Dodatek | Hanna Miller
Już na samym początku muszę coś dopowiedzieć. Oświadczam, iż w tym dodatku pojawiają się sceny 16+, więc uważajcie. Starałam się je napisać jak najdelikatniej.
Poza tym oświadczam, iż dodatki są pisane w narracji trzecioosobowej. Zdecydowaną większość mają tu opisy akcji, dialogów jest tu może zaledwie 4/5.
Mam nadzieję, że wam się spodoba! Miłego czytania!
_________________________________________
Hanna Miller - w pogoni za majątkiem
Hanna Miller, przyszła warszawska arystokratka, tak naprawdę zaczęła od zera.
Urodziła się w podwarszawskiej małej wiosce. Razem z rodzicami, dziadkiem i babcią, oraz czwórką młodszego rodzeństwa mieszkali w dwuizbowym domku, a nawet bardziej chatce.
Łazienka, a dokładniej sam wychodek znajdował się na zewnątrz koło drewnianej stodoły. W kuchni, nie dość, że było mało miejsca, bo ta izba z dwóch była najmniejszą, to znajdował się tam duży piec, jak i jedno duże drewniane łóżko. Poza tym był tam mały, stary, drewniany stół i dwa skrzypiące krzesła. W drugiej izbie było jedno łóżko podwójne i małe łóżeczko dla niemowlaka, które obecnie było własnością kilkumiesięcznej Wandzi. Były tam też dwie potężne szafy, w których były pierzyny i ubrania dla całej rodziny.
W kuchni spali rodzice oraz dwójka dzieci. Na całe szczęście rodzice nie byli pulchni, więc dzieci spokojnie się mieściły - jedno w środku, bądź z boku, drugie młodsze, a tym samym mniejsze w nogach. Natomiast w drugim pokoju spali dziadkowie, mała Wandzia w łóżeczku i również dwójka dzieci.
Właśnie w tym pokoju spała urodzona w 1894 roku piętnastoletnia Hania.
Kruczowłosa dziewczynka była najstarsza z rodzeństwa. Miała dwie młodsze siostry i dwóch młodszych braci.
Bycie najstarszą i życie w tamtych czasach zobowiązywało - była wychowywana na przyszłą gospodynie. Kiedy matka wraz z ojcem i dziadkami pracowali w polu, dziewczyna musiała ugotować obiad dla dziewiecioosobowej rodziny, nakarmić zwierzęta, wydoić krowy, zebrać jajka, przygotować braci do szkoły, nakarmić małą Wandzie i przypilnować, żeby nie daj Boże nic się nie stało pięcioletniej Krysi, kiedy ona będzie na dworze.
Latem i tak było najwięcej do roboty. Kiedy reszta, wraz z chłopcami zajmowała się żniwami, ona musiała skakać po drzewach i krzewach, żeby zebrać jak najwięcej owoców, potem robić przetwory. Zdarzało się też, że musiała zabić jakąś kurę po to, aby przygotować jakiś lepszy obiad dla wycieńczonych rodziców.
Wiele razy pomagała chłopcom w lekcjach, choć sama się nie kształciła i niewiele rozumiała z arytmetyki, z której to właśnie im pomagała. A mimo to, wyłącznie w zimowe wieczory, bo właśnie wtedy miała najwięcej czasu, siadała przy świecy razem z babcią i obie czytały książki.
Najpierw babcia Alberta czytała jej książki, z czasem Hania zaczęła czytać pojedyncze słowa, aż w końcu nauczyła się czytać sama, co tym samym sprawiło, że teraz ona czytała babci.
Babcia Alberta zawsze pokładała w niej nadzieję - to właśnie ona nauczyła ją czytać i pisać. O niej samej często mówiono, że urodziła się w złej rodzinie. Miała wspaniałe maniery, była inteligentna, powinna się urodzić w rodzinie szlacheckiej, nie wiejskiej, gdzie nie miała dostępu do niczego.
Właśnie młodą siebie Alberta widziała w małej Hani. A Hania właśnie chciała być jak babcia - gdzie indziej. Marzyła o tym by się wykształcić, mieszkać w dużym mieście, chodzić do teatru, kawiarni, chodzić w pięknych strojach, a nie starych szmatach, które ona odziedziczyła po matce, a po niej odziedziczy jeszcze jej rodzeństwo.
Czasami miała ochotę przebrać się za chłopca i iść do szkoły zamiast któregoś z braci. Jedno i drugie było by zadowolone. Jednak po dłuższym namyśle uznała, że to wręcz niewykonalne. Od razu mama spostrzegła by jej zniknięcie.
Mama Maria nie chciała źle dla córki. Kochała ją całym sercem i chciała, żeby miała dobrze w życiu. Właśnie dlatego uczyła ją gotować, jak zajmować się domem, dziećmi, zwierzętami. Wszystkiego, co młodej gospodyni, żonie i matce może się przydać.
Jednak Hania nigdy nie odebrała tego w ten sposób. Sądziła, że matka robi jej to na złość, że specjalnie uczy ją tego, żeby została tu na wsi, zajmowała się domem i gospodarstwem. Żeby nie mogła nawet wystawić nosa za ogrodzenie, tylko wiernie siedziała w domu z dziećmi i mężem, a nie zajmowała się jakimiś sprawami, którymi kobieta nawet nie powinna się interesować. Tak też w sercu małej Hani kiełkowała nienawiść do matki.
Pewnego dnia zapytała Albertę, co z tą słynna ciocią Róża, o której to w domu praktycznie się nie mówi, a jej zdjęcie wraz z mamą wisi w izbie, w której spali. Właśnie wtedy babcia opowiedziała jej, jak to było z Różą.
Była ona młodszą siostrą mamy. Zawsze babcia widziała w niej potencjał na kobietę sukcesu. Nie potrafiła gotować, nigdy nie skrzywdziła by zwierzęcia, a tym bardziej nie tknęła by widełek. Nie miała podejścia do dzieci, ani nie potrafiła zająć się domem. Za to była bardzo inteligentna, wyrafinowana, ułożona i delikatna. Babcia była dumna z tego, że choć jedna z jej córek podzielała pasje czytania.
