Rozdział 26

Wczoraj odbyło się spotkanie Orszy i Heńka. Jedyną informacją jaką mi udzielono jest to, że wszystko poszło sprawnie, nikt ich nie widział, nie interesował się nimi. Wszystko w normie. Jednakże nikt nie udzielił MI, osobie która na ten pomysł wpadła, żadnej informacji dotyczącej oficjalnego przyjęcia Heńka. Podobno wszystkiego dowiemy się w najbliższym czasie.

- Anka! - zawołała głos jak się domyślałam w salonie.

Jęknęłam niezadowolona, że o tak wczesnej godzinie jestem zmuszona wstać z łóżka. Była zaledwie ósma. Ja wiem, że jest wojna i czas jest na wagę złota, ale dopóki my nic nie robimy, ja mam prawo się wysypać.

Wstałam z łóżka i będąc nadal w piżamie otwarłam drzwi pokoju.

- Co ty chłopie chcesz? - zapytałam ziewając.

Tadeusz wyszedł z kuchni i spojrzał na mnie jakbym była co najmniej Hitlerem w bikini.

- Nic nie mów. - mruknęłam.

Miałam pełną świadomość tego, że wyglądam koszmarnie. Strasznie męczyłam się tej nocy. Budziły mnie koszmary, jeden po drugim.. Budziły mnie krzyki ludzi na ulicach, co prawdę mówiąc nie było nowością, ale te dzisiejsze.. Było ich z pewnością więcej, były głośniejsze.. Strasznie ciarki przeszywały moje ciało nawet na ich wspomnienie. Nocą, kiedy byłam sama i słyszałam te krzyki czułam się jak w piekle. Wielkim, krwawym niemieckim piekle..

- Ciężka noc? - zapytał ponownie chowając się w kuchni.
- Tak.. - powiedziałam opierając się o futrynę. - Powiesz mi co chciałeś? I tak już nie zasnę..
- Skończył się chleb. Chciałem, żebyś poszła do mamy, ona ci da jakiś świeży.
- Dobrze. - powiedziałam i już miałam ponownie skryć się w swoim pokoju. - A czemu ja? - zapytałam z ciekawości.
- Bo ci to dobrze zrobi. Spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- W tych czasach spacer potrafi być wyrokiem śmierci. - mruknęłam.
- Fakt.. - powiedział zmieszany. - Ale wiesz o co mi chodziło..
- Wiem. - zaśmiałam się. - Zaraz pójdę, tylko się ubiorę.

Poszłam ponownie do swojego pokoju. Otwarłam szafę i zaczęłam wzrokiem jeździć po każdym skrawku materiału jaki się tam znajdował. Granatowa sukienka z krótkim rękawem, przepasana białą wstążką w pasie, z rozkloszowanym dołem w duże i małe grochy. Podeszłam jeszcze szybko do komody i wyjęłam z niej wstążkę w podobnym kolorze. Wzięłam wszytko i poszłam do łazienki. Odświeżyłam się, ubrałam, zaplotłam warkocza i związałam go wstążką. W końcu wyszłam z łazienki.

- Gotowa? - zaśmiał się Tadeusz wychodząc z kuchni.
- A nie widać? Wreszcie wygląda jak człowiek, a nie jak wiedźma. - zaśmiałam się.
- Wiedźmą to ty będziesz nie ważne czy wystrojona czy nie wystrojona. - zaśmiał się i pokazał mi język.
- Ah tak? - zapytałam zakładając ręce na biodra. - To niech się pan dowódca nie zdziwi, że ta wiedźma jak będzie pan ranny nie kiwnie nawet palcem.
- Pozwolisz bym się wykrwawił? - zapytał z udawaną urazą.
- Wiedźmy to nie ruszy.

Wybuchneliśmy obydwoje śmiechem.

Tak dawno nie przekomażaliśmy się w ten sposób. Tak zwyczajnie, jak brat i siostra. Tak jak zadawanych lat. Po prostu. Tak mało trzeba było, żeby poprawić mi humor.

- Dobra, już dobra. Niech ta wiedźma idze już po ten chleb, bo będzie sobie go chyba musiała wyczarować. - zaśmiał się.

Usiadł na fotelu i rozłożył gazetę.

- Zaraz wrócę. - powiedziałam poprawiając płaszcz.
- Uważaj na siebie. - powiedział na chwilę odsłaniając twarz.
- Jak zawsze. - przewróciłam oczami. - Będę uważać. - odpowiedziałam widząc jego zmartwioną minę.

Wyszłam z mieszkania i żwawym krokiem szłam korytarzem. Kiedy wyszłam na ulicę zobaczyłam, że śnieg zaczął się powoli roztapiać. Lekkie promyki słońca za wszelką cenę chciały przebić się przez chmury.

Nagle poczułam uścisk na przedramieniu.

- Dzień dobry, a gdzie panienka się wybiera? - zapytał Janek.
- A wie pan, że nie powinno się tak straszyć ludzi na ulicy? - zapytałam unosząc brew.
- A przestraszyła się panienka? - zaśmiał się.
- Może - powiedział obojętne.

Ponownie zaczęłam iść. Janek podbiegł do mnie i szedł teraz razem ze mną.

- Przyczepiłeś się jak rzep psiego ogona. - zaśmiałamsię.
- Ja się przyczepiam tylko do ciebie. - uśmiechnął się głupio.

Przewróciłam oczami i się zaśmiałam.

- Aż tak ci przeszkadza moje towarzystwo? - zapytał z udawaną urazą.
- Twoje? Nigdy. - zaśmiałam się.
- No mam nadzieję. - również się zaśmiał. - Daj rękę. - powiedział wystawiając dłoń w moim kierunku.
- Tym razem mam ciepłe. - zaśmiałam się lekko.
- Po prostu daj. - przewrócił oczami.

