Czy to tylko przypadek?

Znów deszczowy dzień. Szedłem jak codzień do pracy w płaszczu, mijając mnóstwo anglików. Nikt nie zawracał sobie mną głowy, a ja nie zawracałem sobie głowy nimi. Gdy stawiałem miarowo kroki zapatrzony w telefon, poczułem opór i runąłem do tyłu lądując w kałuży. Przed sobą zobaczyłem, również na chodniku, chłopaka o dość masywnej budowie, co mnie bardzo zdziwiło. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że to przez moją nieuwagę doszło do tego incydentu, przez co momentalnie zaczęły mnie piec policzki, a ja zacząłem się karcić w duchu za takie zachowanie.

Co się ze mną dzieje? Dlaczego mam takie myśli? Co znowu jest nie tak?

Mniej więcej tego typu pytania kłębiły się w mojej głowie. Miałem już ich dość. Próbowałem wstać, ale od razu się przewróciłem z sykiem bólu. Chłopak, na którego wpadłem, podszedł do mnie.

- Hej, nic Ci nie jest? Przepraszam, że na Ciebie wpadłem- uśmiechnął się do mnie tak, że pewnie każdej dziewczynie zmiękłyby kolana.

- To nie twoja wina- westchnąłem cicho.- Ja ne byłem wystarczająco ostrożny i teraz mam- posłałem mu krzywy uśmiech i wskazałem na kostkę.

- Może pomogę Ci dostać się do szpitala, aby Ci pomogli?- patrzył na mnie tak szczerym i pełnym chęci pomocy wzrokiem, że nawet jeślibym chciał, to nie mógłbym mu odmówić.

I właśnie w taki sposób skończyliśmy w poczekalni. Sekundy układały się w minuty, a minuty w godziny. Nie jestem pewien, ile tu już siedzimy, ale ta cisza jest bardzo krepująca...

- Wiesz... nawet się nie przedstawiłem. Jestem David White- chłopak podał mi dłoń, a mnie przez chwilę zatkało przez to, jak niespodziewanie wypowiedział te słowa.

- A-Andrew Dupont...- wykrztusiłem z trudem i uścisnąłem jego dłoń, na co on się serdecznie uśmiechnął.

- Bardzo Cię boli ta kostka? W tym szpitalu są na prawdę długie kolejki... muszą mieć świetnych specjalistów- Czy jemu nie schodzi z twarzy uśmiech?- W każdym razie, chyba następny masz wejść ty, prawda?- po jego słowach odwróciłem głowę w stronę gabinetu, skąd wychodziła pacjentka. Następnie usłyszałem swój numer.

- Mógłbyś?- popatrzyłem błagalnie na Davida, który od razu wstał i pomógł mi doczłapać do celu.

Badanie mojej kostki trwało przez około cztery godziny. Przyrzekłem sobie wtedy, że nigdy więcej nie będę tak nieuważny, gdy będę gdzieś szedł. Ale wracając. Stwierdzono, że mam pęknięte kości kostki, więc nie mogę chodzić, aby nie zrobić nic ze stawem skokowym. Unieruchomili mi przez to stopę i nogę, aż do połowy łydki. Mój nowy znajomy pomógł mi wyjść z budynku i wsiąść do zamówionej wcześniej taksówki. I... nawet nie zdążyłem się zapytać o jakikolwiek kontakt.

-漫~*'¨¯¨'*·舞~ ~舞*'¨¯¨'*·~漫-

Minął miesiąc i właśnie kuśtykałem na zdjęcie gipsu. Po takim czasie już się przyzwyczaiłem do kul. Jak tylko sobie pomyślę o tym, że mam znów uczyć się chodzić i trenować mięśnie w uszkodzonej nodze, to ciarki mnie przechodzą.

Właśnie wszedłem do budynku szpitala i stałem w kolejce do recepcji. Nigdy bym nie pomyślał, że w okienku ujrzę tę znajomą, życzliwą twarz, którą miałem okazję widzieć tylko kilka godzin w ciągu mojego dwudziestotrzyletniego życia. Przy komputerze, z okularami na nosie, siedział nie kto inny, jak David. Musiałem wyglądać, jakbym dostał jakiegoś ataku, bo jedna z pań z kolejki pytała się, czy wszystko w porządku. Musiałem siłą woli zdobyć się, aby przemieścić się bliżej okienka.

- Przyszedłem na zdjęcie gipsu do Doktora Habilita- utkwiłem swój wzrok w plakietce z jego imieniem.

- Hmm... To będzie sala numer 4, Panie Dupont- wtedy posłał mi rozbawione spojrzenie zza szkieł okularów i przesunął dwie kartki w moją stronę. Jedną z jakąś nudną, formalną zawartością... dla mnie była ciekawsza druga, na której widniało dziewięć cyfr oraz jego podpis. Dostałem właśnie możliwość skontaktowania się z nim. Cóż za ulga.

-漫~*'¨¯¨'*·舞~ ~舞*'¨¯¨'*·~漫-

Właśnie wracałem przez park z rehabilitacji. Bardzo szybko odzyskiwałem sprawność w nodze. Jeśli chodzi o Davida... zaprzyjaźniliśmy się. Rozmawiamy przynajmniej raz w tygodniu, ale obaj jesteśmy zbyt zajęci, aby się spotkać.