Pewnego dnia ciocia Róża oznajmiał, że nie ma zamiaru tu siedzieć i wyjechała do miasta, do Warszawy. Mama Maria była strasznie przeciwna temu pomysłowi, a kiedy jednak Róża wyjechała uznała ten wyjazd za dowód tego, jak bardzo nigdy nie obchodziła jej własna rodzina.
Od tamtego czasu o cioci Róży w domu się nie mówiło. Ona nigdy nie odwiedzała rodziców, siostry czy nawet siostrzeńców, a oni nigdy nie odwiedzili jej w Warszawie. Nawet, gdy przyszło piękne zaproszenie na jej ślub, mama wściekła się i ze złości podarła zaproszenie. Nikt z rodziny nie pojawił się na ślubie.
Od tamtego dnia Hania wiedziała, co chcę zrobić. Długo nad tym rozmyślała. Babcia wielokrotnie wspominała jej, że jest bardzo podobna do cioci Róży, a Hania wiedziała, że to jakiś znak.
Postanowiła, że też wyjedzie. Że odnajdzie w Warszawie ciocię i zamieszka z nią, pójdzie do szkoły dla dziewcząt, będzie uczyć się manier, będzie miała własny pokój, będzie chodzić do kawiarni i na spektakle w teatrze. Wreszcie będzie w świecie, o którym zawsze marzyła.
Te myśli coraz bardziej kotłowały się w jej głowie. Późną wiosną, w południe, gdy rodzice byli w polu, bracia w szkole, Wandzia spała, a Krysia poszła gdzieś z dziadkiem, ona wraz z babcią obierały ziemniaki na obiad. Postanowiła, że wreszcie podzieli się z nią tym wszystkim. Babcia była jedyną osobą, która ją rozumiała.
– Babciu, ja bym chciała wyjechać jak ciocia Róża. – oznajmiła, nawet nie spoglądając w oczy babci, która siedziała na drewnianym taborecie na wprost.
– Słońce, wyjedziesz, wyjedziesz. – zapewniła ją. – Ty się nadajesz do takiego miastowego świata. – uśmiechnęła się, a kilka kolejnych zmarszczek przyozdobiło jej twarz.
– Ale babciu, ja bym chciała wyjechać teraz. – odrzekła stanowczo. Tym razem spojrzała wprost na starszą kobietę, ukazując swoje pełne zdeterminowanie.
Kobieta westchnęła ciężko. Następnie wstała z taboretu, wyszła z mniejszej izby, a weszła do drugiej. Po chwili wróciła trzymając coś w ręce.
– Dziecko, masz tu trochę pieniędzy. Nie za wiele, ale powinno starczyć przynajmniej na podróż. – oznajmiała, podając do rąk wnuczki małą skrzynkę. – Pozdrów Różę.
A Hania była cała w skowronkach. Objęła mocno babcie, wycałowała i poleciała do pokoju by spakować choć kilka ubrań. Nie miała czasu, nie wiadomo było, kiedy ktoś wróci. Gdy była gotowa babcia odprowadziła ją do najbliższej stacji. Powiedziała, że ona powie wszystko rodzicom.
Hania nie martwiła się tym, czy tak samo jak ciocię Róże rodzice, a właściwie matka znienawidzą ją, czy rodzeństwo też będzie miało pretensje. Ważne, że babcia podzielała jej zdanie.
***
Sama podróż do Warszawy zajęła paręnaście godziny. Kolej nie była jeszcze tak zaawansowana, jak będzie za parę lat.
Kiedy wysiadła na stacji rozejrzała się oniemiała. Była w wielkim mieście, takim o jakim jej się nawet nie śniło. Wiedziała, że niełatwym zadaniem będzie znalezienie cioci Róży. Nie miała pojęcia gdzie mieszka, czym się zajmuje, jakie nazwisko przejęła po mężu, ani nawet nie wiedziała czy żyje! Ale nie poddawała się.
Pierwszego dnia praktycznie nie wiedziała, co i jak. Znalazła jakiś przemiłych ludzi, wyjaśniła im, po co tu jest i kogo szuka. Mimo tego, że nie znali cioci to zaoferowali Hani nocleg, dopóki nie odnajdzie rodziny. Byli wręcz wzruszeni historią kruczowłosej, sami mieli córę, która wyjechała za granicę by żyć, tak jak zawsze marzyła.
Długo szukała sposobu na znalezienie cioci Róży. Pewnego dnia pani gospodyni, u której mieszkała tymczasowo, powiedziała, że mogła by umieścić ogłoszenie w gazecie. Wszyscy warszawiacy czytają gazetę, więc z pewnością po jakimś czasie może trafić też na ciocię Róże.
Hani ten pomysł bardzo się spodobał. Już kolejnego dnia znajdowała się w drukarni i tam oznajmiła, że musi dodać ogłoszenie. Było dość które, bo płaciło się za każdy wyraz, a Hania dużo pieniędzy nie miała.
Szukam Róży z domu Majewskiej (po mężu nie znam). Tu córka pańskiej siostry Marii. Mieszkam koło kawiarni Niezapominajka.
Tylko tyle napisała. Krótko, zwięźle i na temat. Chciała więcej, żeby było to bardziej zrozumiałe, ale nie chciała wydawać więcej pieniędzy.
Po jakimś tygodniu, ktos zapukał do drzwi mieszania.
Kobieta w długiej gołębiej sukni, w kapeluszu tego samego koloru, z brązowymi włosami upiętymi starannie pod kapeluszem stała w drzwiach, a w ręce trzymała elegancką parasolkę. Hania zastanawiała się, po co jej ona, skoro nie padało. Ba! Świeciło piękne słońce.
– Jestem Róża Adamczyk. – oznajmiała. – Z ogłoszenia.
Tylko tyle wystarczyło by Hania rzuciła się jej w ramiona. Kobieta była zaskoczona, nie wiedziała, co ma zrobić. Widząc uśmiechniętą gospodynie i ruchy dłońmi, które miały jej dyskretnie pokazać, że ma odwzajemnić gest, zrobiła to.
Przy herbatce kruczowłosa dziewczyna opowiedziała ciotce całą swoją historię. Róży, aż przypomniała się jej wiejska przeszłość i ten pełen wyrzutów wzrok starszej siostry, gdy ta siedziała w przedziale kolejowym.
