rozdział 7.

Kochana Emilko!

To trochę dziwne uczucie, tak pisać do Ciebie list, bo nigdy tego nie robiłam jeszcze, ale pomyślałam, że na pewno będziesz chciała dowiedzieć się, co się stało przez ten czas, gdy, no wiesz, byłaś (a właściwie jesteś, ale gdy będziesz to czytać, to już będzie czas przeszły) w śpiączce. Bo minęły dopiero dwa dni, a już mi bardzo Ciebie brakuje. Chociaż dwa dni bez Ciebie to aż dwa dni (!!!), a obawiam się, że będzie ich więcej, bo chwilowo mój optymizm trochę przygasł.

Nie potrafię pogodzić się z tym, że nie ma Cię przy mnie. Zawsze byłaś i właściwie dalej jesteś, gdy przychodzę odwiedzić Cię w szpitalu, ale to nie to samo. (I przepraszam, jeśli tekst będzie trochę rozmazany, bo nie potrafię powstrzymać łez). Nie słyszę Twojego perlistego śmiechu, gdy w klasie zdarzy się coś śmiesznego albo gdy opowiadam Ci historie (podobno ludzie w śpiączce słyszą to, co się do nich mówi, ale nie jestem tego taka pewna, więc na wszelki wypadek to piszę, a i tak pewnie nie powiem Ci wszystkiego, to byłoby żenujące wiedzieć, że ktoś mógł usłyszeć coś bardzo prywatnego). Nie uśmiecham się, gdy kończę lekcje, bo wiem, że do mnie nie dołączysz, że kolejny raz wrócę ze szkoły sama (chyba że to dzień, w którym Kondziu ma tyle samo lekcji) i nie będziesz narzekać na szkołę. Nie uśmiechniesz się do mnie tak mocno jak zawsze, że aż nie będę potrafiła się powstrzymać od odwzajemnienia go. Nie wyrwiesz mi batonika z ręki i nie odgryziesz połowy, uznając, że powinnam dzielić się z Tobą jedzeniem, a zwłaszcza słodyczami. Nie podsuniesz mi pod nos soku pomarańczowego pod pretekstem zapicia smutków, gdy znowu któraś z nas dostanie niższą ocenę. Nie spotkamy się nigdzie, chyba że w szpitalu. Ale i tak to jest okropnie słabe spotkanie, bo jesteś, ale czuję, jakby Ciebie nie było. Okropnie za Tobą tęsknię, moja ukochana przyjaciółko.

Czuję się jak cień. Bo czymże jest życie bez Ciebie? Jest trochę jak czarno-biały świat. Bo to Ty zawsze ubarwiasz moje życie i czynisz je kolorowym. Bez Ciebie jest strasznie pusto. Znaczy, jest Kondziu, ale on i tak nie jest Tobą, chociaż bardzo się stara mi jakoś pomóc. Ale ja nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie mi pomóc oprócz usłyszenia jakiejś dobrej wieści o Twoim stanie. Mój sześcioletni brat nawet narysował ci laurkę i poprosił mnie, bym cytuję: „Napisz Emilce, by się niedługo wybudziła z tego złego snu, bo niefajnie jest spać za długo, prawda? Potem nie będzie mogła znowu zasnąć, jak tyle prześpi, więc niech niedługo się obudzi, nawet Leon tyle nie śpi". Jak wrzucę ten list do koperty, to włożę też tą laurkę i położę ją na Twoim stoliku obok łóżka szpitalnego. Pewnie także ją ponumeruję, bo to niekoniecznie ostatni list do Ciebie.

Mam nadzieję, że niedługo się wybudzisz, bo tęsknię bardzo bardzo mocno, tak jak mój brat tęskni za mamą, gdy gdzieś wyjedzie albo tak jak Kochanowski tęsknił za Urszulką, a sama wiesz, że to znaczy bardzo bardzo (ale nie popadłam w depresję jak Kochanowski, po prostu to było jedyne sensowne porównanie, które przyszło mi do głowy).

