że nie będziesz mnie męczyć wymuszonymi rozmowami. - rzekł błagalnie.
- Nie tym razem Tadziu. - powiedziałam zakladajc płaszcz.- Idę od razu do Anieli. Ciekawe czy już dostała list.
- Skoro ty do dostałaś dziś, to ona zapewne też.
- Do zobaczenia! - powiedziałam łapiąc za klamkę.
- Pozdrów ją!
- Jasne!
- Powodzenia! - powiedział, a ja zamknęłam drzwi.
Stojąc na korytarzu poprawiłam płaszcz. Usłyszałam kroki. Podniosłam głowę i mój wzrok zatrzymał się na idącej w stronę swojego mieszkania panią Dębowską.
- Dzień dobry proszę pani!- powiedziałam uśmiechając się.
Starsza kobieta spojrzała na mnie, po czym na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dzień dobry Anastazko. A gdzie to się wybierasz o tej porze? Pewnie do tego młodzieńca co tu był kiedyś z tobą. - powiedziała po czym zaczęła szukać kluczy w torebce.
Mój uśmiech nagle zniknął. Poczułam się zażenowana, a moja twarz była teraz pewnie bardziej czerwona niż najczerwieńszy pomidor.
- Wyglądał na porządego młodzieńca. - powiedziała wkładajac klucz do zamka.
- Proszę pani, to nie tak.. - zaczęłam się powoli tłumaczyć, ale kobieta nie pozwoliła mi na to.
- Oj przestań drogie dziecko! - powiedziała i odwróciła głowę w moją stronę - Też byłam kiedyś w twoim wieku. Teraz w głowie wam tylko figle. - zaśmiała się lekko.
- Ale proszę pani..
- Drocze się tylko z tobą. W waszym wieku życie jest skomplikowane, a jeszcze bardziej komplikuje je wam wojna. Powiem ci coś co powiedział mi kiedyś moja świętej pamięci matka. Żyj i daj żyć innym. Dlatego nie krępuj się i nie zważaj na to, co mówią inni, tylko rób to co uważasz za słuszne.
Stałam wpatrując się w starszą kobietę. Ta pani nie wiedząc, co dzieje się w moim życiu, jednym zdaniem podsumowała je.
- Już ci nie przeszkadzam Anastazko. Pewnie do nie go nie idziesz, ale jeżeli się z nim kiedyś spotkasz, a wiem, że się spotkasz i to nie raz, bo jako starsza kobieta potrafię przewidywać przyszłość. - uśmiechnęłam tę słowa. - To bardzo proszę, pozdrów go ode mnie. Życzę szczęścia Anastazko! - powiedziała otwierając drzwi mieszkania.
- Dziękuje. Zdrowia proszę pani! - powidzialm ruszajc do przodu.
- Sprzyda się drogie dziecko! - powiedziała i zniknęła za drzwiami swojego mieszkania.
Ta kobieta od dziecka była dla mnie niczym babcia. Najbardziej podziwiałam w niej to, że potrafiła każdemu doradzić nie wiedząc co i jak. To się dopiero nazywa długoletnie doświadczenie! Może sama kiedyś będę dawać takie rady? W sumie przecież teraz daje je dobre, to jak będę wieku Debowskiej będę mogła być psychologiem!
Zaśmiałam się na tę myśl.
- Oszalałaś - powiedziałam do siebie samej po cichu po czym zaczęłam kręcić kpiąco głową z uśmiechem na twarzy.
Trzymałam się za ręce i szłam szybkim krokiem w stronę kamienicy Anieli. Jak na złość akurat teraz zaczął padać śnieg i oczywiście wiatr zwiewał go centralnie na mnie.
Po jakiś dziesięciu minutach byłam już na klatce schodowej. Powoli strzepując z siebie śniegi szłam korytarzem. W końcu tupiąc lekko butami, żeby wytrzapać je ze śniegu delikatnie zapukałam do drzwi.
Po chwili drzwi otwarła pani Hanna.
- Dzień dobry Anastazjo. Co tu robisz? - zapytała.
- Dzień dobry. Przyszłam po Anielę. - powidzialm uśmiechając się lekko.
Pani Miler otwarła szerzej drzwi i pozwoliła mi wejść.
- Jest u siebie. O co chodzi? - zapytała zamykajc drzwi.