Zgodziła się by siostrzenica zamieszkała z nią.
W ten oto sposób Hanna, bo tak kazała siebie nazywać zamieszkała w pięknym, dużym mieszkaniu w centrum Warszawy.
Dziewczyna powiedziała, że nie życzy sobie by nazywano ją Hanią. Tak mówili na nią na wsi, znienawidziła to zdrobnienie. Hanna - to brzmiało tak godnie, dostojnie, tak.. miastowo.
To był najlepszy moment życia już szesnastoletniej Hanny. Ciocia zaopiekowała się nią jak własną córką, której ona nie posiadała.
Razem z mężem wyremontowali jeden z pokoi, by zrobić tam pokój specjalnie dla Hanny. Ciocia kupowała jej tylko sukienki szyte na miarę. W domu jedli wyłączanie śniadania i kolacje, na obiad udawali się do restauracji. W domu ciotka nawet nie musiała kiwać palcem. Mieli gospodynie i kucharkę.
Róża zapisała ją do szkoły dla dziewcząt, tam kształciła się ze swoim rówieśniczkami. Ponadto zapisała ją na zajęcia z szydełkowania i dobrych manier. Rzecz jasna nauczycieli były sprowadzane do mieszkania.
Hanna wreszcie żyła, tak jak marzyła. Nie obchodziło ją w ogóle, jak ma się rodzina na wsi. Miała świadomość tego, że zapewne już ją wydziedziczyli i wymazali z rodowodu. Prosiła tylko Boga, by babcia była zdrowa i żyła jeszcze przez wiele, wiele lat, bo to dzięki niej znalazła się w tym miejscu.
***
Kiedy Hanna miała lat osiemnaście, a tym samym stała się pełnoletnia, ciotka postanowiła wreszcie zapytać siostrzenicę o coś, co bardzo chciała uczynić. Sądziła, że wyjdzie to wszystkim na dobre.
Zapytała Hannę, czy nie zechciała by zostać przez nich adoptowana. Została by wpisana jako ich córa, nosiła ich nazwisko. Nie musieli by się tłumaczyć, kim jest dziewczyna, która mieszka z nimi, a Hanna nie musiała by mówić, kim dla niej jest Róża, skąd się tu wzięła i gdzie jej rodzina.
Młodej Majewskiej, a już niedługo Adamczykowej nawet się o tym nie śniło. Nie myślała, że kiedykolwiek ciotka się jej o to zapyta. Wiedziała, że to dla niej niewyobrażalna szansa i zgodziła się bez chwili zawahania.
Właśnie od tamtej pory niegdyś Hania Majewska, obecnie Hanna Adamczyk stała się panienką z miasta, córką kobiety sukcesu, członkinią arystokrackiej rodziny.
Wraz z osiemnastym rokiem życia dziewczyna, a raczej młoda kobieta zaczęła bardziej ingerować w swoje życie towarzyskie. Oczywiście nadal spędzała dużo czasu ze swoimi nowymi rodzicami, chodziła z nimi na obiady, do teatru, rozmawiali w salonie przy kawie oraz często jeździli razem na przejażdżki bryczką.
Jednak teraz Hanna zaczęła też samemu wychodzić do kawiarni, do biblioteki czy przechadzać się po parku. W swojej szkółce, do której zapisała ją mama Róża, jak i na pierwszych zajęciach z haftowania, bo pozostałe odbywały się już w domu, poznała dziewczynę w swoim wieku.
Pamiętała, jak kiedyś obie siedziały przy jednym ze stolików w wyszukanej kawiarni i rozmawiały śmiejąc się dostojnie. Kasztanowowłosa Rozalia Aleksandrowicz, przyszła pani Wyszetrop stała się jej dobrą przyjaciółką. Kto by pomyślał, że za parę lat obie będą planowały małżeństwo swoich dzieci?
Osiągając wiek dwudziestu lat Hanna zaczęła interesować się wreszcie jakimś ustatkowaniem się w kwestii związku.
Jednak nie wiadomo, czy był to właśnie znak od losu, czy tym razem chciano pokrzyżować jej plany, bo wybuchła wojna. Młodzieniec, którym się interesowała zgłosił się do armii. Więcej już nigdy go nie spotkała.
W czasie wojny wspominała tylko, jak przychodził do ich domu, by ojcu pomagać w jakiś papierkowych sprawach w gabinecie i patrzył na nią swoimi lazurowymi oczami, a jej policzki zalewał rumieniec.
Z uśmiechem na ustach wspominała dotyk jego miękkich ust na wierzchu swojej dłoni lub dotyk umięśnionych ramion, gdy przechadzali się po parku w towarzystwie rodziców.
Pamiętała doskonale, jak opowiadał jej o jego szlacheckim pochodzeniu, majątku jaki przypisał na niego dziadek i pięknym dworku, który odziedziczy po rodzicach.
Marzyła o tym, by zamieszkać razem z nim w tym dworku. By przechadzali się po ogrodach, niczym wielcy państwo, słuchali śmiechu dzieci, rozkoszowali się dźwiękiem podków koni innych arystokratów, którzy przyjechali do dworku, napawali się zapachem królewskich róż w ogrodzie, czy po prostu popijali kawę i herbatę w altanie radując oczy pięknym widokiem.
Robert był jej jedyną prawdziwą miłością. Wtedy jeszcze nie zależało jej tak bardzo na majątku. Rzeczywiście radowało ją to, jak wspominał o majątku jego rodziny, jednak najbardziej zależało jej na tym, by żyć tak jak dotąd i nie musieć wracać na wieś, do roli.
Jednak kiedy ojciec zawiadomił ją dwa lata od rozpoczęcia wojny o tym, że Robert zginął na froncie, coś w niej pękło. Obraz ich przechadzających się po dworze zaczął się rozmywać, a serce zczerniało. Miała wrażenie, że szczęście obróciło się przeciwko niej. Nigdy już nie pokochała kogoś tak mocno jak jego. Co więcej - nigdy już nikogo nie pokochała.
Kiedy trzy lata od rozpoczęcia wojny dostała telegram zaadresowany do jej osoby, zdziwiła się. Początkowo miała nadzieję, że może to od Roberta, że może żyje, a zawiadomienie o śmierci nie było prawdziwe, jednak gdy zobaczyła, że telegram jest zaadresowany na jej stare nazwisko i do tego na zdrobnienie Hania Majewska wiedziała, że to napewno nie od niego.
