Rozdział 1.2

Olga:

W trakcie drogi nastaje między nami dość krępująca cisza. Moją głowę co chwilę zalewają obrazy wydarzeń sprzed kilkunastu minut. Tak niewiele brakowało, aby tamci mężczyźni posiedli moje ciało. W uszach odbijają mi się niczym echo ich słowa, że będą delikatni jeśli nie stawię im oporu.

Jeszcze raz spoglądam na Piotrka, a moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz. Przecież gdyby przybiegł zaledwie kilka sekund później, mógłby już mnie nie uratować. A wtedy... Kręcę energicznie głową, czując zbierające się pod powiekami łzy. Są one mieszanką ulgi oraz strachu, bo nadal nie czuję się w pełni bezpieczna, mimo że tamci mężczyźni uciekli.

Gdy podchodzimy pod bramę robi się jeszcze niezręczniej. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie jakby chcieli coś powiedzieć i jednocześnie się tego bali. Nie wiem czy to przez jakiś ruch, czy przeniesienie ciężaru ciała na prawą nogę, nagle kolano zaczyna dość mocno kłuć. Zagryzam wargę, próbując powstrzymać syk, jednak wyraz grymasu na mojej twarzy nie uchodzi uwadze Piotrka.

– Z której strony dokładnie cię boli? – Ciężko stwierdzić. Przed chwilą wydawało mi się, że bardziej z boku, teraz chyba jednak ze środka – odpowiadam.

Piotrek przygląda mi się w zamyśleniu, a ja czuję się coraz bardziej skrępowana jego intensywnym spojrzeniem, które przyprawia mnie o szybszy oddech. Cóż... najwyższa pora się ulotnić.

– No to cześć. Dzięki za ratunek. – Ściągam z ramion bluzkę Piotrka i podaję mu ją.

Za wszelką cenę staram się nie patrzeć mu w oczy, bo jest w nich coś niezwykle przyciągającego. Piotrek odbiera ode mnie bluzę, a gdy to robi jego palce muskają moje. Zamieram na moment jakby dosłownie poraził mnie piorun, po czym odskakuję nerwowo. Po zaszokowanej minie Piotrka wnioskuję, że on również to poczuł.

– Słuchaj. – Podejmuje nerwowo Piotrek. – Nie chciałbym wyjść na jakiegoś nachalnego typa, ale może jednak pozwolisz mi obejrzeć kolano. Trochę się na tym znam. Raczej nie poszły ci więzadła, bo nie uszłabyś nawet krótkiego odcinka, ale może to być coś z rzepką.

Ponownie jestem rozdarta. Kolano zaczyna ostrzej kłuć i wolałabym się upewnić, że to żaden poważniejszy uraz. Jednak z drugiej strony ot tak mam wpuścić Piotrka do swojego mieszkania. Po zaledwie chwili rozmowy? Czy to, aby rozważny krok? Moje wahanie musi uwidaczniać się na twarzy, ponieważ Piotrek po raz kolejny zapewnia mnie, że nie ma żadnych ukrytych motywów.

– Dobrze. – Ulegam w końcu.

Otwieram szerzej drzwi i wchodzę do środka. Nie muszę odwracać się za siebie, aby sprawdzić czy Piotrek idzie za mną. Od razu moje ciało wyczuwa jego bliskość. Zaciskam mocniej dłoń na poręczy i biorę głęboki wdech. Co się ze mną dzieje? Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wywoływał we mnie aż tak silnej reakcji.

Zaraz jak przekraczamy próg, prowadzę Piotrka do salonu. Mieszkanie nie jest jakichś pokaźnych rozmiarów, jednak mnie i Magdzie w zupełności wystarcza. Dwie sypialnie, łazienka oraz salon połączony z aneksem kuchennym. Całym wystrojem zajęła się Magda, która pasjonuje się architekturą wnętrz. Jest kiepskim rysownikiem, dlatego odrzuciła studia architektoniczne, ale teraz chce pisać dla jakiegoś magazynu zajmującego się tematyką wystroju wnętrz. Do dzisiaj pamiętam, jej krytyczny wzrok, kiedy po raz pierwszy zobaczyłyśmy to mieszkanie. Żadne z oglądanych wcześniej nie było w jej ocenie idealne, ale to chociaż zasługiwało na mocne trzy i w rezultacie wygrało.