Westchnęłam lekko i podałam mu moją dłoń. Ten splótł nasze palce i w ten sposób szliśmy już dalej.

- To było takie trudne? - zaśmiał się.
- A skąd miałam wiedzieć gdzie trzymałeś ostatnio ręce? - zaśmiałam się
- Nigdy ci to nie przeszkadzało. - powiedział lekko zdziwiony.
- Bo nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - wzruszyłam ramionami.
- Dawno mi tak nie dogryzałaś. - zaśmiał się i spojrzał przed siebie.
- Tęskniłam za tym.. - uśmiechnęłam się.

Janek spojrzał na mnie takimi radosnymi oczami i wielkim uśmiechem na twarzy.

- Uwierz mi, że ja też.- powiedział i uniósł nasze splecione dłonie, po czym pocałował wierzch mojej. - A gdzie w końcu idziesz?
- Do piekarni, po chleb. - oznajmiłam.
- Patrz jaki los jest dla mnie łaskawy! - zaśmiał się. - Miałem iść właśnie po drożdżówki.
- Głupi ma zawsze szczęście.. - mruknęłam.
- Co powiedziałaś? - spojrzał na mnie z poważną miną.

Nagle przyciągnął mnie do siebie i zaczął łaskotać.

- Janek! Jesteśmy na ulicy! Tu są Niemcy! - zawołałam próbując złapać oddech.
- Odszczekaj to! - zaśmiał się.
- Ani mi się śni.

W ten sposób tylko nasilił swój atak.

- Dość! - zawołałam próbując zabrać jego ręce.
- Odszczekaj! - zawołał ponownie.
- Dobra.. - mruknęłam niezadowolona. - Hau! - zawołałam i wybuchłam śmiechem.

Janek też wybuchł śmiechem, ale poprawił mnie do normalnej pozycji.

- Ty to masz pomysły.. - zaśmiał się przewracając oczami.
- Jak ty. - odparłam. - Dlatego do siebie pasujemy. - wypaliłam.

Po chwili zrozumiałam co powiedziałam. Natychmiastowo zrobiłam się czerwona i przyśpieszyłam kroku, aby zostawić Janka za sobą.

- Brawo Anka! Jak ty coś palniesz.. - pomyślałam.

Janek stał chwilę jak wryty i analizował słowa Anki. Uśmiechnął się do siebie szeroko, a na sercu zrobiło mu się tak jakoś cieplej. Zobaczył, że Anastazja się oddala, więc szybko do niej podbiegł.

- Ani słowa. - warknęłam.

Chłopak za wszelką cenę chciał nie wybuchnąć śmiechem.

- Ładnie ci w warkoczu. - powiedział, żeby rozluźnić atmosferę.

Chociaż.. Przecież powiedział to też, bo było to prawdą. Zawsze najbardziej podobała mu się w tym jego ulubionym warkoczu.

- Powiedziałam ani..! - warknęłam patrząc na niego. - Znaczy.. - właśnie dotarło do mnie co powiedział. - Dziękuje. - dodałam krótko.

Moje policzki płonęły krwista czerwienią. Chłopak zaśmiał się tylko cicho.

Kiedy doszliśmy do piekarni stanęłam przed drzwiami na moment, odetchnęłam ciężko i dopiero pchnęłam drzwi. Była całkiem spora kolejka. Mamy nie było przy ladzie, co oznaczało, że jest chwilowo na zapleczu. Stanęłam, więc obok kolejki przy ladzie. Gdy się odwróciłam zobaczyłam jak Janek rozgląda się za drożdżówkami.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i ponownie spojrzałam do przodu.

- Proszę mam tylko dwa. - powiedziała mama podając kobiecie pączki.
- Tyle też mi wystarczy. - powiedziała uśmiechnając się.

Nagle poczułam czyjeś ręce obejmujące mnie w talii. Podskoczyłam lekko przestraszona.

- Ciii - szepnął mi Janek do ucha.

Swoim torsem dotykał moich pleców, przez co po całym ciele przeszył mnie dreszcz.

- Janek, co ty..? - szepnęłam niezadowolona.
- Ten Niemiec na ciebie patrzy. - mruknął niezadowolony.

Spojrzałam, więc ukradkiem w stronę owego Niemca. Był to jakiś niemiecki żołnierz, w mundurze. W ręce trzymał czapkę, a spojrzeniem lustrował naszą dwójkę.

- Jesteśmy w piekarni mamy, nic by mi nie zrobił. - przewróciłam oczami.
- Lepiej dmuchać na zimne. - mruknął.
- Obściskujesz mnie bez mojej zgody, jak jakiś zboczeniec. - mruknęłam.
- Gdyby ci to przeszkadzało już dawno byś się wyrwała. - powiedział z cwanym uśmieszkiem.
- Nich cię diabli.. - mruknęłam po cichu.

Janek zaśmiał się cicho i pocałował mnie we włosy.

- Och dzieci! - klasnęła w dłonie mama. - Co chcieliście?
- Chleb się skończył. - powiedziałam zabierając ręce Janka i podchodząc bliżej mamy.
- Masz. - podała mi cieplutki bochenek.
- Mamo.. - powiedziałam po cichu.
- Tak? - zapytała.

Przybliżyłam się do niej i powiedziałam jej coś na ucho. Kobieta uśmiechnęła się ciepło i podała mi to, co prosiłam. Wzięłam wszystko i podeszłam do Janka.

- Chodź. - kiwnełam głową na drzwi.
- Jeszcze drożdżówki.. - powiedział odwracając się w stronę półek.
- Chodź. - powiedziałam stanowczo i pociągnęłam go za rękę.

Wyszliśmy z piekarni i szliśmy spowrotem.

