Cz. I: {Estonia} - ,,Narodziny wesołego anioła"
Chłodny, lutowy poranek. Dorośli spieszą się do pracy, dzieci ślizgają się na lodzie w drodze do szkół, ktoś w barze oblewa urlop kuflem grzańca z goździkami, kto inny zmaga się z gorączką pod pierzyną, z kubkiem deko już ostygniętej herbaty w ręce, a w pewnym hospicjum, niedaleko małej piekarni, prowadzonej przez uroczą parę starszych ludzi, na świat przychodzi dziecko.
Jego rodzicielka, Essi, leżała w szpitalu już drugą dobę, wczorajszego dnia złapały ją niesamowicie silne skurcze, a wody płodowe wypływały z niej strumieniami. Nie miała możliwości zaczerpnięcia pomocy ze strony ojca dziecka, ponieważ opuścił on ją bez słowa, gdy tylko dowiedział się o jej brzemienności, dlatego też zmuszona była prosić o wsparcie swojego sąsiada, który owe wsparcie okazał. Złoty człowiek.
Matka nowonarodzonego dziecka była zwykłą kobietą z północnej, praktycznie skandynawskiej Europy, mieszkającą w ubogiej chacie na obrzeżach małego miasta, trudniącą się w tkactwie, noszącą drewniane, obcierające kostki buty, które dostała przed laty od świętej pamięci matki. Były jednakże dwie cechy, wyróżniające ją na tle reszty podobnych, niedużo znaczących społecznie kobiet. Uroda i dobroć serca.
Essi była piękna. Pomimo, iż ubierała się skromnie, jej urok przyciągał wzrok płci przeciwnej, zresztą nie tylko tej. Miała czarne, falowane włosy do pasa, porcelanową cerę, piegi rozsypane po rumianych policzkach, mały, lekko zadarty nos, szczupłe ramiona, wąską talię i te oczy, mieniące się wszystkimi możliwymi odcieniami błękitu. Właśnie nimi oczarowała ojca swojego dziecka.
Jak już wcześniej wspomniałem, miała ona również dobre serce. Za dobre. Zawsze wybaczała tym, którzy ją krzywdzili, nie czuła potrzeby dokonywania zemsty, nie lubowała się w kłótniach i bijatykach, wolała trzymać się na uboczu, z dala od tłumów, lecz gdy ktoś potrzebował pomocy, ta była pierwsza w kolejce. Następny złoty człowiek.
W śmierdzącej fenolem sali rozniósł się deko zachrypnięty płacz. Na świecie pojawiła się nowa istota, zdrowa, ważąca dwa i pół kilograma. Została zabrana przez pielęgniarkę, dosyć niedelikatnie, (choć mogę się mylić), do sali obok.
I w tej chwili walka o życie dziecka przerodziła się w walkę o życie matki. Straciła ona dużo krwi oraz przytomność, pomimo, iż urodziła za pomocą cesarskiego cięcia. Lekarz mimo wszystko widział szansę na ratunek, postanowił ją wykorzystać.
I wykorzystał ją dobrze, kilka godzin upłynęło, dokonano transfuzji krwi, pielęgniarki się zestresowały, lekarz spocił, ale kobieta przeżyła i leżała obecnie, blada i słaba, ale żywa i przede wszystkim szczęśliwa, gdyż przy sercu miała swoje pierworodne dziecko, karmiące się właśnie mlekiem z jej piersi. Nie przejmowała się nawet tym, że nie było ono człowiekiem, a personifikacją po ojcu.
Włosy miało czarno niebieskie, twarz podzieloną na trzy poziome pasy, a skórę białą niczym śnieg. Zdawała sobie sprawę, że jej potomstwo będzie wzbudzało zainteresowanie, ale nie martwiła się tym, gdyż wiedziała, że mieszkańcy miasta, w którym mieszka, są na ogół mili i tolerują wszelkie "odchyłki", szczególnie u niej, przecież była taka piękna.
Istniała jednak jedna rzecz, która zakłócała jej spokój. Essi wstydziła się tego, lecz miała cichą nadzieję, że noworodek nie odziedziczył koloru tęczówek po ojcu. Było to dla niej ważne, gdyż twierdziła, że oczy, to zwierciadła duszy. Śmiała jednak wątpić, iż dziecko będzie w przyszłości posiadało jej ślepia, ponieważ niebieski kolor jest cechą recesywną, a tęczówki ojca były ciemniejsze, piwne, podchodzące pod złoto, co jest cechą dominującą. Kobieta nie chciała się do tego przyznać, ale nie była skłonna patrzeć w oczy, które ją niegdyś "kochały", a następnie zraniły, zradzałoby to w jej sercu ból i niechcianą tęsknotę.
Noworodek przestał jeść, odsunął się od piersi powoli i wydał z siebie cichy, senny dźwięk, a następnie zacisnął delikatnie piąstkę na palcu matki. Ona uśmiechnęła się, jakby z lekką ulgą i już wiedziała, że nieważne, jakie oczy będzie mieć jej potomstwo, ona i tak będzie je kochać.
Ponad własne życie.
Essi - Eesti. - kobieta szepnęła i odgarnęła ostrożnie kosmyki włosów z twarzy dziecka, uśmiechając się ciepło. - Podoba ci się takie imię?
Noworodek odwrócił główkę w jej stronę i pomimo iż wciąż nie otworzył oczu i nie był w stanie zobaczyć swej matki, uśmiechnął się, gdyż jej głos był dla niego najpiękniejszą melodią na świecie.
Zapach nowonarodzonej istoty, jej bliskość, piąstka zaciśnięta na palcu, ciepło małego ciałka i ten słodki niczym landrynka uśmiech, to wszystko sprawiało, że zmysły matki się mieszały i pomimo, iż nie było przy niej ukochanej męskiej postaci, ona była najszczęśliwszą kobietą na Ziemi.
Essi - Eesti, mój wesoły aniele... - pocałowała go czule w czoło.
Po chwili oboje, wtuleni w siebie i zmęczeni, oddali się w kojące objęcia Morfeusza. Ten dzień, tak, ten dzień, pomimo chwilowej niepewności, był wyjątkowo radosny.
~~~
736 słów. Dosyć nudny rozdział, ale należy jakoś was wprowadzić w biografię jednego z naszych głównych bohaterów. Do następnego, Muminki✌️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top