II. Uciekająca Panna młoda

Stałam przed nim jak słup soli. Czułam jak ręce mi się trzęsą i skręca mnie w żołądku. Nie powinno mnie tu w ogóle być, Stinger miał rację. Myśląc jak i czy w ogóle uda mi się z tego jeszcze wyplątać nawet nie zauważyłam kiedy Mark opuścił kościół zostawiając uchylone drzwi.

W trakcie kiedy ja kombinowałam jakby tu się stąd po cichu wydostać duchowny zdążył przejść do mojej części przysięgi. Spojrzenia mojej ciotki, Cartera i jego rodziców były skierowane prosto na mnie. Nie przyjmowali odmowy. Jeśli się nie zgodzę kontrakt przepadnie. Rodzina Immari nie będzie miała żadnych praw do firmy dziadka tak samo jak i ciotka. Duchowny chrząknął dając mi znać, że zdecydowanie zbyt długo wstrzymuję się z odpowiedzią.

Ratunek przybył szybciej niż myślałam. Przez uchylone drzwi do kościoła wpadł Zart, przebiegł przez całą jego długość i zaczął targać księdza za rękaw. Korzystając z wszechobecnego zamieszania podciągnęłam kieckę, uśmiechnęłam się krzywo do ciotki i wybiegłam z kościoła. Zanim jeszcze zdążyłam zbiec ze schodów przede mną zatrzymało się czarne Audi.

- Siema bratowa, podwieźć cię? – zapytał z zadziornym uśmieszkiem Mark otwierając mi drzwi od strony pasażera.

Mark Immari – najmłodszy z braci – był wysokim i dobrze zbudowanym brunetem o zielonych oczach i zabójczym uśmiechu. Zadziorny chłopak z trudnym charakterem zdecydowanie bardziej przypominał najstarszego z braci niż kogokolwiek innego z rodziny. Nie interesowała go biurokracja, drogie wina ani to czy jego nazwisko pojawi się na łamach New York Times. Mark, mimo że swoim zachowaniem i postawą przypominał typowego badboy'a z zamożnej rodziny to po bliższym poznaniu można się było nieźle zdziwić. Mechatronik – tak jak Will – z inżynierem i zamiłowaniem do lotnictwa stwarzał rodzinie wieczne problemy. Niechęć jaką rodzina Immari darzyła Marka prawie dorównywała tej jaką zaszczyt mieli być obdarowani Will, Stinger, a teraz zapewne i ja.

- Jeszcze się pytasz. – zaśmiałam się i czym prędzej wgramoliłam się do pojazdu po drodze zrzucając uciążliwe szpilki i wołając Zarta. Słysząc krzyki z kościoła i widząc wybiegających ludzi Mark rzucił szybkie „Trzymaj się!" i ruszył zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. Te wszystkie tiule i falbanki w tej kiecce to był jakiś horror.

- Nieźle wyglądasz.

- Weź wglądam jak nadmuchana beza. – rzuciłam na co chłopak się zaśmiał i pokręcił głową.

- Masz szczęście. Zdążyłem zabrać twój „zestaw kryzysowy" zanim wyszedłem. – oznajmił dumny. Słysząc słowa chłopaka poczułam jak kamień spada mi z serca. Bieganie bez butów, w kiecce przypominającą bezę z absurdalnie długim tyłem i z pełną tapetą na twarzy było absolutnie ostatnią rzeczą na którą miałam ochotę.

- Jesteś wielki Mark. – powiedziałam z wdzięcznością po raz kolejny zgarniając tony materiału żeby nie zasłaniały chłopakowi skrzyni biegów. – Swoją drogą dzięki za ratunek. Skąd wiedziałeś? – zapytałam nie potrafiąc sobie przypomnieć żebym prowadziła z nim, aż tak szczegółową rozmowę odnoście tego całego cyrku.

- Znam cię na tyle żeby wiedzieć, że byś się na to nie zgodziła. Carter to idiota, chodzący jak rodzice mu zagrają. Poza tym Stinger by mnie chyba zabił gdybym ci na to pozwolił. Will przez ostatnie parę dni wyglądał jakby szedł na skazanie. – wyjaśnił skręcając. – Wiem, że jesteś z Willem i się cieszę. Brat w końcu znalazł kogoś kto z nim wytrzymuje i nie próbuje go na siłę zmieniać. Poza tym nadal mogę na ciebie wołać bratowa. – zaśmiał się zjeżdżając na stację. – Przebierasz się tu czy jedziemy na jakież zadupie i będziesz to zdejmować w aucie?

- Cóż, przynajmniej później już nic tych ludzi nie zdziwi. – westchnęłam zabierając z tylnego siedzenia moje rzeczy i wykulałam się z auta. Stając przed drzwiami wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.

- Przepraszam, mogła bym skorzystać z łazienki? – zapytałam stojącą za ladą kobietę.

- Tak, oczywi... - zaczęła ale kiedy podniosła wzrok z nad kasy i zobaczyła w co jestem ubrana patrzyła na mnie jak na idiotkę.

- Pani nie pyta, długi dzień.