- Masz - powiedziałam podając mu zapakowane w papier drożdżówki.
- Anka.. Przecież mogłem sam kupić. - spojrzał na mnie.
- Mogłeś. - wzruszyłam ramionami. - Ale ja byłam sprytniejsza. - uśmiechnęłam się.
- Dziękuje. - pocałował mnie w policzek.
- Świeżutkie. Mama schowała pod ladą. Nur für Polen. - zaśmiałam się.

Chłopak ponownie złapał mnie za rękę i szliśmy dalej.

- Łapanka! Ludzie łapanka! - wolał tłum ludzi biegnących w naszą stronę.

Spojrzałam porozumiewawczo na Janka i od razu weszliśmy w pobliską uliczkę. Ukryliśmy się za ścianą i oczekiwaliśmy końca tego horroru.. Jednak nie mogłam się powstrzymać.. Wyjrzałam lekko, aby sprawdzić, kto z tych niewinnych ludzi straci dziś życie. Widok zmroził mi krew w żyłach.

Iwona..

Ta sama Iwona, której parę tygodni temu pomogłam. Zakryłam usta dłonią i czułam napływające do oczu łzy.

Kobieta chyba mnie dostrzegła, bo spojrzała na mnie i lekko ręką nakreśliła znak krzyża.

W ten sposób Iwona chciała pokazać Bogu, aby miał w opiece wszystkich ludzi, którzy bezinteresownie pomagają w tym strasznym czasie, z głównym naciskiem na Anastazję, która przecież przyjęła obcą kobietę z dzieckiem pod dach, opatrzyła i nie zadawała zbędnych pytań.

I nagle rozległy się strzały karabinów.

Janek przyciągnął mnie do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Przecież ona nie była niczemu winna.. Miała dziecko.. No właśnie!

- Janek.. - powiedziałam przez łzy.
- Cichutko.. - wyszeptał i zaczął mną lekko kołysać.

Sam miał lekko załamany głos. Takie sytuacje złamały by nawet najtwardszych..

- Ona miała dziecko.. - powiedziałam odwracając się przodem do niego. - Mateuszek.. Nie było go tam z nią.
- Biedny chłopak.. - powiedział smutno.

- Pani doktor? - zapytał dziecięcy lekko sepleniący głos.

Momentalnie obydwoje się odwróciliśmy.

Zza starych desek opartych o ścianę budynku wyłoniła się mała główka. Wytarłam szybko łzy w rękaw płaszcza, a Janek mnie wypuścił. Ostrożnie podeszłam do owych desek. Przykucnełam przy nich.

- Pani doktor? - zapytał ponownie głosik.
- Mateusz? - zapytałam uśmiechając się lekko.

Chłopczyk wyszedł zza desek i uwiesił mi się na szyi. Podniosłam się szybko trzymając chłopca na rękach. Mały trzymał mnie kurczowo za szyję.

Uśmiechnęłam się..

Cieszyłam się, że ten mały chłopiec, ten mały promyczek, ta cząstka Iwony nadal żyje.

- Mateunio mów do mnie ciociu, dobrze? - zapytałam po cichu.
- Dobrze. - powiedział ponownie się wtulając.
- Pani doktor? - zapytał Janek podchodząc do nas.
- Kiedyś opatrywałam jego mamę. - kiwnełam dyskretnie w miejsce, gdzie owa kobieta kilka minut wcześniej straciła życie.. - Mateunio - zwróciłam się do chłopca. - Co ty tu robisz?
- Mama kazała mi się tu schować, a potem gdzieś poszła.

Pogładziłam go po plecach i pocałowałam we włosy. Serce mi się łamało na myśl, że to nic niewinne dziecko właśnie straciło matkę..

- Ciociu.. A kto to jest? - powiedział patrząc na Janka.
- To jest.. Eee - nie wiedziałam co powiedzieć.

Chciałam wymyśleć coś, aby chłopiec zapamiętał, ale nie było to naszym prawdziwym imieniem, bądź pseudonimem.

- Wujek - wypalił Janek.

Spojrzałam na niego zdziwiona z lekkim wyrzutem. No chyba lepiej wymyśleć już nie mógł! Gratulacje pomysłowości!

- To znaczy, że jesteś mężem cioci? - zapytał patrząc tym razem na mnie.
- Jasne, że n..
- Że tak. - chłopak uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
- Fuj. - chłopiec pokazał język.
- No właśnie fuj. - zaśmiałam się cicho. - Bez niepotrzebnych czułości, wujku. - poklepałam go po ramieniu.
- To co.. - westchnęłam. - Chodźmy do mnie. Wymyślimy co dalej..
- Jak siebie życzysz. - powiedział już całkiem poważnie.
- Mateuszku? A lubisz może krówki? - zapytałam chłopca.
- Tak! - powiedział pełen entuzjazmu.
- Wujku idź na bazar po krówki, dobrze? - zapytałam odwracając się do Janka.

Zaczęłam szperać w kieszeni z zamysłem znalezienia pieniędzy.
- Masz.
- Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. - powiedział oburzony.
- A za co je kupisz? - zapytałam unosząc brew.
- Mam pieniądze. A poza tym zamiast pieniędzy wolę buziaka. - wskazał palcem na policzek.
- Właśnie dlatego daje ci pieniądze. - zaśmiałam się i przewróciłam oczami.
- Zaraz przyjdę. Idźcie już. - oznajmił i ruszył w swoją stronę.

- To co Mateunio? Idziemy do drugiego wujka. - uśmiechnęłam się.
- Dobrze. - dziecko ponownie wtulilo się w moje ramię.

Szłam trochę szybszym krokiem w stronę mojej kamienicy. Dziecko wtulio się we mnie. Miałam nadzieję, że znajdziemy jakieś schronienie dla niego. Ciągle z tyłu głowy miałam myśl, że przed chwilą zginęła jego mama.. Jak my mu to wytłumaczymy..

