,,Pomarańcza"
Dziecko odwróciło się od drzwi, za którymi zniknęła jego mama i spojrzało radośnie na Kristjana.
Kristjan - Co tam?
E - Gdzie jest drzewko? Muszę je pilnować. - dziecko odparło dumnie.
Kristjan - W kuchni, ale zanim tam pójdziemy, chciałbym ci coś pokazać. - personifikacja zdziwiła się.
E - Co takiego?
Kristjan - Pewnie nie pamiętasz, ale nie podarowałem ci prezentu na czwarte urodziny. - Estonia mrugnęła szybko dwa razy zdziwiona. - Ale w końcu skończyłem.
E - Ale co skończyłeś? - Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. - Jakie ładne pudełko! To dla mnie? Będę tam mógł trzymać pajączki? - staruszek zaśmiał się tubalnie, jak to miał w zwyczaju.
Kristjan - Ho, ho! To nie jest zwykłe pudełko, Eesti. Widzisz tą korbkę?
E - Ten metalowy patyczek? - Kristjan kiwnął głową twierdząco. - Tak, widzę.
Mężczyzna chwycił wspomniany wcześniej element i przekręcał go w jedną stronę przez dobre 10 sekund. Personifikacja patrzyła na to zdziwiona, ale nie odezwała się słowem. Gdy starzec puścił korbkę, z małego pudełeczka zaczęła wydobywać się melodia, a źrenice Estonii się poszerzyły.
Była delikatna, małej istocie wydawało się, że wróżka przeskakuje z listka na listek i dotyka od czasu do czasu płatków róży małą różdżką, ulepioną z porannej rosy. Dźwięki były wysokie, ale subtelne i grzeczne, nie brzęczały w uszach i dawały ukojenie. Estonia nie mogła się tym nacieszyć. Wzięła ostrożnie pudełko do rączek, jakby od nieupuszczenia go zależało całe jej życie i patrzyła zafascynowana na boski w jej mniemaniu twór.
E - Co to?... Co to jest? - szepnęła, jakby się bała, że wystraszy melodię i ta sobie ucieknie.
Kristjan - Podoba ci się? To pozytywka, zbierałem na nią materiały, szlifowałem ją przez kilka dobrych lat i w końcu skończyłem. Jest dla ciebie. Melodię wymyśliłem również sam, nazwałem ją - ,,Początek". Jak chcesz, mogę dać ci nuty, ale nie wiem, czy się odczytasz. Trzeba się tego nauczyć.
E - Chcę się nauczyć... - dziecko skierowało wzrok z powrotem na prezent. - To jest takie piękne... Chcę umieć... Jak ty to umiesz? Gdzie się nauczyłeś? - melodia, jak na zawołanie, przestała grać.
Kristjan - Cóż, jestem samoukiem, grałem kiedyś na skrzypcach, ale niestety musiałem je sprzedać w pewnym momencie swojego życia. Gdybym wciąż je miał, pokazałbym ci, jak się gra. Mógłbym cię nauczyć.
E - Co to są skrzypcach?
Kristjan - Skrzypce to instrument smyczkowy o pięknym brzmieniu. - starzec usiadł w fotelu, gdyż jego nogi powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Musiał przyznać, że z każdym dniem czuł się coraz to słabszy, ale nie przejmował się tym zbytnio, zrzucał winę na brzydką starość. - Pamiętasz zeszłoroczną mszę świętą na Boże Narodzenie? Jedna pani, ubrana w białą sukienkę do ziemi, grała wtedy na skrzypcach kolędę ,,Lulajże Jezuniu".
E - Nie było mnie. Zachorowałem.
Kristjan - Oh, racja, nie przyszłyście wtedy z mamą. Coś mi się faktycznie nie zgadzało. Wybacz, ho, ho! To ta starość, źle wpływa na pamięć. - zakłopotany staruszek potarł kark ręką.