Chciałabym Cię w końcu przytulić,

Żarówka

***

Kochana Emilko!

Och, jejku, tyle mam Ci do przekazania!!

Moja mama na przykład trochę bała się mnie puścić do szkoły po weekendzie, bo bała się, że znowu dostanę ataku paniki. Zapomniałam ci napisać w poprzednim liście, ale gdy byłam w sali i Cię zobaczyłam w śpiączce, to dostałam właśnie ataku i to tak mocnego, że straciłam przytomność na chwilę, ale na szczęście nic poważniejszego się nie stało. W każdym razie zapewniłam ją, że będzie wszystko w porządku i jakoś udało mi się ją przekonać, tylko wysyłała mi wiadomości średnio co godzinę, pytając, czy wszystko w porządku, pisząc, że jak coś, to może po mnie przyjechać, ale nic się nie stało.

Pani pytała na chemii Jacka o mole, a on powiedział, że to takie zwierzątka, które wyżerają dziury w ubraniach, a ona stwierdziła, że chyba wyżarły mu dziury w mózgu i postawiła jedynkę, bo już to chyba tłumaczyła, a nasza klasa się z tego śmiała, ale ucichła, gdy pani spojrzała na nas tym jej surowym spojrzeniem, na pewno wiesz którym, to to, które potrafi skutecznie uciszyć naszą klasę. I mieliśmy sprawdzian z angielskiego. Myślę, że nie poszedł mi źle, ale nie jestem do końca pewna.

Na przerwie podszedł do mnie Kondziu i mnie przytulił. Właściwie to było całkiem miłe? Tak myślę. A gdy zapytałam go, dlaczego to zrobił, to stwierdził, że wyglądam jakbym miała się zaraz rozpłakać. Ale już wylałam ostatnio tyle łez, że nie wiem, czy umiałabym się rozpłakać. Martwię się o Ciebie i to mocno. Rozmawiałam z Bogiem o Tobie i prosiłam go, byś szybko się obudziła i wróciła do zdrowia, ale to chyba nie pomaga, bo nic się nie dzieje. Nie rozumiem, dlaczego to musiałaś być Ty. Nie rozumiem, dlaczego ten kierowca był taki nieostrożny. Może gdyby uważał, to byłabyś teraz przy mnie, a ja bym się śmiała z jakiegoś Twojego żartu. I na pewno byłoby weselej. Ale gdy Kondziu mnie przytulił, to było lepiej. Tylko przez chwilę. Ale to zawsze coś.

Minęły już cztery dni. Zakreślam w moim notesie dni bez Ciebie na fioletowo, bo fioletowy kojarzy mi się z Tobą, a brakuje mi Ciebie. Poza tym fioletowy to Twój ulubiony kolor. Mam nadzieję, że fioletowych dni będzie jak najmniej. Chciałabym, by już wszystko było dobrze, by wszystko było jak dawniej, bym nie słyszała poczty głosowej w słuchawce za każdym razem, gdy dzwonię do Ciebie (znaczy już nie dzwonię, ale nie do końca potrafię przyswoić, że jakbym teraz zadzwoniła, to byś nie odebrała. Przecież Ty zawsze odbierałaś ode mnie telefon, nawet, gdy dzwoniłam bardzo wcześnie).

Twoja Nisia

***

Droga Emilko,

jest już listopad. Liście coraz mocniej opadają z drzew, tworząc kolorowe ścieżki, a wiatr wymyśla coraz to nowe choreografię tańca wielu kolorowych liści. Wiatr ostatnio uwielbia też bawić się moimi włosami i dmuchać w mój nosek, który zawsze robi się czerwony od chłodu (podobnie jak policzki). Zaczęłam już nosić mój granatowy beret i cieplejsze buty, bo w październiku było jeszcze na tyle ciepło, bym tego nie robiła. I pada deszcz. Myślę, że jemu też jest smutno, że nie może Ciebie zobaczyć, bo leżysz za daleko od okna, by mógł Cię podejrzeć. W dodatku mam wrażenie, że to takie łzy nieba, któremu też jest przykro, że dalej śpisz, bo ostatnio są takie niebiańskie wschody słońca, że naprawdę warto zobaczyć je na żywo!!! Ale przez to, że nie masz takiej możliwości, zrobiłam zdjęcia, które Ci później pokażę.