- Nie był u państwa listonosz? - zapytałam zdejmując szalik.
- Jeszcze nie. - założyła ręce na klatce piersiowej.
- Korespondencja w tym czasie to naprawdę marna sprawa.- mruknęłam po cichu.
- Czy mogłabyś powiedzieć mi dziecko w jakiej sprawie przyszłaś? - zapytała lekko poddenerwowana.
- Dostałam list od dyrektora Górskiego. Za dwie i pół godziny mamy spotkać się na dziedzińcu szkoły im. Juliusza Słowackiego. - powiedziałam zdejmując płaszcz i wieszając go na wieszaku.
Dłońmi wygładziłam sukirnkę, a włosy odgarnełam na plecy.
- To nie możliwe. Do Anieli zaraz przychodzi nauczycielka od niemieckiego.
- Nie można tego odwołać? To przecież własne. Chodzi o nasze matury. - powiedziałam lekko błagalnym tonem.
Pani Miller odwróciła się w stronę kuchni. Szła odwrócona do mnie plecami. Moim oczom rzuciły się jej kruczoczarne włosy mocno spięte, ze srebrną ozdobą. Pani Hanna ubrana była w zgnito-zieloną sukienkę z długim rekawem, a na biodrach zawiązany miała biały fartuch. Łatwo było zauważyć, że kolor włosów Aniela odziedziczyła po ojcu. Natomiast upartość jest zdecydowanie cechą jej matki.
- Cóż się stało, że wreszcie raczono o was pomyśleć? - powidziała kpiąco.
- Pani Miller, naprawde nie można tego przełożyć choćby na jutro? - stałam nadal koło wieszaka nie wiedząc co mam ze sobą zrobić.
W końcu przecież jak mi odmówi będę musiała się ponowie ubrać i wyjść.
Stałam lekko zestresowana. Nie wiedziałam co odpowie mi matka Anielii. Zazwyczaj byłaby to zapewne odpowiedź negatywna. Od zawsze było tak, że kiedy jej matka coś jej zaplanowała, to nie było możliwości jej przekonać. Jednak biorąc pod uwagę fakt iż chodzi o matury, prawdopodobieństwo pozytywnego rozpatrzenia mojej prośby rosło, a przynajmniej w moich oczach.
- Dobrze. - powiedziała pełna powagi. Przełożę to na jutro. Jednak wiedz, że jeżeli jutro coś od niej będziesz chciała to nie ma mowy, żebym się zgodziła. Jutro będzie cały dzień siedzieć w domu, nadrabiając zaległości z dziś i nowy materiał z historii oraz polskiego.
- Jasne pani Miller. - powiedzialam z zadowoleniem.
Mimo tego, że nie chciałam okazać mojego zadowolenia uśmiechnęłam się.
- Bardzo pani dziękuje.
- Idź już do niej. - powiedziała podchodząc do telefonu.
Szybkim krokiem podążyłam do pokoju blondynki. Nawet nie pukałam, po prostu otwarłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Anka? - zapytała zdziwona.
Siedziała przy biurku. Czytała jakieś notatni z niemieckiego w zeszycie, a obok niej leżała otwarta książka również do tego samego przedmiotu.
- Zamknij to. Nie sprzyda ci się w życiu. - powiedziałam podchodząc do niej i zamykajc jej zeszyt pod nosem.
- Przecież sama uczysz się niemieckiego! - mruknęła. - A nie przperoszam. Ty tam chodzisz tylko dla Janka. - powiedziała uśmiechając się kpiąco.
- Jeszcze jedno słowo, a pójdę do pani Miller i poproszę, żeby nie odwoływała lekcji z niemieckiego - powiedziałam spoglądając na nią złowrogo.
- Że co? - powiedziała zdziwiona.
- Już nie ważne. - powiedziałam podchodząc do drzwi i łapiąc za klamkę
.
Oczywiście nie miałam zamiaru wyjść. Chciałam tylko zobaczyć reakcje Anieli.
- Oj przepraszam! Przecież wiesz, że żartuje. - powidziała przewracając oczami.
Odwróciłam się w jej stronę i pokazałam jej język. Usiadłam na łóżku, a ona siedziała na krześle na wprost mnie.