Stwierdziłem, że przyda mi się jakiś zastrzyk cukru, więc udałem się do kawiarenki po drugiej stronie ulicy. Często udawałem się tam po pracy.

Złożyłem zamówienie, a następnie usiadłem przy stoliku pod oknem i patrzyłem na przechodniów. Po jakiś dwudziestu minutach zostało dostarczone moje zamówienie, więc mogłem raczyć się ciastem 3-bit i cappuccino. Gdy już byłem w połowie ciastka, zauważyłem ruch naprzeciwko mnie. Spojrzałem tam i co? Ujrzałem Davida.

- Oh. Cześć- uśmiechnąłem się do niego szczerze. Zaczęliśmy luźną konwersację. Opowiadaliśmy o tym, jak nam minął dzisiejszy dzień oraz kilka poprzednich, gdy nie rozmawialiśmy. Temat zboczył również na nasze zainteresowania i ulubione potrawy. Niestety tą sielankę przerwał mój telefon. Odebrałem połączenie od mojej siostry... I dopiero wtedy się zorientowałem, o co chodziło. Jeszcze zanim zaczęła mnie ganić, już przepraszałem i mówiłem, że będą za dziesięć minut. Ubrałem się w pośpiechu i rzuciłem Davidowi szybkie "Cześć", po czym wybiegłem w pośpiechu. Jakie to szczęście, że płaci się podczas zamawiania. Oczywiście ja nie pomyślałem, że miesiąc po ściągnięciu gipsu raczej nie powinno się biegać i w pewnym momencie coś mi przeskoczyło w kostce... trochę bolało, ale dało się dalej iść, więc szedłem... I to był mój błąd. Gdy bylem już w domu, moja siostra czekała na schodach. Tak na mnie nakrzyczała, że bałem się o moje bębenki.

-漫~*'¨¯¨'*·舞~ ~舞*'¨¯¨'*·~漫-

Następnego dnia odczuwałem skutki mojego biegu. Moja kostka spuchła do zastraszających rozmiarów i nie mogłem nią ruszać. Oczywiście moim celem znów stał się szpital. I znów to widziałem... Ale wyglądał jakoś inaczej... może zmienił fryzurę? A może po prostu tak mi się wydaje? Ehh... już sam nie wiem. Moje myśli cały czas krążą wokół jego osoby. To niezdrowe.

Gdy wychodziłem, akurat kończył pracę. Zaoferował, że mnie odprowadzi. Przez całą drogę rozmawialiśmy o jakichś bzdurach, dziwnych teoriach i tym podobnych. Zaskakujące, ale było to bardzo miłe uczucie. Zastanawiało mnie też czy to ułożenie słońca, czy może jego twarz zawsze była tak piękna, jak wtedy. Chyba przez to wszystko mi się poprzewracało w głowie...

-漫~*'¨¯¨'*·舞~ ~舞*'¨¯¨'*·~漫-

Ostatnie spotkanie, które pamiętam, odbyło się w tej samej kawiarence, gdzie byliśmy po raz pierwszy na jakimś wyjściu, chociaż niezaplanowanym. Rozmawialiśmy swobodnie... miałem mu powiedzieć, co czuję, ale nie miałem wystarczająco odwagi. Byłem tchórzem, który wstydził się swojej miłości. Teraz bardzo żałuję, że nie zdobyłem się na odwagę.

Gdy wyszliśmy, skierowaliśmy się do parku. Mieliśmy już przejść przez ulicę, ale przypomniałem sobie o kurtce zawieszonej na krześle. Ustaliliśmy, że David poczeka na mnie w parku, a ja dołączę za kilka minut. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie. Gdy White był na drodze, zza zakrętu wyjechało auto z prędkością ponad 100 km/h. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, aby go ostrzec, A już leżał na asfalcie cały pokiereszowany, a maszyna pojechała dalej w świat. Pobiegłem do niego i odciągnąłem na bok, aby nic poważniejszego się nie stało. Miałem nadzieję, że może uda mi się mu pomóc... ale zginął na miejscu. Moja miłość, której nie zdążyłem powiedzieć, co czuję... chodziłem jak struty przez dwa tygodnie... nie potrafiłem się z tym pogodzić... sądziłem, że może jeszcze zadzwoni, że to tylko zły sen... niestety to była rzeczywistość. Uświadomiłem to sobie na pogrzebie. Znałem go tylko przez cztery miesiące, a wiedziałem, że byliśmy połączeni. Nasze losy splatały się. Osoba, którą pierwszy raz zobaczyłem, wydała mi się tak bliska, a zarazem odległa... jak to jest możliwe? Dobry Boże, odpowiedz mi na to jedno pytanie. Niczego więcej nie pragnę. Tylko poznać odpowiedź. A pytanie... pytanie... Dlaczego mi to odebrałeś? Sprawiłeś tyle bólu... nie potrafię dłużej żyć bez niego. Są to prawdopodobnie moje ostatnie przemyślenia. Właśnie woda szumi, a żyletka już czeka. Wiem, że Cię spotkam, ukochany Davidzie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top