Powoli siadam na kanapie obok Piotrka, po czym podwijam nogawkę spodni. Piotrek ogląda dokładnie kolano. Naciska palcami w niektórych miejscach, każe nim delikatnie poruszać. Kilkukrotnie moje ciało drży w reakcji na jego dotyk. I mimo że nie jest on mocny, wręcz prawie niewyczuwalny, przywołuje wspomnienia sprzed kilkunastu minut.

– Na moje oko to tylko stłuczenie – ocenia.

W ramach odpowiedzi jedynie kiwam głową, a obrazy zalewające umysł stają się wyraźniejsze. Ciemność, czyjeś kroki, dłonie błądzące po moim ciele i ten obleśny głos. Zaciskam powieki, mając nadzieję, że zaraz wszystko wróci do normy. Niestety siła doznań zamiast słabnąć przybiera na sile.

– To ja już pójdę. – Akurat gdy otwieram oczy Piotrek wstaje z kanapy.

Również się podnoszę, aby odprowadzić go do wyjścia.

– Jeszcze raz dziękuję za pomoc i fachową konsultację ortopedyczną – odzywam się, otwierając drzwi.

Piotrek odpowiada mi delikatnym uśmiechem, do którego dorzuca:

– Nie ma za co. Zrobiłem tylko to, co powinien zrobić każdy mężczyzna na moim miejscu. Miałaś szczęście, że od niedawna biegam wieczorem zmienioną trasą.

Ponownie przez moje ciało przechodzi silny dreszcz. Umysł mimowolnie wizualizuje nieco inny scenariusz tamtych wydarzeń. Nie ma Piotrka, nie nikogo kto przybiegł mi z pomocą. Jest tylko mój krzyk i potworny ból. Muszę mocniej uchwycić się klamki, aby nie upaść. Powtarzam sobie w myślach, że już jestem bezpieczna, że te bydlaki mnie nie skrzywdzą, ale niewiele to pomaga. Piotrek chyba coś jeszcze mówi, jednak nie wszystkie słowa do mnie docierają. Wyłapuję tylko, że w razie silnego bólu mogę zastosować jakąś maść przeciwbólową, a gdyby kolano spuchło mam udać się na rentgena. Potakuję głową, bo zaciśnięte gardło po raz kolejny odbiera mi zdolność mówienia. Piotrek obdarza mnie ostatnim krótkim spojrzeniem i wychodzi z mieszkania. Jeszcze przez dobrą chwilę trzymam dłoń na klamce, wpatrując się w zatrzaśnięte drzwi. Tak wiele rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie, że czuję się tym z lekka przytłoczona.

W nocy śpię bardzo niespokojnie. Co chwilę wybudza mnie koszmar, będący retrospekcją wydarzeń sprzed wydziału. I w tym śnie Piotrek nie przybywa mi na pomoc. Leżę na mokrej trawie. Spocone męskie ciało przygniata mnie do ziemi. Ręce mam unieruchomione, abym nie mogła nimi wierzgać. Z początku próbuję jeszcze walczyć, ale gdy przeszywa mnie nagle ostry ból, wiem już, że nie mam po co się stawiać. To koniec. Odchylam głowę na bok, żeby nie patrzeć na twarz tego oblecha. Jedna samotna łza spływa mi po policzku. Teraz już nic nie czuję. Jestem całkowicie wypruta od środka.