Robert nigdy nie poznał jej prawdziwego nazwiska, tak samo jak nigdy nie dowiedział się o jej chłopskich korzeniach. Nikt w Warszawie nie znał jej nazwiska, więc wiedziała, że to od jej prawdziwej rodziny.
Gdy w liście przeczytała o śmierci rodziców, o zaproszeniu na pogrzeb i o tym, że babcia zdradziła adres Hani, prychnęła. Babcia znała adres wnuczki, w końcu napisała jej list, gdy odnalazła ciotkę i prosiła o to, by nie zdradzała go rodzinie. Widocznie Alberta pomyślała, że warto by go zdradzić biorąc pod uwagę śmierć rodziców.
Hanna odpisała tylko, że się nie zjawi, bo obawia się wojny i składa kondolencje. Tak naprawdę, nie zależało jej. Czuła nienawiść do matki, która chciała z niej zrobić kurę domową i nie miała zamiaru przyjeżdżać na jej pogrzeb, to samo z ojcem.
Po zakończeniu wojny dostała kolejny telegram. Tym razem o śmierci ukochanej babci Alberty. Zawiadomiła matkę Róże o tym, że musi niezwłocznie wyjechać.
Na drugi dzień, w dzień pogrzebu była już z powrotem w wiosce. Nigdy by nawet nie pomyślała, że wróci do tego miejsca i do tego dobrowolnie.
Skrzywiła się, gdy po wyjściu z bryczki pantofelkiem weszła w błoto. Poprosiła woźnicę by je oczyścił, co ten posłusznie zrobił.
Na pogrzebie stała z boku, nawet nie przywitała się z rodzeństwem. Ubrana w długą, czarna suknię, wytworne koronkowe rękawiczki, z czarnym zasłaniającym twarz kapeluszem na głowie i czarną parasolką w dłoni, którą się osłaniała, przyciągała ciekawski wzrok przybyłych na pogrzeb. Była pewna, że oni tak jak ona kilkanaście lat temu zastanawiali się, po co ta parasolka, skoro nawet nie pada deszcz.
Po ceremonii, kiedy wszyscy opuścili cmentarz, ona podeszła wreszcie do grobu. Uroniła nad nim łzę, a ksiądz, który odprawiał mszę przyglądał się jej.
Po krótkiej modlitwie Hanna podeszła do niego. Dała mu kopertę pieniędzy i poprosiła, żeby dopilnował, by na grobie jej babki znalazła się piękna płyta nagrobna. Ksiądz, który przecie te kilkanaście lat temu sam ją chrzcił, zastanawiał się, kim jest ta wspaniałomyślna kobieta.
Przechodząc przy biednych, zasypanych ziemią grobach rodziców nawet nie śmiała się zatrzymać. Przeszła koło nich, jak gdyby byli to nieznani jej ludzie. Nic im nie zawdzięczała.
Już nigdy więcej nie pojawiła się w wiosce.
***
Pół roku po pogrzebie ona siedziała ze swoją rodziną w ich mieszkaniu i śmiali się z ludzi takich, jak jej prawdziwa rodzina.
Do ojczulka zaczął przychodzić jakiś nowy paniczyk. Matka Róża opowiadała jej o Stanisławie. Wspominała wielokrotnie, że jego rodzina ma duży majątek i nie ucierpieli przez wojnę.
Od tamtej pory w Hannie zaczął rodzić się nowy pomysł. Zaczęła często zagadywać młodziana. W prawdzie był od niej tylko rok starszy, jednak twarz miał tak młodą, że mogła uznać do za wiele, wiele młodszego.
W końcu i Stanisław, gdy przychodził nie ośmielił się nie przywitać z kruczowłosą Hanną, czy nie zamienić z nią choć jednego zdania.
W prawdzie, nigdy nie był nią zainteresowany. Miał na oku inną, piękną dziewczynę, ale nie miał dużo do gadania. Hanna już planowała jego przyszłość z nią i tym razem nie planowała odpuścić.
Nie kochała go, była zakochana w jego majątku, o którym opowiadał jej ojczulek.
Pewnego dnia, przed przyjściem Stanisława postanowiła wreszcie zadziałać. Albo teraz, albo nigdy. Miała już bowiem dwadzieścia cztery lata. Pragnęła się ustatkować, wyjść za mąż i nie obciążać matki z ojcem.
Stanisław przychodził o godzinie jedenastej, a ona już o dziesiątej latała jak z piórem. Wreszcie, gdy ojciec
zniknął w gabinecie, oczekując młodzieńca, Hanna zaszła do salonu, w którym matka Róża piła herbatę i czytała książkę.
– Przepraszam matko, iż ci przeszkadzam. – zaczęła. – Jednakże mam do mamy sprawę.
– Hanno, nigdy mi nie przeszkadzasz. – uśmiechnęła się pięknie. Ciotka Róża, którą przecież od wielu już lat zwała matką, miała bardzo śliczna urodę. – Drogie dziecko, z czym do mnie przychodzisz.
Opowiedziała jej tylko z grubsza, co planuje. Starała się delikatnie zatuszować prawdę, jednak zostawiając główny wątek.
– Ależ Stanisław musi pomóc ojcu. – powiedziała niezbyt przekonana matka Róża.
– Ależ mamo! To nie zajmie długo, ja pragnę z nim tylko porozmawiać choć raz na osobności! – tłumaczyła, błagając matkę.
Wreszcie Róża się zgodziła. Hanna jasno wytłumaczyła, co ma zrobić. Gdy Stanisław przyjdzie, matka ma powiedzieć w miarę głośno by ona słyszała w swoim pokoju „O! Panie Stanisławie, jak miło pana widzieć!", a następnie powiedzieć, że ona czeka go w swoim pokoju.
Tak też uczyniła, gdy młodzian przybył. Wszedł do pokoju młodej kobiety i stanął jak wryty. Jednak zamiast uciec, stał, bo w prawdzie nie usłyszał, żadnego krzyku przerażenia z jej strony.