Wczoraj był pierwszy dzień listopada i pojechałam autobusem na cmentarz sama, bo moi rodzice byli tam z samego rana, gdy moi bracia jeszcze spali. Zapaliłam parę świeczek na bezimiennych grobach, o których już nikt nie pamięta. Zawsze trochę mi przykro, gdy patrzę na zarośnięte i zaniedbane groby, które często należą do dzieci. Chciałabym znać ich historię, by chociaż ktoś o nich pamiętał. Myślę, że to bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy nikt o tobie nie pamięta. To trochę tak, jakby twoje istnienie na Ziemi nie miało żadnego sensu, bo nikt cię nie pamięta i jesteś nieważny. A każdy jest wart zapamiętania, bo każdy jest ważny i wyjątkowy.

I gdy zapalałam świeczki, to zapaliła się też taka trochę większa nadzieja w moim sercu. Bóg na pewno nie pozwoliłby, byś umarła. I na pewno się wybudzisz. Nie ma innej opcji. Może Twoja śpiączka to tylko taki okropny test od Boga dla mnie i dla Twojej rodziny? Taki, w którym trzeba być bardzo cierpliwym i nie tracić nadziei, bo Kochanowski przecież pisał „Nie porzucaj nadzieje / Jakoć się kolwiek dzieje" (wybacz, że tak dużo tu Kochanowskiego, po prostu ostatnio na polskim mieliśmy o nim powtórzenie, bo pani przeraziła się, że większość klasy o nim nie pamięta, bo według niej powinniśmy go doskonale znać). Nie do końca na to wszystko wpadłam sama, bo to Kondziu powiedział, że przecież nie ma szans, byś się nie wybudziła i że na pewno wszystko będzie w porządku (i, chociaż nie lubię, gdy ktoś tak mówi, to w jego ustach trochę pomogło. Tak tylko trochę, bo dalej ogromnie tęsknię).

Mam nadzieję, że niedługo się wybudzisz!

Twoja Nisia

***

Kochana Emilko!

Mój braciszek zaczął się o mnie trochę martwić, bo dawno nie byłam tak przygnębiona i przyniósł mi nawet delicje, bym poczuła się lepiej, a ja zjadłam jedną i uśmiechnęłam się z zapewnieniem, że delicje pomogły i czuję się lepiej, chociaż to nieprawda. Zakreślam za dużo dni na lawendowo i jak to potrwa jeszcze trzy dni dłużej, to chyba przestanę lubić ten kolor.

Oblałam też tamten test z angielskiego, do którego się wcale nie uczyłam, bo nie miałam siły. Ale nie upiłam się sokiem pomarańczowym, bo to jest NASZA tradycja i nie chcę tego robić bez Ciebie, to zdecydowanie nie byłoby to samo.

Kondziu za to zauważył, że czuję się jeszcze gorzej niż wcześniej (każdy dzień bez Ciebie jest coraz gorszy), bo stwierdził, że będzie na mnie czekać w szkole i odprowadzać mnie do domu. To dosyć miłe, ale przeze mnie musi czekać w środy dwie lekcje, bo on ma sześć, a ja osiem. Gdyby na mnie nie czekał, to byłby szybciej w domu i mógłby zrobić coś cudownego, a tak to siedzi w szkole i to z własnej woli. Przynajmniej nie wagaruje, bo nie ma mniej lekcji niż ja przez to, że w poniedziałki ma na drugą lekcję, a w czwartki dopiero na trzecią.