Zapukałam delikatnie do mieszkania, a po chwili otworzył mi Tadeusz.

- Wujek! - zawołał chłopczyk, kiedy postawiłam go na ziemi.
- Mateuszek! - zawołał Tadeusz.

Podniósł chłopca nad swoją głowę i zaczął się obracać wokół własnej osi. Gromki śmiech dziecka rozniósł się po mieszkaniu. W końcu chłopak postawił dziecko na ziemi i poprosił, żeby usiadło na kanapie.

Poszłam do kuchni, zostawiłam tam chleb i drożdżówki Janka.

- Drożdżówki? - zapytał Tadeusz wchodząc za mną do kuchni.
- To są Janka. Kazałam mu iść na bazar po krówki dla Mateusza.- westchenęłam ciężko patrząc na dziecko siedzące na sofie.
- Czemu go przyprowadziałaś? - zapytał. - Gdzie Iwona?
- Iwona nie życie.. - ponownie łzy naleciały mi do oczu.

Tadeusz rozłożył ramiona, a ja wtuliłam się w niego. Gładził lekko moje plecy.

- Co się stało? - zapytał po cichu.
- Złapali ją w łapance.. Udało jej się ukryć Matiego. Razem z Jankiem ukryliśmy się za rogiem, widzieliśmy wszystko. Zanim ją rozstrzelali zdąrzyła nawet na mnie spojrzeć. Po wszystkim powiedziałam Jankowi, że Iwona miała dziecko i w tym samym czasie usłyszeliśmy szelest. Iwona ukryła do za deskami.
- Szczęście w nieszczęściu.. - westchnął. - Co teraz z nim?
- Nie mam pojęcia.
- Może Orsza ma jakieś znajomości? - spojrzałam na niego z nadzieją w oczach.
- Moglibyśmy zadzwonić do Maćka. Miał iść do Orszy w sprawie Heńka, może by mu coś powiedział.
- Czemu Maciek, a nie ty? - zapytałam zdziwiona.
- Bo tłumaczyłem mu, że Orsza i tak nic mu nie powie. - zaśmiał się. - Ale on się uparł. Jestem pewien, że poszedł tam na marne.

Nagle mój brzuch zaczął głośno domagać się jedzenia.

Razem z Tadeuszem wybuchneliśmy śmiechem.

- Zjedz coś. - zaśmiał się i pocałował mnie we włosy.

Puścił mnie z uścisku, a ja podeszłam do blatu kuchni.

- Mateunio? - zawołałam. - Jadłeś śniadanie?
- Tak ciociu. - odpowiedział chłopczyk.
- Ciociu? - zapytał Tadek.
- No, a jak ma na nas mówić? - przewróciłam oczami. - Przecież nie podam małemu dziecku jak naprawdę się nazywamy. Idź już lepiej, wujku. - wygoniłam go z kuchni.

Anastazja zaczęła robić dla siebie coś do jedzenia, a Tadeusz poszedł do salonu. Chłopiec grzecznie czekał na kanapie.

- To co młody? - zapytał Tadeusz. - Lubisz rysować?
- Tak! - zawołał.

Tadeusz zaśmiał się cicho i poszedł do swojego pokoju po jakieś kartki i ołówki. Po chwili wrócił i razem z chłopcem zaczęli rysować różnorakie malunki.

- Mam nadzieję, że Orsza ma jakieś kontakty.. - powiedziałam sama do siebie, robiąc kanapkę.

Kiedy ją zrobiłam, nawet nie brałam talerza tylko od razu poszłam z nią do salonu, aby doglądać co robią chłopaki. Usiadłam sobie na fotelu i obserwowałam jak rysują.

- Do Maćka zadzwonimy jak przyjdzie już Janek. Może on ma jakiś inny pomysł. - oznajmiłam.
- Możliwie. - odpowiedział. - A tu narysuj oczko. - wskazał palcem na miejsce na kartce, które zapewne było przeznaczone na oko.

Uśmiechnęłam się delikatnie, rozczulona tą chwilą.

Ciekawe czy jak Tadeusz będzie miał dzieci to będzie się nimi tak samo zajmować. Może będzie dane mu je mieć z Anielą? Była bym wtedy chyba najszczęśliwszą ciocią na ziemi! A Aniela była by na pewno w niebie, gdyby mogła założyć rodzinę z Tadeuszem.

Głupcy..

Czemu ta dwójka nadal nie zrobiła jakiegoś pierwszego poważnego kroku? I nie mam na myśli sytuacji z Sylwestra! Mam na myśli wyznanie uczyć. Przecież oboje się kochają.

- Przyganiał kociął garnkowi.. - pomyślałam.

Jestem pewna, że Aniela mogła by to samo powiedzieć o mnie. Ale ja w przeciwieństwie do niej nie wiem czy Janek co czuje. A ona może mieć świadomość tego, że Tadeusz jest nią zainteresowany.

- Jestem! - wyrwał mnie z zamyślenia głos Janka. - Patrz Mateusz! Mam krówki!
- Krówki! - zawołał sepleniąc.

Janek położył je na stoliku, a chłopiec od razu wziął się za ich pałaszowanie.

- Twoje drożdżówki są w kuchni. - kiwnełam głową w jej stronę.
- Nie jestem głodny. - powiedział szybko.

Podszedł do naszej dwójki i usiadł obok Tadka na sofie.

- Macie pomysł? - powiedział trochę ciszej.
- Chcieliśmy zadzwonić do Maćka, żeby zapytał czy Orsza nie ma jakiś znajomości. - oznajmiłam.
- To dzwoń szybko. Może jeszcze nie wyszedł. - powiedział Tadek.

Podeszłam, więc do telefonu i wybrałam numer Dawidowskiego. Chłopcy zaczęli rozmawiać z Mateuszem, żeby nie zwracał uwagi na rozmowę telefoniczną.