Gwałtownie podnoszę się na łóżku, po czym przyciskam dłoń do rozszalałego serca. Ten ostatni koszmar był o wiele bardziej realny od poprzednich. Zapalam lampkę nocną i rozglądam się spanikowanym spojrzeniem po pokoju. Och to był tylko sen. Westchnienie pełne ulgi opuszcza moje usta. Ponownie przykładam głowę do poduszki, jednak nie gaszę światła. Po raz pierwszy zaczynam bać się ciemności.

Piotrek:

Ten dzień nie należy do najszczęśliwszych w moim życiu. Po wczorajszych wieczornych wydarzeniach liczyłem na odrobinę spokoju, tymczasem z samego rana zjawia się Kacper. Pewnie po raz kolejny chce mnie dobić lukrowaną opowieścią o wielkiej miłości jego i Laury, ponieważ wczoraj miał się oświadczyć. Planował to od dawna, chociaż co chwilę zmieniał koncepcję. Początkowa zakładała oświadczyny na meczu, a ostatecznie zdecydował się na prostą kolację w restauracji. Owszem kibicuję temu związkowi. Laura jest miła, skromna, nawet pasuje do Urbania, jednak słuchanie o niej na okrągło staje się cholernie męczące. Z resztą jaki facet non stop nawija o swojej lasce? Po otwarciu drzwi i minie Kacpra zdaję sobie jednak sprawę, że czeka nas dzisiaj zupełnie inna rozmowa.

– Kurde stary, z kim się wczoraj boksowałeś? – zagaduje, wślizgując się do środka.

Jak zwykle wchodzi bez pozwolenia, obawiając się, że zamknę mu drzwi przed nosem. Rzeczywiście mam ochotę to zrobić, odizolować się od wszystkich oraz wszystkiego. Kacper jednak jest bardzo nieustępliwy i nigdy nie odpuszcza, dopóki nie wychodzi na jego. Zarówno w życiu, jak i na boisku wyznaje zasadę: Walcz do końca, abyś mimo porażki miał świadomość, że zrobiłeś wszystko co mogłeś.

– Z nikim się nie boksowałem – zaprzeczam od razu, chcąc uciąć niewygodny temat.

Już nie wiem, co jest gorsze, rozmawianie o Laurze, czy o moim wyglądzie?

– To skąd ten siniak? – Jezu! Kacper, przyszedłeś tylko po to, żeby przeprowadzić jakieś śledztwo?! – warczę zirytowany, odwracając się na pięcie.

Nawet nie spoglądam, czy idzie za mną. Doskonale wiem, że to zrobi, że tak łatwo się nie podda.

– Nie zbyjesz mnie jakąś tam gadką. Widzę, że coś się stało. Siadaj i mów, o co chodzi.

Kacper rozsiada się na kanapie siadając w szerokim rozkroku, po czym wbija we mnie wyczekujące spojrzenie. Wiem, że trudno będzie go zbyć. Powodzenie tej misji niemal graniczy z cudem, ale i tak podejmuję próbę ucięcia tematu. Może dzisiaj dopisze mi szczęście, a Urbań nagle straci ochotę na to przesłuchanie.

– Nic się nie stało – zapewniam, próbując brzmieć jak najbardziej przekonywująco.

Następnie siadam obok Kacpra, przyjmując równie swobodną pozę. Opieram jedną dłoń na oparciu kanapy, a nogi wyciągam przed siebie i krzyżuję je w kostkach. Celowo nie zajmuję miejsca na wprost Urbania, bo wiem, że wyczytałby wszystko z moich oczu zanim zdążyłbym cokolwiek powiedzieć. Wtedy na pewno bym go nie oszukał, a tak mam jeszcze szansę na uniknięcie niewygodnych pytań i odpowiedzi. Owszem ta szansa może mieć nie więcej niż z pięć procent, ale zawsze jest. A to już coś.

– Do cholery, Piter, nie traktuj mnie jak jakieś naiwne dziecko! – woła Kacper, a w jego głosie pobrzmiewa mieszanka złości i frustracji.

Szkoda, że sobie jeszcze nie tupnął nóżką – myślę kąśliwie, uśmiechając się do własnych myśli.