I w ogóle to zaproponował mi spotkanie, nie wiem nawet gdzie i do kiedy, ale się zgodziłam, bo to było bardzo miłe z jego strony. Od czasu Twojego wypadku nigdzie z nikim nie wychodziłam, Kondziu odprowadzał mnie do domu i tylko tyle, a i tak często byłam niezbyt wylewna i połowę drogi przebywaliśmy w ciszy. Trochę czułam się winna, bo może chciał coś ciekawego powiedzieć, ale milkł, zauważając, że nie jestem zbytnio skora do rozmowy, ale gdy mu o tym dzisiaj powiedziałam, to powiedział, że nic się nie stało.

Może Ci o tym później napiszę, chociaż nie wiem, mam nadzieję, że nie będę musiała, bo śpisz zdecydowanie o dziesięć dni za długo, mam dziesięć dni zakreślonych na fioletowo i czuję, że niedługo nie będę w stanie zamalować więcej.

Proszę, przytul mnie jutro,

Nisia

***



Wiatr dmuchał w okno, starając się rozwiać bezsensowne stosy papierów Konrada i wątpliwości zaistniałe w głowie chłopaka. Bał się swoich uczuć. Bał się tego, że zaczął czuć coś więcej do pewnej dziewczyny (a przecież Konrad miał problem z czuciem czegokolwiek). Bał się, że swoimi uczuciami zepsuje coś wybudowanego między nim a nią przez tyle czasu. A Konrad nie chciał psuć już niczego więcej. Więc udawał. Udawał, że każdego dnia nie budzi się z myślą o niej, udawał, że dziewczyna wcale nie jest jedynym czynnikiem, który daje mu nadzieję na lepsze jutro. Udawał, że wcale się o nią nadmiernie nie martwi. Udawał, że wcale nie zauroczył się w Weronice Edison.

Wypadek jej przyjaciółki jednak spowodował, że Konrad zaczął udawać trochę mniej. Nie potrafił nie pokazywać, że się nie martwi o Weronikę, gdy nastolatka wyglądała, jakby to ona miała wypadek. Martwił się, gdy widział jej pokrążone i przygaszone oczy, które nie wyrażały żadnego entuzjazmu. Martwił się, gdy pisała mu, że oblała sprawdzian (Weronika przecież nigdy nie dostała dwójki z żadnego sprawdzianu). Martwił się, gdy przez cały dzień piła tylko dwie kawy i straciła swój ogromny apetyt. Miał wrażenie, że ktoś zabrał Nisię i zastąpił ją całkowitym przeciwieństwem. Takim bardzo smutnym i przygaszonym.

Chłopak bał się, że nastolatka zasłabnie przez to, jaki zaczęła prowadzić tryb życia i każdego dnia czekał na nią po szkole i odprowadzał do domu. Gdy Nisia wyglądała gorzej niż zwykle, jakby zaraz miała zemdleć, proponował jej, by oparła się na jego ramieniu i na wszelki wypadek łapał ją w pasie, a ona była na tyle zmęczona, że nawet już nie próbowała zaprzeczać i wykonywała ten gest, mamrocząc podziękowania. Każdego dnia nosił w plecaku czekoladę, którą czasami jej dawał, gdy już nawet nie miała ochoty mówić mu, że wszystko jest w porządku. Każdego dnia przyglądał się jej oczom z nadzieją, jednak zieleń dalej była przygaszona, beznadziejna i smutna. Każdego dnia czekał na dzień, w którym przyjaciółka Weroniki się wybudzi, by w końcu zaczęła o siebie dbać. Ten dzień jednak nie nadchodził.

Pewnego dnia wszystkie jego metody wywołujące blady i słaby uśmiech na twarzy nastolatki zawiodły. Konrad cierpiał wtedy jeszcze bardziej niż zwykle i nie mógł tego znieść. Uważał, że powinien coś wymyślić. Zaprosił Weronikę do kawiarni na szarlotkę. A ona, ku jego zdziwieniu, zgodziła się. Zgodziła się! Nastolatek miał nadzieję, że ulubione ciasto Nisi chociaż trochę poprawi jej humor, bo kończyły mu się już pomysły na wywołanie jej uśmiechu, którego tak bardzo brakowało chłopakowi na twarzy dziewczyny.