- Słucham? - odpowiedział kobiecy głos.
- Dzień dobry tu Anastazja, czy jest jeszcze Maciek?
- Masz szczęście moja droga, właśnie miał wychodzić. - powiedziała. - Maciek! Anastazja dzwoni!
- Co jest? - zapytał Maciek.
- Idziesz do Orszy?
- Tak, właśnie miałem wychodzić. - oznajmił.
- Zapytaj się czy zna kogoś, kto mógłby zająć się osieroconym chłopcem.
- Jak to?
- Nie zadawaj zbędnych pytań. - mruknęłam. - Opowiem ci jak przyjdziesz. Tylko proszę, zapytaj.
- Zapytam. - opowiedział. - Serwus!
- Serwus! - odłożyłam słuchawkę.

Oparłam się o kredens i spojrzałam na chłopaków, którzy kłócili się o to, gdzie Mateuszek powinien narysować kotka. Wybuchłam śmiechem.

- Co? - zapytali Tadeusz i Janek w tym samym czasie.
- Jesteście rozkoszni. - zaśmiałam się i usiadłam na fotelu.
- Ja zawsze jestem. - powiedział Janek uśmiechając się cwanie.
- Wujku - Tadeusz walnął go w tył głowy i zaśmiał się - Pokaż Mateuszowi jak się rysuje kota.

Zaśmiałam się widząc niezadowoloną minę Janka i to jak drapie się po głowie.

***

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Nareszcie! - zawołałam wstając z podłogi.

Podeszłam do drzwi i szybko je otwarłam, wpuszczając tym samym Maćka do środka.

- I jak? - zapytaliśmy we trójkę zgranym chórem.
- Najpierw wytłumacz mi o co chodzi. - powiedział siadając na fotelu i ukradkiem wskazując na Mateusza.
- Nie ma tak! - mruknęłam.

Chłopaki zaśmiali się pod nosem.

- Chodź do kuchni, opowiem ci wszystko. - powiedziałam łapiąc go za rękę.

Weszliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole. Podparłam głowę rękoma.

- To jest Mateusz. Jest synem Iwony, kobiety, którą kiedyś opatrywalam..
- Wiem, Tadeusz wspominał.
- Iwona zginęła dziś w łapance.. - spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

Widziałam, że zrobiło mu się trochę głupio.

- Zdąrzyła ukryć Matiego. Razem z Jankiem go znaleźliśmy i przyprowadziliśmy tu. - spojrzałam na niego - Maciek. - złapałam jego dłoń. - My musimy znaleźć mu jakiś dom. On jest sam.

Wytarłam łzy rękawami i poprawiłam sukienkę.

- Dobra. Co powiedział Orsza?
- W tym problem.. - podrapał się po karku. - Nie powiedział nic.
- Jak to?
- Nie było ani jego, ani Zeusa.. Podobno pojechali do jakiś ważniejszych władz jeszcze w sprawie Heńka..

Przetarłam nerwowo dłońmi twarz.

- Przepraszam..
- Przecież do nie twoja wina. - powiedziałam. - Coś wymyślę..
- Pytałaś Anieli?
- Aniela! - zawołałam zrywając się z krzesła.
- Czyli nie pytałaś - zaśmiał się.
- Chodź, poznasz Mateusza. - uśmiechnęłam się.

Wyszliśmy do salonu, gdzie chłopaki bili się poduszką.

- Mateunio - powiedziałam przykucając przy nim. - To jest wujek. Eee.. kolejny.- powiedziałam zakłopotana.
- Cześć - Maciek podał mu rękę.

Chłopiec podał mu swoją małą dłoń i przytulił się do nóg Dawidowskiego. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok.

Maciek w roli ojca.. To będzie genialne! Jestem pewna, że Basia będzie zachwycona.

- Zadzwonię do blondi. - powiedziałm na ucho do Tadka.
- Wiesz co się z nią dzieje? Dawno jej nie widziałem..
- Ja też. Ale nie martw się. Przecież to Aniela. - uśmiechnęłam się na pocieszenie.

Szczerze mówiąc, sama się martwiłam. Długo się nie odzywała, nie widziałam jej nigdzie na ulicy..

Podeszłam ponownie tego dnia do kredensu i wykręciłam numer do blondynki.

*pov.Aniela*

- Aniela odbierz! - zawołała mama z kuchni.
- Dobrze! - zawołałam wychodząc z pokoju.
- Kto o tej porze..- mruknęłam pod nosem i podniosłam słuchawkę. - Słucham?
- Aniela! - zawołał znany mi głos brunetki.
- O co chodzi? - zapytałam szeptem.
- Znasz może kogoś, kto zajął by się osieroconym chłopcem?
- Że co? - zapytałam zdziwiona.
- Nie zadawaj zbędnych pytań! - mruknęła.

Chwilę się zastanawiałam i wpadłam na pomysł.

- Chyba znam. Ale to nie rozmowa na telefon.
- To przyjdź, tylko szybko.
- Anka ja nie wiem. Muszę zapytać.. - westchnęłam. - Jeśli nie oddzwonię za pięć minut, niech ktoś z was przyjdzie do mnie. Powiem mu wszystko.
- No, dobrze. - odpowiedziała - Ej, który z wujków pójdzie do cioci? - zawołała dziewczyna.

- Cioci? Wujków? - pomyślałam.

- Maciek przyjdzie. - powiedziała po chwili.
- Dobrze, pa - odłożyłam słuchawkę.

Chwilę układałam scenariusz w głowie jak zacząć rozmowę z mamą.

Wiedziałam, że już jej podpadłam w tym tygodniu.. Nie będzie łatwo mi ją przekonać.

- Mamo.. - weszłam do kuchni.
- Aniela czy to coś ważnego? Jestem zajęta, jakbyś nie zauważyła. - powiedziała jak zawsze poddenerwowanym tonem.