Chwilę później jednak przestaje mi być do śmiechu, bowiem wzburzona reakcja Kacpra mówi jasno, że nie odpuści tego przesłuchania. Wzdycham głęboko, uciskając nasadę nosa. Mimo że spałem dzisiaj nieco dłużej niż zwykle czuję się nagle bardzo zmęczony. Dlaczego Urbań nie potrafi czasami odpuścić? Czerpie pożywkę znęcając się nade mną? Milczę przez chwilę, obmyślając w głowie, która część prawdy będzie dla mnie wygodniejsza, bo zdaję sobie sprawę, że nie dam rady zbyć Urbania w całości. Czasami nie mamy wyjścia i musimy wybrać mniejsze zło.

– Uratowałem wczoraj pewną dziewczynę przy przejeździe kolejowym. Wracała z uczelni i zaatakowało ją jakichś dwóch mężczyzn.

Po chwili namysłu postanawiam przedstawić wszystko na sucho. Tylko czyste fakty, bez emocji. Może wtedy Kacper uzna, że historia nie jest ani trochę ciekawa i godna roztrząsania.

– O matko, stary, ale chyba zjawiłeś się zanim no wiesz? – Głos Urbania brzmi śmiertelnie poważnie, a w końcówce drga nerwowo. – Tak, chociaż gdybym się spóźnił kilka sekund, mógłbym już jej nie pomóc. – Uspokajam Kacpra, czując jakby jego niepokój przeszedł na mnie.

Wzdrygam się na myśl, co by się stało, gdybym nie usłyszał nawoływania dziewczyny i w ogóle jej nie znalazł, albo przybiegł za późno. Mimo, że tamci mężczyźni nie zdołali jej zgwałcić, widziałem jak bardzo to wszystko nią wstrząsnęło. Przy oddawaniu bluzy nasze palce ledwie się musnęły, a odskoczyła ode mnie jak oparzona. Później, gdy wychodziłem z mieszkania i zalecałem wizytę u lekarza w razie opuchlizny patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym niepokoju. Z trudem powstrzymałem się od przytulenia jej i zapewnienia, że już jest bezpieczna. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że Olga mogłaby opatrznie odebrać moje intencje. Zaciskam mocno pieści, próbując zapanować nad kolejnym atakiem złości. To tyle jeśli chodzi o nudną i bezemocjonalną opowieść.

Kacper wzdycha z ulgą, uspokojony rozwojem wydarzeń, ale nic nie mówi. Kiedy po chwili na niego spoglądam, widzę, że jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. W oczach zaś pojawiają ogniki ekscytacji. Jęczę przeciągle, widząc tę reakcję, bo doskonale wiem co się święci. Urbań właśnie dorabia sobie jakieś pikantne szczegóły do mojej historii.

– Ładna była? Spodobała ci się? – Uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej się poszerza, jakby znał już odpowiedź na to pytanie, mimo że nie wydusiłem ani słowa, i doskonale wiedział, że będzie to odpowiedź twierdząca. – Nie wiem – odpowiadam wymijająco.

I tak naprawdę nie jest to kłamstwo, ponieważ nie zwróciłem szczególnej uwagi na urodę Olgi. Pamiętam tylko, że była dosyć niska, chociaż przy moim wzroście ponad metr osiemdziesiąt wiele osób wydaje się niskich.

– Jak to nie wiesz? Ty to jednak jesteś debil.

Zwykle podjąłbym przekomarzanie Kacpra i odpowiedział równie zaczepnie, ale dzisiaj ten przytyk z niewidomych przyczyn mnie wkurza. Uratowałem dziewczynę przed gwałtem i sam miałem zaglądać jej w biust?

– Ej, wypraszam sobie! – W moim tonie wybrzmiewa ostrzegawcza nuta.