Hanna siedziała naga, taka jak ją Pan Bóg stworzył przy toaletce, jedną ręką zasłaniając nagie piersi. Wiedział, że ona go widziała, bo gdy wszedł zerknęła w bok lusterka, patrząc na niego swymi oczyma.
Dziewczyna wstała z miejsca i powolnym, powabnym krokiem podeszła bliżej. Stanisław stał w miejscu, oczami lustrując jej ciało. Nigdy w życiu nie spodziewał się że ujrzy ją w takim negliżu.
„Nie ważne czy z miasta, czy ze wsi - chłop to chłop." powtarzała sobie zawsze Hanna. Gdy widziała w jego oczach nie tyle porządnie, co zdziwienie zabrała rękę i obie rozłożyła delikatnie. Kruczoczarne pukle włosów opadały jej na nagie ramiona, przed co Stanisław mógł ją porównać do Ewy w raju. Było to nawet powiązane, bo dla niego to, czego chciała Hanna było zakazanym owocem.
Hanna widząc tym razem, że Stanisław ledwo się opanowywuje wdrożyła ostatni etap.
– Kochaj mnie. – wydostało się z jej różanych ust.
Każdy mógł odebrać te słowa na dwa różne sposoby. O to jej właśnie chodziło. Można je było zinterpretować jako uczucie kochania, miłowanie jej i okazywanie sobie uczuć lub po prostu jako ich intymne zbliżenie. Nie wiedziała, jak je odebrał Stanisław, jednak Hanna miała na myśli to drugie znaczenie.
Właśnie wtedy podeszła do niego i swą drobną, bladą dłonią przejechała po lekkim zaroście. Wtedy Stanisław złapał delikatnie jej dłoń i zaczął ją całować. Hanna uradowana była, że jej się udało.
Złapał ją za talię i przysunął ją do siebie, przyciskając do swojego ciała jej nagie piersi. Pocałował ją namiętnie, dociskając do siebie jeszcze mocniej, jakby chciał ukryć jej nagość. Ona natomiast swoimi zgrabnymi palcami zaczęła odpinać jego kamizelkę. Po chwili i ona, i szelki od spodni zniknęły z ciała Stanisława. Kiedy on całował ją po szyi i dekolcie, ona zajmowała się koszulą. Czując przy swoim ciele jego krocze uśmiechała się jeszcze bardziej.
Stanisław w tej chwili wykazał się głupotą i pokazał, że jest stereotypowym mężczyzną. Pochłonięty żądzą największej bliskości z nią, pchnął ją na nienagannie pościelone łóżko. Zdjął spodnie i kładąc się na roznegliżowanej, zarumienionej Hannie zrobił to, na czym jej zależało od początku.
Choć dziewczyna nie była dziewicą, bo swój pierwszy raz przeżyła z Robertem, to zdaje się, że Stanisław nawet nie zwrócił na to uwagi. Gdy czuł, jak wygina się pod nim, czuł jej chłodne, rumiane usta na swojej rozgrzanej skórze i słyszał, jak szepta mu sprośne rzeczy do ucha, czuł się jak w niebie.
Hanna potrafiła zawrócić w głowie. Nic dziwnego, że jej przyszła córka odziedziczy to po niej.
Adamczykówna wiedziała, co robi. Jakiś tydzień temu skończyło się jej krwawienie, a potrafiła obliczyć, co i jak, dzięki czemu wiedziała, w który dzień przyprowadzić Stanisława. Mogła się wydawać z wyglądu, że jest taka zwykła, przeciętnej inteligencji, ale ona tak naprawdę była wielce sprytna i inteligentna.
Kiedy wreszcie Stanisław skończył, zaczął jej ciężko dyszeć nad uchem, a ona zadowolona jak nigdy całowała go po twarzy, a nogami oplatała w pasie. Pragnęła by zrobił to jeszcze raz, by miała pewność, że wszystko poszło dobrze.
Stanisław był wyraźnie zmęczony, ona wprawdzie też, ale nie okazywała tego. Zaczęła go całować po twarzy, szyi, torsie. Jego mięśnie spinały się, gdy czuł jej delikatne, zimne usta na skórze. Hannę wręcz parzyła ta gorąca skóra, ale nawet jej się to podobało.
W obecnej chwili wyglądała przy nim jak albinos. Naturalnie miała porcelanową cerę, teraz była przyrumieniona, co nadało jej różanego koloru, a to z kolei ślicznie komponowało się z jej kruczoczarnymi włosami. Młodzian natomiast był rozgrzany, jak gdyby spędził godzine w najbardziej nasłonecznionym miejscu.
W końcu uległ pocałunkom. Zdążył trochę odetchnąć, a teraz ponownie zaczął ją całować. O ile za pierwszym razem był delikatny, jak gdyby bał się, że Hanna rozbije się jak porcelanowa filiżanka, o tyle teraz był pewniejszy, może bardziej ostry.
Adamczukównej o wiele bardziej podobała się druga próba. Z jej twarzy można było już nie tylko odczytać dumę z tego, czego dokonała, ale i prawdziwe pożądanie i spełnienie spowodowane stosunkiem.
Kiedy wreszcie skończyli, poprosiła by Stanisław odpoczął. Uległ, położył się obok niej i wpatrywał się w jej różaną twarz, okrytą rumieńcem. Nawet nie okryli się kołdrą, po prostu leżeli, tak jak ich Pan Bóg stworzył. Poza tym było im gorąco.
Kiedy spojrzał na zegar, zerwał się z łóżka szybko i zaczął ubierać. Hanna obróciła się na bok, by móc się mu przyglądać i podparła reką głowę. Stanisław szybko się ubrał, a ona patrzyła na niego powabnym wzrokiem. Pożegnał się, ucałował w usta i zniknął za drzwiami. Hanna zaczekała, aż zniknie i zaczęła się śmiać.
Wtedy Stanisław jeszcze nie wiedział, jak wielką głupotę popełnił...
***
I tak przez kolejne kilka dni Hanna krążyła wokół młodego mężczyzny i zapraszała go do swojej sypialni. Kiedy wyliczyła w kalendarzu, że to już koniec, przestała go sprowadzać co dzień. Najpierw były to może dwa razy w tygodniu, potem raz, aż wreszcie zakończyła to całkiem.