- Dasz radę Aniela.. Spokój i opanowanie ducha.. - pomyślałam.

- Mogę wyjść na chwilę do Anki? Zaraz wrócę. - powiedziałam szybko licząc w duchu, że się zgodzi.
- Żartujesz? - zakpiła odwracając się w moją stronę. - Już cię wypuściłam w tym tygodniu do Anastazji. I co? I się spóźniłaś! - rzuciła ścierką na blat. - Zrobiłaś zadnia które zostawił ci nauczyciel?
- No..
- Pytam czy zrobiłaś! - krzyknęła.
- Jeszcze nie, nie miałam czasu. - powiedziałam zaciskajac zęby.
- To już! - wskazała na pokój. - Przypominam ci, że dziś masz dodatkową lekcje niemieckiego za to, że się spóźniłaś. - powiedziała podchodząc do wieszaka. - Już do pokoju! Masz zrobić te zadania zanim przyjdzie nauczyciel! - zawołała zakładając płaszcz. - Z taką córką są tylko problemy.. - warknęła.
- Z taką matką też. - mruknęłam pod nosem.
- Co powiedziałaś!? - krzyknęła. - Odwróć się! Już!
- Nic nie powiedziałam.

Mama podeszła do mnie i stanęła na wprost.

- Jeszcze kłamie w żywe oczy! - już podniosła rękę.
- No uderz. Jeden siniak mniej czy więcej.. Co za różnica. - powiedziałam czując napływające łzy.
- Do pokoju! - krzyknęła.

Poszłam szybko do pokoju. Dobrze, że powiedziałam Ance, że jak się nie odezwę to, żeby przyszedł Maciek..

Nagle uchyliły się lekko drzwi.

- Wychodzę do sklepu. Jak wrócę wszystko ma być zrobienie. - powiedziała nadal zła.
- Dobrze. - westchnęłam.

Zamknęła za sobą drzwi. Usłyszałam dźwięk zamka w drzwiach. Zerwałam się nagle z krzesła.

- A to żebyś mi nie zrobiła jakiegoś numeru! - zawołała i odeszła od drzwi.

Nerwowo zaczęłam napierać na drzwi i szarpać klamkę.

Nic..

Zsunęłam się załamana na ziemię opierając się plecami o drzwi.

- Nienawidzę cię! - warknęłam po cichu.

Moja matka.. Jest dla mnie niczym Niemcy dla Polaków.. Najgorsza..
Całe życie robiłam wszystko, żeby ją uszczęśliwić. Ślęczałam całymi dniami nad książkami, żeby być wzorową uczennicą. Pomagałam w domu jak mogłam. Miałam znajomych z dobrych rodzin. Byłam taką córką, jaką zawsze chciała mieć.

Ale jej to nigdy nie wystarczało.

Jej zdaniem nie nie robiłam, byłam najgorsza. Przynosiłam jej wstyd. Nie potrafilam nic zrobić. W domu nie kiwnełam nawet palcem. A nauka? Przecież jest mnóstwo lepszych ode mnie..

Zawsze jej nic nie pasuje. Jeszcze nigdy nic nie było zrobione dobrze.

Właśnie dlatego ojciec tak często wyjeżdża na te "spotkania z pracy". Sam nie może już wytrzymać z mamą. Jej zdaniem nic nie robi, nie ma go cały czas w domu, mało zarabia, ciągle wyjeżdża..

A on wyjeżdża coraz częściej, żeby móc odpocząć od niej. Sama zapytałam go nie raz czy nie wziął by mnie choć raz ze sobą. Ale po dłuższym namyśle oboje doszliśmy do wniosku, że nie miało by to prawa bytu. Co byśmy jej powiedzieli? Po co ja na spotkaniu z pracy?

Teraz z matką było coraz gorzej. Wyznaczyła mi własną godzine policyjną. Kiedy się spóźnię i wrócę po osiemnastej, mam dodatkową godzinę niemieckiego. Kiedy wrócę po tej właściwej godzinie policyjnej lub w ogóle nie wrócę na noc, mam trzy dodatkowe godziny.

Matka też nic nie wie o tym, że jestem w harcerstwie, a już właściwie w Szarych Szeregach. Gdyby wiedziała wyrzuciła by mnie na bruk. Jej zdaniem to bezsensowna bieganina z karabinami.

Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Wstałam i szybko pociągnęłam za szufladę. Wyjęłam z niej nową paczkę papierosów i szybko otwarłam, wyjęłam jednego i włożyła do ust. Zapaliłam go zapalniczką i zaczęłam powoli się nim zaciągać. Zacisnęłam mocniej pięści.

- Co ja teraz zrobię.. - powiedziałam.

Po namyśle wpadłam na pomysł. Wyjęłam szybko kartkę i zaczęłam na niej pisać. Napisałam szybko, co wiem odnośnie kogoś, kto zajął by się sierotami. Kiedy skończyłam pisać włożyłam kartkę do koperty. Szybko podeszłam do okna i wyczekiwałam, aż zobaczę Macieja. Otwarłam okno, żeby lepiej widzieć. Po chwili zobaczyłam sylwetkę dobrze znanego mi chłopaka. Szybko wystawiłam głowę za okno.

- Maciek! Maciek! - krzyknęłam.

Dawidowski zaczął się rozglądać dookoła.

- U góry! - zawołałam.

Maciek podniósł głowę i zobaczył mnie.

- Aniela? Co ty robisz?
- Słuchaj, rzucę ci teraz list, tam macie wszystko zapisane, jasne? - wyjaśniłam, omijając jego wcześniejsze pytanie.
- List jest za lekki. Poleci nie wiadomo gdzie. - powiedział.

Maciek ma rację. Jeżeli rzucę sam list na pewno nie wpadnie w jego ręce.