Niech Kacper wie, że stąpa po coraz cieńszym lodzie, a przyjaźń nie równoważy się ze stwierdzeniem „wszystko jest dozwolone". Nawet w przyjaźni obowiązuje pewien kodeks zasad, którego nie można złamać i granice, których nie należy przekraczać. Sporadycznie przymykam oko gdy Urbań pozwala sobie na odrobinę większą swobodę, ale wiem, że im częściej będę to robił tym bardziej Kacper wejdzie mi na głowę. Mina Urbania jasno mówi, że ani trochę mi nie wierzy, a jego słowa tylko to potwierdzają.

– Kiedy to szczera prawda. Poza tym widząc twoje wkurzenie wnioskuję, że była ładna i cię zauroczyła. – Wcale, że nie – zaprzeczam natychmiast, po czym dopytuję nonszalancko. – Naprawdę sądzisz, że można się kimś zauroczyć po kilku minutach?

Kacper patrzy na mnie z pobłażaniem, jakby chciał powiedzieć, że nadal ani trochę mi nie wierzy. Chociaż jak ma to zrobić kiedy sam z trudem sobie wierzę.

– Wiesz, ja straciłem głowę dla Laury już po kilku sekundach, chociaż podobnie jak ty wypierałem to z siebie. – Podejmuje Urbań po chwili.

Ewidentnie nie ma zamiaru uciąć tego tematu.

– Piotrek, są w życiu rzeczy, na które nie potrzeba wiele czasu. Dzieją się szybko, niespodziewanie, ale później okazują się być tym co najlepsze mogło nas spotkać.

Zbywam jego wywód milczeniem, bo nie wiem co miałbym powiedzieć. Na pewno nie potrafiłbym po raz kolejny zaprzeczyć. Chociaż niektórzy uważają mnie za dobrego kłamcę, wcale nim nie jestem. Zawsze zdradzają mnie jakieś drobne gesty. A fakt, że z Kacprem znam się od małego nigdy nie ułatwia mi ściemniania.

Mam nadzieję, że brak reakcji z mojej strony ostudzi zapał Kacpra. Niestety chwilę później Urbań znowu popada w jakąś dziwną ekscytację, która ani trochę mi się nie podoba.

– Dobra, nieważne czy była ładna. Ale dała ci chociaż buziaka w ramach podziękowań?

Dla niego cała ta sytuacja jest powodem do żartów i śmiechów, a ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. To, co wczoraj poczułem było tak nagłe i niespodziewane, że do teraz napawa mnie strachem oraz dezorientacją. Chociaż z drugiej strony powinienem się cieszyć, bo wszystko wskazuje na to, że naturalne męskie odruchy nie ulotniły się ze mnie wraz z odejściem Kai.

– To nie była żadna bajka o księżniczce i rycerzu na białym koniu. Pomogłem jej i tyle. – Ucinam twardo.

Niestety Kacper jest naprawdę ciężkim przeciwnikiem i nie daje się tak łatwo zbyć.

– No, ale chociaż zostawiłeś jej swój numer?

Zamiast odpowiedzi wydaję przeciągły jęk. Jakim cudem nadal z nim wytrzymuję, to nie wiem. Niekiedy jest lepszy od ludzi pracujących w FBI.

– Ja pierdolę, teraz to już mam kompletną załamkę, stary. Jak mogłeś przepuścić taką laskę. Podryw na wybawiciela jest jednym z najskuteczniejszych. – Dosyć! Nie poznałeś tej dziewczyny, więc nie wiesz, jaka jest! – W końcu nie wytrzymuje i ostro mu się wcinam.

To, że się przyjaźnimy, nie daje mu prawa do ingerowania w moje życie prywatne.

– Nie chcę o tym gadać. Odpuść. Lepiej powiedz po co przyszedłeś – proszę nieco łagodząc ton, co nie znaczy, że złość wyparowuje ze mnie ot tak.

Nadal jestem wkurzony na Kacpra, ale wiem, że zaognianie konfliktu nikomu się nie przysłuży.