E - Szkoda, że mnie nie było... To musiało być wspaniałe.
Kristjan - I takie było, aż kilka łez spłynęło mi po policzkach. Modlitwa i dźwięk skrzypiec... Piękne połączenie, jestem pewien, że Bogu też się podobało.
E - Pan Bóg musiał być bardzo wesoły. - dziecko uśmiechnęło się. - Mama mówi, że Pan Bóg bardzo lubi muzykę.
Kristjan - I bardzo prawdopodobne, że ma rację, dlatego gdy się modlisz, możesz nakręcać pozytywkę, którą ci dałem i wielbić Boga nie tylko słowami, ale i melodią. - personifikacja uśmiechnęła się szerzej.
E - Tak zrobię!
Kristjan - A teraz chodź. - mężczyzna wstał z pomocą trzęsących się, chudych rąk. - Pokażę ci drzewko pomarańczowe.
W oczach dziecka pojawiły się iskierki podekscytowania, podskoczyło do góry, schowało dokładniej podarunek w rączkach i zaczęło tuptać nóżką w miejscu z niecierpliwością. Staruszek powoli powłóczył nogami w stronę małej, przytulnie urządzonej kuchni. Estonia pobiegła za nim.
Na drewnianym, deko obitym blacie stała żółta doniczka w czerwone kropki, w niej nawpychana starannie czarna ziemia, a w ziemi zasadzone zostało małe drzewko z zielonymi, połyskującymi liśćmi i niedojrzałymi owocami. Na samej górze niezbyt wielkiej roślinki, za pomocą ognistej w kolorze skórce, o swoim istnieniu przypominała dojrzała, okrągła pomarańcza.
E - Jeju! Jakie to dziwne, nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Kristjan - Racja, tu ciężko taką roślinkę zobaczyć, jest za zimno, ale w ciepłych krajach, takich jak Grecja, jest ich mnóstwo.
E - To skąd ją masz?
Kristjan - Byłem na targu rzeczy egzotycznych i tam ją kupiłem od takiej miłej pani o deko ciemniejszej karnacji z ładną chustą na szyi.
E - A jak to smakuje?
Kristjan - Dowiesz się, jak mamusia wróci. - mężczyzna wskazał szczupłym palcem dojrzały owoc. - Zerwiemy tą pomarańczę i ją skosztujemy, co ty na to?
E - Tak! Bardzo chcę! - dziecko zaśmiało się radośnie.
~~~
Mijały długie minuty, Estonia ciągle pilnowała dziwacznej roślinki. Od czasu do czasu, nakręcała pozytywkę i wsłuchiwała się w delikatną melodię. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie siebie, tańczącą w greckim sadzie pomarańczowych drzewek. Jedna godzina, dwie, dwie i pół. Personifikacja zaczęła się martwić.
Gdy melodia, po raz około czterdziesty tego dnia, ucichła, Eesti otworzyła oczy i odwróciła się do staruszka.
E - Kiedy mama wróci? - mężczyzna odłożył książkę.
Kristjan - Nie wiem, ale wydaje mi się, że powinna zaraz tu być.
~~~
Kolejna godzina, dwie, na zewnątrz zdążyło się już ściemnić, Essi jak nie było, tak nie ma, a dziecko zaczęło płakać.
Kristjan - Ćśśśś. - staruszek wstał z krzesła, podszedł do Estonii i ją przytulił. - Nie płacz, mama wróci, chodź, pójdziemy jej poszukać. - wyprostował się, urwał pomarańczę z drzewka, wyciągnął rękę z owocem w stronę personifikacji i się do niej troskliwie uśmiechnął.
Ta podniosła na niego swoje zaszklone, zaczerwienione oczy, wzięła ostrożnie owoc do ręki i pokiwała niepewnie główką na tak.