- Za jakieś dwie godziny mamy spotkanie w sprawie matur z dyrektorem Górskim. - wytłumaczyłam jej powoli, zaczynając od tego jak przyszedł do nas listonosz, a później pokazałam jej list.
- Przecież się nie wyrobie! - zawołała oddając mi list.
- Myślisz, że dlaczego przyszłam dwie godziny przed? - zaśmiałam się lekko.
- Nie strój sie, przecież Tadka tam nie będzie. - powidziałam, kiedy dziewczyna otwarła szafę i zaczęła wyciągać z niej po kilka rzeczy, po czym odrzucała je na bok, bo widocznie nie pasowały jej na dziś.
- Ile bym dała żeby Tadek z nami zdawał mature! - powiedziała uśmiechając się.
- A daj mi spokój! - powiedziałam opadając na łóżko. - Dzięki Bogu, że zrobił to rok temu!
Aniela rzuciła we mnie jakąś sukienką przez co zakryła moją twarz.
- A ja wiem, że chciałbyś żeby Janek zdawał z nami. - zaśmiała się przykładając do siebie jaką sukienkę.
- Chciałabyś. - powiedziałam podnosząc się i zabierając od siebie sukienkę.
- W sumie racja. Przecież wystarczy ci, że Edek z nami zdaje.
- Aniela! - krzyknęłam i rzuciłam w nią sukienką, którą ona wcześniej rzuciła we mnie.
Dziewczyna zaczęła się śmiać. A ja siedziałam naburmuszona czując jak moje policzki wręcz płoną.
Minęło jeszcze kilka małych sprzeczek zanim moja droga przyjaciółka raczyła się przebrać. Wybrała dla siebie beżową sukienkę z rękawem trzy czwarte. Włosy rozczesała. Lekkie złociste loki opadały jej na ramiona. Na głowę założyła jeszcze opaskę ozdobioną jakimiś srebrnymi elementami.
- Gotowa! - powiedziała uśmiechając się do mnie.
- Nareszcie! - zawołałam.
Wyszłyśmy obie z pokoju. Ja pokierowałam się od razu w stronę wieszaka, a Aniela podeszła jeszcze na chwilę do kuchni w której była jej mama.
- Mamo, my już idziemy.
- Dobrze Aniela. Ale zapomnij, że jutro gdzieś wyjdziesz. - powiedziała stanowczo.
- Dobrze.. - westchnęła głęboko wychodząc z kuchni.
Zakładałam już szalik, a Aniela zaczęła zakładać swój szary płaszcz. Po chwili byłyśmy już gotowe do wyjścia.
- Do widzenia pani Miller! Miłego dnia życzę.
- Do widzenia Anastazjo. - powiedziała z kuchni.
- Pa mamo! - zawołała Aniela jednak nie uzyskała nic w odpowiedzi.
Zamknełyśmy za sobą drzwi i zaczełyśmy iść korytarzem.
- Chyba zwariuje jutro podczas tej nauki. - mruknęła.
- Przeżyjesz. - powiedziałam.
Wyszłyśmy z kamienicy i chodnikiem podążałyśmy w stronę parku. Idąc przez park droga do szkoły Słowackiego była o połowę krótsza.
- Zimno.. - powiedziała.
- Coś ty! - mruknęłam.
Moje ręce były wręcz lodowate. Czułam jak ledwo co mogę je zginąć. Czubki palcy miałam już lekko zaczerwienione. Nos też miałam zimny.
Weszłyśmy do parku i lekkim krokiem szłyśmy ścieżką. W parku było dużo ludzi. Głównie roiło się od matek z dziećmi, które radośnie bawiły się na śniegu. Oczywiście nie zabrakło Niemców, którzy rozmawiali sobie z Polakami jaki i z Niemkami.
- Te wszystkie Niemki mnie obrzydzają.. - powiedziałam mijając jedną z nich, która kleiła się do jakiegoś niemieckiego oficera.
- Niby Niemki są takie brzydkie, a mimo wszystko oni je tak lubią. - powiedziała patrząc na tą samą Niemkę.
- One to urodzone dziwi. Łatwe i dobre w łóżku. Robią wszystko byle by mieć dobrze w życiu. Nie obchodzi je, gdzie i z kim. Obchodzi je tylko zysk.
- Nie potrafię tego pojąć. - powiedziała wzdychając lekko.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, którą postanowiłam przerwać.