Podeszłam szybko do półki, zabrałam byle jaką książkę i włożyłam do niej list.

- Dobra, rzucę ci książkę tam jest list. - oznajmiłam ponownie wychylając się zza okna.
- Rzucaj! - zawołał rozkładając ręce.

Więc rzuciłam. Książka zaczęła spadywać na dół, ale chłopak ją złapał.

- Mam! - zawołał trzymając książkę w ręce.
- Maciek, przepraszam, że nie mogę przyjść.
- Nie przejmuj się, damy radę. I tak już dużo pomogłaś. Serwus! - pomachał mi i poszedł.
- Serwus.. - powiedziałam i zamknęłam okno.

Wyjęłam szybko kolejnego papierosa i zapaliłam go. Spojrzałam na zadania z niemieckiego.. Ze łzami spływającymi mi po policzkach zaczęłam je odrabiać.

Nie chciałam tego robić. Chciałam pokazać matce, że nie będę robić tego co mi każę. Ale teraz najważniejsza była dla mnie możliwość wyjścia z domu. Teraz kiedy za niedługo będziemy zaczynać zbiórki i akcje. Musiałam myśleć o krok dalej. Musiałam to zrobić, żeby uzyskać to co teraz jest dla mnie ważne - wolność.

*Pov.Anastazja*

- Gdzie on jest tyle czasu.. - zaczęłam chodzić nerwowo po salonie.
- Przecież zaraz przyjdzie. - powiedział Tadeusz.
- Jestem! - zawołał Maciek wchodząc do mieszkania.
- Nareszcie! - zawołałam - Co to? - wskazałam na książkę w jego ręce.
- Aniela dała mi list. Tam jest wszystko napisane. - wyjaśnił.
- List? - zapytał Janek - Przecież miała ci wszystko wytłumaczyć osobiście.
- Wiem właśnie. Rzuciła mi ten list z okna. - powiedział drapiąc się po głowie.
- Z okna? - zapytał Tadek.
- Nooo, tak. - wzruszył ramionami.
- Dobrze, tym zajmiemy się późnej. - powiedziałam biorąc od Maćka książkę i wyjmując list. - Teraz najważniejszy jest Mateusz.

Chłopaki podeszli do mnie, a ja otwarłam list. Zaczęłam go czytać po cichu, a chłopaki razem ze mną. Aniela przepraszała, że nie może przyjść, ale przynajmniej może pomóc nam w taki sposób. Napisała coś o zakonie niedaleko. Z tego co napisała, tamtejsze zakonnice zajmują się osieroconymi dziećmi, a po jakimś czasie, kiedy tych dzieci jest więcej zaufany transport zabiera dzieci na wieś do jakiejś zaufanej rodziny. Tam są bezpieczniejsze niż w Warszawie. Napisała, że możemy im zaufać, bo zna kilka zakonnic i to właśnie od nich się dowiedziała o tym wszystkim.

- To co? Musimy do nich iść. - powiedział Tadek.
- Wujku! - zawołał chłopiec.
- Tak? - zawołali we troje na raz.

Zaśmiałam się, a chłopaki i Mateuszek razem ze mną.

- Który wujek? - zapytałam patrząc na chłopca.

Chlopczyk podszedł do Janka i objął jego nogi.

- Ten wujek. - powiedział patrząc na mnie. - Wujku, pomożesz mi narysować pociąg. - zwrócił się do Bytnara.
- Jasne. - uśmiechnął się do dziecka.

Mateuszek pociągnęł go za rękę i oboje poszli usiąść na kanapie.

- Już się tak nie patrz. Za niedługo będzie bawił wasze. - zaśmiał się Maciek.
- Maciek! - warknęłam w tym samym czasie co Tadek.
- No co? Prawdę mówię! - oburzył się chłopak.
- Żebym ja ci zaraz takiej prawdy Basi nie powiedział! - mruknął Tadeusz.
- Ja i Basia nie mamy tajemnic. - założył ręce na klatkę piersiową.
- Tym lepiej. - powiedziałam.
- Dobra, koniec żartów zajmijmy się małym. - powiedział Tadek. - Jest godzina dwunasta, klasztor jest na pewno otwarty. Pójdziecie tam oboje.
- Czemu my? - zapytałam.
- Ty, bo wyjaśnisz wszystko zakonnicom. Maciek, bo w razie czego szybko ucieknie.

Kiwneliśmy z Dawidowskim na znak, że wszystko rozumiemy.

- Moim zdaniem idźcie od razu. Nie ma na co czekać.
- Zbieraj się ciociu. - powiedział Maciek klepiąc mnie po ramieniu.
- A co jeżeli go nie wezmą? - zapytałam.
- Niby czemu miały by brać inne dzieci, a jego nie? - zapytał zdziwiony. - Poza tym nic nie szkodzi spróbować. Jak się nie uda to znajdziemy inny sposób.

Podeszłam do wieszaka i szybko zarzuciłam płaszcz. Maciek tak samo szybko założył kurtkę i byliśmy już gotowi.

- Matuszek, chodź założysz kurtkę. - powiedziałam.

Chłopczyk szybko do mnie przyszedł i raz, dwa był już gotowy.

Wzięłam chłopca na ręce i wyszliśmy szybko z kamienicy.

- Żeby tylko nikt nas nie zatrzymał.. - pomyślałam.

Na nasze szczęście, udało nam się w spokoju dotrzeć do zakonu.

Wytłumaczyliśmy jednej z zakonnic, że przysłała nas Aniela oraz wyjaśniliśmy sytuację Mateuszka. Kobieta zrozumiała wszystko i powiedziała, że nam pomoże. Okazało się, że trafiliśmy w samą porę. O trzynastej samochód ma zabrać dzieci na wieś, bo jest komplet. Poprosiła, żebyśmy wrócili z Mateuszem za godzinę, wtedy kiedy będą ruszać w drogę.