Chwilę potem oboje, ciepło ubrani, opuścili mieszkanie. Estonia nie skakała po schodach tak, jak to miała w zwyczaju robić. Zamiast tego szła prędkim, ale ostrożnym krokiem, jakby się czegoś bała. W lewej kieszeni kurtki tkwiła pozytywka, a prawa dłoń ściskała delikatnie pomarańczowy owoc.
Mężczyzna wraz z młodą istotą wyszli z kamienicy i rozglądali się z niepokojem. Kristjan nie chciał tego pokazywać, by nie stresować bardziej dziecka, ale również był zmartwiony całą sytuacją. Essi nigdy nie opuszczała ich na dłużej niż dwie godziny, a minęło ich już znacznie więcej, w dodatku było ciemno. Starzec obawiał się, że coś mogło się stać kobiecie.
Kristjan - Eesti, chodź, pójdziemy zajrzeć do skle- - mężczyzna zamarł.
W miejscu, w którym przed chwilą stało spuchnięte od płaczu dziecko, pozostały jedynie śnieżne ślady. Starzec złapał się za siwą głowę przerażony i zaczął za nimi podążać, gorączkowo się rozglądając i nawołując. Całe szczęście, nie padało.
~~~
Tymczasem przerażona Estonia przedzierała się przez zaspy. Lampy uliczne oświetlały jej drogę, jednak personifikacja mało co widziała przez tańczące w oczach łzy. Tak bardzo się bała. Tak bardzo chciała znaleźć mamę.
Śnieg nie dawał jej już tego samego ukojenia, co wcześniej. Nieświadomie zaciskała rączkę na pomarańczy tak mocno, jakby od tego zależało jej życie, ale nie miała na tyle siły, by ją zniszczyć.
W końcu zatrzymała się. Nie wiedziała, jak długo biegła, a raczej próbowała. Usiadła w śniegu, skuliła się i rozpłakała na dobre.
E - Mamo! Ema! - dziecko zaszlochało, zamknęło mocno oczy i podniosło głowę do góry. - EMAAAA! - krzyk przerodził się w przeszywający uszy cienki pisk.
Może nie powinna tak panikować, w końcu jej matki nie było zaledwie kilka godzin, ale postarajcie się ją zrozumieć, proszę. Estonia wiedziała, kiedy Essi wraca do domu, wiedziała też, że kobieta trzyma się czasu, jak skóra ciała. To nie było dla niej normalne, to nie było dobre, tak nigdy się nie działo, dlaczego więc dzieje się teraz? Tyle pytań przebiegało przez małą, kędzierzawą łepetynę dziecka. Tak bardzo sfrustrowane i zagubione było, pewnie nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Personifikacja po krótkiej chwili otworzyła oczy i w tej samej chwili poczuła, że ktoś ją obserwuje. Wstała od razu, odwróciła się i zauważyła rozmazany cień. Przetarła prędko oczy piąstkami. Była w ekstazie.
E - Mama! - zawołała radośnie, otworzyła zaczerwienione oczka i spojrzała przed siebie podekscytowana. Obraz się wyostrzył. Postać stała pod światło, więc Estonia nie widziała jej twarzy, ale już wiedziała.
To nie była mama.
Osoba oddalona od niej o kilka metrów była wysoka i ciepło ubrana. Nie mówiła nic, Estonii wydawało się, że jedynie bacznie studiowała jej wygląd i osądzała. W jej oczach zalśnił dziwny, złotawy blask. Dziecko poczuło wszechogarniający strach i gulę w gardle. Dłoń mimowolnie rozluźniła się, a pomarańcza upadła na ziemię z cichym, pustym ,,puk".
Kristjan - Estonia!
Personifikacja otrząsnęła się z szoku i spojrzała w stronę, z której nadciągał czerwony, zziajany staruszek. Odwróciła szybko łebek z powrotem, ale nikogo tam już nie było, oprócz połyskującej w świetle latarni pomarańczy.
~~~
1378 słów. Do następnego, Muminki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top