- Nie rozumiem jak można wskoczyć komuś do łóżka tak pod wpływem chwili. - zauważyłam jak Aniela lekko się zatrzymuje i patrzy na mnie lekko zdziwona. - One pewnie nie znają nawet ich imion, a wchodzą z nimi do łóżka czując chwilowe pożądanie. - Aniela patrzyła na mnie swoimi oczami jakbym mówiła od rzeczy. - Jeszcze rozumem gdyby ich naprawdę kochały, czuły coś do nich, to nie mam się o co czepiać, wtedy rozumem, że poniosły ich emocje. - Aniela nagle westchnęła ciężko zamykając oczy i kładąc rękę na klatce piersiowej. - Ale to? Przecież to jest po prostu bycie dziwką. Inaczej tego nie nazwę.
- Masz rację.. - wreszcie powiedziała i ponownie ruszyła. - One są takie ochydne. Ich rysy twarzy są tak ostre, że wyglądają jak wiedźmy.
- Ostre szczęki, wąskie usta, duże biodra i duży biust. Jedyne na co lecą ci wszyscy Niemcy to to ostatnie. - zakpiłam.
- Myślisz, że dlaczego zabawiają się Polkami? - zadała mi pytanie nie oczekując na nie odpowiedzi. - Polki są jednymi z najładniejszych kobiet. Niemki nie dorównują nam urodą. Niby rasa panów, a wyglądają odpychająco.
- Niemki zawsze takie były. - zakpiłam ponownie.
Szłyśmy dalej wciąż dyskutując na temat wyglądu tych wszystki łatwych Niemek, które wskoczyły by do łóżka każdemu. Byłyśmy już w połowie parku. Nagle moim oczom ukazał się dość młody mężczyzna idący w naszą stronę. Chłopak był gdzieś w naszym wieku. Miał na sobie czarny płaszcz, ciemne spodnie i idealnie wypolerowane brązowe buty. Włosy koloru ciemnego blondu były przykryte kilkoma płatkami śniegu. Przechodząc obok nas złapał Aniele za przedramię.
- Hallo, meine Schöne. Ich mag Sie. (witaj piękna. Spodobałaś mi się.)
- Wie bitte? (Słucham?)
- Vielleicht wollen Sie mit mir spielen?
(Może chciałbyś się zabawić ze mną?) - powiedział uśmiechajac się łobuzersko.
- Wie das? (Ależ jak to?)
- Du siehst aus, als wärst du gut im Bett. Komm schon, lass dich nicht fragen!
(Wyglądasz na dobrą w łóżku. Chodź nie daj się prosić!) - jego dłoń pojawiła się na policzku Anielii.
- Ich kenne Sie nicht. (Nie zam cię.) - powiedziała zabierając jego dłoń.
- Gleich du kennenlernst mich genau.
(Zaraz mnie poznasz dokładnie.) - powiedział, a jego twarz zbliżyła się do jej szyi.
Zaczął całować jej szyję powoli z każdej strony.
Patrzyłam na te scene czując jak moje obrzydzenie do Niemców rośnie jeszcze bardziej. Już miałam się odezwać ale wyprzedziła mnie Aniela.
- Ach, komm schon! (Oj przestań!) - powiedziała lekko chichocząc.
- Du bist außergewöhnlich. (Jesteś niezwykła.) - powiedział, a jego dłonie mocno obejmowały Aniele w talii.
Ponownie przysunął swoją dłoń do jej szyi.
-Schon gut, schon gut! (Już dobrze, dobrze!) - zachichotała lekko. - Komm schon, libe! (Chodź kochany!) - powiedziała przywołując go palcem wskazującym.
Czułam jak się we mnie gotuje. Podobno tak bardzo kochała Tadeusza, tak?! A teraz mizia się jakimś Niemcem na moich oczach?!
- Pieprzona suka! - pomysłami i miałam to już wykrzyczeć, kiedy moim oczom ukazało się coś, przez co zacisnęło mi się gardło.
Aniela i Niemiec złączyli się ze sobą ustami. Oboje mieli zamknięte oczy, co jeszcze barodziej mnie brzydzało. Chłopak krążył dłońmi po jej ciele. Nagle dziewczyna kopnęła go w krocze. Niemiec opadł na ziemię zwijając się z bólu.
- Hure! (Kurwa!) - wazasął głośno.