Była niezwykle dumna z tego czego dokonała. Stanisław był od tamtego razu czekał na jej skinienie palcem, które oznaczało wejście do sypialni, jak pies czekający na pożywienie od pana.
Jego ukochana, była z rodziny biedniejszej, co tym samym znaczyło, że nie był u niej często. A gdy już się tam zjawiał, to jasno wytłumaczono mu zasady, że wszytko ma być po bożemu i takie sprawy to po ślubie. Tym samym nawet nie widział u lubiej, żadnych znaków zachęcających go do tego.
Z początku nie zwracał na to uwagi, nie było mu to potrzebne, ale gdy pierwszy raz kochał się z Hanną, brak czułości intymnej ze strony ukochanej przeszkadzał mu jak nigdy. Dlatego też cieszyło go ogromnie, gdy młoda szlachcianka zapraszała go do swej sypialni, by pomóc mu zaspokoić potrzeby, które to przecież ona w nim odnalazła.
Po miesiącu od pierwszego razu został zaproszony na kolację. Zdziwił się nieco, no bo po cóż jego chlebodawca ma go zapraszać? Gdyby zaprosiła go Hanna, nie zdziwił by się, bo zdarzyło się im jeść razem w restauracji, czy wyjść do teatru, czy nawet zapraszała go do domu, by zwyczajnie pogawędzić, a potem zrobić coś więcej. Mimo wszystko zjawił się.
Hanna od początku kolacji udawała przybitą, choć głęboko w środku cieszyła się jak małe dziecko i gdyby nie to, że nie była sama, pewnie biegała by po całym domu i śpiewała na cały głos. Jednak nie mogła wyjść z roli.
Zjedli kolację, przy której chyba poraz pierwszy w tym domu nikt się nie odezwał. Stanisław czuł, że atmosfera jest napięta, jednakże nie miał pojęcia czemu. Hanna od początku nawet na niego nie zerknęła, co nie było do niej podobne, a jemu z brakiem jej spojrzenia coraz bardziej wydawało się, że jest od niego uzależniony.
Kiedy zjedli, a gosposia zabrała talerze, siedzieli nadal. W końcu głos zabrał ojczulek.
– Stanisławie, jesteś dla mnie jak syn. – zaczął.
– Ależ panie Antoni.. – zaczął chłopak, lecz mu przerwano.
– Pozwól mi dokończyć. – spojrzał na niego surowym wzrokiem. – A więc, Stanisławie, jesteś dla mnie jak syn. - powtórzył. - I chciałbym byś nim został.
Po tym zdaniu Hanna wreszcie na niego spojrzała. Chciała mu posłać czułe spojrzenie, ale z nutą smutku i żalu. Młodzian zdziwił się na to zdanie, jak chyba nigdy w życiu.
– Ależ.. Ja..
– Hanna jest w stanie błogosławionym. – oznajmiła matka Róża. – Pragniemy, by wszystko było przynajmniej z wyglądu po bożemu i nie wywołało to skandalu, bo jak już zapewne się domyślasz nie tylko nam by to nie zostało zapomniane, ale i twojej rodzinie.
I właśnie w tamtym momencie do Stanisława dotarło, jak wielki błąd popełnił. Nie mógł pozwolić by jego rodzina stała się pośmiewiskiem, ale i nie chciał poślubić kobiety, której nie kochał. Miał swoją ukochaną, to z nią chciał dzielić przyszłość. Ale jednak statut zobowiązywał...
Młodzi musieli wziąść ślub jak najszybciej, dopóki brzuch nie był jeszcze widoczny. Ojczulek dogadał wszystko z rodzicami Stanisława. Ci nie byli zadowoleni z tego, co zrobił ich syn, ale uradowani z tego, z jaką rodziną się zwiąże.
Odbył się bardzo bogaty ślub. Hanna nie mogła uwierzyć, że jej plan się powiódł równie bardzo, jak Stanisław nie mógł uwierzyć w to, co uczynił.
Związek małżeński został zawarty, a Hania Majewska, przekształcona w Hannę Adamczyk, stała się wreszcie upragnioną Hanną Miller.
Jako prezent ślubny obie rodziny zafundowały im piękne nowe mieszkanie niedaleko w kamienicy. Stanisław przeniósł małóżonkę przez próg nowego mieszkania i tak osiedli się „na swoim".
Po ślubie Stanisław nadal pracował u ojczulka, a Hanna większość dnia spędzała u matki Róży, dzięki czemu zawsze wracali razem i wychodzili razem. Nie chciała siedzieć w pustym domu samemu, wolała wychodzić gdzieś z Rozalią, która również od niedawna była Wyszetrop lub gawędzić z matką.
Dwa miesiące po ślubie, w trzecim miesiącu ciąży Hanna postanowiła, że to już czas wreszcie dokończyć to, co zaplanowała. Tym razem nie wyszła ze Stanisławem, usprawiedliwiając się bólem brzucha. Została w domu sama z gosposią. Poprosiła ją by wyszła do sklepu, potrzebowała zostać sama na przynajmniej piętnaście minut.
Kiedy gosposia wyszła, Hanna wzięła wałek z kuchni i zaczęła nim okladać swój lekko widoczny brzuch. Pierwszy raz od kilkunastu lat użyła takiego nakładu siły. Bała się, że złamała sobie jakieś żebro, czy poobijała jakieś organy, ale na jej szczęście nic sobie nie zrobiła.
Odłożyła wałek na miejsce trzymając się ręką za podbrzusze. Bolało ją niemiłosiernie, ale właśnie tego chciała. Na tyle, na ile pozwoliły jej siły doszła do sypialni.
Po chwili usłyszała, że gosposia wróciła. Wtedy wydobyła z siebie straszliwy krzyk, którym sobie ulżyła, a tym samym przywołała gosposie. Ta zastała ją klęczącą na ziemi, trzymającą się za brzuch, płaczącą, krzyczącą w kałuży krwi.
– Lekarza! – zawyła z bólu.
Gosposia sama zaczęła płakać ze strachu o panią i ze strachu o to, że gdy dowie się pan Stanisław, że pani nie przypilnowała to straci posadę.
Pół godziny później w mieszkaniu był lekarz i Stanisław. Hanna podczas czekania myślała, że wykrwawi się na śmierć. Kiedy wreszcie ból się skończył ona leżała w łóżku.