- Dobrze, że się udało. - powiedziałam do Maćka, kiedy wracaliśmy.

Chłopiec szedł pomiędzy mną, a nim i trzymał nas oboje za ręce.

- Sam go zaprowadzę. W razie czego ucieknę. Nie ma co narażać więcej osób.
- Ale..
- Nie ma, ale. - powiedział stanowczo. - Wykazałaś się dobrocią na dziś. - uśmiechnął się. - Nie będziemy ryzykować. Pójdę sam.
- No dobrze - mruknęłam niezadowolona z tego faktu.
- Ej, uśmiechnij się. - szturchnął mnie ramieniem. - Mati powiedz cioci, żeby się uśmiechnęła.
- Ciocia uśmiechnij się! - zawołał podskakując do góry.

Zaśmiałam się lekko widząc jego szczerbaty uśmiech.

Weszliśmy szybko do kamienicy, a po chwili byliśmy ponownie w mieszkaniu.

- I jak? - zapytał Tadek.
- Wujek! - zawołał chłopczyk i przyczepił się do jego nogi.
- Cześć młody. - pogłaskał go po głowie. - Co on tu robi? - zapytał szeptem.
- Za godzinę mamy go zaprowadzić. Będzie akurat odwóz. - powiedziałam również szeptem.

Chlopczyk pobiegł do stolika i ponownie zaczął rysować.

- Gdzie Janek? - zapytałam.
- A tu! - zawołał łapiąc mnie od tyłu za boki.

Krzyknęłam przestraszona.

- Ty durniu! - zawołałam udarzając go w ramię.
- Było warto! - zaczął się głośno śmiać, a pozostali chłopcy razem z nim.
- Chłopaki.. - mruknęłam i poszłam do kuchni.

***

- Musimy zaraz wychodzić. - powiedział Maciek ubierając Mateuszowi kurtkę. - Mati pożegnaj się z ciocią i wujkami.
- A muszę? - powiedział smutno.
- Nie można odjeżdżać bez pożegnania. - pomierzwił mu włosy uśmiechnając się lekko.

Widziałam, że każdemu z nas było smutno żegnać się z tym małym promyczkiem. Przez te kilka godzin dał nam on tyle radości.

Chłopczyk poszedł do mnie i przytulił mnie mocno.

- A zobaczę was jeszcze? - zapytał patrząc na mnie.
- Na pewno malutki. - uśmiechnęłam się słabo i pocałowałam go w głowę.

Serce mi się łamało na myśl o tym, że mogłabym go już nie zobaczyć. Mam nadzieję, że Iwona gdzieś tam wysoko, będzie nad nim czuwać.

- Pa wujku! - zawołał przybijając piątkę z Jankiem - Miałeś mnie nauczyć rysować samolot!
- Jeszcze cię kiedyś nauczę. - zaśmiał się.

Następnie wtulił się w Tadeusza. Jednak nikt z nas nie usłyszał co mówili. Mówili sobie coś szeptem na ucho. W końcu chyba z nim zżył się najbardziej. To z nim spędził najwięcej czasu.

- No, komu w drogę temu czas! - powiedział Maciek. - Chodź młody.
- Pa! - powiedział ostani raz machając nam.
- Pa! - zawołaliśmy we trójkę.

Wyszli za drzwi i zniknęli. Przytuliłam się do Janka, który stał obok, a on ręką gładził moje ramię.

- Będzie bezpieczny. - powiedział po cichu.
- Chodźcie zjemy coś. - powiedział Tadek.

Widziałam, że nawet się wzruszył. Miał trochę zaszkolne oczy. Byłam pewna, że jemu najbardziej będzie brakować tego malucha.

Zjedliśmy jakiś prowizoryczny obiad, a po jakiejś pół godzine wrócił Dawidowski. Wszystko poszło sprawie i teraz Mateusz jest w drodze na wieś.

***

- Jak myślicie? Dojechali już? - zapytałam siedząc na kanapie.
- Na pewno. A tak właściwie to gdzie pojechali? - zapytał Tadek.
- Nie wiem, nie powiedzieli mi. - oznajmił Maciek.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Kogo niesie o tej porze? - mruknął Janek.
- Może to Aniela? - zapytałam z nadzieją w głosie.

Podeszłam szybko do drzwi i otwarłam je. Wtem ktoś się na mnie rzucił i mocno objął.

- Anka udało się! - zawołał głos Heńka. - Przyjęli mnie! Przyjęli!
- Bardzo się cieszę. - powiedziałam również go obejmując.
- Tak bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co. - powiedziałam, a on mnie puścił.

Zamknęłam szybko drzwi i usiadłam ponownie na kanapie.

- Gratulacje - powiedział Janek.
- Tak się cieszę. - powiedział uradowany. - Dziękuje wam wszystkim. - rozejrzał się po pokoju. - Nie ma Anieli? - zapytał zdezorientowany.
- Właśnie nie.. - powiedzialam. - Mam nadzieję, że nic jej nie jest..
- Nie martw się o nią. Kto jak kto, ale ona da sobie radę. - pocieszył mnie Tadek.

Chłopaki zaczęli rozmowę o tym, skąd Heniek wie, że go przyjęli. Niby uczestniczyłam w rozmowie, ale moje myśli były gdzieś indziej. Zastanawiałam się co z Anielą..

~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich! Obiecałam rozdział w weekend, ale się nie wyrobiłam :c

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał! Koniecznie napiszcie jakiś komentarz.

Jak myślicie? Który z chłopców najbardziej nadaje się na tatusia? 😏😂

Mam też nadzieję, że bardziej zrozumiecie Anielę. Dziewczyna przeżywa trudny okres w życiu i potrzebuje dużo wsparcia..

Przepraszam za wszelkie literówki!

dodany – 16 marca 2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top