Aniela z powagą na twarzy złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą.
- Verdammte Hure! - (Pieprzona dziwka!) - zawołał za nami.
Aniela odwróciła się szybko i pokazała mu środkowy palec. Ponownie odwracając się w stronę w którą szłyśmy wytarła usta rękawem płaszcza. Patrzyłam na nią w milczeniu. Czułam do niej teraz strasznie dziwne odrzucenie.
- Nie patrz tak na mnie. Przecież nie jestem głupią Niemkom. - zakpiła. - Zrobiłam to specjalnie. Chciałam pokazać mu, co to znaczy zadzierać z Polkom. mam nadzieję, że po takim kopniaku one już mu na nic nie posłużą. - zaśmiała się.
- Jesteś nienormalna! - zaśmiałam się razem z nią.
Odrzucenie zniknęło w jednej chwili. Aniela potrafiła mnie zaskakiwać.
- Nie mów o tym Tadeuszowi. - powiedział ze smutkiem. - Nie chce, żeby pomyślał, że jestem jakąś nic nie wartą suką, która jak te Niemki wskoczy każdemu do łóżka.
Spokojnie wystarczy, że ja tak pomyślałam.
- Nie martw się. - powiedziałam kładąc dłoń na jej ramieniu. - Dobrze tak temu Niemcowi. - zaśmiałam się.
Po jakiś dwudziestu minutach byłyśmy już na miejscu. Była za piętnaście minut trzynasta. Dużo uczniów zebrało się już na dziedzińcu. Wiele z tych twarzy rozpoznałam.
- Masz jakiś mietówkę? - powidziała blondynka z lekkim grymasem na twarzy - Ten Niemiec smakował obrzydliwie! - powidziała wystawiając język.
Zaśmiałam się i zaczełam przeszukiwać torebkę. Znalazłam jakąś małą paczkę mietówek. Aniela wzięła aż cztery i wrzuciła do ust na raz. Ponownie schowałam opakowanie. Gadałyśmy we dwie przy pomniku Słowackiego znajdującego się centralnie na środku dziedzińca szkoły. Nagle poczułam zimno na plecach. Zrozumiałam w jednej chwili, że ktoś rzucił we mnie śnieżką. Po chwili znów dostałam. Odwróciłam się w stronę z której rzucane były pociski, a moim oczom ukazała się Edward.
- Dzień dobry kwiatuszku! - powiedział całując wierzch mojej dłoni.
- Kwiatuszku? - powiedziałyśmy obie w tym samym czasie.
- Chyba mogę mówić do ciebie jakimś przezwiskiem?
- Przecież ma imię. - mruknęła Aniela.
- Ale jako, że jest moją najdroższą przyjaciółką chciałbym nazywać ją też inaczej. - szybko jej odgryzł.
- Pff - fukneła niezadowolona Aniela.
Edek ignorując to spojrzał na mnie, a ja zabrałam głos.
- Ale kwiatuszku? - zaśmiałam się.
- To chyba lepsze niż wołanie na ciebie filodendron. - zaśmiał się.
Oboje wybuchneliśmy nagle niekontrolowanym śmiechem przypominając sobie pewną lekcje biologii na której wspominaliśmy coś z podstawówki o stepach i pustyniach.
Aniela milczała. Stała z rękami założonymi na klatce piersiowej i w ciszy patrzyła na nas.
Miałam świadomość tego, że jest niezadowolona. Aniela nie przepadała za Edkiem. Tak samo jak on za nią. Jednak mimo wszystko udawali dobrych kolegów. Edkowi nie odpowiadał temperament Anieli, to że jest uparta jak osioł. Sama byłam uparta, ale nie tak jak ona. Zawsze stawiała na swoim. Aniela nie lubiła Edka tak po prostu. Zawsze mi mówiła, że coś jej w nim nie pasuje. Sądzi, że jest sztucznie towarzyski. Ja natomiast nie mam do niego żadnych uprzedzeń. Jest moim najlepszym przyjacielem i jest ważny dla mnie. Wiele ze sobą przeżyliśmy.
- A po co ci to przezwisko Edziu? - zaśmiałam się. - Już ci się nie podoba moje imię?
- Anka! - przewrócił oczami.- Nie chcę non stop zwracać się do ciebie Anka i Anastazja. Kwiatuszku aż tak ci się nie podoba? - zaśmiał się lekko.