- Naturalnie. Yyy... toaleta jest na końcu korytarza z prawej strony. – powiedziała kiedy w końcu otrząsnęła się z szoku. Podciągając lekko kieckę przemaszerowałam przez całą stację wprawiając obecnych tam ludzi w nie lada osłupienie. Kiedy wreszcie znalazłam się w upragnionej łazience przekręciłam zamek, odłożyłam torbę na bok i przejrzałam się w lustrze.

- Boże co ja ze sobą zrobiłam? – jęknęłam przyglądając się odbiciu. Bez zbędnego pitolenia postanowiłam jak najszybciej się tego pozbyć. Zaczęłam od włosów. Kiedy w końcu wyjęłam z nich wszystkie spinki, wsuwki, kwiatki, koraliki i nie wiadomo co jeszcze zabrałam się za suknie... i tu pojawił się problem. Nie byłam w stanie dosięgnąć do zamka na plecach. Chwilę kręciłam się jak opętana próbując z całych sił dosięgnąć tego małego cholerstwa ale doszłam do wniosku, że prędzej wyłamie sobie rękę niż to zdejmę. Byłam już bliska zadzwonienia po Marka żeby ruszył tu swój szanowny zad i mi z tym pomógł kiedy spojrzałam na szarą torbę i mnie olśniło. Zestaw kryzysowy – jak zdążył go nazwać Mark – w istocie nim był. W torbie znajdowało się wszystko co było by mi niezbędne w razie konieczności nagłego wyjazdu, wyjścia, pożaru lub czegokolwiek innego. Jedną z rzeczy znajdujących się wewnątrz torby był nóż. Szybko wyjęłam przedmiot, westchnęłam przypominając sobie jak absurdalnie wysoką kwotę rodzina Immari zapłaciła za tą suknię, odłożyłam pokrowiec i rozcięłam biały materiał od pachy w dół. Już po chwili suknia niczym wielka biała fala zsunęła się w dół. Szczęśliwa, że w końcu mogę znowu oddychać schowałam nóż i zabrałam się za przebieranie. Trapery, bojówki w szarą kratę, czarny skórzany pasek z ozdobną klamrą, sportowy stanik i biała koszulka wylądowały na swoim miejscu.

- Już prawie dobrze. – mruknęła do swojego odbicia. Przez następne piętnaście minut męczyłam się z włosami i ze zmyciem tony tapety. Kiedy w końcu skończyłam nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i piaskową koszulę z podwiniętymi rękawami po czym zarzucając torbę na ramię opuściłam łazienkę. Suknia została na haku z doczepioną małą karteczką której treść głosiła „Do wzięcia".

- No! I to jest Nora którą znam! - zawołał Mark podając mi kawę. – Może chciała byś się ze mną umówić? – powiedział z zawadiackim uśmiechem za co dostał lekko w potylicę.

- Głupek. – mruknęłam ze śmiechem biorąc łyk kawy.

Brunet również zdążył się już przebrać. Pozbył się marynarki, krawata i odpicowanych butów w efekcie czego stał teraz przede mną w rozpiętej prawie do połowy białej koszuli z podwiniętymi rękawami, granatowych jansach z wiszącymi przy nich czerwonymi szelkami, czerwonych trampkach i okularach przeciwsłonecznych.

- Dobra, wsiadaj bo znając moich starych wysłali za nami pościg. – nakazał dopijając kawę. Wrzuciłam lżejszą już torbę do bagażnika czarnej audicy i rozsiadłam się na miejscu pasażera. – Zakładam, że wiem gdzie chcesz jechać. – powiedział patrząc na mnie z pod przyciemnionych szkieł.

- Jak będziesz jechał źle nie omieszkam ci powiedzieć. – zaśmiałam się otwierając okno i podgłaśniając radio. Kto by pomyślał, że przed popełnieniem największego błędu w życiu ocali mnie Stinger, Zart i młodszy brat mojego niedoszłego męża.

- Przystanek pod rezydencją? Ja wszystko co chciałem mam w bagażniku. Reszta mi nie potrzebna.

- Nie. Nie mam nic do zabrania z tego więzienia. Wszystko co dla mnie ważne zostawiłam w domu.

- Czyli kierunek Kanada.

- Najwyższy czas wrócić do domu.

- A jeśli twoja ciotka postanowi cię odwiedzić? Przecież wie gdzie mieszkasz.

- Może mnie cmoknąć. Ta jędza nie ma pojęcia gdzie mieszkam. Zna tylko miasto, a to nic jej nie da. Poza tym w Kanadzie jest z półtora metra śniegu już. Może pomarzyć, że przejedzie tam swoim Maserati.

- Ściągnie ojca i resztę. Póki mają możliwość zdobyć firmę nie odpuszczą.

- Może ściągnąć nawet samego prezydenta. Mam to gdzieś, nie wyjdę za Cartera i nie oddam mu firmy dziadka.

- Chwila... to znaczy, że podpiszesz papiery? Zostaniesz dyrektorką firmy z kartkami świątecznymi?

- Tak.

-----------------------------------------

Steve Aoki & Backstreet Boys - Let It Be Me

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top