Uśmieszek momentalnie znika z twarzy Urbania. Milczy przez chwilę, uciekając wzorkiem, po czym wyrzuca nagle.

– Trener wymyślił nam karę. – Co? Myślałem, że tylko żartował. – Unoszę brwi w zdziwieniu.

Szczerze mówiąc już nawet zapomniałem o wybryku Kacpra, za który trener Benitez omal nie zawiesił nas na kilka meczy.

– Ja też – przytakuje Urbań. – No to, co to za kara? – dopytuję ponaglająco, zastanawiając się co też wymyślił trener, bo podobno wyobraźnię ma bujną i lubi stosować niekonwencjonalne metody.

Prowadząc poprzedni zespół PSV Amersfoort, dotarł z nim do półfinału pucharu Holandii. To było naprawdę wielkie osiągnięcie, bo dotychczas ten klub nie zaszedł tak daleko. Daan Muis najlepszy bramkarz zespołu i całego turnieju w meczu ćwierćfinałowym nabawił się poważnej kontuzji wybicia barku. Wszyscy byli pewni, że zastąpi go równie doświadczony Lars Berg. Nagle jednak ku zaskoczeniu większości w meczu półfinałowym na bramce stanął młodziutki, bo zaledwie siedemnastoletni Finn Jong. Nazywano trenera Beniteza szaleńcem, który uwielbia igrać z ogniem, ale gdy mecz się skończył nikt już tak o nim nie mówił. Młody bramkarz spisał się znakomicie, obronił karnego i kilka naprawdę świetnych strzałów. Doskonale pamiętam ten mecz i nawet mnie wtedy trener zamknął usta.

– W czwartek za dwa tygodnie mamy się gdzieś zjawić – odpowiada Kacper. – Gdzieś, to znaczy gdzie?

Nie wie o co dokładnie chodzi, czy boi się powiedzieć?

Urbań wyjmuje z kieszeni spodni małą karteczkę złożoną na cztery, po czym bez słowa mi ją podaje. Przyglądam się zapisanemu adresowi, ale nie potrafię zlokalizować miejsca.

– Wiesz, co tam się znajduje?

Mam nadzieję, że to rozjaśni nam trochę obraz. Może to jakaś szkoła albo klub sportowy. Kacper kręci głową, a następnie wstukuje w wyszukiwarkę podany adres. Naszym oczom ukazują się fotografie hotelu Sheraton.

– Po co mamy się zjawić w hotelu?

Zamiast wyjaśnienia, w mojej głowie rodzi się jeszcze więcej pytań.

– Nie wiem. – Urbań wzrusza ramionami.

W przeciwieństwie do mnie podchodzi do całej sytuacji na pełnym luzie. Chyba, że tylko udaje, bo nie chce potęgować mojej złości.

– A i mamy nie zakładać niczego zielonego ani bardzo świecącego – dodaje po chwili, jakby nagle sobie o tym przypomniał. – Dlaczego? – pytam i nie czekając na jego odpowiedź przystępuję do ataku. – Już mi się nie podoba ten pomysł. To wszystko twoja wina, bo ty masz zawsze takie głupie pomysły. Czasami jesteś lepszy niż Evan i Paweł!

Kacper patrzy na mnie obruszony, bo w tym przypadku słowo lepszy nie oznacza komplementu.

– Wypraszam sobie! Ich akcji nikt i nic nie pobije. – Czyżby? – Posyłam mu spojrzenie pełne politowania – Masz na myśli akcję z posoloną owsianką, czy z różowymi rękawicami dla Mateo? – Obie i oni jakoś nie dostali żadnej kary. – Widocznie mieli świetną linię obrony. – Odbijam piłeczkę. – To ty też mogłeś się bardziej postarać. W końcu jesteś nominalnym obrońcą. – Ale ten głupi pomysł był twój – zauważam niezbyt odkrywczo.

Urbań wzdycha przeciągle jakby wiedział, że przegrał ten słowny pojedynek.