- Lepsze to niż filodendron! - poklepałam go po ramieniu śmiejąc się.
- Możesz być filodendronkiem. - zaśmiał się.
- Kwiatuszku wystarczy. - zaśmiałam się ponownie.
Wybiła godzina trzynasta dwie. Na środku dziedzińca pojawił się dyrektor Górski.
- Dzień dobry droga młodzieży! Chciałem wam powiedzieć mój plan na wasze matury. Mówię po polsku, żeby było to lekko zaszyfrowane dla pozostałych. - spojrzał na niektórych uczniów pochodzenia niemieckiego, którzy czekali na rozpoczęcie lekcji w szkole do której uczęszczali. - Tutejsza dyrekcja zgodziła się was przygarnąć w czasie matur. To właśnie tu je będziecie zdawać. Przynajmniej tyle mogę dla was zrobić.
- Dostaniemy informacje o terminie, tak? - zapytała jedna z dziewczyn niedaleko nas.
- Oczywiście. Wiem, że korespondencja jest opóźniona, ale postaram się wysłać je z na tyle dużym wyprzedzeniem, aby zdąrzyły dotrzeć do każdego z was. Bardzo wam dziękuję za przyjście.
- To my dziękujemy - powiedziałam.
Dyrektor pożegnał się i wyszedł z dziedzińca. Uczniowie naszej szkoły też zaczęli się zbierać, tak samo jak tutejsi, którzy śpieszyli się na lekcje z powodu dzwonka.
- Idziecie już do domu? - zapytał Edek widząc, że się zbieramy.
- Nie, do baru na piwo. - powiedziała kpioco Aniela.
- W twoim towarzystwie bym się nie zdziwił. - mruknął.
- Co żeś.. - zaczęła blondynka, ale nie skończyła.
- Stop! - stanęłam między nimi. - Nie będę tego słuchać. Kiedy mnie nie ma może się kłócić, ale przynajmniej w moim towarzystwie starajcie się być dla siebie mili.
- Jasne kwiatuszku. - mruknął Edek.
Weszłam pomiędzy nich i w ten sposób wyszliśmy z dziedzińca.
- Czujesz się już całkiem dobrze? - zapytał, kiedy weszliśmy na teren parku.
- Tak. Bardzo ci dziękuję za uratowanie. - uśmiechnęłam się.
- Znasz go może? - zapytał.
- Kogo?
- Tego idiotę co to wymyślił. -mruknał zły.
- Ten twój idiota to.. - zaczęła Aniela.
- To z pewnością jakiś Niemiec! - powiedziałam wyprzedzając ją.
- Z pewnością. Tylko oni są aż tak durni. - rzekł przytakując głową.
Odwróciłam głowę w stronę Anieli. Spojrzałam na nią wzrokiem pełnym wyrzutów.
- No co? - zapytała szeptem, ledwo słyszalnym.
W odpowiedzi tylko głośno westchnęłam.
Śnieg ponownie zaczął padać. Czułam jak ponownie marzną mi ręce.
- Zimno ci? - zapytał.
- Trochę.. - powiedziałam pocierając dłonie.
- Daj.. - podał mi swoją dłoń.
Z zaciekawieniem podałam mu jedną. On ścisnął ja mocno. Jego dłonie były ciepłe, jakby wcale nie był za zewnątrz. Po chwili schował moją dłoń razem z jego dłonią do swojej kieszeni w płaszczu. Przez ten gest przybliżyłam się do niego, a w ten sposób, co kilka kroków ocieraliśmy się o siebie ramionami. Uśmiechnęłam się na ten gest. To miłe z jego strony.
Odwróciłam lekko głowę w stronę Anieli. Ta tylko przewróciła oczami i uśmiechnęła się do mnie.
W ten sposób po kilku minutach drogi wyszliśmy za parku. Doszliśmy do jednego ze skrzyżowań na którym pożegnałyśmy się z Wilczyńskim.
Dalej szłyśmy razem do kamienicy Anieli.
- Podobasz mu się. - powiedziała przerywając długą ciszę.
- Słucham? - zapytalam oburzona.
- Dobrze słyszysz. - przewróciła oczami. - Przecież to widać.
- Ja nic nie widzę.
- Ważne, że otocznie to widzi.
