VI. Samolot

- Jesteś pewien? Jutro wigilia. – zapytałam po raz kolejny licząc, że może jednak Stinger zostanie na święta.

- Chciałbym ale nie mogę zostać. Nie przełożę lotu, a poza tym żona by mnie zabiła jakbym nie wrócił na świata. – zaśmiał się zakładając kurtkę. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że Stinger wyjeżdża jednak przed świętami. Fakt, każdy z nas zdawał sobie sprawę, że mężczyzna ma rodzinę i w końcu będzie musiał do nich wrócić ale jakoś tak przyzwyczailiśmy się, że jest na miejscu.

- Z żoną nie wolno zadzierać. – oznajmił Will obejmując mnie w talii.

- Dzień po ślubie, a już taki mądry? – zakpiłam ze śmiechem przyglądając się jak usilnie próbuje zachować poważny wyraz twarzy.

- Miał czas żeby się nauczyć, że z tobą zadzierać nie wolno. – podsumował Stinger na co wszyscy się zaśmialiśmy. Ciężko zaprzeczy, miał rację.

- Przyjedź kiedyś z Moly. Bardzo dawno jej już nie widziałam. – poprosiłam. Ostatni raz widziałam się z Moly jak jeszcze żyła babcia. *Ten czas za szybko leci.*

- Zobaczę co da się zrobić. – powiedział i mrugnął do mnie porozumiewawczo. - Dobra dzieciaki. Miło było ale muszę już lecieć. Spóźnię się na samolot.

- Dzieciaki? – spytał zdziwiony Mark.

- No co? Czterdziestka to wcale nie tak dużo. Chociaż ty i tak jesteś dopiero w połowie. Ja jestem od nich kilkanaście razy starszy.

- Oj już nie przesadzaj. – mruknął Will patrząc na Stingera jak na wariata.

- Dobra bo za chwilę serio się spóźnisz na ten samolot. Podwiozę cię. Wsiadaj. – zarządziłam uwalniając się z uścisku męża. Kto by pomyślał, że w takim małym miasteczku ksiądz jest w stanie zorganizować wesele w dwa dni?

- Bądź ostrożna. Spadło dużo śniegu.

- Zawsze jestem. – powiedziałam szczerząc się głupkowato na co Will spojrzał na mnie wymownie. Nie było co ukrywać. Każdy dobrze wiedział, że nie należę do osób które na siebie uważają.

~**~

Droga na lotnisko ciągnęła się w nieskończoność. Zaledwie dwadzieścia minut po ruszeniu z pod domu złapała nas zamieć. Widoczność spadła praktycznie do zera przez co wlekliśmy się z prędkością ślimaka. Na całe szczęście wóz był przygotowany na taką pogodę, a ja znałam tutejsze drogi na pamięć. Od kilku dobrych lat mam też nawyk wożenia w bagażniku torby z kilkoma jaskrawymi kocami, flarami, jedzeniem i czymś do picia w razie gdybym jednak zabłądziła w śnieżycy które w ostatnich latach występują tu coraz częściej.

W drodze nie rozmawialiśmy za dużo. Piosenki ze świątecznej płyty skutecznie zagłuszały miliardy śnieżynek i silny wiatr uderzający w samochód.

Kiedy wreszcie dojechaliśmy na lotnisko od razu wiedziałam, że jest źle. Szybko się zebraliśmy i weszliśmy do środka. Widok jaki tam zastaliśmy raczej nas nie zaskoczył. Kilkadziesiąt osób kotłowało się pod recepcją domagając się żeby pracownicy zrobili coś z tym, że odwołano im loty. Jakby tamta trójka miała magiczne moce niczym z Harry'ego Potter'a.

- Mam pewne wątpliwości czy dzisiaj polecisz. – mruknęłam patrząc na pogodę za oknem.

- Nie będzie źle. Pokręcisz się tu trochę? Muszę iść coś załatwić.

- Pewnie. – powiedziałam, a Stinger zniknął w tłumie. Nie minęło dużo czasu od jego odejścia, a za oknem robiło się jaśniej i jaśniej. Kiedy mężczyzna wrócił na zewnątrz świeciło już słońce a tablica z lotami wydała głośny dźwięk po czym ponownie pojawiły się na niej godziny odlotów co wywołało niemały szok i niesamowitą euforię wśród pasażerów. - Czy ty to widziałeś?

- Magia świąt. – powiedział ze śmiechem zabierając swoją torbę. - Mam coś dla ciebie.

- Co to? – zapytałam odbierając od niego dość sporych rozmiarów torbę. Nie ukrywałam zmieszania. Wyjeżdża wcześniej, daje prezenty... jakieś dziwne to było.

- Zobacz.

- Twoja czapka Mikołaja. – powiedziałam zdziwiona obracając w dłoniach dużą czerwoną czapkę z futerkiem. - Co roku przyciągałeś tłumy na zbiórkę charytatywną. Czemu mi ją dajesz? – zapytałam coraz bardziej zagubiona.

- Ktoś musi jutro przegonić renifery przez miasteczko. Dzieciaki to uwielbiają. – stwierdził jak gdyby nigdy nic z typowym dla siebie szerokim uśmiechem.

- I mam to być ja?

- Zawsze robiłem to z twoim dziadkiem. W końcu ty przejęłaś fabrykę.

- Też prawda. Dużo rzeczy już w życiu robiłam ale nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę Mikołajem.

- Will ma drugą czapkę. Wiecie co robić.

- Zawsze zastanawiałam się jak to się dzieje. Nawet wtedy kiedy już wiedziałam, że to ty jeździsz przed świętami specjalnie po to żeby dzieciaki miały ubaw i chodziły zafascynowane, że widziały Świętego Mikołaja.

- Pamiętam. Kiedy dowiedziałaś się, że Chris jeździ identycznym zaprzęgiem żeby wydawało się, że Mikołaj zasuwa jak na jakichś dopalaczach, byłaś w szoku przez tydzień. – zaśmiał się.

- Za szybko ten czas leci. – mruknęłam zagłębiając się we wspomnieniach i pewnie gdyby nie Stinger utonęła bym w nich na długo.

- Dobra młoda. Fajnie było ale niestety muszę już spadać. Samolot wzywa. – powiedział przywracając mnie w pełni do rzeczywistości.

- Odezwij się jak dolecisz.

- Ma się rozumieć. – powiedział podnosząc z podłogi torbę. Nie musiałam długo czekać, od razu zostałam zamknięta w szczelnym uścisku który od razu odwzajemniłam. – Cieszę się, że wróciłaś. – mruknął z uśmiechem, puścił mnie i odszedł.

--------------------------------------

Kurt Russell and Darlene Love -The Spirit of Christmas (The Christmas Chronicles 2)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top