– Okej, może i był głupi, ale chciałem dobrze. Skąd miałem wiedzieć, że trener jest uczulony na olejek melisowy. Ostatnio chodził taki nerwowy, to pomyślałem sobie... – Właśnie pomyślałeś, więc lepiej już nie myśl.

Kacper robi obrażoną minę, krzyżując dłonie na piersi, ale już po chwili wybucha głośnym śmiechem. Złość całkowicie i ze mnie ulatuje widząc jego naburmuszoną twarz. Przez moment nawet czuję dziką satysfakcję, że ktoś w końcu utarł mu nosa i odpłacił pięknym za nadobne. Zwykle Urbaniowi wiele rzeczy uchodziło na sucho, przez co poczynał sobie jeszcze śmielej, wierząc, że jest nietykalny. Ale jak się okazało nie jest i może trener Benitez w końcu wbije mu to do głowy.

***

Olga:

Kilka dni zajmuje mi dojście do siebie po niedoszłej próbie gwałtu. Przez dwie pierwsze noce jeszcze kilkukrotnie wybudza mnie ten sam koszmar. A za każdym razem gdy idę na uczelnię bądź z niej wracam rozglądam się na boki, by sprawdzić czy ktoś nie czai się w krzakach. W sobotę Sparta gra wyjazdowe spotkanie z Koroną Kraków. Akurat mam wolne, więc mogę obejrzeć mecz w telewizji. Ilekroć pada zbliżenie na twarz Piotrka, tylekroć czuję dziwny uścisk w żołądku. Mimowolnie spoglądam na kanapę, na której siedzieliśmy przed paroma dniami. Przez krótką chwilę żałuję, że pozwoliłam mu wyjść tak szybko. Mogłam zaproponować chociaż głupią herbatę w ramach podziękowania. Wtedy może zostałbym w jego pamięci na dłużej, a tak pewnie już mnie nie pamięta. Cholera, co ja sobie myślę. Dziewczyna taka jak ja nigdy nie będzie pasować do wielkiej gwiazdy footballu. Mój podły nastrój pogarsza jeszcze list, który odebrałam chwilę temu od listonosza. Zaciskam dłoń na kartce i próbuje się uspokoić gdy Magda akurat wchodzi do salonu. Niestety nic z tego.

– Magda, co to ma być?! – Ze złością rzucam kopertę na stół.

Jednocześnie wbijam w Magdę wściekłe spojrzenie i czekam jak ma zamiar się wytłumaczyć. Magda chyba jeszcze nigdy nie była tak zmieszana. Ucieka wzrokiem, nerwowo pocierając ramiona. Ewidentnie nie kwapi się do odpowiedzi, co jeszcze bardziej mnie podjudza.

– Najpierw się uspokój... – prosi, unosząc ręce w obronnym geście. – Jak mam się uspokoić, kiedy zrobiłaś coś takiego za moimi plecami! Kto ci na to pozwolił?! No kto?! – wybucham.

Moja wściekłość jeszcze wzrasta, chociaż nie sądziłam, że to możliwe.

– Znam cię i wiedziałam, że sama byś się nie zgłosiła – Magda zaczyna się tłumaczyć dosyć ostrożnie. – Poza tym, przecież właśnie to chciałaś robić. Po to poszłaś na dziennikarstwo.

Wzdycham głęboko, po części się z nią zgadzając. Mimo wszystko nadal nie podoba mi się sposób w jaki to załatwiła. Mogła powiedzieć o tym wcześniej, zaraz po wysłaniu zgłoszenia. Owszem pewnie też bym się wkurzyła, ale na pewno nie byłabym tak rozjuszona, jak w tej chwili.

– Pójdziesz tam? – Magda spogląda na mnie niepewnie. – Pójdę – odpowiadam, choć nie słychać w moim głosie odrobiny entuzjazmu.

Na razie nie potrafię cieszyć się z otrzymanej szansy. Strach oraz złość okazują się silniejsze.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top