- To mój przyjaciel. Najlepszy przyjaciel. I tak pozostanie. - powiedziałam z powagą.
- Mam nadzieję. - mruknęła. - Myślisz, że kryje ciebie i Rudego na darmo? Chce być na waszym ślubie, a nie na twoim z Edkiem. Anastazja Bytnar brzmi o niebo lepiej niż Anastazja Wilczyńska.
- Aniela! - krzyknęłam uderzając ja w ramię.
Rozmawiałyśmy jeszcze trochę wracając do pomysłu pana Górskiego. Nim się obejrzałyśmy byłyśmy już na korytarzu w kamienicy.
- Do zobaczenia, kiedyś tam.. - powiedziała Aniela dotykając klamki.
- Nie mów tak. Przecież wytrzymasz jeden dzień siedząc w domu. Dla mnie to nie nowość. - wzruszyłam ramionami.
- Pa! - powidziała i otwarła drzwi.
- La Aniela! - powiesiłam i zwróciłam się ku wyjściu.
Szłam szybkim krokiem do mojej kamienicy, ponieważ nasiliły się opady śniegu. Widoczność stała się ograniczona. Trafiłam szybko do kamienicy i po chwili byłam w mieszkaniu.
- Wróciłam! - zawołałam, kiedy zdejmowałam płaszcz.
- Chyba się nie śpieszyłaś! - powiedział o dziwo Maciek.
- Maciek? - zapytałam zdziwiona.
- Dawidowski, owszem. Myślałem, że pierwsze zapoznanie przeżyliśmy kilka lat temu. - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Co ty tu robisz? - zapytałam siadajc obok na kanapie. - I gdzie Tadeusz?
- Tadeusz mnie zaprosił, bo podobnież się nudził. A jakieś pięć minut temu poszedł do piekarni twojej mamy, bo zadzwoniła.
- Po co?
- Powiedziała, że przyszła dostawa i żeby pomógł jej rozpakować.
- Nie poszedłeś z nim? - zapytałam zdziwiona.
- Poprosił, żebym został gdybyś wróciła.
- Rozumiem. - przytaknełam głową.
Nastał moment ciszy, którą po chwili postanowiłam przerwać.
- Co z Rudym? - zapytałam, bo to pytanie dawno mnie nurtowało. - Dawno go nie widziałam..
- Aaa, bo ty nie wiesz.. - westchnął lekko.
- O czym? - zapytałam zestresowana.
- Dostał ochrzan od Orszy i Zeusa za tą akcję z flagami. Został zawieszony na miesiąc.
- Kiedy koniec zawieszenia? - zapytałam z powagą.
- Jutro.
- Czemu mi nie powiedzieliście? - zapytałam bawiąc się palcami.
- Wiedziałem tylko ja i Zośka. Nikt inny nie.
- Czemu?
- Myślisz, że jaka by była reakcja innych, gdyby się dowiedzieli, że Rudy dostał zawieszenie za wywieszenie polskich flag? Byli by oburzeni i pomyśleli by, że Orsza jest przeciwko nam. A tu chodziło tylko o to, żeby go ukarać za to, że robił samowolkę. Działał bez rozkazu.
- Chodzi o to, żeby nikt nie pomyślałz że został ukarany za okazywanie polskości? - zapytałam.
- Coś w tym stylu.
- Rozumem. - westchnęłam i spojrzałam na niego. - Dziękuje, że mi powiedziałeś.
- Nie ma za co mała. - uśmiechanł się do mnie.
- A jak Orsza się dowiedział?
- Janek sam się przyznał. Poszedł tam od razu po akcji, zanim jeszcze przyszedł tu.
Pokiwalam tylko głową na znak, że rozumem.
Jakieś pół godziny później wrócił Tadeusz razem z mamą. Nasza czwórka zjadła razem coś w stylu obiado-kolacji, bo była już godzina szesnasta.
Opowiedziałam im wszystkim o planie co do naszych matur. Dawidowski pobył jeszcze godzinę, a następnie wrócił do siebie. Resztę dnia mineła niezwykle szybko.
~~~~~~~~~~~~~~
Oto nowy rozdział! Miał się pojawić wcześniej, ale Wattpad mi się straszliwie ścinał! Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba! Miłego czytania!
Przepraszam za wszelkie literówki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top