W dzień ich spotkania po szkole Toruń zdawał się pachnieć piernikami i cynamonem znacznie bardziej niż zwykle. Atmosfera w starym mieście była jakby bardziej radosna niż zwykle, nawet jak na listopad. Zza szarych chmur nieśmiało wychylało się słońce, a wiatr komponował choreografie, w których nie uczestniczyły niewinne czapki przechodniów. Uliczne latarnie wyglądały, jakby ktoś napełnił je nadzieją.

Konrad zamówił dwa kawałki szarlotki i odsunął krzesło, by Weronika na nim usiadła. Dziewczyna skinęła głową z podziękowaniem, po czym oparła głowę na łokciu i spojrzała na przyjaciela. Siedzieli w milczeniu, dopóki ktoś nie przyniósł im zamówienia.

— Dawno nie jadłam szarlotki — przyznała Edison, zabierając się za jedzenie. — A to moje ulubione ciasto —

— Wiem — odparł nastolatek. — Ja też dawno jej nie jadłem, ale ta jest przepyszna —

— Prawda? Dawno nie jadłam czegoś tak przepysznego — powiedziała i lekko się uśmiechnęła, co Konrad uznał za sukces.

— Nisia, ja... — zaczął w pewnym momencie. — Wiem, że nie jestem najlepszym pocieszycielem, ale jeśli chcesz, to nie musisz dusić tych wszystkich emocji w sobie. Możesz mi wszystko powiedzieć, okej? —

— Okej. Mogę ci powiedzieć. Może będzie mi lepiej — odparła po paru minutach zamyślenia i zaczęła mówić. O tym, jak bardzo tęskni za Emilką, jak bardzo odczuwa jej brak. O tym, że boi się, że Emilka się już nie wybudzi, mimo że wszystkim powtarza, że na pewno to nastąpi już niedługo. O tym, że jeszcze nigdy nie miały takiej przerwy w rozmowach, bo ich rekordem milczenia były dwa dni, gdy się na siebie obraziły trzy lata temu. O tym, że nawet już powoli przestaje pamiętać, jak brzmi jej głos i czuje się przez to jeszcze gorzej, bo chciałaby pamiętać wszystkie szczegóły o Emilce, tak na wszelki wypadek. Powiedziała mu naprawdę wiele rzeczy o swojej przyjaciółce i ich relacji, i w pewnym momencie się rozpłakała, a Konrad przytulił ją wtedy i pozwolił wypłakać się w swój rękaw bluzy. I chociaż nie było cudownie, to w tamtym momencie Weronika czuła się lepiej. I gdy dotarli pod jej dom, to nawet sama z siebie przytuliła nastolatka tak mocno, jak tylko potrafiła. I tamtego dnia Konrad z dumą i radością stwierdzić, że było dobrze.

rozdział autorstwa latorosl-

n|a od latorosl-
Cześć! Bardzo się cieszę, że mogłam wziąć udział w tym projekcie!! Ogólnie nie mam pojęcia, czy  wyszło dobrze przez to i czy nie pokrzyżowałam czyichś planów (mam nadzieję, że nie). Bałam się trochę kontynuować wątek Emilki i odczuwam trochę, że Konrad jest tu zaniedbany (nie żebym wystarczająco o niego zadbała). Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba i że niczego nie zepsułam. Jestem ciekawa, jak ta historia się rozwinie!! Już nie przedłużając, mam nadzieję, że wasz dzień był dobry <3

n|a ode mnie
dzień dobry!!

jednak to nie koniec ssn, najwyraźniej jeszcze się pomęczymy hihi.

jak zwykle – co sądzicie o rozdziale, w tym wypadku siódemce?

mi bardzo się podoba (jak wszystkie wasze prace, bo każdy z was ma tak piękny i oryginalny styl!!), a listy>>> także dziękuję Ci bardzo, Oliwio, za ten rodział! (i know, że cool oznaczyłam)

do ósemki ostatecznie zdecydowana|y jest...?

spodziewajcie się niespodziewanego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top