– Pani Hanna poroniła. – oznajmił, wycierając ręce. – Bardzo mi przykro, panie Stanisławie.
– Czym to mogło być spowodowane? – zapytał, spoglądając na zapłakaną, bladą jak ściana żonę.
– Tego się nie da określić. Powodów jest mnóstwo. – odparł. – Trzeba próbować dalej. – powiedział, kładąc dłoń na ramieniu pana Millera. – Niech pan, panie Stanisławie, teraz będzie przy pani Hannie. Ona potrzebuje wsparcia.
– Odwiozę pana. – zaproponował Stanisław.
– Nie trzeba. – machnął ręką i wyszedł.
Stanisław dał gosposi dzień wolny, a sam siedział przy obolałej i zapłakanej Hannie cały dzień.
A ona, choć obolała to w głębi duszy wypełniała ją duma, że wszystko poszło od A do Z po jej myśli.
Była panią Miller, miała w rękach ogromny majątek, swój jak i swojego męża, jak i nie musiała przejmować się dzieckiem.
Tak oto Hanna Miller w wieku dwudziestu pięciu lat stała się kobietą sukcesu.
***
Przez najbliższy rok nie było mowy o jakim kolwiek zbliżeniu. Stanisław tłumaczył to sobie, jako uraz Hanny i obawę, sądził, że po prostu trzeba przeczekać, ona natomiast po prostu nie chciała zajść w nieplanowaną ciążę.
Chciała jeszcze nacieszyć się byciem wolną żoną, możliwością chodzenia do kawiarni i teatrów, czy odwiedzaniem matki Róży i ojczulka Antoniego.
Kiedyś spotkała się z Rozalią Wyszetrop w parku, jak przechadzała się z nowonarodzonym chłopcem w wózku. Rozalia opowiadała jej, jak długo starali się z mężem o dziecko. Hanna wtedy kręciła głową niedowierzająco, bo przecież wystarczyło tak jak ona, wszystko zgrabnie poobliczać, postarać się trochę i nie było by problemu.
***
Kolejny rok później, dwa lata po małżeństwie, Hanna postanowiła wreszcie zajść w ciążę.
Potrzebowała tego dziecka, nie po to, by się nim opiekować czy dlatego, że czuła potrzebę posiadania dziecka. Nie. Gdyby mogła najchętniej nie posiadała by dziecka tak jak rodzice, ale wiedziała, że Stanisławowi zależało na potomku.
Musiała mieć z nim dziecko po to, by przypieczętować ich związek. Ze względu na dziecko Stanisław nie mógłby jej zostawić i rozwieść się, ona straciła by wtedy majątek, a tym samym dostała miano niezadowalającej żony, no bo kto to widział, żeby chłop babę opuścił.
Dziecko miało być tylko taką ostateczną pieczeńcią. Poza tym potomek odziedziczy po nich majątek, Stanisław na pewno spisze go na niego. Gdyby tak zmarł, zanim dziecko będzie pełnoletnie cały majątek znajdzie się w jej rękach.
Jedno było pewne – potrzebowała tego dziecka.
Pewnego wieczoru, zanim wrócił Stanisław poprosiła gosposie o przygotowanie wykwintnego posiłku.
Gdy wrócił, zastał żonę w jadalni, przy stole oświetlonym świecami. Ucieszył się niezmiernie, bo żona dawno nie sprawiała mu przyjemności.
Po kolacji złapała go za krawat i ciągnąć go za niego zaprowadziła do sypialni. Tam od razu zrzuciła z siebie jedwabny szlafrok, ukazując całe swoje ciało tak, jak te kilka lat temu. Stanisław lustrował oczami każdy milimetr jej ciała, jakby zapomniał jak wyglądało.
Podeszła do niego i pocałowała, a on nie czekając długo, podniósł ją i rzucił na łóżko tak, że aż podskoczyły poduszki. Hanna pomagała mu zdjąć koszulę, on zajął się spodniami. Po chwili byli już oboje nadzy i wtedy Stanisław zaczął opsypywać pocałunkami swoją małżonkę.
Po kilkunastu minutach było już po wszystkim. Oboje zdyszani jak nigdy, położyli się nadzy koło siebie. Stanisław przykrył ją kołdrą, jakby bał się, że zamarznie, a sam okrył się tylko do pasa.
Na koniec jeszcze przysunął się do niej, zanurzył rękę pod kołdrą, odnalazł jej piersi i pocałował ją namiętnie w usta. Odwzajemniła ten pocałunek, w prawdzie chciała nawet zrobić drugą próbę, ale zważywszy na to, jak oboje się zmęczyli uznała, że jeden raz w zupełności wystarczy.
Obróciła się do niego plecami, on objął ją mocno przyciskając jej plecy do swojego torsu i szepcząc jej na ucho, jak bardzo ją kocha zasnęli.
***
Tym razem nie pozwalali ciężarnej Hannie zbytnio wychodzić z domu. Nie chcieli, by znów doszlo do poronienia.
Raz tylko, gdy nie smakowało jej nic, co gosposia gotowała wyszła z domu. Poszła do pobliskiej piekarni, miała ogromną ochotę na świeże pieczywo. Była już jakoś na półmetku ciąży.
W piekarni pracowała kobieta dużo starsza od niej.
– Świeży chleb, poproszę. – powiedziała, rozglądając się po piekarni.
– Dam pani taki specjalny. – odparła uśmiechnięta.
– Nie żaden specjalny, proszę zwykły świeży chleb. – warknęła. Nie dość, że buzowały w niej hormony, to i sprzedawczyni była jakaś natrętna.
– Specjalny, taki przysmak dla kobiet w ciąży. – zaśmiała się.
Hanna zdziwiła się, ale się zgodziła. Kobieta zapakowała dwa świeże bochenki. Okazało się, że sama jest matką rocznego chłopczka, a teraz też jest na początku ciąży.
Millerowiej straszliwe nudziło się w domu. Czasami odwiedzała ją matka Róża, ale to nie było to samo.
Kiedyś nudziło jej się już tak bardzo, że poprosiła gospodynie by pozwoliła jej obrać ziemniaki. Nigdy w życiu nie pomyślała by, że jeszcze kiedyś się tego tknie. Ba! Zrobi to z własnej woli.
Kiedy Hanna zaczęła obierać, gosposia spojrzała na nią z uśmiechem.
– Obiera pani te ziemniaki jak panienka ze wsi. – zaśmiała się. – Tak cieniutko.
Wtedy Hanna wpadła w szał. Kazała się gosposi wynosić i nigdy więcej tu nie wracać. Obiecała sobie, że w jej domu już nigdy nie postanie noga jakiejkolwiek gosposi.
To prawda, Hanna skrobała ziemniaki bardzo cienko tak, że obierki aż prześwitywały. Ale tak została nauczona. Skrobała je tak, by zostało ich jak najwięcej, tak by dziewięcioosobowa rodzina sobie pojadła i żeby każdemu wystarczyło.
***
Poród był bardzo ciężki. Zajął dobre kilkanaście godzin. Hanna była wykończona, brakowało jej już sił. A kiedy dowiedziała się, że wydała na świat dziewczynkę, jeszcze bardziej opadła z sił.
Ponadto poród był tak ciężki, że prawie się cała porozrywała, przez następny tydzień nie wolno jej było nawet wstawać. Ale co najgorsze, nie może mieć już kolejnego dziecka. Grozi to śmiercią Hanny.
Właśnie wtedy poczuła, jakby Bóg ukarał ją tym za to, że zabiła pierwszy płód, pierwsze dziecko.
Dziewczynka, którą nazwano Aniela, jak na noworodka była śliczna. Jednak Hanna gardziła nią jak niczym innym.
Chciała chłopca. Pragnęła chłopca. Wiedziała, że i Stanisław chciał chłopca. Gdyby urodziła chłopca, było by o niebo lepiej. Stanisław przepisał by na niego firmę, którą przepisał na niego ojciec Antoni. Chłopak mógłby się bogato ożenić i wnieść kolejny majątek do ich rodziny. Mógłby być kimś wykształconym.
A tak? Nie wiedziała przyszłości ani dla nich, ani dla tego dziecka.
Zatrudnili niańkę, bo o gosposi nie było mowy. Hanna jedyny ratunek widziała w bogatym zamążpójściu córki.
Jedyne z czego była zadowolona to to, że urodziła zdrowe dziecko i teraz już ma w pełni zapieczętowane małżeństwo.
***
Minęło wiele, wiele lat, kiedy ten jedyny ratunek zaczęła wcielać w zycie. Miała już wtedy bowiem czterdzieści sześć lat.
Kiedy zerwano zaręczyny, miała podobny napad furii, jak wtedy w przypadku gospodyni.
Córka była chyba jej najgorszym przekleństwem. Pragnęła by była usłuchana, tak jak ona, gdy ciotka Róża ją przygarnęła. Nie wychodziła poza szereg, cieszyła się tym, kim jest, chodziła do porządnej szkoły, spotykała się z porządnymi ludźmi. Można by powiedzieć, że czasy się zmieniły, ale to daremne tłumaczenie. Nie raz podniosła na Anielę rękę. Jednak nie bardzo się tym przejmowała.
Dzień jej egzekucji był dniem zwykłym. Śniła o śmierci w swoim łóżku przy ludziach, którzy ją znali, w majątku, który tak bardzo kochała i walczyła o niego.
A ją złapali jak każdego innego człowieka i postawili pod ścianą. Gdy zobaczyła Anielę za kamienicą, wbiła w nią swoje ostatnie spojrzenie.
To wszystko było przez to, że urodziła dziewczynkę. Gdyby urodziła chłopca wszystko było by inaczej, lepiej.
Nigdy nie potrafiła pokochać tego dziecka, choć starała się. Sama już nie wiedziała czy to dlatego, że nie było chłopcem, czy może przez to, że było to dziecko z mężczyzną, którego nie kochała. Może to wszystko miało swój powód w młodości, wiele wiele lat temu i wcale nie Aniela była temu winna. Tego już nikt się nie dowie.
Hanna Miller, Adamczyk, Majewska umarła pod ścianą z rąk Niemców. Całe swoje życie spędziła w pogoni za majątkiem, który w obliczu śmierci nic nie znaczył. Nie mogła nim przekupić kostuchy, kupić sobie zdrowia, czy wykupić drugie życie. Majątek jej nic nie dał. Ani w obliczu śmierci, ani po śmierci.
Została pochowana jak jej rodzice, ci prawdziwi. W mogile przysypanej ziemią, bez pięknej płyty nagrobnej. Tyle, że jej grób różnił się jedną rzeczą. Oni byli pochowani w rodzinnym grobie, ona w bezimiennej, grupowej mogile...
Bo na końcu wszyscy jesteśmy tacy sami. Nieważne czy urodziliśmy się chłopskiej rodzinie czy w rodzinie szlacheckiej. Na końcu jesteśmy równi.
_________________________________________
Dzień dobry Iskierki! ✨
Witam was serdecznie w pierwszym dodatku! Mam nadzieję, że wam się podobał.
Koniecznie napiszcie w komentarzu, co o nim sądzicie! ❤
Prawdę mówiąc gdy pisałam ten dodatek myślałam, że będzie miał max 1tys słów. Okazało się, że ma 6 razy tyle!
Mam nadzieję, że nie zanudził was brak dialogów i ciągle opisy! Ale raczej wszystkie dodatki tak będą wyglądać.
Nawet nie wyobrażacie sobie, jak dobrze mi się pisało ten dodatek! Napisałam do w niecałe dwa dni. Od dawna nic mi się tak dobrze nie pisało, naprawdę.
Teraz zapytam was o coś, o co miałam się spytać pod ostatnim rozdziałem, ale zapomniałam, więc żeby nie zapomnieć zapytam tu.
Zauważyliście jak w sjw jest dużo postaci? XD Zazwyczaj czytając jakieś ff o kns spotykałam się głównie z bohaterką, jej rodziną i co najwyżej przyjaciółkami. A tu? Mamy tak wiele podobcznych postaci!
Czy podoba wam się, że jest ich tak wiele? Może jest ich przesyt? Pytam z ciekawości! ❤
A teraz miłego dnia i do następnego! Bajo! ❤✨
dodane ~ 20.07.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top